Liczący zaledwie 19 lat Marek Pietruczuk jest jednym z najjaśniejszych punktów ekipy Hussars Poland w tym sezonie. Mimo punktowej porażki w debiutanckim pojedynku z Azerem Gairbekiem Germakhanovem, zebrał dobre recenzje. W piątek w Wyszkowie pięściarz a Ostrołęki stanie przed kolejną ważną próbą. W meczu z ubiegłorocznym zwycięzcą ligi, ekipą Astana Arlans Kazakhstan, stanie w ringu oko w oko z leworęcznym Meirbolatem Toitovem, który w ub. sezonie – w niżej kategorii wagowej – pokonał doskonałego Meksykanina Eliasa Emigio.
- Cześć Marek, dotarły do nas niepokojące informacje, że miałeś w ostatnich dniach pewne kłopoty zdrowotne. Na ile były one poważne i czy nie staną Ci na przeszkodzie w występie podczas meczu ligi World Series of Boxing z Astana Arlans?
Marek Pietruczuk: Tak, w ostatnim czasie chorowałem, ale nie była to raczej typowa choroba, jak choćby grypa lub jakieś przeziębienie. Tutaj, na miejscu w Warszawie, poczułem na treningu ok. godz. 18.00 zupełny brak sił. Dosłownie ledwo żyłem… Ani ja ani trener nie wiedzieliśmy co się dzieje. Tego samego dnia rano trenowałem w Ostrołęce u trenera Mieczysława Mierzejewskiego i już wówczas czułem że coś jest nie tak. Następnego dnia nie mogłem wstać z łóżka, bo mięśnie wyraźnie odmawiały mi posłuszeństwa.. trwało to przez cztery dni – leżałem i leczyłem się. Jak na moje oko było to przetrenowanie, bo przecież w okresie świątecznym nie miałem przerwy od ćwiczeń – w domu dwa razy dziennie trenowałem w Fight Academy u Arkadiusza Ludwiczaka i u trenera Mierzejewskiego. Byłem na sali w święta i w „sylwestra”. Teraz jest już o wiele lepiej, jednak czuję, że nie wszystko jest jeszcze tak, jak powinno. Mimo to wyjdę w Wyszkowie, by zaboksować i mam zamiar wygrać z Kazachem! Wszyscy we mnie mocno wierzą, trener także wie, że mam duże szanse na wygranie walki. Aktualnie męczę się trochę z wagą, bo przez wspomniane osłabienie nie kontrolowałem jej zbytnio, ale wiara czyni cuda i zrobię ją! To pewne.
- Jak zmieniły się Twoje treningi w stosunku do poprzednich miesięcy? Teraz w lidze WSB boksujesz 5 rund…
MP: W sumie jest to ostra praca. Na początku było trochę zamieszania, wprowadzanie jakichś kartek, dużo rozciągania. Jak nigdy wcześniej. Po jakimś czasie wszystkie problemy znikły, lepiej mi się pracuje w grupie – mam większą motywację niż trenując w domu, gdzie od paru lat praktycznie ćwiczę sam. Zasuwam równie ciężko w domu i w Warszawie. Musiałem się przestawić, bo teraz boksuję pięć rund i boks w WSB jest trochę inny, powiedziałbym, że „ostrożniejszy” i nie ma takiego szybkiego tempa jak w boksie olimpijskim.
- A jak jest z rozkładaniem sił? W debiutanckiej walce z Azerem trochę „spuchłeś”. Miałeś doskonały początek…
MP: W sumie nie wiem dlaczego opadłem z sił. Może dlatego, że była to pierwsza oficjalna walka pięciorundowa i pewnie dlatego, że trochę przyjąłem mocnych ciosów na dół, co mnie w konsekwencji osłabiło, jak to bywa po ciosach.
- Jak sobie poradziłeś z tremą? To nie był jakiś pierwszy-lepszy zawodnik, tylko Gairbek Germakhanov, indywidualny mistrz WSB z 2012 roku. Azer to absolutny rutyniarz, a Ty walczyłeś pierwszy sezon w gronie seniorów.
MP: Nie miałem tremy i wydaje mi się, że nigdy jej specjalnie nie odczuwam. Wierzę w siebie i to daje mi siłę. Wiara czyni cuda – tego motta się trzymam. Azer był zaskoczony, bo z tego, co wiem miał wyjść do ringu i „zrobić” mnie przed czasem. Tak mówił przed walka jednemu z redaktorów z Ostrołęki. A tu taka niespodzianka (śmiech).
- Wspominasz jeszcze juniorskie Mistrzostwa Świata? Co tam poszło nie tak? Przegrałeś wtedy nieznacznie z dość egzotycznym rywalem z Iraku…
MP: Przegrałem jednym czy dwoma punktami, czemu dość mocno zdziwił się mój narożnik. „Zatkało” mnie wtedy po pierwszej rundzie i nie wiedziałem jak oddychać. Trener Zbigniew Raubo mówił mi, że w trakcie walki zapomniałem o oddychaniu.
- Czyżby problemy z aklimatyzacją? W lidze WSB będzie na to mniej czasu, np. na Kubie. Wybierasz się tam?
MP: Naprawdę nie wiem czy to były kłopoty aklimatyzacyjne, a co do Kuby, to mam dobrze zaboksować i wygrać w Wyszkowie. Wówczas bardzo możliwe, że tam polecę. Kto wie, może to być jedyny w moim życiu wyjazd na Kubę, więc będę się na pewno starał, by do niego doszło.
- Jak dajesz sobie radę z utrzymaniem limitu 56 kg? W ubiegłym roku boksowałeś już w lekkiej…
MP: Jak chcę to mogę osiągnąć limit 56 kg, tylko muszę mieć odpowiedni czas na jego zrobienie.
- Któremu z trenerów zawdzięczasz najwięcej i dlaczego? Masz w Ostrołęce doskonałego wychowawcę w osobie Mieczysława Mierzejewskiego, długo trenowałeś w kadrze pod okiem Zbigniewa Raubo, a Michał Nowak zabrał Cię na pierwsze poważne zawody seniorskie…
MP: Trener Mierzejewski uczył mnie boksu od podstaw i na pewno to jemu zawdzięczam najwięcej. Jest dobrym trenerem jak i w pewnym sensie ojcem. Dziękuję mu za wszystko – za to, że pomagał w karierze i wychowywał. Kolejnym trenerem, którego uwielbiam pod względem charakteru i doświadczenia, które mi przekazał jest trener Raubo. Jeździłem z nim na obozy od czasów kadeta i wiele mnie nauczył, głównie bardziej doświadczonego boksu. Z kolei trener Michał Nowak i jego tata zauważyli mnie w czasach juniorskich, zapraszali do siebie, do Poznania na treningi. Trener Nowak jest bardzo ciekawym nauczycielem, zawsze znajdował coś, co mnie uczyło, poprawiało mój boks. Miałem nawet przejść do jego klubu, czyli PKB Poznań co mnie wówczas cieszyło. Jestem pewny, że gdybym tam bym, zdobyłbym więcej doświadczenia, gdyż boksowali tam świetni seniorzy. Szkoda, że się nam nie udało. Z trenerami Hubertem Migaczewem i Jerzy Baranieckim pracuję w sumie od niedawna, więc nie chciałbym się na ich temat zbytnio wypowiadać, ale treningi pod ich okiem procentują. Nie zapominajmy także o trenerze Romanie Misiewiczu – podoba mi się w jaki sposób podchodzi do zawodników. Dostrzega kiedy pięściarz musi odpocząć… Dziękuję im za wszystko. Chciałbym dodać, że również trenują mnie byli zawodnicy UMKS Victoria Ostrołęka, Zbyszek Stodolski i Paweł Czartoryski, którym także dużo zawdzięczam. Sami byli zawodnikami, więc wiedzą dokładnie jak to jest w ringu. Dużo uczą – mało mówią i to jest fajne. Dziękuję im szczególnie, bo są to ludzie, którzy pomogli mi wyjść z dołka i bardzo możliwe, że bym już nie boksował gdyby nie oni.
- Kto jest Twoim zdaniem liderem ekipy Hussars Poland? Kto jest boksersko najlepszy w Waszej drużynie?
MP: Co do lidera, to uważam, że jest nim Tomek Jabłoński. W sumie zawsze tak uważałem i uważam nadal. Jest naprawdę sympatycznym człowiekiem i bardzo dobrym pięściarzem!
- W Ostrołęce był jeszcze niedawno pewien niezwykle zdolny zawodnik, który świetnie się zapowiadał ale z powodu słabych perspektyw – jak się domyślam – odszedł od boksu olimpijskiego. Mam tu na myśli niedawnego kadrowicza, Rafała Sodóra. Jest obawa, że i z Tobą może być podobnie?
MP: Rafał był moim sportowym autorytetem, wzorem do naśladowania. Od „małego”, jak zacząłem trenować, zawsze chciałem być taki jak on. W sumie udało mi się… Od boksu jednak nie odszedł i z tego co wiem boksuje na Wyspach Brytyjskich, miał niedawno stoczyć walkę zawodową, ale chyba coś nie wyszło. Nie mam kontaktu z Rafałem, wiec nie wiem co u niego, ale prawdopodobnie ciągle trenuje, bo to ambitny chłopak, który chce wiele osiągnąć i wiem, że na pewno nie pożegnał się z boksem.
- Jakie masz sportowe plany, marzenia?
MP: O swoich marzeniach wolałbym nie mówić, bo mogę się nie spełnić, a plany są takie same jak zawsze – ciągle trenować i stawać się lepszym zawodnikiem. Jak na razie co roku jestem coraz wyżej w klasyfikacjach, a więc jest coraz lepiej. Z boksu olimpijskiego wyżyć się nie da, ale mam rodzinę, która mi pomaga i wspiera na każdym kroku. Ciągle jednak nie będę mógł być utrzymaniu. Mam stypendium z miasta i mam nadzieje, że nasz Prezydent spojrzy łaskawszym okiem na ostrołęcki boks i zauważy, że to my najbardziej rozsławiamy nasze miasto w Polsce i na turniejach międzynarodowych. Stąd nadzieja, że nadal będzie mi i mojemu klubowi pomagał.
- Jest ktoś, kogo chciałbyś przy okazji naszej rozmowy szczególnie pozdrowić?
MP: Chciałbym pozdrowić sympatyków boksu, którzy może nie znają mnie jeszcze zbyt dobrze, ale mam nadzieję, że coś tam pewnie o mnie słyszeli oraz tych z Ostrołęki, którzy mocno trzymają za mnie kciuki. Również pozdrawiam trenerów z Ostrołęki i moją rodzinę, która we mnie wierzy, moją kochaną dziewczynę, która mnie wspiera i mam nadzieję, że jej to się szybko nie znudzi oraz moich przyjaciół Maćka, Pawła Żarnocha i cały ostrołęcki klub.
Rozmawiał: Jarosław Drozd