PARZĘCZEWSKI, RZADKOSZ, WRZESIŃSKI I INNI GÓRĄ NA GALI W NADARZYNIE
Robert Parzęczewski (21-1, 14 KO) narzucił sobie szalone tempo, ale podczas Ptak Warsaw Expo – Boxing Night w Nadarzynie nie zdążył się nawet porządnie spocić. „Arab” potrzebował zaledwie kilkudziesięciu sekund by rozprawić się z doświadczonym Jacksonem Juniorem (21-10, 19 KO). Pojedynek bez większej historii. Parzęczewski spokojnie kontrolował dystans, aż w końcu wystrzelił celnym prawym kontrującym, który ściął Brazylijczyka z nóg. Wprawdzie Junior szybko się podniósł, jednak zasygnalizował sędziemu Jankowiakowi, że nie jest w stanie kontynuować pojedynku. Teraz „Araba” czeka kilkutygodniowa przerwa, a potem? Wszystko wskazuje na to, że pięściarz z Częstochowy kolejne pojedynki będzie już toczył w kategorii super średniej.
Mateusz Rzadkosz (8-0-1, 3 KO) wywalczył swój pierwszy pas w zawodowej karierze. 25-latek zmusił do poddania Levana Luchutaszwiliego (8-3, 8 KO) i został międzynarodowym mistrzem Polski w wadze super średniej. Obaj zaczęli bardzo spokojnie, czekając na błędy rywala. Pierwszy doczekał się Polak. Mateusz zrobił unik w prawo i od razu zadał piękny prawy podbródkowy, którym zaskoczył przybysza z Gruzji, dzięki czemu zapewne wygrał pierwszą rundę. W kolejnych starciach wątpliwości co do tego, który z zawodników jest lepszy być jednak nie mogło – wprawdzie Luchutaszwili miewał w tym pojedynku pojedyncze zrywy, jednak zazwyczaj Rzadkosz łatwo unikał jego ciosów dzięki dobrej pracy na nogach. Sam zaś od czasu do czasu trafiał ciosami z doskoku. W piątym starciu Gruzin głośno jęknął z bólu, ale bynajmniej nie po ciosie wyprowadzonym przez Mateusza – złapał się za łokieć i zasygnalizował, że doznał jakiejś kontuzji. Sędzia Jankowiak uznał jednak, że nie ma powodów, by zatrzymywać pojedynek. Być może zdeprymowało to nieco Luchutaszwiliego, bo chwilę później przestrzelił on obszernym prawym sierpowym i wylądował na deskach po bardzo ładnej kontrze ze strony Rzadkosza. Na szczęście dla niego czasu na wykończenie roboty już nie było, gdyż chwilę później zabrzmiał gong kończący to starcie. W drugiej fazie walki nadal to Rzadkosz był zawodnikiem, który zdecydowanie częściej trafiał, choć trzeba przyznać, że jego ciosy nie robiły większego wrażenia na pięściarzu z Gruzji. Zirytowany jednak swoją nieporadnością Luchutaszwili po ósmej rundzie obwieścił sędziemu Jankowiakowi, że dalej boksować już nie ma ochoty. A może doskwierała mu złapana w piątej rundzie kontuzja łokcia? Wszystko jedno. Fakty są takie, że Mateusz Rzadkosz zadał mu dziś pierwszą porażkę przed czasem.
Pierwsza walka pomiędzy Tomaszem Gromadzkim (7-1-1, 2 KO) a Mariuszem Runowskim (4-3, 2 KO) dostarczyła kibicom bardzo wielu emocji. Rewanż był już znacznie bardziej jednostronny. „Zadyma” od początku „siadł” na rywala, zasypując go gradem ciosów. Pod koniec pierwszej rundy uderzył prawym sierpowym, potem poprawił tym samym ciosem i posłał swojego rywala na deski. Runowski wstał, ale wzrok miał mętny. Na szczęście dla niego chwilę później zabrzmiał zbawienny gong. W drugiej rundzie Gromadzki kontynuował jednak demolowanie rywala – uderzał na korpus, na górę, a co najważniejsze – właściwie wszystkie ciosy wchodziły w jego oponenta jak w masło. Runowski bronił się rozpaczliwie, ale trzeba przyznać, że pokazał w tej walce niesamowity charakter – przyjął masę mocnych uderzeń, niejednokrotnie znajdował się nad przepaścią, jednak ani myślał o poddaniu. W końcu „Zadyma” dopiął jednak swego. Na kilkanaście sekund przed końcem czwartej rundy ustrzelił rywala potężnym prawym sierpowym, po którym Mariusz długo nie mógł podnieść się z maty. Ciężki nokaut.
Damian Wrzesiński (14-1-2, 5 KO) odbudował się po ostatnim remisie z Michałem Chudeckim. W Nadarzynie pięściarz z Poznania zaprezentował ładny boks i pewnie wypunktował Meraba Turkadze (5-2, 2 KO). „Wrzos” rozpoczął aktywnie, zresztą Turkadze również nie wyszedł do ringu specjalnie przestraszony, a z dużą ochotą do boksowania. Jak na dłoni było jednak widać, że mimo znacznie ciekawszej kariery amatorskiej Gruzin ustępuje Polakowi między linami ringową mądrością – od pierwszej rundy to Wrzesiński kontrolował tempo walki i zadawał znacznie więcej celnych ciosów. W trzeciej rundzie Damian w świetnym tempie zadał lewy prosty, a potem dołożył do tego prawy sierpowy i pod Gruzinem po raz pierwszy widocznie ugięły się nogi. Niestety w tym samym starciu po przypadkowym zderzeniu głowami na czole Polaka pojawiło się rozcięcie, na szczęście niewielkie, jednak na pewno nieco deprymujące. Po raz kolejny Wrzesiński lekko naruszył swojego przeciwnika w starciu siódmym – tym razem trafił świetnym prawy prostym, jednak doświadczony Gruzin sprytnie pomógł sobie klinczami. Na dobrą sprawę im dłużej trwał pojedynek, tym większa była przewaga Damiana, Turkadze zaś coraz bardziej ograniczał się wyłącznie do obrony. Skutecznej, bo ostatecznie Wrzesiński musiał zadowolić się „tylko” wygraną na punkty. Sędziowie obwieścili dwukrotnie 79-73 i 78-74.
Niższy i sporo lżejszy (kategoria cruiser) Martin Gottschall (3-0, 1 KO) zaczął lepiej pojedynek, spychając przeciwnika do odwrotu. Ale pół minuty przed końcem drugiej rundy Paweł Strykowski (1-1) w końcu wykorzystał swój zasięg, uderzył długim prawym na brodę, nieoczekiwanie posyłając Martina na deski. Trzecia odsłona wyrównana z nieznaczną może przewagą bardziej aktywnego Gottschalla, więc o wszystkim mogły zadecydować ostatnie trzy minuty. Żaden z zawodników nie zdołał przypieczętować swojej przewagi, dlatego obaj w napięciu czekali na ogłoszenie wyniku. A sędziowie punktowali 38:37, 36:39 i 38:37 – stosunkiem głosów dwa do jednego zwyciężył Gottschall.
źródło: bokser.org