Tag Archives: Łukasz Wierzbicki

GALE ZAWODOWE W POLSCE: KWIECIEŃ 2023. ZGORZELEC I RZESZÓW

rozanski_babic

22 KWIETNIA 2023 ROKU [RZESZÓW, KNOCKOUT PROMOTIONS]

Czegoś takiego chyba się nikt nie spodziewał. Łukasz Różański (15-0, 14 KO) po jednostronnym boju zastopował Alena Babicia (11-1, 10 KO) już w pierwszej rundzie, zdobywając pas WBC! W zasadzie trudno tu napisać cokolwiek innego – wymiany i jeszcze raz wymiany. Precyzyjniejszy był jednak Polak, który zalał rywala i położył Babicia na deski lewym sierpowym. Po kilku dodatkowych ciosach sędzia ringowy zdecydował się zastopować Chorwata. Łukasz Różański nowym mistrzem świata kategorii bridger! – Mówiąc szczerze, to jeszcze do mnie nie dotarło. Spełniłem marzenie swoje, mojego zespołu, mojej żony i moich kibiców. Bez Was mnie tu by nie było – podsumował świeżo upieczony champion.

Prawy sierpowy górą – Michał Cieślak (24-2, 18 KO) bez większych problemów przełamał Dylana Bregeona (12-3-1, 3 KO), zdobywając pas mistrza Europy kategorii junior ciężkiej. Zaczęło się jeszcze spokojnie od badań ciosami prostymi, ale już w drugiej odsłonie Polak męczył rywala sierpowymi na dół, dokładając do tego kilka uderzeń na głowę. W trzeciej odsłonie dalsze natarcie Cieślaka, a po twarzy Francuza widać było, że przechodzi w ringu trudne chwile. Koniec nastąpił w rundzie czwartej – zaczęła się ona jeszcze flegmatycznie, ale w drugiej połowie odsłony Cieślak złapał Francuza kontrującym prawym sierpowym. Podłączony Bregeon przyjął jeszcze kilka sierpowych i powędrował na deski po raz pierwszy. Wstał, ale po kolejnej szarży Polaka doszło do drugiego liczenia, a Francuz nie chciał kontynuować walki.

Laura Grzyb (9-0, 3 KO) z pasem mistrzyni Europy kategorii super koguciej, ale przyjezdna Maria Cecchi (8-2, 2 KO) postawiła naprawdę trudne warunki. Zaczęło się od wzajemnych badań ciosami prostymi, choć już w pierwszej odsłonie obie poczęstowały się prawymi sierpowymi. Polka kontrolowała pierwszą połowę walki dzięki swojej szybkości, Włoszka szukała mocniejszych ciosów. Przebieg pojedynku zmienił się w drugiej połowie pojedynku. Cecchi zaczęła dochodzić do głosu, spychając Grzyb do defensywy. Pięściarka z Wodzisławia Śląskiego miała oczywiście swoje momenty, ale na znaczeniu nabrał prawy sierpowy rywalki. Po dobrym boju i sędziowie nie byli jednomyślni – sędzia Kadikis 98:92 dla Grzyb, sędzia Guggenheim 97:93 dla Cecchi i sędzia Rafn 96:94 na korzyść Laury Grzyb, która zdobyła pierwszy znaczący tytuł w swojej karierze zawodowej.

Świetna seria Martina Bakole (19-1, 14 KO) trwa. Kongijczyk zdominował przed momentem Igora Szewadzuckiego (10-1, 8 KO), stopując go w trzeciej rundzie. Spokojna była tylko pierwsza runda. Tempo dyktował Bakole, Ukrainiec próbował pojedynczymi ciosami, wymianę zobaczyliśmy dopiero w końcówce odsłony. Już w drugiej Bakole trafił kapitalnym lewym sierpowym, a potem dosłownie znęcał się nad rywalem. Ukrainiec tylko znanym sobie sposobem dotrwał do gongu kończącego drugą odsłonę. Koniec nastąpił w rundzie trzeciej. Seria ciosów ze strony Kongijczyka i Robert Gortat wkroczył do akcji, przerywając pojedynek. Czas na poważne wyzwania dla Bakole.

Jeamie Tshikeva (5-0, 3 KO) zbił twardego przecież Michała Bołoza (5-5-2, 5 KO) i szybko odprawił pogromcę Wawrzyka przed czasem. Pięściarz z Londynu ostro wszedł w walkę. Pierwsza runda jednak bez fajerwerków. Koniec nastąpił jednak w drugiej. Tshikeva trafił po dole, poprawił prawym sierpem na głowę i Bołoz prawie wypadł poza liny. Po liczeniu do ośmiu Brytyjczyk huknął lewym hakiem w okolice wątroby i było po wszystkim. Nokaut.

Błyskawiczna robota Piotra Łącza (6-0, 6 KO), który błyskawicznie zdemolował Milosa Budincicia (2-5-1) z Bośni i Hercegowiny. Polak badał rywala przez pierwsze kilkanaście sekund, po czym naruszył oponenta lewym sierpowym na korpus. Dokładka lewym sierpowym przez blok i było już po wszystkim.

Wcześniej Tobiasz Zarzeczny (3-0, 2 KO) nie miał problemów z wypunktowaniem innego Bośniaka – Andrii Kuzmana (0-1). Sędziowie byli jednomyślni – trzykrotnie 40:35 na korzyść pięściarza ze Stalowej Woli.

15 KWIETNIA 2023 ROKU [ZGORZELEC, MB BOXING NIGHT 15]

Jeden z ciekawszych nokautów na polskich ringach zanotował Placido Ramirez (22-3, 15 KO), który ciężko znokautował Łukasza Wierzbickiego (22-2, 8 KO). Aktywniej zaczął Polak, ale już po 40 sekundach nadział się na kontrujący lewy sierpowy Kolumbijczyka. W połowie rundy odważna wymiana prawy na prawy, a w drugiej odsłonie próba wyboksowania rywala ze strony Wierzbickiego. Ramirez polował z kolei na mocnego sierpowego. W trzeciej rundzie solidny lewy prosty „Pretty Boya”, który nieco rozjuszył Kolumbijczyka. Ramirez próbował swoich szans obszernymi ciosami, ale Wierzbicki uciekał spod topora. Koniec nastąpił w drugiej połowie czwartej odsłony – Polak zagapił się, nadziewając się na bardzo mocny podbródkowy przeciwnika, po którym padł bezwładnie na deski. O kontynuacji nie było już mowy, co oznacza, że Placido Ramirez został właśnie międzynarodowym mistrzem Polski kategorii półśredniej.

W walce o mistrzostwo Polski wagi średniej Karol Welter (13-1, 3 KO) pokonał po dobrej, krwawej bitce Stanisława Gibadło (9-1, 1 KO). Welter od pierwszego gongu ruszył do przody. Gibadło starał się bić częściej, niekoniecznie mocno, ale dał zepchnąć się do defensywy. W drugiej rundzie Karol po zakroku skontrował lewy prosty rywala swoim prawym. W trzeciej zaś dwukrotnie trafił czysto lewym sierpowym. W czwartym starciu Staszek uruchomił nogi, wrócił do gry i zaczął sprawiać, że Karol często chybiał swoimi ciosami. Kolejne trzy minuty równe i dobre po obu stronach. Problemem Gibadły był jednak fakt, że coraz mocniej puchła mu prawa powieka. Welter wyczuł kryzys oponenta, podkręcił tempo, bił częściej na korpus, a i lewy prosty zaczął mu wchodzić coraz częściej. Gibadło po szóstej odsłonie miał już prawie zamknięte prawe oko. Na początku siódmej przyjął mocny prawy hak na korpus. Musiał to poczuć, bo przez dobrą minutę uciekał nogami praktycznie bez ciosów. Gibadło miał nie tylko kryzys kondycyjny i zamknięte prawe oko. Otóż pod lewym również pojawiła się opuchlizna i przed dziewiątym starciem przyglądał się mu sędzia Leszek Jankowiak. Staszek pokazał charakter, przetrzymał trzy następne minuty i wiadomo było, że pozwolą mu już przeboksować do końca. Mało tego, Gibadło wygrał ostatnie starcie. To było jednak zbyt mało na odrobienie strat. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 97:93, 98:92 i 97:93.

Adrian Valentin (5-1, 3 KO) zszedł z kilogramami do wagi półciężkiej i po dobrej walce pokonał Sebastiana Ślusarczyka (9-2, 6 KO). Obaj mocno weszli w ten pojedynek. Polak chyba nawet lepiej. Runda druga poderwała kibiców, ale z czasem okazało się, że to zbijający dużo kilogramów Słowak lepiej wytrzymuje kondycyjnie trudy walki, lepiej boksuje, a i w krótkich zwarciach w półdystansie lepiej sobie radzie. Dwoma ostatnimi starciami przypieczętował swój sukces. Sędziowie punktowali 78:74 i dwukrotnie 77:75 – wszyscy na korzyść Valentina.

Wcześniej Oskar Wierzejski (7-0-1, 2 KO) pewnie pokonał „gromdziarza” Łukasza Załuskę, rozwiewając tym samym wątpliwości z pierwszej walki kilkanaście miesięcy temu.

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: PAŹDZIERNIK 2022. OD KARLINA DO ZAKOPANEGO

masternak_gala lodz

1 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [KARLINO, ROCKY BOXING NIGHT]

Efektownie wypadł występ Mateusza Polskiego (3-0, 3 KO) przed własną publicznością w Karlinie. Były medalista Mistrzostw Europy i Igrzysk Europejskich już w pierwszej rundzie odprawił Adam Ngange (20-8-2, 13 KO). Tym samym Mateusz sięgnął po tytuł zawodowego mistrza Polski kategorii junior półśredniej. Wcześniej występujący w wadze ciężkiej Kacper Meyna (9-1, 5 KO) pokonał Michała Bańbułę (13-35-5) przez techniczny nokaut po trzeciej rundzie. Niemal równo rok temu też wygrał Kacper, ale na dystansie ośmiu rund.

Robiący systematyczne postępy Karol Welter (12-1, 3 KO) pokonał Evandera Riverę (7-1-1, 3 KO) jednogłośną decyzją sędziów – 77:75, 78:74, 77:75, a Radomir Obruśniak (7-1, 2 KO) odprawił Cosmasa Chekę (27-15-7, 7 KO). Sędziowie punktowali 79:73 i dwukrotnie 78:74. Kajetan Kalinowski (4-1, 3 KO) udanie powrócił po pierwszej porażce w karierze. Zwycięzca turnieju kategorii cruiser pokonał Jiriego Svacinę (15-55, 4 KO). Od początku jedynym pytaniem było, czy Kajetan, który sparował w ramach przygotowań między innymi z Michałem Cieślakiem, wygra to na punkty, czy przed czasem. Ostatecznie przeboksował na dystansie sześciu rund i zwyciężył jednogłośnym werdyktem 60:54. Wcześniej Dominik Harwankowski (10-0, 2 KO) zanotował jubileuszową wygraną, punktując równie wysoko Yona Segu (20-12-2, 6 KO). Szybko sprawę załatwił z kolei „ciężki” Artur Bizewski (5-0, s KO), który już w pierwszym starciu odprawił Andrasa Csomora (18-36-2, 14 KO).

1 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [BIELSKO-BIAŁA, BABILON BOXING SHOW]

Nieaktywny od czterdziestu miesięcy Khoren Gevor (35-10, 17 KO) ostro wszedł w walkę, a gdy siły zaczęły go opuszczać, po przypadkowym zderzeniu głowami pękł mu łuk brwiowy. I to zagwarantowało mu wygraną nad Łukaszem Staniochem (9-1, 2 KO). Tak naprawdę trudni jednoznacznie stwierdzić, czy pięściarz ze Szczecina zdołałby odrobić straty, z pewnością jednak były mistrz Europy zaczął powoli spuszczać z tonu. Podliczono karty i dwóch sędziów miało w tym momencie na swoich kartach prowadzenie Gevora. Zasłużenie…

Wcześniej Łukasz Pławecki (5-0-2, 3 KO) przełamał Mateusza Lisa (3-2, KO), który poddał się w siódmej rundzie. Mając jednocześnie zastrzeżenia do pracy sędziego Bubaka. Nie udał się też rewanż Damianowi Kiwiorowi (9-5-1, 1 KO). Pablo Mendoza (12-12, 12 KO) od początku wciągnął go w ringową wojnę, a że arsenał był po jego stronie, w wymianach jego ciosy robiły coraz większe wrażenie. W końcówce szóstej rundy arbiter Arek Małek po liczeniu postanowił przerwać nierówny bój.

1 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [LUBLIN, KNOCKOUT BOXING NIGHT 24]

W walce wieczoru KnockOut Boxing Night 24 w Lublinie dobrze dysponowany Michał Cieślak (23-2, 17 KO) przełamał i znokautował Krzysztofa Twardowskiego (9-4, 6 KO). Bombardier z Radomia od razu ostro wszedł w walkę. Twardowski jednak przepuszczał jego ataki bądź szybko klinczował. Michał w drugiej rundzie zmienił nieco taktykę, poczekał na rywala i wciągał go w akcje cios na cios. W trzecim starciu dwukrotny pretendent do tytułu mistrza świata wagi junior ciężkiej najpierw zalał się krwią po przypadkowym zderzeniu głowami. Ale pęknięty łuk brwiowy tylko go rozsierdził jeszcze bardziej. Michał trafił mocnym jabem, poprawił krótkim prawym sierpem i Twardowski po raz pierwszy przyklęknął. Za moment mocny prawy podbródek i mieliśmy drugi nokdaun. Na szczęście dla Krzyśka za moment zabrzmiał gong na przerwę. W czwartej odsłonie Cieślak utrzymywał przewagę, bił sierpami na górę, ale walkę skończył w rundzie piątej ładnym lewym hakiem w okolice wątroby. Nokaut!

W pierwszej ósemce w karierze Rafał Wołczecki (7-0, 4 KO) pokonał twardego journeyama Pavla Semjonova (26-23-2, 10 KO). Rafał w swoim stylu szukał półdystansu, boksując zza podwójnej, szczelnej gardy. A rywal podjął rękawicę. Z jednej strony wrocławianin pokazał mądry, wyważony boks, z drugiej brakowało trochę zmiany tempa i przyśpieszeń. W piątej rundzie Wołczecki kilka razy trafił mocnym lewym hakiem pod prawy łokieć. W szóstej dołożył do tego prawy sierpowy. W pewnym momencie trafił lewym sierpowym, ale poślizgnął się i nie ponowił akcji, gdy rywal był lekko naruszony. Pojedynek potrwał pełne osiem rund. Po ostatnim gongu sędziowie jednomyślnie wskazali na Wołczeckiego – 78:74 i dwukrotnie 80:72.

Mniej doświadczony Jan Czerklewicz (9-1, 2 KO) pokonał stosunkiem głosów dwa do remisu Marka Matyję (20-4-2, 9 KO). Po pierwszej, jeszcze w miarę spokojnej rundzie, od drugiej zaczął się fajny spektakl. Najpierw kilka razy lewym sierpem trafił Czerklewicz. W trzeciej i czwartej rundzie Matyja zaczął wciągać go na swój bezpośredni prawy. Wydawało się, że pięściarz z Oleśnicy zaczyna zyskiwać przewagę, tymczasem Janek w piątej odsłonie wydłużył serie i ciekawymi kombinacjami, kończonymi często prawym podbródkiem, wrócił do gry. Kolejne minuty były zacięte. Jeśli jeden trafił, drugi od razu starał się odpowiedzieć. Przed ostatnią odsłoną nikt nie mógł być niczego pewnym. Lepiej zaczął ją Matyja, który trafił lewym sierpowym, ale Czerklewicz zrewanżował się mu bombą z prawej ręki. Sędziowie punktowali dwa do remisu 76:76, 77:75 i 79:73 – zwycięzcą został ogłoszony Jan Czerklewicz.

Zwycięstwa do swoich rekordów dopisali Kamil Szeremeta (23-2-1, 7 KO) oraz Mateusz Wojtasiński (3-0, 1 KO). Młody wrocławianin od początku zdominował Sylwestra Ziębę (1-3), nękał go konsekwentnie ciosami na korpus i jedyne z czego może być zły to fakt, iż pomimo czterech nokdaunów nie udało się skończyć rywala przed czasem. Ale werdykt – 3x 40:32 najlepiej oddaje obraz tej potyczki. Z kolei Kami – były mistrz Europy wagi średniej, trochę męczył się z ambitnym Władysławem Gelą (12-5, 7 KO), ale cały czas kontrolował pojedynek. Przed ostatnią, ósmą rundą sędzia Grzegorz Molenda zastopował potyczkę. Zawodnik z Ukrainy co prawda protestował, lecz chwilę wcześniej wymiotował w swoim narożniku, a jego trener dał znać sędziemu, że poddaje swojego zawodnika.

8 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [RUDA ŚLĄSKA, SILESIA BOXING]

Przeciętnie dysponowany Robert Talarek (27-15-3, 18 KO) zanotował drugie tegoroczne zwycięstwo. Naprzeciw niego stanął Thodoris Ritzakis (4-4-1). I od początku zaczął zapychać lepszego technicznie, za to dziwnie ospałego górnika. Talarek miał swoje przebłyski, kilka razy wciągnął przeciwnika na kontrę, lecz w jego boksie brakowało błysku i agresji. Po ośmiu rundach sędziowie wskazali na wygraną Talarka 77:75, 77:75 i 78:74.

Damian Knyba (9-0, 5 KO) po raz pierwszy zaboksował na dystansie ośmiu i pokonał doświadczonego journeymana Konstantina Dowbiszczenkę (9-11-1, 6 KO). Od początku kontrolę nad rywalem zyskał Polak, który ustawiał go sobie lewym prostym. Dużo ruszał się na nogach, co miało dobre i słabsze strony. Plusem było to, że unikał ciosów rywala. Minusem fakt, że uderzając w ruchu jego ciosy traciły na mocy. Można się również przyczepić do małej ilości ciosów na korpus, ale podopieczny Piotra Wilczewskiego coraz więcej widzi w ringu, zaczyna celować i nie bije już bezsensownie na gardę, co zdarzało się mu choćby rok temu. Przeciwnik myślał przede wszystkim o obronie, więc ciężko było go trafić czymś czystym, ale gdy tylko zaatakował, Damian potrafił wejść w tempo i skontrować. W szóstej rundzie Knybę złapał kryzys, a Dowbiszczenko wyczuł swoją szansę i podkręcił tempo. Dobra nauka na przyszłość. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 78:74, 77:75 i 79:73 – wszyscy na korzyść Knyby.

Wcześniej Ioannis Evmorfiadis (2-0, 1 KO) po raz drugi pokonał Dawida Turka (0-2-1), tym razem przez TKO w trzeciej rundzie. Poniżej oczekiwań wypadł Witold Lisek (4-0, 2 KO), który wygrał z Athanasiosem Droutsasem (0-2), ale dziś nie olśnił. Tak jak jeden z sędziów, któremu wyszedł remis 38:38. Na dwóch pozostałych kartach 40:36. Polak rzeczywiście wygrał wszystkie cztery rundy, ale w ringu było więcej chaosu niż boksu.

22 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [ŚWIERADÓW ZDRÓJ, MB BOXING NIGHT 14]

Absurdalnie zakończyła się gala MB Boxing Night 14. Najpierw ogłoszono zwycięstwo Artjomsa Ramlavsa (15-2, 8 KO), ale za moment to ręka Damiana Wrzesińskiego (26-2-2, 7 KO) powędrowała w górę. Początek walki równy, momentami chaotyczny. Żaden z zawodników nie potrafił zbudować większej przewagi. W piątej rundzie Łotysz posłał „Wrzosa” na deski, ale to tylko zmotywowało Polaka, który w kolejnych starciach zaczął boksować znacznie lepiej. Gdy zabrzmiał ostatni gong, obaj w napięciu oczekiwali na werdykt. A ten był jednomyślny na korzyść Ramlavsa. Problem w tym, że sędziowie zaczęli zgłaszać swoje uwagi, bo okazało się, że supervisor po prostu źle podliczył punkty. Wtedy zaczęła się mała awantura w ringu. Promotor Grabowski wyrywał Łotyszowi pas, promotor Borek starał się obozowi Łotysza coś tłumaczyć, supervisor przepraszał i brał winę na siebie, ale niesmak z pewnością pozostanie. Ostatecznie okazało się, że na kartach sędziów nieznacznie wygrał Damian – 96:93 i dwukrotnie 95:94.

Pół minuty trwała walka Łukasza Wierzbickiego (22-1, 8 KO). Pan Frank Rojas (25-6, 24 KO) najpierw nie popisał się przed walką, a teraz w ringu. Ale oddajmy Łukaszowi to co jego. Rojas nie zrobił wagi półśredniej, potem nie zrobił umownej granicy, a dziś w południe przekroczył trzeci umówiony limit. Łukasz natomiast ukarał go za to wszystko szybką „czasówką”. Już w pierwszej akcji Wierzbicki trafił lewym sierpowym. Rywal cofnął się na liny, tam zainkasował kolejny lewy sierp, a gdy zawisł na linach, Polak dobił go jeszcze jednym ciosem z lewej ręki. Nokaut.

Debiutujący na zawodowym ringu Sebastian Wiktorzak (1-0, 1 KO), jedna z gwiazd naszej reprezentacji, pobił Eduarda Vaisę (4-1, 1 KO). Pięściarz ze Szczecina, ćwierćfinalista zeszłorocznych Mistrzostw Świata, od początku zmieniał pozycję i szukał luki w obronie rywala. W połowie drugiej rundy zranił go lewym hakiem w okolice wątroby, ponowił akcję przy linach i po kolejnym ciosie na korpus było po wszystkim.

Wcześniej Arkadiusz Zakharyan (3-0, 1 KO) kontrolował w pierwszej połowie potyczkę z Paulem Peersem (2-3, 2 KO), potem nieco opadł z sił, ale dowiózł wygraną do końca. Po gongu kończącym szóste starcie sędziowie punktowali na korzyść Polaka 58:56 i dwukrotnie 59:55.

28 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [RZYM]

Ewelina Pękalska (6-1) przegrała w Rzymie jednogłośnie na punkty z mistrzynią Europy (EBU) wagi super muszej – Stephanie Silvą (7-0). Włoszka od pierwszej rundy imponowała przede wszystkim mądrą pracą lewą ręką i precyzją swoich akcji. Zachowywała przy tym sporą aktywność. 35-letnia Polka miała swoje momenty, ale jej zrywy były mało efektywne. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 97-93 i dwa razy 98-92 – wszyscy na korzyść 27-letniej Włoszki.

29 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [ZAKOPANE, KNOCKOUT BOXING NIGHT 25]

Koncertowo zaboksował Mateusz Masternak (47-5, 31 KO), pewnie pobił niepokonanego dotąd olimpijczyka Jasona Whateleya (10-1, 9 KO) i nabył prawa pretendenta do tytułu mistrza świata wagi junior ciężkiej. Federacja IBF uznała ten pojedynek za oficjalny i ostateczny eliminator. Stawka więc była ogromna. Ale poza pierwszą rundą, gdy Whateley dwukrotnie złapał Polaka prawym krzyżowym, cała reszta potyczki wyraźnie na konto i korzyść byłego mistrza Europy. Od trzeciego starcia Mateusz regularnie kąsał Australijczyka lewym prostym, podbijając mu szybko oko. Od czwartej rundy dołożył do tego lewy sierpowy i lewy hak pod prawy łokieć. Przewaga wzrastała. Od szóstej rundy, gdy „Master” zaczął wydłużać kombinacje, jedyne pytanie brzmiało, czy ambitny Whateley dotrwa do ostatniego gongu? W siódmej rundzie Australijczyk był liczony, niemal równo z gongiem kończącym dziewiątą odsłonę „pływał” zamroczony po prawym sierpowym, ale pokazał „cohones” i wytrzymał do końca. Po ostatnim gongu sędziowie jednogłośnie wskazali na Masternaka – 117:110, 118:109 i 119:108. Whateley pobity, teraz pora na mistrza – Jai Opetaię (22-0, 17 KO).

Duża, przykra niespodzianka. Niepokonany dotąd Mateusz Tryc (14-1, 7 KO) poległ z niedocenianym, a mocno bijącym Leonardem Carrillo (16-4, 15 KO). Pierwsza runda nie zapowiadała katastrofy. Mateusz zapychał rywala na liny, bił w półdystansie i wygrał pierwsze trzy minuty. Ale już na początku drugiej rundy zainkasował lewy sierpowy. Tryc nie wyciągnął wniosków, Kolumbijczyk kilka sekund później strzelił raz jeszcze lewym sierpem, trafił w okolice czoła i zupełnie odciął Polaka. Nokaut!

Po długiej przerwie Krzysztof Włodarczyk (61-4-1, 41 KO) długo wchodził na swoje obroty, ale jak już w końcu złapał rytm, to zobaczyliśmy starego dobrego „Diablo”. Śliski Cesar Hernan Reynoso (17-18-4, 8 KO) długo sprawiał kłopoty swoją ruchliwością byłemu dwukrotnemu mistrzowi świata. Cały czas zmieniał pozycję, dużo pracował na nogach i dobrze amortyzował ciosy. A Krzysiek czekał, jakby pewny swego, choć z lepszymi rywalami to może okazać się złudne. Rywal z czasem trochę opadł z sił, a wtedy Włodarczyk – konkretnie w szóstej rundzie, trafił prawym podbródkowym, posyłając przeciwnika na deski. Za moment znów prawy podbródkowy i drugi nokdaun. Kilkanaście sekund później „Diablo” poprawił lewym sierpowym, Argentyńczyk po raz trzecie wylądował na deskach, a z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania.

Adam Balski (17-2, 10 KO) efektownie i szybko powrócił po ciężkiej, przegranej nieznacznie walce z Babiciem i przed momentem rozbił na ringu w Zakopanem Nicolasa Holcapfela (12-10, 10 KO). Pojedynek bez większej historii, zakończył się już po dwóch minutach. Po rozpoznawczej minucie pięściarz z Kalisza po lewym prostym huknął prawym sierpowym za rękawicę w okolice ucha i rzucił rywala na deski. Zamroczony Słowak powstał z trudem na osiem, ale za moment przewrócił się po lewym prostym i walkę zastopowano.

Laura Grzyb (8-0, 3 KO) z kolejną dobrą walką. Polka w dobrym stylu pokonała niezwyciężoną dotąd Marian Herrerię (3-1). Dobrze pracująca na nogach „Grzybowa” lepiej dystansowała niż rywalka. Hiszpanka miała swoje momenty, ale generalnie pojedynek pod dyktando Polki. Szczególnie wtedy, gdy wydłużała kombinację do 3-4 ciosów. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Laury 77:75, 78:74 i 80:72.

źródło: bokser.org

JUBILEUSZOWA GALA MB PROMOTIONS: ŁASZCZYK I WRZESIŃSKI GÓRĄ W WALKACH WIECZORU

laszczyk027

W pojedynku wieczoru gali MB Boxing Night X Kamil Łaszczyk (30-0, 10 KO) wrócił po ponad rocznym rozbracie z boksem i pokonał po dziesięciu rundach na punkty Jose Valdesa (10-6-1, 4 KO). Meksykanin nie przyjechał tylko po wypłatę, postawił twarde warunki podopiecznemu Piotra Wilczewskiego. Łaszczyk ostatni pojedynek stoczył w październiku 2020 r. z Kevinem Escanezem i w jego ringowej postawie brakowało błysku. Od początku rywal był niewygodny dla Kamila. W drugiej rundzie pojawił się problem z butem Łaszczyka, rozerwała się podeszwa. Meksykanin chciał narzucić własne tempo i udawało mu się zaskakiwać „Szczurka”. Kamil na pewno potrafi boksować zdecydowanie lepiej. Sędzia Zbigniew Łagosz, który był zarówno sędzią ringowym oraz punktowym wypunktował 97-94 na korzyść Kamila Łaszczyka.

Majowa porażka z rąk Ericka Encinii była dla Damiana Wrzesińskiego (23-2-2, 6 KO) trudna do przełknięcia, ale dziś polski pięściarz miał okazję zmazać plamę po tej przegranej. Wrzesiński wypunktował na dystansie ośmiu rund Victora Julio (16-1, 8 KO), a dzisiejszym ringowym zmaganiom przyglądała się spora rzesza jego oddanych kibiców. Kolumbijczyk był największą zagadką tej gali. Wrzesiński podkreślał, że nie oglądał żadnej walki z udziałem jego dzisiejszego przeciwnika, bo nie było żadnych materiałów video. Polski obóz znalazł jedynie skrawek tarczy, sparingu rywala. Julio różnił się jednak znacząco od ostatniego przeciwnika „Wrzosa”, Encinii. Meksykanin od pierwszego gongu narzucił bardzo duże tempo i nie dawał odpoczywać Wrzesińskiemu. Z kolei starciu z Julio Damian był pięściarzem zdecydowanie bardziej aktywnym od swojego przeciwnika, trzymał się przez osiem rund środka ringu. Kolumbijczyk nie chciał podjąć ryzyka, postawił bardziej na bezpieczeństwo. Wrzesiński trzymał się taktyki, był konsekwentny w swoich działaniach, w efekcie wygrywał każdą kolejną rundę. Sędziowie byli jednomyślni, wszyscy trzej wypunktowali 80-72 na korzyść Damiana Wrzesińskiego.

Kamil Młodziński (15-5-4, 7 KO) przez osiem rund próbował skracać dystans i tam trafiać mającego lepsze warunki fizyczne Augustina Kucharskiego (7-4-1, 2 KO). Miał Argentyńczyka na deskach, ale nie zdołał pokonać go przed czasem. Werdykt sędziowski był bardzo bliski. Młodziński starał się utrzymywać duży spokój defensywny. Kucharski z kolei najczęściej uderzał z dystansu, np. lewy sierpowy i potem prawy sierpowy. Wprawdzie wiele z tych uderzeń nie robiło wrażenia na Kamilu, ale Kucharski nie robił sobie z tego nic i próbował nadal być w ringu aktywny. Były momenty, w których Argentyńczyk wykorzystał swoje warunki fizyczne, unikał wejścia do półdystansu wydłużając lewy prosty i schodząc z linii ciosu na boki. Z kolei Młodziński starał się jak najczęściej skracać dystans. Trener Kucharskiego cały czas namawiał swojego podopiecznego na większą aktywność i ponawianie akcji i Argentyńczyk rzeczywiście zadawał dużo ciosów, nie robiły one wrażenia na Młodzińskim. Polak do szóstej rundy nie wykorzystywał w pełni błędów defensywnych i niefrasobliwości Argentyńczyka. W szóstej odsłonie jednak mocnym lewym sierpowym („lewy na lewy”) Młodziński powalił na deski Kucharskiego. Argentyńczyk polskiego pochodzenia miał nieco więcej czasu na odpoczynek, bo wypadła mu szczęka. Kucharski oparł swoją defensywę po nokdaunie na balansie, pracy nóg, uciekaniu z linii ciosu. Jednocześnie nisko opuścił ręce i chwilami było naprawdę blisko, aby Młodziński ponownie go skarcił. Młodziński starał się najpierw przyjąć cios na gardę, by potem bardzo szybko skrócić dystans i szukać w szczególności miejsca nad lewą ręka. Jednocześnie pod koniec walki chwilami czekał na ruch podrażnionego Kucharskiego, by przepuścić atak rywala i szybko skontrować. Kucharski z kolei nadał dużo bił z obu rąk, starał się być aktywny. Po ośmiu dobrych rundach stosunkiem „dwa do jednego” (2x 76-75 Młodziński, 76-75 Kucharski) ręce w geście zwycięstwa podniósł Kamil Młodziński.

Rodrigo Labre (6-6, 1 KO) chwilami nie ustępował Łukaszowi Wierzbickiemu (20-1, 7 KO) i sprawiał mu kłopoty podczas ich pojedynku, ale ostatecznie musiał uznać jego wyższość. Zaliczył też również deski. Wierzbicki udanie powrócił między liny. Łukasz Wierzbicki zamierzał prawdopodobnie od pierwszych chwil po gongu pokazać rywalowi siłę swojego ciosu, aby nabrał szacunku do jego pięści. Bił różne kombinacje, w tym także pojedyncze ciosy – np. Labre zainkasował w pierwszej odsłonie bezpośrednie ciosy z prawej ręki. W ringu Wierzbicki widział dużo, choć nie obyło się bez błędów. Po swoich akcjach opadały ręce Wierzbickiego, zostawiał dużo miejsca na lewy sierpowy Ekwadorczyka. Potrafił jednak skutecznie kontrować przeciwnika. W jednej z akcji wyrwał się z klinczu i wystrzelił prawym sierpowym. Obaj pięściarze wykorzystywali element odchylenia, przepuszczenia, aby szybko skontrować. Labre kontrował jednak jednym, maksymalnie dwoma ciosami, z kolei polski pięściarz decydował się po przepuszczeniu bić bardziej rozszerzonymi akcjami. Na początku czwartej odsłony Labre wszedł na cios Łukaszowi i po przepuszczeniu od razu został przez Wierzbickiego skontrowany. Łukasz próbował zamykać część swoich akcji prawym sierpowym. Nie było sensu wdawać się jednak w bijatykę w półdystansie, bo przy atakach Wierzbicki opuszczał ręce i mógł nadziać się na kolejne uderzenia z rąk Ekwadorczyka. W momencie gdy Łukasz kontrolował tempo radził sobie w ringu zdecydowanie lepiej, szczególnie gdy trzymał Labre na dystans i kontrował go po przepuszczeniu ataków. Pod koniec czwartej odsłony po akcji Wierzbickiego Labre oparł się o liny, które uratowały go przed deskami, ale sędzia nie zareagował i nie wyliczył Ekwadorczyka. Zauważalna była skuteczna lewa ręka Wierzbickiego po obniżeniu pozycji i przepuszczeniu, raziło chwilami jednak opuszczanie rąk przez Łukasza. Problem pojawił się w szóstej rundzie, gdy w półdystansie Wierzbicki zainkasował mocny cios z lewej ręki i przez kilkadziesiąt sekund musiał odpierać ataki Ekwadorczyka, który poszedł na całość. Labre zakończył odsłonę celnym prawym podbródkowym i próbował zamknąć Łukasza przy linach. Wierzbicki był w tarapatach i zdecydowanie przegrał tę rundę. Labre bił bardzo szeroko na korpus, czasami zmieniał pozycję, choć chwilami nadziewał się na uderzenia z rąk Wierzbickiego, między innymi na kontrujący jab. „Głowa cały czas pracuje, nie śpimy!” – nawoływał w narożniku Wierzbkiciego jego trener. Z perspektywy całego pojedynku widać było, że Łukasz jest świetnie przygotowany kondycyjnie, ale półdystans zdecydowanie był jego mocną stroną. Na kilka sekund przed końcem siódmej rundy Wierzbicki wystrzelił mocnym prawym sierpowym po zejściu i powalił Labre na deski. W ósmej, ostatniej odsłonie polski pięściarz starał się wygrać przed czasem, ale Ekwadorczyk dotrwał do ostatniego gongu. Po ośmiu emocjonujących rundach sędziowie byli jednomyślni i jednogłośnie wypunktowali zwycięstwo Łukasza Wierzbickiego (78-73, 78-73, 80-71)

W trzecim pojedynku gali Jakub Sosiński (6-2-1, 2 KO) skrzyżował rękawice z Michałem Bołozem (2-3-2, 2 KO) i zanotował trzecie z rzędu zwycięstwo. W pierwszej rundzie Sosiński był bardziej aktywny, mając na uwadze gorsze warunki fizyczne przeciwnika. Polował na prawe bite nad lewą ręką Bołoza. Ten z kolei walczył bardziej ekonomicznie, szukał uderzeń na dół. W drugiej obaj pięściarze szukali ciosów pod łokciami. Sosiński nie miał większych problemów ze skróceniem dystansu, łatwo wchodził w półdystans. Michał Bołoz nie był w stanie złapać odpowiedniego rytmu, oddawał pole. Sosiński szukał różnych rozwiązań i kombinacji – między innymi akcje prawy sierpowy – lewy podbródkowy. Bołoz inkasował również uderzenia proste w kierunku splotu słonecznego. Przeciwnik Sosińskiego wiatru w żagle złapał w momencie, gdy rozcięcia prawego łuku brwiowego nabawił się Sosiński w trzeciej rundzie. Podopieczny Jerzego Galary zaczął podkręcać tempo i mimo oddawania półdystansu starał się być stale aktywny, nie dawał Sosińskiemu odpoczywać, ale nie trwało to długo. Sosiński nadal dyktował warunki. Narożnik Sosińskiego domagał się w piątej rundzie od swojego zawodnika ciosów z prawej ręki na korpus. Ten kilka razy trafił lewym prostym i kontrował po uderzeniach Bołoza na korpus. Pod koniec piątej odsłony narożnik Jakuba nie był zadowolony, gdy ich podopieczny wchodził w niepotrzebne wymiany. U Bołoza brakowało jednak aktywności, chwilami był zbyt pasywny w ringu i oddawał inicjatywę. Po sześciu rundach trzej sędziowie wypunktowali zwycięstwo Jakuba Sosińskiego (2x 60-54, 59-55).

W inauguracyjnym pojedynku gali zmierzyli się Adrian Valentin (2-0, 2 KO) i Oskar Gryckiewicz (1-1, 1 KO). Słowak nie dał polskiemu pięściarzowi żadnych szans i mimo walki zakontraktowanej na cztery rundy zdołał efektownie rozmontować Polaka przed czasem. Kolejne zwycięstwo zanotował Stanisław Gibadło (7-0). Początek pierwszej rundy lepiej rozpoczął jednak Gryckiewicz, szukał ciosów na dół i zakończenia uderzeniami sierpowymi. Skutecznie Słowak skracał dystans w obronie i polował na soczyste kontry. Druga część pierwszej odsłony należała już do Valentina. Słowacki pięściarz miał kilka ciekawych pomysłów, w tym kontrujące ciosy z prawej ręki. Druga odsłona wyglądała podobnie jak koniec pierwszej. Słowak podtrzymał odpowiednie dla siebie tempo, polski pięściarz zainkasował z rąk rywala kilka uderzeń podbródkowych przy linach, przyjął również kombinację prawy podbródkowy – lewy na wątrobę. Z minuty na minutę szanse Gryckiewicza spadały. W trzeciej rundzie nos Gryckiewicza krwawił coraz intensywniej. Po jednym z ciosów podbródkowych z prawej ręki Valentina Gryckiewicz zaliczył pierwsze deski. Słowacki bokser bił m.in. podwójny prawy sierpowy. Po kilkudziesięciu sekundach Gryckiewicz zainkasował mocny cios na wątrobę, w konsekwencji opuścił ręce i przyjął prawy sierpowy, ponownie lądując na deskach. Przed czasówką w trzeciej rundzie uratował go gong. Przez chwilę po rozpoczęciu ostatniej odsłony walki wydawało się, że Polak wytrzyma pełen dystans. O to też na pewno walczył sam Gryckiewicz po fatalnej trzeciej rundzie, ale te plany pokrzyżował soczysty prawy sierpowy z rąk Valentina. Gryckiewicz został wyliczony i sędzia w konsekwencji przerwał walkę.

Na doping nie mógł narzekać występujący w drugim pojedynku gali Stanisław Gibadło (7-0). Do Kalisza na starcie pięściarza Tymexu z Andrijem Spodarem (1-2, 1 KO) zawitała spora rzesza jego kibiców. Gibadło częściej trafiał – m.in. postawił od razu na podwójny lewy hak na wątrobę, co doprowadziło do tego, że Ukrainiec zaczął opuszczać ręce. Problem pojawił się jednak z ponowieniami ciekawych akcji Stanisława. „Idziesz po nokaut, hej Stachu idziesz po nokaut! – krzyczeli fani Gibadły podczas trzeciej rundy. W czwartej odsłonie Gibadło posłuchał swoich kibiców i podkręcił tempo, prawdopodobnie widząc, że Ukrainiec był potwornie zmęczony i z rozbitym lewym łukiem brwiowym. Polak zaczął rundę lewym sierpowym, zajął środek ringu i aktywnie rozbijał Spodara. Ukrainiec boksował na wstecznym, próbując jedynie bić w półdystansie. Gibadło uderzał zdecydowanie częściej oraz celniej, wierzył do końca, że uda mu się pokonać rywala przed czasem. Tego nie udało się jednak zrealizować 27-letniemu pięściarzowi i Polak wygrał ostatecznie po sześciu jednostronnych rundach.

źródło: bokser.org

PARZĘCZEWSKI I ŚLUSARCZYK NIESPODZIEWANIE POKONANI NA GALI W CZĘSTOCHOWIE!

tymex_czestochowa2020

W walce wieczoru gali boksu zawodowego TBN 13 w Częstochowie Sherzod Khusanov (22-1-1, 10 KO) potężnym lewym sierpowym odebrał Robertowi Parzęczewskiemu (25-2, 16 KO) szansę na 26. zwycięstwo w karierze. Cios idealnie w punkt, tak można by było określić lewy sierpowy jakim pod koniec 2. rundy poczęstował „Araba” Khusanov.

Na początku nic nie zwiastowało porażki Roberta, zwłaszcza w taki sposób. Robert dobrze wszedł w pojedynek. Balansował tułowiem, był dynamiczny i celnie trafiał pojedyńczymi ciosami. Do czasu feralnego uniku. „Arab” przepięknym unikiem rotacyjnym przepuścił potężny prawy sierpowy rywala. Natychmiast po uniku chciał odpowiedzieć rywalowi prawym hakiem. Niestety nad ręką przygotowaną do zadania ciosu Uzbek ulokował bardzo silny lewy sierp prosto w szczękę Parzęczewskiego. Częstochowianin próbował wstać, ale sędzia Gortat nie miał wyjścia, musiał przerwać walkę. Po walce „Arab” zdradził, że czuje się dobrze i pierwsze czego by teraz chciał to chwila odpoczynku i rewanż za tę dotkliwą porażkę.

Co-Main Event gali dostarczył kibicom ogromnych emocji. Po prawdziwej wojnie Paweł Czyżyk (6-1, 1 KO) zwyciężył na punkty z faworyzowanym Sebastianem Ślusarczykiem (8-1, 5 KO). Walka przebiegała według dewizy „cios za cios” od pierwszej do ostatniej sekundy, jednak to „Furia” z tej konfrontacji wyszedł zwycięsko sprawiając nie lada niespodziankę. Sebastan Ślusarczyk na początku chciał prowadzić walkę metodą podjazdową. Starał się doskakiwać do rywala, ostrzelać go kombinacją ciosów, po czym uciec. Paweł Czyżyk początkowo nawet na to pozwalał, jednak w miarę upływu czasu jego wewnętrzna „Furia” wzięła górę i z walki bokserskiej zrobiła nam się prawdziwa wojna. Kilka mocniejszych ciosów ze strony Ślusarczyka wystarczyło, aby Czyżyk, zamiast czekać na kolejny atak swojego rywala zaczął sam na niego nacierać, wtedy też „SebSlu” częściej ulegał pokusie wchodzenia w niebezpieczne wymiany. Czyżyk natomiast gdy wiedział, że zrobił wystarczająco, aby wygrać rundę, oszczędzał ciosy, a tym samym tlen co okazało się doskonałą taktyką.

W poprzedzającym tę walkę pojedynku pań Laura Grzyb (4-0, 3 KO) pokonała pewnie na punkty Monicę Gentili (6-12, 1 KO)

Michał Leśniak (13-1-1, 3 KO) pewnie wypunktował Czecha Miroslava Serbana (12-5, 6 KO), od początku walki konsekwentnie realizując swój plan taktyczny. Niemal każdy atak Polaka kończył się sierpem (lub kilkoma) na korpus, a ciosy te z reguły dosięgały celu.
Serban w czasie tych 8 rund zdecydował się na kilka zrywów, jednak czujny „Szczupak” nie nabrał się na żadną sztuczkę swojego przeciwnika i cała walka przebiegła w niemal 100% pod jego dyktando. Nie licząc wyżej wymienionych pojedynczych akcji Czecha raczej unikał on walki, co poskutkowało dosyć oczywistym jednogłośnym zwycięstwem podopiecznego trenera Piotra Wilczewskiego.

‚W Częstochowie upadłem i w Częstochowie się podniosę’ – Tymi słowami podczas jednej z zapowiedzi przed walką Łukasz Wierzbicki (19-1, 7 KO) zwrócił się do widzów i słowa dotrzymał. Wierzbicki, który ostatnią walkę stoczył w październiku 2019 (porażka przed czasem z Louisem Greene) nie dał żadnych szans Octavianowi Grattiemu (5-8, 3 KO). „Pretty Boy” od pierwszej rundy zaczął boksować w sposób, który Mołdawianinowi bardzo nie odpowiadał. Szybka praca na nogach, balans ciałem, szybkie ciosy i natychmiastowy odskok spowodowały, że Gratti nie mógł znaleźć na „Pretty Boya” żadnej recepty. Reprezentantowi Mołdawii natomiast i tak należy się szacunek, mimo ewidentnej przewagi Wierzbickiego wciąż szukał swojej szansy i mimo, że nie miał możliwości rozkręcić się w takim stopniu jak miało to miejsce w walkach z Leśniakiem czy Żeromińskim to nie ustawał w próbach ataku i ustrzelenia zawodnika Tymexu, którymś z ciosów.

Kamil Kuździeń (3-0, 0 KO) i Kacper Salabura (2-1, 0 KO) zdecydowanie rozgrzali publiczność na miejscu i widzów przed telewizorami. To było uosobienie tego, co kibice w boksie kochają najbardziej. Ogromna liczba ciosów, potężne wymiany i wojna charakterów, z których żaden ani myśli o jakimkolwiek oszczędzaniu sił. Początkowo bardziej aktywny był Kamil Kuździeń, który zasypywał schowanego za podwójną gardą rywala kapitalnymi kombinacjami wymierzonymi zarówno w głowę, jak i korpus. Salabura nie pozostawał jednak długo w defensywie. Gdy tylko Kuździeń pokazywał oznaki zmęczenia Salabura przystępował do kontrataku. Po chwili spędzonej za szczelnym blokiem strzelał potężnymi sierpowymi. Końcówka niemal każdej rundy wyglądała tak jakby była to ostatnia runda walki o duże trofeum. Panowie bezkompromisowo ruszali na siebie nie szczędząc sobie ciosów bitych z największą mocą defensywę odkładając na drugi plan. Finalnie jednak to presja i częstotliwość ciosów Kuździenia okazała się dla sędziów ważniejsza niż boks z kontry Salabury i to właśnie on pozostaje pięściarzem niepokonanym dopisując 3. zwycięstwo do zawodowego rekordu.

W drugim pojedynku głównej karty walk Krzysztof Twardowski (9-2, 6 KO) po 8 rundach wypunktował Piotra Podłuckiego (6-5, 2 KO). Początkowo to Podłucki zdawał się mieć w ringu większą kontrolę. Bez żadnej obawy przed ciosami rywala parł do przodu i starał się naruszyć go pojedynczym mocnym uderzeniem. To nawet udało się w drugiej rundzie po lewym sierpowym kiedy to Twardowski zmuszony był do klinczu pod linami ringu. Dalsze odsłony pojedynku to już widowisko bez większych emocji. Podłucki atakował zdecydowanie rzadziej, co dawało okazję Twardowskiemu do rozkręcenia się. „Twardy” jednak nie podejmował ryzyka i nie decydował się na otwartą wojnę ze swoim rywalem. Konsekwentnie trzymał dystans kąsając głównie lewym prostym.

W pierwszym pojedynku TBN 13 Aleksander Jasiewicz po twardej walce pokonał na punkty Denisa Mądrego.

źródło: bokser.org.

TRUDNY TEST PARZĘCZEWSKIEGO, OBRONA BRODNICKIEJ I CIĘŻKI NOKAUT NA WIERZBICKIM

parzeczewski_mendy

Polska nadzieja młodego pokolenia, Robert Parzęczewski (24-1, 16 KO) pokonał po trudnym boju nietypowo boksującego i bardzo odpornego Patricka Mendy’ego (18-15-3, 1 KO) z Gambii. Kibice podczas gali Tymex Boxing Night 9 w Częstochowie oglądali bezpardonowy i brudny momentami pojedynek, który był też pełen dużych emocji.

Mendy od pierwszej sekundy pokazał, że przyjechał po zwycięstwo. Umiejętnie się odchylał i pokazał Parzęczewskiemu kilka ciekawych trików, próbując przy tym kontrować. Polak zaczął dość nerwowo, ale był agresywny i zdecydowany. Mendy zaatakował bezpośrednim lewym sierpowym, ale chwilę później ”Arab” złapał go podbródkowym, co okazało się dobrą odpowiedzią na często pochylającego się rywala. Druga odsłona to kolejne próby bezpośredniego lewego sierpowego w wykonaniu Mendy’ego. Robert nieco się uspokoił i szukał m.in. kontry lewym sierpowym i prawym z dołu na korpus. Wciąż nie mógł złapać swojego rytmu, ale nie przyjmował też czystych ciosów. Mendy był bardzo aktywny w trzecim starciu, wciąż atakował bezpośrednimi sierpowymi, a także wymieniał z Parzęczewskim lewe proste. Mocno jednak przestrzelił w jednym z ataków i wpadł w liny, co wykorzystał Polak, choć jego ciosom brakowało precyzji. Mendy był jak zwykle bardzo ”śliski” i niewygodny, a w dodatku nie ustawał w ataku. Parzęczewski na szczęście dla siebie zachowywał koncentrację: wymienił w połowie czwartego starcia mocne ciosy na korpus z rywalem i widać było, że bije dużo mocniej. Mendy poczuł bomby Polaka, był spychany do obrony i Parzęczewski zaczynał przejmować kontrolę. W piątym starciu ciosy na dół w wykonaniu ”Araba” przełamywały już rywala, który był w tarapatach i opierał się o liny, walcząc chyba o przetrwanie. Wrócił jednak do gry w szóstej odsłonie, pokazując prawdziwy hart ducha. Trafiał pochylonego Polaka podbródkowymi i ciosami na korpus, lecz końcówka tego starcia należała do faworyta publiczności. Niezmordowany Mendy wciąż dążył natomiast do odwrócenia losów pojedynku. Parzęczewski wyraźnie odczuwał uderzenia na dół w siódmej rundzie i przechodził przez kryzys kondycyjny, polując przy tym na cios w splot słoneczny lub wątrobę i starając się złapać drugi oddech. Ostatnie trzy odsłony to wyrównany i zacięty bój, w którym Parzęczewski musiał nieustannie myśleć i pracować. Na szczęście dla siebie znajdował na bardzo trudny do kontrolowania boks Mendy’ego wiele odpowiedzi: wciąż soczyste uderzenia na korpus, a także kontry prawym prostym i ataki prawym podbródkowym. Błędy były popełniane głównie w obronie, Mendy stosował dziwaczne zwody i łapał Polaka ciosami w różnych płaszczyznach. Wydawało się, że to właśnie rywal Roberta miał inicjatywę tej fazie walki, zwłaszcza w rundzie dziewiątej. Mimo wszystko ”Arab” zasłużył na zwycięstwo, które jednogłośnie przyznali mu po ostatnim gongu sędziowie (96:94, 97:93, 97:94).

Polski prospekt wagi półśredniej, Łukasz Wierzbicki (18-1, 7 KO) doznał porażki przed czasem w drugiej rundzie. Anglik Louis Greene (10-2, 5 KO) był od początku agresywnie nastawiony i wykorzystał spory błąd Polaka, ciężko go nokautując. Na początku walki ”The Medway Mauler” trafił prawym sierpowym, tym samym ciosem odgryzł się Łukasz. Greene ostro nacierał i walka wyglądała z minuty na minutę coraz ciekawiej. Wierzbicki przyjął kilka bomb na korpus, ale odpowiedział bezpośrednim lewym prostym. Niestety na prawym łuku brwiowym Łukasza pojawiło się niewielkie rozcięcie, co jest jego zmorą. Wierzbicki świetnie skontrował w pierwszych akcjach drugiej odsłony dwoma mocnymi lewymi – najpierw po odchyleniu, a potem po uniku rotacyjnym. Nagle przyszedł jednak brutalny koniec. Greene rzucił się do ataku, a ”Pretty Boy” zupełnie niepotrzebnie przyjął wymianę i się odsłonił, przyjmując chwilę później mocne i czyste prawe sierpowe. Padł ciężko na deski, zdołał jakoś powstać, ale Greene nie wypuścił już okazji z rąk. Kolejne uderzenia spadały na Polaka, zalała go krew i Robert Gortat nie miał innego wyjścia – musiał przerwać pojedynek.

Ewa Brodnicka (18-0, 2 KO) nie dała sobie odebrać tytułu mistrzyni świata WBA wagi super piórkowej, pokonując niejednogłośnie na punkty Argentynkę Edith Soledad Matthysse (16-10-1, 1 KO). Pojedynek stał na dość przeciętnym poziomie i obfitował w klincze, które przysłoniły nieliczne momenty czystego i interesującego boksu. Polka może być natomiast zadowolona z kolejnej obrony prestiżowego pasa. Brodnicka od początku boksowała w swoim stylu, polegając na lewym prostym i pracy nóg. Argentynka nacierała, ale była tłamszona klinczami, w których Polka starała się być aktywniejsza niż zwykle, lokując uderzenia na koprus. Wciągała również rywalkę na kontrujące ciosy proste prawą ręką. Słabiej wyglądał boks mistrzyni w drugiej odsłonie, brakowało soczystych trafień, ale Polka dość spokojnie kontrolowała walkę. Potrójny lewy prosty i lewy sierpowy po rotacji w wykonaniu Brodnickiej na początku trzeciej odsłony mogły się podobać. Argentynka trafiła w odpowiedzi lewym sierpowym, a potem znów wkradły się klincze, w których Polka spychała rywalkę do lin. Nie wyglądało to zbyt pięknie, ale było skuteczne. Klincze były stałą narracją również w czwartej rundzie, ale zdarzały się i ciekawsze momenty, takie jak ciosy na korpus z obu stron i celny lewy podbródkowy Matthysse, która wciąż nie mogła jednak złapać swojego rytmu. Ciekawszy boks zobaczyliśmy wreszcie w piątej rundzie. Upominana przez sędziego Leszka Jankowiaka Brodnicka nieco mniej klinczowała i ulokowała kilka celnych prostych. Chwilę później znów wróciła – niestety dla kibiców – do klinczu i została trafiona przez Argentynkę prawym overhandem. Szósta odsłona to wreszcie nieco ciekawszy boks z obu stron. Celny lewy sierpowy Brodnickiej i nadal dobra praca nóg w jej wykonaniu oraz uderzenia na korpus lokowane coraz częściej przez rywalkę. W siódmej odsłonie lewy sierpowy Polki znów doszedł celu i mistrzyni świata zaczynała boksować z większą swobodą, chociaż prawy prosty nie funkcjonował i w drugiej połowie rundy zobaczyliśmy kolejne klincze i spychanie rywalki na liny przez Brodnicką. Ten scenariusz powtarzał się w kolejnych starciach. Niezłe momenty ”Kleo” (elegancka praca nóg, pojedyncze celne ciosy i uniki) były dominowane przez serie klinczów. Na szczęście dla Brodnickiej Matthysse nie potrafiła narzucić swojego stylu i przejąć kontroli nad konfrontacją. Z jednej strony była to zasługa boksu Polki, a z drugiej niemocy Argentynki, której wyraźnie brakowało siły fizycznej i dynamiki w ataku. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 96-95 dla Matthysse oraz 96-94 i 97-93 dla Brodnickiej.

Po dość ciekawej walce Marcin Siwy (20-0, 8 KO) pokonał lepszego niż wskazywałby na to jego bilans Ukraińca Kostiantyna Dowbyszczenkę (6-5-1, 3 KO). Po dobrym początku Polaka dopadł kryzys kondycyjny i walka się wyrównała, ciesząc kibiców wieloma zwrotami akcji. Polak zaczął dynamiczną kombinacją przy linach, od początku dobrze skracając dystans i obijając korpus rywala. Siwy próbował w półdystansie kończyć akcje prawym podbródkowym, pod koniec rundy mocno trafił takim uderzeniem. W drugiej rundzie Marcin nadal atakował, bił lewy prosty z luzu i wciąż polował na bombę prawym podbródkowym. Pod koniec rundy trafił natomiast bezpośrednim lewym sierpowym po uniku rotacyjnym. Nadal dobrze wyglądała praca nóg Marcina i jego ogólna szybkość. Niezłe wymiany rozgorzały w trzeciej rundzie, gdy rywal próbował stawić Polakowi mocniejszy opór. Siwy przyjął dwa mocne prawe Ukraińca, lecz sam lokował lewe sierpowe na dół i prawe sierpowe kończące krótkie kombinacje. Dynamika Polaka wyraźnie spadła w czwartej rundzie. Ukrainiec trafiał niezbyt mocnymi, ale precyzyjnymi ciosami z obu rąk, mądrze zrywając dystans. Siwy stanął i próbował złapać oddech opierając się o liny. Oddał rundę i przed kolejnymi starciami ciężko oddychał w narożniku. Piąte starcie w jego wykonaniu to zrywy – w których trafiał zwłaszcza prawym sierpowym – i przerwy poświęcone na odwrót i dalsze łapanie oddechu. Kondycja zawodziła Marcina nie pierwszy raz. Szósta runda była naprawdę trudna dla Siwego i obfitowała w wymiany, w których niejednokrotnie górował Ukrainiec. Potrafił złożyć ciekawe kombinacje i choć nie zranił Polaka, to wykorzystywał jego kondycyjny kryzys. Przejął również kontrolę w pierwszej minucie siódmej odsłony, ale Siwy zerwał się i trafił dwukrotnie prawym sierpowym, a następnie przyśpieszył i huknął kombinacją prawy podbródkowy-lewy sierpowy. W końcówce znów doszło do wymiany, w której obu zabrakło już celności. Prawy sierpowy Siwego doszedł celu na początku ostatniego starcia, ale nacierał Dowbyszczenko, zasypując Siwego krótkimi ciosami. Polak odpowiedział na szczęście dla siebie dobrym lewym sierpowym, a następnie prawym prostym. Walka była wyrównana i wyczerpująca, jednak Marcin zdobył się na niezłe akcje w ostatniej minucie ósmej rundy, trafiając m.in. lewym prostym popartym prawym podbródkowym. Ukrainiec był chyba nieco aktywniejszy, ale trafiał mniej soczyście. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 78-74 i dwa razy 78-75 – wszyscy dla Siwego.

Powrót Patryka Szymańskiego (20-2, 10 KO) po dramatycznej porażce z Robertem Talarkiem okazał się udany. Polak wyraźnie pokonał Denisa Kriegera (14-8-2, 9 KO). Pojedynek był jednostronny, ale Patryk nie ustrzegł się trudnych momentów. Szymański zaczął lewym prostym na dół i na górę, do którego szybko dołożył prawą rękę. Spokojnie kontrolował Kriegera, nie wkładając całej siły w celne ciosy i ładnie pracując na nogach. Pod koniec rundy Krieger wreszcie uruchomił swój lewy i dwukrotnie trafił. Drugie starcie to nadal spokojny boks Polaka, który dołożył tym razem ciosy proste i sierpowe na korpus. Krieger był systematycznie rozbijany, ale co jakiś czas odgryzał się niecelnymi uderzeniami. Mieszkaniec Hamburga przyśpieszył w trzeciej rundzie i dość łatwo trafiał ciosami sierpowymi na dół i na górę, zwłaszcza kontrując Polaka. Szymański popełniał stare błędy w obronie, lecz zdołał opanować sytuację lewym prostym. Właśnie na tym ciosie całkowicie skupił się w czwartej odsłonie, często zbytnio się pochylając, jednak utrzymując przy tym przewagę. Podwójny i potrójny lewy Polaka rozpoczął starcie piąte. Krieger zaczął dynamiczniej poruszać głową i co jakiś czas wdzierał się do półdystansu, gdzie lokował uderzenia na dół. Szymański coraz więcej klinczował i wyraźnie odczuwał już trudy walki, podobnie zresztą jak rywal. Szósta runda to powrót Szymańskiego do pełnej kontroli. Ryzykował tylko podczas zadawania uderzeń na korpus, lecz ogólnie rzecz biorąc operował głównie lewym prostym, który zapewnił mu również przewagę przez większość czasu w siódmej rundzie. Pod koniec tej odsłony znów popełnił jednak prosty błąd i otrzymał kilka naprawdę mocnych ciosów z obu rąk, po których schodził do narożnika na miękkich nogach. Ostatnia runda to próba natarcia Kriegera, który został szybko poskromiony dobrą pracą nóg i seriami niezbyt mocnych, ale skutecznych ciosów prostych. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 79-73, 78-74 i 80-72 – wszyscy dla podopiecznego Gusa Currena.

Mało dotąd znany na naszym podwórku Sebastian Ślusarczyk (6-0, 4 KO) wyrobił sobie dobrą markę dzięki efektownej wygranej nad Tomaszem Gromadzkim (10-3-1, 3 KO). Już w pierwszej rundzie po lewym sierpowym rywala „Zadyma” mógł być liczony, jednak sędzia uznał, że to nie cios zadecydował o nokdaunie. Gromadzki przedzierał się do półdystansu, niwelując w ten sposób ogromną przewagę wzrostu Ślusarczyka, jednak to wcale nie sprawiło, że odebrał mu jego argumenty. Druga odsłona również dla „wyspiarskiego Polaka”. W trzeciej Tomek zaczął dochodzić do głosu i wydawało się, że swoim doświadczeniem na dłuższych dystansach może odwrócić losy potyczki na swoją korzyść. Nic z tego… W czwartym starciu Sebastian trafił w wymianie w półdystansie, poszedł za ciosem, ponowił akcję i choć Tomek nie przewrócił się, był już mocno zraniony i arbiter wkroczył do akcji, ratując mu trochę zdrowia.

Wcześniej boksujący w kategorii cruiser Oskar Wierzejski (2-0) wygrał niejednogłośnym werdyktem z Igorem Filipienką (5-46-2, 1 KO).

źródło: bokser.org

ŁUKASZ WIERZBICKI I MICHAŁ LEŚNIAK Z PASAMI ZAWODOWYCH MISTRZÓW POLSKI

gala_dzierzoniow

W jednej z najlepszych walk na polskim rynku w ostatnich miesiącach, w ramach gali Tymex Boxing Night w Dzierżoniowie, Łukasz Wierzbicki (18-0, 7 KO) efektownie znokautował Mykolę Vovka (15-4, 9 KO) i obronił tytuł Mistrza Polski wagi półśredniej.

Początek zgodnie z zakładanym scenariuszem. Vovk ruszył do przodu, a Wierzbicki uruchomił nogi, ładnie unikał jego ciosów i kontrował jabem bądź bezpośrednim lewym. W drugiej rundzie trwał koncert Łukasza, który każdym lewym krzyżowym karcił większego przeciwnika. Trafił też z odejścia kontrą krótkim prawym sierpowym. I były to akcje ze swoją wymową. Po przerwie wściekły Vovk ruszył do szturmu. Nie nadążał momentami za szybszym Łukaszem, więc pokazywał „brudny boks”. Na szczęście w ringu był chyba nasz najlepszy sędzia – Leszek Jankowiak, i szybko poskromił zapał zawodnika. Wierzbicki boksował mądrze, ale i na bardzo dużej intensywności. Napór Mykoli nie słabł, ale i Łukasz nie spuszczał z tonu. W końcówce czwartej odsłony zszedł z linii ciosu, skontrował w tempo prawym sierpem i posłał przeciwnika na deski. Oczywiście Vovk nie był ani trochę zraniony, po prostu dał się złapać na wykroku, jednak liczenie jak najbardziej słuszne i zgodne z zasadami. Na półmetku wciąż trwała dominacja Wierzbickiego, lecz Vovk pozostawał groźny. W szóstej rundzie Mykola bił niżej, momentami dużo za nisko. Dostał za to ostrzeżenie. Ale atakował z furią, jak lew w klatce, powoli jakby przełamując Łukasza. Gdy ten schodził na przerwę pomiędzy szóstą a siódmą odsłoną, krwawił już z nosa i prawej powieki. Vovk nie miał szans wygrać tego na punkty, za to przed czasem… Zaraz po przerwie ruszył więc do ataku. Wierzbicki przeżywał bardzo trudne chwile, lecz wyratował go sam rywal, znów uderzając poniżej pasa. Łukasz dostał chwilę na odpoczynek, zaś Mykola drugie ostrzeżenie. Wierzbicki całą ósmą rundę rozegrał na wstecznym, lecz przełamał chyba kryzys, bo nogi znów zaczęły dobrze pracować i szybkimi kontrami zbierał małe punkty. A to była tylko cisza przed burzą. Na początku dziewiątego starcia niezniszczalny wydawałoby się Vovk padł ciężko po świetnej kontrze krótkim prawym sierpowym na czubek brody. Piękny nokaut zakończył piękną walkę, a Łukasz zrobił kolejny krok w górę.

To było jubileuszowe i chyba najefektowniejsze zwycięstwo Michała Leśniaka (10-1-1, 3 KO). Polak pokonał przed czasem niezwyciężonego dotąd Władysława Gelę (9-1, 4 KO). Tym samym zdobył wakujący tytuł Międzynarodowego Mistrza Polski wagi półśredniej. Pierwsza runda niezła w wykonaniu „Szczupaka”, który co prawda zainkasował lewy sierpowy, ale odpowiedział kilkoma jabami. Na starcie drugiej rundy Ukrainiec trafił prawym sierpowym, lecz druga połowa tej odsłony dla aktywniejszego wałbrzyszanina. Po przerwie Leśniak trafił kombinacją prawy prosty-lewy sierp. Za moment wziął akcję rywala na blok i skontrował lewym hakiem na korpus. Minutę później ponowił taką samą akcję. Cios wszedł idealnie na punkt i przeciwnika aż zgięło. W czwartej rundzie Leśniak trafił lewym sierpowym na górę, w samej końcówce dwukrotnie poprawił lewym hakiem na wątrobę i Gela schodził do narożnika z grymasem bólu wypisanym na twarzy. A w przerwie dostał jeszcze „liścia” od swojego trenera w ramach pobudzenia. Kolejne trzy minuty także dla Michała, lecz już bez takich fajerwerków jak chwilę wcześniej. I tak mijały kolejne minuty. Koniec nastąpił w połowie siódmego starcia. Leśniak trafił kombinacją prawy-lewy hak po dole, zauważył ból rywala, poprawił kolejnym lewym pod prawy łokieć i złamał ambitnego Ukraińca, zadając mu pierwszą porażkę w karierze.

Michał Żeromiński (13-5-2, 1 KO) świata nie zwojuje, ale zawsze daje bardzo ciekawe i emocjonujące walki. Tak samo było również dzisiaj w konfrontacji z silnym fizycznie Oktavianem Gratiim (4-5-1, 2 KO). Pięściarz z Radomia dobrze wszedł w ten pojedynek, przepuszczając obszerne sierpy Mołdawianina, samemu ustawiając go sobie lewym prostym. Trafił też prawym hakiem na górę oraz długim prawym krzyżowym. Gratii od trzeciej rundy zaczął przedzierać się do półdystansu, polując groźnym lewym sierpowym z doskoku. A w czwartej przejął nawet kontrolę w ringu, trafiając nie tylko lewym, ale i prawym sierpem. – Nóżki – krzyczał do „Żeromki” z narożnika Piotr Wilczewski. Michał schodził do narożnika lekko naruszony, ale w piątym starciu opanował już nieco sytuację. Gdy wydawało się, że Michał zdobywa punkty, w połowie szóstej odsłony po zderzeniu głowami pękł mu lewy łuk brwiowy, to go nieco rozkojarzyło i Gratii znów przejął kontrolę. Na starcie siódmej rundy Żeromiński nadział się na bardzo mocny prawy sierpowy. Końcówka zażarta i równa. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 77:75 i dwukrotnie 76:76. A więc remis.

To była jak dotąd najtrudniejsza walka w krótkiej zawodowej karierze Kamila Bodziocha (3-0, 1 KO). Pięściarz wagi ciężkiej pokonał na pełnym dystansie Michała Bańbułę (13-30-4). Pierwsza runda blisko remisu, ale należało ją przyznać raczej aktywniejszemu Kamilowi. W drugiej jednak nadział się w wymianie prawy na prawy na sierp przeciwnika i na moment stanął. Po sześciu minutach powinno być na kartach 19:19. Po przerwie Bodzioch podkręcił tempo, by zmazać złe wrażenie, ale atakował chaotycznie i doświadczony Bańbuła, choć dużo bardziej zmęczony, złapał go dwoma kontrami w tempo. U młodego chłopaka z Jeleniej Góry wkradła się nerwowość, co tak doświadczony przeciwnik jak Michał wykorzystywał. Młodszy Bodzioch zapchał w końcówce oponenta, trafił niemal równo z gongiem fajnym lewym sierpowym, na pewno wygrał końcówkę, ale trener Paweł Kłak nie był zadowolony z jego postawy. I nie mógł być, gdyż Kamil po każdym lewym prostym niepotrzebnie skracał dystans i sam sobie utrudniał zadanie, zabierając sobie miejsce na mocny prawy. Sędziowie byli jednomyślni, punktując zgodnie 39:37 na korzyść Bodziocha. Cenne doświadczenie, ale i materiał szkoleniowy do poprawy na treningach.

Po trudnej, ale i ciekawej potyczce, Rafał Pląder (2-0) pokonał w twardego Daniela Urbańskiego (21-29-3, 5 KO). Weteran próbował od początku wywierać presję i męczyć dużo mniej doświadczonego rywala, ten jednak odpowiedział ładną kontrą z prawej ręki po odchyleniu i lewym hakiem pod prawy łokieć. Pierwsza runda bliska, ale dla Rafała. Druga już bardziej wyrównana, ale i nieco chaotyczna. Na półmetku Urbański podkręcił jeszcze bardziej tempo. Pląder dobrze operował lewym prostym, lecz dawał się trochę za bardzo spychać i niepotrzebnie oddał inicjatywę. Ostatnia odsłona jak cała walka – zacięta i wyrównana. Daniel kończył ją z rozbitym lewym łukiem brwiowym. A sędziowie punktowali 38:38, 39:37 i 39:37 – stosunkiem głosów dwa do remisu zwyciężył Pląder.

Wygrane do swoich rekordów dopisali bracia – Maksymilian (2-0) i Stanisław Gibadło (2-0). Staszek już w połowie pierwszej rundy rozkwasił nos Tomasza Garguli (18-15-1, 5 KO). W końcówce wstrząsnął nim prawym sierpowym i w zasadzie gong wyratował „Tomerę” przed nokautem. W drugim starciu trwało rozbijanie weterana, a sędziujący ten pojedynek Grzegorz Molenda wykazał się cierpliwością, bo kilku ringowych mogło to już przerwać. Podobnie wyglądały kolejne trzy minuty. Na początku czwartej rundy Gibadło zranił Gargulę hakiem na korpus, potem „kolorował” twarz ciosami na górę, ale o dziwo Tomasz dotrwał do końca. Ale zdrowia stracił bardzo dużo i chyba nie powinien już być dopuszczany do kolejnych walk, skoro sam nie potrafi powiedzieć dość. Sędziowie oczywiście nie mieli żadnych wątpliwości, punktując zgodnie 40:36. Maks kontrolował Siergieja Maksimenkę (1-7), obijał go ciosami prostymi, lecz nie było w nich wymowy i mocy. Rywal zebrał kilka mocnych uderzeń, a przyjął je bez zmrużenia oka. Na plus zmiany pozycji i fajne kontry lewym krzyżowym.

Wcześniej Tomasz Nowicki (1-0) udanie zadebiutował na ringach zawodowych pewnie punktując (3x 40:35) Mikalaja Trukhana (1-5, 1 KO). Polak posłał przeciwnika na deski w drugiej rundzie lewym sierpowym, lecz nie potrafił dokończyć dzieła zniszczenia.

źródło: bokser.org

RADOMSKA „WOJNA DOMOWA” DLA PARZĘCZEWSKIEGO! UDANY REWANŻ WRZESIŃSKIEGO

wojna domowa

Robert Parzęczewski (22-1, 15 KO) udowadnia kolejnymi startami niedowiarkom, że należy go traktować bardzo poważnie. I przekonał się o tym boleśnie na własnej skórze Dariusz Sęk (28-5-3, 10 KO). Pierwsza runda wyrównana, z nieznaczną przewagą „Araba”, który szukał prawego na dół. W drugim starciu Robert znów zaatakował korpus, ale natychmiast poprawił krótkim prawym sierpem na brodę. Darek powstał na osiem, ale był zraniony. Za moment Parzęczewski znów go naruszył prawym w okolice skroni, a przewrócił lewym prostym. Wtedy było już oczywiste, że walka nie może wyjść poza drugą odsłonę. Leszek Jankowiak dał Darkowi na tyle szansę, na ile tylko mógł. Robert nie wypuścił okazji z rąk i efektownym prawym podbródkowym brutalnie zakończył ten pojedynek.

Damian Wrzesiński (16-1-2, 5 KO) wziął rewanż za porażki w czasach amatorskich oraz remis sprzed ośmiu miesięcy w gronie zawodowców i pokonując Michała Chudeckiego (11-3-2, 3 KO) do Mistrzostwa Polski wagi lekkiej dorzucił również Mistrzostwo Polski kategorii junior półśredniej. Obaj zaczęli z wielką ambicją, ale i trochę chaotycznie. W trzeciej rundzie przewagę zaczął zyskiwać „TNT”. Na początku czwartej trafił w wymianie ładnym prawym sierpem, lecz potem dwukrotnie się zagapił. W piątej odsłonie to dla odmiany „Wrzos” przeważał, lokując kilka mocnym bomb z obu rąk w półdystansie. Przez ponad dwie i pół minuty siódmego starcia między linami panował Michał, ale Damian trafił bezpośrednim prawym, dodatkowo Chudecki się poślizgnął i choć nie był to specjalnie mocny cios, sędzia nie miał wyboru i musiał liczyć. A Michał z wygranej rundy 10:9 spadł na 8:10 lub minimum 9:10. Ósma runda znów dla Damiana, jednak w dziewiątej dopadł go wyraźny kryzys i teraz to Michał doszedł do głosu. Jego ciosy miały większą wymowę. O wszystkim mogły więc zadecydować ostatnie trzy minuty. Były zażarta i ambitne po obu stronach, a sędziowie mieli twardy orzech do zgryzienia… A ci punktowali znów niejednomyślnie – 96:94 Wrzesiński, 96:93 Chudecki i 96:93 Wrzesiński.

Od kiedy Adam Balski (13-0, 8 KO) zamienił Piotra Wilczewskiego na Gusa Currena boksuje z walki na walkę coraz gorzej. tym razem został przeciągnięty po wygraną nad Siergiejem Radczenką (7-3, 2 KO), ale z ciekawego prospekta przemienił się w chaotycznego, coraz słabszego boksera. Od początku uwidoczniła się przewaga szybkości Polaka. Boksował zwodami, na które rywal reagował, i choć prawą ręką nie sięgał często głowy oponenta, to już lewym prostym pracował koncertowo. W trzeciej rundzie Radczenko trafił lewym sierpowym i choć cios ten nie zrobił na samym Adamie większego wrażenia, to pod prawym okiem pojawiła się opuchlizna. W czwartym starciu Radczenko trafił mocnym lewym sierpowym i zaczęło być nerwowo, ale Balski w kolejnej odsłonie odpowiedział prawym sierpowym, odzyskując kontrolę nad pojedynkiem. Gdy wydawało się, że wszystko już idzie w dobrą stronę, w szóstej rundzie walka znów się wyrównała, a Adam zainkasował znów lewy sierpowy. Po równej rundzie siódmej, na początku ósmej Ukrainiec skosił Polaka z nóg – ponownie lewym sierpowym. Balski był tak naprawdę znokautowany, ale jakimś cudem, ambicją i serduchem, dotrwał półprzytomny do ostatniego gongu. Sędziowie punktowali 76:75, 76:75 i 76:75 – wszyscy zgodnie na korzyść Balskiego.

To nie był pokaz wielkiego boksu. Konsekwentny i nieźle poukładany Łukasz Wierzbicki (17-0, 6 KO) ograł do jednej bramki Twahę Kiduku (13-4-1, 7 KO), ale publiczności na pewno nie porwał. Pojedynek toczył się od początku w jednym scenariuszu. Łukasz boksował bezpiecznie dla siebie, dobrą pracą nóg unikał sporadycznych prób rywala prawą ręką, dobierał akcje tak, by nie ryzykował, ale zbierał małe punkty i wygrywał rundę po rundzie. Konsekwentnie bił lewym na korpus i unikał prawych sierpów Tanzańczyka. Co prawda od czwartej rundy boksował z mocno zapuchniętym prawym okiem, ale Kiduku nie potrafił dobrać się mu do skóry. W narożniku Gus Curren próbował pobudzić swojego podopiecznego. – Miałeś cięższe sparingi niż to – krzyczał. Ale Łukasz konsekwentnie boksował swoje. Z jednej strony oglądaliśmy bardzo nudny pojedynek, a z drugiej – jeśli szukać plusów. Wierzbicki jest bardzo niewygodnym i trudnym przeciwnikiem. Po ostatnim gongu sędziowie i tak byli łaskawi dla przyjezdnego zawodnika, punktując wygraną Polaka 97:93, 97:93 i 99:91. Tym samym Wierzbicki obronił pas Międzynarodowego Mistrza Polski wagi półśredniej.

Mikołaj Wowk (15-3, 9 KO) zanotował największy sukces w karierze, pokonując na punkty twardego, dzielnego, ale zbyt małego na jego tle Michała Żeromińskiego (13-5-1, 1 KO). Już pierwsza runda rozgrzała widownię po tym, co wcześniej pokazali Wierzbicki z Kiduku. Wowk poczęstował od razu rywala prawym podbródkowym. Żeromiński zrewanżował się mu dwoma prawymi sierpami i kilkoma hakami na korpus, ale na koniec rundy zainkasował jeszcze lewy sierp. Szczelnie zakryty Michał w drugiej odsłonie zyskał nieznaczną przewagę, wywierając sprytny pressing i dobierając mądrze swoje akcje. Pięściarz z Radomia dobrze zaczął trzecie starcie, ale od mniej więcej połowy Wowk pozwolił swoim rękom pracować, wyrzucał ciosy z luzu, ponawiał akcje i na pewno to on wygrał ten odcinek 10:9. Czystych ciosów w rundzie czwartej było pewnie po równo, ale to uderzenia Ukraińca miały większą wymowę. Kolejne minuty również dla większego i silniejszego fizycznie Wowka, jednak Żeromiński w końcówce szóstego starcia wrócił do gry i zaczął trafiać. Kolejna odsłona jeszcze bardziej wyrównana, lecz wciąż na korzyść Wowka. Michał do końca dzielnie walczył, by odwrócić losy tej potyczki, ale nie za samo serce punktujemy walki. Zostawił po sobie jak zwykle dobre wrażenie, lecz był groszy od dużo większego rywala. Sędziowie punktowali 78:74, 77:75 i 78:74 – wszyscy na korzyść Wowka.

W pierwszym rozdziale „Wojny Domowej” Kamil Młodziński (11-2-4, 6 KO) pokonał niezwyciężonego dotąd Rafała Grabowskiego (4-1, 1 KO). Od początku obaj ostro zabrali się do pracy, niestety już w pierwszej rundzie po przypadkowym zderzeniu głowami pękła lewa powieka Kamila. W trzeciej odsłonie Rafał zachwiał przeciwnikiem prawym sierpowym w okolice ucha, lecz ten wrócił w czwartej dobrą pracą nóg i konsekwentnie bitym lewym hakiem pod prawy łokieć. Na półmetku jakby więcej sił miał Młodziński, który bił może i słabiej, bez takiego wyrazu, lecz składał swoje ciosy w kombinacje 3-4 uderzeń. Grabowski niby wywierał presję, ale jego ciosy często pruły powietrze. Obaj podkręcili tempo w siódmym starciu, wymieniając ciosy w półdystansie. Ostatnie trzy minuty, jak cała walka, wyrównane i zażarte, choć z nieznaczną przewagą lepiej poukładanego Młodzińskiego. O dziwo jednak sędziowie byli niejednomyślni, punktując 78:74 Grabowski, 77:75 Młodziński i 77:75 Młodziński.

źródło: bokser.org

CENNE ZWYCIĘSTWA PODCZAS GALI PBN W CZĘSTOCHOWIE. ADAMEK, MASTERNAK, BALSKI…

pbn_2018

Tomasz Adamek (53-5, 31 KO), były mistrz świata dwóch kategorii, po wielkim spektaklu zastopował w walce wieczoru gali Polsat Boxing Night w Częstochowie, groźnego i silnego jak tur Joeya Abella (34-10, 32 KO). O dziwo Amerykanin nie zaatakował od początku, tylko polował i wciągał „Górala” na jakąś kontrę. Tomek był jednak szybki i w pierwszej rundzie bił tylko na korpus. W drugim starciu obaj poszli na otwarte wymiany. W pewnym momencie obaj wyszli z lewym sierpem. Trafił Tomek, ale rywal nie zmrużył nawet oka. Wydawało się, że przewaga fizyczna będzie ogromna, ale kiedy Adamek kilkanaście sekund później huknął prawym krzyżowym, Abell padł na deski. Był ranny, lecz w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak, ruszył na Tomka. Runda 10:8. W trzeciej Abell odzyskał siły i zaczął spychać „Górala” na liny, polując tam strasznymi sierpami. Adamek oddał inicjatywę, lecz w samej końcówce trafił prawym hakiem na szczękę i było znów blisko liczenia. Obaj chodzili po polu minowym i jeden z nich musiał prędzej czy później zostać wysadzonym przy takim stylu. Wojownik z Gilowic niemal całą czwartą rundę punktował osiłka z Minnesoty, lecz w samej końcówce zagapił się i był lekko naruszony po jednym z sierpów oponenta. Runda piąta kapitalna! Poderwała całą salę w Częstochowie na równe nogi. Obaj ładowali w siebie bombami. Na jeden strzał Abella, Adamek odpowiadał pięcioma-sześcioma swoimi. Obaj byli na skraju, choć w większych tarapatach, przynajmniej trzy razy, był Amerykanin. W szóstym starciu trwał popis Adamka. Najpierw wyprowadził długą serię na górę, na twardą jak skała głowę przeciwnika, a gdy ten podniósł ręce, strzelił prawym na splot, po raz drugi posyłając Abella na matę ringu. Joey powstał na dziewięć, zebrał jeszcze sporo na górę, ale dotrwał do zbawiennej przerwy. Po niej trwał napór „Górala”. Polak złapał przeciwnika przy linach, tam zasypał ciosami i Abell znów był liczony. Demolka trwała, ładował w Abella jak w worek treningowy, aż w końcu – pół minuty przed końcem siódmej odsłony, złamał w końcu tego kolosa. Gdy Amerykanin padł znów na deski, tym razem sędzia już nawet nie liczył i od razu zastopował walkę.

Zemsta jest słodka! Mateusz Masternak (41-4, 28 KO) aż cztery lata musiał czekać na rewanż z Youri Kalengą (23-5, 16 KO) za porażkę niejednogłośnie na punkty. Dziś wrocławianin dał popis, zrewanżował się Francuzowi i zdobył przy okazji pas WBO European kategorii junior ciężkiej. „Byk” w swoim stylu szukał obszernych, za to bardzo mocnych sierpów. Mateusz zbierał je jednak na blok bądź przepuszczał, samemu kontrolując walkę lewym prostym. W drugiej rundzie dwukrotnie trafił lewym hakiem na szczękę. Kalenga ostrzej zaatakował w trzecim starciu, ale „Master” ostudził jego zapały świetnym prawym krzyżowym na szczękę. Niemal każdy by padł po takiej bombie, ale nie „El Toro”. Bardziej cierpiał chwilę potem, gdy Mateusz zamarkował cios na górę, by strzelić lewym hakiem pod prawy łokieć. Masternak dał popisową rundę piątą. Najpierw uśpił czujność rywala kilkunastoma lewymi prostymi, by nagle zdzielić go prawym sierpem. Za moment powtórka z rozrywki, tylko tym razem po lewym prostym poszedł potężny prawy krzyżowy. Kalenga „zatańczył”, ale Mateusz tego chyba nie zauważył. Inna sprawa, że do przerwy jeszcze kilka razy głowa Francuza odbiła się od pleców. To były najlepsze trzy minuty Masternaka od kilku lat. Coraz bardziej porozbijany Kalenga w szóstym starciu rzucał co jakiś czas rozpaczliwe sierpy, które jednak mijały cel o kilkadziesiąt centymetrów. A Mateusz rozbijał go konsekwentnie bitym jabem. Gdy zabrzmiał gong na siódmą rundę, Kalenga pozostał w narożniku, a Mateusz wpadł w objęcia Zygmunta Gosiewskiego, Piotra Wilczewskiego i Piotra Wojnowskiego. Można? Można! Master is back!

Adam Balski (12-0, 8 KO) zdał najtrudniejszy test w karierze, pokonując cenionego w świecie boksu Denisa Graczewa (16-7-1, 9 KO). Przez większą część pierwszej rundy działo się mało, ale pół minuty przed końcem przyspieszył, wydłużył kombinację i na pewno wygrał ten odcinek 10:9. Adam był dynamiczny, szybko bił, choć doświadczony Rosjanin sprytnie się bronił, a momentami próbował przejąć inicjatywę. Druga odsłona również dla Adama. Wrażenie robiła jego szybkość, choć brakowało czystych ciosów. W końcówce trzeciego starcia Polak trafił mocnym prawym sierpowym, poprawił od razu lewym, lecz na twardym Rosjaninie nie zrobiło to większego wrażenia. Schowany Graczew na starcie czwartej rundy zaskoczył pięściarza z Kalisza dwoma prawymi sierpami. Zaczął wywierać pressing i coraz częściej spychał Balskiego na liny. Nasz rodak odżył w piątej rundzie. Punktował lewym, a w końcówce w krótkim zwarciu to jego cios doszedł do celu. Rozochocony podkręcił tempo po przerwie, trafił kilkoma bombami lecz ktoś taki jak Graczew już nie takie ciosy przyjmował w przeszłości. Nie panikował więc i konsekwentnie robił swoje. W siódmej rundzie Adama złapał chyba lekki kryzys, bo przechodził praktycznie trzy minuty, za to od początku ósmej nacierał ostro na Rosjanina i złapał go kilkoma efektownymi uderzeniami z obu rąk. Na finiszu Balski postawił sobie za cel przełamanie rywala. Władował w niego wszystko co ma, ale nie złamał. Wygrał za to na kartach sędziów – 97:93, 97:93 i 99:91. Zdany test.

Po blisko trzyletniej przerwie Damian Jonak (40-0-1, 21 KO) pokonał Marcosa Jesusa Cornejo (19-2, 18 KO). Damian już pod koniec pierwszej minuty trafił mocnym lewym sierpowym, ale nie wyczuwał jeszcze trochę dystansu i większość jego ciosów pruło powietrze. Z każdą minutą jednak łapał swój rytm i w kocówce drugiego starcia dwukrotnie przewrócił przeciwnika – najpierw lewym hakiem na czoło, a potem prawym sierpowym przy linach. Gdy sędzia Gortat kończył drugie liczenie, zabrzmiał zbawienny gong dla Argentyńczyka. W trzeciej rundzie Damian skoncentrował się na ciosach po dole, za to w czwartej znów polował na głowę przeciwnika. Trafił fajnym prawym podbródkiem, ale nie ponowił akcji i dał rywalowi wyjść z opresji. Trochę nieskoordynowany, momentami chaotyczny Argentyńczyk, w ataku nie był groźny, ale pozostawał nieustannie w ruchu i był trudnym punktem do trafienia. Na początku ostatnie, ósmej odsłony, Damian trafił prawym sierpowym, ale zamiast ponowić akcję, z grymasem bólu cofnął się, a potem boksował już lewą ręką. Po ostatnim gongu sędziowie nie mogli mieć wątpliwości i zgodnie wskazali na Jonaka w stosunku 80:70.

Ewa Brodnicka (15-0, 2 KO) pokonała Sarah Pucek (8-3-1, 1 KO) i po raz pierwszy obroniła tytuł mistrzyni świata federacji WBO kategorii super piórkowej, czy też jak kto woli junior lekkiej. Polka od początku narzuciła swój styl i pressingiem spychała rywalkę na liny. Pretendentka była nieźle wyszkolona, czasami ładnie skontrowała, ale przegrała ten pojedynek mentalnie. Miała dobrą czwartą rundę, lecz pozostałe należały już do Polki. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Brodnickiej 100:90, 97:93 i 99:91.

Robert Parzęczewski (20-1, 13 KO) nie przegrywa u siebie w Częstochowie. Dziś o sile jego ciosów na własnej skórze przekonał się Tim Cronin (11-2-1, 2 KO). „Arab” rozpoczął walkę mocnym prawym na korpus i lewym prostym. W połowie pierwszej rundy strzelił w tempo lewym prostym na punkt i nawet takim ciosem naruszył przeciwnikiem, który przyklęknął i dał się policzyć do ośmiu. Nie był to jednak ciężki nokdaun i mistrz Kanady szybko się otrząsnął. Na początku drugiej odsłony miejscowy pięściarz trochę stracił rytm, ale w drugiej połowie wszystko wróciło do normy. Jeszcze przed przerwą strzelił mocnym lewym sierpowym, po którym przeciwnik aż poleciał na liny. Drugi nokdaun nastąpił pół minuty przed końcem trzeciego starcia. Robert wyczekał odpowiedni moment i huknął lewym sierpowym. Zanim jednak sędzia doliczył do ośmiu, do gongu pozostało już niewiele czasu i nie udało się dobić zranionej ofiary. Kolejne trzy minuty to dalsze męczarnie Kanadyjczyka, choć trzeba przyznać, że dzielnie zbierał cięgi i dalej próbował czymś odpowiedzieć. W piątej rundzie tempo nieco spadło, ale Robert cały czas miał wszystko pod kontrolą. Pół minuty przed końcem sędzia Jankowiak zatrzymał potyczkę. Robert wstrząsnął rywalem lewym sierpowym, potem przebił jego gardę prawym i Cronin po raz trzeci wylądował na deskach. I choć do końca pozostawało już niewiele czasu, Kanadyjczyk nie miał ochoty na kontynuowanie pojedynku.

Porozbijany, zakrwawiony Łukasz Wierzbicki (16-0, 6 KO) po raz drugi pokonał Michała Żeromińskiego (13-4-1, 1 KO) i obronił tytuł Mistrza Polski w wadze półśredniej. Lepiej zaczął Łukasz, który najpierw zahaczył czoło rywala krótkim prawym sierpem, a potem poprawił lewym krzyżowym. Michał nacierał, lecz dynamiczny Wierzbicki bił z kontry i studził jego zapały. W drugiej rundzie Wierzbicki bił mocniej, ale Żeromiński ambitnie starał się cały czas odpowiadać. Rozgorzała wojna. Łukasz schodził do narożnika obficie krwawiąc z obu łuków brwiowych. A Michał poczuł tą krew i od początku trzeciego starcia jeszcze bardziej podkręcił tempo. „Maska krwi” – krzyczał rozemocjonowany Grzegorz Proksa, komentujący ten krwawy bój. W narożniku Tomasz Skarżyński robił co mógł, ale krew lała się strumieniami. W kolejnych minutach trwała wojna na wyniszczenie. Padały ciężkie ciosy, ale żaden z nich nie robił kroku w tył. Piąta runda to jedna z najlepszych rund na polskim ringu zawodowym. Początkowo Michał trafiał prawym krzyżowym, w końcówce Łukasz strzelił sierpem. Pod Żeromińskim ugięły się nogi, ale już dwie sekundy później znów nacierał. Cóż za wojna… Szóste i siódme starcie równe, ale z nieznaczną przewagą Michała. W ósmej swój rytm odnalazł znów Łukasz i tym prawym jabem kontrolował poczynania w ringu. Ostatnie sześć minut to polowanie Żeromińskiego na mocny cios, którym mógłby odwrócić losy meczu, jednak Wierzbicki świetnie pracował nogami. Na minutę przed końcem Łukasz skontrował krótkim prawym sierpowym na brodę. Pod Michałem ugięły się nogi, ale oczywiście po kilkusekundowym kryzysie znów nacierał. Gdy zabrzmiał ostatni gong obaj pięściarze otrzymali zasłużone, gromkie brawa od publiczności zgromadzonej w częstochowskiej hali. Sędziowie byli jednomyślni, punktując 96:94, 96:94 i 98:92 – wszyscy na korzyść Wierzbickiego.

W pierwszej walce gali, po bardzo dobrym spektaklu, Michał Chudecki (11-2-2, 3 KO) i Damian Wrzesiński (13-1-2, 5 KO) zaboksowali na remis. I dobrze, bo obaj zostawili dziś między linami sporo serca i zdrowia. Od początku obaj „koledzy” z Poznania ostro na siebie ruszyli. Momentami walka była chaotyczna, ale niezwykle zażarta i obfitująca w nieustanne wymiany. Pierwsze dwie rundy równe, z nieznaczna chyba przewagą lepiej poukładanego „TNT”. W trzeciej do głosu doszedł „Wrzos”, trafiając dwukrotnie lewym sierpowym. W czwartej odsłonie przez ponad dwie minuty Michał ogrywał przeciwnika nogami, ale Damian zrewanżował się mu znów dwoma, tym razem naprawdę mocnymi lewymi sierpami. W połowie piątego starcia po przypadkowym zderzeniu głowami obaj zaczęli mocno krwawić. W samej końcówce Chudecki zranił przeciwnika lewym krzyżowym na szczękę. Kolejne trzy minuty niezwykle zażarte i trudno było wskazać na tym odcinku lepszego zawodnika. Kondycja miała być atutem Wrzesińskiego, ale to Chudecki był aktywniejszy w siódmej rundzie. W ostatniej Damian wziął się na sposób. Zamiast bić lewym, markował tylko ten cios, przepuszczał atak rywala i wciągał go na bezpośredni prawy. Szkoda, że tak późno, bo ten cios wchodził. Gdy zabrzmiał ostatni gong, obaj podnieśli ręce na znak zwycięstwa. A jak widzieli to sędziowie? Byli niejednomyślni, punktując 77:76 Wrzesiński, 77:75 Chudecki i 76:76. A więc remis!

źródło: bokser.org

pbn_big

TOMASZ ADAMEK NADAL ZWYCIĘSKI. CIEKAWA GALA W CZĘSTOCHOWIE

adamek_kassi

W głównej walce wieczoru „Noc Wojowników” w Częstochowie Tomasz Adamek (52-5, 30 KO) pokonał po ciekawym spektaklu Freda Kassiego (18-7-1, 10 KO). Choć „Góral” był wczoraj podczas ważenia cięższy o 8,5 kilograma, początkowo uwidoczniła się jego przewaga szybkości.

Kameruńczyk był trudny do trafienia na górę, więc wywierający pressing Polak rozpoczynał niemal każdą akcję od ataku na tułów. W połowie drugiej rundy zawodnicy zderzyli się głowami i twarz Tomka zalała krew, na szczęście było to rozcięcie czoła i cutman Tomasz Skarżyński wykonał dobrze swoją robotę. W trzecim starciu Tomek atakował jeszcze agresywniej. Brakowało może soczystej bomby na szczękę, ale było wiele uderzeń na korpus, jakie niewątpliwie osłabiają zawodnika w dalszej fazie potyczki. W połowie czwartej odsłony to Kassi przeszedł do kontrofensywy i zaskoczył naszego mistrza kilkoma sierpami przy linach. Oczywiście bez większych konsekwencji, bo Tomek przyjmował bez zmrużenia oka dożo cięższe ciosy. W piątej rundzie między linami wywiązała się naprawdę interesująca bitka, zaś na początku szóstej po kolejnym zderzeniu głowami tym razem to Kassiemu otworzyła się rana na twarzy. Adamek poczuł tę krew i zasypał Kameruńczyka swoimi kombinacjami, podrywając kibiców do jeszcze głośniejszego dopingu. W pewnym momencie Kassi skontrował bezpośrednim prawym, ale Tomek natychmiast odpowiedział lewym sierpowym z doskoku i ostudził jego zapędy. W siódmym starciu Adamek wrócił do lewego prostego bitego niczym z automatu. Szachował w ten sposób rywala, a gdy ten podnosił ręce, były mistrz świata dwóch kategorii od razu szukał jego tułowia i splotu słonecznego. Po słabszej rundzie ósmej, Kassi wrócił dobrą dziewiątą, kiedy udało mu się złapać Polaka kilkoma kontrami. Adamek dla odmiany świetnie rozegrał ostatnie starcie. Najpierw trafił lewym sierpowym, potem w kombinacji prawy na dół-lewy sierp na górę poprawił raz jeszcze i ruszył do ataku, by przypieczętować swoją wygraną. Szkoda, że nie miał jeszcze rundy więcej, ale i tak dał dobre widowisko na tle trudnego, niewygodnego przeciwnika. Sędziowie jednogłośnie opowiedzieli się za „Góralem”, punktując na jego korzyść 97:93, 96:94 i 96:94.

Adam Balski (11-0, 8 KO) pokonał Demetriusa Banksa (9-3, 4 KO), choć po ostatnich bardzo efektownych startach, dziś z pewnością zaboksował trochę poniżej oczekiwań. Ale… były ku temu powody. Poważna kontuzja, jakiej nabawił się już na samym początku walki. Adam boksował dużo zwodami. Oszukiwał, markował ciosy prawą, kontrolując w pierwszej rundzie walkę lewym prostym. Podobny przebieg miała też druga odsłona. Amerykanin koncentrował się przede wszystkim na tym, by nie dać się czysto trafić, kiedy więc wyszedł agresywniej do trzeciej rundy, zaskoczył Polaka prawym sierpem bitym po wyjściu ze zwarcia. Po nerwowym i chaotycznym trzecim starciu, w czwartym Balski w końcu uspokoił swój boks, wrócił do jabu, ustawiał sobie nim przeciwnika, czym otworzył również furtkę do innych akcji. W połowie złap Banksa mocnym prawym krzyżowym i posłał na deski, ale gdy po liczeniu do ośmiu chciał dobić zranioną zwierzynę, trafił w okolice biodra, Amerykanin sprytnie zasymulował cios poniżej pasa i sam sobie dał ponad minutę na dojście do siebie. Niewygodny, „śliski” rywal przetrwał również piąte starcie. W ofensywie robił mało, lecz w obronie był trudny do trafienia, nieustannie balansował i nie łapał mocnych uderzeń. Podobny, niemrawy przebieg miały rundy sześć i siedem. Adam zbierał małe punkciki, ale nie lśnił tak jak wcześniej. Obaj podjęli w końcu bardziej otwarte wymiany w ostatnich trzech minutach, w których pięściarz z Kalisza potwierdził swoją przewagę. Ale debiut z trenerem Currenem na pewno nie wypadł okazale. Sędziowie nie mogli mieć wątpliwości i jednogłośnie opowiedzieli się za Balskim, punktując na jego korzyść 80:70, 80:71 i 79:72.

Michał Żeromiński (13-3-1, 1 KO) i Łukasz Wierzbicki (14-0, 6 KO) dali kawał dobrego boksu. Po zażartych i stojących na wysokim poziomie dziesięciu rundach niejednogłośną decyzją sędziów zwyciężył pięściarz ze Zgorzelca, zdobywając wakujący tytuł Mistrza Polski wagi półśredniej. Tuż po pierwszym gongu „Żeroma” ruszył do przodu, a zgodnie z przypuszczeniami Łukasz usiadł na nodze zakrocznej, boksując z kontry i skupiając się na mocnej bombie z lewej ręki. I takim lewym krzyżowym trafił czysto na starcie drugiego starcia. To był dobry odcinek dla Łukasza, który uruchomił nogi i na wstecznym poruszał się szybciej niż podążający za nim pięściarz z Radomia. W połowie trzeciej odsłony Wierzbicki huknął lewym krzyżowym. Pod Żeromińskim ugięły się nogi, ale ustał i obyło się bez liczenia oraz straty punktu. Michał przeżywał trudne momenty, lecz zawsze znany był z wielkiego serducha do walki i jeszcze przed gongiem na przerwę złapał przeciwnika przy linach krótką serią. W czwartej rundzie trwał jego napór i obraz pojedynku zaczął się wyrównywać. Na starcie piątego starcia Łukasz uderzył dla odmiany lewym hakiem pod prawy łokieć w okolice wątroby. Michał aż zgiął się wpół, ale i tym razem zagryzł zęby, przetrzymał kryzys i znów podgonił na samym finiszu, trafiając mocno bezpośrednim prawym. Emocje rosły. Podopieczny Piotra Wilczewskiego wrzucił piąty bieg w szóstej odsłonie i była to pierwsza runda na pewno wygrana przez niego. Czas działał więc na jego korzyść. Przez dwie pierwsze minuty siódmej rundy Łukasz radził sobie dobrze, ale w trzeciej znów ostro finiszował Michał, spychając silniejszego w ciosie, ale niekoniecznie silniejszego fizycznie rywala do odwrotu. Identyczny scenariusz i przebieg miały kolejne trzy minuty. Bardziej wyrównana była już dziewiąta odsłona. Wierzbicki wciąż boksował na wstecznym, natomiast jego kontry znów zaczęły dochodzić do celu. O wszystkim miała więc zadecydować ostatnia runda. Dwie minuty zażarte, ale na samym finiszu to nieoczekiwanie Żeromiński wcielił się w rolę kontr-boksera, co poskutkowało dwoma celnymi ciosami – lewym sierpem i prawym prostym. Po ostatnim gongu obaj z niecierpliwością czekali na werdykt. Sędziowie punktowali 97:93 Żeromiński, 96:95 Wierzbicki oraz 96:94 Wierzbicki. Tak więc stosunkiem głosów dwa do jednego wskazano na Łukasza.

Robert Parzęczewski (18-1, 11 KO) łatwo uporał się na swoim podwórku ze słabszym fizycznie Saidem Mbelwą (43-25-5, 28 KO). Ulubieniec miejscowej publiczności szybko trafił Tanzańczyka mocnym prawym krzyżowym. Ten od razu wycofał się na liny i schował za podwójną gardą, więc „Arab” w pierwszej rundzie koncentrował się przede wszystkim na ciosach na korpus. W drugiej obraz potyczki się nie zmieniał, więc podopieczny Grzegorza Krawczyka pozwolił momentami zaatakować również przeciwnikowi, polując na kontrę z prawej ręki po odchyleniu. Na trzy próby jedna taka akcja się powiodła, lecz Mbelwa wyszedł i z tej opresji. Parzęczewski zrozumiał jednak, że właśnie to jest klucz do sukcesu. Po minucie trzeciej rundy znów tego spróbował, trafił na punkt na brodę i złamał w końcu rywala. Ten powstał na osiem, lecz za moment po krótkim prawym sierpowym zapoznał się z matą ringu po raz drugi. Sędzia Molenda puścił jeszcze walkę, jednak po kolejnej bombie – tym razem lewym sierpie bitym przez gardę, wkroczył do akcji i zastopował dalszą rywalizację w obawie przed ciężkim nokautem. I słusznie, bo choć Mbelwa protestował, to ewidentnie chwiał się na nogach i mógł skończyć w dużo gorszym stanie.

Pod koniec września Kamil Młodziński (8-2-4, 5 KO) oraz Michał Leśniak (7-1-1, 2 KO) stworzyli świetne widowisko. Nie inaczej było i tym razem, choć dziś nie wyłoniono zwycięzcy. A szkoda, bo w stawce był wakujący tytuł Mistrza Polski kategorii junior półśredniej. Tak jak w pierwszej walce, obaj panowie od razu zaczęli wymieniać potężne ciosy. Ani jeden, ani drugi, nie robił kroku wstecz. W połowie drugiej rundy Kamil trafił w wymianie czysto prawym sierpowym na szczękę, ale „Szczupak” po kilkusekundowym kryzysie powrócił do gry. Kibice mogli zacierać ręce, a w najtrudniejszej sytuacji byli sędziowie punktowi, ponieważ gdy jeden trafiał, niemal natychmiast drugi odpowiadał. To była walka godna tytułu Mistrza Polski i tak dużej gali. Gdy obaj schodzili do narożników na półmetku, ciężko oddychali i jasne było, że szalone dotąd tempo musi nieco spaść, a wygra niekoniecznie lepszy bokser, za to ten, który będzie bardziej chciał i który przezwycięży kryzys. W siódmym starciu Leśniak złapał jakby drugi oddech. Bił lżej, za to z luzu i seriami. Młodziński motywowany przez swój narożnik wrócił do gry i końcówka znów dramatyczna, pełna spięć, akcja za akcję. Gdy zabrzmiał ostatni gong, obaj podnieśli ręce w geście triumfu i dostali zasłużone brawa. Sędziowie punktowali niejednogłośnie – 96:94 Młodziński, 97:93 Leśniak i 95:95 – remis! Tak więc trwa bezkrólewie na naszym podwórku w limicie 63,5 kg. A my czekamy na trylogię!

Mateusz Rzadkosz (6-0-1, 2 KO) musiał półtora roku czekać na rewanż z Tomaszem Gromadzkim (5-1-1, 1 KO) za remis z lutego ubiegłego roku. Po pierwszej potyczce czuł się pokrzywdzony i chciał udowodnić, że jest lepszy niż „Zadyma”. I udowodnił. Początek dla Tomka, który zaskoczył przeciwnika prawym sierpowym. Ten jednak odpowiedział mu pod koniec pierwszej rundy prawym podbródkowym. W drugiej odsłonie Rzadkosz przejął inicjatywę, trafiając mocnym lewym sierpowym oraz bezpośrednim prawym z kontry. W trzeciej i czwartej rundzie teoretycznie obraz walki był wyrównany, jednak lepiej poukładany Rzadkosz przepuszczał większość akcji i choć niezbyt mocno, to celnie karcił rywala z defensywy, szczególnie dobrym prawym podbródkiem bitym w tempo. Na półmetku wygrał na pewno trzy rundy – drugą, trzecią i czwartą. Pierwsza mogła pójść w stronę Tomka. Powiększający przewagę Mateusz efektownie skończył pojedynek w piątym starciu. Wyprowadził na środku ringu kombinację dziewięciu ciosów na górę, którą zakończył dziesiątym na dół – lewym hakiem na wątrobę. Gromadzki z grymasem bólu padł na matę, zwinął się, ale zdołał powstać na osiem. Kiedy jednak sędzia Grzegorz Molenda spytał go, czy chce kontynuować potyczkę, pokręcił głową i został poddany.

Zaczęło się świetnie, skończyło zbyt szybko i trochę pechowo. Naprzeciw siebie stanęli Damian Wrzesiński (12-1-1, 5 KO) oraz Marek Laskowski (9-8-2, 1 KO). Faworyzowany „Wrzos” w pierwszej rundzie dwukrotnie zaskoczył przeciwnika mocnym lewym sierpowym. W drugiej, gdy Marek już chronił się przed lewą ręką Damiana, ten zaczął polować prawym sierpowym. I pod koniec drugiej odsłony przy jednym z takich ciosów doszło do przypadkowego zderzenia głowami. Pękł łuk brwiowy Laskowskiego i po konsultacji z lekarzem pojedynek przerwano. A jako iż nie wyszedł on poza czwartą rundę, walkę uznano za nieodbytą. Szkoda, bo fajnie się to wszystko oglądało i zapowiadało…

źródło: bokser.org
adamek_kassi_big

UDANE POWROTY ADAMKA I GŁOWACKIEGO W GDAŃSKU. MASTERNAK Z SILLAKHEM DALI WIDOWISKO

pbn7

Szybki Tomasz Adamek (51-5, 30 KO) w głównej walce wieczoru gali Polsat Boxing Night VII w Gdańsku pokonał w dobrym stylu Solomona Haumono (24-4-2, 21 KO). „Góral” dobrze wszedł w ten pojedynek. Od początku widać było sporą różnicę w szybkości na jego korzyść na tle zapewne silniejszego fizycznie rywala. Przepuszczał pojedyncze bomby, kontrował lewym prostym, często szukając również miejsca na korpusie Australijczyka. W drugiej rundzie złapał go piękną kontrą w tempo prawym krzyżowym, ale gdy poczuł się zbyt pewny swego, w samej końcówce dał się zaskoczyć dosyć obszernym prawym. Na szczęście w takich sytuacjach najczęściej Tomka ratował betonowa szczęka. W trzecim starciu Tomek chyba wiedział już, że nie taki diabeł straszny, bo coraz częściej wchodził z nim w wymiany, korzystając z tego, że niemal za każdym razem był o ułamek sekundy szybszy. Czasem zdarzyło się, że „Góral” nie zdążył się przed czymś uchylić, ale na jedną taką akcję odpowiadał dziesięcioma swoimi. Trzeba jednak przy tym dodać, że silny niczym tur Australijczyk przyjmował wszystko bez zmrużenia oka. W szóstej rundzie świetna kombinacja Adamka, który po dwóch hakach na korpus wystrzelił prawym i lewym sierpem na górę. W ósmej już bawił się z prącym nieustannie do przodu, za to coraz wolniejszym Haumono. Wchodziło prawie wszystko, jednak bezradny boksersko Solomon wydawał się niezniszczalny. Taki sam scenariusz miała dziewiąta runda. Na samym finiszu „Góral” podkręcił jeszcze tempo, uderzył mocnym lewym sierpem na szczękę, jednak nie udało się mu zatopić Haumono. Po ostatnim gongu sędziowie nie mogli mieć wątpliwości – 99:91, 99:91 i 100:90, wszyscy na korzyść Tomka.

Po utracie pasa mistrza świata, kontuzji i długiej rehabilitacji, przed momentem zwycięstwem przed czasem wrócił Krzysztof Głowacki (27-1, 17 KO). Ofiarą jego ciężkich ciosów padł niezwyciężony do dzisiaj Hizni Altunkaya (29-1, 17 KO). Naładowany „Główka” wyszedł jak po swoje. Rozpoczął od razu agresywnie, bijąc lewym hakiem w okolice wątroby. W połowie rundy dla odmiany huknął lewym sierpem, naruszając mocno przeciwnika. Ale obyło się bez nokdaunu. Napór Polaka nie malał o w połowie drugiej odsłony po lewym sierpowym w narożniku wstrząśnięty Niemiec przyklęknął, dając sobie czas na dojście do siebie. To był dobry pomysł, bo wybił tym trochę Krzyśka z rytmu i znów dotrwał do zbawiennej przerwy. W trzecim starciu trwał napór pięściarza z Wałcza, który szczelnie zasłoniętego i trochę przestraszonego oponenta musiał konsekwentnie rozbijać najpierw ciosami na dół. I tak mijały kolejne minuty, gdyż Altunkaya w ogóle nie podejmował rękawicy, a jedynie chronił się i marzył o ostatnim gongu. Na pół minuty przed końcem piątego starcia podopieczny Fiodora Łapina trafił przy linach mocnym lewym sierpowym na górę, posyłając rywala na deski po raz drugi w walce. Po liczeniu do ośmiu poprawił natychmiast dla odmiany prawym sierpem, fundując mu trzecie spotkanie z deskami. Altunkaya znów dotrwał do przerwy, jednak gdy zabrzmiał gong na szóstą odsłonę, poddał się. Był już rozbity, a nokaut wydawał się już tylko kwestią czasu.

Dwóch świetnych zawodników światowej czołówki naprzeciw siebie, obaj zakrwawieni, obaj liczeni, a wszystko zakończone zwycięstwem Mateusza Masternaka (39-4, 26 KO). Ale Ismail Sillakh (25-4, 19 KO) postawił dziś naprawdę wysoko poprzeczkę. Na początku zgodnie ze scenariuszem – Mateusz skracał dystans, wywierał pressing, bił na korpus, zaś Ukrainiec świetnie tańczył na nogach i wydłużał odległości. Po przerwie Sillakh podjął bardziej otwarte akcje, zmieniał pozycje z normalnej na mańkuta, w jeszcze w końcówce tej drugiej rundy Polakowi pękł lewy łuk brwiowy i mocno krwawił. Wtedy do pracy wziął się Piotr Wilczewski – w poprzednich walkach trener Balskiego i Brodnickiej, teraz cutman „Mastera”. A Andrzej Gmitruk podpowiadał – Bij na klatkę piersiową, bo on się odchyla. Trzecia odsłona dla Sillakha. Najpierw wstrząsnął Mateuszem prawym sierpem, a za moment poprawił prawym podbródkiem. Polak zachwiał się w obu przypadkach, lecz szybko starał się odpowiedzieć w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak. Tuż przed przerwą Polak w końcu trafił mocnym ciosem – prawym krzyżowym. I na samym początku czwartego starcia ponowił taką samą akcją, posyłając Sillakha na deski i rozcinając mu skórę pod okiem. Po liczeniu do ośmiu Mateusz poprawił jeszcze jednym długim prawym. Ukrainiec „zatańczył”, jednak ustał tę bombę. Potem na wstecznym biegu uciekał i robił to na tyle skutecznie, że przetrwał najtrudniejsze chwile. W piątej rundzie Polak dodał do arsenału skuteczny na tym etapie lewy prosty. Teraz to on dyktował warunki, nadawał tempo oraz ustalał dystans. Na samym finiszu trafił lewym sierpowym, poprawił nieczystym prawym i gdyby nie gong, być może udałoby się to wszystko skończyć. W szóstym starciu nieoczekiwanie Sillakh wrócił do gry, za to w siódmej role się odwróciły i to znów podopieczny trenera Gmitruka był lepszy, lokując na głowie rywala dwa mocne prawe. Dobrze wyglądała również runda ósma, niestety Mateusz zagapił się pół minuty przed końcem, zainkasował krótki prawy sierp i przyklęknął na prawe kolano. Po słabszej minucie dziewiątej rundy, w drugiej części tego odcinka wrocławianin złapał swój rytm i zaczął odrabiać straty. Ostatnie trzy minuty doskonałe – tak jak cały pojedynek. Więcej sił zachował Masternak, bo to on pogonił na finiszu przeciwnika i zaakcentował końcówkę. Sędziowie byli jednomyślni, punktując na korzyść „Mastera” 95:93, 96:92 i 95:93. Brawo.

Maciej Sulęcki (25-0, 10 KO) efektownie rozprawił się z Damianem Ezequielem Bonellim (24-2, 21 KO), odprawiając go w niespełna trzy rundy. Już w pierwszej akcji „Striczu” zranił przeciwnika. Przepuścił jego prawy, skontrował krótkim lewym sierpem, po którym Argentyńczyk „zatańczył”. Ale nie przewrócił się. W drugiej rundzie Polak zaczął wywierać większy pressing i spychać oponenta na liny. Czterdzieści sekund przed końcem powtórka z rozrywki – obszerny prawy rywala przepuszczony i po odchyleniu skontrowany krótkim lewym sierpowym. Tym razem Bonelli musiał już być liczony do ośmiu. I znów dotrwał do przerwy. Nie wyciągał jednak żadnych wniosków, ponieważ w pierwszej akcji trzeciej odsłony Sulęcki złapał go na taką samą, wręcz skopiowaną akcję. Drugi nokdaun. Półtora minuty później Maciek po uniku wystrzelił lewym sierpowym nad opuszczoną prawą przeciwnika, posyłając go na deski po raz trzeci. Ambitny Argentyńczyk powstał raz jeszcze, lecz po dwóch kolejnych bombach naszego rodaka z narożnika rywala poleciał ręcznik na znak poddania. I dobrze, bo od ciężkiego nokautu był już tylko jeden krok.

W ciekawej konfrontacji kategorii junior ciężkiej perspektywiczny Adam Balski (10-0, 8 KO) pokonał przed czasem Łukasza Janika (28-4, 15 KO). Ciekawie było podczas walki, a jeszcze ciekawiej po niej! Od początku uwidoczniła się przewaga szybkości na korzyść podopiecznego Piotra Wilczewskiego. I kiedy dwukrotnie trafił – raz prawym sierpem przy linach, potem lewym sierpem na środku ringu, Janik szybko klinczował. W drugiej rundzie było już trochę spokojniej, choć nadal pod dyktando Adama. Bił teraz więcej prawym na korpus i czekał, starając się wciągnąć Łukasza na mocną kontrę. Na początku trzeciego starcia Janik trafił w akcji prawy na prawy. Za moment znów trafił prawym. Wydawało się, że nabiera wiatru w żagle, lecz pięćdziesiąt sekund przed końcem nadział się w wymianie na lewy sierp na szczękę, po którym padł jak ścięty na matę. Z trudem się podniósł na osiem, lecz pokazał charakter i dotrwał do przerwy. Po niej Adam nacierał i szedł jak po swoje. W kolejnym spięciu w półdystansie mocnym prawym hakiem na korpus znokautował bardziej doświadczonego przeciwnika. – W jaja mi jeb…ł – żalił się potem Janik, ale powtórki pokazały, że cios był na pas, więc dozwolony.

Bardzo trudną przeprawę miała Ewa Brodnicka (14-0, 2 KO). Sprowadzona w zastępstwie Viviane Obenauf (10-3, 5 KO) napędziła jej sporo strachu, a nawet posłała na deski. Ewa zyskała na początku nieznaczną przewagę, przede wszystkim dzięki swojej konsekwencji i podwójnemu lewemu prostemu. Na półmetku niepotrzebnie zaczęła się jednak wdawać w chaotyczne wymiany w półdystansie i od razu wszystko się wyrównało. W ósmej i dziewiątej rundzie Ewa odzyskała właściwy rytm i wydawało się, że dowiezie wygraną do końca, tymczasem minutę przed końcem zainkasowała w półdystansie akcję prawy-lewy sierp, po jakiej zapoznała się z deskami i ringowy Robert Gortat musiał liczyć do ośmiu. Kiedy więc zabrzmiał ostatni gong, obie zawodniczki z napięciem czekały na werdykt. Sędziowie nie byli jednomyślni, ale stosunkiem głosów dwa do jednego wskazali na „Kleo” – 95:94, 94:95 i 96:93.

W konfrontacji dwóch niepokonanych dotąd pięściarzy kategorii junior półśredniej Łukasz Wierzbicki (13-0, 6 KO) pokonał Roberta Tlatlika (20-1, 14 KO). O dziwo Tlatlik nie poszedł pressingiem, czego raczej się spodziewaliśmy. A to była woda na młyn dla Łukasza, który stał szeroko na nogach i po odchyleniu kontrował ładnie niższego przeciwnika. Fajnie wchodził mu również lewy hak pod prawy łokieć, a w krótkich wymianach straszył również prawym sierpem. I nie dość, że miał przewagę warunków fizycznych, to jeszcze optycznie wydawał się szybszy. W drugiej połowie potyczki Tlatlik podkręcił już nieco tempo, próbował spychać Łukasza na liny, lecz nie zrobił mu większej krzywdy. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednomyślnie na korzyść podopiecznego Andrzeja Gmitruka – 79:74, 78:74 i 80:72.

Fantastyczny spektakl i wygrana Roberta Talarka (18-12-2, 11 KO) nad Norbertem Dąbrowskim (20-7-1, 8 KO). Już od pierwszej minuty obaj poszli na wojnę. Lewym podbródkiem trafił „Noras”, ale natychmiast rywal odpowiedział swoim prawym podbródkowym. Norbert trafił lewym sierpowym, ale zainkasował prawy. I tak przez trzy minuty. Jeszcze ciekawiej było po przerwie. Talarek zranił przeciwnika prawym hakiem na szczękę. Ruszył do ataku, zyskiwał przewagę, jednak Dąbrowski odgryzł się lewym sierpem na górę, studząc jego zapały. W trzeciej odsłonie nadal trwały wymiany cios za cios, choć akcje Talarka robiły jakby więcej wrażenia na drugiej stronie. I choć to on szedł w górę i powinien teoretycznie być słabszy fizycznie, bił chyba z większą mocą. Dąbrowski świetnie rozpoczął pierwszą połowę czwartej rundy, ale to znów Talarek lepiej finiszował. Powtórka z rozrywki w kolejnych trzech minutach. Początek nieznacznie dla Norberta, lecz w końcówce przeżywał trudne chwile. A po bezpośrednim prawym krzyżowym rywala aż ugięły się pod nim nogi. W szóstym starciu Talarkowi pękł lewy łuk brwiowy. Mocno krwawił, ale szybko opanował kryzys i wrócił do gry. W siódmej rundzie to znów on dyktował warunki, a piętnaście sekund przed końcem długim prawym krzyżowym doprowadził Dąbrowskiego do nokdaunu! Ostatnie trzy minuty świetne jak i cała walka. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie punktowali na korzyść Roberta – 79:72, 77:74 i 79:73.

źródło: bokser.org

BALSKI EFEKTOWNIE NOKAUTUJE NA GALI W EŁKU. DEBIUT WIERZBICKIEGO NA POLSKIM RINGU

gala_elk17

Adam Balski (9-0, 7 KO) zanotował chyba najcenniejsze zwycięstwo w zawodowej karierze. I nie chodzi tylko o samego rywala, ale również okoliczności zakończenia potyczki. W walce wieczoru gali „Budweld Boxing Night: Next Generation” w Ełku podopieczny Piotra Wilczewskiego zastopował w ostatnich sekundach walki twardego i mocno bijącego Tarasa Oleksijenkę (8-3, 7 KO).

Od początku w oczy rzucała się dynamika pięściarza z Kalisza. Akcje lewy-prawy rozbijały gardę rywala, było też kilka mocnych haków na korpus, zarówno z lewej jak i prawej strony, lecz przede wszystkim Balski wyszedł dziś do ringu skupiony na wskazówkach narożnika, i zrelaksowany, co było dotąd jego bolączką. Nie próbował już urwać głowy, tylko mądrze boksował i zbierał rundę po rundzie. Bardzo szybkie ręce, niezła praca nóg – generalnie spory postęp. Ukrainiec jednak nie miał zamiaru łatwo oddać pola. Przegrał wyraźnie pierwsze pięć rund. W czwartej prawdopodobnie uratował go gon, bo ostatni prawy krzyżowy wyraźnie go naruszył. W szóstym starciu to jednak on zaczął śmielej atakować i nawet kilka razy trafił przy linach. Balski na szczęście wrócił udaną siódmą rundą i przed ostatnią jasne było, że jeśli nie zainkasuje jakiejś przypadkowej bomby, to wygra wysoko na punkty. Boksował więc na wstecznym i kąsał kontrami. W pewnym momencie doskoczył świetną kombinacją kilka ciosów, nokautując efektownie Oleksijenkę w samej końcówce walki.

Łukasz Wierzbicki (12-0, 6 KO) udanie zadebiutował na polskiej ziemi, pokonując wysoko na punkty Innocenta Anyanwu (25-21-3, 15 KO). Tym samym otworzył sobie furtkę do gali Polsat Boxing Night pod koniec czerwca. W Gdańsku poprzeczka będzie już wyżej zawieszona w osobie Roberta Tlatlika (20-0, 14 KO). Już w pierwszej rundzie podopieczny Andrzeja Gmitruka trafił mocno krótkim prawym sierpem i chyba nie zauważył, że zranił poważnie przeciwnika. Przespał ten moment, a mógł bardzo szybko rozstrzygnąć potyczkę. Potem wygrywał rundę po rundzie, ogrywając bez problemu ambitnego, lecz dużo wolniejszego przeciwnika. Na korzyść Łukasz wpływa na pewno fakt, że boksuje niestandardowo, niewygodnie dla innych, w dodatku z pozycji mańkuta. Ma szybkie ręce i nogi, ale nie było dziś ponowienia akcji, pomimo wrodzonej szybkości boksuje jeszcze w dość jednostajnym tempie, a gdy trafia, nie idzie za ciosem, co na wyższym poziomie, przy trudniejszym rywalu, może być kluczowe. Wierzbicki pokazał boks bardzo solidny, dobrze poukładany, choć pewnie z takim stylem nie porwie tłumów. Ale przecież to wynik jest najważniejszy, a z tak niewygodnym stylem boksowania może sprawić wielu zawodnikom spore kłopoty. Po ostatnim gongu werdykt mógł być tylko jeden – trzy razy 80:72.

Tak jak można było się spodziewać, Mateusz Rzadkosz (5-0-1, 1 KO) wraz z Pawłem Rumińskim (2-2, 2 KO) stworzyli fajne widowisko i dali kibicom kawał dobrego boksu. Obaj w niedalekiej przeszłości stawali na podium Mistrzostw Polski. Dziś podopieczny Piotra Wilczewskiego zrewanżował się „Legioniście” za porażkę jeszcze w czasach boksu olimpijskiego. Zaraz na początku znany z mocnego uderzenia Rumiński rzucił się do szturmu, polując prawym sierpowym za rękawicę w okolicę ucha. Rzadkosz przetrwał nawałnicę i uruchomił lewy prosty, który pracował jak z automatu. W drugiej rundzie obaj podjęli walkę w półdystansie. Wszystko na granicy remisu. W trzeciej do głosu doszedł Paweł, bo choć trafiał rzadziej, to jednak optycznie mocniej. Mateusz jednak zaczął łapać swój rytm, rozluźnił się i to on przejął kontrolę nad pojedynkiem w czwartej oraz piątej odsłonie. Ładnie chodził na nogach i łapał na kontry atakującego przeciwnika. Przegrywający Paweł złapał drugi oddech, znów pogonił mocno w półdystansie mocnymi sierpami oraz hakami. To on wygrał ostatnie trzy minuty, więc zawodnicy w napięciu czekali na werdykt. Ostatecznie wszyscy sędziowie wskazali na Rzadkosza – 58:56, 58:56 i 58:57.

Wcześniej Sasza Sidorenko (6-0, 1 KO) zastopowała w zaledwie minutę Mirjanę Vujić (4-7, 2 KO).

Dwa i pół roku pauzował Krystian Huczko (3-1). Dziś wrócił w końcu do gry i pokonał niewygodnego Borislava Gligoricia (5-7, 4 KO). Wszystko zaczęło się bardzo dobrze. Już na starcie nowy nabytek stajni Tymex w akcji prawy na prawy wyprzedził swojego rywala, trafił na szczękę i posłał na deski. Ale nie podpalał się, boksując dalej swoje. W późniejszych minutach w zmagania obu wkradło się trochę chaosu, zawodnicy boksowali zrywami, lecz to Huczko miał nieznaczną przewagę w każdym z sześciu starć. Po ostatnim gongu sędziowie nie mieli najmniejszego problemu ze wskazaniem lepszego z tej dwójki, punktując na korzyść Krystiana 60:53, 60:53 i 59:54.

Udany debiut na ringu zawodowym zanotował Jakub Dobrzyński (1-0), który pokonał doświadczonego Aleksandra Abramenkę (17-58-1, 6 KO). Od pierwszej minuty przewagę zyskał Polak i jedyne pytanie brzmiał – czy wygra na punkty, czy przed czasem? Zabrakło minuty. W końcówce czwartej rundy posłał przeciwnika na deski ciosem na korpus, potem kilka razy trafił na górę, ale Białorusina z opresji wyratował gong. Wątpliwości być nie mogło i każdy z sędziów punktował na korzyść debiutanta w stosunku 40:35.

Wcześniej kolejną czasówkę nad słabiutkim rywalem do swojego rekordu dopisał Przemysław Opalach (25-2, 21 KO), który zastopował na początku drugiego starcia Aleksandara Kuvaca (11-32, 6 KO).

źródło: bokser.org