Czego chce Tomasz Różański?
Od kilku dni mamy w mediach festiwal Tomasza Różańskiego – „ofiary związkowego betonu” i niedoszłego „zbawcy polskiego boksu”. Jest to rola bardzo wygodna i uprzywilejowana. Młody trener, który odchodzi z funkcji w atmosferze sprzeciwu wobec skompromitowanego systemu i który nawołuje do jego naprawy, automatycznie zyskuje przychylność i poklask. To normalne zjawisko i nie można się obrażać na rzeczywistość. Ale kiedy popularność jakiejś osoby opiera się na kłamstwie, zwykła ludzka przyzwoitość każe zaprotestować.
Nie będę operował górnolotnymi frazesami w rodzaju „wielka bokserska rodzina” czy „walka o przyszłość polskiego boksu”, za którymi nic się nie kryje. Jestem prawnikiem i dlatego moją zawodową wadą jest przywiązanie do faktów. Przytoczmy kilka, które będą jednocześnie polemiką z twierdzeniami Tomasza Różańskiego.
Cele byłego trenera kadry
W wywiadzie opublikowanym wczoraj na portalu www.bokser.org Tomek twierdzi, że jego celem jest dbać o rozwój zawodników i doprowadzenie ich do światowej czołówki. Tylko, czy na pewno? Jak można przeczytać na blogu Tomka źródłem jego wielkiej radości i poczucia triumfu jest nie sukces zawodowy, ale ilość komentarzy, smsów i rozgłos, jaki zyskał dzięki… rezygnacji z funkcji trenera kadry i Rafako Hussars Poland! Dzieje się tak dlatego, że celem Tomka jest budowa jego własnego wizerunku, w czym – tu chylę czoła – jest naprawdę dobry. Kiedy dwa tygodnie temu zarzuciłem mu, że zamiast zajmować się promocją bokserów promuje sam siebie, odpowiedział, że to jest świadome działanie. Myślę, że w tej dziedzinie tacy trenerzy jak np. Freddie Roach, Robert Garcia, Francesco Damiani czy Fritz Sdunek nie dorastają naszej „gwieździe” do pięt.
Rezygnacja znaczy sukces
Tomek kreuje się na pokrzywdzonego i niezrozumianego przez „betonowych” działaczy, chociaż nie do końca rozumiem, co wspólnego z „betonem” ma Rafako Hussars Poland, najbardziej nowatorska inicjatywa w polskim boksie olimpijskim od dziesięcioleci. Tylko kto i jak Tomka pokrzywdził? Przecież to on zrezygnował z powierzonej mu funkcji! Nikt go nie wyrzucał. Nikt go nie zmuszał do rezygnacji. Nikt też nie stawiał przed nim nierealnych zadań. Mało tego, niemal dokładnie miesiąc temu w siedzibie PZB odbyło się spotkanie z udziałem członków zarządu związku, przedstawicieli Rafako Hussars Poland i kandydata na trenera kadry seniorów (odsyłam do komunikatu PZB, http://pzb.info.pl/?p=2511). Podczas tego spotkania ustalono zasady współpracy wszystkich zainteresowanych (szerzej dalej) i wszyscy je zaakceptowali. Wszyscy uczestnicy podpisali protokół z tego spotkania i nikt – w tym Tomasz Różański – nie zgłaszał żadnych uwag do poczynionych ustaleń. Może warto się zastanowić, dlaczego Tomek najpierw zaakceptował warunki współpracy, a kiedy przyszło do ich realizacji, zrezygnował z pracy. Dzisiaj największym sukcesem Tomka okazuje się rezygnacja. To trochę tak, jakby bokser chciał dostać medal za poddanie walki. Sukces osiągnięty bez najmniejszego wysiłku. Za to praca i poświęcenie się jej to ogromne wyzwanie, a na to Tomek gotów nie był.
Trener-wojownik
Dzisiaj Tomasz Różański wzywa do konsolidacji środowiska i walki o przyszłość polskiego boksu. A ja pytam, dlaczego nie walczył w dniu, w którym podał się do dymisji? Podczas spotkania w siedzibie PZB, z którego również sporządzono protokół i w którym oprócz Tomka wzięło udział 8 osób, trener-wojownik nie był w stanie odpowiedzieć na żadne pytanie i odeprzeć żadnego zarzutu, których większość formułowałem ja, a nie „betonowy” zarząd PZB. Nie powiedział, dlaczego przez ponad miesiąc nie był w stanie przygotować planów treningowych dla kadrowiczów. Nie był w stanie powiedzieć, dlaczego nie przedstawił nazwisk osób, które miałyby wchodzić w skład sztabu szkoleniowego. Nie powiedział, czemu w przeddzień spotkania (20.10.2014 r.!!!) poprosił Jacka Szelągowskiego o listę zawodników, którą ustalaliśmy razem z nim dwa miesiące wcześniej. Nie wiem, czy ją zgubił, czy miał ważniejsze rzeczy na głowie (np. komentowanie walk w Sokółce). Wreszcie nie odpowiedział, dlaczego nie informuje ani PZB, ani Rafako Hussars Poland o miejscach i terminach zgrupowań i dlaczego nie przestrzega ustaleń sprzed miesiąca, co naraża nas na poważne koszty finansowe. Ten sam człowiek, który dzisiaj zaprasza do debat i wzywa do walki ze łzami w oczach wstał, powiedział, że kończy karierę i wyszedł… Łatwo się dyskutuje bez interlokutora. Łatwo się walczy bez przeciwnika.
Ostatni sprawiedliwy
Jestem przekonany, że minister Andrzej Biernat gorączkowo szuka wolnego terminu w swoim kalendarzu, żeby spotkać się z Tomkiem Różańskim, Hubertem Migaczewem i jeszcze paroma innymi osobami, które nie chcą niczego innego jak „dobra polskiego boksu”. Urzędnicy ministerstwa już nie mogą się doczekać spotkania z człowiekiem, który publicznie demonstruje przyjaźń z Mustafą Kocinoglu, bandytą i persona non grata w AIBA. Przez kontakty trenera Różańskiego z panem Kocinoglu drużynie Rafako Hussars Poland groziło usunięcie z ligi World Series of Boxing, a PZB zawieszenie! Stąd podczas spotkania 24 września 2014 r. postawiliśmy Tomkowi kilka warunków współpracy:
1) zrezygnuje z żądania podwójnego wynagrodzenia za tę samą pracę,
2) będzie pracował z kadrą i drużyną Rafako Hussars Poland w Warszawie, na Torwarze, a nie w Karlinie i – co najważniejsze –
3) zakończy znajomość z Mustafą Kocinoglu.
Jak już wspomniałem, wszystkie te warunki Tomek zaakceptował, co potwierdził własnoręcznym podpisem. Trzy tygodnie później wynajęliśmy chłopakom dom: 2,5km od Torwaru, 7 pokoi, sauna. Zapłaciliśmy kaucję i czynsz. Plan był taki, że od 3 listopada 2014 r. wszyscy zawodnicy i trenerzy spotykają się w Warszawie. Ale to Tomka nie interesowało, bo to nie jego pieniądze i dlatego bez żenady oświadczył, że od 2 listopada 2014 r. planuje zgrupowanie… w Karlinie, bo przecież on tam mieszka i jemu będzie najwygodniej. Istotnie, bardzo wiarygodny partner dla ministra sportu.
Mógłbym dać sobie spokój i nie komentować wynurzeń Tomka Różańskiego. Mógłbym udawać, że jestem ponad to i że nie zniżę się do pewnego poziomu. Ale w dobie cywilizacji medialnej „szlachetne” milczenie byłoby pewnie odebrane jako chowanie głowy w piasek. Nie chcę i nie mogę tego zrobić – również dlatego, że to ja pierwszy zaproponowałem Tomkowi współpracę, dlatego, że to ja go promowałem przed zarządem PZB i to ja ponoszę w dużej mierze odpowiedzialność ten błąd.
Jarosław Kołkowski, Warszawa, dn. 24 października 2014 roku