Tag Archives: Michał Chudecki

TRZECIA UDANA OBRONA PASA WBO EWY BRODNICKIEJ. BEZ NIESPODZIANEK W JELENIEJ GÓRZE

brodnicka_ewa

Ewa Brodnicka (17-0, 2 KO) pokonała w walce wieczoru gali w Jeleniej Górze Janeth Perez (24-5-2, 6 KO) i już po raz trzeci obroniła tytuł mistrzyni świata federacji WBO kategorii super piórkowej, czy też jak kto woli junior lekkiej.

Od początku Polka ustawiała sobie dużo mniejszą Meksykankę lewym prostym, uciekając od zwarć i boksują bezpiecznie dla siebie w dystansie. Drugą rundę zakończyła kombinacją prawy na dół-lewy sierp na górę. Nieźle pracowała też na nogach, przepuszczając zdecydowaną większość ciosów rywalki. Brakowało może spięć, emocji, ale od strony taktycznej Ewa kontrolowała walkę bez większego zagrożenia. Ambitna pretendentka, w przeszłości dwukrotna mistrzyni świata, jednak trzy limity niżej, do końca szukała swojej szansy, lecz była po prostu zbyt mała i zbyt wolna na nogach, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Kilka razy sięgnęła prawym sierpowym, trafiała też prawym na korpus, lecz to było zbyt mało, by móc odebrać tytuł Polce. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali stosunkiem głosów dwa do remisu na korzyść Ewy – 95:95, 96:94 i 97:93.

Michał Leśniak (11-1-1, 3 KO) po efektownych ostatnich walkach tym razem wyglądał trochę gorzej, ale najważniejsze, że pokonał Maksima Czurbanowa (8-4-1). „Szczupak” dobrze rozpoczął walkę, bijąc w każdej wymianie mocnym hakiem na korpus, czy to z prawej, czy z lewej ręki. W drugiej rundzie w ringu pojawiło się trochę chaosu i klinczu. Swój rytm szybciej złapał Rosjanin i w czwartym starciu przejął inicjatywę. Michał trafiał na małym procencie, ale w piątej odsłonie najpierw prawym krzyżowym, potem lewym sierpem, zmazał gorsze wrażenie. Walka prowadzona była w wolnym tempie, obaj zawodnicy wyprowadzali mało celnych ciosów, a wszystko przypominało bardziej sparing niż pojedynek dwóch solidnych przecież pięściarzy. Największe wrażenie robiły haki Michała na korpus, lecz mając w pamięci poprzedni jego występ, ten wypadał mniej okazale. Inna sprawa, że i przeciwnik był dziś trudniejszy, pomimo słabszego rekordu. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 78:74 i dwukrotnie 77:75 – wszyscy na korzyść Leśniaka.

Po dobrej, zażartej i stojącej na wysokim poziomie walce Michał Chudecki (13-3-2, 3 KO) pokonał Kamila Młodzińskiego (11-4-4, 6 KO). Lepiej w pojedynek wszedł „TNT”. Zainkasował co prawda mocny prawy sierp Kamila, ale sam odpowiedział kilkoma swoimi akcjami. Druga runda miała podobny scenariusz. Najmocniejszy cios – prawy sierp, zadał Młodziński, ale to Chudecki wyprowadzał więcej uderzeń i pozostawał nieco aktywniejszy. Kolejne minuty bardzo wyrównane i zażarte. Obaj odpowiadali sobie cios za cios, a największą zagwozdkę mieli sędziowie. Trzecia, czwarta i piąta runda bardzo dobre po obu stronach, jednak w połowie szóstej Kamila dopadł poważny kryzys. Tak doświadczony zawodnik jak Michał wyczuł słabość rywala, podkręcił tempo i zyskał wyraźną przewagę. Powiększył ją jeszcze bardziej w pierwszej połowie siódmego starcia, lecz Kamil wykazał się charakterem i przetrwał trudne chwile. Mało tego, na starcie ósmej odsłony to Młodziński trafił prawym sierpowym na szczękę. Do końca stawiał dzielnie opór i obaj panowie dali zdecydowanie najlepszą walkę jeleniogórskiej gali. Sędziowie punktowali 78:74, 77:75 i 78:75 – wszyscy na korzyść Chudeckiego.

Kamil Bodzioch (4-0, 1 KO) pokonał Kostiantina Dowbiszczenkę (4-4-1, 2 KO), po czym… oświadczył się swojej dziewczynie. Pięściarz z Jeleniej Góry dobrze wszedł w ten pojedynek, ale w końcówce pierwszej rundy nadział się na prawy sierpowy. W drugiej chciał za wszelką cenę odpowiedzieć sam czymś mocnym, jednak nie potrafił namierzyć Ukraińca i większość jego ciosów pruło powietrze. W trzeciej znów przyjął kilka prawych, ale przynajmniej odpowiedział paroma hakami na korpus. W czwartej odsłonie, gdy przyszło zmęczenie, obaj zainkasowali po kilka niepotrzebnych ciosów, choć chyba więcej celnych, szczególnie na górę, zadał Dowbiszczenko. Bodzioch wrócił do gry lepszą piątą rundą. Uruchomił jab, a po kilku ciosach na korpus zrobił sobie również miejsce na prawy sierp na górę. Kamil, który wcześniej miewał problemy kondycyjne, dziś lepie wytrzymał trudy pojedynku i był również lepszy w szóstym starciu. Wciąż jednak sporo do poprawy, szczególnie w obronie. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 58:56, 58:56 i wzięte z kosmosu 60:54 – wszyscy na korzyść Bodziocha. Walka w okolicach remisu i gdy usłyszeliśmy 60:54…

Marcin Siwy (19-0, 8 KO) pokonał przed czasem Aleksieja Mazikina (14-15-2, 4 KO), wicemistrza świata w boksie olimpijskim sprzed… 18 lat. Dużo niższy Polak próbował skracać dystans, lecz doświadczony weteran, choć bardzo wolny, to łapał go na kontrę bezpośrednim prawym. Marcin lepiej zaakcentował końcówkę drugiej odsłony, lecz już po sześciu minutach obaj ciężko oddychali. Więcej charakteru pokazał Polak. Nieco podkręcił tempo, a pół minuty przed przerwą trafił lewym hakiem w okolice wątroby i doświadczony Ukrainiec przyklęknął, dając się policzyć do ośmiu. Wtedy zabrakło jeszcze czasu, lecz Siwy wyczuł swoją szansę i w czwartej rundzie dodał trzy kolejne nokdauny. Wszystkie po lewym haku pod prawy łokieć przeciwnika. Za ostatnim razem sędzia Leszek Jankowiak wyliczył Mazikina do dziesięciu, ogłaszając nokaut.

Tak jak za pierwszym razem Tomasz Gromadzki (10-2-1, 3 KO) i Wojciech Wierzbicki (0-2) dali fajne widowisko i znów nieznacznie lepszy okazał się Tomek, zwyciężając stosunkiem głosów dwa do remisu. Od początku „Zadyma” ruszył do ataku, szukając przede wszystkim ciosów na korpus. Wojtek zrewanżował się mu soczystym lewym sierpowym, lecz w drugiej połowie drugiej rundy pogubił się trochę przy ciągłym naporze przeciwnika. Potem trwała wymiana w półdystansie na wyniszczenie. Nie było w tym dużo finezji, ale oglądało się to dobrze. W czwartym starciu to Wierzbicki złapał przeciwnika prawym hakiem na korpus. Nie zauważył chyba jednak tego i nie wykorzystał chwilowego kryzysu oponenta. Wierzbicki osłabł w piątym starciu. Tempo podkręcił więc Tomek, ale w końcówce również on łapał już ciężko oddech. Ostatnie trzy minuty obaj boksowali na charakterze. I znów poderwali publiczność, tak samo jak piętnaście miesięcy wcześniej. Sędziowie punktowali 57:57 i dwukrotnie 58:56 – na korzyść „Zadymy” Gromadzkiego.

Debiutujący na zawodowym ringu Oskar Wierzejski (1-0) pokonał Milana Cechvalę (1-4, 1 KO). Miejscowy pięściarz od początku dominował nad Słowakiem, lecz brakowało w jego akcjach ponowień. Dopiero w trzeciej rundzie wydłużył swoje serie i od razu jego boks zaczął lepiej wyglądać. Nie zdołał jednak przełamać rywala i pojedynek potrwał na pełnym dystansie. Sędziowie punktowali zgodnie 40:36.

Wcześniej Tomasz Nowicki (2-0, 1 KO) w pierwszej rundzie dwukrotnie rzucił na deski Grzegorza Sikorskiego (2-20), w trzeciej dorzucił kolejne trzy nokdauny i po piątym liczeniu – po lewym sierpowym, pojedynek został zastopowany.

źródło: bokser.org

RADOMSKA „WOJNA DOMOWA” DLA PARZĘCZEWSKIEGO! UDANY REWANŻ WRZESIŃSKIEGO

wojna domowa

Robert Parzęczewski (22-1, 15 KO) udowadnia kolejnymi startami niedowiarkom, że należy go traktować bardzo poważnie. I przekonał się o tym boleśnie na własnej skórze Dariusz Sęk (28-5-3, 10 KO). Pierwsza runda wyrównana, z nieznaczną przewagą „Araba”, który szukał prawego na dół. W drugim starciu Robert znów zaatakował korpus, ale natychmiast poprawił krótkim prawym sierpem na brodę. Darek powstał na osiem, ale był zraniony. Za moment Parzęczewski znów go naruszył prawym w okolice skroni, a przewrócił lewym prostym. Wtedy było już oczywiste, że walka nie może wyjść poza drugą odsłonę. Leszek Jankowiak dał Darkowi na tyle szansę, na ile tylko mógł. Robert nie wypuścił okazji z rąk i efektownym prawym podbródkowym brutalnie zakończył ten pojedynek.

Damian Wrzesiński (16-1-2, 5 KO) wziął rewanż za porażki w czasach amatorskich oraz remis sprzed ośmiu miesięcy w gronie zawodowców i pokonując Michała Chudeckiego (11-3-2, 3 KO) do Mistrzostwa Polski wagi lekkiej dorzucił również Mistrzostwo Polski kategorii junior półśredniej. Obaj zaczęli z wielką ambicją, ale i trochę chaotycznie. W trzeciej rundzie przewagę zaczął zyskiwać „TNT”. Na początku czwartej trafił w wymianie ładnym prawym sierpem, lecz potem dwukrotnie się zagapił. W piątej odsłonie to dla odmiany „Wrzos” przeważał, lokując kilka mocnym bomb z obu rąk w półdystansie. Przez ponad dwie i pół minuty siódmego starcia między linami panował Michał, ale Damian trafił bezpośrednim prawym, dodatkowo Chudecki się poślizgnął i choć nie był to specjalnie mocny cios, sędzia nie miał wyboru i musiał liczyć. A Michał z wygranej rundy 10:9 spadł na 8:10 lub minimum 9:10. Ósma runda znów dla Damiana, jednak w dziewiątej dopadł go wyraźny kryzys i teraz to Michał doszedł do głosu. Jego ciosy miały większą wymowę. O wszystkim mogły więc zadecydować ostatnie trzy minuty. Były zażarta i ambitne po obu stronach, a sędziowie mieli twardy orzech do zgryzienia… A ci punktowali znów niejednomyślnie – 96:94 Wrzesiński, 96:93 Chudecki i 96:93 Wrzesiński.

Od kiedy Adam Balski (13-0, 8 KO) zamienił Piotra Wilczewskiego na Gusa Currena boksuje z walki na walkę coraz gorzej. tym razem został przeciągnięty po wygraną nad Siergiejem Radczenką (7-3, 2 KO), ale z ciekawego prospekta przemienił się w chaotycznego, coraz słabszego boksera. Od początku uwidoczniła się przewaga szybkości Polaka. Boksował zwodami, na które rywal reagował, i choć prawą ręką nie sięgał często głowy oponenta, to już lewym prostym pracował koncertowo. W trzeciej rundzie Radczenko trafił lewym sierpowym i choć cios ten nie zrobił na samym Adamie większego wrażenia, to pod prawym okiem pojawiła się opuchlizna. W czwartym starciu Radczenko trafił mocnym lewym sierpowym i zaczęło być nerwowo, ale Balski w kolejnej odsłonie odpowiedział prawym sierpowym, odzyskując kontrolę nad pojedynkiem. Gdy wydawało się, że wszystko już idzie w dobrą stronę, w szóstej rundzie walka znów się wyrównała, a Adam zainkasował znów lewy sierpowy. Po równej rundzie siódmej, na początku ósmej Ukrainiec skosił Polaka z nóg – ponownie lewym sierpowym. Balski był tak naprawdę znokautowany, ale jakimś cudem, ambicją i serduchem, dotrwał półprzytomny do ostatniego gongu. Sędziowie punktowali 76:75, 76:75 i 76:75 – wszyscy zgodnie na korzyść Balskiego.

To nie był pokaz wielkiego boksu. Konsekwentny i nieźle poukładany Łukasz Wierzbicki (17-0, 6 KO) ograł do jednej bramki Twahę Kiduku (13-4-1, 7 KO), ale publiczności na pewno nie porwał. Pojedynek toczył się od początku w jednym scenariuszu. Łukasz boksował bezpiecznie dla siebie, dobrą pracą nóg unikał sporadycznych prób rywala prawą ręką, dobierał akcje tak, by nie ryzykował, ale zbierał małe punkty i wygrywał rundę po rundzie. Konsekwentnie bił lewym na korpus i unikał prawych sierpów Tanzańczyka. Co prawda od czwartej rundy boksował z mocno zapuchniętym prawym okiem, ale Kiduku nie potrafił dobrać się mu do skóry. W narożniku Gus Curren próbował pobudzić swojego podopiecznego. – Miałeś cięższe sparingi niż to – krzyczał. Ale Łukasz konsekwentnie boksował swoje. Z jednej strony oglądaliśmy bardzo nudny pojedynek, a z drugiej – jeśli szukać plusów. Wierzbicki jest bardzo niewygodnym i trudnym przeciwnikiem. Po ostatnim gongu sędziowie i tak byli łaskawi dla przyjezdnego zawodnika, punktując wygraną Polaka 97:93, 97:93 i 99:91. Tym samym Wierzbicki obronił pas Międzynarodowego Mistrza Polski wagi półśredniej.

Mikołaj Wowk (15-3, 9 KO) zanotował największy sukces w karierze, pokonując na punkty twardego, dzielnego, ale zbyt małego na jego tle Michała Żeromińskiego (13-5-1, 1 KO). Już pierwsza runda rozgrzała widownię po tym, co wcześniej pokazali Wierzbicki z Kiduku. Wowk poczęstował od razu rywala prawym podbródkowym. Żeromiński zrewanżował się mu dwoma prawymi sierpami i kilkoma hakami na korpus, ale na koniec rundy zainkasował jeszcze lewy sierp. Szczelnie zakryty Michał w drugiej odsłonie zyskał nieznaczną przewagę, wywierając sprytny pressing i dobierając mądrze swoje akcje. Pięściarz z Radomia dobrze zaczął trzecie starcie, ale od mniej więcej połowy Wowk pozwolił swoim rękom pracować, wyrzucał ciosy z luzu, ponawiał akcje i na pewno to on wygrał ten odcinek 10:9. Czystych ciosów w rundzie czwartej było pewnie po równo, ale to uderzenia Ukraińca miały większą wymowę. Kolejne minuty również dla większego i silniejszego fizycznie Wowka, jednak Żeromiński w końcówce szóstego starcia wrócił do gry i zaczął trafiać. Kolejna odsłona jeszcze bardziej wyrównana, lecz wciąż na korzyść Wowka. Michał do końca dzielnie walczył, by odwrócić losy tej potyczki, ale nie za samo serce punktujemy walki. Zostawił po sobie jak zwykle dobre wrażenie, lecz był groszy od dużo większego rywala. Sędziowie punktowali 78:74, 77:75 i 78:74 – wszyscy na korzyść Wowka.

W pierwszym rozdziale „Wojny Domowej” Kamil Młodziński (11-2-4, 6 KO) pokonał niezwyciężonego dotąd Rafała Grabowskiego (4-1, 1 KO). Od początku obaj ostro zabrali się do pracy, niestety już w pierwszej rundzie po przypadkowym zderzeniu głowami pękła lewa powieka Kamila. W trzeciej odsłonie Rafał zachwiał przeciwnikiem prawym sierpowym w okolice ucha, lecz ten wrócił w czwartej dobrą pracą nóg i konsekwentnie bitym lewym hakiem pod prawy łokieć. Na półmetku jakby więcej sił miał Młodziński, który bił może i słabiej, bez takiego wyrazu, lecz składał swoje ciosy w kombinacje 3-4 uderzeń. Grabowski niby wywierał presję, ale jego ciosy często pruły powietrze. Obaj podkręcili tempo w siódmym starciu, wymieniając ciosy w półdystansie. Ostatnie trzy minuty, jak cała walka, wyrównane i zażarte, choć z nieznaczną przewagą lepiej poukładanego Młodzińskiego. O dziwo jednak sędziowie byli niejednomyślni, punktując 78:74 Grabowski, 77:75 Młodziński i 77:75 Młodziński.

źródło: bokser.org

CENNE ZWYCIĘSTWA PODCZAS GALI PBN W CZĘSTOCHOWIE. ADAMEK, MASTERNAK, BALSKI…

pbn_2018

Tomasz Adamek (53-5, 31 KO), były mistrz świata dwóch kategorii, po wielkim spektaklu zastopował w walce wieczoru gali Polsat Boxing Night w Częstochowie, groźnego i silnego jak tur Joeya Abella (34-10, 32 KO). O dziwo Amerykanin nie zaatakował od początku, tylko polował i wciągał „Górala” na jakąś kontrę. Tomek był jednak szybki i w pierwszej rundzie bił tylko na korpus. W drugim starciu obaj poszli na otwarte wymiany. W pewnym momencie obaj wyszli z lewym sierpem. Trafił Tomek, ale rywal nie zmrużył nawet oka. Wydawało się, że przewaga fizyczna będzie ogromna, ale kiedy Adamek kilkanaście sekund później huknął prawym krzyżowym, Abell padł na deski. Był ranny, lecz w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak, ruszył na Tomka. Runda 10:8. W trzeciej Abell odzyskał siły i zaczął spychać „Górala” na liny, polując tam strasznymi sierpami. Adamek oddał inicjatywę, lecz w samej końcówce trafił prawym hakiem na szczękę i było znów blisko liczenia. Obaj chodzili po polu minowym i jeden z nich musiał prędzej czy później zostać wysadzonym przy takim stylu. Wojownik z Gilowic niemal całą czwartą rundę punktował osiłka z Minnesoty, lecz w samej końcówce zagapił się i był lekko naruszony po jednym z sierpów oponenta. Runda piąta kapitalna! Poderwała całą salę w Częstochowie na równe nogi. Obaj ładowali w siebie bombami. Na jeden strzał Abella, Adamek odpowiadał pięcioma-sześcioma swoimi. Obaj byli na skraju, choć w większych tarapatach, przynajmniej trzy razy, był Amerykanin. W szóstym starciu trwał popis Adamka. Najpierw wyprowadził długą serię na górę, na twardą jak skała głowę przeciwnika, a gdy ten podniósł ręce, strzelił prawym na splot, po raz drugi posyłając Abella na matę ringu. Joey powstał na dziewięć, zebrał jeszcze sporo na górę, ale dotrwał do zbawiennej przerwy. Po niej trwał napór „Górala”. Polak złapał przeciwnika przy linach, tam zasypał ciosami i Abell znów był liczony. Demolka trwała, ładował w Abella jak w worek treningowy, aż w końcu – pół minuty przed końcem siódmej odsłony, złamał w końcu tego kolosa. Gdy Amerykanin padł znów na deski, tym razem sędzia już nawet nie liczył i od razu zastopował walkę.

Zemsta jest słodka! Mateusz Masternak (41-4, 28 KO) aż cztery lata musiał czekać na rewanż z Youri Kalengą (23-5, 16 KO) za porażkę niejednogłośnie na punkty. Dziś wrocławianin dał popis, zrewanżował się Francuzowi i zdobył przy okazji pas WBO European kategorii junior ciężkiej. „Byk” w swoim stylu szukał obszernych, za to bardzo mocnych sierpów. Mateusz zbierał je jednak na blok bądź przepuszczał, samemu kontrolując walkę lewym prostym. W drugiej rundzie dwukrotnie trafił lewym hakiem na szczękę. Kalenga ostrzej zaatakował w trzecim starciu, ale „Master” ostudził jego zapały świetnym prawym krzyżowym na szczękę. Niemal każdy by padł po takiej bombie, ale nie „El Toro”. Bardziej cierpiał chwilę potem, gdy Mateusz zamarkował cios na górę, by strzelić lewym hakiem pod prawy łokieć. Masternak dał popisową rundę piątą. Najpierw uśpił czujność rywala kilkunastoma lewymi prostymi, by nagle zdzielić go prawym sierpem. Za moment powtórka z rozrywki, tylko tym razem po lewym prostym poszedł potężny prawy krzyżowy. Kalenga „zatańczył”, ale Mateusz tego chyba nie zauważył. Inna sprawa, że do przerwy jeszcze kilka razy głowa Francuza odbiła się od pleców. To były najlepsze trzy minuty Masternaka od kilku lat. Coraz bardziej porozbijany Kalenga w szóstym starciu rzucał co jakiś czas rozpaczliwe sierpy, które jednak mijały cel o kilkadziesiąt centymetrów. A Mateusz rozbijał go konsekwentnie bitym jabem. Gdy zabrzmiał gong na siódmą rundę, Kalenga pozostał w narożniku, a Mateusz wpadł w objęcia Zygmunta Gosiewskiego, Piotra Wilczewskiego i Piotra Wojnowskiego. Można? Można! Master is back!

Adam Balski (12-0, 8 KO) zdał najtrudniejszy test w karierze, pokonując cenionego w świecie boksu Denisa Graczewa (16-7-1, 9 KO). Przez większą część pierwszej rundy działo się mało, ale pół minuty przed końcem przyspieszył, wydłużył kombinację i na pewno wygrał ten odcinek 10:9. Adam był dynamiczny, szybko bił, choć doświadczony Rosjanin sprytnie się bronił, a momentami próbował przejąć inicjatywę. Druga odsłona również dla Adama. Wrażenie robiła jego szybkość, choć brakowało czystych ciosów. W końcówce trzeciego starcia Polak trafił mocnym prawym sierpowym, poprawił od razu lewym, lecz na twardym Rosjaninie nie zrobiło to większego wrażenia. Schowany Graczew na starcie czwartej rundy zaskoczył pięściarza z Kalisza dwoma prawymi sierpami. Zaczął wywierać pressing i coraz częściej spychał Balskiego na liny. Nasz rodak odżył w piątej rundzie. Punktował lewym, a w końcówce w krótkim zwarciu to jego cios doszedł do celu. Rozochocony podkręcił tempo po przerwie, trafił kilkoma bombami lecz ktoś taki jak Graczew już nie takie ciosy przyjmował w przeszłości. Nie panikował więc i konsekwentnie robił swoje. W siódmej rundzie Adama złapał chyba lekki kryzys, bo przechodził praktycznie trzy minuty, za to od początku ósmej nacierał ostro na Rosjanina i złapał go kilkoma efektownymi uderzeniami z obu rąk. Na finiszu Balski postawił sobie za cel przełamanie rywala. Władował w niego wszystko co ma, ale nie złamał. Wygrał za to na kartach sędziów – 97:93, 97:93 i 99:91. Zdany test.

Po blisko trzyletniej przerwie Damian Jonak (40-0-1, 21 KO) pokonał Marcosa Jesusa Cornejo (19-2, 18 KO). Damian już pod koniec pierwszej minuty trafił mocnym lewym sierpowym, ale nie wyczuwał jeszcze trochę dystansu i większość jego ciosów pruło powietrze. Z każdą minutą jednak łapał swój rytm i w kocówce drugiego starcia dwukrotnie przewrócił przeciwnika – najpierw lewym hakiem na czoło, a potem prawym sierpowym przy linach. Gdy sędzia Gortat kończył drugie liczenie, zabrzmiał zbawienny gong dla Argentyńczyka. W trzeciej rundzie Damian skoncentrował się na ciosach po dole, za to w czwartej znów polował na głowę przeciwnika. Trafił fajnym prawym podbródkiem, ale nie ponowił akcji i dał rywalowi wyjść z opresji. Trochę nieskoordynowany, momentami chaotyczny Argentyńczyk, w ataku nie był groźny, ale pozostawał nieustannie w ruchu i był trudnym punktem do trafienia. Na początku ostatnie, ósmej odsłony, Damian trafił prawym sierpowym, ale zamiast ponowić akcję, z grymasem bólu cofnął się, a potem boksował już lewą ręką. Po ostatnim gongu sędziowie nie mogli mieć wątpliwości i zgodnie wskazali na Jonaka w stosunku 80:70.

Ewa Brodnicka (15-0, 2 KO) pokonała Sarah Pucek (8-3-1, 1 KO) i po raz pierwszy obroniła tytuł mistrzyni świata federacji WBO kategorii super piórkowej, czy też jak kto woli junior lekkiej. Polka od początku narzuciła swój styl i pressingiem spychała rywalkę na liny. Pretendentka była nieźle wyszkolona, czasami ładnie skontrowała, ale przegrała ten pojedynek mentalnie. Miała dobrą czwartą rundę, lecz pozostałe należały już do Polki. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Brodnickiej 100:90, 97:93 i 99:91.

Robert Parzęczewski (20-1, 13 KO) nie przegrywa u siebie w Częstochowie. Dziś o sile jego ciosów na własnej skórze przekonał się Tim Cronin (11-2-1, 2 KO). „Arab” rozpoczął walkę mocnym prawym na korpus i lewym prostym. W połowie pierwszej rundy strzelił w tempo lewym prostym na punkt i nawet takim ciosem naruszył przeciwnikiem, który przyklęknął i dał się policzyć do ośmiu. Nie był to jednak ciężki nokdaun i mistrz Kanady szybko się otrząsnął. Na początku drugiej odsłony miejscowy pięściarz trochę stracił rytm, ale w drugiej połowie wszystko wróciło do normy. Jeszcze przed przerwą strzelił mocnym lewym sierpowym, po którym przeciwnik aż poleciał na liny. Drugi nokdaun nastąpił pół minuty przed końcem trzeciego starcia. Robert wyczekał odpowiedni moment i huknął lewym sierpowym. Zanim jednak sędzia doliczył do ośmiu, do gongu pozostało już niewiele czasu i nie udało się dobić zranionej ofiary. Kolejne trzy minuty to dalsze męczarnie Kanadyjczyka, choć trzeba przyznać, że dzielnie zbierał cięgi i dalej próbował czymś odpowiedzieć. W piątej rundzie tempo nieco spadło, ale Robert cały czas miał wszystko pod kontrolą. Pół minuty przed końcem sędzia Jankowiak zatrzymał potyczkę. Robert wstrząsnął rywalem lewym sierpowym, potem przebił jego gardę prawym i Cronin po raz trzeci wylądował na deskach. I choć do końca pozostawało już niewiele czasu, Kanadyjczyk nie miał ochoty na kontynuowanie pojedynku.

Porozbijany, zakrwawiony Łukasz Wierzbicki (16-0, 6 KO) po raz drugi pokonał Michała Żeromińskiego (13-4-1, 1 KO) i obronił tytuł Mistrza Polski w wadze półśredniej. Lepiej zaczął Łukasz, który najpierw zahaczył czoło rywala krótkim prawym sierpem, a potem poprawił lewym krzyżowym. Michał nacierał, lecz dynamiczny Wierzbicki bił z kontry i studził jego zapały. W drugiej rundzie Wierzbicki bił mocniej, ale Żeromiński ambitnie starał się cały czas odpowiadać. Rozgorzała wojna. Łukasz schodził do narożnika obficie krwawiąc z obu łuków brwiowych. A Michał poczuł tą krew i od początku trzeciego starcia jeszcze bardziej podkręcił tempo. „Maska krwi” – krzyczał rozemocjonowany Grzegorz Proksa, komentujący ten krwawy bój. W narożniku Tomasz Skarżyński robił co mógł, ale krew lała się strumieniami. W kolejnych minutach trwała wojna na wyniszczenie. Padały ciężkie ciosy, ale żaden z nich nie robił kroku w tył. Piąta runda to jedna z najlepszych rund na polskim ringu zawodowym. Początkowo Michał trafiał prawym krzyżowym, w końcówce Łukasz strzelił sierpem. Pod Żeromińskim ugięły się nogi, ale już dwie sekundy później znów nacierał. Cóż za wojna… Szóste i siódme starcie równe, ale z nieznaczną przewagą Michała. W ósmej swój rytm odnalazł znów Łukasz i tym prawym jabem kontrolował poczynania w ringu. Ostatnie sześć minut to polowanie Żeromińskiego na mocny cios, którym mógłby odwrócić losy meczu, jednak Wierzbicki świetnie pracował nogami. Na minutę przed końcem Łukasz skontrował krótkim prawym sierpowym na brodę. Pod Michałem ugięły się nogi, ale oczywiście po kilkusekundowym kryzysie znów nacierał. Gdy zabrzmiał ostatni gong obaj pięściarze otrzymali zasłużone, gromkie brawa od publiczności zgromadzonej w częstochowskiej hali. Sędziowie byli jednomyślni, punktując 96:94, 96:94 i 98:92 – wszyscy na korzyść Wierzbickiego.

W pierwszej walce gali, po bardzo dobrym spektaklu, Michał Chudecki (11-2-2, 3 KO) i Damian Wrzesiński (13-1-2, 5 KO) zaboksowali na remis. I dobrze, bo obaj zostawili dziś między linami sporo serca i zdrowia. Od początku obaj „koledzy” z Poznania ostro na siebie ruszyli. Momentami walka była chaotyczna, ale niezwykle zażarta i obfitująca w nieustanne wymiany. Pierwsze dwie rundy równe, z nieznaczna chyba przewagą lepiej poukładanego „TNT”. W trzeciej do głosu doszedł „Wrzos”, trafiając dwukrotnie lewym sierpowym. W czwartej odsłonie przez ponad dwie minuty Michał ogrywał przeciwnika nogami, ale Damian zrewanżował się mu znów dwoma, tym razem naprawdę mocnymi lewymi sierpami. W połowie piątego starcia po przypadkowym zderzeniu głowami obaj zaczęli mocno krwawić. W samej końcówce Chudecki zranił przeciwnika lewym krzyżowym na szczękę. Kolejne trzy minuty niezwykle zażarte i trudno było wskazać na tym odcinku lepszego zawodnika. Kondycja miała być atutem Wrzesińskiego, ale to Chudecki był aktywniejszy w siódmej rundzie. W ostatniej Damian wziął się na sposób. Zamiast bić lewym, markował tylko ten cios, przepuszczał atak rywala i wciągał go na bezpośredni prawy. Szkoda, że tak późno, bo ten cios wchodził. Gdy zabrzmiał ostatni gong, obaj podnieśli ręce na znak zwycięstwa. A jak widzieli to sędziowie? Byli niejednomyślni, punktując 77:76 Wrzesiński, 77:75 Chudecki i 76:76. A więc remis!

źródło: bokser.org

pbn_big

EFEKTOWNY POWRÓT MICHAŁA CHUDECKIEGO NA GALI W NOWYM JORKU

michal_chudecki

Aż czternaście miesięcy trwała przerwa Michała Chudeckiego (11-1-1, 3 KO) od boksu. Ale tylko oficjalnie, bo pięściarz z Poznania cały czas trenował i sparował z takimi gwiazdami jak Floyd Mayweather Jr czy Danny Garcia. To wszystko przyniosło pożądany efekt w postacie efektownej wygranej dziś nad ranem!

Pojedynek odbył się w Nowym Jorku, a naprzeciw Polaka stanął niepokonany dotąd Louis Cruz (11-1, 5 KO). Początek był jeszcze w miarę równy. Sporo było przepychanek, nieczystych zagrań, jednak wraz z upływem czasu popularny „TNT” przejmował coraz wyraźniejszą inicjatywę. Na finiszu przeważał już wyraźnie i po ostatnim gongu nie mogło być żadnych wątpliwości. Sędziowie jednogłośnie opowiedzieli się za Michałem, typując jego wygraną w stosunku 79:70 i dwukrotnie 77:72.

Przypomnijmy, iż był to pierwszy start Chudeckiego od czasu bolesnej porażki z rąk Michała Syrowatki podczas Polsat Boxing Night.

źródło: bokser.org

SZPILKA PUNKTUJE W KRAKOWIE ADAMKA. ROZBICI PROKSA I CHUDECKI. NA TARCZY KOSTECKI I KACZOR

adamek_szpilka

W głównej walce wieczoru Polsat Boxing Night III w Krakowie młody wilk – Artur Szpilka (17-1, 12 KO), zaatakował starego wygę, byłego championa dwóch kategorii – Tomasza Adamka (49-4, 29 KO). Pierwsza runda typowo rozpoznawcza – „Góral” próbował zachodzić rywala i zagonić go do narożnika, ale „Szpila” stopował go prawym prostym. W drugiej uwidoczniła się nieznaczna przewaga zawodnika z Wieliczki, który trafił lewym krzyżowym, ale i potrafił prawym jabem trzymać przeciwnika z daleka. Tomek natomiast szukał miejsca po dole. Minutę przed końcem trzeciej odsłony Artur trafił bezpośrednim lewym, szybko poprawił akcja prawy-lewy i Tomek poleciał na liny. Odczuł to, ale w swoim zwyczaju szybko starał się odpowiedzieć. W czwartym starciu Adamek starał się wywierać mocny pressing, jednak w ciosach na górę odrobinę szybszy był młodszy rodak, dlatego podopieczny Rogera Bloodwortha konsekwentnie bił prawym na korpus. W piątym w końcu zaczęły dochodzić jego prawe również na głowę. Trafił kilka razy, lecz Artur przyjmował wszystko bez zmrużenia oka. Wyrównany przebieg miały kolejne trzy minuty, a obaj szachowali się trochę nawzajem swoimi przednimi rękoma. W siódmym starciu Artur znów wyłączył przeciwnika prawym prostym, przy okazji bijąc raz na jakiś czas mocnym lewym. Role odwróciły się w rundzie numer osiem. Już na początku szturm przeprowadził Tomek i w długiej serii kilka razy trafił. Szpilka chyba przeżywał kryzys, bo praktycznie do gongu boksował na wstecznym, choć trzeba mu przy tym oddać, że fajnie unikał bomby „Górala” rotacją i unikami. Złapał w przerwie drugi oddech i w dziewiątej rundzie znów toczył wyrównany bój z wielkim rywalem. O wszystkim miały więc zadecydować ostatnie trzy minuty. Najpierw dwa razy swoim lewym trafił Artur, w odpowiedzi lewym sierpem przymierzył Tomek, a gdy zabrzmiał gong, obaj podnieśli ręce w geście zwycięstwa. A sędziowie punktowali 94:96, 92:98 i 94:96 – wszyscy na korzyść Szpilki.

Zamiast zaciętej bitwy skończyło się na krótkiej egzekucji. W starciu dwóch niepokonanych pięściarzy Michał Syrowatka (11-0, 3 KO) znokautował błyskawicznie Michała Chudeckiego (10-1-1, 3 KO). Wydawałoby się w niegroźnej sytuacji w zwarciu Syrowatka zrobił mały krok w tył i huknął prawym sierpowym – wprost na szczękę rywala. Chudecki przewróciłby się, ale zawisł na linach. Zanim Grzegorz Molenda zdążył doskoczyć, podopieczny Andrzeja Gmitruka doskoczył i dobił zranioną ofiarę potwornym prawym hakiem. Bardzo ciężki nokaut i wyrównanie porachunków z czasów boksu olimpijskiego, gdy dwukrotnie przegrywał z „TNT”.

Zamiast świetnej i wyrównanej walki mieliśmy pokaz jednego aktora. Maciej Sulęcki (19-0, 4 KO) całkowicie zdominował Grzegorza Proksę (29-4, 21 KO) i wygrał przez nokaut! Pierwszą rundę świetnie rozpoczął popularny „Striczu”. Wciągnął byłego mistrza Europy dwukrotnie na kontrę bezpośrednim prawym, a raz na krótki lewy sierp. – Rozruszaj go – radził w przerwie Fiodor Łapin. Ale pomiędzy czwartą a szóstą minutą dalej przeważał podopieczny Andrzeja Gmitruka, ustawiając wszystko lewym prostym. Grzesiek trafił raz czysto, ale na tym etapie bezwzględnie przegrywał 18:20. Proksa dużo lepiej radził sobie na początku trzeciego starcia, kiedy trafił bezpośrednim lewym. Ale Sulęcki zrewanżował się mu potem bezpośrednim prawym, a wszystko zaakcentował świetną akcją prawy-lewy sierp. Maćkowi wychodziło wszystko, bo nawet w czwartej rundzie, w której prawdopodobnie nieznacznie lepszy był jego oponent, w ostatnich dziesięciu sekundach „Striczu” dwiema pięknymi akcjami znów przechylił chyba szalę na swoją korzyść. Tak samo widział to Przemek Saleta, który punktował w tym momencie 40:36 dla Maćka. Podrażniony Proksa ruszył niczym taran do ostrego ataku w szóstym starciu, lecz rozluźniony Sulęcki spokojnie kontrolował sytuację i punktował swoim lewym prostym. Na półmetku wątpliwości nie było, dlatego „Super G” atakował jeszcze zacieklej. Problem w tym, że do narożnika schodził po kolejnej przegranej rundzie, w dodatku z lekkim rozcięciem łuku brwiowego. – Nie ma stania. Od dołu do góry – zachęcał go i mobilizował Łapin. Ale to był dzień jednego człowieka. Koniec nastąpił w rundzie numer siedem. Sulęcki po prostu karcił każdy ruch Grześka bezpośrednim prawym krzyżowym. Wchodziło wszystko jak w masło. Proksa szedł coraz bardziej otwarty by odmienić losy jednym ciosem, ale nadział się na prawy sierp Sulęckiego. Klasyczny nokaut i niespodzianka – ale czy naprawdę aż taka?
undercardpbn3
Dawid Kostecki (39-2, 25 KO) wrócił dziś po długiej przerwie, ale spotkanie z Andrzejem Sołdrą (11-1-1, 5 KO) miało być dla niego tylko spacerkiem. Nie było! Zaczęło się sensacyjnie. Podopieczny Piotra Wilczewskiego trafił prawym krzyżowym i lewym sierpem. To jeszcze nic, bo po prawym sierpowym w okolice skroni „Cygan” zatańczył i ledwo co ustał na nogach. W narożniku Fiodor Łapin ostrzegał, ale początek drugiej rundy znów wyraźnie dla Sołdry. I nagle na sekundy przed przerwą Kostecki wystrzelił w akcji prawy na prawy i tym razem to Andrzej był liczony! Trzecia odsłona to prawdziwa wojna na wyniszczenie na środku ringu. Cios za cios, bomba za bombę, ale w ostatnich sekundach to prawy sierpowy Dawida zamroczył Andrzeja, czym zapewne zyskał przychylność sędziów. Czwarte starcie to całkowita dominacja Kosteckiego. No – prawie całkowita, bo po dwóch minutach i pięćdziesięciu sekundach lania porozbijany Sołdra nagle wystrzelił lewym sierpem na szczękę. Dawid ustał. Początek piątej rundy to znów przewaga Kosteckiego i gdy wydawało się, że egzekucja na Sołdrze to tylko kwestia czasu, ten fantastycznym zrywem zepchnął do głębokiej defensywy faworyzowanego przeciwnika. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Runda numer sześć to z kolei całkowita dominacja Sołdry. Wszyscy dookoła przecierali oczy ze zdziwienia! A Andrzej poczuł krew, polując na nokaut. Kolejne trzy minuty to rzeź. Obaj wyniszczeni, zmęczeni, rozkrwawieni, ale żaden nie ustępował. Ostatnią soczystą bombę wyprowadził Kostecki, jednak w przekroju tego odcinka znów lepszy był Sołdra. „Cygan” miał więc ostatnie starcie na odmienienie tej trudnej sytuacji. I nic się nie zmieniło – obustronne bombardowanie do ostatniej sekundy nagrodzone gromkimi brawami. Sędziowie punktowali 75:76, 75:77 i 75:77 – wszyscy na korzyść Sołdry!

W drugiej walce gali faworyzowany Łukasz Maciec (22-2-1, 5 KO) pokonał wyraźnie Michała Żeromińskiego (7-2, 1 KO). Pięściarz z Lublina rozpoczął potyczkę ciosami prostymi, wykorzystując lepsze warunki fizyczne, choć Michał wciągnął go w połowie pierwszej rundy na kontrę z prawej ręki po odchyleniu. Po wyrównanej pierwszej odsłonie, w drugiej przewagę zaczął zyskiwać Maciec, który zasypywał przeciwnika seriami złożonymi z kilku ciosów. Michał chciał uderzyć raz a dobrze, jednak „Gruby” konsekwentnie realizował swoje założenia taktyczne. Z daleka bił na górę, a gdy przechodził do półdystansu, szukał miejsca pod łokciami Żeromińskiego. W czwartym starciu Łukasz swoim nieustannym pressingiem po prostu złamał Michała. Z minuty na minutę dysproporcje między nimi były coraz bardziej widoczne. Oglądaliśmy ruch jednostronny, a jedyną niewiadomą wydawało się pytanie, czy Maciec zdoła dopisać do swojego rekordu szóstą „czasówkę”. W końcu na pół minuty przed końcem szóstej rundy po lewym haku w okolice wątroby Michał musiał przyklęknąć, choć Robert Gortat nie liczył, bo potraktował to jako zbyt niskie uderzenie. – On walczy już tylko o przetrwanie – krzyczała w narożniku swojemu koledze Karolina Michalczuk. I tak to trochę wyglądało. W połowie siódmej rundzie znów ta sama akcja. Tym razem Żeromiński nie był liczony, lecz widać było na jego twarzy grymas bólu. Krańcowo wyczerpany Michał pokazał charakter i dotrwał do ostatniego gongu. Sędziowie nie mieli problemów ze wskazaniem lepszego, punktując wygraną Maćca 79:73 i dwukrotnie 80:72.

W pierwszej walce Polsat Boxing Night Piotr Gudel (2-1, 0 KO) pokonał Rafała Kaczora (2-1, 0 KO), wyrównując porachunki z zeszłego roku. Żądny rewanżu Gudel już pod koniec pierwszej minuty trafił mocnym sierpem, doskoczył do zranionej ofiary zasypał ją serią bomb. Sędzia liczył wałbrzyszanina do ośmiu i choć ten zdołał wyjść z opresji, to krwawił z prawego łuku brwiowego. W drugiej odsłonie Kaczor wrócił do gry, a w końcówce nawet zyskał lekką przewagę. Podobnie było w trzecim starciu, choć obaj zawodnicy poszli już na otwartą bitkę i nokaut bądź przynajmniej nokdaun mógł nadejść w każdym momencie. Rafał zagapił się na początku czwartej rundy, gdy Piotrek w zwarciu zrobił krok w tył i huknął lewym sierpem na szczękę. Rywal znów w odpowiedzi zaakcentował końcówkę. Kolejne sześć minut to typowa wojna na przełamanie. Mocniej bił Piotrek, natomiast Rafał zachował jakby więcej sił o pozostawał aktywniejszy. Trzydzieści sekund przed końcem Kaczor trafił soczystym lewym sierpem na brodę, ale wygranej nie mógł być pewien. Sędziowie punktowali niejednogłośnie 57:56, 55:58 i 58:56 – na korzyść Gudela, któremu udał się rewanż.

źródło: bokser.org

GŁAŻEWSKI, CHUDECKI, JACKIEWICZ, RUNOWSKI I LETR GÓRĄ W MIĘDZYZDROJACH. POŻEGNANIE „WOJOWNIKA”

glazewski

W głównej walce wieczoru gali w Międzyzdrojach naprzeciw siebie stanęli w limicie wagi półciężkiej Paweł Głażewski (23-2, 5 KO) i Rowland Bryant (18-4, 12 KO). Lepszy okazał się Polak. Gość zza oceanu lepiej rozpoczął pojedynek. W pierwszej rundzie trafił najpierw mocnym prawym sierpowym, a zakończył ją potężnym lewym hakiem w okolice wątroby. Lepiej było po przerwie. Pięściarz z Białegostoku trochę się rozluźnił i zamiast bić z całych sił zaczął boksować lewą ręką. W połowie trzeciej odsłony nadział się w wymianie na lewy sierpowy, na szczęście bez większych konsekwencji. Mało tego, Rowland uwierzył iż wszystko może zakończyć jednym ciosem i na to się właśnie nastawił, tymczasem „Głaz” robił swoje i zyskał przewagę w czwartym starciu. W piątym na ringu zapanował trochę chaos, jednak Paweł szybko to sobie poukładał i wrócił do boksowania przednią ręką w dystansie, wykorzystując przy tym dobrą pracę nóg. Najlepsza w jego wykonaniu była runda ósma, gdy wziął się na sposób i widząc lukę na korpusie bił konsekwentnie prawym po dole. A gdy Amerykanin przyjął kilka takich uderzeń i opuścił ręce, Paweł zaakcentował końcówkę prawym krzyżowym na głowę. Ostatnie trzy minuty to obszerne sierpy Rowlanda i bezpieczny boks Głażewskiego, który koncentrował się już na tym by dowieźć przewagę do końca. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 79:73, 77:76 i 79:73 – wszyscy na korzyść naszego rodaka.

Michał Chudecki (10-0-1, 3 KO) sam się prosił o tak trudnego rywala. Wielu stawiało Felixa Lorę (18-12-5, 9 KO) w roli faworyta, jednak popularny „TNT” pokazał dziś boks na zaskakująco wysokim poziomie i po bezwzględnie najlepszym występie w karierze pokonał groźnego Dominikańczyka. Już w pierwszej rundzie Polak rozciął przeciwnikowi łuk brwiowy. Świetnie tańczył na nogach, lepiej dystansował, a agresywnego oponenta co chwilę łapał na kontrę po uskoku czy uniku. Po gongu kończącym drugie starcie doszło do spięcia między pięściarzami, ale na szczęście szybka reakcja Mirosława Brózio zażegnała dalszy „rozlew krwi”. Chudecki był liczony w czwartej odsłonie, lecz powtórki dobitnie pokazały, że co prawda jakaś „obcierka” była, to Michał przewrócił się przez podstawioną nogę. To go tylko rozsierdziło i zmotywowało do jeszcze wyższego tempa. Ładnie karcił rywala prawym prostym bitym z luzu z biodra, a gdy Lora próbował przejść do ofensywy, po odskoku łapał go na prawy bądź lewy sierp. W szóstej rundzie po lewym krzyżowym gość z Dominikany aż przysiadł, lecz przewrócić się nie chciał. Wyglądał jednak już na bardzo zmęczonego i obficie krwawił. Początek ósmej odsłony Chudecki władował w niego serię trzech bomb na głowę, za moment poprawił podobną akcją, a Lora tylko zachęcał go do dalszych ataków. W dziewiątej Michał wyrwał się z klinczu, huknął krótkim prawym sierpem i rywal ratował się kolejnym klinczem. W dziesiątej w wymianie Chudecki trafił w akcji prawy na prawy sierp i tak odporny Lora w końcu był liczony. W ostatnich sekundach Polak przymierzył jeszcze lewym krzyżowym na szczękę i niewiele brakowało, by posłał Felixa raz jeszcze na matę. Ostatecznie po gongu kończącym tą świetną walkę sędziowie nie mieli wątpliwości, typując przewagę Michała 98:92, 99:89 i 98:89.

„To już jest koniec, nie ma już nic” – tak rozpoczął się numer wprowadzający Rafała Jackiewicza (46-11-2, 21 KO) do ringu na ostatnią walkę w karierze, przynajmniej tej bokserskiej. Naprzeciw niego stanął inny utytułowany weteran Krzysztof Szot (18-15-1, 5 KO), a to gwarantowało walkę na wysokim poziomie technicznym. I tak też było. Bokserskie szachy z nieznaczną przewagą byłego mistrza Europy i pretendenta do mistrzostwa świata. Zdarzały się jednak też fajerwerki, jak choćby końcówka drugiej rundy, kiedy Jackiewicz popisał się piękną kombinacją prawy sierp-prawy podbródek po zakroku. Szot pokazał natomiast to, z czego słynie od dawna, czyli nienaganną defensywę i niezbyt mocne, ale precyzyjne kontry. W końcówce piątego starcia Rafał przepuścił lewy prosty Krzyśka i po rotacji ładnym prawym krzyżowym zaskoczył „Rzeźnika”. Przypadkowe uderzenie łokcie w wymianie rozcięło Rafałowi powiekę, co tylko go podrażniło i w końcówce siódmej odsłony doszło nawet do krótkiego spięcia. W ostatnich trzech minutach obaj próbowali jeszcze zaakcentować swoją przewagę, pokazali kilka sztuczek, a po gongu kończącym pojedynek sędziowie opowiedzieli się za Jackiewiczem, punktując na jego korzyść 80:72, 79:73 i 78:74.

Przemysław Runowski (8-0, 2 KO) zdał najpoważniejszy dotąd test w karierze, pokonując przez techniczny nokaut twardego Andrieja Abramenkę (20-7-2, 4 KO). Białorusin zaskoczył młodego Polaka w pierwszej rundzie. Ostrym pressingiem zepchnął go do defensywy i zasypywał mocnymi bombami, na szczęście najczęściej zbieranymi na gardę. Wszedł jednak mocny lewy hak na głowę. Po przerwie role się odwróciły. „Kosiarz” trafił prawym podbródkowym, poprawił prawym sierpem i „obudził” kibiców zgromadzonych w Amfiteatrze w Międzyzdrojach. Trzecie starcie to typowa bitka na przełamanie, cios za cios, lecz w końcówce czwartego zarysowała się już nieznaczna przewaga Przemka. W kolejnych minutach Abramenka polował na jedno mocne uderzenie i wciąż był groźny, ale Runowski przełamał go psychicznie i fizycznie. Teraz to on spychał często rywala na liny, bijąc na zmianę na dół i górę. Rozbijał konsekwentnie Białorusina i dwadzieścia sekund przed końcem szóstego starcia Włodzimierz Kromka wkroczył do akcji, poddają Abramenkę. Ten protestował, ale tak naprawdę walczył już tylko o przetrwanie.

Po fatalnym początku zawodowej kariery utytułowany na ringach olimpijskich Włodzimierz Letr (3-3, 2 KO) wraca na właściwe tory, który zastopował Bena Wrotniaka (5-2, 1 KO). W pierwszej rundzie bardziej doświadczony Letr kontrolował potyczkę, przede wszystkim dzięki lepszej pracy nóg i lepszemu dystansowaniu. Po przerwie rolę się obróciły. Polak z australijskim paszportem zaczął układać akcje w serie kilku ciosów zamiast pojedynczych, obszernych sierpów i kilka razy trafił na głowę podopiecznego Dariusza Snarskiego. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Początek trzeciej odsłony to chaotyczne ataki Wrotniaka. Letr nie mógł sobie przez minutę z tym poradzić, lecz zaczął w końcu przepuszczać te akcje i wciągać rywala na kontrę z lewej ręki. Wchodziło niemal wszystko. Ben „zatańczył” na nogach, a lewe oko zaczęło puchnąć. Włodek robił konsekwentnie swoje i w czwartym starciu rozciął dodatkowo oponentowi prawy łuk brwiowy. Wrotniak jednak pokazywał szaloną ambicję i nieustannie parł do przodu. Niestety w przerwie między czwartą a piątą rundą jego lewe oko było już niemal kompletnie zamknięte. Letr rozluźnił się, punktował prawym prostym, a szalone ataki Bena zbierał na gardę. Na początku szóstego starcia Letr trafił krótkim lewym sierpem. Pod Wrotniakiem ugięły się nogi, ale ustał i znów niczym jednooki wojownik ruszył do przodu. Na szczęście zareagował jego narożnik, poddając tego ambitnego chłopaka na dwie minuty przed końcem walki.

Wcześniej w swoim zawodowym debiucie Tomasz Król tylko zremisował z Marcinem Ficnerem (2-4-2).

źródło: bokser.org

REKOWSKI ZASTOPOWAŁ SOSNOWSKIEGO W WALCE WIECZORU GALI W LUBLINIE

rekowski

W głównym daniu gali Wojak Boxing Night w Lublinie spotkali się dwaj polscy czołowi pięściarze wagi ciężkiej – Marcin Rekowski (15-1, 12 KO) oraz Albert Sosnowski (48-7-2, 29 KO). Wygrał ten pierwszy przed czasem, choć emocji było sporo. Już w pierwszej akcji popularny „Reksio” trafił długim prawym prostym, lecz za pół minuty były mistrz Europy odpowiedział niemal bliźniaczą akcją. W drugiej odsłonie, a szczególnie w jej końcówce, obaj strzelali już potężnymi bombami, a każda z nich mogła skończyć ten pojedynek. Trzecie starcie Sosnowski rozpoczął efektownym lewym sierpem. W odpowiedzi Marcin kilka razy poszukał korpusu przeciwnika i niemal równo z gongiem zrewanżował się mu równie soczystym lewym sierpem. Czwarte znów było bardzo wyrównane i żaden z nich nie potrafił osiągnąć wyraźniejszej przewagi. Dopiero w piątej rundzie mogliśmy wskazać bez wahania boksera, na koncie którego trzeba było zapisać 10. To był Rekowski. Najpierw w klinczu „pacnął” krótkim prawym, zrobił krok w tył i poprawił lewym sierpowym. Sosnowski zatoczył się i szybko sklinczował, ale już po chwili doszedł do siebie. Siła i odporność na ciosy zdawały się powoli robić różnicę. Na początku szóstej odsłony obaj trafili niemal jednocześnie – Albert prawą ręką, Marcin lewą, i znów zdawało się, że to Sosnowski bardziej odczuł to uderzenie, cofając się na liny. Ale w swoim stylu przełamywał kryzysy i dzielnie starał się ripostować. A na początku siódmej rundy ruszył ruszył do ostrego ataku…I to był dla niego gwóźdź do trumny. Trafił swoim prawym, lecz Rekowski natychmiast odpowiedział swoim, już znacznie mocniejszym prawym, posyłając „Dragona” na deski. Sosnowski wstał na osiem, jednak po kilku sekundach zainkasował jeszcze prawy podbródkowy, osunął się na liny po raz drugi, a Leszek Jankowiak bez zbędnego liczenia zastopował potyczkę, podnosząc rękę Marcina.

W pojedynku o pas Międzynarodowego Mistrza Polski kategorii półśredniej Łukasz Maciec (21-2-1, 5 KO) pokonał przed własną publicznością stosunkiem głosów dwa do remisu Lanardo Tynera (31-10-2, 20 KO). Amerykanin od pierwszego gongu narzucił ostry pressing. Podążając za naszym „Grubym” operował mocnym lewym „dyszlem”, polując w półdystansie na uderzenie z prawej ręki. Polak był bardzo ruchliwy, uciekając na nogach przed niewygodnym rywalem. Ten jednak z każdą minutą coraz skuteczniej skracał dystans i pole manewru. Maciec zaakcentował końcówkę drugiej rundy prawym podbródkowym i prawym sierpem, lecz trzecia odsłona to już była dominacja Amerykanina. „Trzymaj środek ringu, uciekaj na nogach z lin” – usłyszał Łukasz w swoim narożniku. Tyner coraz częściej szukał mocnych haków na żebra, odbierając nimi kondycję reprezentantowi gospodarzy. Sam natomiast świetnie bronił się szczelną, choć nietypową gardą. W piątym starciu Maciec dwukrotnie trafił mocnym wydawałoby się prawym krzyżowym, jednak rywal tylko się uśmiechnął i niczym czołg nadal parł do przodu. Pięściarz z Houston czuł się tak pewny swego, że w końcówce szóstej rundy opuścił ręce i pozwolił Łukaszowi z premedytacją kilka razy się trafić, po czym ruszył do szturmu by zrewanżować się jeszcze mocniejszymi bombami. Wydawało się, że Maciec jest złamany psychicznie, tymczasem powrócił udaną siódmą odsłoną, kiedy podjął wyrównaną wymianę cios za cios. Taka wojna trwała w kolejnych minutach. Maciec bił częściej, za to Tyner dużo mocniej. Rywal Polaka rzucił wszystko co miał w ostatnim starciu, podobnie zresztą jak Łukasz, a po ostatnim gongu obaj podnieśli ręce i dostali gromkie brawa od publiczności w Lublinie. Sędziowie punktowali niejednogłośnie – 95:95, 97:94 i 98:92. Stosunkiem głosów dwa do remisu zwyciężył Maciec, choć trzeba dodać, że na neutralnym ringu wynik byłby prawdopodobnie inny, przynajmniej remisowy. Mimo wszystko szacunek dla Łukasza, bo pokazał niesamowitą wolę zwycięstwa i żelazną kondycję.

Michał Cieślak (6-0, 3 KO) jawi się nam jako coraz większy talent i być może przyszły mistrz świata. Tym razem nasz prospekt kategorii cruiser rozbił w drugim starciu twardego przecież Andrzeja Witkowskiego (9-10-1, 4 KO). W zgodzie z tym co obaj zawodnicy prezentowali przez całą swoją karierę od początku zaczęło się bombardowanie. Witkowski robił co mógł, lecz szybko zarysowała się przewaga fizyczna młodszego Michała. W połowie drugiej rundy Cieślak trafił między gardą bezpośrednim prawym krzyżowym i natychmiast ruszył do szturmu. Zasypał szczelnie zasłoniętego rywala gradem ciosów i choć Andrzej wszystko ustał, to Grzegorz Molenda wkroczył do akcji i zastopował potyczkę.

Przemysław Runowski (6-0, 1 KO) pokonał jednogłośnie na punkty Krzysztofa Szota (18-14-1, 5 KO) . „Kosiarz” na samym początku skoncentrował się na mocnych hakach na korpus. Po nich polował na pojedyncze uderzenia na górę, jednak tak doświadczony zawodnik jak „Rzeźnik” nic sobie z tego nie robił i szczelną gardą chronił się przed kolejnymi ataki młodszego rywala. „Kurde, twardy jest” – powiedział do Fiodora Łapina przed piątą rundą Runowski, jeden z bardziej utalentowanych pięściarzy młodego pokolenia. I tak to wyglądało do końca. Przewaga Przemka nie podlegała dyskusji, lecz nie zdołał zrobić Szotowi żadnej krzywdy i po ostatnim gongu sędziowie punktowali jego przewagę w rozmiarach 60:55 i dwukrotnie 60:54.

Po długiej przerwie w końcu między linami pojawił się Michał Chudecki (9-0-1, 3 KO) i odprawił Maurycego Gojko (22-44-3, 8 KO). Debiutujący pod banderą Babilon Promotion, dużo młodszy i szybszy „TNT” w pierwszej rundzie ustawił swojego rywala prawym prostym. Od drugiej odsłony dołożył do tego lewą rękę i z każdą minutą jego przewaga rosła coraz bardziej. W trzecim starciu kilka razy złożył ciosy w kombinację lewy-prawy-lewy, na jaką Gojko nie potrafił znaleźć recepty. Mimo wszystko dzielnie stał na nogach i ani myślał by się poddawać. Chudecki robił wszystko by zakończyć to efektownie, zmieniając nawet pozycję z mańkuta na normalną. Wszystko na nic. Nieugięty Maurycy w ostatnich fragmentach ruszył nawet do szturmu, choć lubiącemu boksować z kontry Michałowi to było nawet na rękę. W efekcie po sześciu rundach sędziowie jednogłośnie typowali przewagę „TNT” w rozmiarach 60:54

Ewa Piątkowska (4-0, 3 KO) zanotowała czwarte zawodowe zwycięstwo. I nie tylko w końcu znalazła się zawodniczka, która wytrzymała rundę, ale od razu zdołała dotrwać do ostatniego gongu. Klaudia Szymczak (1-5, 1 KO) od początku została zdominowana, jednak nieustannie starała się oddawać i nawet kilka razy ta sztuka się jej udała. „Tygrysica” biła celnie prawym krzyżowym, a w zwarciu krótkimi sierpami oraz hakami na korpus. Ostatecznie po czterech rundach wszyscy sędziowie ocenili pojedynek na 40:36, oczywiście typując przewagę Ewy.

Boksujący w kategorii junior średniej Krzysztof Kopytek (8-0, 2 KO) pokonał Grzegorza Sikorskiego (2-7). Wyższy Kopytek od początku wykorzystując lepszy zasięg ramion stopował rywala długim lewym prostym, momentami skracając dystans i bijąc lewym hakiem pod prawy łokieć w okolice wątroby. W pierwszych sekundach trzeciej rundy pociągnął z całego ciała prawy prosty na głowę, poprawił kolejnym lewym po dole i Sikorski znalazł się w sporych tarapatach. Ambitnie jednak wszystko przyjął, próbując nawet zrywami odpowiadać swoimi chaotycznymi trochę atakami. I tak mijały kolejne minuty. Przewaga szybszego i dokładniejszego Kopytka nie podlegała dyskusji, lecz zmęczył się w końcówce nieustannym pressingiem Sikorskiego i nawet kilka razy dał się zaskoczyć obszernymi sierpami. Po gongu kończącym szóste starcie sędziowie punktowali 58:56 i dwukrotnie 60:54 – wszyscy na korzyść Krzyśka.

źródło: bokser.org

ZWYCIĘSTWA POLSKICH PROFI NA ZAGRANICZNYCH RINGACH

opalach

Wczoraj na gali boksu zawodowego w odległej Akrze (Ghana), Przemysław Opalach (14-2, 13 KO) pokonał Maishę Samsona (8-5-2, 4 KO) z Tanzanii. Walka zakończyła się już w drugiej rundzie. Stawką pojedynku były pasy IBF International oraz WBF wagi super średniej. Wg relacji olsztynianina pierwsza runda należała do jego rywala. W drugiej odsłonie Polak zadał podwójny hak na wątrobę, Samson padł na deski i nie był w stanie kontynuować walki. Tuż przed rozpoczęciem imprezy zmieniono jej lokalizację – z potężnego Accra Sports Stadium na trzytysięczną halę. Okazało się również, że stawką pojedynku nie będzie pas WBO African. Organizatorzy tłumaczyli to rezygnacją z walki głównej gwiazdy imprezy.

Dwa dni temu Michał Chudecki (8-0-1, 3 KO) zanotował kolejne zwycięstwo podczas gali w Webster Hall w Nowym Jorku. „TNT” pokonał wysoko na punkty Joshuę Nievesa (2-3, 2 KO) na dystansie sześciu rund. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie widzieli przewagę Polaka w stosunku 60-52. Był to pierwszy występ Chudeckiego po rozwiązaniu kontraktu z grupą Global Boxing. Teraz o rozwój kariery pięściarza dba Jeff Wojciechowski. Była to druga wygrana Polaka nad Nievesem – rok temu „TNT” wypunktował go na dystansie czterech rund.

Niestety kontuzja oka odniesiona już na samym początku walki uniemożliwiła Marcinowi Rekowskiemu (12-0, 10 KO) pokazanie wszystkich swoich możliwości. Polak, walczący wczoraj na gali boksu zawodowego w Hamburgu, miał utrudnione zadanie, ale wysoko na punkty pokonał Serdar Uysala (14-19-2, 7 KO).

źródło: bokser.org