Artura Binkowskiego (16-3-3, 11 KO) poznałem w maju 2007 roku podczas jedynego – jak dotąd – jego występu na polskim ringu podczas gali bokserskiej w Katowicach, na której walką wieczoru było rewanżowe starcie Krzysztofa Włodarczyka ze Steve`em Cunninghamem. Kanadyjczyk polskiego pochodzenia, który w kuluarach „Spodka” paradował w czapce bejsbolowej z napisem „Brzydal” pokonał wówczas przez TKO w 7. starciu wyraźnie słabszego fizycznie Toto Mubengę z DR Kongo. Była to jak się okazało ostatnia wygrana walka przez Artura, który 19 października w Wieliczce skrzyżuje rękawice z Krzysztofem Zimnochem (16-0-1, 11 KO).
Nie ukrywam, że z całym szacunkiem dla zawodowej kariery Binkowskiego, bardziej zainteresowany byłem wówczas jego dokonaniami amatorskimi i postanowiłem porozmawiać o początkach jego kanadyjskiej przygody z boksem oraz przygodzie filmowej, bo jak pięściarscy kibice zapewne pamiętają, Artur wystąpił na planie filmu Rona Howarda, „Cinderella Man”, gdzie krzyżował rękawice z Russellem Crowe`em.
- Zacznijmy nietypowo. Czy to prawda, że przygodę z boksem rozpocząłeś na ulicy?
Artur Binkowski: Tak. Jako imigrant musisz w tym kraju uważać na siebie. Nie dlatego, że Kanada to państwo pełne chuliganów, lecz np. w szkole, jako gówniarz każdy szuka jakiejś zaczepki. No i dzieciaki szukają jakiejś owcy. A jako nowo przybyły do Kanady ubierasz się na początku trochę inaczej i mówisz słabo po kanadyjsku (nie angielsku, bo oni tutaj sami nie stosują pełnej gramatyki angielskiej) a tym bardziej nie znasz słów wymawianych w slangu (oni mówią trochę jak nowojorczycy – mają prawie inny język)
- Pochodzisz z rodziny o sportowych tradycjach. Twój dziadek, Józef Grzelczyk, był bokserem Górnika Wałbrzych, założycielem sekcji bokserskiej klubu Bielawianka Bielawa, natomiast mama trenowała lekkoatletykę. Jak najbliżsi zapatrywali się na Twoją bokserską pasję?
AB: Ze strony najbliższej rodziny przez całą karierę amatorską nie miałem wielkiego wsparcia. Ze 100 walk amatorskich moi rodzice byli może na 5-ciu. Z jednej strony byli zalatani (praca, praca i jeszcze raz praca) a z drugiej odradzali mi boks, tym bardziej wtedy, kiedy sam zadecydowałem o przejściu na zawodowstwo. To było krakanie. Ale nic to! Jestem taki, jaki jestem. Nigdy nie godziłem się i nie zgodzę ze wskazówkami innych (nawet rodziny). Życiowych wyborów dokonuję tylko i wyłącznie ja!
- Porozmawiajmy o Twojej karierze amatorskiej. Jaki jej moment uważasz za najważniejszy?
AB: Proste – wyjazd na olimpiadę.
- Jaki miałeś amatorski rekord? Wg. moich notatek stoczyłeś sporo walk ze znanymi zawodnikami, m.in. z challengerem do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej, Calvinem Brockiem (w 2000 r. w Tampa podczas kwalifikacji olimpijskich). Pamiętasz okoliczności tamtej ringowej potyczki?
AB: Walk amatorskich miałem trochę ponad 100. Z Calvinem Brockiem rzeczywiście zmierzyłem się w Tampa. Walka była bardzo wyrównana, ale nie według zapisu komputera. Naciskałem go do końca, a jedyne co poczułem to jego lewy sierp.
- Przez długi czas trenowałeś pod okiem Arnie Boehma, potem Evertona McEwana. Teraz jesteś podopiecznym Adriana Teodorescu. Jak oceniłbyś pracę tych szkoleniowców? W czym pomogli Ci najbardziej?
AB: Adriana i Evertona znam od początku mojej kariery amatorskiej. Ten pierwszy pomógł mi wygrać seniorskie mistrzostwa Kanady i zakwalifikować się na olimpiadę w Sydney.
- Boehm i Teodorescu trenowali słynnego Lennoxa Lewisa. Kilka lat temu byłeś przez tego ostatniego zapraszany na sparringi? Jakich lekcji boksu udzielił Ci ówczesny mistrz świata wagi ciężkiej?
AB: Z Lennoxem sparowałem jak byłem jeszcze amatorem. Teraz na pewno biję znacznie mocniej. A sam Lennox? Byłem u niego trzykrotnie (tzn. on przygotowywał się do trzech różnych walk). Gdy pojechałem po raz trzeci, to zafundował mi wycieczkę do Londynu na walkę z Francois Bothą, „Białym Buffalo” z RPA. Musze Ci powiedzieć, że Lennox to bardzo konkretny gość. Milioner ale przy tym bardzo normalny, z którym da się pogadać. Zaczynał karierę bokserską w tym samym klubie jak ja, w Kitchener, pod okiem Arniego Boehnm. W sparringach z jednej strony mnie nie oszczędzał, bo kilkakrotnie huczało mi w głowie, ale zdaję sobie sprawę, że wtedy gdyby chciał mi urwać głowę, to prawdopodobnie byłby w stanie to zrobić. Pamiętam innych czarnoskórych sparringpartnerów, którzy wchodzili z nim do ringu i chcieli go rozłożyć. Jednym z nich był Jeremy Williams, dobry pięściarz, sporo mniejszy od Lennoxa. To był taki wariat, że sam na siebie krzyczał przed sparringiem, po to, by się dodatkowo extra zmotywować. Nieraz więc i Lennoxowi główka …latała.
- Lennox Lewis jest dla wielu pięściarzy bokserskim wzorem? Jeśli nie on, to kto wywarł na Twój boks największy wpływ?
AB: Nikt inny, tylko ja. Zawsze lubiłem ciężki wysiłek i ból. Boks jest tą dyscypliną, którą wielu ludzi chciałoby uprawiać ale większość z nich nie ma ani charakteru, ani silnej woli – czyli dokładnie tego, czego ten sport wymaga. Jeżeli patrzysz tylko na finansową stronę boksu, tak jak to robi wiele osób, to też jest to całkowitą pomyłką. Jedynie kilkunastu pięściarzy z wszystkich kategorii robi na tym sporcie konkretne pieniądze. Największe robią rzecz jasna promotorzy, z których zresztą większość nigdy nie postawiła nogi w ringu.
- Nie mogę nie zapytać Cię o Bielawę. Tam się urodziłeś, chodziłeś do szkoły, masz tam rodzinę i kolegów ze szkolnych czasów, jesteś osobą niezwykle popularną…
AB: Bielawa to zwykłe, ciche miasteczko leżące nieopodal Gór Sowich, ale to jest zarazem jedyne miejsce na świecie, które mogę nazwać swoim domem. Tam się urodziłem, stamtąd pochodzę i do dzisiaj utrzymuję kontakt z chłopakami. Jeżeli potrzebujesz szybkiej pożyczki lub chcesz mieć duże plecy, to Ci załatwię. Chłopaki z Bielawy dobrze sobie z tym radzą.
- Otrzymałeś nagrodę Polonijnego Sportowca Roku 2002. W jaki sposób, w tak krótkim czasie, zbudowałeś tak wielką popularność?
AB: Polacy na ogół mnie lubią, zarówno oglądać w ringu, jak i słuchać. Bo jak biję, to tak aby bolało a jak mówię, to prosto z mostu.
- W 2003 r. pewni ludzie z Hollywood sprawili,że na boczny tor odstawiłeś sportową rywalizację. Czy swój udział w zdjęciach do filmu Rona Howarda „Cinderella Man” postrzegasz dzisiaj tylko przez pryzmat zarobionej tam kasy? Może były jednak także inne korzyści z tego płynące?
AB: W „Cindarella Man” dosyć dobrze mi poszło, no i co najważniejsze, nie skrzywdziłem Russella, czego filmowcy się nieco obawiali. Dzięki temu moje nazwisko już na zawsze będzie się kojarzyło z boksem. Wygląda na to, że będą do mnie w przyszłości częściej dzwonić z Hollywood, tak jak to miało miejsce 6 miesięcy temu, kiedy zaproponowano mi małą rolę w „Ressurecting the Champ” (też film związany z boksem) z Samuelem L. Jacksonem w roli głównej, który niedługo będzie można zobaczyć w kinach.
- Czy to prawda, że ostatecznego wyboru filmowego Griffina dokonał sam Russell Crowe? Jakie były Wasze wzajemne relacje na planie i poza nim?
AB: Tak. Russell to spoko gość. Trochę dziwny, ale mimo wszystko dość normalny jak na na człowieka, który zarobił tyle milionów dolarów i jest tak popularny.
- Filmowy boks to przede wszystkim umiejętności markowania ciosów, artystycznych upadków na deski ringu, powolnego, spektakularnego wstawania i podnoszenie rąk gotowych do dalszej walki. Jak sobie z tym poradziłeś?
AB: Bez problemu. Pamiętaj, że jestem piękny, gładki, no i z Bielawy!
- Wspomnieliśmy już, że W 2005 r. przegrałeś pojedynek o tytuł zawodowego mistrza Kanady z Patrice L’Heureux. Słyszałem, że w pewnym sensie „współwinnym” tej porażki był …Russell Crowe. To prawda, że zaraz po zakończeniu zdjęć do filmu poprosił Cię o to, byś przed premierą, dla celów reklamowych, stoczył jakąś poważną walkę?
AB: Bez komentarza. Za wszystko w moim życiu odpowiada tylko Binkowski.
- Kilka lat temu pewien polski tabloid zacytował Twoją wypowiedź, z której wynikało, że jesteś w stanie pokonać każdego polskiego ciężkiego i sięgnąć po tytuł zawodowego mistrza Polski. Nadal tak uważasz?
AB: Nie myślę teraz o tym. Kilka lat temu rzeczywiście chciałem walczyć z Tomkiem Boninem. Uważam, że na 100% byłaby to zajebista walka, zarówno wtedy, jak i prawdopodobnie dzisiaj. Andrzej Wasilewski nie widział jakoś w tym sensu, potencjalnej kasy lub ryzyko dla Tomka było wówczas za wysokie. Moim zdaniem jedyną konkretną walką w karierze Tomka był pojedynek z Audleyem Harrisonem. Widziałem ją i uważam, żę znakomicie mu poszło. Ta walka to przykład bokserskiej niesprawiedliwości w boksie. Wszyscy widzieli, że Bonin tak skutecznie atakował Audleya, że brytyjski sędzia zatrzymał walkę z obawy o porażkę Harrisona!
- Chciałbyś coś przekazać polskim kibicom?
AB: Każdą moją walkę traktujcie jakby była ostatnią, jak biję i wygrywam cieszcie się za mną, a jeśli czasem to mnie będą bić to nigdy mnie nie żałujcie – bo sam sobie ten los wybrałem i pamiętajcie, że jakkolwiek by w tym ringu nie było, zawsze walczę do końca!!!