Archiwum: ZAWODOWCY

GALE ZAWODOWE W POLSCE: PAŹDZIERNIK 2022. OD KARLINA DO ZAKOPANEGO

masternak_gala lodz

1 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [KARLINO, ROCKY BOXING NIGHT]

Efektownie wypadł występ Mateusza Polskiego (3-0, 3 KO) przed własną publicznością w Karlinie. Były medalista Mistrzostw Europy i Igrzysk Europejskich już w pierwszej rundzie odprawił Adam Ngange (20-8-2, 13 KO). Tym samym Mateusz sięgnął po tytuł zawodowego mistrza Polski kategorii junior półśredniej. Wcześniej występujący w wadze ciężkiej Kacper Meyna (9-1, 5 KO) pokonał Michała Bańbułę (13-35-5) przez techniczny nokaut po trzeciej rundzie. Niemal równo rok temu też wygrał Kacper, ale na dystansie ośmiu rund.

Robiący systematyczne postępy Karol Welter (12-1, 3 KO) pokonał Evandera Riverę (7-1-1, 3 KO) jednogłośną decyzją sędziów – 77:75, 78:74, 77:75, a Radomir Obruśniak (7-1, 2 KO) odprawił Cosmasa Chekę (27-15-7, 7 KO). Sędziowie punktowali 79:73 i dwukrotnie 78:74. Kajetan Kalinowski (4-1, 3 KO) udanie powrócił po pierwszej porażce w karierze. Zwycięzca turnieju kategorii cruiser pokonał Jiriego Svacinę (15-55, 4 KO). Od początku jedynym pytaniem było, czy Kajetan, który sparował w ramach przygotowań między innymi z Michałem Cieślakiem, wygra to na punkty, czy przed czasem. Ostatecznie przeboksował na dystansie sześciu rund i zwyciężył jednogłośnym werdyktem 60:54. Wcześniej Dominik Harwankowski (10-0, 2 KO) zanotował jubileuszową wygraną, punktując równie wysoko Yona Segu (20-12-2, 6 KO). Szybko sprawę załatwił z kolei „ciężki” Artur Bizewski (5-0, s KO), który już w pierwszym starciu odprawił Andrasa Csomora (18-36-2, 14 KO).

1 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [BIELSKO-BIAŁA, BABILON BOXING SHOW]

Nieaktywny od czterdziestu miesięcy Khoren Gevor (35-10, 17 KO) ostro wszedł w walkę, a gdy siły zaczęły go opuszczać, po przypadkowym zderzeniu głowami pękł mu łuk brwiowy. I to zagwarantowało mu wygraną nad Łukaszem Staniochem (9-1, 2 KO). Tak naprawdę trudni jednoznacznie stwierdzić, czy pięściarz ze Szczecina zdołałby odrobić straty, z pewnością jednak były mistrz Europy zaczął powoli spuszczać z tonu. Podliczono karty i dwóch sędziów miało w tym momencie na swoich kartach prowadzenie Gevora. Zasłużenie…

Wcześniej Łukasz Pławecki (5-0-2, 3 KO) przełamał Mateusza Lisa (3-2, KO), który poddał się w siódmej rundzie. Mając jednocześnie zastrzeżenia do pracy sędziego Bubaka. Nie udał się też rewanż Damianowi Kiwiorowi (9-5-1, 1 KO). Pablo Mendoza (12-12, 12 KO) od początku wciągnął go w ringową wojnę, a że arsenał był po jego stronie, w wymianach jego ciosy robiły coraz większe wrażenie. W końcówce szóstej rundy arbiter Arek Małek po liczeniu postanowił przerwać nierówny bój.

1 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [LUBLIN, KNOCKOUT BOXING NIGHT 24]

W walce wieczoru KnockOut Boxing Night 24 w Lublinie dobrze dysponowany Michał Cieślak (23-2, 17 KO) przełamał i znokautował Krzysztofa Twardowskiego (9-4, 6 KO). Bombardier z Radomia od razu ostro wszedł w walkę. Twardowski jednak przepuszczał jego ataki bądź szybko klinczował. Michał w drugiej rundzie zmienił nieco taktykę, poczekał na rywala i wciągał go w akcje cios na cios. W trzecim starciu dwukrotny pretendent do tytułu mistrza świata wagi junior ciężkiej najpierw zalał się krwią po przypadkowym zderzeniu głowami. Ale pęknięty łuk brwiowy tylko go rozsierdził jeszcze bardziej. Michał trafił mocnym jabem, poprawił krótkim prawym sierpem i Twardowski po raz pierwszy przyklęknął. Za moment mocny prawy podbródek i mieliśmy drugi nokdaun. Na szczęście dla Krzyśka za moment zabrzmiał gong na przerwę. W czwartej odsłonie Cieślak utrzymywał przewagę, bił sierpami na górę, ale walkę skończył w rundzie piątej ładnym lewym hakiem w okolice wątroby. Nokaut!

W pierwszej ósemce w karierze Rafał Wołczecki (7-0, 4 KO) pokonał twardego journeyama Pavla Semjonova (26-23-2, 10 KO). Rafał w swoim stylu szukał półdystansu, boksując zza podwójnej, szczelnej gardy. A rywal podjął rękawicę. Z jednej strony wrocławianin pokazał mądry, wyważony boks, z drugiej brakowało trochę zmiany tempa i przyśpieszeń. W piątej rundzie Wołczecki kilka razy trafił mocnym lewym hakiem pod prawy łokieć. W szóstej dołożył do tego prawy sierpowy. W pewnym momencie trafił lewym sierpowym, ale poślizgnął się i nie ponowił akcji, gdy rywal był lekko naruszony. Pojedynek potrwał pełne osiem rund. Po ostatnim gongu sędziowie jednomyślnie wskazali na Wołczeckiego – 78:74 i dwukrotnie 80:72.

Mniej doświadczony Jan Czerklewicz (9-1, 2 KO) pokonał stosunkiem głosów dwa do remisu Marka Matyję (20-4-2, 9 KO). Po pierwszej, jeszcze w miarę spokojnej rundzie, od drugiej zaczął się fajny spektakl. Najpierw kilka razy lewym sierpem trafił Czerklewicz. W trzeciej i czwartej rundzie Matyja zaczął wciągać go na swój bezpośredni prawy. Wydawało się, że pięściarz z Oleśnicy zaczyna zyskiwać przewagę, tymczasem Janek w piątej odsłonie wydłużył serie i ciekawymi kombinacjami, kończonymi często prawym podbródkiem, wrócił do gry. Kolejne minuty były zacięte. Jeśli jeden trafił, drugi od razu starał się odpowiedzieć. Przed ostatnią odsłoną nikt nie mógł być niczego pewnym. Lepiej zaczął ją Matyja, który trafił lewym sierpowym, ale Czerklewicz zrewanżował się mu bombą z prawej ręki. Sędziowie punktowali dwa do remisu 76:76, 77:75 i 79:73 – zwycięzcą został ogłoszony Jan Czerklewicz.

Zwycięstwa do swoich rekordów dopisali Kamil Szeremeta (23-2-1, 7 KO) oraz Mateusz Wojtasiński (3-0, 1 KO). Młody wrocławianin od początku zdominował Sylwestra Ziębę (1-3), nękał go konsekwentnie ciosami na korpus i jedyne z czego może być zły to fakt, iż pomimo czterech nokdaunów nie udało się skończyć rywala przed czasem. Ale werdykt – 3x 40:32 najlepiej oddaje obraz tej potyczki. Z kolei Kami – były mistrz Europy wagi średniej, trochę męczył się z ambitnym Władysławem Gelą (12-5, 7 KO), ale cały czas kontrolował pojedynek. Przed ostatnią, ósmą rundą sędzia Grzegorz Molenda zastopował potyczkę. Zawodnik z Ukrainy co prawda protestował, lecz chwilę wcześniej wymiotował w swoim narożniku, a jego trener dał znać sędziemu, że poddaje swojego zawodnika.

8 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [RUDA ŚLĄSKA, SILESIA BOXING]

Przeciętnie dysponowany Robert Talarek (27-15-3, 18 KO) zanotował drugie tegoroczne zwycięstwo. Naprzeciw niego stanął Thodoris Ritzakis (4-4-1). I od początku zaczął zapychać lepszego technicznie, za to dziwnie ospałego górnika. Talarek miał swoje przebłyski, kilka razy wciągnął przeciwnika na kontrę, lecz w jego boksie brakowało błysku i agresji. Po ośmiu rundach sędziowie wskazali na wygraną Talarka 77:75, 77:75 i 78:74.

Damian Knyba (9-0, 5 KO) po raz pierwszy zaboksował na dystansie ośmiu i pokonał doświadczonego journeymana Konstantina Dowbiszczenkę (9-11-1, 6 KO). Od początku kontrolę nad rywalem zyskał Polak, który ustawiał go sobie lewym prostym. Dużo ruszał się na nogach, co miało dobre i słabsze strony. Plusem było to, że unikał ciosów rywala. Minusem fakt, że uderzając w ruchu jego ciosy traciły na mocy. Można się również przyczepić do małej ilości ciosów na korpus, ale podopieczny Piotra Wilczewskiego coraz więcej widzi w ringu, zaczyna celować i nie bije już bezsensownie na gardę, co zdarzało się mu choćby rok temu. Przeciwnik myślał przede wszystkim o obronie, więc ciężko było go trafić czymś czystym, ale gdy tylko zaatakował, Damian potrafił wejść w tempo i skontrować. W szóstej rundzie Knybę złapał kryzys, a Dowbiszczenko wyczuł swoją szansę i podkręcił tempo. Dobra nauka na przyszłość. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 78:74, 77:75 i 79:73 – wszyscy na korzyść Knyby.

Wcześniej Ioannis Evmorfiadis (2-0, 1 KO) po raz drugi pokonał Dawida Turka (0-2-1), tym razem przez TKO w trzeciej rundzie. Poniżej oczekiwań wypadł Witold Lisek (4-0, 2 KO), który wygrał z Athanasiosem Droutsasem (0-2), ale dziś nie olśnił. Tak jak jeden z sędziów, któremu wyszedł remis 38:38. Na dwóch pozostałych kartach 40:36. Polak rzeczywiście wygrał wszystkie cztery rundy, ale w ringu było więcej chaosu niż boksu.

22 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [ŚWIERADÓW ZDRÓJ, MB BOXING NIGHT 14]

Absurdalnie zakończyła się gala MB Boxing Night 14. Najpierw ogłoszono zwycięstwo Artjomsa Ramlavsa (15-2, 8 KO), ale za moment to ręka Damiana Wrzesińskiego (26-2-2, 7 KO) powędrowała w górę. Początek walki równy, momentami chaotyczny. Żaden z zawodników nie potrafił zbudować większej przewagi. W piątej rundzie Łotysz posłał „Wrzosa” na deski, ale to tylko zmotywowało Polaka, który w kolejnych starciach zaczął boksować znacznie lepiej. Gdy zabrzmiał ostatni gong, obaj w napięciu oczekiwali na werdykt. A ten był jednomyślny na korzyść Ramlavsa. Problem w tym, że sędziowie zaczęli zgłaszać swoje uwagi, bo okazało się, że supervisor po prostu źle podliczył punkty. Wtedy zaczęła się mała awantura w ringu. Promotor Grabowski wyrywał Łotyszowi pas, promotor Borek starał się obozowi Łotysza coś tłumaczyć, supervisor przepraszał i brał winę na siebie, ale niesmak z pewnością pozostanie. Ostatecznie okazało się, że na kartach sędziów nieznacznie wygrał Damian – 96:93 i dwukrotnie 95:94.

Pół minuty trwała walka Łukasza Wierzbickiego (22-1, 8 KO). Pan Frank Rojas (25-6, 24 KO) najpierw nie popisał się przed walką, a teraz w ringu. Ale oddajmy Łukaszowi to co jego. Rojas nie zrobił wagi półśredniej, potem nie zrobił umownej granicy, a dziś w południe przekroczył trzeci umówiony limit. Łukasz natomiast ukarał go za to wszystko szybką „czasówką”. Już w pierwszej akcji Wierzbicki trafił lewym sierpowym. Rywal cofnął się na liny, tam zainkasował kolejny lewy sierp, a gdy zawisł na linach, Polak dobił go jeszcze jednym ciosem z lewej ręki. Nokaut.

Debiutujący na zawodowym ringu Sebastian Wiktorzak (1-0, 1 KO), jedna z gwiazd naszej reprezentacji, pobił Eduarda Vaisę (4-1, 1 KO). Pięściarz ze Szczecina, ćwierćfinalista zeszłorocznych Mistrzostw Świata, od początku zmieniał pozycję i szukał luki w obronie rywala. W połowie drugiej rundy zranił go lewym hakiem w okolice wątroby, ponowił akcję przy linach i po kolejnym ciosie na korpus było po wszystkim.

Wcześniej Arkadiusz Zakharyan (3-0, 1 KO) kontrolował w pierwszej połowie potyczkę z Paulem Peersem (2-3, 2 KO), potem nieco opadł z sił, ale dowiózł wygraną do końca. Po gongu kończącym szóste starcie sędziowie punktowali na korzyść Polaka 58:56 i dwukrotnie 59:55.

28 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [RZYM]

Ewelina Pękalska (6-1) przegrała w Rzymie jednogłośnie na punkty z mistrzynią Europy (EBU) wagi super muszej – Stephanie Silvą (7-0). Włoszka od pierwszej rundy imponowała przede wszystkim mądrą pracą lewą ręką i precyzją swoich akcji. Zachowywała przy tym sporą aktywność. 35-letnia Polka miała swoje momenty, ale jej zrywy były mało efektywne. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 97-93 i dwa razy 98-92 – wszyscy na korzyść 27-letniej Włoszki.

29 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [ZAKOPANE, KNOCKOUT BOXING NIGHT 25]

Koncertowo zaboksował Mateusz Masternak (47-5, 31 KO), pewnie pobił niepokonanego dotąd olimpijczyka Jasona Whateleya (10-1, 9 KO) i nabył prawa pretendenta do tytułu mistrza świata wagi junior ciężkiej. Federacja IBF uznała ten pojedynek za oficjalny i ostateczny eliminator. Stawka więc była ogromna. Ale poza pierwszą rundą, gdy Whateley dwukrotnie złapał Polaka prawym krzyżowym, cała reszta potyczki wyraźnie na konto i korzyść byłego mistrza Europy. Od trzeciego starcia Mateusz regularnie kąsał Australijczyka lewym prostym, podbijając mu szybko oko. Od czwartej rundy dołożył do tego lewy sierpowy i lewy hak pod prawy łokieć. Przewaga wzrastała. Od szóstej rundy, gdy „Master” zaczął wydłużać kombinacje, jedyne pytanie brzmiało, czy ambitny Whateley dotrwa do ostatniego gongu? W siódmej rundzie Australijczyk był liczony, niemal równo z gongiem kończącym dziewiątą odsłonę „pływał” zamroczony po prawym sierpowym, ale pokazał „cohones” i wytrzymał do końca. Po ostatnim gongu sędziowie jednogłośnie wskazali na Masternaka – 117:110, 118:109 i 119:108. Whateley pobity, teraz pora na mistrza – Jai Opetaię (22-0, 17 KO).

Duża, przykra niespodzianka. Niepokonany dotąd Mateusz Tryc (14-1, 7 KO) poległ z niedocenianym, a mocno bijącym Leonardem Carrillo (16-4, 15 KO). Pierwsza runda nie zapowiadała katastrofy. Mateusz zapychał rywala na liny, bił w półdystansie i wygrał pierwsze trzy minuty. Ale już na początku drugiej rundy zainkasował lewy sierpowy. Tryc nie wyciągnął wniosków, Kolumbijczyk kilka sekund później strzelił raz jeszcze lewym sierpem, trafił w okolice czoła i zupełnie odciął Polaka. Nokaut!

Po długiej przerwie Krzysztof Włodarczyk (61-4-1, 41 KO) długo wchodził na swoje obroty, ale jak już w końcu złapał rytm, to zobaczyliśmy starego dobrego „Diablo”. Śliski Cesar Hernan Reynoso (17-18-4, 8 KO) długo sprawiał kłopoty swoją ruchliwością byłemu dwukrotnemu mistrzowi świata. Cały czas zmieniał pozycję, dużo pracował na nogach i dobrze amortyzował ciosy. A Krzysiek czekał, jakby pewny swego, choć z lepszymi rywalami to może okazać się złudne. Rywal z czasem trochę opadł z sił, a wtedy Włodarczyk – konkretnie w szóstej rundzie, trafił prawym podbródkowym, posyłając przeciwnika na deski. Za moment znów prawy podbródkowy i drugi nokdaun. Kilkanaście sekund później „Diablo” poprawił lewym sierpowym, Argentyńczyk po raz trzecie wylądował na deskach, a z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania.

Adam Balski (17-2, 10 KO) efektownie i szybko powrócił po ciężkiej, przegranej nieznacznie walce z Babiciem i przed momentem rozbił na ringu w Zakopanem Nicolasa Holcapfela (12-10, 10 KO). Pojedynek bez większej historii, zakończył się już po dwóch minutach. Po rozpoznawczej minucie pięściarz z Kalisza po lewym prostym huknął prawym sierpowym za rękawicę w okolice ucha i rzucił rywala na deski. Zamroczony Słowak powstał z trudem na osiem, ale za moment przewrócił się po lewym prostym i walkę zastopowano.

Laura Grzyb (8-0, 3 KO) z kolejną dobrą walką. Polka w dobrym stylu pokonała niezwyciężoną dotąd Marian Herrerię (3-1). Dobrze pracująca na nogach „Grzybowa” lepiej dystansowała niż rywalka. Hiszpanka miała swoje momenty, ale generalnie pojedynek pod dyktando Polki. Szczególnie wtedy, gdy wydłużała kombinację do 3-4 ciosów. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Laury 77:75, 78:74 i 80:72.

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: KWIECIEŃ 2022. BYTOM I WAŁCZ

jonak_damian_02

22 KWIETNIA 2022 ROKU [TYMEX BOXING NIGHT, BYTOM]

Do trzech razy sztuka. Damian Jonak (42-1-2, 21 KO) zakończył trylogię z Andrew Robinsonem (26-6-2, 7 KO) wygraną! Już w pierwszej rundzie obaj poszli na całość, brakowało jednak czystych ciosów. W drugiej jednak Damian po przestrzelonym prawym natychmiast poprawił lewym sierpem, trafił na szczękę i Brytyjczyk ciężko padł na matę, Nie pierwszy raz pokazał charakter, wstał i dotrwał do przerwy. Po niej nadal warunki dyktował Polak, który dwukrotnie prawym sierpowym „zamroził” na moment przeciwnika. Kolejne trzy minuty już bardziej wyrównane, choć wrażenie robiły haki Jonaka na korpus. Wcześniej tego brakowało. Na półmetku wszystko wyglądało bardzo dobrze, niestety piąte starcie to najlepszy dotąd okres Robinsona. Anglik bił lżej, z luzu, ale prawa ręka coraz częściej dochodziła do głowy miejscowego bohatera. Lepiej wyglądała kolejna odsłona, w której Damian wrócił do lewego prostego. Po chwilowym dołku Jonak wrócił bardzo dobrą siódmą rundą. W połowie trafił bezpośrednim prawym krzyżowym i do przerwy poprawił jeszcze kilka razy w wymianach w półdystansie. Ostatnie trzy minuty to ringowa wojna. Co najważniejsze wciąż pod lekkie dyktando naszego reprezentanta. Kiedy więc zabrzmiał ostatni gong, Damian podniósł ręce na znak zwycięstwa. Sędziowie typowali wygraną Jonaka 78:73, 78:73 i 77:74.

Trudne walki i tym cenniejsze zwycięstwa zanotowali Stanisław Gibadło (8-0) oraz Kamil Młodziński (15-5-4, 7 KO). „Camilo” spotkał się z twardym, choć sprowadzanym w ostatniej chwili Miroslavem Serbanem (13-11, 7 KO). Po sześciu rundach sędziowie wskazali na miejscowego pięściarza – 58:56, 58:56 i 59:55. Gibadło był liczony w piątej rundzie po prawym na korpus Mateo Verona (29-29-3, 8 KO). Pojedynek był rwany, momentami chaotyczny, a Staszek, który w boksie olimpijskim pracował nogami i ładnie kontrował, niepotrzebnie wchodził w półdystans, mając mało argumentów w pięściach. Po ośmiu starciach wygrał 76:75, 77:76 i 76:75, ale na tle Rafała Wołczeckiego wypadł w walce z Argentyńczykiem słabiej.

Tomasz Gromadzki (12-4-1, 3 KO) założył rękawice na dłonie i zamiast walk na gołe pięści znów zaboksował na ringu zawodowym. Podczas trwającej gali w Bytomiu pewnie ograł Adama Koprowskiego (4-4-2). „Zadyma” rozpoczął – i skończył, w swoim stylu. Od początku ruszył ostrym pressingiem i momentami chaotycznymi atakami spychał rywala na liny. Doświadczony Koprowski w drugiej rundzie odpowiedział ładnym prawym sierpem, ale nie ponowił akcji. Gromadzki z każdą minutą zyskiwał coraz wyraźniejszą przewagę, choć w piątej rundzie – znów po kontrze prawym sierpowym, przyklęknął i był liczony do ośmiu. Szybko jednak powstał i dalej nacierał. Adam w końcówce szóstej odsłony walczył z rywalem i kryzysem, jednak zdołał dotrwać do końca. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Gromadzkiego 57:56, 59:55 i 59:55.

Trwa dobra seria Remigiusza Smolińskiego (4-1, 2 KO). Dwumetrowy olbrzym po czasówce na Kamilu Bodziochu teraz jeszcze szybciej uporał się z Borną Grcicciem (1-1, 1 KO). Walka bez większej historii. Sporo niższy Chorwat starał się skrócić dystans i przejść do półdystansu. W połowie pierwszej rundy Remek zrobił krok w tył, skontrował prawym krzyżowym i posłał przeciwnika na deski. Grcić jeszcze się podniósł, ale po kilku kolejnych ciosach znów zapoznał się z matą ringu i nierówny bój zastopował sędzia.

Czwarte zwycięstwo do swojego rekordu dopisał były wicemistrz Polski, Wiktor Szadkowski (4-0, 2 KO). Występujący w wadze półciężkiej „Wicio” od początku zdominował Damiana Szewczyka (1-2), w drugiej rundzie podłączył go prawym krzyżowym, nie zdołał jednak skończyć ambitnego rywala przed czasem. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie punktowali na jego korzyść w stosunku 40:36. Wcześniej wracający po długiej przerwie Martin Gottschall (4-0, 1 KO) wypunktował Pawła Strykowskiego (3-16), a Aleksander Jasiewicz (4-1) ograł w krwawej potyczce Bazargura Jugdera (3-4-1, 2 KO).

30 KWIETNIA 2022 ROKU [KNOCKOUT PROMOTIONS, WAŁCZ]

Aż trzy i pół roku czekał Krzysztof Głowacki (32-3, 20 KO), by powrócić na zwycięską ścieżkę. Dwukrotny mistrz świata wagi junior ciężkiej w swoim Wałczu odbudował się po porażkach z Briedisem i Okolie, pokonując przed czasem Francisco Ruiza (16-4, 5 KO). „Główka” już pierwszym ciosem – lewym krzyżowym, przestawił grubiutkiego rywala na liny i tam go zostawił aż do końca rundy. W międzyczasie posłał go dwukrotnie na deski lewym hakiem na korpus, pod prawy łokieć. W końcówce wręcz go oszczędzał, żeby dać sobie i kibicom parę minut więcej. W drugim starciu Krzysiek zrobił sobie „pracę na worku”. Obijał bezlitośnie przeciwnika, ale bił z luzu, nie z pełną mocą, bawiąc się boksem i długo wyczekiwanym powrotem. W końcówce trzeciej odsłony „Główka” podkręcił tempo i kilka razy trafił sierpem z prawej i lewej ręki. Meksykanin cierpiał po dołach, ale głowę ma twardą. W czwartej rundzie lewy sierpowy Polaka po raz trzeci przewrócił Ruiz, a po liczeniu do ośmiu Krzysiek dopełnił dzieła zniszczenia krótkim prawym sierpem.

Mateusz Tryc (14-0, 7 KO) – po raz pierwszy z Andrzejem Liczikiem w narożniku, pokonał Omara Garcię (17-7, 14 KO). W pierwszej rundzie zapachniało niespodzianką – prawy sierp pięściarza z Wenezueli wylądował w okolicach ucha i Mateusz „zatańczył”. W drugiej jednak to on wyprzedził przeciwnika w akcji prawy na prawy, odzyskując kontrolę nad pojedynkiem. W trzeciej pięściarz z Wyszkowa dodał do swojego arsenału mocne haki na korpus. Na półmetku pojedynku Mateuszowi ewidentnie przeszkadzało rozcięcie prawej powieki po przypadkowym zderzeniu głowami. Kontrolował walkę, widać jednak było, że odczuwa pewien dyskomfort. Tryc przyjął prawy podbródek na początku piątego starcia, ten cios jednak nie zrobił na nim większego wrażenia i z kolejnymi minutami tylko podkręcał tempo. Ale trzeba przyznać Garcii, że prawym podbródkiem bije dobrze, bo w siódmej odsłonie znów złapał nim Tryca. Ten zrewanżował się mu natomiast tuż przed przerwą prawym sierpowym. W ostatniej, ósmej rundzie, Mateusz pogonił wymęczonego rywala i gdyby miał jeszcze dziewiątą, zapewne wygrałby przed czasem. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na jego korzyść 80:72 (?), 78:74 i 78:74.

Chwalony mocno, czasem może trochę na wyrost, Kamil Bednarek (11-0, 6 KO) pokonał zasłużenie solidnego Iago Kizirię (5-4, 3 KO), ale na pewno nie zaboksował dobrze. Gruzin ruszył od razu pressingiem. Lepszy na nogach Kamil kontrolował jego ataki, ale w pierwszej rundzie zainkasował mocny prawy, a w drugiej lewy sierpowy. I widać było, że te ciosy mają swoją wymowę. W trzecim starciu podopieczny Piotra Wilczewskiego złapał w końcu rytm, łapał w tempo przeciwnika na kontrę i jedną z nich rozciął mu prawy łuk brwiowy. Kolejne minuty miały podobny scenariusz – Kiziria boksował dwoma-trzema zrywami na rundę, a Kamil przepuszczał najczęściej chaotyczne ataki dobrą pracą nóg i wyboksowywał twardego oponenta prawym jabem. Wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą, ale na starcie siódmej rundy Kiziria przeprowadził minutowy, huraganowy atak. Bednarek pogubił się, przyjął kilka niepotrzebnych ciosów i gdyby mierzył się z kimś z mocniejszym uderzeniem, mógłby słono zapłacić z te luki w obronie. W końcówce znów się pogubił. Zamiast stanąć mocno na nogach, trochę panicznie uciekał. Bez mocnej kontry. Ostatnie trzy minuty już lepsze, ale Bednarek i jego trener wiedzą nad czym trzeba popracować. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali niejednogłośnie – 78:74, 75:77 i 77:75.

W wieku siedemnastu lat udanie na ringu zawodowym zadebiutował mistrz Polski w gronie młodzików i kadetów, na pewno perspektywiczny Tobiasz Zarzeczny (1-0, 1 KO). Zadanie teoretycznie łatwe, bo naprzeciw niego stanął Kamil Zychiewicz (0-4), ale dla tak młodego chłopaka telewizja, inne rękawice – to wszystko ma znaczenie. Tobiasz już po 30 sekundach sięgnął rywala długim prawym krzyżowym. Za moment trafił prawym sierpowym, poprawił prawym podbródkiem, w wszystko zakończył lewym hakiem na wątrobę. Debiut trwał łącznie 75 sekund.

Po chwili do ringu wyszedł inny debiutant – Kamil Urbański (1-0, 1 KO). A w jego narożniku jeszcze inny debiutant – Mateusz Masternak, który tym razem wcielił się w rolę trenera. Rywalem wrocławianina był Goga Kewliszwili (5-10-1, 1 KO). Dwukrotny medalista Mistrzostw Polski w wadze średniej w końcówce pierwszej rundy rozbijał rywala lewym prostym i zmusił do przyklęknięcia. Po przerwie rzucił go na deski prawym sierpowym, za moment znów prawy sierp przewrócił Gruzina i było po wszystkim po czterech minutach.

źródło: bokser.org

FAWORYT BYŁ JEDEN I ZROBIŁ SWOJE. MASTERNAK NOKAUTUJE NA GALI W MRĄGOWIE

[28 sierpnia 2021 r.] Od początku faworyt był jeden. Świetnie dysponowany Mateusz Masternak (45-5, 30 KO) efektownie znokautował Felipe Nsue (4-2-1, 3 KO) w walce wieczoru gali KnockOut Boxing Night 17. Rywal zaskoczył „Mastera” na samym początku dwoma lewymi prostymi, ale wrocławianin ostudził jego zapały prawym krosem. W końcówce pierwszej rundy Mateusz dwa razy strzelił prawą ręką i Nsue przed nokdaunem uratowały najpierw liny, a potem gong. W drugiej odsłonie były mistrz Europy znów zachwiał przeciwnikiem, najpierw lewym sierpowym, potem kolejnym prawym. Ale wciąż nie było desek. Koniec nastąpił na początku drugiej minuty trzeciej rundy. Masternak ustawił sobie rywala lewym prostym, podszedł nogami i huknął prawą ręką na czubek brody. Nokaut!

Kamil Bednarek (9-0, 5 KO) zdał najpoważniejszy test w karierze, pokonując byłego pretendenta do tytułu mistrza świata wagi średniej, Javiera Francisco Maciela (33-14, 23 KO). Pięściarz z Dzierżoniowa dobrze wszedł w pojedynek, ustawiając sobie doświadczonego rywala krótkim prawym sierpem bądź prawym hakiem pod lewy łokieć. No i jak zawsze fajnie pracował na nogach. Na początku drugiej rundy dwa razy trafił lewym podbródkowym, a potem kontrolował walkę prawym prostym. Po przerwie Argentyńczyk próbował pressingiem spychać Polaka i wciągać w wymiany, ten jednak pozostawał nieuchwytny i z kontry odgryzał się lewym hakiem bądź lewym sierpowym. Wszystko układało się w myśl tego scenariusza, aż nagle po minucie piątej rundy Maciel strzelił prawym sierpowym. Bednarek miał chwilę kryzysu, jednak za moment odpowiedział ładnym lewym podbródkowym i wszystko wróciło na swoje miejsce. A w szóstym starciu wydłużył akcje do serii trzech-czterech ciosów i znów górował nad przeciwnikiem. Na finiszu siódmej rundy Kamil skontrował po zakroku w tył rozpędzonego przeciwnika lewym sierpowym na ucho, posyłając go na matę ringu. Tak więc runda wygrana 10:8. Maciel w ostatnich trzech minutach rzucił wszystko na jedną kartę i w samej końcówce walce zranił po raz drugi Polaka – tym razem lewym hakiem na wątrobę. Walka pewnie wygrana, lecz również dobra lekcja na przyszłość. Sędziowie punktowali 79:72, 78:73 i 78:73 – wszyscy na korzyść podopiecznego Piotra Wilczewskiego.

Przemysław Zyśk (17-0, 6 KO) odprawił przed czasem Davida Bency’ego (14-24-1, 4 KO). Po spokojnej pierwszej rundzie, w drugiej pięściarz z Ostrołęki dwukrotnie trafił akcją lewy-prawy. W trzeciej ładnie przycelował lewym sierpowym, a równo z gongiem rzucił rywala na deski prawym podbródkowym. Ten był mocno zraniony, lecz po liczeniu miał minutę przerwy. Czwarta odsłona to jednostronne bicie. O dziwo Bency cały czas stał na nogach, pomimo iż kilka razy się zachwiał. W piątej rundzie miał już dość i tłumacząc się kontuzją wycofał z kontynuowania potyczki.

Wcześniej dwumetrowy i ważący 110 kilogramów Damian Knyba (3-0, 2 KO) pokonał przed czasem Giorgi Tamazaszwilego (3-8, 3 KO).

źródło: bokser.org

CZERKASZYN ZDEMOLOWAŁ BONELLEGO. POWRÓT „DIABLO” W SUWAŁKACH

gala suwałki2021

W pojedynku wieczoru wczorajszej gali Knockout Boxing Night w Suwałkach pochodzący z Ukrainy i mający również polskie obywatelstwo Fiodor Czerkaszyn (18-0, 12 KO) wręcz przejechał się po Damianie Eqzequielu Bonellim (24-9, 20 KO).

Trzeci przyjazd Bonellego do Polski i trzecia porażka, druga przed czasem. Dziś najszybciej, bo już w pierwszej rundzie, w której po pięknym odchyleniu, balansie tułowia oraz czyściutkim lewym sierpowym, Argentyńczyk zaliczył deski. Po chwili wstał, sędzia ringowy go wyliczył, a Czerkaszyn szybko wykończył przy linach i słusznie starcie zostało przerwane. Fiodor potrzebuje zdecydowanie mocniejszych przeciwników. Czas na wyjazd z Polski.

He’s back! Krzysztof Włodarczyk (59-4-1, 39 KO) po problemach z prawem i pobycie w sanatorium wyszedł na gali Knockout Boxing Night w Suwałkach między liny i rozprawił się z Wadymem Nowopaszynem (6-3, 2 KO). Styl walki byłego mistrza świata raczej bez zaskoczenia, była pasywność, stanie w miejscu, ale od czasu do czasu także mocniejsze uderzenia. Po latach współpracy z Fiodorem Łapinem nastąpiła zmiana i szkoleniowcem Włodarczyka został Andrzej Liczik. Dla „Diablo” jest to coś nowego, ale jak przekonywał ostatnio w mediach, jest zaciekawiony współpracą z nowym trenerem. Sam Liczik chce, aby niespełna 40-latek był w ringu inicjatorem ataków i dawał jako pierwszy sygnał do ofensywy, nie czekając na to, co zrobi przeciwnik. Ciężko go jednak od lat zmusić do narzucenia tempa walki, Diablo preferuje styl defensywny. Pierwsza runda była spokojna, więcej szachów niż boksu. Włodarczyk starał się uderzać lewym prostym, szukał różnych rozwiązań zza podwójnej gardy. Trudno było jednak wymusić od Krzysztofa szybszą pracę na nogach i chęć do skuteczniego boksowania. Nowopaszyn zaczął zauważać, że ciosy Włodarczyka nie robią na nim większego wrażenia, dlatego w drugiej odsłonie zerwał się dwoma ciosami, w odpowiedzi „Diablo” skontrował jabem. Nowopaszyn rzucił się także lewym sierpowym na Włodarczyka i zauważył, że jest miejsce na cios z prawej ręki. Zaczął coraz śmielej poczynać sobie w drugiej oraz trzeciej odsłonie. Włodarczyk odpowiadał w półdystansie, starał się być cały blisko rywala. Były mistrz świata wagi junior ciężkiej dokładał do swojego arsenału kolejne uderzenia podbródkowe oraz sierpowe, od czasu do czasu bijąc na dół. Ukraiński rywal szczególnie na początku każdej z rund nie bał się podchodzić do Włodarczyka, skracać dystans, ale brakowało mu argumentów i energii w kolejnych odsłonach, aby zaskakiwać Polaka. Ten jednak zaczął bardziej różnicować swoje akcje, obniżając pozycję i bijąc celnie ciosy podbródkowe między gardę Nowopaszyna. Ostatnia minuta piątej odsłony to wymiana ciosów – Nowopaszyn uśpił swoim stylem Włodarczyka i zaskoczył kilkoma sierpowymi z prawej ręki, „Diablo” nic sobie z tego nie robił, obniżał pozycję i przy linach szukał kolejnych podbródkowych, po jednym z ciosów chyba ugięła się noga Nowopaszyna. „Unik, lewy hak, prawy sierp!” – domagał się w szóstej rundzie od Włodarczyka jego trener, Andrzej Liczik. Brakowało jednak ponowień. Nowopaszyn starał się zadawać kolejne sierpowe, stał twardo na nogach, chcąc prawdopodobnie pokazać, że nie robią na nim wrażenia uderzenia zadawane przez pogromcę Greena, Czakijewa i Cunninghama. Włodarczyk zachował jednak koncentrację do ostatniego gangu, bił Ukraińca ciosami podbródkowymi, ale skupił się także na defensywie. Krzysztof Włodarczyk został oczywiście zwycięzcą tego pojedynku, wygrał na punkty po ośmiu rundach (79-73, 80-72, 79-73). Czy zaskoczył? Nie. Czy jest innym bokserem? Także nie. Pojedynek z Ukraińcem pokazał, że „Diablo” nie ma w sobie ostrości i chęci ponawiania ataków oraz że oddaje w ringu inicjatywę. Dużo do poprawy, rdza jest spora.

Maksym Miszczenko (7-3, 3 KO) zaczął swój pojedynek aktywnie, trafiał i mógł celnym prawym podbródkowym sprawić niemałą niespodziankę, ale chwilę później Marek Matyja (20-2-2, 9 KO) brutalnie skontrował swojego przeciwnika i zabrał mu marzenia o zwycięstwie. Ukrainiec po dwóch bolesnych porażkach na zawodowym ringu chciał się pokazać na Podlasiu z jak najlepszej strony. Zaczął aktywnie, starał się narzucić własne tempo i wyprowadzić z równowagi Matyję. Ten jednak różnicował tempo zadawania ciosów, nie uciekał od Miszczenki i wręcz chciał zmęczyć swojego przeciwnika. W drugiej odsłonie Miszczenko trafił kilkoma ciosami, wśród nich Matyja zainkasował mocny prawy podbródkowy, co spowodowało, że Ukrainiec otworzył się przed zawodnikiem Knockoutu i po paru sekundach Marek wystrzelił mocnym prawym sierpowym nad opuszczoną lewą ręką Miszczenki, kładąc na deski swojego rywala. Miszczenko wstał, ale nie reagował na komendy sędziego ringowego, który zdecydował się ostatecznie przerwać pojedynek.

Michael Szubow (16-10-1, 9 KO) na zawodowych ringach nigdy nie przegrał przed czasem. Do wczoraj. W Suwałkach nie tylko musiał uznać wyższość Kamila Bednarka (8-0, 5 KO), ale dodatkowo przełknąć gorycz porażki przed czasem. Rosjanin z niemieckim paszportem 14 lat temu był w Polsce i boksował na dużej gali w Spodku z Damianem Jonakiem (w pojedynku wieczoru Krzysztof Włodarczyk zmierzył się w rewanżowym boju ze Steve’em Cunninghamem). Szubow imponował odpornością na ciosy, ale po latach są z nią problemy – pięściarz zainkasował sporo ciosów na dół z rąk Bednarka, który z jednej strony boksował mądrze i spokojnie, z drugiej starał się przyspieszać w półdystansie. Tam swoich argumentów szukał również Szubow, który po swoich błędach i niecelnych ciosach otwierał się przed podopiecznym Piotra Wilczewskiego. Dwukrotnie Rosjanin z niemieckim paszportem leżał na deskach i ostatecznie przegrał przed czasem w trzeciej rundzie po przerwaniu przez swój narożnik.

Przemysław Zyśk (16-0, 5 KO) to bardzo ambitny zawodnik, który łączy boks z pracą zawodową na co dzień. Na gali w Suwałkach pięściarz z Ostrołęki dopisał do swojego rekordu kolejne zawodowe zwycięstwo, pokonując po ośmiu rundach na punkty Marcosa Jesusa Cornejo (19-6, 18 KO). Zyśk wystąpił na gali w pierwszym starciu, ponieważ Damian Knyba (1-0, 1 KO), którego walka miała pierwotnie zainaugurować galę KBN, zawalczy ze swoim rywalem tuż po pojedynku wieczoru. Cornejo to zawodnik, który do Polski na walkę przyleciał po raz trzeci – pierwszy raz zawalczył w kwietniu 2018 roku na gali w Częstochowie, mierząc swe siły z Damianem Jonakiem – pięściarz ze Śląska nie dał mu wtedy żadnych szans. Parę miesięcy później skrzyżował rękawice z Kamilem Gardzielikiem – również zabrakło mu argumentów. Argumentów nie miał również w dzisiejszym pojedynku z Zyśkiem, przegrywając wszystkie rundy. Zyśk wydłużał akcje, zaczynając od lewego prostego, kończąc uderzeniami podbródkowymi lub sierpowymi z prawej ręki. Kilkukrotnie w trakcie walki Argentyńczyk wypluwał szczekę i zarówno kibice, jak i komentatorzy domagali się ostrzeżenia ze strony sędziego ringowego. Pięściarz z Ostrołęki starał się bić coraz bardziej celniej i z większą intensywnością, ale nie zdołał przewrócić swojego przeciwnika, co mimo wszystko jest sporym minusem, bo kilkukrotnie słaniał się na nogach. Narożnik Zyśka prosił go o koncentrację i rozpoczynanie akcji od jabów. W ostatniej rundzie Argentyńczyk starał się kraść kolejne sekundy, wypluwał szczękę, był pasywny. Ostatecznie wszyscy trzej sędziowie punktowi opowiedzieli się za zwycięstwem Przemysława Zyśka, który dopisał do swojego rekordu kolejne zawodowe zwycięstwo. Czas jednak na większe wyzwania.

źródło: bokser.org

TO NIE BYŁ POLSKI WIECZÓR. JEŻEWSKI I WACH WRACAJĄ Z LONDYNU NA TARCZY

london2020gala

Nikodem Jeżewski (19-1-1, 9 KO) przyjął trochę szaloną propozycję, ale wróci na tarczy. Lawrence Okolie (15-0, 12 KO) przejechał się po nim w niecałe pięć minut i w przyszłym roku zawalczy z Krzysztofem Głowackim (31-2, 19 KO) o wakujący tytuł mistrza świata federacji WBO kategorii junior ciężkiej.

Anglik od razu poszedł po swoje. Zaczął pressingiem, uderzył mocnym prawym na górę, poprawił prawym hakiem po dole i Nikodem przyklęknął. Potem „zatańczył” dwa razy po prawym krzyżowym na głowę, a potem jeszcze jeden prawy po raz drugi rzucił go na deski. Ale wytrwał do przerwy. Po niej polował lewym sierpowym z doskoku, brakowało mu jednak centymetrów. A Okolie wyczekał odpowiedni moment, znów huknął prawą ręką i było po wszystkim.

Początek był obiecujący, ale Mariusz Wach (36-7, 19 KO) został wypunktowany przez Hughie Fury’ego (25-3, 14 KO) podczas gali Joshua vs Pulew w Londynie. Fajna pierwsza runda w wykonaniu Mariusza. Zaczął ją i skończył prawym krzyżowym na głowę faworyzowanego Anglika. Po przerwie dwa razy uderzył po dole, więc sprytny rywal zmienił taktykę, poszedł w półdystans i tam „brudnym boksem” w zwarciu zyskał przewagę. W pewnym momencie jednak Polak strzelił mocnym prawym podbródkowym. Po gongu na przerwę Fury uderzył jeszcze raz, co świadczyło chyba o lekkim podrażnieniu. – Nie śpiesz się, on poluje na jedno uderzenie – mówił w narożniku Peter Fury, ojciec i trener Hughie’ego. Fury agresywnie rozpoczął trzecie starcie, spychając Mariusza do odwrotu. Bił na zmianę na górę i korpus. Jeszcze gorzej rozpoczęła się czwarta runda. Hughie trafił prawym krzyżowym, za moment poprawił kolejnym prawym, ale Mariusz nic sobie z tego nie zrobił. Po przypadkowym zderzeniu głowami pękła lewa powieka Anglika. Sędzia poprosił o konsultację lekarza, a ten puścił pojedynek. Wach zaskoczył przeciwnika na starcie piątej odsłony długim prawym. Fury się śpieszył, w ringu zapanował lekki chaos i obaj poszli na przełamanie. Przed startem szóstego starcia sędzia znów poprosił lekarza o konsultację. Na półmetku „Waszkę” dopadł chyba lekki kryzys, bo stanął w szóstej rundzie i oddał ją Fury’emu. Z drugiej strony nie przyjął nic mocnego. Pierwsza połowa siódmego starcia też do zapomnienia, ale finisz w wykonaniu Polaka był już dużo lepszy. Złapał drugi wiatr w żagle. W ósmym Fury – podobnie jak jego sławny kuzyn, zmienił pozycję na mańkuta, czym trochę wytracił z tempa Wacha. A gdy wrócił do normalnej, szachował Polaka lewym prostym. Podobny scenariusz miały kolejne trzy minuty. W dziesiątej i ostatniej rundzie Fury podkręcił tempo jeszcze bardziej, szukając jakby „czasówki”. Nie udało się, ale przypieczętował swoją wygraną. Po gongu kończącym pojedynek sędziowie punktowali na korzyść Brytyjczyka 100:90, 100:90 i 99:91.

źródło: bokser.org

CORAZ LEPSZY MASTERNAK POROZBIJAŁ ARGENTYŃCZYKA ULRICHA NA GALI W ŁODZI

masternak_gala lodz

Bardzo dobrze dysponowany Mateusz Masternak (43-5, 29 KO) porozbijał i pokonał przed czasem twardego Jose Gregorio Ulricha (17-4, 6 KO) w głównym daniu gali KnockOut Boxing Night Extra w Łodzi.

Mateusz od początku boksował na lekkim pressingu. Pod koniec pierwszej rundy zmienił na moment pozycję na mańkuta, wrócił do normalnej i zaskoczył zdezorientowanego rywala mocnym lewym sierpowym. Gdy Argentyńczyk podniósł ręce, skarcił go od razu lewym hakiem w okolice wątroby. Po przerwie Ulrich w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak, próbował przejść do ofensywy, jednak Mateusz albo zbierał jego akcje na blok, albo je przepuszczał i wtedy kontrował. Były mistrz Europy w trzeciej odsłonie rozbijał przeciwnika mocnym lewym dyszlem, koncentrując się potem w półdystansie na obijaniu tułowia oponenta. Wrocławianin długo nie mógł znaleźć rytmu w czwartym starciu, aż w końcu trafił prawym podbródkowym. Gdy zobaczył, że to dobra broń na nisko schodzącego Argentyńczyka, jeszcze dwa razy złapał go na taką samą akcję. Dwadzieścia sekund przed końcem piątej rundy Mateusz wyprzedził rywala w akcji prawy na prawy, lekko nim zachwiał, ale Ulrich okazał się naprawdę twardym i ambitnym zawodnikiem. W szóstym starciu Polak zaskoczył Argentyńczyka dla odmiany lewym sierpowym, a gdy ten ruszył oddać, wciągnął go jeszcze na mocną kontrę z prawej ręki. Masternak wyszedł po przerwie na siódmą rundę po swoje. Od razu wydłużył serię do kilku mocnych bomb, a gdy Ulrich przyklęknął w narożniku, sędzia bez zbędnego liczenia przerwał nierówny pojedynek.

Kolejne zwycięstwo do bilansu dopisał Marek Matyja (18-2-2, 8 KO), który pokonał Czecha Ondreja Buderę (13-18-1, 8 KO). Pojedynek odbył się w limicie wagi cruiser i był jednostronnym widowiskiem. Matyja od początku robił swoje, zaznaczając przewagę siły i techniki. Pracował lewą ręką i starał się dokładać do niej różne uderzenia. Nie olśniewał, ale spokojnie kontrolował pojedynek. W ataku radził sobie przeciętnie, za to jak zwykle mało przyjmował, prezentując szczelną obronę. Jeśli chodzi o efektowne akcje, to w trzeciej i czwartej rundzie Czech był wyraźnie zraniony po dobrych ciosach na dół, obrywał też lewym sierpowym na głowę i prawym prostym. Mimo wszystko próbował i kilka razy zaskoczył Matyję. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednogłośnie dla Polaka – 60:54 i dwa razy 59:55. W przyszłym roku Marek może mieć sporo ciekawych propozycji (mówi się m.in. o walce z Mateuszem Trycem, a także o możliwościach walk wyjazdowych) i wydaje się, że możemy go zobaczyć w kilku ciekawych walkach z zawodnikami europejskiej klasy. Tego przynajmniej sobie i Markowi życzymy.

W pojedynku rozgrywanym w wadze średniej Kamil Gardzielik (11-0, 3 KO) pokonał wysoko na punkty Nikaraguańczyka Davida Bency’ego (14-19-1, 4 KO). Gardzielik od początku kontrolował mniejszego rywala lewym prostym i zaskakiwał go co jakiś czas ciosami z prawej ręki. Czasem prawym prostym na górę, czasem prawym na dół, a czasem prawym podbródkowym. Dobrze pracował na nogach i szybko narzucił swój styl. W drugim starciu nadal robił swoje, ale brakowało mocniejszego zaakcentowania przewagi, a jego ciosy jakby nie miały odpowiedniej wymowy. Prawy podbródkowy w trzeciej odsłonie był początkiem nieco lepszego okresu w wykonaniu Polaka. Prawa ręka coraz częściej dochodziła do celu, a rywal był kompletnie bezradny. Oprócz rzucanych raz na jakiś czas obszernych prawych i stosunkowo lekkich prawych prostych nie miał właściwie żadnych argumentów w ataku, choć Kamil również – mimo wyraźnej dominacji – nie zachwycał. Trafiał często ciekawymi kombinacjami, jednak nie mógł wykrzesać iskier. Podopieczny Andrzeja Liczika zerwał się do ostrzejszego ataku w końcówce szóstej rundy, gdy huknął konkretnym prawym, ale nie zdołał dokończyć roboty. Do końca walki obraz sytuacji w ringu już się nie zmienił, po ostatnim gongu sędziowie punktowali trzy razy 80:72 – wszyscy dla Gardzielika.

Jeden z najciekawszych polskich prospektów, rywalizujący w kategorii super średniej Kamil Bednarek (6-0, 3 KO) pokonał jednogłośnie na punkty Czecha Tomasa Bezvodę (8-14, 5 KO). Polak od początku dobrze pracował prawym prostym, podwajał go i potrajał, a wkrótce dołożył lewy podbródkowy. Dobrze pracował na nogach i kontrolował pojedynek ze starającym się atakować rywalem. Bezvoda kilka razy trafił, ale nie mógł poważnie zagrozić Bednarkowi. Kamil zwiększył tempo w drugiej rundzie i szukał coraz mocniejszych rozwiązań. Czech był zraniony po ciosie na dół, ale za chwilę sam trafił mocnym prawym przy linach. Bednarek wydłużył serie i zaczął nacierać, ale Bezvoda pokazał twardość i przyzwoite umiejętności. W trzecim starciu Polak skupił się na wywieraniu aktywnej presji i całkowicie już panował między linami, a w czwartej rundzie ranił Czecha raz po raz ciosami na dół i na górę. Złapał luz i jego pomysłowe kombinacje mogły się podobać. Szóste starcie również było popisem Polaka, Bezvoda było liczony i ledwo dotrwał do końca, ale warto oddać szacunek dzielnemu Czechowi. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 60:54 i dwa razy 60:53 – wszyscy dla Bednarka.

W walce otwierającej transmisję zwycięstwo odniósł Maks Hardzeika (9-0, 4 KO). Białorusin zdominował w każdym elemencie doświadczonego Adama Grabca (8-33, 1 KO), który nie był w stanie przeciwstawić się przewadze siły, szybkości i techniki rywala. Białorusin zmieniał płaszczyzny ataku, nieźle pracował na nogach i w piątej rundzie przygotował sobie kończącą pojedynek akcję. Mocny prawy i reakcja weterana z Żor sprawiły, że sędzia przerwał walkę i ogłoszono zwycięstwo Hardzeiki przed czasem.

Rafał Wołczecki (2-0, 2 KO) słynie z mocnego uderzenia i potwierdził swoją reputację na dzisiejszej gali w Łodzi, szybko odprawiając Nikaraguańczyka Nelsona Altamirano (10-38-3, 6 KO). Polak zaczął od lewego prostego na dół, a potem zrzucał bomby – najpierw na korpus, a potem na górę. Skontrował potężnym prawym, a chwilę później trafił kolejnym soczystym uderzeniem i rywal był liczony. Pozbierał się, ale po lewym sierpowym znów padł, a następnie został zahaczony następnym mocnym ciosem i był liczony po raz trzeci. Sędzia Arkadiusz Małek nie przerwał jednak walki. Koniec nastąpił w drugim starciu, gdy lewy sierpowy posłał Altamirano na deski po raz czwarty. Kiedy Wołczecki trafił chwilę później podbródkowym, przeciwnik znów zwijał się z bólu. Sędzia zaczął liczyć, ale w końcu zdecydował się na przerwanie.

Konrad Kaczmarkiewicz (1-0, 1 KO), należący do krajowej czołówki wagi ciężkiej w boksie olimpijskich, zbił parę kilogramów i już jako półciężki udanie zadebiutował w gronie zawodowców. Walka bez większej historii. Inny debiutant – Bartłomiej Włodarczyk, poległ w końcówce pierwszej rundy. Wcześniej Jan Czerklewicz (4-1, 1 KO) zastopował w trzecim starciu Przemysława Biniendę (2-29, 2 KO), a Bartłomiej Szczęsny (2-0) wypunktował twardego journeymana Artsioma Czarniakiewicza (3-29, 3 KO).

źródło: bokser.org

KAMIL ŁASZCZYK W TARAPATACH ALE ZWYCIĘSKI NA GALI WE WROCŁAWIU

gala wroclaw 2020

W walce wieczoru gali MB Boxing Night 8 we Wrocławiu Kamil Łaszczyk (29-0, 10) pokonał Kevina Escaneza (8-3-1), choć przez moment zapachniało sensacją.

Początek wyraźnie dla miejscowego pięściarza z Wrocławia, który ustawiał sobie Francuza lewym prostym i konsekwentnie celował lewym hakiem pod prawy łokieć. W drugiej rundzie zaczął już wchodzić lewy sierpowy, co wzięło się oczywiście z wcześniejszych akcji po dole. Był też krótki sierp z prawej ręki i efektowne uniki. Trzecie starcie to koncert podopiecznego Piotra Wilczewskiego. Przez dwie minuty szachował rywala jabem. W końcu huknął prawym sierpowym. Pod Francuzem ugięły się nogi, ale ustał. Za moment chciał odpowiedzieć, jednak Kamil po przepuszczeniu skontrował krótkim prawym i przeciwnik znów był podłączony. Po przerwie Polak rozbijał Escanez lewą ręką, dodając do tego od czasu do czasu mocne uderzenie z prawej. Na półmetku zapachniało sensacją. Kamil dominował tak bardzo, że zlekceważył rywala. Opuścił ręce, chciał efektownie przepuszczać jego ciosy unikami, nadział się jednak na lewy sierpowym, który eksplodował na jego szczękę. Nokdaun! I to ciężki nokdaun. Na szczęście gdy sędzia doliczył do ośmiu, kilka sekund później zabrzmiał gong. „Szczurek” pozbierał się w przerwie i wygrał kolejne trzy minuty. Widać było za to, że Escanez uwierzył w siebie i polował na jedno, mocne uderzenie. A jako iż był dużo wolniejszy, starał się przyjąć cios na blok i wtedy oddać. Podrażniony Łaszczyk w siódmym starciu postanowił pójść na wojnę. I przez dwie minuty była to równa potyczka, dopiero w końcówce Polak zaakcentował swoją przewagę, szczególnie trafiając mocnym prawym sierpowym. Na początku ósmej rundy trafił lewym sierpem, rozcinając rywalowi prawą powiekę. Wydawało się, że w końcówce dziewiątej rundy Kamil zranił oponenta lewym hakiem na dół, lecz Francuz okazał się twardzielem i nie zamierzał kapitulować. W połowie ostatniej rundy Escanez znów trafił lewym sierpowym i uwierzył, że znów może coś zdziałać. Kamil jednak wszystko kontrolował i dowiózł wygraną do końca. Sędziowie punktowali na jego korzyść 99:91, 98:91 i 99:91.

Michał Leśniak (14-1-1, 4 KO) pokonał Hamzę Misaui (9-3) przez kontuzję prawej ręki w trzecim starciu. Już początek pokazał, że Marokańczyk nie będzie łatwym przeciwnikiem. Był szybki na nogach i trudny do złapania. „Szczupak” więc skoncentrował się na lewym prostym i ciosach na korpus. Pod koniec drugiej rundy Misaui trafił nieczysto i miał kłopoty z prawą dłonią. Po krótkiej konsultacji z lekarzem podjął jednak rękawicę. Trzecia runda się rozkręcała, ale gdy w jej połowie Misaui znów skrzywił się z bólu po zadanym ciosie, z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania. Tak więc Leśniak wygrał przez TKO.

W wadze ciężkiej Kamil Bodzioch (7-1, 2 KO) pokonał Jakuba Sosińskiego (3-2, 1 KO). Kuba zgodnie z przewidywaniami ruszył bardzo ostro. Przebijał prawym sierpowym gardę rywala. Pięściarz z Jeleniej Góry był lekko naruszony, ale przetrwał kryzys i od połowy rundy uruchomił nogi, zaczął stopować ataki przeciwnika lewym prostym i wrócił do gry. Oczywiście przegrał 9:10, lecz wydawało się, że najgorsze już za nim. Po przerwie wciąż był w odwrocie, unikał jednak obszernych sierpów, a sam kilka razy trafił hakiem na korpus. Robiło się ciekawie. Trzecie starcie zdominował Bodzioch. Jego ciosy na korpus odebrały rywalowi oddech. On to zauważył, podkręcił tempo i poza akcjami po dole trafił również ładnym prawym krzyżowym na górę. W czwartej odsłonie przewaga Kamila powiększyła się jeszcze bardziej. Przepuszczał obszerne sierpy Jakuba, kontrował, wydłużał serie i choć sam także był zmęczony, charakterem zajeżdżał Sosińskiego. Początek piątej rundy to znów ładne lewe haki Bodziocha w okolice wątroby. A one przecież najbardziej odbierają oddech. Był też długi lewy prosty, którym rozkrwawił nos oponenta. Ostro było w ostatnim starciu. Zaczął Bodzioch prawym krzyżowym na górę. Za moment Sosiński odpowiedział prawym sierpowym. Obaj poczuli te ciosy, lecz byli zbyt wyczerpani, by ponowić akcję. 50 sekund przed końcem Kuba zranił Kamila prawym sierpem na szczękę. Sędzia Łagosz niepotrzebnie przerywał walkę, gdy Bodzioch tracił ochraniacz na zęby. Wszak to nie boks olimpijski… Ostra końcówka dla Sosińskiego. Naprawdę fajna walka, lepsza niż większość z nas się spodziewała. A jak to wyglądało na kartach sędziów? 58:56, 59:56 i 58:56 – wszyscy na korzyść Bodziocha, który udanie wrócił do gry po przykrej porażce z Marcinem Siwym.

Po trzech kolejnych porażkach Kamil Młodziński (13-5-4, 6 KO) zanotował drugie kolejne zwycięstwo, odprawiając niepokonanego dotąd Zsolta Osadana (16-1-1, 11 KO). Na samym finiszu pierwszej rundy w wymianie w półdystansie Kamil trafił krótkim lewym sierpowym na brodę. Zraniony rywal natychmiast sklinczował, a za moment zabrzmiał gong. Po przerwie Polak od razu trafił bezpośrednim prawym krzyżowym. Wyprzedzał akcje Słowaka, a dobrą pracą nóg unikał zagrożenia. W trzeciej odsłonie Młodziński nieco się pogubił, w ringu zapanował chaos i walka się wyrównała. Po słabszym okresie „Camilo” strzelił na 40 sekund przed końcem piątego starcia lewym sierpowym. Osadan „zatańczył”, jednak Kamil zamiast z zimną krwią dobić zranioną ofiarę, rzucił się na nią, chcąc urwać głowę. A w ten sposób ciężko czysto poprawić. Słowak przetrwał więc kryzys i w ostatnich trzech minutach próbował odwrócić losy pojedynku. Ambicji nie można było im odmówić, ale ta ambicja momentami przeradzała się w chaos. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali wyjątkowo zgodnie – wszyscy 58:56 na korzyść Polaka.

W starciu dwóch niepokonanych zawodników wagi junior średniej Tomasz Nowicki (6-0, 2 KO) pokonał Mario Zabojnika (3-1, 2 KO). Tomek pod koniec pierwszej rundy trafił długim lewym krzyżowym. W drugiej kontrolował potyczkę prawym jabem, a lewą ręką szukał miejsca pod prawym łokciem przeciwnika. W trzeciej odsłonie nadal przeważał, dał się jednak kilka razy złapać niepotrzebnym ciosem. Potem tempo nieco spadło. Minutę przed końcem walki Nowicki wstrząsnął jeszcze Słowakiem lewym sierpowym. Sędziowie jednomyślnie wskazali na Polaka – 59:55 i dwukrotnie 60:54.

Wcześniej w kategorii cruiser Oskar Wierzejski (4-0) pokonał debiutującego Michała Łoniewskiego (0-1). W piątej rundzie Oskar posłał rywala na deski lewym sierpowym i wygrał na kartach sędziów 60:54 oraz dwukrotnie 60:53.

źródło: bokser.org

MASTERNAK WYPUNKTOWAŁ MABIKĘ W TARNOWIE. PIERWSZA CZASÓWKA KIWIORA

galatarnów2020

W swoim debiucie pod skrzydłami nowego promotora Mateusz Masternak (42-5, 28 KO) pewnie wypunktował w walce wieczoru gali boksu zawodowego w Tarnowie Taylora Mabikę (19-6-2, 10 KO).

Pojedynek był pod kontrolą „Mastera”, choć rywal z bloku cały czas był groźny. A gdy dał się czymś złapać, wyciągał wnioski i na taką samą akcję już nie dawał się trafiać następnym razem. Mateusz zaczął dobrze lewym prostym, a w drugiej rundzie zrobił wrażenie na Mabice mocnym hakiem na korpus. W połowie potyczki zaczął wydłużać kombinacja do trzech-czterech ciosów i zyskiwać coraz wyraźniejszą przewagę. Pod koniec bił konsekwentnie akcją lewy-prawy, a wszystko kończył lewym podbródkiem. Trafiał często, jednak nie zdołał złamać bardzo twardego przeciwnika. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść wrocławianina 99:91 i dwukrotnie 100:90.

Damian Kiwior (8-1-1, 1 KO) szybko i efektownie odprawił Rubena Rodrigueza (9-5-1, 4 KO). Wszystko skończyło się już w pierwszej rundzie. Miejscowy bohater liczył, że po raz pierwszy zaboksuje na dystansie ośmiu starć, tymczasem skończyło się na pierwszej „czasówce” w karierze. Wszystko rozpoczęła akcja prawy na prawy, po której Hiszpan poleciał na matę ringu. To był w zasadzie początek jego końca. Dzielnie wstawała, ale był ranny i po dwóch kolejnych nokdaunach potyczka została zatrzymana.

Łukasz Różański (13-0, 12 KO) szybko rozpracował przestraszonego Ozcana Cetinkayę (31-21-2, 23 KO). Jeśli ktoś nie oglądał walki, mógłby pomyśleć, że to była rzeź – pięć nokdaunów w pierwszej rundzie i trzy kolejne w drugiej, zanim Leszek Jankowiak zlitował się nad Cetinkayą i… kibicami.

Wiadomo było, że faworyt jest jeden, ale Adam Balski (15-0, 9 KO) potrzebował tak efektownego zwycięstwa po słabszej postawie w poprzednim starcie. Udało się – Jarosław Prusak (9-5, 9 KO) poległ już w pierwszej rundzie. Podopieczny Fiodora Łapina od razu ruszył jak po swoje, szukając mocnych uderzeń w półdystansie. W pewnym momencie trafił w wymianie krótkim prawym sierpowym, posyłając przeciwnika na deski. Po liczeniu do ośmiu Balski doskoczył do zranionej ofiary i tym razem prawym podbródkiem wywrócił Prusaka po raz drugi. Sędzia nie puścił już walki, ogłaszając TKO.

Wcześniej młodszy z braci – Maciej Kiwior (2-0), wypunktował 40:36 i dwukrotnie 39:37 Jakuba Laskowskiego (4-1-1, 2 KO).

Wiedzieliśmy już wcześniej, że Rafał Wołczecki (1-0, 1 KO) bije bardzo mocno, szczególnie lewym sierpowym na górę. I wszystko to potwierdził przed momentem, efektownie debiutując w gronie zawodowców. Wszystko trwało zaledwie 48 sekund. Naprzeciw aktualnego mistrza Polski w gronie młodzieżowców i wicemistrza Polski seniorów wagi średniej stanął Jakub Nasiłowski. Pierwsze sekundy rozpoznawcze, aż w końcu Rafał odpalił firmowy lewy sierp… Rywal był w ciężkim nokdaunie, lecz poderwał się na osiem. Ale po następnych ciosach z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania.

Wcześniej Filip Pham Hong (2-0, 2 KO) dwoma prawymi sierpami rozmontował – równie szybko, a nawet szybciej (39 sekund), Kamila Szydłowskiego (0-1).

źródło: bokser.org

EFEKTOWNY POWRÓT SULĘCKIEGO I SZYBKA „ROBOTA” TRYCA NA GALI W SUWAŁKACH

wielki_boks_suwalki_s

Efektownie wypadł powrót po ponad rocznej przerwie Macieja Sulęckiego (29-2, 11 KO). Jedyne czego wczoraj zabrakło w walce wieczoru gali boksu zawodowego KnockOut Boxing Night 12 w Suwałkach, to nokautu na twardym Saszy Jengojanie (44-8-1, 26 KO).

Pierwsze dwie rundy jeszcze optycznie równe, choć „Striczu” kontrolował sytuację. W trzeciej zachwiał przeciwnikiem lewym sierpowym. Od tego momentu dominował bezapelacyjnie. Punktował fajnie bitym lewym prostym, wchodził w tempo prawym krzyżowym na górę, a gdy rywal chciał schować się za podwójną gardą, polował hakami na korpus. Od szóstej rundy coraz częściej prawa ręka lądowała na głowie Jengojana. Ten o dziwo, choć kilka razy był w tarapatach, wszystko wytrzymywał. Ale gdy próbował czymś odpowiedzieć, natychmiast nadziewał się na kontrę. W dziewiątym starciu po akcji lewy-prawy ugięły się pod nim nogi, lecz i tym razem pokazał determinację oraz zaciętość. Walczył już tylko o przetrwanie. W ostatnich trzech minutach Maciek podkręcił jeszcze tempo, ale nie zdołał przełamać twardego oponenta. Po ostatnim gongu werdykt mógł być tylko jeden. Wszyscy sędziowie wskazali na Polaka w stosunku 100:90.

To miał być korespondencyjny pojedynek z Robertem Parzęczewskim. I choć takie porównania nie mają większego sensu, Mateusz Tryc (10-0, 6 KO) wypadł na tle niedawnego rywala „Araba” bardzo dobrze. Naprzeciw dwukrotnego ćwierćfinalisty Mistrzostw Europy w boksie olimpijskim stanął Sladan Janjanin (27-7, 21 KO). Ale była to kreacja jednego aktora. Tryc w niespełna dwie rundy kilka razy przewrócił rywala – na zmianę hakami na korpus i podbródkami. Tak więc niecałe sześć minut starczyły Mateuszowi na dokończenie dzieła zniszczenia. Pora na poważniejsze testy!

Przemysław Zyśk (14-0, 4 KO) i Tomi Silvennoinen (9-2, 5 KO) dali naprawdę twardą i fajną walkę. Ostatecznie sędziowie wskazali na naszego rodaka. Początek obiecujący. Przemek dwukrotnie sięgnął przeciwnika długim prawym, Fin jednak jeszcze przed końcem pierwszej rundy odpowiedział dwoma lewymi sierpowymi. A w drugiej rundzie starał się narzucić pressing i przedostać do półdystansu. – Środek ringu – krzyczał z narożnika trener Fiodor Łapin. Ale walka była równa i twarda. W połowie czwartej odsłonie obaj trafili w tym samym momencie – Przemek prawym krzyżowym, rywal lewym sierpem. Bardziej poukładany był Zyśk, natomiast rzadziej trafiający Silvennoinen bił chyba mocniej, bo optycznie to jego ciosy robiły większe wrażenie na drugiej stronie. Na półmetku spadło nieco tempo, na czym zyskał po prostu lepiej wyszkolony Zyśk. W szóstej rundzie znów zaczął sięgać długim prawym głowy Fina, choć nie ustrzegł się jednego mocnego prawego sierpa. Po dobrym siódmym starcia Przemka, na początku ósmego Fin znów trafił mocnym sierpowym, tylko tym razem z lewej ręki. Końcówka jak cała walka – zażarta i optycznie równa. Sędziowie punktowali dwukrotnie 77:75 i 78:74 – wszyscy na korzyść Polaka.

Kamil Bednarek (5-0, 3 KO) dał kolejną dobrą walkę. Tym razem odprawił przed czasem Wilmera Gonzaleza (20-18-1, 13 KO). Kamil już na samym początku trafił w zwarciu krótkim lewym podbródkiem. Po dwóch minutach przepuścił prawy rywala i skontrował lewym sierpowym, posyłając go na deski. Ale nie śpieszył się i konsekwentnie boksował swoje. Po przerwie podopieczny Piotra Wilczewskiego szukał korpusu, wywierał pressing, a jednocześnie przepuszczał wszystkie zamachowe bomby doświadczonego przeciwnika. W trzecim starciu Kamil wciągnął oponenta na kontrę krótkim prawym. Pod Gonzalezem ugięły się nogi, lecz obyło się bez liczenia. Ale co się odwlecze… W czwartej rundzie Bednarek akcją prawy-lewy sierp dokończył dzieła zniszczenia.

Pozostałe walki:
Ismaił Kagermanow (1-0, 1 KO) – Łukasz Rudnik (0-2) TKO 1
Denis Krotiuk (4-0, 3 KO) – Lukas Ulys (0-2) TKO 1

źródło: bokser.org

MASTERNAK OBNAŻYŁ SŁABOŚCI RYWALA. CIEKAWE WIDOWISKO W KIELCACH

W dobrym stylu, po 4 miesiącach przerwy, wrócili na ring reprezentanci Polski w boksie olimpijskim. Wczoraj w Kieleckim Centrum Kultury zobaczyliśmy krajową czołówkę kobiet i mężczyzn w gali Suzuki Boxing Night II. I choć walką wieczoru była ośmiorundowa rywalizacja zawodowa Mateusza Masternaka z Sergiyem Radchenko, to z nie mniejszym zainteresowaniem oczekiwano na pojedynki w formule boksu olimpijskiego.

„Master” nie zawiódł, pokazując słabo przygotowanemu rywalowi, że jest zawodnikiem co najmniej o klasę od niego lepszym. Pojedynek był bardzo jednostronny i w żadnym z jego fragmentów Ukrainiec nie stanowił dla Polaka zagrożenia. W kontekście tej walki pojawia się inne pytanie: co dalej z karierą Mateusza? Czy będzie czekał do przyszłego roku na walkę kwalifikacyjną do IO w Tokio z niebezpiecznym Bułgarem Radoslavem Panteleevem, czy wróci do zawodowej rywalizacji? Szkoda było stracić olimpijską szansę…

W Kielcach kibice oglądali także inny międzynarodowy bój, w którym zmierzyli się Damian Durkacz (63 kg) ze Słowakiem Michalem Takacsem, uznawanym w kraju naszych południowych sąsiadów za czołowego pięściarza. Obaj nie zawiedli, pokazując błyskotliwe umiejętności techniczne i spora ringową mądrość. Po werdykcie Takacs wyglądał na rozczarowanego ale boksując na ringu rywala musi wnieść do ringu nieco więcej atutów niż wczoraj.

Swoje pojedynki wygrali również: Sandra Drabik (51 kg), Sandra Kruk (57 kg), Karolina Koszewska (69 kg), Łukasz Zyguła (69 kg), Bartosz Gołębiewski (75 kg), Mateusz Goiński (81 kg) i Oskar Safaryan (+91 kg).

WYNIKI WALK [na pierwszym miejscu zwycięzcy]

51 kg Sandra Drabik – Angelika Krysztoforska 3-0
57 kg Sandra Kruk – Kinga Szlachcic 3-0
69 kg Karolina Koszewska – Elżbieta Wójcik 3-0

63 kg Damian Durkacz – Michal Takacs 3-0
69 kg Łukasz Zyguła – Michał Jarliński 2-1
75 kg Bartosz Gołębiewski – Daniel Adamiec 3-0
81 kg Mateusz Goiński – Sebastian Wiktorzak 3-0
+91kg Oskar Safaryan – Adam Kulik 2-1

POJEDYNEK W BOKSIE ZAWODOWYM

91 kg Mateusz Masternak – Sergiy Radchenko 3-0

MARIUSZ WACH WYPUNKTOWAŁ KEVINA JOHNSONA. BOKS WRACA PO 3 MIESIĄCACH PRZERWY

konary

Wczoraj w Pałacu w Konarach odbyła się gala bokserska. W pojedynku wieczoru zmierzyli się dwaj zawodnicy, którzy w przeszłości walczyli o mistrzostwo świata wagi ciężkiej z braćmi Kliczko – Mariusz Wach (36-6, 19 KO) i Kevin Johnson (34-17-1, 18 KO). Spodziewaliśmy się tego jak może wyglądać przebieg tego pojedynku i chyba nikt nie jest zaskoczony wynikiem, choć trzeba przyznać, że Amerykanin pokazał się z niezłej strony.

W pierwszych rundach – zresztą tak jak zwykle – „Viking” nie grzeszył ringową aktywnością, przez co m.in. trzecią rundę sędziowie punktowi mogli spokojnie zapisać na konto Amerykanina. Wach starał się bić ciosy proste, ale tak jak słusznie zauważyli komentatorzy, polski pięściarz wyglądał tak, jakby miał przywiązaną prawą rękę, bowiem rzadko z niej korzystał. Gdy jednak jej już sporadycznie zaczął używać, w ringu wyglądało to już o niebo lepiej. Johnson widząc pasywną postawę Mariusza szukał swojej szansy kontrując ciosami sierpowymi, choć w końcowej fazie Wachowi przeszkadzał również „jab” byłego rywala Witalija Kliczki. Chwilami pojedynek obu pięściarzy wyglądał bardziej jak sparing, Johnson miał bardzo dużo czasu na odpoczynek, bo Wach bił rzadko. Trener Piotr Wilczewski krzyczał w narożniku, że Amerykanin nie ma już siły, chcąc pobudzić do walki swojego podopiecznego, ale Wach nie korzystał z przestojów rywala. Kilkakrotnie spóźniony i zmęczony Johnson nie był gotowy na obronę, mimo tego brakowało wtedy aktywności ze strony „Vikinga”. Po walce poinformowano, że Wach walczył z kontuzją prawej ręki. Po 10. rundach sędziowie jednogłośnie (97-93, 98-92, 99-91) wypunktowali zwycięstwo Mariusza Wacha, który być może już jesienią skrzyżuje rękawice z Agitem Kabayelem. Trzeba jednak przyznać, że jeśli „Viking” chce wygrać z najbliższym potencjalnym rywalem, musi dać z siebie zdecydowanie więcej. W starciu z Kabayelem nie będzie takich przestojów jak w ringu w Konarach.

W Konarach, oglądaliśmy także pojedynek byłej mistrzyni świata Ewy Piątkowskiej (14-1, 4 KO) z zawodniczką Silesia Boxing Kariną Kopińską (13-33-4, 3 KO). Pierwsze starcie było dobre w wykonaniu Kopińskiej. Zardzewiała w ringu Ewa starała się wydłużać dystans, Kopińska szukała natomiast szybkich akcji w półdystansie. Drugą odsłonę Kopińska rozpoczęła od czystego uderzenia prawym sierpowym. Podopieczna Andrzeja Liczika biła sztywne lewe proste, jej rywala za to wybierała kombinacje: lewy-prawy prosty i wydłużony lewy podbródkowy. Karina upatrywała szanse w kombinacjach i ciosach sierpowych, widać było plan wejścia w półdystans i bicia prawego sierpowego ze strony Kopinskiej. Była mistrzyni świata w boksie zawodowym zaczęła jednak uderzać jeszcze więcej ciosów prostych, dokładając do nich uderzenia na dół. Gdy skutecznie uruchomiła prawą rękę, zaczęła budować sobie przewagę. Dalej walczyła na dystans, skutecznie radząc sobie z ambitną przeciwniczką. Z rundy na rundę zawodniczka Knockout Promotions wyglądała coraz lepiej i podkręcała tempo, Kopińska była za to już wyraźnie zmęczona, zważywszy, że Piątkowskiej udawało się celnie trafiać również na jej korpus. Sędziowie po sześciu rundach jednogłośnie na punkty wskazali na Ewę Piątkowską (58-56 59-55, 58-56) i to jej ręka powędrowała do góry w geście zwycięstwa. Obie zawodniczki dały dosyć dobry pojedynek, choć jeśli Ewa ma jeszcze ambicje na sukcesy w boksie, musi przygotować lepszą formę na swoje następne występy.

Wyniki pozostałych walk:

Marcin Ficner vs. Jakub Laskowski: zwycięstwo Laskowskiego na punkty po czterech rundach
Artur Proksa vs. Jakub Targiel (boks amatorski): zwycięstwo Proksy na punkty
Hubert Benkowski vs. Maciej Ważny: zwycięstwo Benkowskiego na punkty po czterech rundach
Radosław Chojnowski vs. Sebastian Rembecki: wygrana Rembeckiego stosunkiem „dwa do remisu”
Krzysztof Rogowski – Maksym Vislaukh: zwycięstwo Białorusina przez TKO w drugiej rundzie
Alexas Kubicki – Julia Kabzińska (boks amatorski): punktowe zwycięstwo Kubicki
Damian Ławniczak – Siergiej Huk: zwycięstwo Ukraińca przed czasem w drugiej rundzie

źródło: bokser.org

KWALIFIKACJE OLIMPIJSKIE: MASTERNAK I DURKACZ WALCZĄ DALEJ. DRAMAT WIKTORZAKA

Krótko trwały dzisiaj ringowe występy Biało-Czerwonych, startujących w europejskim turnieju kwalifikacyjnym do Igrzysk Olimpijskich w Tokio (2020). Zaczynając od końca – Mateusz Masternak (91 kg) pod koniec 1. starcia pokonał przez RSC na skutek kontuzji (rozcięcie lewego łuku brwiowego) bitnego Słowaka Davida Michalka i w kolejnym pojedynku zaboksuje z Bułgarem Radoslavem Pantaleyevem.

W niemal taki sam sposób jak bój „Mastera”, zakończyła się walka Sebastiana Wiktorzaka (81 kg) z Estończykiem Stivenem Aasem. Niestety jako przegrany z ringu zszedł Polak, który wygrał pierwszą rundę, ale okupił to kontuzją rozcięcia nad prawym okiem, co na początku drugiej rundy sprawiło, że sędzia ringowy (po konsultacji lekarskiej) odesłał go do narożnika ogłaszając zwycięstwo 20-letniego rywala.

Bardzo bliski zdobycia kwalifikacji olimpijskiej jest Damian Durkacz (63 kg), który dzisiaj miał boksować z pochodzącym z Afganistanu Portugalczykiem Faridem Walizadehem ale …rywal nie pojawił się na wadze i wychowanek trenera Ireneusza Przywary awansował do 1/8 finału, w którym skrzyżuje rękawice ze schematycznym Węgrem Milanem Fodorem. Jeśli go pokona, będzie mógł się cieszyć z olimpijskiego paszportu.

WYNIKI WALK ELIMINACYJNYCH [15 marca 2020 r. - na pierwszym miejscu zwycięzcy]

63 KG
Gabil MAMEDOV (Rosja) – Lasha GURULI (Gruzja) 5-0
Alexandros TSANIKIDIS (Grecja) – Jasin Ljama (Macedonia) RSC 2
Yaroslav KHARTSYZ (Ukraina) – Paolo DI LERNIA (Włochy) 5-0
Milan FODOR (Węgry) – Semjon KAMANIN (Estonia) 5-0
Damian DURKACZ (Polska) – Farid WALIZADEH (Portugalia) WO.
Nikolai TERTERYAN (Dania) – Shpetim BAJOKU (Kosowo) ABD 3
Tugrulhan ERDEMIR (Turcja) – Kastriot SOPA (Niemcy) 5-0
Enrico LACRUZ (Holandia) – Ahmad SHTIWI (Izrael)
Abdelkarim SABOUNDJI (Belgia) – Rexildo ZENELI (Albania)
Georges BATES (Irlandia) – Leon DOMINGUEZ BECERRA (Hiszpania) RSC
Javid CHALABIYEV (Azerbejdżan) – Kiril RUSINOV (Bułgaria) 4-1
Alexandru PARASCHIV (Mołdawia) – Michal TAKACS Michal (Słowacja) 5-0

81 KG
Paul-Andrei ARADOAIE (Rumunia) – Blagoy NAYDENOV (Bułgaria) RSC 3
Stiven AAS (Estonia) – Sebastian WIKTORZAK (Polska) RSC 2 (kontuzja)
Liridon NUHA (Szwecja) – Peter TALLOSI (Węgry) 5-0
Emmet BRENNAN (Irlandia) – Radenko TOMIC (Bośnia i Hercegowina) RSC 2
Uke SMAJLI (Szwajcaria) – Polyneikis KALAMARAS (Grecja) 4-1
Gor NERSESYAN (Armenia) – Karel HOREJSEK (Czechy) 5-0
Luka PLANTIC Luka (Chorwacja) – Umar DZAMBEKOV (Austria) 3-2
Mikhail DAUHALIAVETS (Białoruś) – Paulius ZUJEVAS (Litwa) 5-0
Ziad EL MOHOR (Belgia) – Andrei CHIRIACOV (Mołdawia) 4-1
Gazimagomed JALIDOV (Hiszpania) – Artjom KASPARIAN (Holandia) 3-2
Imam KHATAEV (Rosja) – Gaetan NTAMBWE (Francja) RSC
Simone FIORI (Włochy) – Krenar ALIU (Finlandia) 5-0
Stepan HREKUL (Ukraina) – Ibragim BAZUEV (Niemcy) 4-1

91 KG
Wilfried FLORENTIN (Francja) – Nikolajs GRISUNINS (Łotwa) 5-0
Mucahit ILYAS (Turcja) – Rauf RAHIMOV (Azerbejdżan) 5-0
Aziz Abbes MOUHIIDINE (Włochy) – Dzemal BOSNJAK (Bośnia i Hercegowina) 3-2
Konstiantyn PINCHUK (Izrael) – Tadas TAMASAUSKAS (Litwa) 4-0
Serhiy HORSKOV (Ukraina) – Toni FILIPI (Chorwacja) 3-2
Narek MANASYAN (Armenia) – Adam HAMORI (Węgry)
Victor SCHELSTRAETE (Belgia) – Ahmed HAGAG (Austria)
Emmanuel REYES PLA (Hiszpania) – Cristian-Rizvan FILIP (Rumunia) 5-0
Kirill AFANASEV (Irlandia) – Nikoloz BEGADZE (Gruzja) 4-1
Mateusz MASTERNAK (Polska) – David MICHALEK (Słowacja) RSC 1 (kontuzja)

KWALIFIKACJE OLIMPIJSKIE: ZNAMY RYWALKI I RYWALI BIAŁO-CZERWONYCH

tokyo2020-olympics

Jutro w Londynie rozpocznie się europejski turniej kwalifikacyjny do Igrzysk Olimpijskich w Tokio (2020). Od 14 do 24 marca w Copper Box Arena o paszporty olimpijskie walczyć będzie 99 zawodniczek i 217 zawodników, w tym reprezentacje Polski, prowadzone przez Karolinę Michalczuk (kobiety) i Iwana Juszczenko (mężczyźni). Biało-Czerwoni poznali przed kilkoma godzinami swoje turniejowe drabinki.

W gronie kobiet najwięcej pięściarek wystąpi w wadze do 57 kg (23), 60 kg (22), 51 kg (21), 69 kg (17) i 75 (16). Wśród panów najliczniej obsadzone są waga do 75 kg (34 zawodników), 69 kg (31), 57 kg (30), 81 kg (29), 63 kg (28), 91 kg (26), +91 kg (20) i 52 kg (19). Jutro w ringu wystąpią Aneta Rygielska (60 kg), Jakub Słomiński (52 kg) i Maciej Jóźwik (57 kg). Pierwsza z wymienionych skrzyżuje rękawice z Rumunką Cristiną-Paula Cosmą, drugi zaboksuje z Rasulem Saliyevem (Rosja), zaś trzeci z Arturem Bazeyanem (Armenia).

KOBIETY

51 KG Sandra Drabik (16 marca) w 1/8 finału z Tatyaną Kob (Ukraina) lub Anakhahim Aghayevą (Azerbejdżan)
57 KG Sandra Kruk (15 marca) w 1/8 finału ze Stanimirą Petrovą (Bułgaria)
60 KG Aneta Rygielska (14 marca) w 1/16 finału z Cristiną-Paula Cosmą (Rumunia)
69 KG Karolina Koszewska (17 marca) w 1/8 finału z Madeleine Angelsen (Norwegia)
75 KG Elżbieta Wójcik (17 marca) w 1/8 finału z Aynur Rzayevą (Azerbejdżan)

MĘŻCZYŹNI

52 KG Jakub Słomiński (14 marca) w 1/16 finału Rasulem Saliyevem (Rosja)
57 KG Maciej Jóźwik (14 marca) w 1/16 finału z Arturem Bazeyanem (Armenia)
63 KG Damian Durkacz (15 marca) w 1/16 finału z Faridem Walizadehem (Portugalia)
69 KG Mateusz Polski (16 marca) w 1/16 finału z Sebastianem Terteryanem (Dania)
75 KG Ryszard Lewicki (16 marca) w 1/16 finału z Andrejem Csemezem (Słowacja)
81 KG Sebastian Wiktorzak (15 marca) w 1/16 finału ze Stivenem Aasem (Estonia)
91 KG Mateusz Masternak (15 marca) 1/16 finału z Davidem Michalkiem (Słowacja)
+91KG Adam Kulik (18 marca) w 1/8 finału z Mahammadem Abdullayevem (Azerbejdżan)

SĘDZIOWSKA FARSA PO WALCE ARTURA SZPILKI Z SERGIEJEM RADCZENKO W ŁOMŻY

szpilka_radczenko

Walką z Siergiejem Radczenką (7-6, 5 KO), będącą pojedynkiem wieczoru gali KnockOut Boxing Night X w Łomży, powracający do wagi junior ciężkiej Artur Szpilka (24-4, 16 KO) miał udowodnić, że stać go na pojedynki z najlepszymi w nowej dywizji. Niestety tak się nie stało. Polaka dopadły dawne demony, a werdykt sędziów punktowych musiał wzbudzić niesmak.

Pierwsza runda pod dyktando Artura. Polak rozpoczął spokojnie, lokując na korpusie rywala kilka celnych ciosów. Pozytywnego obrazu inauguracyjnego starcia nie zmieniły nawet dwa niebezpieczne momenty, w których Radczenko zepchnął naszego zawodnika na liny i spróbował swojego firmowego lewego sierpa. Druga runda zdecydowanie bardziej wyrównana. Siergiej zaczął momentami wyprzedzać „Szpilę”, dzięki czemu udało mu się kilkukrotnie zaskoczyć naszego pięściarza. Dramatyczny przebieg miała runda trzecia. Ukrainiec wystrzelił w niej idealną bronią na mańkuta – bezpośrednim prawym, i posłał tym ciosem Polaka na deski. Na szczęście Artur nie był zamroczony i natychmiast wrócił do gry. Rundę wygrał jednak Radczenko. Czwarte starcie ponownie było wyrównane, zaś w piątym Artur raz jeszcze znalazł się na deskach. Siergiej złapał Polaka serią ciosów, a ten upadł na matę starając się ich uniknąć. Niestety, starcie znowu było przegrane, a cała walka zaczęła od tego momentu przybierać coraz bardziej ponury dla nas obraz. Wraz z drugim nokdaunem posypało się dosłownie wszystko. Szpila próbował, ale jego poczynania nie robiły na Ukraińcu żadnego wrażenia, zaś każdy atak Siergieja sprawiał, że Polak znajdował się w ogromnych tarapatach. Przed dziewiątą rundą, w narożniku Artura pojawił się Andrzej Wasilewski – i najwyraźniej przekazał mu kilka mocnych słów, ponieważ dziewiąte starcie Polak zaczął z przytupem. Niestety, nadal to Radczenko był w swoich atakach zdecydowanie groźniejszy. W pewnym momencie wydawało się nawet, że Ukrainiec jest niezwykle bliski zakończenia pojedynku na swoją korzyść przed czasem, ale w kluczowym momencie Szpili pomógł nieco sędzia, udzielając Radczence ostrzeżenia za rzekome bicie po komendzie stop. W ostatniej odsłonie tej emocjonującej batalii, nie mający innego wyjścia Szpila postawił wszystko na jedną kartę, przechodząc do frontalnego ataku. Dzięki temu, kibice zgromadzeni w łomżańskiej hali mieli okazję oglądać kilka naprawdę emocjonujących wymian. Artur w końcu parę razy trafił, i wydaje się, że jednym z ciosów nawet wreszcie zamroczył rywala. Ten jednak do końca nie pozostawał mu dłużny. Po ostatnim gongu wydawało się, że werdykt może być tylko jeden: Radczenko zrobił w tej walce zdecydowanie więcej, by wygrać. Sędziowie uznali jednak inaczej. Punktacja 95-93, 94-94, 95-92 na korzyść Szpilki nie tylko nie oddaje przebiegu walki, ale jest po prostu skandaliczna. Artur na zwycięstwo zwyczajnie nie zasłużył.

Patrick Mendy (18-16-3, 1 KO) dał się poznać jako pięściarz szalenie twardy i trudny do boksowania. Było więc wiadomo, że Fiodor Czerkaszyn (16-0, 11 KO) nie będzie miał z nim lekko. I nie miał, ale w siódmej rundzie kapitalnym lewym sierpowym na zejściu znokautował pięściarza z Gambii! Mendy przed czasem przegrał tylko raz – przed siedmioma laty z Callumem Smithem, i to w dość kontrowersyjnych okolicznościach. Znokautować go zatem niezmiernie trudno, o czym Fiodor przekonał się dziś na własnej skórze. Czerkaszyn od pierwszych sekund imponował brylantową techniką, znakomitą szybkością, oraz nienaganną pracą na nogach. Gambijczyk odstawał od niego właściwie w każdym aspekcie pięściarskiego rzemiosła. Mimo to, do siódmej rundy w zasadzie ani przez chwilę Mendy nie wydawał się być zagrożony w tym pojedynku przegraną przed czasem. Gambijczyk był mocno trafiany chociażby w drugiej i piątej odsłonie, ale przyjmował te ciosy bez zmrużenia oka. Do czasu. W siódmym starciu Czerkaszyn kapitalnie, w tempo wystrzelił kontrującym lewym sierpowym, i ściął Mendy’ego z nóg. Patrick wstał, wydawał się być gotowy do kontynuowania rywalizacji, ale sędzia ogłosił wygraną Fiodora przed czasem. Pora na jeszcze większe wyzwania!

Paweł Stępień (13-0-1, 11 KO) z powodu naderwanego ścięgna w kolanie nie boksował od lipca ubiegłego roku i kontrowersyjnego remisu z Markiem Matyją. Dziś Szczecinianin w końcu wrócił między liny, i choć może nie zachwycił, to pewnie wypunktował na dystansie ośmiu rund Gearda Ajetovicia (31-24-2, 16 KO). Walka wyglądała w zasadzie tak, jak można było się spodziewać. Stępień dobrze pracował na nogach, i w swoim stylu skutecznie punktował rywala ciosami zadawanymi z różnych płaszczyzn. Ajetović zaś nie miał zamiaru podejmować żadnego zbędnego ryzyka – Serb od pierwszych sekund boju skoncentrował się w zasadzie wyłącznie na szczelnej obronie, przez którą Polak niespecjalnie miał pomysł, jak się przebić. Cały pojedynek nie dostarczył kibicom zbyt wielu emocji, i miał raczej formę otwartego sparingu. Stępień, prawdopodobnie chcąc zrzucić rdzę po dłuższej przerwie, też nie forsował tempa i zadowolił się bezpieczną wygraną na punkty. Sędziowie punktowali, nie mogło być inaczej, trzy razy 80-72 na korzyść pięściarza ze Szczecina.

Przemysław Zyśk (12-0, 4 KO) przede wszystkim doskonale zaczął pojedynek z Wasylem Kurasowem (11-5, 6 KO). Po pierwszej rundzie wydawało się nawet, że pięściarz z Ostrołęki zdoła jako pierwszy zastopować Ukraińca, ale nic z tego – ostatecznie Przemek musiał zadowolić się wyraźną wygraną na punkty. Zyśk zaczął znakomicie – jego prawy sierpowy kilka razy wstrząsnął pięściarzem z Ukrainy, i po inauguracyjnym starciu Kurasow wracał do swojego narożnika na miękkich nogach. Wydawało się, że jeżeli Polak będzie kontynuował natarcie, prędzej czy później uda mu się przełamać rywala. Nic z tego. W kolejnych starciach 22-letni zawodnik z Ukrainy coraz łatwiej radził sobie z atakami Zyśka, samemu raz po raz celnie kontrując. Poza tym, o ile na początku Przemek wydawał się być pełen wigoru, szybki i precyzyjny, tak od połowy dystansu do głosu coraz częściej dochodził już Kurasow. Ukrainiec nie robił jednak w ringu tyle, by wygrywać rundy, a nawet najsłabsze starcia w wykonaniu Zyśka optycznie były dość wyrównane. W dodatku, w ostatnim starciu Polakowi udało się rzucić rywala na deski (choć trzeba przyznać, że duża w tym zasługa złego ustawienia na nogach Kurasowa). Właśnie stąd tak wysoka punktacja sędziów – 80-71, 78-71, 79-72.

Kamil Bednarek (3-0, 1 KO) to jeden z naszych najbardziej obiecujących pięściarzy. Dziś młody zawodnik z Dzierżoniowa dowiódł, że drzemie w nim spory potencjał, i porozbijał na dystansie sześciu rund solidnego Iwana Muraszkina (5-6-1, 2 KO). Od początku pojedynku zarysowała się przewaga Polaka, który był od rywala bardziej zdecydowany, szybszy, i zwyczajnie lepszy technicznie. Wprawdzie przez pierwsze dwie-trzy rundy Białorusin starał się jeszcze odgryzać (i czasem robił to naprawdę skutecznie), jednak czym dalej w las, tym w większych Muraszkin znajdował się tarapatach. Ostatnie dwa starcia to już pełna dominacja Polaka, podkreślona krwią intensywnie spływającą z nosa przybysza z Białorusi.

źródło: bokser.org

ĆWIERĆFINAŁY 71. MTB. STRANDJA BEZ POLAKÓW

Strandja_15

W jutrzejszych ćwierćfinałach 71. Międzynarodowego Turnieju Bokserskiego im. Strandżaty (Strandja) w Sofii nie zobaczymy żadnego z podopiecznych trenerów Iwana Juszczenko i Marka Chrobaka. Szansę na to miało trzech Biało-Czerwonych, na których bardzo liczymy w kontekście zbliżających się kwalifikacji olimpijskich: Damian Durkacz (63 kg), Ryszard Lewicki (75 kg) oraz Mateusz Masternak (91 kg) ale niestety wszyscy zeszli z ringu pokonani.

Pierwszy z nich został wypunktowany (5-0) przez cenionego na świecie Brazylijczyka Wandersona Oliveirę, który niedawno podczas Światowych Igrzysk Wojskowych w Wuhan pokonał Mateusza Polskiego, drugi nie sprostał (0-5) solidnemu faworytowi gospodarzy Antonowi Chamovowi, zaś trzeci, na którego szczególnie liczyliśmy, po wyrównanym pojedynku, zdaniem 3 z 5 sędziów był dzisiaj słabszy od Francuza Paula Omby Biongolo.

WYNIKI WALK POLAKÓW [Sofia, 22 stycznia - na pierwszym miejscu zwycięzcy]

63 KG Wanderson Oliveira (Brazylia) – Damian Durkacz 5-0
75 KG Anton Chamov (Bułgaria) – Ryszard Lewicki 5-0
91 KG Paul Omba Biongolo (Francja) – Mateusz Masternak 3-2

JEDEN Z DWUNASTU. TYLKO RYSZARD LEWICKI WYGRYWA W PIERWSZYM DNIU 71. MTB. STRANDJA

strandja 2020

Z grona dwunastu reprezentantów Polski, którzy rozpoczęli dzisiaj rywalizację w 71. Międzynarodowym Turnieju Bokserskim im. Strandżaty (Strandja) w Sofii wygrał tylko …jeden – Ryszard Lewicki (75 kg), pokonując w pojedynku 1/16 finału niejednogłośnie na punkty (3-2) reprezentanta Kosowa, Besarta Pirevę. Tak, więc Biało-Czerwoni, którzy najwyraźniej odczuwają trudy ciężkiego obozu, jaki na dniach zakończyli na Ukrainie, przykrym falstartem rozpoczęli rok olimpijski.

Jutro na ringu w Sofii w walkach 1/8 finału zobaczymy trzech podopiecznych trenerów Iwana Juszczenko i Marka Chrobaka. Wspomniany Lewicki zaboksuje z doświadczonym Bułgarem Simeonem Chamovem z Bułgarii, który największe sukcesy odnosił w wadze z limitem 69 kg, Damian Durkacz (63 kg) skrzyżuje rękawice z niewygodnym Brazylijczykiem Wandersonem Oliveirą, o którego klasie przekonał się w ub. roku podczas Światowych Igrzysk Wojskowych w Wuhan Mateusz Polski, zaś były zawodowy mistrz Europy (EBU), Mateusz Masternak sprawdzi swoją dyspozycję w pojedynku z cenionym w Europie Francuzem Paulem Omba Biongolo.

WYNIKI WALK POLAKÓW [Sofia, 21 stycznia - na pierwszym miejscu zwycięzcy]

52 KG Daniel Asenov (Bułgaria) – Jakub Słomiński 5-0
57 KG Kevin Godla (Czechy) - Maciej Jóźwik 4-0
63 KG Wessam Salamana (Jordania) – Dominik Palak 3-2
69 KG Duryodhan Singh Negi (Indie) – Mateusz Polski 4-1
69 KG Adel Belalia (Szwecja) – Łukasz Zyguła 5-0
75 KG Ryszard Lewicki – Besart Pireva (Kosowo) 3-2
75 KG Mindaugas Gedminas (Norwegia) – Bartosz Gołębiewski 5-0
81 KG Krenar Aliu (Finlandia) – Sebastian Wiktorzak 4-1
81 KG Keno Machado (Brazylia) – Mateusz Goiński 5-0
91 KG Aurel Ignat (Mołdawia) – Michał Soczyński 5-0
+91KG Daniel Burciu (Rumunia) – Piotr Łącz 4-1
+91KG Dmytro Lovchynski (Ukraina) – Aleksander Stawirej 4-1

UDANY REWANŻ POLAKÓW. ROSJA POKONANA W GLIWICACH

POL_ROS2019

Wczoraj w Gliwicach reprezentacja Polski, prowadzona przez trenera Iwana Juszczenko, pokonała w meczu międzypaństwowym ekipę Rosji 12-6, rewanżującym się tym samym za porażkę (4-14) poniesioną przed rokiem w Kielcach. Zarówno wówczas, jak i wczoraj goście nie wystąpili wprawdzie w składzie, znanym nam z międzynarodowych imprez, ale dla Biało-Czerwonych na pewno była to cenna próba na 3 miesiące przed kwalifikacjami do IO w Tokio (2020), na których nota bene Rosjan zabraknie.

Punkty dla Polski zdobyli: Radomir Obruśniak (57 kg), Mateusz Polski i Damian Durkacz (obaj 63 kg), Daniel Adamiec (75 kg), Mateusz Masternak (91 kg) i Aleksander Stawirej (+91 kg). Na uwagę zasługuje oczywiście powrót na międzynarodowe ringi mistrza Polski i byłego zawodowego mistrza Europy (EBU), Mateusza Maternaka, ale też zejście do olimpijskiego limitu wagi piórkowej (57 kg) Radomira Obruśniaka.

POLSKA – ROSJA 12-6 [GLIWICE, 20 GRUDNIA 2019 ROKU - na pierwszym miejscu zwycięzcy]

52 KG Gasan Magomedov – Maciej Jóźwik 2-1
57 KG Radomir Obruśniak – Grigoriy Lalayan 2-1
63 KG Mateusz Polski – Tigran Uzlyan 3-0
63 KG Damian Durkacz – Alexander Pierlatov 3-0
69 KG Denis Shevchuk – Marcin Latocha 3-0
75 KG Murad Ramazanov – Mateusz Goiński 2-1
75 KG Daniel Adamiec – Andrey Egorov 3-0
91 KG Mateusz Masternak – Vadim Vershynin 3-0
+91KG Aleksander Stawirej – Andrey Stotskiy 3-0

FAWORYZOWANY DILLIAN WHYTE WYPUNKTOWAŁ TWARDEGO I NIEZŁOMNEGO MARIUSZA WACHA

Clash-On-The-Dunes-Whyte-vs-Wach

Pół roku po sensacyjnej porażce w Nowym Jorku dziś na ringu w Arabii Saudyjskiej świetnie dysponowany Anthony Joshua (23-1, 21 KO) pewnie wypunktował Andy’ego Ruiza Jr (33-2, 22 KO) i odzyskał pasy IBF/WBA/WBO wagi ciężkiej. W cieniu tej rywalizacji w ringu zobaczyliśmy Mariusza Wacha (35-6, 19 KO), który mimo punktowej porażki faworyzowanym z Dillianem Whyte`em (27-1, 18 KO) pokazał się z bardzo dobrej strony!

Mariusz dobrze wszedł w ten pojedynek, punktując lewym prostym. Mocniej bił oczywiście Anglik, ale przecież wyszedł do ringu z ewidentną nadwagą i brakowało mu trochę szybkości. W drugiej rundzie Whyte przejął inicjatywę, przedzierał się do półdystansu i trafiał Mariusza. Ten jednak w końcówce odpowiedział ładnym prawym bitym z góry. Po przerwie Brytyjczyk skoncentrował się na ciosach na korpus. I polował lewym sierpowym po przyjęciu akcji Mariusza na blok. Ale nie wyglądało to źle. Polak kąsał lewym prostymi nie dawał się zbyt mocno spychać, czego pewnie obawialiśmy się w momencie zakontraktowania potyczki. Od początku czwartego starcia Whyte celował na wątrobę, czy to w ataku, czy też kontrując akcje Wacha.

W piątej odsłonie Anglik podkręcił tempo, jakby szukając wygranej przed czasem. W pewnym momencie wydawało się, że przełamuje Polaka, lecz ten rozzłościł się tylko i w końcówce odpowiedział mocnym prawym sierpowym, studząc zapały przeciwnika. W szóstej rundzie przespał środek i przegrał 9:10, ale początek i końcówka pokazały, że może nawiązać z faworyzowanym Anglikiem równą walkę. Tym bardziej, że zaczęło mu lekko puchnąć prawe oko. W siódmym starciu podopiecznego Piotra Wilczewskiego dopadł chyba lekki kryzys i oddał je, choć nie dał sobie zrobić większej krzywdy. Niestety podobnie wyglądały kolejne trzy minuty. A w zasadzie 170 sekund. W akcji lewy na lewy swoim sierpowym trafił Wach i wydawało się, że Whyte był lekko zraniony. Szkoda, że za moment zabrzmiał gong.

W dziewiątej rundzie między linami wywiązała się całkiem fajna wojenka. I o dziwo to Mariusz był w niej mocniejszy. Dał z siebie w końcu sto procent, uruchomił prawą rękę i zaakcentował jeszcze samą końcówkę. W dziesiątej rundzie panowie dalej wymieniali ciężkie ciosy. Więcej sił zachował Brytyjczyk i to on wygrał ten odcinek 10:9, lecz Mariusz – po raz pierwszy od dawna, pokazał ringowy charakter. Sędziowie punktowali 98:93 i dwukrotnie 97:93. Brawo.

Statystyki ciosów z tej potyczki:

Ciosy proste:
Wach 53/349 (15%) – Whyte 55/293 (19%)
Ciosy sierpowe i haki:
Wach 114/206 (55%) – Whyte 143/342 (42%)
Ciosy ogółem:
Wach 167/555 (30%) – Whyte 198/635 (31%)

źródło: bokser.org

BEZBARWNY „DIABLO” POKONUJE MABIKĘ. CENNY TRIUMF MATEUSZA TRYCA W ZAKOPANEM

mateusz_tryc_02

To miał być dla Krzysztofa Włodarczyka (58-4-1, 39 KO) ostatni krok przed walką o mistrzostwo świata. I na gali boksu zawodowego w Zakopanem pokonał Taylora Mabikę (19-5-1, 10 KO), ale boksując w ten sposób dostanie bolesną lekcję od Ilungi Makabu.

Po pierwszej, rozpoznawczej rundzie, od drugiej zaczęło się dziać nieco więcej między linami. Krzysiek ustawiał sobie rywala lewym prostym i urywał nim rundy, ale prawą ręką nie potrafił namierzyć śliskiego rywala. Może poza drugą rundą, gdy trafił w zwarciu krótkim prawym podbródkowym. Mabika nie podejmował ryzyka, ale gdy już udało mu się przepuścić akcję”Diablo”, wtedy starał się skontrować czymś mocnym. Na półmetku Krzysiek stracił trochę pomysł na ten pojedynek. Powtarzał te same akcje i sprytny rywal „przeczytał go” już i wiedział czego się spodziewać. A w siódmej rundzie kilka razy wszedł w tempo swoją kontrą prawą ręką. Włodarczyk wrócił lepszym ósmym starciem, choć wciąż brakowało ponowienia akcji i nawet gdy czymś trafił, robił krok w tył. I tak było już do końca. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Polaka 98:92, 97:93 i 96:94.

Być może Fiodor Czerkaszyn (15-0, 10 KO) jest największym talentem na naszym podwórku od kilku lat, choć musi to jeszcze udowodnić z czołowymi zawodnikami. Wiadomo natomiast, że na tle co najwyżej solidnych średniaków lśni i błyszczy. Naprzeciw Ukraińca z polskimi korzeniami stanął Mathias Eklund (11-3-2, 4 KO). Ale nawet przez moment nie był w stanie zagrozić podopiecznemu Fiodora Łapina. Już po trzech minutach twarz Fina wyglądała jak krwawa maska. Po przerwie Czerkaszyn bawił się z rywalem i ewidentnie go oszczędzał, chcąc pobyć w ringu kilka minut dłużej. Dysproporcja była jednak tak duża, że i tak pojedynek zakończył się w trzecim starciu. Pierwszy nokdaun nastąpił po prawym sierpowym, a dwadzieścia sekund przed gongiem na przerwę seria kilku ciosów przy linach przewróciła Fina po raz drugi i z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania.

Mateusz Tryc (9-0, 5 KO) miał coś do udowodnienia, ale zdał najpoważniejszy test w zawodowej karierze i stosunkowo łatwo uporał się z Shakeelem Phinnem (21-3-1, 15 KO). Początek był jeszcze spokojny, ale już pod koniec pierwszej rundy doszło do spięcia w półdystansie. W drugiej rundzie Mateusz zaczął trafiać z bliska prawymi podbródkami, a w trzeciej dodał do tego ładny lewy prosty, rozbijając rywalowi nos. Zakrwawiony Kanadyjczyk na początku czwartego starcia podkręcił tempo i dwukrotnie trafił Polaka prawym sierpowym. Ten jednak przyjął to bez zmrużenia oka i w kocówce znów kontrolował potyczkę swoim jabem. W kolejnych minutach nie przestawał bić i swoją aktywnością wygrał rundę piątą oraz szóstą. Po przerwie Tryc powrócił do lewego prostego, momentami zmieniał pozycję na mańkuta, czym zaskakiwał rywala i powiększał przewagę. Zdający sobie sprawę z potrzeby odrabiania strat Phinn w ostatniej odsłonie ruszył do szturmu, ale Tryc zbierał jego bomby na gardę i odpowiadał swoimi ciosami. Finisz Kanadyjczyka okazał się spóźniony i Mateusz jak najbardziej zasłużenie dowiózł wygraną do końca. Sędziowie punktowali na jego korzyść zgodnie 78:74.

Denis Krieger (14-11-2, 9 KO) nigdy nie przegrał przed czasem, natomiast Przemysław Zyśk (11-0, 4 KO) nie uchodzi za punchera. Spodziewano się pełnego dystansu, tymczasem walka potrwała zaledwie dwie minuty. Przemek zapędził rywala do lin i trafił go długim prawym prostym. Mołdawianin był ranny, ale liny uratowały go przed nokdaunem. I być może to go zgubiło, gdyż Polak doskoczył, władował serię kolejnych bomb i zmusił sędziego do zastopowania potyczki.

Damian Kiwior (6-1-1) niewątpliwie umiejętności ma spore, ale brakuje mu ognia i artylerii. A na wyższym poziomie będzie mu brakowało tej siły ciosu. Na drodze byłego mistrza Polski stanął słabiutki i nastawiony wyjątkowo defensywnie Ivan Njegac (12-12, 4 KO). Damian obijał przez osiemnaście minut jego głowę i okolice wątroby, lecz tak naprawdę ani przez moment nie był blisko wygranej przed czasem. Po gongu kończącym szóste starcie sędziowie punktowali zgodnie 60:54 na korzyść Kiwiora.

Dobrze dysponowany Kamil Bednarek (2-0, 1 KO) zdominował i pewnie pokonał solidnego Siergieja Żuka (3-6-2). Kamil już w połowie pierwszej rundy trafił lewym krzyżowym, za moment poprawił lewym sierpowym i rozkwasił rywalowi nos. Podopieczny Piotra Wilczewskiego był szybszy, silniejszy i celniejszy. Na zmianę obijał górę i dół Ukraińca, który oddychał ustami, bo z nosa ciekła krew. W końcówce drugiej odsłony Bednarek skosił rywala lewym sierpowym z nóg, lecz na dokończenie dzieła zniszczenia zabrakło mu czasu. Po przerwie ambitny Żuk ruszył do przodu, ale Kamil obijał go również z defensywy. Ostatnie trzy minuty były najbardziej wyrównane, jednak przewaga Polaka nie podlegała wciąż dyskusji. Po ostatnim gongu sędziowie wskazali na Bednarka zgodnie w stosunku 40:35.

źródło: bokser.org

90. MP: FINAŁY ŚWIETNĄ PROMOCJĄ BOKSU. „MASTER” Z PIERWSZYM TYTUŁEM MISTRZOWSKIM

master01

Zgodnie z oczekiwaniem wysoki poziom sportowy miało 8 walk finałowych zakończonych przed godziną 90. Mistrzostwa Polski Seniorów w Boksie, które zamknęły bogaty w wydarzenia sezon roku 2019. Na ringu w Opolu na najwyższym stopniu podium stanęli dzisiaj: Jakub Słomiński (KS Wda Świecie, 52 kg), Jarosław Iwanow (TS Wisła Krakow, 57 kg), Damian Durkacz (BKS Concordia Knurów, 63 kg), Paweł Kastramin (Żoliborska Szkoła Boksu, 69 kg), Ryszard Lewicki (BKS Skorpion Szczecin, 75 kg), Sebastian Wiktorzak (BKS Skorpion Szczecin, 81 kg), Mateusz Masternak (RUSHH Kielce, 91 kg) i Oskar Safarian (BKS Concordia Knurów, +91 kg). Tym samym swoje tytuły sprzed roku obroniło tylko trzech zawodników: Słomiński, Iwanow i Durkacz.

Świetną „robotę” w popularyzacji rodzimego boksu olimpijskiego zrobiły dziś z pewnością rywalizacje Damiana Durkacza z Mateuszem Polskim (KB Karlino), Ryszarda Lewickiego z Rafałem Wołczeckim (UKS Adrenalina Wrocław) i oczywiście Mateusza Masternaka z Michałem Soczyńskim (KS PACO Lublin). Sportowa klasa, medialna rozpoznawalność i pozasportowa charyzma „Mastera” (po raz pierwszy w karierze został złotym medalista MP w boksie olimpijskim), byłego zawodowego mistrza Europy (EBU) i przez lata czołowego zawodnika zawodowych, światowych ringów, powinna wpłynąć pozytywnie na pozostałych członków naszej krajowej czołówki i ze spokojem powinniśmy czekać na wydarzenia roku olimpijskiego. W nowym rozdaniu zaledwie 8 wag olimpijskich o kwalifikacje do IO w Tokio (2020) będzie niezwykle trudno, ale na dzień dzisiejszy wydaje się, że mamy na kim budować swój umiarkowany optymizm.

WYNIKI WALK FINAŁOWYCH [29 listopada 2019 roku - na pierwszym miejscu zwycięzcy]

52 KG Jakub Słomiński (KS Wda Świecie) – Maciej Jóźwik (BKS Skorpion Szczecin) 3-2
57 KG Jarosław Iwanow (TS Wisła Krakow) – Mateusz Wojtasiński (UKS Adrenalina Wrocław) 5-0
63 KG Damian Durkacz (BKS Concordia Knurów) – Mateusz Polski (KB Karlino) 5-0
69 KG Paweł Kastramin (Żoliborska Szkoła Boksu) – Andrzej Swiatyj (BKS Olimp Lublin) 5-0
75 KG Ryszard Lewicki (BKS Skorpion Szczecin) – Rafał Wołczecki (UKS Adrenalina Wrocław) 4-1
81 KG Sebastian Wiktorzak (BKS Skorpion Szczecin) – Mateusz Goiński (KB Zagłębie Konin) 5-0
91 KG Mateusz Masternak (RUSHH Kielce) – Michał Soczyński (KS PACO Lublin) 5-0
+91KG Oskar Safarian (BKS Concordia Knurów) – Aleksander Stawirej (KS Ziętek Team Kalisz) 3-2

90. MP SENIORÓW: MATEUSZ MASTERNAK PO 13 LATACH ZNÓW NA RINGU BOKSU OLIMPIJSKIEGO

W Opolu zakończył się wczoraj etap eliminacyjny 90. Mistrzostw Polski Seniorów w Boksie. Najważniejszym wydarzeniem trzeciego dnia zawodów był oczywiście występ Mateusza Masternaka (RUSHH Kielce, 91 kg). Były zawodowy mistrza Europy (EBU) wagi junior ciężkiej pewnie rozprawił się z Michałem Szocińskim (ŁKS Boks Łódź), stopując go w 2. starciu (RSC). Dodajmy, że popularny „Master” po raz ostatni w zawodach boksu olimpijskiego rywalizował w kwietniu 2006 r. (!) podczas turnieju Grand Prix w Białymstoku. W jego dorobku znajdują się dwa medale seniorskich MP (brąz wywalczony w 2005 r. i srebro w 2006). Czy tym razem sięgnie po złoty krążek? Odpowiedź na to pytanie poznamy w ciągu najbliższych 3 dni.

Niespodzianką wczorajszych walk były niewątpliwie porażki kadrowiczów Adama Kulika (KS PACO Lublin, +91 kg) i Damiana Adamca (RUSHH Kielce, 75 kg). Pierwszego pokonał na punkty (3-2) Paweł Sajda (Imperium Boxing Wałbrzych), zaś drugiego również niejednogłośnie (4-1) Kamil Urbański (Boxing Team Gosiewski Wrocław).

WYNIKI WALK ELIMINACYJNYCH 1/8 FINAŁU [26 listopada 2019 roku - na pierwszym miejscu zwycięzcy]

57 KG
Daniel Choromański (Bombardier Wrocław) – Tomasz Poneta (KS Zamłynie Radom) RSC 1
Albert Orzeł (KSZO Ostrowiec Św.) – Dawid Budzisz (LKS Skalnik Wiśniówka) RSC 2
Mateusz Wojtasiński (UKS Adrenalina Wrocław) – Maciej Jewdokin (KB Legia Warszawa) 5-0
Mikołaj Mańka (Sporty Walki Gostyń) – Konrad Czajkowski (MKB Energetyka Lubin) 5-0
Marcin Hejosz (KS Copacabana Konin) – Karol Poleszak (KS PACO Lublin) 5-0
Damian Szczepański (BKS Radomiak Radom) – Robert Zakharyan (BKS Skorpion Szczecin) 3-0

63 KG
Radomir Obruśniak (KB Karlino) – Patryk Tomczyk (Sporty Walki Gostyń) 5-0
Arkadiusz Zakharyan (BKS Skorpion Szczecin) – Mateusz Basza (TS Wisła Kraków) 5-0
Dominik Palak (KS SAKO Gdańsk) – Michał Bulik (OKB Odra Opole) 5-0
Patryk Pers (BKS Red Fighters Jelenia Góra) – Mariusz Szczepański (Niestowarzyszony) 5-0
Bartłomiej Przybyła (JKB Jawor Team Jaworzno) – Daniel Skorupa (Niestowarzyszony) WO.
Mateusz Polski (KB Karlino) – Damian Głowacz (MKB Energetyka Lubin) RSC 2

75 KG
Bartosz Gołębiewski (RUSHH Kielce) – Bartłomiej Włodarczyk (UKS Włókiennik Łódź) 5-0
Artem Razhik (SKB Energa Czarni Słupsk) – Paweł Michalik (Legia FC Warszawa) RSC 3
Bartłomiej Kaczmarek (ŁKS Boks Łódź) – Daniel Wawszczak (KS Start Częstochowa) RSC 2
Ryszard Lewicki (BKS Skorpion Szczecin) – Volodymyr Yushyn (Orzeł Oleśnica) RSC 2
Bartosz Skórka (KKS Sporty Walki Poznań) – Adrian Spoździał (BKS Skorpion Szczecin) 3-2
Kamil Urbański (Boxing Team Gosiewski Wrocław) – Daniel Adamiec (RUSHH Kielce) 4-1
Rafał Perczyński (KS SAKO Gdańsk) – Paweł Sabatowicz (KS Górnik Sosnowiec) DQ 3
Rafał Wołczecki (UKS Adrenalina Wrocław) – Paweł Rumiński (Legia FC Warszawa) WO.

81 KG
Sebastian Wiktorzak (BKS Skorpion Szczecin) – Krzysztof Gojny (JKB Jawor Team Jaworzno) 5-0
Kamil Lamczyk (ZKS Stal Rzeszów) – Mateusz Ziomek (RKB Wisłok Rzeszów) 3-2
Kajetan Kalinowski (KS PACO Lublin) – Mateusz Dziedzic (OKB Odra Opole) 5-0
Jan Lauk (Shark Łódź) – Maciej Haba (Boxing Team Gosiewski Wrocław) 5-0
Mateusz Wodziński (KS Górnik Sosnowski) – Klemens Szczepaniak (PTB Tiger Tarnów) 5-0
Piotr Szczukowski (KS SAKO Gdańsk) – Tomasz Czyczerski (OKB Odra Opole) WO.
Marek Krygier (ŁKS Boks Łódź) – Klaudiusz Hejmej (KS Grappling Kraków) 4-0
Mateusz Goiński (KB Zagłębie Konin) – Mateusz Kasza (06 Kleofas AZS AWF Katowice) 5-0

91 KG
Tomasz Spychalski (KB Zagłębie Konin) – Damian Babojć (KSW Tygrys Elbląg) RSC 2
Witold Lisek (06 Kleofas AZS AWF Katowice) – Jakub Stępiński (Bombardier Wrocław) 5-0
Kamil Ślendak (WKB Start Wlocławek) – Jakub Traczewski (KnockOut Warszawa) 5-0
Kamil Zieliński (ZKS Stal Rzeszów) – Bartłomiej Krasuski (BTS 1926 Broń Radom) 5-0
Adrian Wróblewski (PKS Gwardia Szczytno) – Piotr Smaroń (TS Wisła Kraków) RSC 2
Andrzej Kołton (KSZO Ostrowiec Św.) – Krzysztof Piórkowski (Gimnazjon Apin Wyszków) RSC 1
Mateusz Masternak (RUSHH Kielce) – Michał Szociński (ŁKS Boks Łódź) RSC 2

+91 KG
Aleksander Stawirej (KS Ziętek Team Kalisz) – Kamil Lorek (OKB Odra Opole) 5-0
Karol Mnich (RKB Boxing Radom) – Roland Biłoszewski (MLKS Sparta Złotów) RSC 2
Patryk Rostkowski (BKS Hetman Białystok) – Damian Zachłowski (FWF Boks Olsztyn) 5-0
Damian Knyba (BSB Astoria Bydgoszcz) – Jacek Rup (KS Start Częstochowa) 5-0
Paweł Sajda (Imperium Boxing Wałbrzych) – Adam Kulik (KS PACO Lublin) 3-2
Mateusz Jasiński (KS Gwardia we Wrocławiu) – Amadeusz Radomski (KB Puncher Cieszyn) 4-1
Krzysztof Włodarczyk (JKB Jawor Team Jaworzno) – Jan Kukuc (PTB Tiger Tarnów) KO 1
Oskar Safarian (BKS Concordia Knurów) – Marcin Sianos (Fight Club Koszalin) 5-0

SZYMAŃSKI, SĘK, ZIMNOCH I WERWEJKO NA TARCZY. WYGRANE ŁASZCZYKA, ŚLUSARCZYKA, GARDZIELIKA W RADOMIU

gala_radom2019

W walce wieczoru gali MB Boxing Night 6 w Radomiu Patryk Szymański (20-3, 10 KO) został zdominowany i pokonany przed czasem przez Andrieja Welikowskija (15-2-1, 9 KO), który górował właściwie w każdym elemenice rzemiosła i był dużo odporniejszy na ciosy.

Szymański w pierwszej akcji trafił prawym prostym, a potem zaczął celować lewym sierpowym na korpus. Ukrainiec zaczął jednak kontrować mocnym lewym sierpowym i chyba zranił Polaka. Welikowskij kontynuował ciekawe akcje w drugej rundzie, szukając różnych rozwiązań. Kończył zazwyczaj lewym sierpowym i coraz bardziej dominował. Szymański boksował schematycznie – miał swoje momenty, trafił m.in. lewym sierpowym, ale walka nie układała się po jego myśli. W trzecim starciu Welikowskij rozbijał już Polaka, spustoszenie siał zwłaszcza jego prawy. Szymański się trzymał i odpowiadał pojedynczymi trafieniami, lecz obficie krwawił jego nos i sytuacja podopiecznego Gusa Currena wyglądała coraz gorzej. Ukrainiec okazał się zawodnikiem wszechstronniejszym, umiejętnie balansował i kontrował, a także dobrze pracował na nogach. Koniec nastąpił w rundzie czwartej, gdy precyzyjna akcja zakończona kolejnym lewy sierpowym i prawym w okolice ucha posłała Polaka na deski. Patryk jakoś wstał, ale sędzia słusznie przerwał walkę, nie chcąc przesadnie narażać zdrowia zawodnika.

Shawndell Winters (13-2, 12 KO) pokazał się już w tym roku polskim kibicom z dobrej strony na gali w Katowicach, ale przegrał z Nikodemem Jeżewskim. Dziś Amerykanin wystąpił w wadze ciężkiej i pokonał przed czasem słabo przygotowanego Siergieja Werwejkę (11-3, 7 KO). Obaj zaczęli spokojnie i konsekwentnie, rozpoznając sytuację. Werwejko szedł do przodu za lewym prostym, Winters krążył wokół niego i czekał na okazję do ataku. Obaj trafili kilka razy lewymi prostymi i udali się do narożników. Drugą odsłonę Winters rozpoczął dynamiczną kombinacją, trafiając prawą ręką po lewym prostym. Chwilę później Amerykanin znów huknął prawą ręką i chyba zranił Werwejkę, ale nie poszedł za ciosem. Winters doskakiwał i kontrolował walkę, Werwejko nie miał wiele do powiedzenia, choć pod koniec rundy próbował się zerwać. Trzecia runda była szarpana, z obu stron brakowało czystych akcji. Siergiej doszedł do siebie i zaczął wreszcie pracować lewą ręką z większą precyzją (trafił przede wszystkim mocnym, bezpośrednim lewym sierpowym), co zapewniło mu zapewne zwycięstwo w tej odsłonie. Czwarta runda to znów sporo chaosu i przepychanek, w których lepiej czuł się zwinniejszy Winters, trafiając przede wszystkim prawą ręką. Werwejko odgryzał się lewymi sierpowymi, lecz dążenie do walki w półdystansie wyraźnie mu nie służyło. Siergiej próbował w piątej rundzie uruchomić wreszcie prawą rękę, ale to Winters trafił nią naprawdę mocno z doskoku i zranił Werwejkę, który zaczął słaniać się na nogach. Mimo wszystko zdołał się jakoś pozbierać i pod koniec rundy znów ruszył do ataku, trafiając prawym podbródkowym. Z kolei w rundzie szóstej Werwejko trafił kilka razy lewym sierpowym i wciąż był w grze, ale dał się złapać kontrą prawą ręką po odchyleniu. Padł na deski, zdołał wstać i został zasypany ciosami, przed nokautem uratował go gong. Po przerwie miał miękkie nogi, a Winters mądrze zaczynał akcje z dołu, by kontynuować bombami na górę. W końcu z narożnika Werwejki poleciał ręcznik na znak poddania i Robert Gortat przerwał walkę.

Sebastian Ślusarczyk (7-0, 5 KO) odniósł najważniejsze zwycięstwo w swojej dotychczasowej karierze, nokautując doświadczonego Dariusza Sęka (28-6-3, 10 KO). Sęk w swoim stylu zaczął od szachowania prawym prostym, do którego dokładał sporą ruchliwość. Odwrotna pozycja sprawiała Ślusarczykowi kłopoty, przyjmował lewe proste na dół, był również trafiany na głowę. W końcu wystrzelił celnym lewym sierpowym i do końca rundy starał się atakować, lecz prezentował zbyt słabą pracę nóg, by zagrozić rywalowi. Doświadczenie i umiejętności Sęka robiły swoje w drugiej rundzie, ale wyglądał na coraz bardziej zmęczonego. Ślusarczyk zaczął regularnie trafiać lewymi sierpowymi i walka się wyrównała. W trzeciej odsłonie napór Ślusarczyka zaczął robić na Sęku wrażenie. Serie ciosów w różnych płaszczyznach – od mocnych prawych, przez uderzenia na korpus, do lewych sierpowych – dochodziły celu i szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na stronę młodszego zawodnika. Ślusarczyk nie przygotowywał swoich akcji najlepiej w czwartej odsłonie, ale jego młodość, siła i ambicja pchały go do przodu. Zaczynała jednak zawodzić kondycja, a Sęk stopniowo przełamywał kryzys i wracał do gry. Pod koniec starcia został natomiast zraniony ciosami z prawej ręki na dół i na górę. W piątej rundzie Ślusarczyk złapał drugi oddech i kontynuował natarcie, trafiał lewym i prawym sierpowym, zamknął Sęka w narożniku, zasypał go ciosami i ciężko znokautował.

Jeden z najciekawszych polskich zawodników ostatniej dekady, Kamil Łaszczyk (27-0, 9 KO) pokonał wysoko na punkty Aleksandra Jegorowa (20-3-1, 10 KO) i pokazał, że duży talent idzie obecnie w parze z naprawdę niezłą formą. Kamil wdał się na początku w dość ryzykowną wymianę, ale chwilę później zaznaczył przewagę szybkości ładnymi akcjami prawą ręką. Wciąż jednak odsłaniał się w półdystansie i Jegorow regularnie lokował niebezpieczne prawe sierpowe. Pod koniec rundy Łaszczyk trafił mocnym prawym na dół, ale Jegorow zakończył pierwszą odsłonę natarciem. W pierwszej akcji drugiej rundy Polak huknął celną kombinacją. Potem rozluźnił się i trafił kilkoma mocnymi ciosami, m.in. lewym sierpowym na dół i prawym z góry. Niestety doznał rozcięcia prawego łuku brwiowego, zresztą twarz Jegorowa również krwawiła. Łaszczyk naprawdę dobre momenty przeplatał słabymi, a Jegorow wciąż pozostawał w grze. Podwójny i potrójny lewy prosty Łaszczyka i różnicowanie siły ciosu ”robiły robotę” w trzeciej i czwartej odsłonie. Polak szachował Ukraińca, choć nie chciał lub nie potrafił do końca uruchomić nóg i walka wyglądała momentami chaotycznie, także ze względu na niewygodny styl Jegorowa. Łaszczyk miał kapitalną końcówkę czwartej rundy, gdy trafił kilkoma sierpowymi w różnych płaszczyznach i zranił Ukraińca prawym podbródkowym. Można powiedzieć, że Jegorow został uratowany przez gong. Lewy na górę-prawy na korpus i bezpośredni prawy-lewy sierpowy po zejściu to dwie akcje, które często widzieliśmy w wykonaniu Łaszczyka, który rozwinął w piątej rundzie skrzydła i pokazywał naprawdę ciekawy boks. Ranił Jegorowa głównie bombami na korpus. Totalna dominacja Łaszczyka trwała w szóstej odsłonie, gdy Jegorow wielokrotnie zginał się z bólu, ale zdołał jakoś przetrwać. Kamil trochę za bardzo podpalał się w rundzie siódmej, Jegorow dużo klinczował i uchronił się przed nokautem, przyjmując po drodze kolejne mocne ciosy – od uderzeń z bliska na korpus, przez prawe proste (w kombinacjach i bezpośrednie) do sierpowych na głowę. Podobny przebieg miała ostatnia runda, pod koniec której Łaszczyk znów był blisko skończenia przed czasem po serii sierpowych. Po ostatnim gongu sędziowie byli niemal jednomyślni (79-73 i dwa razy 80-72).

- Tutaj w Radomiu upadłem i tutaj chcę się podnieść – mówił przed tym startem Krzysztof Zimnoch (22-3-1, 15 KO). Ale Radom mu nie służy, a Krzysztof Twardowski (6-2, 4 KO) wysłał go chyba na sportową emeryturę. W pierwszej rundzie Zimnoch ustawiał przeciwnika lewym prostym, ale to Twardowski zadał najmocniejszy cios – prawy krzyżowy w akcji prawy na prawy. Na początku drugiego starcia Twardowski zranił faworyta prawym krzyżowym na szczękę. Widział, że Zimnoch się zachwiał, więc doskoczył do niego, władował przy linach kilka kolejnych mocnych bomb i zamroczonego Zimnocha przed ciężkim nokautem uratował sędzia Arek Małek. Dla Zimnocha, kiedyś naprawdę dobrego amatora i zawodowca, był to powrót po ciężkim nokaucie z rąk Joeya Abella ponad dwa lata temu. Zbił kilogramy do kategorii junior ciężkiej, ale niestety czas płynie nieubłaganie. I jego czas w poważnym boksie właśnie się skończył…

Rok trwała przerwa Kamila Gardzielika (10-0, 3 KO) od startów. W tym czasie nie zardzewiał i pewnie ograł niepokonanego dotąd Mikolaja Kuzmickiego (11-1, 9 KO). Kamil zaczął spokojnie, ale kontrolował przeciwnika lewym prostym. W drugiej rundzie poczęstował rywala efektownym prawym podbródkiem, choć nie włożył w ten cios siłę i nie zrobił nim większej krzywdy. Po przerwie do swojego arsenału dodał uderzenia na korpus, co na dłuższym dystansie ma spore znaczenie. Przewaga Polaka wzrastała i nie podlegała dyskusji, a jedyne do czego można było się przyczepić, to brak zmiany tempa i ponowień. Ale on chyba chciał po prostu poboksować parę rund więcej po bardzo długiej przerwie. W siódmym starciu ruszył nieco agresywniej i szczególnie jego haki po dole robiły na przeciwniku wrażenie. Ambitnie jednak walczył o przetrwanie, a czasem nawet szukał szczęścia w jakimś obszernym sierpie. Sędziowie punktowali 79:73 i dwukrotnie 80:72, oczywiście na korzyść Gardzielika.

Mający ostatnio gorszy okres Kamil Młodziński (12-5-4, 6 KO) pokonał Jakuba Dobrzyńskiego (4-3, 1 KO). Już na początku zaiskrzyło. Pod koniec drugiej minuty Kamil trafił prawym krzyżowym na szczękę, zamroczonego rywala trafił jeszcze krótkim lewym sierpem i zaliczył dodatkowy punkt za nokdaun. Kuba doszedł do siebie i w drugiej oraz trzeciej odsłonie nawiązał wyrównaną walkę, jednak w końcówce czwartej znów był w poważnym kryzysie. Młodzińskiemu wygraną przed czasem zabrał chyba gong na przerwę, a minuta odpoczynku starczyła Dobrzyńskiemu na regenerację. Dobrzyński w ostatnich sześciu minutach znów nawiązał równą walkę, jednak nie zdołał odrobić strat. Sędziowie punktowali 58:55, 59:54 i 58:55 – wszyscy na korzyść Młodzińskiego.

źródło: bokser.org

SZYBKIE I ŁATWE ZWYCIĘSTWA ARTURA SZPILKI I FIODORA CZERKASZYNA W SOSNOWCU

Szpilka_sosnowiec

Zaledwie 87 sekund trwał wczoraj w Sosnowcu powrót Artura Szpilki (23-4, 16 KO). Najważniejsze, że były pretendent do mistrzostwa świata wagi ciężkiej wrócił na dobre tory. A Fabio Tuiach (29-7, 16 KO)? Telewizja Polska powinna powiedzieć stanowcze „NIE” takim zawodnikom w przyszłości na walkę wieczoru. Włoch pod koniec pierwszej minuty zrobił krok do przodu, „Szpila” skontrował lewym krzyżowym na górę i posłał przeciwnika na deski. Ten powstał, jednak Artur doskoczył, poprawił dwoma hakami na żebra i było po wszystkim. Po wszystkim „Szpila” zapowiedział, że po latach wraca do limitu kategorii junior ciężkiej, w której górny limit wynosi 90,7 kg.

Na naszych oczach rodzi się talent w osobie Fiodor Czerkaszyn (14-0, 9 KO). Na własnej skórze przekonał się o tym bardzo przecież solidny Guido Nicolas Pitto (26-7-2, 8 KO). Podopieczny Fiodora Łapina przejechał się po rywalu i wykończył go już w końcówce pierwszej rundy! Wszystko zaczął szybkim i celnym lewym prostym oraz hakami na korpus. Na początku trzeciej minuty złapał przeciwnika w uniku prawym bitym z góry w dół na czoło i wysłał go na deski. Argentyńczyk powstał na osiem, jednak Fiodor dopadł go przy linach, zasypał lawiną ciosów i zmusił sędziego ringowego do zastopowania potyczki.

Marek Matyja (17-1-2, 8 KO) szykował się na rewanż z Pawłem Stępniem. I choć do niego nie doszło, to pięściarz z Oleśnicy potwierdził zwyżkę formy, stopując cenionego journeymana Tony’ego Averlanta (27-12-2, 5 KO). Wychowanek Wojtka Bartnika, obecnie zawodnik trenera Fiodora Łapina, w swoim zwyczaju rozpoczął od ciosów na korpus. Francuz jednak nie zwykł się łatwo przewracać i zbierał wszystko bez zmóżenia oka. Dał się jednak uśpić i w czwartej rundzie Marek dla odmiany strzelił prawym sierpowym na górę, posyłając przeciwnika na deski. Po liczeniu do ośmiu poprawił taką samą akcję. Znów naruszył oponenta, lecz tym razem obyło się bez nokdaunu. W piątej odsłonie Polak kontynuował ofensywę, a w szóstej dokończył dzieła zniszczenia. I znów po kilku ciosach na korpus uderzył prawym na górę. Averlant co prawda powstał, lecz pokręcił głową i poddał się.

Nastawialiśmy Was na to, by bacznie przyglądać się Kamilowi Bednarkowi (1-0, 1 KO). Ten wciąż młody, 24-letni chłopak z Dzierżoniowa, po uporaniu się z problemami osobistymi ma właśnie za sobą udany debiut zawodowy. Piotr Rzyman (2-3, 2 KO) uchodzi za twardego zawodnika, lecz z podopiecznym Piotra Wilczewskiego wytrzymał niewiele ponad minutę. Bednarek zranił go najpierw kontrą lewym sierpowym, zagonił do lin, poprawił dwoma hakami na korpus i było po wszystkim. Wcześniej odbyły się dwa inne pojedynki.

Wyniki pozostałych walk:
Sebastian Chojecki (debiut) vs Przemysław Binienda (2-26, 2 KO) PKT 2:1 [39:37, 37:39, 39:38]
Denis Krotiuk (debiut) vs Boguslaw Jano (3-35, 2 KO) TKO 1

źródło: bokser.org

SZPILKA BRUTALNIE ZNOKAUTOWANY PRZEZ CHISORĘ W LONDYNIE

SZPILKA04

Zaczęło się nieźle, ale Artur Szpilka (22-4, 15 KO) został bardzo ciężko znokautowany przez Derecka Chisorę (31-9, 22 KO). Od początku zrobiło się gorąco. Anglik zgodnie ze scenariuszem zaatakował. Trafił mocnym prawym na dół i polował prawym sierpem na górę. Na szczęście nie trafiał. Polak za to skontrował go długim lewym krzyżowym, a potem lewym podbródkiem. Dobry początek.

Drugą rundę Artur zaczął niezłym prawym jabem, jednak za moment został brutalnie spacyfikowany. Chisora uderzył najpierw dwukrotnie prawym na dół, czym uśpił czujność „Szpili”. Huknął prawym sierpowym i na dobrą sprawę już było po wszystkim. Artur nie padł, ale tylko dlatego, że opierał się o liny. Były mistrz Europy doskoczył do zranionej ofiary, poprawił lewym sierpem, a kolejnym prawym ciężko znokautował naszego rodaka. Prawie równie ciężko, jak kilka lat temu Deontay Wilder

źródło: bokser.org

SKANDAL W RYDZE! GŁOWACKI ZNOKAUTOWANY PRZEZ BRIEDISA

glowacki_briedis

Mairis Briedis (25-1, 18 KO) znokautował Krzysztofa Głowackiego (31-1, 19 KO) i odebrał mu mistrzostwo świata w półfinale turnieju WBSS w Rydze po skandalicznej walce, w której królowały brutalne faule – przede wszystkim ze strony Łotysza – i błędy sędziów.

„Główka” od początku ruszył do przodu i po kilku zwodach i spięciu w półdystansie trafił lewym prostym na korpus. Potem trafił piękną akcję lewy na górę-prawy na dół, a następnie huknął podbródkowym. Briedis odpowiedział bezpośrednim prawym, a Polak konsekwentnie polował na długi lewy na korpus. Początek drugiej rundy to agresywny atak ”Główki”, który obniżał pozycję i wywierał presję. Briedis próbował umieścić prawy prosty za ucho. Następnie Polak poszukał akcji z kontry i w drugie tempo. W zwarciu Polak uderzył w tył głowy, a Bredis zrewanżował się ciosem łokciem w szczękę, po którym Polak padł na matę ringu.

Na szczęście zdołał wstać, sędzia udzielił ostrzeżenia Briedisowi, ale kiedy wznowił akcję, Łotysz ruszył na Polaka i posłał go na deski serią ciosów. Polak powstał i wdał się w szaloną wymianę, która trwała jeszcze po gongu, a sędzia nie przerwał akcji. Polak padł na deski, ale kilka sekund po gongu! Fiodor Łapin wbiegł na ring i interweniował. Trzecia runda to szalona wymiana ciosów, w której Głowacki zdołał najpierw trafić, ale chwilę później został znokautowany. Walka miała niewątpliwie skandaliczny przebieg i będzie zapewne składany natychmiastowy protest.

źródło: bokser.org

ZWYCIĘSTWA FAWORYTÓW PODCZAS GALI KNOCKOUT BOXING NIGHT 6 W ŁOMŻY

diablo01

W pojedynku wieczoru gali Knockout Boxing Night 6 w Łomży były mistrz świata wagi junior ciężkiej Krzysztof Włodarczyk (57-4-1, 39 KO) skrzyżował rękawice z Alexandru Jurem (18-3, 7 KO). Walka nie porwała – odbyła się na pełnym dystansie, przewaga Polaka była jednak w niej widoczna prawie na każdym kroku.

Tradycyjnie Włodarczyk zaczął walkę spokojnie, szukał precyzyjnych ciosów. Kilka lewych prostych ze strony Polaka zapoznało się z twarzą jego rumuńskiego przeciwnika. W trzeciej odsłonie, po solidnym początku „Diablo”, do głosu doszedł przez chwilę Rumun, któremu kilka razy udało się trafić polskiego pięściarza. Jur wystrzelił lewy sierpowy, wszedł w półdystans. Jego ofensywa nie trwała zbyt długo. Już w czwartej rundzie „Diablo” ponownie był stroną przeważającą, Rumun szedł do przodu za podwójną gardą i oszczędnie zadawał ciosy. Nie wolno jednak zganiać na pasywność rywala. Warto nadmienić, że podopieczny Fiodora Łapina zmagał się z problemami zdrowotnymi. Trzeba bowiem przyznać, że Włodarczyk – co jest niezwykle częste w jego występach – również nie był bardzo aktywnie boksującym pięściarzem. Na ringu w Łomży starał się do perfekcji doszlifowywać każdą akcję, stawiał na jakość, nie ilość. Odbiło się to jednak chyba na widowisku. Druga połowa walki była z kolei ze strony Włodarczyka bardziej interesująca. W dziesiątej rundzie Jur wykonał 2-3 szarże w stronę Polaka próbując go zaskoczyć, po chwili zabrzmiał gong. Włodarczyk wygrał z Jurem jednogłośnie na punkty (96-94, 97-93, 99-92). Wszyscy czekamy jednak na duże, zagraniczne potyczki „Diablo”. Kiedy jednak one nadejdą?

Fiodor Czerkaszyn (12-0, 8 KO) miał pierwotnie zawalczyć z innym, mocniejszym przeciwnikiem. Do Łomży przyleciał jednak Kassim Ouma (29-13-1, 18 KO). Walka trwała krótko i chyba nikt nie jest z niej zadowolony. Duży niedosyt. – I my, i kibice zostaliśmy zrobieni w trąbę – tak promotor Andrzej Wasilewski skwitował ten pojedynek. Co dokładnie wydarzyło się w Łomży? Czerkaszyn rozpoczął walkę w swoim stylu, czujnie szukając luki w boksie Oumy. W drugiej rundzie Fiodor zaatakował, miał przewagę i po jednej z akcji narożnik rywala… rzucił ręcznik. Co ciekawe, Ouma wykazywał chęć dalszego kontynuowania walki. Do tego jednak nie doszło i pojedynek został przerwany.

Marek Matyja (16-1-1, 7 KO) pokonał niejednogłośnie na punkty Bartłomieja Grafkę (22-33-3, 10 KO), z którym zmierzył się już w 2015 roku. Dziś, tak jak ponad trzy lata temu, górą okazał się Matyja. W pojedynek dobrze wszedł podopieczny Fiodora Łapina, który świetnie zachodził Grafkę, wyprzedzał i unikał jego ciosów. Zawodnik Silesia Boxing nie był mu dłużny, starał się skracać dystans, ale Matyja odrobił lekcję i dziś nie był łatwym do trafienia pięściarzem. Po sześciu rundach sędziowie nie byli jednak jednomyślni. Z jednej z kart punktowych wyczytano wynik 59-56 na korzyść Bartłomieja Grafki, co można odebrać jako przedwczesny primaaprilisowy żart. Dwaj inni sędziowie wypunktowali 59-55 dla Matyji i to on został – słusznie – ogłoszony zwycięzcą.

Dziesiąte zawodowe zwycięstwo zanotował podczas gali Knockout Boxing Night 6 w Łomży niepokonany Przemysław Zyśk (10-0, 3 KO). Polski pięściarz pokonał jednogłośnie na punkty Artioma Karpeca (21-12, 6 KO). Zdaniem sędziów wszystkie z rund wygrał Zyśk. Nie za wiele możemy napisać o tym pojedynku. Zyśk był zdecydowanym faworytem i mniej więcej wiedzieliśmy, czego spodziewać się po jego rywalu. Karpec przegrał bowiem ostatnich 11 walk. Dziś w ringu ponownie włączył tryb defensywny. Jego rywal, pięściarz Knockout Promotions nie miał problemu z wypunktowaniem go. Czekamy na wyzwania dla Przemka.

Mateusz Tryc (7-0, 5 KO) pokonał na punkty stosunkiem dwa do remisu Sergieja Żuka (3-3-2). To pierwsze tegoroczne zwycięstwo Tryca, jest jednak mnóstwo do poprawy. Jeden z sędziów punktowych niewątpliwie oglądał inną walkę. Walka była bardzo wyrównana. Wydawało się, że trzy pierwsze rundy mogły być na korzyść Żuka, szczególnie druga oraz trzecia runda. Ukrainiec bił bardzo dużo z luzu – prawy nad lewą ręka, lewy sierpowy. Prawy na prawy, podbródkowy + lewy sierpowy. Prawy podbródkowy w tempo. Na każdy cios Polaka Żuk odpowiadał swoim uderzeniem. Tryc był niewątpliwie zaskoczony wejściem w walkę Żuka. Ukrainiec dobrze wszedł walkę, nie miał respektu do Tryca. Od czwartej rundy Tryc wziął się do roboty – wygrał ją, tak jak i piątą odsłonę. W szóstej rundzie polski pięściarz również zaatakował, ale nadziewał się na soczyste kontry Ukraińca. Gdyby Żuk dysponował mocniejszym uderzeniem, Mateusz Tryc wylądowałby pewnie na deskach. Po sześciu bardzo interesujących rundach sędziowie stosunkiem dwa do remisu orzekli zwycięstwo Tryca (58-56, 57-57, 59-55). Ostatnia punktacja, czyli 59-55 na korzyść Tryca, pozostawia jednak wiele do życzenia. Walka bowiem była bliska remisu.

Bardzo krótko trwał debiut na zawodowych ringach Laury Grzyb (1-0, 1 KO). 22 sekundy i po sprawie. Utalentowanej polskiej zawodniczce wystarczyły dwa ciosy, w tym najważniejszy prawy na dół, by zakończyć pojedynek i zwyciężyć Brankę Arambasić (0-4). Walka bez historii – czekamy na kolejne występy Laury.

źródło: bokser.org

KRZYSZTOF GŁOWACKI PONOWNIE ZAWODOWYM MISTRZEM ŚWIATA!

glowacki_vlasov

Znakomite widowisko stworzyli Krzysztof Głowacki (31-1, 19 KO) i Maksim Własow (42-3, 25 KO) w ćwierćfinale turnieju World Boxing Super Series. Wygrał Polak i odzyskał tytuł mistrza świata WBO kategorii junior ciężkiej, póki co w wersji tymczasowej, lecz prawdopodobnie Aleksander Usyk pójdzie teraz do wagi ciężkiej i Krzysiek zostanie uznany pełnoprawnym championem!

Rosjanin ostro ruszył na naszego rodaka, ale „Główka” skontrował go lewym sierpowym, studząc nieco zapały.  Polak przyjął w pierwszej rundzie długi prawy, odpowiedział jednak znów lewym sierpem, a krótkim prawym wstrząsnął rywalem. Niestety ułamek sekundy po komendzie stop, dlatego nie miał okazji ponowić akcji. W drugiej rundzie Własow wydłużył dystans, operując ciosami prostymi. Krzysiek natomiast polował ciosami na korpus.

Trzecie starcie wyglądało źle, ale na kilkanaście sekund przed końcem krótki prawy Krzyśka w połączeniu ze złym ustawieniem nóg rywala dał Polakowi dodatkowy punkt za nokdaun. Własow nie był ani trochę ranny, ale sędzia liczył. Bo miał prawo… Fajna i wyrównana była czwarta runda. Po tym co wcześniej pokazali Briedis i Gevor, teraz kibice oglądali boks na naprawdę wysokim poziomie. Piąta runda dla Własowa. Co prawda odczuwał wyraźnie haki na korpus, ale wydłużał i ponawiał swoje akcje. Nawet jeśli dwa pierwsze ciosy pruły powietrze, to trzeci dochodził celu. – Poczekaj na niego, on sam do ciebie przyjdzie – mówił w narożniku trener Fiodor Łapin. Ale podobnie wyglądały kolejne trzy minuty, przy czym „Główka” coraz częściej szukał korpusu przeciwnika.

Siódma i ósma runda były wyrównane, może nawet z lekkim wskazaniem na Własowa, jednak w dziewiątej haki po dole ewidentnie kruszyły Rosjanina. Jeśli tylko taki cios wchodził czysto, Maksim od razu się kleił i klinczował. Własow odżył po przerwie. Trafiał częściej, za to Krzysiek wyraźniej.

Kapitalna jedenasta runda. Obaj trafiali mocnymi ciosami. Po zderzeniu głowami pod lewym okiem Polaka pojawiło się głębokie rozcięcie. Z kolei na czole Własowa pojawiła się spora opuchlizna. Przed ostatnim starciem obaj dostali zasłużone brawa od kibiców. Ostatnie trzy minuty – jak cała walka. Widowiskowe, zażarte, prowadzone w wysokim tempie i… trudne do punktowania. Krzysiek kończył pojedynek zakrwawiony, na czole Maksima wyrosła piłeczka tenisowa. Jutro obaj będą cierpieć, ale póki co czekali w napięciu na werdykt. Sędziowie punktowali 118:110, 117:110 i 115:112 – wszyscy na korzyść Polaka! Brawo!

źródło: bokser.org

W GLIWICACH SZPILKA NIEZNACZNIE LEPSZY OD WACHA. STĘPIEŃ W TARAPATACH ALE WYGRAŁ

szpilka_wach

Po emocjonujących dziesięciu rundach Artur Szpilka (22-3, 15 KO) pokonał niejednogłośnie na punkty Mariusza Wacha (33-4, 17 KO), choć pojedynek skończył półprzytomny, na skraju nokautu. Przekrętu żadnego nie było, ale przez wzgląd na końcówkę rewanż wydaje się być obowiązkowy!

Od pierwszego gongu Mariusz ruszył do przodu. Szybszy Artur tańczył na nogach, bił konsekwentnie lewym na korpus, ale „Waszka” wyczekał i huknął prawym z całej siły. Chybił, ale ten cios przeszedł od celu dosłownie o centymetry. Druga odsłona wyglądała podobnie, lecz dwadzieścia sekund przed gongiem podopieczny Piotra Wilczewskiego trafił mocnym prawym krzyżowym. – Jedziemy! – mobilizował swojego zawodnika „Wilk”. – Doły! – słychać było po drugiej stronie Andrzeja Gmitruka. Trzecia runda nieznacznie dla „Szpili”, który znów uruchomił nogi. I słuchał wskazówek z narożnika. Na starcie czwartego starcia Mariusz trafił rywala dwa razy przy linach. Wach przejął inicjatywę, jednak zmęczył się chyba tym tempem i w końcówce spuścił nieco z tonu. W piątym dla odmiany Artur lepiej zaczął, a Mariusz lepiej finiszował. Znów doszedł długi prawy. – To za mało. Te rundy są jeszcze zbyt równe – pobudzał „Waszkę” Wilczewski. W szóstej rundzie Wach podkręcił tempo. I sprawdziło się co mówił. Podmęczony już lekko Szpilka opuścił ręce przy linach i zainkasował kilka bomb Wacha. Mariusza przytkała widocznie poprzednia runda, bo w siódmej przez dwie minuty oddał inicjatywę rywalowi. Ale trafił długim prawym na korpus, poprawił prawym na górę i znów zrobiło się gorąco. Ale Artur na samym finiszu odpowiedział lewym sierpowym. W ósmym starciu Mariusza dopadł ewidentny kryzys. Przechodził te trzy minuty. Artur za to nabrał wiatru w żagle i choć nie robił większej krzywdy, pewnie wygrał 10:9. Podobnie wyglądało ponad dwie i pół minuty kolejnego starcia. Wach trafił tuż przed gongiem mocnym prawym, lecz nie miał prawa wygrać tego odcinka jedną akcją. Na ostatnią rundę Wach wyszedł zdeterminowany. Zaatakował, dał z siebie wszystko. Przez dwie minuty bez rezultatu, aż w końcu złapał Szpilkę prawym bitym z góry. Artur padł na deski. Powstał z trudem. To było najdłuższe czterdzieści sekund w jego karierze. Zataczał się, był półprzytomny, ale dotrwał jakimś cudem do gongu. Wszyscy czekali w napięciu na werdykt… Sędziowie orzekli – 97:93 Szpilka, 93:96 Wach i 95:94 Szpilka.

Paweł Stępień (12-0, 11 KO) ma za sobą najtrudniejszą walkę, ale i najcenniejszy skalp w karierze. Polak powstał z desek i pokonał przed czasem byłego pretendenta do tytułu mistrza świata wagi półciężkiej, Dimitrija Suchockiego (23-7, 16 KO). Pięściarz ze Szczecina wyszedł do ringu zrelaksowany. Fajnie przepuszczał akcje przeciwnika, samemu kąsając lekkimi, za to celnymi kontrami. W trzeciej rundzie Rosjanin ostrzej natarł, przechodził do półdystansu, ale Paweł w końcówce ostudził nieco jego zapały dwoma kontrami. Suchocki zawsze był znany jednak z mocnego uderzenia i determinacji. Na własnej skórze przekonał się o tym Polak 40 sekund przed końcem czwartej odsłony, gdy poleciał na deski po lewym sierpowym rywala. Nie był bardzo zraniony, ale rundę przegrał 8:10. Suchocki nabrał wiary w sukces, atakował jeszcze śmielej i obraz pojedynku wyrównał się na półmetku. W szóstej rundzie większość ciosów Rosjanina przepuszczał bądź blokował, lecz za bardzo oddał inicjatywę. Ładne uniki to zdecydowanie za mało, by wygrywać rundy. A rozochocony Suchocki bił z całych sił z obu rąk. Rzadko trafiał czysto, ale to on dyktował teraz tempo. Dopiero w siódmym starciu Stępień odzyskał rytm i choć zainkasował parę „obcierek”, to chyba wygrał ten trzyminutowy odcinek. W ósmej rundzie wyglądał jeszcze lepiej. Na początku dziewiątej rundzie nastąpiło przełamanie. Stępień zranił oponenta lewym sierpowym, a za moment posłał na deski bezpośrednim prawym. Suchocki czekał do ośmiu. Za długo. Gdy powstał, sędzia Arek Małek zastopował potyczkę. To był chyba mały błąd arbitra, ale z drugiej strony Suchocki dał mu też pretekst, czekając zbyt długo na kolanie. Tak czy siak Paweł pokazał, że poza umiejętnościami bokserskimi, ma również do tego sportu serducho.

Maciej Sulęcki (27-1, 11 KO) to światowa czołówka wagi średniej. Jean Michel Hamilcaro (26-10-3, 6 KO) to średniak, ale Francuzi znani są z twardych charakterów, liczyliśmy więc na dłuższą walkę. Nic z tego. „Striczu” szybko rozprawił się z przeciwnikiem. Po pierwszej spokojnej, trochę rozpoznawczej rundzie, egzekucja nastąpiła w drugiej. Podopieczny Andrzeja Gmitruka napoczął przeciwnika hakiem na korpus. Ten chciał szybko odpowiedzieć, lecz Sulęcki skontrował go prawym krzyżowym na szczękę, po raz drugi posyłając na deski. Potem rozwinął skrzydła, zasypywał oponentami ciosami z obu rąk i po dwóch kolejnych liczeniach sędzia zatrzymał jednostronne bicie.

Ewa Piątkowska (12-1, 4 KO) w dobrym stylu pokonała Ornellę Domini (13-2, 3 KO) i po raz drugi obroniła tytuł mistrzyni świata federacji WBC w wadze junior średniej. W pierwszej rundzie podopieczna Andrzeja Liczika jeszcze sondowała rywalkę, ale w drugiej poczęstowała ją lewym hakiem na górę, poprawiła długim prawym krzyżowym, a jej jab kąsał coraz częściej. Po przypadkowym zderzeniu głowami po czwartej odsłonie Polce zaczęło jednak puchnąć lewe oko. To ją rozproszyło, wybiło z rytmu i boks wyglądał trochę gorzej, ale w połowie szóstego starcia trafiła mocnym lewym sierpowym i wróciła do gry. Urodziwa Szwajcarka w dziewiątej odsłonie już mocno cierpiała, a Ewa czując krew podkręciła tempo. Pretendentka wykazała się charakterem i dzielnie zaboksowała do końca. Sędziowie punktowali na korzyść Polki 100:90, 98:92 i 99:91.

W polsko-polskiej walce wagi półciężkiej Marek Matyja (15-1-1, 7 KO) pokonał Remigiusza Woza (11-4, 6 KO). Początek dość niespodziewany. Przez dwie i pół minuty nieznacznie przeważał Wóz, ale na trzydzieści sekund przed końcem nadział się na kontrę prawym sierpowym. Pięściarz z Oleśnicy poszedł za ciosem, wyprowadził długą serię i zmusił sędziego Leszka Jankowiaka do liczenia. Ale gdy walka została wznowiona, zabrzmiał zbawienny gong. Drugie starcie wyrównane, lecz w trzecim Matyja znów mocno trafił, poprawił kilkoma bombami i tym razem arbiter zatrzymał już dalszą rywalizację.

Zwycięstwa do swoich rekordów dopisali Przemysław Zyśk (9-0, 3 KO) w wadze junior średniej oraz Łukasz Różański (10-0, 9 KO). Przemek pewnie wypunktował Igora Fanijana (16-17-3, 8 KO) na dystansie ośmiu rund, choć można mu zarzucić, że momentami niepotrzebnie chciał się bić zamiast boksować. Na Łukasza natarł przez kilkadziesiąt sekund Eugen Buchmueller (13-4, 10 KO), lecz Polak spokojnie to przetrzymał i prawym sierpowym w okolice ucha zmusił do przyklęknięcia. Za moment taki samy prawy sierp Różańskiego zakończył walkę.

źródło: bokser.org

ĆWIERĆFINAŁ WBSS: MASTERNAK NIEZNACZNIE SŁABSZY OD DORTICOSA

Po raz kolejny zabrakło kropki nad „i”. Mateusz Masternak (41-5, 28 KO) zaprezentował się wczoraj w Orlando bardzo dobrze, ale niestety okazało się to zbyt mało na pokonanie Yuniera Dorticosa (23-1, 21 KO). Ostatecznie po dwunastu ciekawych rundach Polak przegrał jednogłośną decyzją sędziów.

Początek był jeszcze spokojny. Obaj pięściarze szachowali się ciosami prostymi, choć widać było, że to Mateusz jest nieco bardziej zestresowany. Kubańczyk mocno podkręcił tempo w drugiej rundzie, kiedy to udało mu się kilkukrotnie zranić reprezentanta Polski. „Master” w opałach był tak sporych, że chwilami mogliśmy się obawiać, że zakończy pojedynek z Dorticosem tak szybko jak Dmitrij Kudriaszow. Na szczęście Polak w przeciwieństwie do Rosjanina kryzysowe momenty przetrwał.

Po pierwszych wygranych przez siebie czterech rundach Kubańczyk się jednak trochę wystrzelał, a wtedy do głosu zaczął dochodzić pięściarz z Wrocławia. Wydaje się, że w środkowej fazie pojedynku Masternak „rozczytał” swojego rywala, potrafił doskonale unikać jego ciosów i sam świetnie atakował z kontrataku. W okolicach ósmego starcia trener Piotr Wilczewski dostrzegł nawet, że Kubańczyk jest już bardzo zmęczony i to Polak zaczął stopniowo przechylać szalę zwycięstwa na swoją stronę. Niestety dla nas, w końcowej fazie walki Dorticos złapał drugi oddech i to raczej on lepiej zaakcentował ostatnie rundy.

Ostatecznie po dwunastu starciach sędziowie jednogłośnie opowiedzieli się za wygraną pięściarza z gorącej wyspy. Punktacja brzmiała 115-113, 116-112, 115-113. To oznacza, że Mateusz Masternak podobnie jak Krzysztof Włodarczyk zakończył swój udział w turnieju World Boxing Super Series na ćwierćfinale. A szkoda, bo Dorticos zdecydowanie był do pokonania…

źródło: bokser.org

„DIABLO” SZYBKO NOKAUTUJE SANDSA. BOLESNA PORAŻKA SZYMAŃSKIEGO Z JOURNEYMAN`EM

diablo01

W pojedynku wieczoru gali Nosalowy Dwór Knockout Boxing Night 4 w Zakopanem Krzysztof Włodarczyk (56-4-1, 39 KO) nie dał absolutnie żadnych szans Al’owi Sandsowi (20-4, 18 KO) i pokonał Amerykanina już w drugiej rundzie po… lewym prostym. Dla „Diablo” była to trzecia tegoroczna walka i trzecia wygrana.

Pojedynek rozpoczął się spokojnie, pierwsza runda była zachowawcza – jak zwykle w pojedynkach z udziałem Krzysztofa. Z kolei Sands zadał kilka ciosów, ale nie były one realnym zagrożeniem dla Włodarczyka. W drugiej „Diablo” był już ciut aktywniejszy i w pewnym momencie wyprowadził lewy prosty, który trafił Sandsa i po którym Amerykanin zwijał się na deskach z bólu. Udało mu się na chwilę wstać, jednak ponownie uklęknął i sędzia ringowy przegrał starcie.

Patryk Szymański (19-1, 10 KO) miał pod okiem Andrzeja Gmitruka rozpocząć nowy etap swojej kariery, tymczasem… zaliczył straszną wpadkę i przegrał pierwszą walkę w karierze. Niespodzianka. Przykra niespodzianka. Wydawało się, że może i twardy, za to nie dysponujący mocnym ciosem Fouad El Massoudi (15-11, 2 KO) jest z góry skazany na pożarcie, tymczasem… Już w pierwszej rundzie zawodnicy zderzyli się głowami, co być może miało negatywny wpływ na pięściarza z Konina. Rozochocony przeciwnik od trzeciej rundy rozpoczął szturm na naszego prospekta, zyskując coraz wyraźniejszą przewagę. Sensacja dopełniła się w czwartej rundzie. Patryk został zastopowany. Padł po serii zakończonej prawą ręką. Co prawda powstał, ale poddał go narożnik.

Fiodor Czerkaszyn (11-0, 7 KO) pokazał, że nie tylko potrafi szybko nokautować, ale również zaboksować na pełnym dystansie. Dziś pokonał pewnie jak zwykle twardego Bartłomieja Grafkę (21-32-3, 10 KO). O ile pierwsza odsłona była jeszcze spokojna i typowo rozpoznawcza, to już w drugiej po świetnym lewym sierpowym Ukraińca pod Polakiem ugięły się nogi. Bartek wyciągnął wnioski i schował się za szczelną gardą, więc od trzeciej rundy podopieczny Fiodora Łapina coraz częściej bił hakami na korpus. Dłuższe kombinacje lżejszych ciosów kończył zawsze jednym mocnym. Szukał prawego podbródka i nawet dwa razy znalazł miejsce, jednak Grafka znany jest z tego, że przewraca się bardzo rzadko. W drugiej połowie walki Grafka starał się przejść do półdystansu, lecz szybszy i lepiej wyszkolony Czerkaszyn kontrolował go ciosami prostymi z dystansu. Dobra walka, zakończona wysoki zwycięstwem Fiodora – 79:73 i dwukrotnie 80:72.

Damian Kiwior (4-0) udanie rozpoczął swoją polską część zawodowej kariery, pokonując podczas gali w Zakopanem niezwyciężonego dotąd Gkourama Mirzajewa (3-1, 2 KO). Polak rozpoczął od jabów, ale już w drugiej rundzie szukał bezpośrednich prawych. Rywal starał się odpowiadać, lecz jego ciosy były zbyt obszerne i Damian zbierał te akcje na blok. Od trzeciej odsłony Kiwior dodał do swojego arsenału ciosy na korpus. Wielokrotny mistrz naszego kraju miał mały zastój w czwartym i piątym starciu, ale dobrze finiszował w szóstym, przypieczętowując swoją wygraną. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na jego korzyść 59:55 i 58:56.

źródło: bokser.org

NIEUDANY POWRÓT DO CHICAGO. ADAMEK SZYBKO ZNOKAUTOWANY PRZEZ MILLERA

Adamek937

Tomasz Adamek (53-6, 31 KO) dostarczył nam wielu niezapomnianych chwil, lecz w konfrontacji z ponad 140-kilogramowym Jarrellem Millerem (22-0-1, 19 KO) był po prostu bez szans. Były mistrz świata wagi półciężkiej i junior ciężkiej poległ już w drugiej rundzie!

Zgodnie z oczekiwaniami „Big Baby” od razu ostro ruszył na Polaka, który uciekał nogami, obijał jego tułów, szukając kontry z defensywy. Szybko dało się odczuć, że ciosy „Górala” nie robią wrażenia na cięższym o 40 kilogramów przeciwników. Miller trafił prawym podbródkiem, ale nasz wojownik przyjął to bez zmrużenia oka. Wyglądało to nieźle. Przez trzy minuty… Zaraz na początku drugiego starcia Miller zepchnął Tomka do lin, tam trafił prawym sierpowym przez gardę, poprawił prawym podbródkowym i wstrząsnął Polakiem. Adamek zrobił krok w tył, lecz Jarrell przymierzył jeszcze jednym prawym podbródkiem i było po wszystkim. Nokaut.

źródło: bokser.org

UDANY DEBIUT ANDRZEJA FONFARY W WARSZAWIE I …NOWEJ KATEGORII WAGOWEJ

fonfara_andrzej12

Lekko nie było, ale Andrzej Fonfara (30-5, 18 KO) może uznać swój debiut w kategorii junior ciężkiej za udany. Polak w głównej atrakcji wieczoru gali „Warsaw Boxing Night” zastopował w szóstej rundzie cenionego Ismaila Sillakha (25-6, 19 KO). Jednym z mankamentów Fonfary zawsze było dość wolne wchodzenie w pojedynek, jednak tym razem Polak rozpoczął bardzo aktywnie. Już w pierwszej rundzie Andrzej trafił rywala potężnym prawym sierpowym, po czym zasypał go serią ciosów, która zrobiła na Ukraińcu spore wrażenie. Właściwie całe pierwsze starcie Sillakh przeboksował na wstecznym. Drugie wyglądało już jednak zgoła inaczej. To amatorski wicemistrz świata przejął inicjatywę i doprowadził nawet do rozcięcia na głowie Polaka, choć sędzia uznał, że powstało ono na skutek przypadkowego zderzenia głowami. Pod koniec tego starcia Fonfara wystrzelił jednak krótkim prawym w zwarciu, po którym Ukrainiec poleciał na matę. Sillakh nie był jednak zamroczony i w trzeciej rundzie ponownie przeszedł do kontrofensywy, kilkukrotnie zaskakując Polaka bezpośrednimi lewymi prostymi. Więcej ciosów zadawał Fonfara, ale Sillakh od czasu do czasu bardzo groźnie kontrował. Sprawy nie ułatwiała naszemu pięściarzowi kontuzja nad lewym okiem, która wraz z kolejnymi ciosami wyprowadzanymi przez pięściarza z Ukrainy cały czas się pogłębiała.  W piątej rundzie wydawało się, że to Sillakh zaczyna przejmować kontrolę nad walką – 33-latek zaczął buńczucznie opuszczać ręce i zadawać celne i szybkie ciosy bite z dużego luzu. Jak się jednak okazało, były to ostatnie dobre momenty w tej walce Sillakha. W szóstym starciu Andrzej ponownie przyspieszył, zamknął rywala w narożniku serią ciosów, a sędzia Leszek Jankowiak wkroczył do akcji, ratując amatorskiego wicemistrza świata przed ciężkim nokautem.

Dla Michała Cieślaka (17-0, 11 KO) dzisiejsza walka z Dusanem Krstinem (8-10, 2 KO) była drugim występem na przestrzeni zaledwie dwóch tygodni. I to wysokie tempo dało o sobie znać, bo wprawdzie Radomianin pokonał swojego rywala przed czasem, jednak nie był to jego najlepszy występ. Pięściarz z Radomia boksował dziś zupełnie inaczej niż przed dwoma tygodniami w Legionowie. W walce z Radczenką nasz zawodnik pokazał się z naprawdę dobrej strony, natomiast dziś w pojedynku z reprezentantem Serbii był chaotyczny, jednowymiarowy i wyraźnie polował wyłącznie na jeden kończący cios. Przewaga Cieślaka ani przez chwilę nie podlegała dyskusji, jednak Michał bardzo wiele pudłował i miał problemy z odpowiednim ustawieniem sobie w ringu dość prosto boksującego pięściarza z Serbii. Co zupełnie zrozumiałe przybysz z Bałkanów starał się w tym pojedynku wyłącznie ograniczać do obrony, momentami zbyt długo przetrzymywał jednak Polaka, za co sędzia Molenda w czwartej rundzie ukarał go odjęciem punktu. Cieślak robił wszystko, by „urwać” w ringu swojemu oponentowi głowę, w dodatku znowu niestety od czasu do czasu faulował uderzając w tył głowy. Ostatecznie z pomocą Michałowi przyszedł sam jego rywal, który po piątej rundzie zdecydował się pozostać na stołku na znak poddania.

Michał Olaś (6-0, 5 KO) pokazał podczas dzisiejszej gali w Warszawie mądry i ładny dla oka boks. W efekcie miejscowy pięściarz znokautował w trzeciej rundzie Ramaziego Gogichaszwiliego (32-26-2, 19 KO). Właściwie wszystkie atuty były w tej walce po stronie warszawianina – od siły fizycznej po technikę. Co jednak najważniejsze – Olaś nie podpalał się, walczył mądrze, spokojnie i starał się być jak najbardziej precyzyjny. Gruzina zaś na pewno należy pochwalić za odporność na ciosy – w ciągu trzech rung Gogichaszwili przyjął na głowę sporo mocnych uderzeń, jednak padł dopiero po precyzyjnym prawym prostym na korpus. Dla Michała było to na pewno bardzo cenne przetarcie. A kolejny występ naszego ciężkiego już 31 sierpnia podczas gali w Kałuszynie.

W pierwszej zawodowej walce gali, po dużo trudniejszej przeprawie niż się spodziewaliśmy, Paweł Rumiński (4-2, 3 KO) pokonał Grzegorza Niedźwiedzkiego (0-1). W pierwszej rundzie ruchliwy i aktywny debiutant nieoczekiwanie trafiał prawym krzyżowym. Po przerwie wciąż radził sobie dobrze, choć Pawłowi coraz częściej zaczął wchodzić lewy prosty. W trzeciej odsłonie Rumiński usiadł na przeciwnika mocniejszym pressingiem, ale zdarzało się, że zainkasował jeszcze jakąś niepotrzebną kontrę. W czwartym i piątym starciu wciąż żaden z nich nie potrafił uzyskać wyraźniejszej przewagi, a przecież wydawało się, że wraz z upływem minut to bardziej doświadczony Paweł będzie zyskiwał. W ostatniej rundzie Rumiński lepiej zaczął, trafił ładnym prawym, ale pół minuty później Niedźwiedzki równie efektownie odpowiedział lewym sierpem, poprawił prawym podbródkiem i po ostatnim gongu obaj czekali w napięciu na ogłoszenie werdyktu. A sędziowie punktowali 58:56, 59:55 i 60:54 – wszyscy na korzyść Rumińskiego.

źródło: bokser.org

KRZYSZTOF „DIABLO” WŁODARCZYK WRACA DO GRY. POLACY GÓRĄ W RZESZOWIE

diablo_durodola

Krzysztof Włodarczyk (55-4-1, 38 KO) wrócił do gry i wciąż można go zaliczyć do szerokiej czołówki kategorii junior ciężkiej. W głównej walce wieczoru w Rzeszowie były dwukrotny mistrz świata pokonał jednogłośną decyzją Olanrewaju Durodolę (27-6, 25 KO).

„Diablo” rozpoczął dobrą pracą nóg i lewym prostym, ale przeciwnik od drugiej rundy zaczął coraz ostrzej nacierać. Podopieczny Fiodora Łapina zbyt bardzo oddawał momentami inicjatywę, choć trzeba dodać, że gardę miał szczelną i mało zbierał czystych akcji. Z upływem czasu łapał jednak rytm i fajnie wchodził w tempo swoimi kontrami. W szóstej rundzie firmowy lewy sierp Krzyśka wstrząsną Durodolą, ale Polak nie podpalał się i konsekwentnie boksował swoje. W siódmej po zakroku w tył huknął prawym podbródkowym i znów zachwiał przeciwnikiem. Do końca trwała fajna, techniczna walka, a gdy zabrzmiał ostatni gong sędziowie jednogłośnie wskazali na „Diablo”, punktując 98:92 i dwukrotnie 97:93.

Łukasz Różański (9-0, 8 KO) kolekcjonuje ostatnio skalpy zawodników po najlepszym okresie swojej kariery, ale ze znanym nazwiskiem. Tym razem do swojego rekordu dopisał nazwisko Michaela Sprotta (42-29, 17 KO). Polak bez zbędnych podchodów od razu ruszył na doświadczonego Anglika. Akcje rozpoczynał zawsze lewym prostym, ale służył on bardziej do skrócenia dystansu. A z bliska bił już z całych sił hakami i sierpami z obu rąk. Już w pierwszej rundzie Sprott był dwukrotnie liczony, lecz z opresji wyratował go gong. Było to jednak tylko odroczenie wyroku. Na początku drugiej odsłony Różański złapał przeciwnika w narożniku i po kolejnym nokdaunie sędzia nawet nie liczył, ogłaszając zwycięstwo miejscowego pięściarza przez TKO.

Fiodor Czerkaszyn (10-0, 7 KO) jak sam kiedyś przyznał lubi wątróbki” i zawsze ich szuka w ringu. Powoli staje się to jego znakiem firmowym, o czym właśnie boleśnie przekonał się Ayoub Nefzi (26-11-2, 5 KO). Już w końcówce pierwszej rundy Ukrainiec z polskimi korzeniami uderzył lewym hakiem na wątrobę i doświadczony przeciwnik przyklęknął. Za moment nastąpił zbawienny gong, lecz minuta przerwy niezbyt posłużyła się Tunezyjczykowi. Na początku drugiej rundy chronił prawej strony, więc Czerkaszyn strzelił dla odmiany prawym hakiem na splot słoneczny, który zadziałał z opóźnionym zapłonem. Dwie sekundy później rywal przyklęknął i dał się wyliczyć.

Przemysław Zyśk (7-0, 3 KO) pokonał w niezłym stylu Pavla Semjonovsa (22-10-2, 8 KO). Podopieczny Fiodora Łapina dążył do półdystansu. Kilka razy próbował prawego podbródka, lecz nie wyczuwał dystansu. Trafiał za to akcją lewy-prawy, a gdy rywal połapał się w tym, Polak uderzał bezpośrednim prawym krzyżowym. Szukał też dołów długim prawym bądź lewym hakiem pod prawy łokieć. Zyśk zagapił się w końcówce czwartej i szóstej rundy na lewy sierp, ale te uderzenia nie zrobiły na nim większego wrażenia. W siódmym starciu Przemek wydłużył swoje kombinacje, bił więcej z luzu i wszystko wróciło do normy. Na pewno Zyśk nie olśnił tym występem, ale dał pokaz solidnego boksu. No i po raz drugi w karierze zaboksował na dystansie ośmiu rund. Po ostatnim gongu sędziowie jednogłośnie wskazali na naszego rodaka, punktując 80:72 i dwukrotnie 79:73.

Rafał Jackiewicz (50-19-2, 22 KO) zanotował jubileuszowe zwycięstwo, pokonując po trudnym w sumie boju Aliaksandra Dzemkę (5-5, 1 KO). Początkowo Rafał kontrolował przeciwnika skutecznym lewym prostym, ale w drugiej rundzie oddał przeciwnikowi inicjatywę. Białorusin bił najczęściej na gardę, jednak był dużo aktywniejszy i na pewno wyrównał straty z pierwszej odsłony. Od trzeciej obraz potyczki już się wyrównał. Jackiewicz wciąż bił rzadziej, jednak jego ciosy miały większą wymowę. Trafił raz w zwarciu ładnym prawym podbródkowym, choć spektakularnych akcji brakowało w tym pojedynku. W ostatniej, szóstej rundzie, Jackiewicz zaczął bić częściej i wyciągnął wygraną na finiszu. Sędziowie przyznali mu ją stosunkiem głosów dwa do remisu – 58:56, 59:55 i 57:57.

Wcześniej Maksim Hardzeika (4-0, 2 KO) zastopował w drugim starciu Tomasza Golucha (6-13, 4 KO). Białorusin aż czterokrotnie doprowadzał Polaka do nokdaunu ciosami na korpus.

źródło: bokser.org

KIEPSKA PROMOCJA BOKSU NA OPUSTOSZAŁYM PGE NARODOWYM W WARSZAWIE

NGB_warszawa

Wobec absencji Mariusza Wacha to walka Artura Szpilki (21-3, 15 KO) była głównym daniem gali boksu zawodowego na PGE Narodowym. „Szpila” zrobił swoje i pewnie wypunktował doświadczonego Dominicka Guinna (35-12-1, 24 KO), wracając tym samym po prawie trzech latach na zwycięską ścieżkę.

Artur wniósł przed tą walką do ringu najwięcej kilogramów w karierze, a zatem niektórzy mieli obawy co do tego, jak będzie wyglądała jego mobilność. Dawało się zauważyć, że pod okiem trenera Andrzeja Gmitruka pięściarz z Wieliczki zaczął boksować bardziej ekonomicznie – mniej było niepotrzebnego skakania, więcej zaś zachodzenia oponenta i skracania dystansu za pomocą małych kroków. Szpilka od początku boksował bardzo spokojnie, ale bynajmniej nie pasywnie – przez cały czas wywierał na rywalu nieustanną presję i co jakiś czas rzucał w jego stronę mocne ciosy sierpowe z obu rąk. Trzeba jednak przyznać, że przeciwnik niespecjalnie mu w tych wszystkich działaniach przeszkadzał – Guinn skoncentrował się w tym starciu wyłącznie na obronie i tym, by zachować status pięściarza, który nigdy nie przegrał przed czasem. Z biegiem rund obraz pojedynku ani trochę się nie zmieniał – Szpilka wyraźnie przeważał, ale nie potrafił zranić swojego skrytego za szczelną gardą oponenta. No może poza szóstą rundą, w której u Amerykanina na skutek kilku przyjętych ciosów pojawił się krwotok z nosa. Po pewnym czasie sfrustrowani przebiegiem ringowych wydarzeń kibice zaczęli gwizdać, ale trzeba przyznać, że były to oznaki niezadowolenia skierowane głównie w stronę Guinna – Artur się starał, zadawał sporą liczbę ciosów, jednak 43-letni pięściarz zza oceanu nie zamierzał podkręcać tempa, zadowalając się tym, że przez dziesięć rund nie pozwolił zrobić sobie w ringu większej krzywdy.Przed ostatnią rundą podenerwowany nieco biernością swojego oponenta Szpilka starał się wymusić na trenerze Gmitruku pozwolenie na podjęcie większego ryzyka, ale znany z zamiłowania do konsekwentnego boksu szkoleniowiec pozostał nieugięty – niczego nie zmieniamy. Mimo to na trzydzieści sekund przed zakończeniem pojedynku Artur dopiął swego – trafił Amerykanina celnym ciosem z lewej ręki, posyłając go na deski. Guinn nie był jednak  „podłączony” i bez problemów dotrwał do końca. Werdykt mógł być tylko jeden – wszyscy sędziowie zgodnie wypunktowali tę walkę na korzyść zawodnika z Wieliczki.

Andrzej Wasilewski przestrzegał w studiu, że Ewa Piątkowska (11-1, 4 KO) będzie miała z Marią Lindberg (16-4-2, 9 KO) bardzo trudną przeprawę. I tak rzeczywiście było, ale na szczęście ostatecznie polska pięściarka skutecznie obroniła mistrzowski pas federacji WBC. Głównym problemem Ewy była w tym pojedynku chyba siła fizyczna Szwedki. Wszystko wyglądało nieźle dopóki Polka korzystała ze swojego zasięgu i boksowała na dystans, natomiast kiedy tylko Lindberg udawało się przedostać blisko swojej przeciwniki, natychmiast zaczynały się kłopoty. Walka była zażarta, obie panie nie szczędziły sobie mocnych ciosów, obie miały też w tej walce momenty, w których znajdowały się w sporych tarapatach. Niestety, długimi chwilami Piątkowskiej brakowało między linami spokoju, a w chaotycznych wymianach dużo lepiej radziła sobie reprezentantka Szwecji. Praca nóg była w tym starciu zdecydowanie atutem Polki, jednak obrończyni tytułu korzystała z tej broni nieco zbyt rzadko. W końcówce Ewa pokazała jednak charakter i ostatnie wymiany należały do niej. Po ostatnim gongu trudno było orzec, która z zawodniczek była lepsza. Obie panie uniosły ręce w górę w geście zwycięstwa, ale o wszystkim mieli oczywiście zadecydować sędziowie. A ci dwa do remisu (95-95, 96-94, 96-94) wskazali na wygraną reprezentantki Polski. Odetchnęliśmy z ulgą naprawdę głęboko.

Izu Ugonoh (18-1, 15 KO) zapowiadał, że chciałby pokonać Freda Kassiego (18-8-1, 10 KO) w lepszym stylu niż uczynił to Tomasz Adamek, ale niespecjalnie miał ku temu okazję. Kameruńczyk już po drugiej rundzie zdecydował, że nie ma ochoty dalej boksować. Urodzony w Szczecinie pięściarz zdawał sobie sprawę, że Kameruńczyk to bardzo niebezpieczny rywal i pierwsze dwie rundy przeboksował bardzo spokojnie, operując głównie ciosami prostymi i trzymając się od rywala w bezpiecznym dla siebie dystansie. Kiedy zabrzmiał gong oznajmiający początek trzeciego starcia oczekiwaliśmy więc, że w ringu w końcu zaczną się grzmoty, tymczasem Kassi oznajmił sędziemu ringowemu, że to koniec. Ogromna szkoda, bo Ugonoh nie zdążył się nawet rozkręcić.

Marcin Najman (15-5, 11 KO) nie znalazł sposobu na pokonanie Rihardsa Bigisa (13-6, 11 KO). Wszystko zakończyło się w czwartej rundzie na skutek kontuzji „El Testosterona”. Wydawało się, że Najman w swoim stylu rozpocznie pojedynek od huraganowego ataku, jednak zawodnik z Częstochowy praktycznie całą pierwszą rundę przeboksował asekuracyjnie. Spodziewany szturm przeprowadził dopiero na początku starcia drugiego, ale Łotysz łatwo wyłapał te wszystkie ciosy na gardę. Generalnie trzeba przyznać, że przez zdecydowaną większość czasu obaj panowie w ringu bardzo się oszczędzali – ciosów było niewiele, a poirytowana publiczność kwitowała niemrawe poczynania pięściarzy gwizdami. W końcu w połowie czwartej rundy Najman zasygnalizował sędziemu ringowemu kontuzję dłoni i tym samym przez techniczny nokaut zwycięzcą walki został Rihards Bigis. Otwartym pozostaje tylko pytanie, czy takie starcie powinno być jednym z głównych dań podczas tak dużej bokserskiej imprezy…

To był ich trzeci pojedynek. Dotąd był remis – obaj wygrali po razie na punkty. Wczoraj Robert Talarek (20-13-2, 13 KO) i Norbert Dąbrowski (22-7-2, 9 KO) dopełnili trylogii. Twardy górnik od początku narzucił pressing, ale „Noras” fajnie chodził na nogach, boksując z kontry krótkimi, szybkimi ciosami. Tak jak tuż przed pierwszym gongiem, gdy trafił lewym sierpowym. Chyba silniejszy fizycznie Talarek w drugiej rundzie jeszcze mocniej natarł, szukając mocnych haków i sierpów w półdystansie. W końcówce zaiskrzyło przy linach, ale to ciosy Roberta miały większą wymowę. Początek trzeciej odsłony dla Norberta, którzy przepuszczał akcje przeciwnika i kontrował go po odchyleniu. Gdy jednak zagapił się i zainkasował mocny prawy sierp, cofnął się, a czujący krew Talarek przez minutę zasypywał go swoimi bombami z obu rąk. Niestety po przypadkowym zderzeniu głowami Robertowi pękł lewy łuk brwiowy. Wydawało się, że Dąbrowski jest przełamywany, ale to on na początku czwartej rundy huknął z kontry i wstrząsnął rywalem. Pod Talarkiem ugięły się nogi, przeżywał chwile trwogi, lecz przełamał kryzys i jeszcze przed przerwą zaczął odpowiadać. Przez pół piątej rundy Dąbrowski uciekał przed atakami rywala. W końcu stanął, zamarkował prawy, wystrzelił lewym sierpowym na szczękę, posyłając Talarka na deski. Ten z trudem powstał na osiem. Za kilkanaście sekund kolejny lewy sierp „Norasa” i drugi nokdaun! Ale Robert dotrwał do przerwy. Po niej jeszcze nie doszedł do siebie i oddał szóste starcie Dąbrowskiemu. Siódma runda już bardziej wyrównana, ale wciąż należałoby ją dać Norbertowi, który poczuł się pewnie i to on wykazywał większa inicjatywę. Zakrwawiony Talarek finiszował ostro w ostatniej, ósmej rundzie, ale Norbert podjął rękawice. Zryw na finiszu okazał się spóźniony. Sędziowie punktowali 77:73, 78:72 i 78:72 – wszyscy na korzyść Dąbrowskiego!

W pierwszym bokserskim pojedynku na PGE Narodowym w limicie wagi średniej spotkali się Rafał Jackiewicz (49-19-2, 22 KO) i Robert Świerzbiński (20-7-2, 3 KO). Wygrał ten drugi, sprawiając chyba małą niespodziankę. Pięściarz z Białegostoku zaczął aktywnie, ale na samym finiszu dostał potężny prawy na szczękę i cała jego ciężka praca poszła na marne. Po przerwie jednak to znów on nadawał tempo i choć większej krzywdy byłemu mistrzowi Europy nie robił, to prawdopodobnie wyrównał po sześciu minutach na 19:19. Od trzeciej rundy Jackiewicz również zaczął boksować aktywniej i w końcu zobaczyliśmy fajny boks. Niedoceniany trochę Świerzbiński dotrzymywał kroku faworytowi, ładnie chodząc na nogach i punktując lewym prostym. Rafał bił rzadziej, za to celniej. Ostatnie trzy minuty jak cała walka – wyrównane i na fajnym poziomie technicznym. Po gongu kończącym zmagania dwóch weteranów sędziowie punktowali 57:57, 58:56 i 59:55 na korzyść Roberta.

źródło: bokser.org

KRZYSZTOF GŁOWACKI NOKAUTUJE SANTANDERA SILGADO NA GALI W RODZINNYM WAŁCZU

glowacki_gala_walcz

Krzysztof Głowacki (30-1, 19 KO) brutalnie rozprawił się z Santanderem Silgado (28-5, 22 KO) w głównej walce wieczoru KnockOut Boxing Night 1 w Wałczu. Były i miejmy nadzieję przyszły mistrz świata kategorii junior ciężkiej wygrał przez nokaut w pierwszej rundzie! Obaj dysponują potężnym uderzeniem, nie podpalali się więc i czekali na najlepszą okazję. Dwukrotnie zaiskrzyło w półdystansie, ale żaden z nich nie trafił czysto. Trzecie spięcie zakończyło się efektownym nokautem w wykonaniu miejscowego pięściarza. Pod koniec pierwszej rundy „Główka” huknął lewym sierpowym na skroń, ciężko nokautując swojego przeciwnika, który jeszcze przez dobre dwie-trzy minuty leżał półprzytomny na macie ringu.

Paweł Stępień (9-0, 8 KO) i Michał Ludwiczak (15-8, 7 KO) rywalizowali o wakujący tytuł Międzynarodowego Mistrza Polski wagi półciężkiej. Pas do domu zabierze z sobą pięściarz ze Szczecina, który z walki na walkę prezentuje się coraz lepiej. Pierwsze dwie rundy pod dyktando Pawła, który był ruchliwy, zmieniał często pozycję i bił może nie tak mocno, za to z luzu i celnie. Oczywiście Michał ambitnie atakował, lecz większość jego akcji pruło powietrze. W trzecim starciu Stępień po kilku lżejszych sierpach na górę wystrzelił lewym hakiem na wątrobę. Wydawało się, że to już koniec, jednak ambitny Ludwiczak powstał na osiem z grymasem bólu na twarzy. A za moment zabrzmiał gong. Po nim obraz pojedynku się nie zmieniał. Paweł dyktował warunki, znów zmylił rywala i akcję zakończył mocnym hakiem pod prawy łokieć. Tym razem przeciwnik już nie dał rady i został wyliczony do dziesięciu.

Pierwszy tegoroczny pojedynek szybko przed czasem rozstrzygnął Marek Matyja (14-1-1, 6 KO). Naprzeciw pięściarza z Oleśnicy stanął Giorgi Beroszwili (30-24-3, 22 KO). Po pierwszej, trochę rozpoznawczej rundzie, od drugiej rundy podopieczny Fiodora Łapina rozpoczął demolkę. Najpierw naruszył rywal hakiem na korpus, czym otworzył sobie miejsce do sierpów na górę. Po prawym sierpowym przeciwnik przyklęknął po raz drugi. Za moment kolejna seria przy linach i trzeci nokdaun. Do gongu na przerwę pozostawały sekundy, więc walka został wznowiona. Kolejny mocny sierp Marka i czwarty nokdaun. Końcówka odliczania już po gongu na przerwę.

Przemysław Runowski (17-0, 3 KO) miał momentami problemy z Siergiejem Guliakiewiczem (43-10, 17 KO), ale przełamał go fizycznie i wygrał na samym finiszu. Pierwsze dwie rundy dla podopiecznego Fiodora Łapina, który twardym lewym przebijał się przez gardę przeciwnika. Były mistrz Europy wrócił do gry w trzeciej i czwartej odsłonie. Podkręcił tempo, wyprzedzał akcje Polaka, bił często i obraz potyczki wyrównał się na tym etapie. Guliakiewicz nie wytrzymał jednak narzuconego przez siebie stylu i od piątego starcia uchodziło z niego powietrze z każdą kolejną minutą. Największy kryzys przyszedł w siódmej rundzie. Nieustannie klinczował, a nabierający wiatru w żagle Przemek podkręcił jeszcze tempo. Skończyło się na dwóch ostrzeżeniach oraz liczeniu po haku na korpus. Guliakiewicza wyratował gong, ale przecież musiał jeszcze przeboksować ostatnie trzy minuty. Nie dał rady. Był tak zmęczony, że ratował się klinczem. Sędzia Robert Gortat nie wytrzymał i zdyskwalifikował go za powtarzające się faule.

Sporo ciepłych słów słyszeliśmy ostatnio o Fiodorze Czerkaszynie (9-0, 6 KO), ale kiedy chwali promotor zawodnika, zazwyczaj należy to traktować z lekkim przymrużeniem oka. Czekaliśmy więc na jego potyczkę z twardym i niewygodnym Danielem Urbańskim (21-23-3, 5 KO). Tylko… za długo Fiodora nie naoglądaliśmy się w akcji. Ukrainiec zamieszkały u nas i płynnie mówiący po polsku bardzo szybko odprawił Urbańskiego. Zamarkował lewy sierp na górę, zszedł zakrokiem w bok, strzelił potężnym lewym hakiem w okolice wątroby i Daniel z grymasem bólu na twarzy zgiął się w pół niczym scyzoryk. Szybki i efektowny debiut w telewizji publicznej tego prospekta wagi średniej.

Timur Kuzachmedow (5-0-2, 2 KO) przeciętnie rozpoczął przygodę z boksem zawodowym, lecz z walki na walkę robi postępy. Przekonał się o tym Krzysztof Rogowski (10-25, 5 KO). Ukrainiec z grupy Darka Snarskiego, który nie ukrywa, że chciałby się spotkać z Damianem Wrzesińskim, w pierwszym dwóch rundach kontrolował pojedynek dobrą pracą nóg i lewym prostym. W trzecim starciu posłał przeciwnika na deski prawym sierpowym, choć nie był to ciężki nokdaun i Krzysiek szybko przyjął pozycję. Koniec nastąpił w czwartej rundzie. Po prawym podbródku Rogowski zachwiał się i sędzia Gortat bez liczenia zastopował dalszą rywalizację.

Po półtorarocznej przerwie udanie powrócił do gry Konrad Dąbrowski (9-2, 1 KO), który pokonał Tomasza Gołucha (6-12, 4 KO).

CENNE ZWYCIĘSTWA PODCZAS GALI PBN W CZĘSTOCHOWIE. ADAMEK, MASTERNAK, BALSKI…

pbn_2018

Tomasz Adamek (53-5, 31 KO), były mistrz świata dwóch kategorii, po wielkim spektaklu zastopował w walce wieczoru gali Polsat Boxing Night w Częstochowie, groźnego i silnego jak tur Joeya Abella (34-10, 32 KO). O dziwo Amerykanin nie zaatakował od początku, tylko polował i wciągał „Górala” na jakąś kontrę. Tomek był jednak szybki i w pierwszej rundzie bił tylko na korpus. W drugim starciu obaj poszli na otwarte wymiany. W pewnym momencie obaj wyszli z lewym sierpem. Trafił Tomek, ale rywal nie zmrużył nawet oka. Wydawało się, że przewaga fizyczna będzie ogromna, ale kiedy Adamek kilkanaście sekund później huknął prawym krzyżowym, Abell padł na deski. Był ranny, lecz w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak, ruszył na Tomka. Runda 10:8. W trzeciej Abell odzyskał siły i zaczął spychać „Górala” na liny, polując tam strasznymi sierpami. Adamek oddał inicjatywę, lecz w samej końcówce trafił prawym hakiem na szczękę i było znów blisko liczenia. Obaj chodzili po polu minowym i jeden z nich musiał prędzej czy później zostać wysadzonym przy takim stylu. Wojownik z Gilowic niemal całą czwartą rundę punktował osiłka z Minnesoty, lecz w samej końcówce zagapił się i był lekko naruszony po jednym z sierpów oponenta. Runda piąta kapitalna! Poderwała całą salę w Częstochowie na równe nogi. Obaj ładowali w siebie bombami. Na jeden strzał Abella, Adamek odpowiadał pięcioma-sześcioma swoimi. Obaj byli na skraju, choć w większych tarapatach, przynajmniej trzy razy, był Amerykanin. W szóstym starciu trwał popis Adamka. Najpierw wyprowadził długą serię na górę, na twardą jak skała głowę przeciwnika, a gdy ten podniósł ręce, strzelił prawym na splot, po raz drugi posyłając Abella na matę ringu. Joey powstał na dziewięć, zebrał jeszcze sporo na górę, ale dotrwał do zbawiennej przerwy. Po niej trwał napór „Górala”. Polak złapał przeciwnika przy linach, tam zasypał ciosami i Abell znów był liczony. Demolka trwała, ładował w Abella jak w worek treningowy, aż w końcu – pół minuty przed końcem siódmej odsłony, złamał w końcu tego kolosa. Gdy Amerykanin padł znów na deski, tym razem sędzia już nawet nie liczył i od razu zastopował walkę.

Zemsta jest słodka! Mateusz Masternak (41-4, 28 KO) aż cztery lata musiał czekać na rewanż z Youri Kalengą (23-5, 16 KO) za porażkę niejednogłośnie na punkty. Dziś wrocławianin dał popis, zrewanżował się Francuzowi i zdobył przy okazji pas WBO European kategorii junior ciężkiej. „Byk” w swoim stylu szukał obszernych, za to bardzo mocnych sierpów. Mateusz zbierał je jednak na blok bądź przepuszczał, samemu kontrolując walkę lewym prostym. W drugiej rundzie dwukrotnie trafił lewym hakiem na szczękę. Kalenga ostrzej zaatakował w trzecim starciu, ale „Master” ostudził jego zapały świetnym prawym krzyżowym na szczękę. Niemal każdy by padł po takiej bombie, ale nie „El Toro”. Bardziej cierpiał chwilę potem, gdy Mateusz zamarkował cios na górę, by strzelić lewym hakiem pod prawy łokieć. Masternak dał popisową rundę piątą. Najpierw uśpił czujność rywala kilkunastoma lewymi prostymi, by nagle zdzielić go prawym sierpem. Za moment powtórka z rozrywki, tylko tym razem po lewym prostym poszedł potężny prawy krzyżowy. Kalenga „zatańczył”, ale Mateusz tego chyba nie zauważył. Inna sprawa, że do przerwy jeszcze kilka razy głowa Francuza odbiła się od pleców. To były najlepsze trzy minuty Masternaka od kilku lat. Coraz bardziej porozbijany Kalenga w szóstym starciu rzucał co jakiś czas rozpaczliwe sierpy, które jednak mijały cel o kilkadziesiąt centymetrów. A Mateusz rozbijał go konsekwentnie bitym jabem. Gdy zabrzmiał gong na siódmą rundę, Kalenga pozostał w narożniku, a Mateusz wpadł w objęcia Zygmunta Gosiewskiego, Piotra Wilczewskiego i Piotra Wojnowskiego. Można? Można! Master is back!

Adam Balski (12-0, 8 KO) zdał najtrudniejszy test w karierze, pokonując cenionego w świecie boksu Denisa Graczewa (16-7-1, 9 KO). Przez większą część pierwszej rundy działo się mało, ale pół minuty przed końcem przyspieszył, wydłużył kombinację i na pewno wygrał ten odcinek 10:9. Adam był dynamiczny, szybko bił, choć doświadczony Rosjanin sprytnie się bronił, a momentami próbował przejąć inicjatywę. Druga odsłona również dla Adama. Wrażenie robiła jego szybkość, choć brakowało czystych ciosów. W końcówce trzeciego starcia Polak trafił mocnym prawym sierpowym, poprawił od razu lewym, lecz na twardym Rosjaninie nie zrobiło to większego wrażenia. Schowany Graczew na starcie czwartej rundy zaskoczył pięściarza z Kalisza dwoma prawymi sierpami. Zaczął wywierać pressing i coraz częściej spychał Balskiego na liny. Nasz rodak odżył w piątej rundzie. Punktował lewym, a w końcówce w krótkim zwarciu to jego cios doszedł do celu. Rozochocony podkręcił tempo po przerwie, trafił kilkoma bombami lecz ktoś taki jak Graczew już nie takie ciosy przyjmował w przeszłości. Nie panikował więc i konsekwentnie robił swoje. W siódmej rundzie Adama złapał chyba lekki kryzys, bo przechodził praktycznie trzy minuty, za to od początku ósmej nacierał ostro na Rosjanina i złapał go kilkoma efektownymi uderzeniami z obu rąk. Na finiszu Balski postawił sobie za cel przełamanie rywala. Władował w niego wszystko co ma, ale nie złamał. Wygrał za to na kartach sędziów – 97:93, 97:93 i 99:91. Zdany test.

Po blisko trzyletniej przerwie Damian Jonak (40-0-1, 21 KO) pokonał Marcosa Jesusa Cornejo (19-2, 18 KO). Damian już pod koniec pierwszej minuty trafił mocnym lewym sierpowym, ale nie wyczuwał jeszcze trochę dystansu i większość jego ciosów pruło powietrze. Z każdą minutą jednak łapał swój rytm i w kocówce drugiego starcia dwukrotnie przewrócił przeciwnika – najpierw lewym hakiem na czoło, a potem prawym sierpowym przy linach. Gdy sędzia Gortat kończył drugie liczenie, zabrzmiał zbawienny gong dla Argentyńczyka. W trzeciej rundzie Damian skoncentrował się na ciosach po dole, za to w czwartej znów polował na głowę przeciwnika. Trafił fajnym prawym podbródkiem, ale nie ponowił akcji i dał rywalowi wyjść z opresji. Trochę nieskoordynowany, momentami chaotyczny Argentyńczyk, w ataku nie był groźny, ale pozostawał nieustannie w ruchu i był trudnym punktem do trafienia. Na początku ostatnie, ósmej odsłony, Damian trafił prawym sierpowym, ale zamiast ponowić akcję, z grymasem bólu cofnął się, a potem boksował już lewą ręką. Po ostatnim gongu sędziowie nie mogli mieć wątpliwości i zgodnie wskazali na Jonaka w stosunku 80:70.

Ewa Brodnicka (15-0, 2 KO) pokonała Sarah Pucek (8-3-1, 1 KO) i po raz pierwszy obroniła tytuł mistrzyni świata federacji WBO kategorii super piórkowej, czy też jak kto woli junior lekkiej. Polka od początku narzuciła swój styl i pressingiem spychała rywalkę na liny. Pretendentka była nieźle wyszkolona, czasami ładnie skontrowała, ale przegrała ten pojedynek mentalnie. Miała dobrą czwartą rundę, lecz pozostałe należały już do Polki. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Brodnickiej 100:90, 97:93 i 99:91.

Robert Parzęczewski (20-1, 13 KO) nie przegrywa u siebie w Częstochowie. Dziś o sile jego ciosów na własnej skórze przekonał się Tim Cronin (11-2-1, 2 KO). „Arab” rozpoczął walkę mocnym prawym na korpus i lewym prostym. W połowie pierwszej rundy strzelił w tempo lewym prostym na punkt i nawet takim ciosem naruszył przeciwnikiem, który przyklęknął i dał się policzyć do ośmiu. Nie był to jednak ciężki nokdaun i mistrz Kanady szybko się otrząsnął. Na początku drugiej odsłony miejscowy pięściarz trochę stracił rytm, ale w drugiej połowie wszystko wróciło do normy. Jeszcze przed przerwą strzelił mocnym lewym sierpowym, po którym przeciwnik aż poleciał na liny. Drugi nokdaun nastąpił pół minuty przed końcem trzeciego starcia. Robert wyczekał odpowiedni moment i huknął lewym sierpowym. Zanim jednak sędzia doliczył do ośmiu, do gongu pozostało już niewiele czasu i nie udało się dobić zranionej ofiary. Kolejne trzy minuty to dalsze męczarnie Kanadyjczyka, choć trzeba przyznać, że dzielnie zbierał cięgi i dalej próbował czymś odpowiedzieć. W piątej rundzie tempo nieco spadło, ale Robert cały czas miał wszystko pod kontrolą. Pół minuty przed końcem sędzia Jankowiak zatrzymał potyczkę. Robert wstrząsnął rywalem lewym sierpowym, potem przebił jego gardę prawym i Cronin po raz trzeci wylądował na deskach. I choć do końca pozostawało już niewiele czasu, Kanadyjczyk nie miał ochoty na kontynuowanie pojedynku.

Porozbijany, zakrwawiony Łukasz Wierzbicki (16-0, 6 KO) po raz drugi pokonał Michała Żeromińskiego (13-4-1, 1 KO) i obronił tytuł Mistrza Polski w wadze półśredniej. Lepiej zaczął Łukasz, który najpierw zahaczył czoło rywala krótkim prawym sierpem, a potem poprawił lewym krzyżowym. Michał nacierał, lecz dynamiczny Wierzbicki bił z kontry i studził jego zapały. W drugiej rundzie Wierzbicki bił mocniej, ale Żeromiński ambitnie starał się cały czas odpowiadać. Rozgorzała wojna. Łukasz schodził do narożnika obficie krwawiąc z obu łuków brwiowych. A Michał poczuł tą krew i od początku trzeciego starcia jeszcze bardziej podkręcił tempo. „Maska krwi” – krzyczał rozemocjonowany Grzegorz Proksa, komentujący ten krwawy bój. W narożniku Tomasz Skarżyński robił co mógł, ale krew lała się strumieniami. W kolejnych minutach trwała wojna na wyniszczenie. Padały ciężkie ciosy, ale żaden z nich nie robił kroku w tył. Piąta runda to jedna z najlepszych rund na polskim ringu zawodowym. Początkowo Michał trafiał prawym krzyżowym, w końcówce Łukasz strzelił sierpem. Pod Żeromińskim ugięły się nogi, ale już dwie sekundy później znów nacierał. Cóż za wojna… Szóste i siódme starcie równe, ale z nieznaczną przewagą Michała. W ósmej swój rytm odnalazł znów Łukasz i tym prawym jabem kontrolował poczynania w ringu. Ostatnie sześć minut to polowanie Żeromińskiego na mocny cios, którym mógłby odwrócić losy meczu, jednak Wierzbicki świetnie pracował nogami. Na minutę przed końcem Łukasz skontrował krótkim prawym sierpowym na brodę. Pod Michałem ugięły się nogi, ale oczywiście po kilkusekundowym kryzysie znów nacierał. Gdy zabrzmiał ostatni gong obaj pięściarze otrzymali zasłużone, gromkie brawa od publiczności zgromadzonej w częstochowskiej hali. Sędziowie byli jednomyślni, punktując 96:94, 96:94 i 98:92 – wszyscy na korzyść Wierzbickiego.

W pierwszej walce gali, po bardzo dobrym spektaklu, Michał Chudecki (11-2-2, 3 KO) i Damian Wrzesiński (13-1-2, 5 KO) zaboksowali na remis. I dobrze, bo obaj zostawili dziś między linami sporo serca i zdrowia. Od początku obaj „koledzy” z Poznania ostro na siebie ruszyli. Momentami walka była chaotyczna, ale niezwykle zażarta i obfitująca w nieustanne wymiany. Pierwsze dwie rundy równe, z nieznaczna chyba przewagą lepiej poukładanego „TNT”. W trzeciej do głosu doszedł „Wrzos”, trafiając dwukrotnie lewym sierpowym. W czwartej odsłonie przez ponad dwie minuty Michał ogrywał przeciwnika nogami, ale Damian zrewanżował się mu znów dwoma, tym razem naprawdę mocnymi lewymi sierpami. W połowie piątego starcia po przypadkowym zderzeniu głowami obaj zaczęli mocno krwawić. W samej końcówce Chudecki zranił przeciwnika lewym krzyżowym na szczękę. Kolejne trzy minuty niezwykle zażarte i trudno było wskazać na tym odcinku lepszego zawodnika. Kondycja miała być atutem Wrzesińskiego, ale to Chudecki był aktywniejszy w siódmej rundzie. W ostatniej Damian wziął się na sposób. Zamiast bić lewym, markował tylko ten cios, przepuszczał atak rywala i wciągał go na bezpośredni prawy. Szkoda, że tak późno, bo ten cios wchodził. Gdy zabrzmiał ostatni gong, obaj podnieśli ręce na znak zwycięstwa. A jak widzieli to sędziowie? Byli niejednomyślni, punktując 77:76 Wrzesiński, 77:75 Chudecki i 76:76. A więc remis!

źródło: bokser.org

pbn_big

KRÓTKIE WALKI PODCZAS GALI W NYSIE. KRZYSZTOF GŁOWACKI ZWYCIĘSKI, CHOĆ NA DESKACH

gala nysa

W pojedynku wieczoru gali Sferis Knockout Promotion w Nysie Krzysztof Głowacki (29-1, 18 KO) skrzyżował rękawice z niepokonanym Sergeyem Radchenką (6-1, 1 KO). Kibice spodziewali się, że popularny „Główka” zdominuje rywala i zakończy walkę przed czasem, ale tak się nie stało. Wręcz przeciwnie – Głowacki w piątej rundzie był w tarapatach i zaliczył deski.

Od pierwszych minut walka była dynamiczna. Głowacki szukał pomysłu na walkę, bił lewe proste na tułów, uderzał prawe z dołu. Radchenko znał doskonale „Główkę” i w ringu zaczął ostrożnie, jednak w drugiej odsłonie dał sygnał, że nie przyjechał tutaj w takiej formie jak pewien pięściarz z Tanzanii. W kolejnych odsłonach Ukrainiec był coraz bardziej aktywny i wykorzystywał przestoje byłego mistrza świata. W piątej rundzie było zdecydowanie najwięcej emocji. Po ciosach sierpowych Radchenki 31-letni Głowacki wylądował na deskach i Ukrainiec miał niecałą minutę na dokończenie roboty. Wtedy jednak doszło do ostrych wymian i było blisko, aby wszystko się odwróciło. Pogromca Marco Hucka wrócił jednak do siebie, choć podmęczony rywal do końca walki kilkakrotnie próbował jeszcze swoich sił. Po ośmiu rundach zdaniem sędziów jednogłośnie na punkty (77-74 x3) zwyciężył Głowacki.

Krzysztof Włodarczyk (54-4-1, 38 KO) walką z Adamem Gadayevem (17-15, 8 KO) miał powrócić po bolesnej porażce z rąk Murata Gassiyeva. Powrót się odbył, „Diablo” wygrał, ale niesmak pozostał, głównie przez rywala polskiego pięściarza. Pierwsze trzy minuty – tak jak w większości walk „Diablo” – bardzo rozpoznawcze. Były mistrz świata WBC i IBF wagi junior ciężkiej od początku kontrolował pojedynek swoim firmowym lewym prostym. Gadayev na prawie każdy atak reagował tylko szczelnym blokiem, brakowało balansu tułowia i przygotowania ataku w wykonaniu Rosjanina. Po zakończeniu drugiej rundy Gadayev zasygnalizował kontuzję barku i walka została przerwana ku rozczarowaniu kibiców oraz wszystkich zgromadzonych na hali.

Niepokonany Paweł Stępień (8-0, 7 KO) nie bierze jeńców. Zawodnik stajni Sferis Knockout Promotions odprawił z kwitkiem Bensona Mwakyembe (11-4-1, 6 KO) i dopisał do swojego rekordu kolejne zawodowe zwycięstwo. Walka zakończyła się bardzo szybko, bo już w pierwszej rundzie. Mający świetny refleks Stępień czuł się pewnie już od pierwszych chwil po rozpoczęciu walki. Polski pięściarz po dwóch rozpoznawczych minutach zadał cios na korpus i jego rywal padł z grymasem bólu na twarzy. Sędzia ringowy Leszek Jankowiak wyliczył do dziesięciu i pojedynek się zakończył.

Łukasz Różański (8-0, 6 KO) zmierzył się z Węgrem Andrasem Csomorem (18-19-2, 14 KO). Akurat przy tym starciu spodziewaliśmy się szybkiego zakończenia i tego oczywiście nie zabrakło. Polski pięściarz po pokonaniu Alberta Sosnowskiego ma coraz to większe aspiracje, zadeklarował nawet chęć walki z Krzysztofem Zimnochem. Opis walki będzie krótki, ponieważ nie ma czego tak naprawdę opisywać. Różański zasypał Csomora serią ciosów, szczerze powiedziawszy nie było to zbyt trudne, ale mimo wszystko trzeba to odnotować. Walka zakończyła się w drugiej rundzie i chyba tyle wystarczy.

Przemysław Zyśk (6-0, 3 KO) szybko rozprawił się ze swoim przeciwnikiem Kevinem Ongenae (10-5-1, 1 KO). Mający przydomek „Nauczyciel” belgijski pięściarz dostał bolesną lekcję od niepokonanego Zyśka. Od pierwszych chwil po gongu Zyśk dominował Ongenae, nie dał ani przez chwilę rozkręcić się Belgowi, który po pierwszej przegranej rundzie, w drugiej zainkasował kilka uderzeń na korpus, po których przyklęknął. Sędzia ringowy zaczął go liczyć, ale przeciwnik Zyśka miał już zdecydowanie dość i nie chciał kontynuować pojedynku.

W pierwszej walce Fedir Cherkashyn (8-0, 5 KO) szybko rozprawił się z Artemem Karasevem (9-33-2, 7 KO), nokautując Rosjanina już w pierwszej rundzie. To debiut Ukraińca na zawodowych ringach na terenie Polski i być może nie był to ostatni występ. Dziś może być z siebie zadowolony. Walka była króciutka. Cherkashyn pokazał dosyć solidną pracę nóg i po kilku ciosach posłał na deski Rosjanina, który nie miał większej ochoty na kontynuowanie pojedynku i szybko się poddał. Warto nadmienić, że Ukrainiec sam opłacił swój dzisiejszy występ, co pokazuje, że prawdopodobnie będzie chciał kontynuować swoją karierę na terenie Polski i podtrzymywać aktywność na ringach zawodowych.

źródło: bokser.org

gala_nysa_2018

TOMASZ ADAMEK NADAL ZWYCIĘSKI. CIEKAWA GALA W CZĘSTOCHOWIE

adamek_kassi

W głównej walce wieczoru „Noc Wojowników” w Częstochowie Tomasz Adamek (52-5, 30 KO) pokonał po ciekawym spektaklu Freda Kassiego (18-7-1, 10 KO). Choć „Góral” był wczoraj podczas ważenia cięższy o 8,5 kilograma, początkowo uwidoczniła się jego przewaga szybkości.

Kameruńczyk był trudny do trafienia na górę, więc wywierający pressing Polak rozpoczynał niemal każdą akcję od ataku na tułów. W połowie drugiej rundy zawodnicy zderzyli się głowami i twarz Tomka zalała krew, na szczęście było to rozcięcie czoła i cutman Tomasz Skarżyński wykonał dobrze swoją robotę. W trzecim starciu Tomek atakował jeszcze agresywniej. Brakowało może soczystej bomby na szczękę, ale było wiele uderzeń na korpus, jakie niewątpliwie osłabiają zawodnika w dalszej fazie potyczki. W połowie czwartej odsłony to Kassi przeszedł do kontrofensywy i zaskoczył naszego mistrza kilkoma sierpami przy linach. Oczywiście bez większych konsekwencji, bo Tomek przyjmował bez zmrużenia oka dożo cięższe ciosy. W piątej rundzie między linami wywiązała się naprawdę interesująca bitka, zaś na początku szóstej po kolejnym zderzeniu głowami tym razem to Kassiemu otworzyła się rana na twarzy. Adamek poczuł tę krew i zasypał Kameruńczyka swoimi kombinacjami, podrywając kibiców do jeszcze głośniejszego dopingu. W pewnym momencie Kassi skontrował bezpośrednim prawym, ale Tomek natychmiast odpowiedział lewym sierpowym z doskoku i ostudził jego zapędy. W siódmym starciu Adamek wrócił do lewego prostego bitego niczym z automatu. Szachował w ten sposób rywala, a gdy ten podnosił ręce, były mistrz świata dwóch kategorii od razu szukał jego tułowia i splotu słonecznego. Po słabszej rundzie ósmej, Kassi wrócił dobrą dziewiątą, kiedy udało mu się złapać Polaka kilkoma kontrami. Adamek dla odmiany świetnie rozegrał ostatnie starcie. Najpierw trafił lewym sierpowym, potem w kombinacji prawy na dół-lewy sierp na górę poprawił raz jeszcze i ruszył do ataku, by przypieczętować swoją wygraną. Szkoda, że nie miał jeszcze rundy więcej, ale i tak dał dobre widowisko na tle trudnego, niewygodnego przeciwnika. Sędziowie jednogłośnie opowiedzieli się za „Góralem”, punktując na jego korzyść 97:93, 96:94 i 96:94.

Adam Balski (11-0, 8 KO) pokonał Demetriusa Banksa (9-3, 4 KO), choć po ostatnich bardzo efektownych startach, dziś z pewnością zaboksował trochę poniżej oczekiwań. Ale… były ku temu powody. Poważna kontuzja, jakiej nabawił się już na samym początku walki. Adam boksował dużo zwodami. Oszukiwał, markował ciosy prawą, kontrolując w pierwszej rundzie walkę lewym prostym. Podobny przebieg miała też druga odsłona. Amerykanin koncentrował się przede wszystkim na tym, by nie dać się czysto trafić, kiedy więc wyszedł agresywniej do trzeciej rundy, zaskoczył Polaka prawym sierpem bitym po wyjściu ze zwarcia. Po nerwowym i chaotycznym trzecim starciu, w czwartym Balski w końcu uspokoił swój boks, wrócił do jabu, ustawiał sobie nim przeciwnika, czym otworzył również furtkę do innych akcji. W połowie złap Banksa mocnym prawym krzyżowym i posłał na deski, ale gdy po liczeniu do ośmiu chciał dobić zranioną zwierzynę, trafił w okolice biodra, Amerykanin sprytnie zasymulował cios poniżej pasa i sam sobie dał ponad minutę na dojście do siebie. Niewygodny, „śliski” rywal przetrwał również piąte starcie. W ofensywie robił mało, lecz w obronie był trudny do trafienia, nieustannie balansował i nie łapał mocnych uderzeń. Podobny, niemrawy przebieg miały rundy sześć i siedem. Adam zbierał małe punkciki, ale nie lśnił tak jak wcześniej. Obaj podjęli w końcu bardziej otwarte wymiany w ostatnich trzech minutach, w których pięściarz z Kalisza potwierdził swoją przewagę. Ale debiut z trenerem Currenem na pewno nie wypadł okazale. Sędziowie nie mogli mieć wątpliwości i jednogłośnie opowiedzieli się za Balskim, punktując na jego korzyść 80:70, 80:71 i 79:72.

Michał Żeromiński (13-3-1, 1 KO) i Łukasz Wierzbicki (14-0, 6 KO) dali kawał dobrego boksu. Po zażartych i stojących na wysokim poziomie dziesięciu rundach niejednogłośną decyzją sędziów zwyciężył pięściarz ze Zgorzelca, zdobywając wakujący tytuł Mistrza Polski wagi półśredniej. Tuż po pierwszym gongu „Żeroma” ruszył do przodu, a zgodnie z przypuszczeniami Łukasz usiadł na nodze zakrocznej, boksując z kontry i skupiając się na mocnej bombie z lewej ręki. I takim lewym krzyżowym trafił czysto na starcie drugiego starcia. To był dobry odcinek dla Łukasza, który uruchomił nogi i na wstecznym poruszał się szybciej niż podążający za nim pięściarz z Radomia. W połowie trzeciej odsłony Wierzbicki huknął lewym krzyżowym. Pod Żeromińskim ugięły się nogi, ale ustał i obyło się bez liczenia oraz straty punktu. Michał przeżywał trudne momenty, lecz zawsze znany był z wielkiego serducha do walki i jeszcze przed gongiem na przerwę złapał przeciwnika przy linach krótką serią. W czwartej rundzie trwał jego napór i obraz pojedynku zaczął się wyrównywać. Na starcie piątego starcia Łukasz uderzył dla odmiany lewym hakiem pod prawy łokieć w okolice wątroby. Michał aż zgiął się wpół, ale i tym razem zagryzł zęby, przetrzymał kryzys i znów podgonił na samym finiszu, trafiając mocno bezpośrednim prawym. Emocje rosły. Podopieczny Piotra Wilczewskiego wrzucił piąty bieg w szóstej odsłonie i była to pierwsza runda na pewno wygrana przez niego. Czas działał więc na jego korzyść. Przez dwie pierwsze minuty siódmej rundy Łukasz radził sobie dobrze, ale w trzeciej znów ostro finiszował Michał, spychając silniejszego w ciosie, ale niekoniecznie silniejszego fizycznie rywala do odwrotu. Identyczny scenariusz i przebieg miały kolejne trzy minuty. Bardziej wyrównana była już dziewiąta odsłona. Wierzbicki wciąż boksował na wstecznym, natomiast jego kontry znów zaczęły dochodzić do celu. O wszystkim miała więc zadecydować ostatnia runda. Dwie minuty zażarte, ale na samym finiszu to nieoczekiwanie Żeromiński wcielił się w rolę kontr-boksera, co poskutkowało dwoma celnymi ciosami – lewym sierpem i prawym prostym. Po ostatnim gongu obaj z niecierpliwością czekali na werdykt. Sędziowie punktowali 97:93 Żeromiński, 96:95 Wierzbicki oraz 96:94 Wierzbicki. Tak więc stosunkiem głosów dwa do jednego wskazano na Łukasza.

Robert Parzęczewski (18-1, 11 KO) łatwo uporał się na swoim podwórku ze słabszym fizycznie Saidem Mbelwą (43-25-5, 28 KO). Ulubieniec miejscowej publiczności szybko trafił Tanzańczyka mocnym prawym krzyżowym. Ten od razu wycofał się na liny i schował za podwójną gardą, więc „Arab” w pierwszej rundzie koncentrował się przede wszystkim na ciosach na korpus. W drugiej obraz potyczki się nie zmieniał, więc podopieczny Grzegorza Krawczyka pozwolił momentami zaatakować również przeciwnikowi, polując na kontrę z prawej ręki po odchyleniu. Na trzy próby jedna taka akcja się powiodła, lecz Mbelwa wyszedł i z tej opresji. Parzęczewski zrozumiał jednak, że właśnie to jest klucz do sukcesu. Po minucie trzeciej rundy znów tego spróbował, trafił na punkt na brodę i złamał w końcu rywala. Ten powstał na osiem, lecz za moment po krótkim prawym sierpowym zapoznał się z matą ringu po raz drugi. Sędzia Molenda puścił jeszcze walkę, jednak po kolejnej bombie – tym razem lewym sierpie bitym przez gardę, wkroczył do akcji i zastopował dalszą rywalizację w obawie przed ciężkim nokautem. I słusznie, bo choć Mbelwa protestował, to ewidentnie chwiał się na nogach i mógł skończyć w dużo gorszym stanie.

Pod koniec września Kamil Młodziński (8-2-4, 5 KO) oraz Michał Leśniak (7-1-1, 2 KO) stworzyli świetne widowisko. Nie inaczej było i tym razem, choć dziś nie wyłoniono zwycięzcy. A szkoda, bo w stawce był wakujący tytuł Mistrza Polski kategorii junior półśredniej. Tak jak w pierwszej walce, obaj panowie od razu zaczęli wymieniać potężne ciosy. Ani jeden, ani drugi, nie robił kroku wstecz. W połowie drugiej rundy Kamil trafił w wymianie czysto prawym sierpowym na szczękę, ale „Szczupak” po kilkusekundowym kryzysie powrócił do gry. Kibice mogli zacierać ręce, a w najtrudniejszej sytuacji byli sędziowie punktowi, ponieważ gdy jeden trafiał, niemal natychmiast drugi odpowiadał. To była walka godna tytułu Mistrza Polski i tak dużej gali. Gdy obaj schodzili do narożników na półmetku, ciężko oddychali i jasne było, że szalone dotąd tempo musi nieco spaść, a wygra niekoniecznie lepszy bokser, za to ten, który będzie bardziej chciał i który przezwycięży kryzys. W siódmym starciu Leśniak złapał jakby drugi oddech. Bił lżej, za to z luzu i seriami. Młodziński motywowany przez swój narożnik wrócił do gry i końcówka znów dramatyczna, pełna spięć, akcja za akcję. Gdy zabrzmiał ostatni gong, obaj podnieśli ręce w geście triumfu i dostali zasłużone brawa. Sędziowie punktowali niejednogłośnie – 96:94 Młodziński, 97:93 Leśniak i 95:95 – remis! Tak więc trwa bezkrólewie na naszym podwórku w limicie 63,5 kg. A my czekamy na trylogię!

Mateusz Rzadkosz (6-0-1, 2 KO) musiał półtora roku czekać na rewanż z Tomaszem Gromadzkim (5-1-1, 1 KO) za remis z lutego ubiegłego roku. Po pierwszej potyczce czuł się pokrzywdzony i chciał udowodnić, że jest lepszy niż „Zadyma”. I udowodnił. Początek dla Tomka, który zaskoczył przeciwnika prawym sierpowym. Ten jednak odpowiedział mu pod koniec pierwszej rundy prawym podbródkowym. W drugiej odsłonie Rzadkosz przejął inicjatywę, trafiając mocnym lewym sierpowym oraz bezpośrednim prawym z kontry. W trzeciej i czwartej rundzie teoretycznie obraz walki był wyrównany, jednak lepiej poukładany Rzadkosz przepuszczał większość akcji i choć niezbyt mocno, to celnie karcił rywala z defensywy, szczególnie dobrym prawym podbródkiem bitym w tempo. Na półmetku wygrał na pewno trzy rundy – drugą, trzecią i czwartą. Pierwsza mogła pójść w stronę Tomka. Powiększający przewagę Mateusz efektownie skończył pojedynek w piątym starciu. Wyprowadził na środku ringu kombinację dziewięciu ciosów na górę, którą zakończył dziesiątym na dół – lewym hakiem na wątrobę. Gromadzki z grymasem bólu padł na matę, zwinął się, ale zdołał powstać na osiem. Kiedy jednak sędzia Grzegorz Molenda spytał go, czy chce kontynuować potyczkę, pokręcił głową i został poddany.

Zaczęło się świetnie, skończyło zbyt szybko i trochę pechowo. Naprzeciw siebie stanęli Damian Wrzesiński (12-1-1, 5 KO) oraz Marek Laskowski (9-8-2, 1 KO). Faworyzowany „Wrzos” w pierwszej rundzie dwukrotnie zaskoczył przeciwnika mocnym lewym sierpowym. W drugiej, gdy Marek już chronił się przed lewą ręką Damiana, ten zaczął polować prawym sierpowym. I pod koniec drugiej odsłony przy jednym z takich ciosów doszło do przypadkowego zderzenia głowami. Pękł łuk brwiowy Laskowskiego i po konsultacji z lekarzem pojedynek przerwano. A jako iż nie wyszedł on poza czwartą rundę, walkę uznano za nieodbytą. Szkoda, bo fajnie się to wszystko oglądało i zapowiadało…

źródło: bokser.org
adamek_kassi_big

KONTUZJOWANY MARIUSZ WACH NIE SPROSTAŁ JARELLOWI MILLEROWI

Podczas dzisiejszej gali boksu zawodowego w Uniondale Mariusz Wach (33-3, 17 KO) niestety nie sprostał Jarrellowi Millerowi (20-0-1, 18 KO). „Wiking” walczył bardzo dobrze, ale złapał kontuzję prawej ręki, która ostatecznie przesądziła o losach pojedynku.

W ringu nie sprawdził się najczerniejszy scenariusz – Mariusz był aktywny, używał lewej ręki, a także częściej niż zwykle szukał swojej szansy w prawym sierpowym. Wbrew przewidywaniom ekspertów to Wach narzucił wraz z pierwszym gongiem rywalowi swoje warunki i nie pozwalał mu rozwinąć skrzydeł. Pierwsze dwie rundy na pewno należało zapisać na konto Mariusza, ale z czasem walka stawała się coraz bardziej wyrównana. A czym dalej w las, tym gorzej. Od piątej rundy w ringu warunki zaczął dyktować już Miller, a sprawy Polakowi na pewno nie ułatwiała kontuzja prawej ręki, której Mariusz nabawił się prawdopodobnie w starciu siódmym.

Od tamtego momentu ze względu na kontuzję Mariusz używał prawego sierpowego już niezwykle rzadko, ale mimo to nie dawał zrobić sobie większej krzywdy. Przed dziewiątą rundą lekarz podszedł jednak do narożnika Polaka i zapytał, czy ten jest w stanie dalej boksować. Obóz Polaka zapewniał, że wszystko w porządku, ale obóz medyczny zezwolił Wachowi na tylko jeszcze jedną rundę. Jak się potem okazało, zaledwie na jej połowę, bo pojedynek został przerwany przez sędziego ringowego półtorej minuty później. A szkoda, bo Miller był dzisiaj w zasięgu…

Oto jak wyglądały statystyki ciosów. Częściej oczywiście bił Amerykanin, który wraz z pogłębiającym się urazem Polaka zyskiwał coraz większą przewagę. Liczby zresztą nie kłamią.

Ciosy proste:
Miller 48/211 (22,7%) – Wach 46/176 (26,1%)

Tzw. mocne uderzenia:
Miller 156/409 (38,1%) – Wach 49/152 (32,2%)

Ciosy ogółem:
Miller 204/620 (32,9%) – Wach 95/328 (29%)

źródło: bokser.org

„DIABLO” ZNOKAUTOWANY W NEWARK. CENNE ZWYCIĘSTWA MASTERNAKA I SULĘCKIEGO

diablo_gasiev17

W ostatnim ćwierćfinale turnieju World Boxing Super Series panujący mistrz świata wagi junior ciężkiej federacji IBF – Murat Gassiev (25-0, 18 KO), znokautował Krzysztofa Włodarczyka (53-4-1, 37 KO). To była jego pierwsza skuteczna obrona tytułu. „Diablo” rozpoczął defensywnie. Rosjanin wywierał pressing, ale też był ostrożny. Uderzył kilka razy bardzo mocnym prawym sierpem, lecz Krzysztof zebrał to na lewą rękawicę. Po przerwie podopieczny Fiodora Łapina uderzył w kombinacji prawym hakiem po dole, potem pokazał lewy dyszel, lecz w drugiej połowie tej odsłony znów się cofnął i oddał inicjatywę rosyjskiemu niszczycielowi. Koniec nastąpił już w trzeciej rundzie. Najpierw Gassiev trafił lewym podbródkiem. Chodził za „Diablo”, nie dawał mu chwili wytchnienia, nagle doskoczył przy linach i uderzył kombinacją dwóch ciosów – lewy podbródkowy-lewy hak na wątrobę. I właśnie bombą pod prawy łokieć odciął Krzysztofa od prądu. Były dwukrotny mistrz świata został wyliczony do dziesięciu. A Gassiev? W poprzedniej walce podobnym hakiem na korpus posadził na tyłku również Denisa Lebiedeva, więc jest to powoli jego firmowa akcja. Teraz w półfinale WBSS naprzeciw Rosjanina stanie Yunier Dorticos (22-0, 21 KO), który w swoim ćwierćfinale znokautował w drugim starciu rodaka Murata, Dimitriya Kudriashova.

W walce rezerwowej turnieju World Boxing Super Series bardzo dobry boks pokazał Mateusz Masternak (40-4, 27 KO). I choć Stivens Bujaj (16-2-1, 11 KO) opowiadał, jak to pobił kiedyś Mateusza na sparingu, dziś dostał od niego srogie lanie. Dobry początek „Mastera”, który ustawiał sobie rywala lewym prostym, polując prawym krzyżowym bitym z góry do dołu. W końcówce pierwszej rundy taki prawy doszedł do celu. Jeszcze lepsza była druga odsłona. Uwidoczniła się przewaga szybkości byłego mistrza Europy, który zaczął kilkoma ciosami na korpus, czym zrobił sobie potem miejsce na prawe krzyżowe na głowę. Niemal identyczny scenariusz miała runda trzecia. Albańczyk z amerykańskim paszportem próbował przyjąć akcję na blok i odpowiedzieć kontrą, lecz na tle podopiecznego Andrzeja Gmitruka był po prostu za wolny. Po w miarę równym początku czwartego starcia, druga połowa znów wyraźnie pod dyktando wrocławianina. Piąta i szósta runda to dalsza dominacja Mateusza. W narożniku rywala padło w końcu pytanie – Walczysz, czy przerywamy? Bujaj wyszedł więc do siódmego starcia próbując agresywniej natrzeć, lecz jego nogi nie nadążały za Polakiem i po chwili zrezygnowany wrócił na liny, gdzie czuł się bezpieczniej. W połowie tej rundy Masternak huknął akcją lewy-prawy na szczękę, posyłając przeciwnika na deski. Ten co prawda dotrwał do przerwy, ale podczas niej został poddany w narożniku. W końcu stary dobry „Master” na ringu w Newark!

Ten pojedynek oficjalnie uznano za półfinał eliminatora do tronu WBC wagi junior średniej, choć w kuluarach mówiło się, że lepszy z tej dwójki prawdopodobnie od razu zostanie uznany challengerem. Stawka była więc ogromna. Po świetnej potyczce Maciej Sulęcki (26-0, 10 KO) pokonał Jacka Culcaya (22-3, 11 KO). Niemiec zaczął agresywnie, próbując z doskoku trafić mocnym ciosem. I trafił pod koniec pierwszej minuty lewym sierpowym na szczękę, choć na „Striczu” nie zrobiło to większego wrażenia. Podobny scenariusz miała druga runda. W dystansie przeważał Polak, ale kiedy Niemcowi udawało się skrócić dystans, wówczas to on dochodził do głosu. – Uciekaj z lin – apelował w przerwie Paweł Kłak. Trzecie starcie dużo lepsze dla Maćka. Co prawda zainkasował kilka kolejnych mocnych bomb, ale odpowiadał jeszcze mocniejszymi i częściej. Dodatkowo Culcay schodził do narożnika w pękniętym lewym łukiem brwiowym po przypadkowym zderzeniu głowami. Tempo było naprawdę wysokie. Świetna runda runda czwarta. Cios za cios, akcja za akcję. Gdy jeden trafiał, drugi od razu próbował oddać jeszcze mocniej. Żaden z nich nie zyskiwał większej przewagi, za to kibice oglądali świetny spektakl. Dopiero w piątej odsłonie można było wskazać z pewnością, że Sulęcki był lepszy, choć i wtedy nie ustrzegł się kilku akcji przeciwnika. W szóstej rundzie znów się wszystko wyrównało, a w siódmej, nieoczekiwanie, to Culcay zaczął zyskiwać wyraźną przewagę. I nie tylko punktową. W pewnym momencie „Striczu” był ranny i blisko liczenia. Na szczęście wyszedł z opresji bez nokdaunu. Ósme starcie prawdopodobnie wygrał Maciek, bo trafiał częściej, natomiast niespodzianką był fakt, że ciosy Sulęckiego robiły optycznie na Culcayu mniejsze wrażenie, niż ciosy Culcaya na Sulęckim. Kapitalna była również runda dziewiąta. Druga i trzecia minuta na styk, jednak pierwsza – bez wątpienia dla Maćka. Sędziowie nie mieli tu łatwego zadania. Pierwsza połowa dziesiątego starcia to popis Sulęckiego, który ładował w rywala mocne bomby. Końcówka znów zażarta i gdy zabrzmiał ostatni gong, obaj podnieśli ręce, choć tak naprawdę nie mogli być pewni swego. Na szczęście cała trójka opowiedziała się za naszym rodakiem 97:93, 96:94 i przesadzone 98:92. Brawo!

źródło: bokser.org

NIEDOCENIANY ADAM KOWNACKI ZASTOPOWAŁ W NOWYM JORKU ARTURA SZPILKĘ!

kownacki_szpilka1

A tłumaczyliśmy Wam przez lata, że Adam Kownacki (16-0, 13 KO) to jeden z najbardziej niedocenianych pięściarzy… Niepokonany Polak boksujący całą karierę za oceanem zdemolował właśnie faworyzowanego Artura Szpilkę (20-3, 15 KO)!

Zaczęło się zgodnie z oczekiwaniami. Adam wywierał pressing, dużo bił na dół, natomiast dobrze poruszający się na nogach Artur uciekał i kontrował. W końcówce pierwszej rundy trafił kombinacją lewy prosty-prawy sierp. Na początku drugiego starcia opierający się o liny „Szpila” skontrował „Baby Face’a” prawym hakiem na korpus, po którym pociągnął mocnym lewym sierpem na szczękę. Kownacki na moment stanął, ale kilkanaście sekund później znów nacierał.

Przez dwie i pół minuty trzeciej odsłony Artur nadal wyboksowywał Adama, zagapił się jednak na moment, zainkasował prawy krzyżowym. Kownacki poprawił mocnym hakiem po dole i to ten cios zrobił na Szpilce największe wrażenie. Końcówka wyraźnie dla Adama! Ale to było tylko preludium tego, co miało zaraz nastąpić za moment…

Na początku czwartej rundy Kownacki trafił prawym krzyżowym, poprawił prawym sierpem na szczękę, a Szpilka zamiast uciekać w swoim zwyczaju zaczął pajacować. Ale z kimś tak mocno bijącym jak Kownacki nie można pajacować… I Szpilka zapłacił za to cenę. Adam poszedł za ciosem, złapał Artura serią kilku bomb i posłał na deski! „Szpila” powstał na osiem, lecz był bardzo ranny. A Kownacki ruszył po swoje. Huknął prawym na szczękę, poprawił jeszcze jednym prawym i Szpilkę przed ciężkim nokautem uratował sędzia!

źródło: bokser.org

UDANE POWROTY ADAMKA I GŁOWACKIEGO W GDAŃSKU. MASTERNAK Z SILLAKHEM DALI WIDOWISKO

pbn7

Szybki Tomasz Adamek (51-5, 30 KO) w głównej walce wieczoru gali Polsat Boxing Night VII w Gdańsku pokonał w dobrym stylu Solomona Haumono (24-4-2, 21 KO). „Góral” dobrze wszedł w ten pojedynek. Od początku widać było sporą różnicę w szybkości na jego korzyść na tle zapewne silniejszego fizycznie rywala. Przepuszczał pojedyncze bomby, kontrował lewym prostym, często szukając również miejsca na korpusie Australijczyka. W drugiej rundzie złapał go piękną kontrą w tempo prawym krzyżowym, ale gdy poczuł się zbyt pewny swego, w samej końcówce dał się zaskoczyć dosyć obszernym prawym. Na szczęście w takich sytuacjach najczęściej Tomka ratował betonowa szczęka. W trzecim starciu Tomek chyba wiedział już, że nie taki diabeł straszny, bo coraz częściej wchodził z nim w wymiany, korzystając z tego, że niemal za każdym razem był o ułamek sekundy szybszy. Czasem zdarzyło się, że „Góral” nie zdążył się przed czymś uchylić, ale na jedną taką akcję odpowiadał dziesięcioma swoimi. Trzeba jednak przy tym dodać, że silny niczym tur Australijczyk przyjmował wszystko bez zmrużenia oka. W szóstej rundzie świetna kombinacja Adamka, który po dwóch hakach na korpus wystrzelił prawym i lewym sierpem na górę. W ósmej już bawił się z prącym nieustannie do przodu, za to coraz wolniejszym Haumono. Wchodziło prawie wszystko, jednak bezradny boksersko Solomon wydawał się niezniszczalny. Taki sam scenariusz miała dziewiąta runda. Na samym finiszu „Góral” podkręcił jeszcze tempo, uderzył mocnym lewym sierpem na szczękę, jednak nie udało się mu zatopić Haumono. Po ostatnim gongu sędziowie nie mogli mieć wątpliwości – 99:91, 99:91 i 100:90, wszyscy na korzyść Tomka.

Po utracie pasa mistrza świata, kontuzji i długiej rehabilitacji, przed momentem zwycięstwem przed czasem wrócił Krzysztof Głowacki (27-1, 17 KO). Ofiarą jego ciężkich ciosów padł niezwyciężony do dzisiaj Hizni Altunkaya (29-1, 17 KO). Naładowany „Główka” wyszedł jak po swoje. Rozpoczął od razu agresywnie, bijąc lewym hakiem w okolice wątroby. W połowie rundy dla odmiany huknął lewym sierpem, naruszając mocno przeciwnika. Ale obyło się bez nokdaunu. Napór Polaka nie malał o w połowie drugiej odsłony po lewym sierpowym w narożniku wstrząśnięty Niemiec przyklęknął, dając sobie czas na dojście do siebie. To był dobry pomysł, bo wybił tym trochę Krzyśka z rytmu i znów dotrwał do zbawiennej przerwy. W trzecim starciu trwał napór pięściarza z Wałcza, który szczelnie zasłoniętego i trochę przestraszonego oponenta musiał konsekwentnie rozbijać najpierw ciosami na dół. I tak mijały kolejne minuty, gdyż Altunkaya w ogóle nie podejmował rękawicy, a jedynie chronił się i marzył o ostatnim gongu. Na pół minuty przed końcem piątego starcia podopieczny Fiodora Łapina trafił przy linach mocnym lewym sierpowym na górę, posyłając rywala na deski po raz drugi w walce. Po liczeniu do ośmiu poprawił natychmiast dla odmiany prawym sierpem, fundując mu trzecie spotkanie z deskami. Altunkaya znów dotrwał do przerwy, jednak gdy zabrzmiał gong na szóstą odsłonę, poddał się. Był już rozbity, a nokaut wydawał się już tylko kwestią czasu.

Dwóch świetnych zawodników światowej czołówki naprzeciw siebie, obaj zakrwawieni, obaj liczeni, a wszystko zakończone zwycięstwem Mateusza Masternaka (39-4, 26 KO). Ale Ismail Sillakh (25-4, 19 KO) postawił dziś naprawdę wysoko poprzeczkę. Na początku zgodnie ze scenariuszem – Mateusz skracał dystans, wywierał pressing, bił na korpus, zaś Ukrainiec świetnie tańczył na nogach i wydłużał odległości. Po przerwie Sillakh podjął bardziej otwarte akcje, zmieniał pozycje z normalnej na mańkuta, w jeszcze w końcówce tej drugiej rundy Polakowi pękł lewy łuk brwiowy i mocno krwawił. Wtedy do pracy wziął się Piotr Wilczewski – w poprzednich walkach trener Balskiego i Brodnickiej, teraz cutman „Mastera”. A Andrzej Gmitruk podpowiadał – Bij na klatkę piersiową, bo on się odchyla. Trzecia odsłona dla Sillakha. Najpierw wstrząsnął Mateuszem prawym sierpem, a za moment poprawił prawym podbródkiem. Polak zachwiał się w obu przypadkach, lecz szybko starał się odpowiedzieć w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak. Tuż przed przerwą Polak w końcu trafił mocnym ciosem – prawym krzyżowym. I na samym początku czwartego starcia ponowił taką samą akcją, posyłając Sillakha na deski i rozcinając mu skórę pod okiem. Po liczeniu do ośmiu Mateusz poprawił jeszcze jednym długim prawym. Ukrainiec „zatańczył”, jednak ustał tę bombę. Potem na wstecznym biegu uciekał i robił to na tyle skutecznie, że przetrwał najtrudniejsze chwile. W piątej rundzie Polak dodał do arsenału skuteczny na tym etapie lewy prosty. Teraz to on dyktował warunki, nadawał tempo oraz ustalał dystans. Na samym finiszu trafił lewym sierpowym, poprawił nieczystym prawym i gdyby nie gong, być może udałoby się to wszystko skończyć. W szóstym starciu nieoczekiwanie Sillakh wrócił do gry, za to w siódmej role się odwróciły i to znów podopieczny trenera Gmitruka był lepszy, lokując na głowie rywala dwa mocne prawe. Dobrze wyglądała również runda ósma, niestety Mateusz zagapił się pół minuty przed końcem, zainkasował krótki prawy sierp i przyklęknął na prawe kolano. Po słabszej minucie dziewiątej rundy, w drugiej części tego odcinka wrocławianin złapał swój rytm i zaczął odrabiać straty. Ostatnie trzy minuty doskonałe – tak jak cały pojedynek. Więcej sił zachował Masternak, bo to on pogonił na finiszu przeciwnika i zaakcentował końcówkę. Sędziowie byli jednomyślni, punktując na korzyść „Mastera” 95:93, 96:92 i 95:93. Brawo.

Maciej Sulęcki (25-0, 10 KO) efektownie rozprawił się z Damianem Ezequielem Bonellim (24-2, 21 KO), odprawiając go w niespełna trzy rundy. Już w pierwszej akcji „Striczu” zranił przeciwnika. Przepuścił jego prawy, skontrował krótkim lewym sierpem, po którym Argentyńczyk „zatańczył”. Ale nie przewrócił się. W drugiej rundzie Polak zaczął wywierać większy pressing i spychać oponenta na liny. Czterdzieści sekund przed końcem powtórka z rozrywki – obszerny prawy rywala przepuszczony i po odchyleniu skontrowany krótkim lewym sierpowym. Tym razem Bonelli musiał już być liczony do ośmiu. I znów dotrwał do przerwy. Nie wyciągał jednak żadnych wniosków, ponieważ w pierwszej akcji trzeciej odsłony Sulęcki złapał go na taką samą, wręcz skopiowaną akcję. Drugi nokdaun. Półtora minuty później Maciek po uniku wystrzelił lewym sierpowym nad opuszczoną prawą przeciwnika, posyłając go na deski po raz trzeci. Ambitny Argentyńczyk powstał raz jeszcze, lecz po dwóch kolejnych bombach naszego rodaka z narożnika rywala poleciał ręcznik na znak poddania. I dobrze, bo od ciężkiego nokautu był już tylko jeden krok.

W ciekawej konfrontacji kategorii junior ciężkiej perspektywiczny Adam Balski (10-0, 8 KO) pokonał przed czasem Łukasza Janika (28-4, 15 KO). Ciekawie było podczas walki, a jeszcze ciekawiej po niej! Od początku uwidoczniła się przewaga szybkości na korzyść podopiecznego Piotra Wilczewskiego. I kiedy dwukrotnie trafił – raz prawym sierpem przy linach, potem lewym sierpem na środku ringu, Janik szybko klinczował. W drugiej rundzie było już trochę spokojniej, choć nadal pod dyktando Adama. Bił teraz więcej prawym na korpus i czekał, starając się wciągnąć Łukasza na mocną kontrę. Na początku trzeciego starcia Janik trafił w akcji prawy na prawy. Za moment znów trafił prawym. Wydawało się, że nabiera wiatru w żagle, lecz pięćdziesiąt sekund przed końcem nadział się w wymianie na lewy sierp na szczękę, po którym padł jak ścięty na matę. Z trudem się podniósł na osiem, lecz pokazał charakter i dotrwał do przerwy. Po niej Adam nacierał i szedł jak po swoje. W kolejnym spięciu w półdystansie mocnym prawym hakiem na korpus znokautował bardziej doświadczonego przeciwnika. – W jaja mi jeb…ł – żalił się potem Janik, ale powtórki pokazały, że cios był na pas, więc dozwolony.

Bardzo trudną przeprawę miała Ewa Brodnicka (14-0, 2 KO). Sprowadzona w zastępstwie Viviane Obenauf (10-3, 5 KO) napędziła jej sporo strachu, a nawet posłała na deski. Ewa zyskała na początku nieznaczną przewagę, przede wszystkim dzięki swojej konsekwencji i podwójnemu lewemu prostemu. Na półmetku niepotrzebnie zaczęła się jednak wdawać w chaotyczne wymiany w półdystansie i od razu wszystko się wyrównało. W ósmej i dziewiątej rundzie Ewa odzyskała właściwy rytm i wydawało się, że dowiezie wygraną do końca, tymczasem minutę przed końcem zainkasowała w półdystansie akcję prawy-lewy sierp, po jakiej zapoznała się z deskami i ringowy Robert Gortat musiał liczyć do ośmiu. Kiedy więc zabrzmiał ostatni gong, obie zawodniczki z napięciem czekały na werdykt. Sędziowie nie byli jednomyślni, ale stosunkiem głosów dwa do jednego wskazali na „Kleo” – 95:94, 94:95 i 96:93.

W konfrontacji dwóch niepokonanych dotąd pięściarzy kategorii junior półśredniej Łukasz Wierzbicki (13-0, 6 KO) pokonał Roberta Tlatlika (20-1, 14 KO). O dziwo Tlatlik nie poszedł pressingiem, czego raczej się spodziewaliśmy. A to była woda na młyn dla Łukasza, który stał szeroko na nogach i po odchyleniu kontrował ładnie niższego przeciwnika. Fajnie wchodził mu również lewy hak pod prawy łokieć, a w krótkich wymianach straszył również prawym sierpem. I nie dość, że miał przewagę warunków fizycznych, to jeszcze optycznie wydawał się szybszy. W drugiej połowie potyczki Tlatlik podkręcił już nieco tempo, próbował spychać Łukasza na liny, lecz nie zrobił mu większej krzywdy. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednomyślnie na korzyść podopiecznego Andrzeja Gmitruka – 79:74, 78:74 i 80:72.

Fantastyczny spektakl i wygrana Roberta Talarka (18-12-2, 11 KO) nad Norbertem Dąbrowskim (20-7-1, 8 KO). Już od pierwszej minuty obaj poszli na wojnę. Lewym podbródkiem trafił „Noras”, ale natychmiast rywal odpowiedział swoim prawym podbródkowym. Norbert trafił lewym sierpowym, ale zainkasował prawy. I tak przez trzy minuty. Jeszcze ciekawiej było po przerwie. Talarek zranił przeciwnika prawym hakiem na szczękę. Ruszył do ataku, zyskiwał przewagę, jednak Dąbrowski odgryzł się lewym sierpem na górę, studząc jego zapały. W trzeciej odsłonie nadal trwały wymiany cios za cios, choć akcje Talarka robiły jakby więcej wrażenia na drugiej stronie. I choć to on szedł w górę i powinien teoretycznie być słabszy fizycznie, bił chyba z większą mocą. Dąbrowski świetnie rozpoczął pierwszą połowę czwartej rundy, ale to znów Talarek lepiej finiszował. Powtórka z rozrywki w kolejnych trzech minutach. Początek nieznacznie dla Norberta, lecz w końcówce przeżywał trudne chwile. A po bezpośrednim prawym krzyżowym rywala aż ugięły się pod nim nogi. W szóstym starciu Talarkowi pękł lewy łuk brwiowy. Mocno krwawił, ale szybko opanował kryzys i wrócił do gry. W siódmej rundzie to znów on dyktował warunki, a piętnaście sekund przed końcem długim prawym krzyżowym doprowadził Dąbrowskiego do nokdaunu! Ostatnie trzy minuty świetne jak i cała walka. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie punktowali na korzyść Roberta – 79:72, 77:74 i 79:73.

źródło: bokser.org

KRÓTKI SEN ANDRZEJA FONFARY O TYTULE MISTRZOWSKIM

Trzy minuty i dwadzieścia osiem sekund trwał sen Andrzeja Fonfary (29-5, 17 KO) o tytule mistrza świata. Niestety Adonis Stevenson (29-1, 24 KO) rozwiał wszelkie wątpliwości z pierwszej walki. To on jest królem, a nasz rodak pozostanie zwykłym księciem.

Andrzej zaskoczył na samym początku mistrza, zachodząc go lewą nogą i bijąc krótkim prawym. Niestety w połowie pierwszej rundy „Superman” skontrował nacierającego Polaka lewym sierpowym w okolice skroni, wiążąc mu nogi. Po liczeniu do ośmiu Kanadyjczyk ruszył na Andrzeja, obijał przy linach i gdyby to starcie trwało kilka sekund dłużej, zapewne wygrałby już wtedy. Fonfarę wyratował gong, jednak minutowa przerwa na niewiele się zdała…

W pierwszych osiemnastu sekundach drugiej odsłony Stevenson trzy razy z rzędu huknął w głowę pretendenta potężnym lewym krzyżowym bitym ze skrętem ciała. „Polski Książę” próbował jeszcze podjąć rękawicę, lecz po kolejnej bombie jego trener Virgil Hunter poprosił sędziego o zastopowanie potyczki w obawie przed ciężkim nokautem. Dla Stevensona to już ósma skuteczna obrona tytułu mistrza świata wagi półciężkiej federacji WBC!

źródło: bokser.org

WŁODARCZYK LEPSZY OD GEVORA. ŚWIETNA WALKA RUNOWSKIEGO. DEBIUT „WIERZBY”

diablo01

To była gra o wysoką stawkę. Krzysztof Włodarczyk (53-3-1, 37 KO) i Noel Gevor (22-1, 10 KO) spotkali się w Poznaniu w ostatecznym eliminatorze do tronu federacji IBF wagi junior ciężkiej, ale również o prawo do startu w atrakcyjnym turnieju World Boxing Super Series z wielką pulą nagród.

Panowie nie narzucali wysokiego tempa, choć Niemiec cały czas pozostawał ruchliwy na nogach. Krzysiek wywierał pressing, ale nie wydłużał serii i nie poza kilkoma mocnymi prawymi na korpus nie potrafił dosięgnąć szczęki przeciwnika. W końcówce czwartej rundy Gevor złapał Polaka prawym krzyżowym w narożniku, na szczęście jednak bez większych szkód. Niemiec dobrze rozegrał również szóstą odsłonę. Czekał na Krzyska, przepuszczał jego akcje i wtedy szybko odpowiadał kombinacją dwóch-trzech ciosów. „Diablo” wrócił do gry trochę lepszym ósmym starciem. Podkręcił tempo i trafił prawym sierpowym przy linach. Poderwał się również w przedostatniej, jedenastej rundzie, ale nie mógł złamać ruchliwego i sprytnego przeciwnika. W ostatnich trzech minutach to Gevor pokazał się z lepszej strony i w napięciu oczekiwaliśmy na werdykt. Sędziowie stosunkiem głosów dwa do jednego opowiedzieli się za „Diablo” – 113:115, 116:112 i 115:114.

Patryk Szymański (18-0, 9 KO) dopisał do swojego rekordu znane nazwisko Rafała Jackiewicza (48-17-2, 22 KO), ale w drugiej walce z rzędu był zraniony i wydaje się, że na tym najwyższym poziomie odporność na ciosy może stanowić spory problem dla zawodnika z Konina. Pojedynek jeszcze na dobre się nie zaczął, a stary lis już był liczony. Szymański po podwójnym lewym strzelił prawym krzyżowym w okolice ucha. Na szczęście dla widowiska Rafał dzięki olbrzymiemu doświadczeniu przetrwał kryzys. Przewaga warunków fizycznych oraz siły były jednak zbyt duże. Patryk swoimi ciosami przebijał się przez szczelną zazwyczaj gardę Rafała, narzucał swój boks i nawet na moment nie pozwalał mu zbliżyć się do półdystansu. – Nie mogę go kurde złapać – mówił podirytowany Jackiewicz do Roberta Złotkowskiego przed trzecią odsłoną. W trzecim starciu Rafał rzeczywiście zaczął trafiać, jego problem polegał natomiast na tym, że nawet gdy trafił czysto, to na Patryku nie robiło to wrażenia. W drugą stronę natomiast każde uderzenie bolało. I nagle… Jackiewicz pokazał to, z czego znany był przez całą karierę. Przepuścił lewy prosty rywala i po odchyleniu natychmiast skontrował prawym krzyżowym. Szymański zatańczył, Jackiewicz poprawił jeszcze jednym prawym i byliśmy o krok od sensacji. Zabrakło trochę czasu. Rundę piątą wygrał Patryk, lecz obraz potyczki już znacznie się wyrównał. – Czekam na kontrę – mówił w narożniku Jackiewicz. – No OK, ale czekasz trochę za długo – ripostował jego szkoleniowiec. W szóstej rundzie byłego mistrza Europy dopadł chyba lekki kryzys, być może odłożyło się te kilkadziesiąt ciosów na korpus i stanął. Kiedy jednak zabrzmiał gong na siódmą, wyszedł odmieniony. I znów zranił przeciwnika kontrą w tempo. Szymański sprytnie sklinczował i za moment doszedł do siebie. Po równym ósmym starciu, w dziewiątym pełną kontrolę przejął młodszy Patryk. Żeby było śmieszniej i ciekawiej, to Rafał znów lepiej wyglądał na finiszu i złapał jeszcze dwoma efektownymi kontrami Szymańskiego. Oczywiście przegrał, ale i obnażył niedociągnięcia młodszego o szesnaście lat rodaka. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Patryka 95:92, 98:92 i 98:91.

To prawdopodobnie najlepsza walka w karierze Przemysława Runowskiego (15-0, 3 KO). Popularny „Kosiarz” w wielkim stylu odprawił przed czasem niepokonanego dotąd Alaina Cherveta (13-1-2, 10 KO). Szwajcar zaczął bardzo ostro, lecz Polak dobrą pracą nóg i szybkim lewym prostym skutecznie stopował jego zapały. A do tego od początku czyhał na kontrę akcją prawy na prawy. W pierwszej rundzie jeszcze się nie udało, za to w drugiej złapał rywala na kontrę prawym krzyżowym, posyłając go na deski. Chervet powstał na osiem i cofnął się na liny. Ale to był wieczór Przemka. Kilkadziesiąt sekund później kolejnym prawym krzyżowym doprowadził oponenta do drugiego nokdaunu. Pięć sekund przed końcem drugiego starcia Runowski – tym razem prawym sierpowym, wysłał przeciwnika na deski po raz trzeci i ostatni. Wygrana przez TKO i rozbudzone nadzieje na przyszłość.

To miał być jeden z ważniejszych debiutów w polskim boksie zawodowym od kilkunastu miesięcy. I nie zawiedliśmy się. Paweł Wierzbicki – wielokrotny mistrz Polski wagi super ciężkiej, srebrny medalista Mistrzostw Świata Juniorów, szybko odprawił pierwszego przeciwnika na ringach profesjonalnych. Naprzeciw podopiecznego Tomasza Potapczyka stanął silny fizyczny, ale dopiero zaczynający przygodę z boksem Paweł Sowik (0-2). Pięściarz z Sokółki zaczął spokojnie lewym prostym i mocnymi hakami na korpus, którymi omijał szczelną gardę rywala. A gdy już uśpił jego czujność, kombinacją prawy podbródkowy-prawy sierp doprowadził oponenta do liczenia. Ten powstał na osiem, a za moment zabrzmiał zbawienny gong na przerwę. Zaraz po niej było już jednak po wszystkim. Wierzbicki naruszył rywala prawym sierpowym na szczękę, doskoczył do zranionej ofiary i po kilku kolejnych bombach Sowik zawisł na linach. Sędzia Włodzimierz Kromka nawet nie liczył i w obawie przed ciężkim nokautem zastopował dalszą rywalizację.

Faworyt był jeden i nie zawiódł. Przemysław Zyśk (5-0, 2 KO) pokonał ambitnego, ale po prostu mało potrafiącego Tomasza Golucha (4-7, 2 KO). Podopieczny Fiodora Łapina i Łukasza Malinowskiego pod koniec drugiej minuty huknął lewym hakiem w okolice wątroby, po którym rywal z grymasem bólu boksował aż do przerwy. W drugiej rundzie Zyśk kombinacją lewy-prawy dwukrotnie doprowadził przeciwnika do nokdaunu i choć Goluch wstawał, to na pół minuty przed końcem drugiej odsłony arbiter zdecydował się zastopować nierówny pojedynek.

Kamil Gardzielik (3-0, 1 KO) przeżył chwilę grozy, lecz wybrnął z opresji obronną ręką i pokonał słabszego technicznie, za to silniejszego fizycznie Przemysława Gorgonia (3-1, 1 KO). Dwukrotny mistrz kraju wagi średniej – bez wątpienia faworyt na papierze, wyszedł do ringu jakby zaspany, nierozgrzany, i dał się kilka razy złapać prawym sierpem ponad lewą ręką. Na minutę przed końcem pierwszej rundy dla odmiany lewy sierp Przemka posłał niespodziewanie Kamila na deski! Ten jednak szybko się poderwał i opanował kryzys, a w drugim starciu przejął kontrolę nad pojedynkiem. W trzecim przeważał już bardzo wyraźnie, bijąc celnie z daleka prawym na korpus na zmianę z prawym krzyżowym na górę. Dokładał do tego groźny prawym podbródkowy, gdy Gorgoń starał się skrócić dystans. Gdy zabrzmiał ostatni gong, werdykt mógł być tylko jeden – 38:37 dla Gardzielika. I na szczęście każdy z sędziów tak właśnie typował.

Wcześniej Aleksander Strecki (4-0, 2 KO) w ładnym stylu odprawił przed czasem Andrieja Abramenkę (20-9-2, 4 KO). Już w pierwszej odsłonie ciosami na korpus doprowadził Białorusina dwukrotnie do liczenia, a w drugiej dokończył dzieła zniszczenia.

źródło: bokser.org

WIELKI SUKCES MARIUSZA WACHA W LIPSKU. BYŁY MISTRZ POKONANY NA WŁASNYM RINGU

wach_haters

To miała być walka o wszystko w wykonaniu Mariusza Wacha (33-2, 17 KO). Bo jeśli chciał jeszcze na poważnie namieszać w królewskiej kategorii, musiał pokonać Erkana Tepera (16-2, 10 KO). I pokonał!

Mariusz wyszedł do ringu pierwszy. Wyglądał na zrelaksowanego i pewnego siebie. Dotąd w Niemczech boksował czterokrotnie, odnosząc trzy zwycięstwa. Poległ tylko raz, z absolutnym królem, Władimirem Kliczką. Chwilę potem równie zrelaksowany między linami zameldował się Niemiec z tureckimi korzeniami.

Nasz rodak dobrze rozpoczął ten pojedynek. Stopował ataki przeciwnika długim lewym prostym, a pod koniec pierwszej rundy uderzył mocnym lewym hakiem pod prawy łokieć w okolice wątroby. W drugim starciu również przeważał Polak, choć nie dominował wyraźnie, co przy wyjazdowej walce może różnie się kończyć. Ale w przerwie w narożniku „Waszki” panował spokój i zadowolenie. W trzeciej odsłonie obaj trafili kilka razy w półdystansie. Walka nabierała rumieńców.

Wach wrócił dużo lepszą czwartą rundą. Bił lżej, za to znacznie częściej. Przejął inicjatywę, uruchomił brakujący w pewnym momencie lewy prosty, szukając też miejsca na ciosy po dole, które miały się skumulować i dać o sobie znać w późniejszej fazie pojedynku. W piątej Mariusz trochę się cofnął, lecz była to aktywna defensywa. Bo podopieczny Piotra Wilczewskiego nawet cofając się nie zapominał o długim lewym, a raz na jakiś czas pociągnął też mocniejszym prawym sierpowym.

Po ostrej reprymendzie w narożniku Teper natarł mocniej w szóstym starciu. Przeważał przez dwie minuty, ale to Wach lepiej finiszował, trafiając w końcu po raz pierwszy prawym podbródkowym. W siódmej rundzie obaj podkręcili trochę tempo. Optycznie na bardziej zmęczonego wyglądał Niemiec, jednak to właśnie on wykazywał na tym odcinku trochę większą aktywność. Na szczęście po chwilowym kryzysie Wach wrócił udaną ósmą rundą. To znów on był aktywniejszy, wyprzedzał akcje przeciwnika i zmazał gorsze wrażenie w poprzedniej odsłony. Obaj byli bardzo zmęczeni. Dziewiąta runda to dużo klinczowania, wolne tempo i mało ciosów. – Oni nic nie robią przez dwie minuty i akcentują trzecią. Nie czekamy już, zapieprzamy – krzyczał w narożniku w przerwie trener Wilczewski.

Przez dwie minuty dziesiątej rundy Wach sam robił mało. Ale w końcu złapał rywala na kontrę z prawej ręki. Teper chciał szybko odpowiedzieć, lecz nadział się na jeszcze jedną kontrę z prawej. To była najlepsza okazja do wygranej przed czasem, ale Niemiec szybko sklinczował i zażegnał niebezpieczeństwo. Obaj byli krańcowo wyczerpani. Na szczęście to Wach pokazał większy charakter. Na każdy cios przeciwnika odpowiadał dwoma swoimi i spychał go do odwrotu. W ostatnich trzech minutach zmęczony Teper zapychał Mariusza do lin. Ten próbował się oderwać i uderzyć czymś mocnym, lecz Niemiec sprytnie odpoczywał w tych sytuacjach. Gdy zabrzmiał ostatni gong, obaj podnieśli ręce na znak wygranej. Nieznacznie lepszy był Polak, jednak trzeba było pamiętać, że bój toczył się na terenie rywala…

Sędziowie punktowali na szczęście w zgodzie ze swoim sumieniem – 116:112, 115:113 i 115:113, wszyscy na korzyść Wacha!!!

źródło: bokser.org

ANDRZEJ FONFARA ZNOKAUTOWAŁ CHADA DAWSONA!

fonfara_dawson

Andrzej Fonfara (29-4, 17 KO) po raz kolejny pokazał charakter. Wyszedł z opresji, przełamał przeciwnika i dopiął swego. W niektórych momentach miał poważne problemy z Chadem Dawsonem (34-5, 19 KO), jednak w samej końcówce pokonał przed czasem byłego króla wagi półciężkiej.

Obaj mieli swoje rundy, ale „Polskiemu Księciu” z Amerykaninem boksowało się na pewno niewygodnie. Dostał na przykład kilka lewych podbródków. Nie zrażał się jednak i cały czas wywierał pressing. W końcu w połowie dziewiątej rundy udało mu się złapać utytułowanego rywala i posłać na deski. Dawson dotrwał do gongu, wydawało się, że przetrwał kryzys, jednak najgorsze było jeszcze przed nim.

Andrzej wystrzelił akcją lewy-prawy. Mocniejszą ręką trafił na szczękę i zamroczony Amerykanin poleciał do narożnika. Oparł się plecami o liny, ale nasz rodak dopadł do niego ze wściekłością, wystrzelił kilkoma błyskawicznymi sierpami i arbiter momentalnie wkroczył do akcji w obawie przed brutalnym nokautem. Brawo!

źródło: bokser.org

UDANY POWRÓT MATEUSZA MASTERNAKA NA GALI W DZIERŻONIOWIE

dzierzoniow17

W głównej walce wieczoru „BudWeld Boxing Night: Noc Prawdy” w Dzierżoniowie, boksujący po raz pierwszy od blisko roku Mateusz Masternak (38-4, 26 KO) pewnie wypunktował Aleksandra Kubicza (9-3, 6 KO). Rosjanin pokazał to, z czego go poznaliśmy już w potyczce z Michałem Cieślakiem. Boksował do tyłu, dobrze korzystał w defensywie z lin, a do ataku przechodził dwoma-trzema zrywami na rundę.

Od początku przeważał „Master”, jednak były mistrz Europy kategorii junior ciężkiej miał kłopot, by czysto trafić na szczękę. Wziął się więc na sposób, skracał dystans akcją po dole i starał się uderzyć prawym overhandem. W piątym starciu Kubicz został ukarany odjęciem punktu za klinczowanie. Ale nadal sprytnie się bronił. W ostatnich sześciu minutach Mateusz zmienił taktykę, robił zakrok w prawo i uderzał krótkim lewym sierpowym. Wydawało się, że kapitulacja Rosjanina to tylko kwestia czasu, jednak Kubicz dzielnie dotrwał do ostatniego gongu. A po nim sędziowie wskazali na Masternaka 78:73 i dwukrotnie 80:71.

Adam Balski (8-0, 6 KO) pewnie pokonał Dariusza Skopa (6-2, 2 KO), choć tym razem nie olśnił. Dodajmy jednak, że w bardzo dużej mierze przez ringowego – Włodzimierza Kromkę. Pierwsze dwie rundy były toczone w spokojnym tempie. Pięściarz z Kalisza czekał i polował swoim firmowym lewym sierpowym, jednak Darek odrobił zadanie domowe i chronił się właśnie przede wszystkim przed taką akcją. W trzecim starciu Adam podkręcił bardziej tempo, zaczął szukać również dołów i od razu powiększył przewagę. Skop od czwartej odsłony nieustannie klinczował. Już wtedy dostał ostrzeżenie, ale potem uchodziło mu to płazem. Przez brak odpowiedniej reprymendy, kolejnych ostrzeżeń, Skop „niszczył” obraz tego pojedynku. Z drugiej strony wykazał się sprytem i ringową inteligencją, bo udało mu się jakoś dotrwać do końca. Faulujący, klinczujący pięściarz dopiero w ostatniej rundzie dostał drugie ostrzeżenie. Na tym etapie już dawno powinien być tak naprawdę zdyskwalifikowany. Balski jeszcze w samej końcówce mocnym prawym krzyżowym przewrócił przeciwnika. Ale gdy sędzia doliczył do ośmiu, do ostatniego gongu pozostawały już tylko sekundy. Sędziowie nie mogli mieć żadnych wątpliwości. Wskazali na Balskiego 80:70 i dwukrotnie 80:69.

Po taktycznych ośmiu rundach bardziej doświadczony na dłuższych dystansach Michał Żeromiński (12-2-1, 1 KO) zadał Tomaszowi Mazurowi (6-1-1, 2 KO) pierwszą porażkę w karierze. To były bokserskie szachy przeplatane krótkimi, za to ostrymi spięciami. Z daleka Mazur radził sobie całkiem dobrze, jednak gdy „Żeromka” przedzierał się do półdystansu, górę brała jego rutyna. Sprytnie odklejał się, bił krótkimi ciosami, dzięki czemu zbierał małe punkciki. Optycznie pojedynek był zacięty i wyrównany, lecz lepszego trzeba było wskazać po każdej rundzie. A tych rund więcej ukradł Michał. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 77:75, 78:74 i zdecydowanie zbyt wysokie 80:72 – wszyscy na korzyść podopiecznego Piotra Wilczewskiego.

Michał Leśniak (6-1, 2 KO) pokonał Nadzira Bażhajewa (3-5-1), który pod koniec zeszłego roku niespodziewanie wypunktował Konrada Dąbrowskiego. Dotąd „Szczupak” znany był z tego, że ma serce do walki. I na tym koniec, bo podpalał się, niepotrzebnie wojował… Dziś jednak po raz pierwszy pokazał konsekwentny i przede wszystkich wyrachowany boks. Nie bił na siłę pojedynczymi akcjami, tylko punktował, ciosy składał w kombinacje kilku uderzeń, niekoniecznie mocnych, za to stopujących silniejszego chyba fizycznie przeciwnika. W piątej rundzie Leśniak zranił rywala lewym hakiem na wątrobę, ale nie zauważył tego i dał mu wyjść z chwilowego kryzysu. W ostatnich trzech minutach wyraźnie już osłabł, do głosu powoli zaczął dochodzić Bażhajew, lecz ambitny finisz okazał się spóźniony. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali przewagę Michała w stosunku 60:55 i dwukrotnie 60:54.

Robert Parzęczewski (15-1, 9 KO) pod okiem Grzegorza Krawczyka zmienia się powoli z prymitywnego osiłka z dobrą kondycją w naprawdę solidnego boksera. Przekonał się o tym przed momentem na własnej skórze Tomasz Gargula (18-6-1, 5 KO). Od początku rzuciła się w oczy przewaga siły ciosu „Araba”. Każda jego akcja, nawet odczepna kontra, robiła na przeciwniku wrażenie. Już w pierwszej rundzie „Tomera” cierpiał po lewym haku na wątrobę, ale zacisnął zęby i obyło się bez nokdaunu. W drugim starciu był już liczony po lewym sierpowym na szczękę. Tempo spadło trochę w trzeciej odsłonie, jednak w czwartej Parzęczewski znów ostrzej natarł, złapał doświadczonego rywala przy linach i dokończył dzieła zniszczenia.

Znakomite widowisko stworzyli dwaj niepokonani dotąd pięściarze balansujący pomiędzy wagą średnią a super średnią. Po sześciu dramatycznych rundach Tomasz Gromadzki (3-0-1, 1 KO) pokonał Pawła Rumińskiego (2-1, 2 KO). Początek wyraźnie dla Pawła, który boksował technicznie lewym prostym, szukając mocnego prawego podbródka. „Zadyma” nacierał, ale w pierwszych minutach nie potrafił jeszcze znaleźć swojego rytmu. Dopiero w drugiej połowie drugiej rundy zaczął się ostro dobierać do skóry przeciwnika. Zepchnął go do odwrotu i na dobrą sprawę Rumiński był w defensywie przez trzecią, czwartą i niemal całą piątą odsłonę. Dopiero w końcówce piątego starcia wrócił do gry. Ostatnie trzy minuty to prawdziwa wojna na wyniszczenie. Obaj dali z siebie wszystko i byli tak wyczerpani, że chyba nawet lewy prosty mógł ich przewrócić. Spóźniony trochę finisz nie mógł dać zawodnikowi Legia Fight Club sukcesu. Lepiej przygotowany kondycyjnie i agresywniejszy Gromadzki zwyciężył na wszystkich kartach – 59:55, 59:55 i 60:54. Jego zwycięstwo nie podlegało dyskusji, lecz sama punktacja może być nieco myląca. Twardy, bardzo fajny pojedynek.

Przemysław Opalach (24-2, 20 KO) nie zdążył się nawet porządnie spocić, a już było po walce z Paatą Warduaszwilim (30-12-2, 23 KO). „Spartan” w swoim stylu szukał ciosów na korpus, bijąc kombinację dwóch-trzech uderzeń. Pierwsze były słabsze, ale każdą akcję kończył lewym hak w okolice wątroby. Nie narzucał jednak wysokiego tempa, jakby zostawiając siły na dalsze minuty. Tymczasem w przerwie pomiędzy drugą a trzecią rundą Gruzin zgłosił kontuzję ręki, odpuszczając dalszą rywalizację.

źródło: bokser.org

plakat-gala-boksu

UDANY REWANŻ KRZYSZTOFA ZIMNOCHA Z MIKE`EM MOLLO NA GALI W SZCZECINIE

zimnoch_mollo

W pojedynku wieczoru gali w Szczecinie Krzysztof Zimnoch (21-1-1, 14 KO) zmierzył się w rewanżowym boju z Mike’em Mollo (21-7-1, 13 KO). Pięściarz z Białegostoku zaboksował mądrze i zwyciężył Amerykanina, udanie rewanżując się za bolesną porażkę sprzed roku. Polski bokser miał nawet rywala na deskach i przez większość walki obijał „Bezlitosnego”.

Pierwsza runda była niespodziewanie spokojna, Amerykanin kilka razy zadał kilka ciosów po komendzie sędziego ringowego, który jednak radził sobie dobrze w ringu, była dyscyplina. Zimnoch był spokojny, chodził na boki w pełni skoncentrowany. Pod koniec drugiej rundy Krzysztof zaczął boksować już na pressingu i w pewnym momencie wystrzelił mocny lewy sierpowy kontrujący, po którym Mollo padł na deski. Zabrzmiał gong, a „Bezlitosny” miał problem z powrotem do narożnika. W trzeciej odsłonie Zimnoch od początku ruszył na rywala, obijał gradem ciosów i wydawało się, że Mollo nie wróci do gry, już w tej rundzie pięściarz z Białegostoku powinien zakończyć walkę przed czasem, ale nie ponowił później ataków. Kolejna runda była spokojniejsza w wykonaniu Zimnocha i jednocześnie spowodowało to, że w pewnym momencie oddał inicjatywę Mollo, który śmielej zaatakował i walczył na pressingu. Podopieczny Richarda Williamsa niepotrzebnie cofał się, dając miejsce to rozpoczęcia ofensywy „Bezlitosnego”. Zimnoch bił jednak dużo prostych ciosów, kończył akcje prawym sierpowym, próbował atakować na dół. Piąta i szósta runda to stopniowe rozmontowywanie Mollo pod każdym względem, ale brakowało dobicia rywala. W ostatniej, wspomnianej szóstej odsłonie Zimnoch jednak ponawiał ataki i było bardzo blisko końca. Kapitalnie wchodził mocny prawy sierpowy Krzysztofa. Idąc do narożnika przed siódmą rundą Mollo złapał się za lewy bark i wyraźnie odczuwał ból. Narożnik Amerykanina widząc jak ich zawodnik zmaga się ze swoim urazem zdecydował się poddać go.

Po dobrym występie w starciu z Patrykiem Szymańskim, Jose Antonio Villalobos (9-4-2, 5 KO) miał sprawdzić niepokonanego Kamila Szeremetę (15-0, 2 KO). Pięściarz Białegostoku nie dał jednak żadnych szans na rozwinięcie skrzydeł Argentyńczykowi i spisał się zdecydowanie lepiej od swojego rodaka. Korespondencyjną walkę Szymańskiego z Szeremetą wygrał ten drugi. Na początku walki Szeremeta podkręcał tempo, stawiał swoje warunki i boksował pod swoje dyktando, próbując również bić się na dystans. Dało się odczuć dużą przewagę polskiego pięściarza, jednak w pewnych momentach wciąż brakowało mocniejszego uderzenia, wbicia szpilki w ofensywie. Widać było, że Szeremeta szuka nokautu na Argentyńczyku, ale Villalobos wytrzymał do końca pojedynku. Po ośmiu rundach sędziowie byli jednomyślni (79:73, 79:73, 78:74) i wszyscy trzej wypunktowali na korzyść Kamila Szeremety, który dopisał do swojego rekordu kolejne zwycięstwo.

Michał Syrowatka (17-1, 6 KO) zwyciężył przed czasem w siódmej rundzie twardego Elmo Trayę (11-3, 8 KO). Nie zabrakło nokdaunów, ciekawych wymian, obaj panowie dali bardzo dobry boks, ale to pięściarz z Ełku ostatecznie zakończył efektownie cały pojedynek. Jak na ten moment, trwająca impreza zdecydowanie na plus. Pojedynek świetnie rozpoczął Polak, który w pierwszej rundzie zaatakował pięściarza z Filipin, kładąc go na deski po lewym sierpowym. Syrowatka nie dokończył jednak dzieła zniszczenia, Traya wyszedł z opresji i w drugiej odsłonie przeszedł do ofensywy, zaczął odważniej boksować i kilka razy mocniej uderzył polskiego boksera. W kolejnych rundach pięściarz z Ełku zdecydował się jednak na jeszcze bardziej ofensywny boks, ale boksował zdeycydowanie mądrzej od byłego przeciwnika Przemka Runowskiego. W trzeciej ponownie Traya zaliczył deski, a w kolejnych nie miał argumentów, by zagrozić Syrowatce. W siódmej rundzie Polak poczuł, że jest odpowiedni moment na przyspieszenie i sprowadzenie rywala do ostrej defensywy, Syrowatka zasypał gradem ciosów Trayę, sędzia widząc słaniającego się na nogach Filipińczyka zdecydował przerwać walkę, narożnik Trayi rzucił również na ring ręcznik.

Żadnych szans nie dał Artemowi Redko (21-6-3, 12 KO) polski półciężki Paweł Stępień (6-0, 5 KO), który zdemolował doświadczonego Ukraińca już w pierwszej rundzie. Wydawało się przed walką, że Polak poboksuje kilka rund ze swoim rywalem, jednak skończyło się bardzo szybko i efektownie. Już po kilkudziesięciu sekundach od momentu pierwszego gongu uderzenia Stępnia położyły na deski Redkę, który nie miał żadnych argumentów, by wyjść z opresji, a już co dopiero postawić warunki utalentowanemu pięściarzowi znad Wisły. Polak zaatakował jeszcze śmielej i zasypał ciosami Ukraińca, po czym sędzia słusznie przerwał pojedynek.

Tomasz Król (4-1-1, 1 KO) pokonał przed kilkoma minutami niejednogłośnie na punkty Kamila Młodzińskiego (8-1-2, 5 KO). Obaj panowie nie szczędzili sobie mocnych uderzeń, bardzo groźnie skracając też dystans, przez co nie obyło się bez ostrzeżeń sędziego ringowego. Młodziński rozpoczął dobrze, ale z rundy na rundę rozkręcał się Król. Pierwszy nie miał pomysłu na ten pojedynek, chciał za wszelką cenę wchodzić w półdystans i szukać ciosów, ale rywal skutecznie uciekał, choć tak jak wspomnieliśmy już nie zabrakło ostrzeżeń. W piątej odsłonie panowie zderzyli się głowami i pękł prawy łuk brwiowy Króla, a Młodzński dostał ostrzeżenie, za to w szóstej role się odwróciły za cios po komendzie „ringowego”. Po sześciu rundach sędziowie nie byli jednomyślni (58:56, 58:56, 55:58), ręce w geście zwycięstwa podniósł Tomasz Król. Dla Młodzińskiego była to pierwsza porażka w swojej zawodowej karierze.

źródło: bokser.org

zimnoch_mollo17

POLACY W ŚWIATOWYCH RANKINGACH ZAWODOWCÓW – STYCZEŃ/LUTY 2017

Cztery najważniejsze federacje boksu zawodowego opublikowały swoje najnowsze rankingi, w których odnajdujemy sporo polskich nazwisk. Ogółem prawa pretendenta posiada 10 naszych pięściarzy. Byłoby ich o dwóch więcej gdyby nie ponad roczna przerwa w startach Artura Szpilki oraz dopingowa wpadka Andrzeja Wawrzyka.

Najwięcej polskich nazwisk (12) tradycyjnie znajdujemy zestawieniu federacji WBC, która co miesiąc klasyfikuje po 40 zawodników w każdej z kategorii wagowych, ale nazwiska naszych zawodowców znajdziemy również w zestawieniach WBA (2), WBO (7) oraz IBF (5).

wbc_beltFEDERACJA WBC

CIĘŻKA
9 Mariusz Wach (32-2, 17 KO)
27 Adam Kownacki (15-0, 12 KO)
34 Izu Ugonoh (17-0, 14 KO)

JUNIOR CIĘŻKA
4 Krzysztof Włodarczyk (52-3-1, 37 KO)
7 Krzysztof Głowacki (26-1, 16 KO)
10 Mateusz Masternak (37-4, 26 KO)
17 Michał Cieślak (15-0, 11 KO)

PÓŁCIĘŻKA
9 Andrzej Fonfara (28-4, 16 KO)

ŚREDNIA
6 Maciej Sulęcki (23-0, 8 KO)
23 Kamil Szeremeta (14-0, 2 KO)

JUNIOR ŚREDNIA
39 Łukasz Maciec (23-3-1, 5 KO)

PIÓRKOWA
31 Kamil Łaszczyk (23-0, 8 KO)

WBO belt 01FEDERACJA WBO

CIĘŻKA
10 Izu Ugonoh (17-0, 14 KO)

JUNIOR CIĘŻKA
4 Krzysztof Głowacki (26-1, 16 KO)
6 Krzysztof Włodarczyk (52-3-1, 37 KO)
13 Michał Cieślak (15-0, 11 KO)

ŚREDNIA
7 Maciej Sulęcki (23-0, 8 KO)
13 Kamil Szeremeta (14-0, 2 KO)

PIÓRKOWA
3 Kamil Łaszczyk (23-0, 8 KO)

IBF beltFEDERACJA IBF

CIĘŻKA
9 Izu Ugonoh (17-0, 14 KO)

JUNIOR CIĘŻKA
4 Krzysztof Włodarczyk (52-3-1, 37 KO)
6 Mateusz Masternak (37-4, 26 KO)
8 Krzysztof Głowacki (26-1, 16 KO)

ŚREDNIA
11 Maciej Sulęcki (23-0, 8 KO)

wbabeltFEDERACJA WBA

JUNIOR CIĘŻKA
4 Mateusz Masternak (37-4, 26 KO)
8 Krzysztof Włodarczyk (52-3-1, 37 KO)

ZWYCIĘSKI WŁODARCZYK I KONTROWERSJE W WALCE CIEŚLAKA Z JEŻEWSKIM

Wroclawgala2016

W głównej walce wieczoru gali boksu zawodowego we Wrocławiu Krzysztof Włodarczyk (52-3-1, 37 KO) pokonał na punkty Leona Hartha (14-2, 10 KO) i obronił interkontynentalny pas organizacji IBF kategorii junior ciężkiej.

Pierwsza runda typowo rozpoznawcza, choć to Ormianin z niemieckim paszportem trafił swoim prawym sierpem. Druga odsłona to dalsze badanie, mało ciosów i praktycznie żadnych spięć. Mijały kolejne minuty, a my ciągle czekaliśmy na coś więcej niż kilka ciosów na rundę. „Diablo” wywierał co prawda presję nogami, lecz był mało aktywny. Dodajmy jednak, że jeszcze mniej robił przeciwnik, który nawet zadając ciosy bił je w taki sposób, by od razu móc szybko uciec. Krzysiek starał się atakować i zbierał małe punkty, lecz brakowało błysku, zmiany tempa. Rywal przede wszystkim przeszkadzał i być może powinien dostać ostrzeżenie. Polak walcząc w ten sposób na wyjeździe z pewnością by je otrzymał. Włodarczyk starał się przełamać przeciwnika hakami na korpus, ale jak na byłego dwukrotnego mistrza świata pokazywał za mało. Harth nawet po lewym prostym klinczował, a od dziewiątego starcia przeżywał chyba jeszcze kryzys kondycyjny. Oddychał coraz ciężej, momentami stawał w miejscu, co otwierało szansę Krzyśkowi na efektowne zakończenie tej nudnej walki. Niestety „śliski” i nastawiony wybitnie defensywnie rywal konsekwentnie unikał prawdziwej walki. Gdy zabrzmiał ostatni gong sędziowie na swoich kartach mieli przewagę Włodarczyka 116:112, 115:113 i 116:112.

Wiele emocji, ale i kontrowersji przyniosła walka Michała Cieślaka (15-0, 11 KO) z Nikodemem Jeżewskim (12-1-1, 7 KO). Wygrał ten pierwszy i sięgnął po tytuł mistrza Polski kategorii junior ciężkiej. Pięściarz z Radomia zaczął od mocnych prawych haków w okolice żeber, czym zrobił sobie miejsce na prawy sierp już w pierwszej rundzie. Ale Nikodem przyjął to bez zmrużenia oka. Pół minuty przed końcem drugiego starcia Michał przepuścił prawy rywala, skontrował swoim krótkim prawym i natychmiast doskoczył. To był huraganowy, ale krótki szturm. Cieślak ostro ruszył od początku trzeciej odsłony. Trafił lewym hakiem, poprawił prawym sierpem i gdy wydawało się, że zaraz dokończy dzieła zniszczenia, sensacja. Mocny prawy Jeżewskiego sprawił, że bombardier z Radomia po raz pierwszy w karierze był liczony! Szybko jednak zripostował. W zwarciu trafił krótkim prawym i tym razem to Nikodem przyklęknął. A wtedy zaczęły się kontrowersje… Michał poprawił jeszcze jednym prawym, gdy Jeżewski już klęczał. Włoski sędzia nie dość, nie zwrócił na to uwagi, to jeszcze stanowczo zbyt wcześnie przerwał walkę. Wielki niedosyt. Wszak jeśli ma już sędziować ktoś spoza Polski, to niech przynajmniej zna się na rzeczy. Fajna walka, spore emocje i fatalny sędzia…

Dojrzały i mądry boks pokazał dzisiaj Przemysław Runowski (13-0, 2 KO). Pewnie uporał się z groźnym Mykolą Vovkiem (12-2, 8 KO) i zrewanżował się mu za jego niespodziewaną wygraną nad Krzyśkiem Kopytkiem. A wszystko to w wyższej niż zazwyczaj wadze. Popularny „Kosiarz” już na samym początku powitał rywala mocnym prawym podbródkowym, a chwilę później po przypadkowym zderzeniu głowami z prawego łuku brwiowego Ukraińca mieszkającego w naszym kraju poleciała krew. W drugiej rundzie Przemek dwukrotnie przycelował szybkim i dynamicznym prawym krzyżowym. Vovk po przerwie ruszył do ostrego szturmu, jednak podopieczny Fiodora Łapina wyprzedzał go i zanim ten uderzył, Runowski zdążył skontrować i uciec. Dopiero w czwartym starciu Vovk doszedł bardziej do głosu, wykorzystując przewagę w sile. Spychał Polaka, starając się wciągnąć go w wymiany w półdystansie. Po trochę słabszej czwartej odsłonie, w piątej Runowski wrócił do tego, co robił na początku i co przynosiło efekty. Był aktywniejszy, wyprzedzał Ukraińca, a niemal równo z gongiem huknął prawym podbródkowym idealnie na punkt – brodę przeciwnika. Vovk był odłączony od prądu i z najwyższym trudem, trzymając się lin, doszedł do narożnika. Gdyby Przemek miał kilka sekund więcej, zapewne wszystko skończyłoby się nokautem. W szóstym starciu przewaga nadal utrzymywała się po stronie naszego rodaka, choć Mykola od czasu do czasu starał się zrewanżować czymś mocnym. Ambitny Vovk do samego końca dzielnie odgryzał się i atakował, jednak dobrze poukładany technicznie Przemek spokojnie, inteligentnie, boksował swoje i kontrolował pojedynek. A dwie minuty przed ostatnim gongiem bezpośrednim prawym na dół dostał bonus w postaci nokdaunu. Ukrainiec powstał, chciał szybko się odgryźć, jednak Runowski w akcji prawy na prawy po raz drugi na przestrzeni pół minuty doprowadził oponenta do liczenia. Wszystko zakończył kapitalnym lewym sierpem na szczękę i znów gong uratował Vovka. Bardzo dobra walka, ale w sumie dominacja Przemka nie podlegała żadnej dyskusji – 80:71, 79:72 i 79:71.

Dobry boks i pewne zwycięstwo zanotował Przemysław Zyśk (3-0, 1 KO), który pokonał we Wrocławiu Rusłana Mokryckija (1-2, 1 KO). Od początku uwidoczniła się przewaga fizyczna Polaka. Nacierał ostro na rywala, starał się go spychać na liny, gdzie polował mocnym uderzeniem. Z bliska przedzierał się prawym podbródkowym, a w piątej rundzie zachwiał przeciwnikiem lewym sierpowym. Boksował na wysokim tempie, a w ostatniej, szóstej rundzie jeszcze bardziej zwiększył intensywność. Zabrakło czasu. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednomyślnie – wszyscy trzej w stosunku 60:54, oczywiście na korzyść Zyśka.

Udanie po pierwszej porażce powrócił Marek Matyja (12-1, 4 KO), który pewnie odprawił Olegsa Fedotovsa (21-28, 15 KO). Pięściarz z Oleśnicy zaczął w swoim stylu uderzeniami na korpus, które są jego znakiem firmowym. Gdy już trochę naruszył przeciwnika, w połowie drugiej rundy wstrząsnął nim prawym krzyżowym, a zaraz potem lewym sierpowym. W czwartej Marek znów był blisko wygranej przed czasem. Tym razem doświadczony oponent wyratował się klinczem. Na tym etapie wiadomo już było, że jedyne pytanie brzmi – walka potrwa na pełnym dystansie, czy skończy się wcześniej? Twardy Łotysz dotrwał do końca, ale trójka sędziów nie mogła go wynagrodzić za jego ambicję i zgodnie typowała przewagę podopiecznego Fiodora Łapina 60:54.

Konrad Dąbrowski (8-2, 1 KO) przegrał praktycznie do jednej bramki z Nadzirem Bakhshyieu (3-4-1). Rywal od razu ruszył do szturmu, ale lepiej wyszkolony młody Polak dobrą pracą nóg i celnymi kontrami stopował jego zapał. Przez pięć minut wszystko wyglądało dobrze, ale już końcówka drugiej rundy była słabsza. W trzeciej i czwartej całkowicie dominował już Białorusin, który ładował w Konrada serie po kilka ciosów. W przerwie przed piątą rundą Dąbrowski mocno krwawił z ust i nosa, a do tego miał wyraźny kryzys kondycyjny. W piątym starciu było jeszcze gorzej i aż dziwne, że pięściarz z Warszawy ustał te wszystkie uderzenia. W ostatniej odsłonie przeciwnik trafił lewym hakiem na szczękę, poprawił prawym sierpowym i Dąbrowski dotrwał do ostatniego gongu tylko dzięki pomocy sędziego Arka Małka, który ewidentnie dwukrotnie mu pomógł. Sędziowie nie mogli mieć wątpliwości, typując jednogłośnie przewagę gościa – 55:59, 54:60 i 55:59.

źródło: bokser.org

aa_wroclaw

NA GALI W WIELICZCE ZIMNOCH POKONAŁ REKOWSKIEGO. BĘDZIE REWANŻ Z MOLLO?

wieliczka16

W walce wieczoru gali Underground Boxing Show VIII w Wieliczce Krzysztof Zimnoch (20-1-1, 13 KO) wypunktował po ciekawej walce Marcina Rekowskiego (17-4, 14 KO), czym prawdopodobnie zapewnił sobie rewanż z Mike’em Mollo (21-6-1, 13 KO) za niespodziewaną porażkę sprzed ośmiu miesięcy.

Rekowski od początku starał się wywierać pressing, ale Zimnoch stopował go swoim jabem i uciekał na nogach. Na moment dał się zagonić do narożnika, ale przyjął ciosy na blok, odwrócił rywala i sam wyprowadził serię. W drugiej rundzie Krzysiek ustawiał Marcina lewym prostym. Boksował z rezerwą, nie chcąc niepotrzebnie ryzykować, lecz na samym finiszu dodał do tego podwójny prawy w półdystansie. Podobny przebieg miała trzecia odsłona i znów na samym finiszu zrobiło się ciekawiej, bo obaj weszli w kilkusekundową wymianę. Na moment zrobiło się naprawdę groźnie. Szybszy Zimnoch przepuszczał akcje przeciwnika bądź zbierał je na blok, natomiast „Reks” przekalkulował to wszystko, przestał za wszelką cenę nacierać i czekał na pięściarza z Białegostoku z kontrą, licząc na swój bardzo mocny cios. Marcin przegrywał, ale na początku szóstego starcia udało mu się zagonić rywala do narożnika, trafił potężnym prawym sierpowym i najwidoczniej Krzysiek to poczuł, bo na pół minuty stanął w miejscu. Opanował jednak krótki kryzys i jeszcze przed przerwą wrócił do lewego prostego. Po przerwie Zimnoch odpowiedział z nawiązką. Trafił lewym prostym, przepuścił akcję Marcina i poprawił krótkim lewym sierpem. „Reks” miał jakiś kłopot z okiem, więc Krzysiek natychmiast doskoczył i zasypał go kilkunastoma bombami. Po krótkim klinczu znów doskoczył do zranionej ofiary, jednak Rekowskiego wyratował gong. Pewny swojej przewagi Zimnoch odpuścił już trochę w ostatnich trzech minutach, ale większej krzywdy nie dał sobie zrobił. Rekowski z podpuchniętym prawym okiem fajnie finiszował, lecz o odrobieniu strat nie było mowy. A jednak! Sędziowie punktowali o dziwo niejednogłośnie… 78:74, 74:78 i 78:75. Tym samym Zimnoch otworzył sobie furtkę do rewanżu z Mollo, który zadał mu jedyną jak dotąd porażkę.

Zgodnie z przewidywaniami Kamil Łaszczyk (23-0, 8 KO) ograł Piotra Gudela (5-2-1) na krótkim dystansie sześciu rund, zwyciężył na punkty i czekać teraz będzie na rozwój sytuacji w wadze piórkowej. Pięściarz z Białegostoku ostro ruszył do ataku, ale wrocławianin szybko ostudził jego zapały prawym sierpowym na szczękę. Poprawił też lewym hakiem w okolice wątroby, który wyraźnie zrobił wrażenie na jego kumplu. W kolejnych minutach Gudel nadal starał się wywierać pressing, jednak szybki na nogach Łaszczyk (WBO #3) rzadko popełniał błędy, sprytnie kontrował, a przy tym konsekwentnie szukał miejsca pod łokciami rywala. O dominacji nie było mowy, ale rozluźniony Kamil pewnie wygrywał rundę po rundzie, boksując na refleksie, z opuszczonymi rękami. Piotrek odstawał szybkościowo, jednak do samego końca starał się ambitnie odwrócić losy pojedynku. I za to brawa. Sędziowie nie mogli mieć wątpliwości, choć jeden z nich zdołał doszukać się jednej rundy dla Piotrka (60:54, 60:54 i 59:55).

Dla obu była to trudna walka od strony mentalnej. Marek Matyja (11-1, 4 KO) wracał po blisko rocznej przerwie, natomiast Norbert Dąbrowski (19-5-1, 7 KO) nie zaznał znaczącego sukcesu od półtora roku, kiedy pokonał Roberta Talarka. Dziś jednak przełamał słabszą passę i mimo wszystko niespodziewanie wypunktował podopiecznego Fiodora Łapina. „Noras” zaskoczył faktem, że tym razem nie atakował, tylko czekał i boksował z kontry. Oddał nieznacznie inicjatywę w pierwszej rundzie, ale tuż przed końcem to właśnie on trafił mocnym lewym sierpowym. Pięściarz z Oleśnicy wywierał pressing, choć miał trochę problemy z dystansowaniem i niektóre jego ciosy mijały celu. Dąbrowski bił rzadziej, za to celniej, szczególnie lewym hakiem pod prawy łokieć. Agresorem pozostawał Marek, lecz Norbert stanął na zakrocznej nodze, przepuszczał jego ataki i polował na kontrę. Matyja dopiero w piątym starciu trafił po raz pierwszy naprawdę mocno – prawym krzyżowym. W szóstym Dąbrowskiego złapał chyba lekki kryzys kondycyjny. Matyja wydłużył natomiast dystans i lewym prostym ustawiał przeciwnika. Siódma runda to zażarta bitka i o wszystkim mogła zadecydować ostatnia odsłona. Na minutę przed końcem jakby bardziej zmęczony Dąbrowski niespodziewanie wskoczył z mocnym lewym sierpowym na szczękę. Trafił czysto, ale Matyja za moment dalej nacierał. Gdy zabrzmiał ostatni gong, Norbert podniósł ręce w geście tryumfu, Marek natomiast czekał w napięciu na werdykt. Sędziowie byli niejednogłośni – 74:78, 77:76 i 75:77, stosunkiem głosów dwa do jednego wskazali na Dąbrowskiego, który tym samym zrewanżował się za porażkę sprzed dwóch i pół roku.

Jordan Kuliński (3-0-1, 1 KO) potwierdził renomę utalentowanego zawodnika i choć znów zabrakło mu w końcówce zdrowia, to jednak pewnie ograł Andrzeja Sołdrę (12-5-1, 5 KO). Początek to kompletna dominacja Jordana, który szybko zranił przeciwnika lewym sierpowym, za moment po przepuszczeniu ciosu skontrował bezpośrednim prawym i Andrzej „pływał”. Był też mocny prawy podbródkowy. Wydawało się, że będzie to egzekucja, ale ambitny Sołdra przetrwał kryzys, w drugiej i trzeciej odsłonie jeszcze zbierał, ale w czwartej zaczął nawiązywać wyrównane wymiany. – Przegrywamy, boksuj ciosami prostymi. Dwa lewe i mocny prawy – krzyczał przed ostatnią rundą trener Adam Jabłoński do swojego podopiecznego. Kuliński nie przyjmował jednak niepotrzebnych wymian i ostatnie trzy minuty przetańczył na wstecznym, pewnie dowożąc wygraną. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 59:55, 58:56 i 59:56 – wszyscy oczywiście na korzyść Kulińskiego.

Nie udał się Krzysztofowi Kopytkowi (12-1, 2 KO) awans do wagi średniej. Trochę niedoceniany Mykola Vovk (12-1, 8 KO) zadał mu pierwszą porażkę w karierze. Podopieczny Fiodora Łapina już na początku dał się dwukrotnie zaskoczyć, ale po słabszej pierwszej rundzie, w drugiej i trzeciej poukładał sobie wszystko, fajnie pracował nogami i kilka razy skarcił kontrą nacierającego przeciwnika. Czysto wchodził prawy podbródkowy, lewy prosty, a my byliśmy przekonani, że tak będzie już do końca. Tymczasem od czwartego starcia Ukrainiec coraz bardziej spychał Krzyśka na liny i wykorzystywał lukę w jego obronie, celując lewym sierpowym ponad jego prawą ręką. Szósta i siódma odsłona to już kompletna dominacja Vovka. „W moim odczuciu zwycięzca może być tylko jeden i będzie to Vovk” – powiedział po ostatnim gongu komentujący ten pojedynek Albert Sosnowski. Sędzia Kozłowski „starał się” jak mógł i naciągnął remis 76:76, na szczęście dwaj pozostali arbitrzy typowali wygraną Vovka 75:77 i 74:78.

W dobrym stylu pokazał się tym razem Siergiej Werwejko (4-0, 2 KO), który porozbijał niedawnego rywala „Dragona”, Andrasa Csomora (17-13-1, 14 KO). Dotąd Ukraińcowi starającemu się o polskie obywatelstwo zarzucano, że brakuje mu chłodnej głowy i ciosów na korpus. Tym razem widać było jednak znaczny progres i po krótkim szturmie Węgra pełną kontrolę przejął Siergiej. Najpierw skruszył zapał rywala kilkoma prawymi hakami na żebra, by w końcu poprawić z lewej strony, w okolice wątroby. Csomor przyklęknął z grymasem bólu, ale powstał na osiem. Za moment znów był liczony, tym razem po prawym sierpowym. Wyratował go gong. W drugiej rundzie nawet próbował atakować, lecz nie potrafił się przedrzeć przez długi zasięg ramion Werwejki. W trzecim starciu Werwejko w końcu przycelował długim prawym i posadził oponenta na tyłku w narożniku. Wydawało się, że to już koniec, ale ambitny Csomor musiał jeszcze dwukrotnie paść, zanim zlitował się nad nim narożnik. Po piątym nokdaunie na szczęście wszystko przerwano, bo porozbijany Węgier był gotów dalej nadstawiać głowy.

Wcześniej Sandor Balogh (7-10, 4 KO) wyszumiał się przez pół minuty, Łukasz Różański (4-0, 3 KO) strzelił prawym sierpem nad prawą ręką Węgra i było po wszystkim.

źródło: bokser.org

FIGHTCARD_UndergroundVIII_v2

KRZYSZTOF GŁOWACKI ZDETRONIZOWANY. EWA PIĄTKOWSKA MISTRZYNIĄ ŚWIATA

usyk_glowacki

W głównej walce wieczoru Polsat Boxing Night w gdańskiej Ergo Arenie nastąpiła zmiana na tronie federacji WBO wagi junior ciężkiej. Olexandr Usyk (10-0, 9 KO) wypunktował Krzysztofa Głowackiego (26-1, 16 KO), zadając mu pierwszą porażkę i zrzucając go z tronu WBO.

Pierwsza runda dla pretendenta. Co prawda to „Główka” wywierał pressing, ale Ukrainiec ustawiał go trochę prawym jabem i dwukrotnie skarcił kontrą z lewej ręki. Po przerwie Krzyśkowi udało się dwukrotnie zapędzić rywala na liny i tak wsadzić krótką serię, lecz na środku ringu panował Usyk, szczególnie za sprawą prawego prostego. W trzeciej odsłonie z jednej strony dominacja Usyka, który wyboksowywał naszego mistrza kapitalnym jabem. Z drugiej strony światełko w tunelu – 45 sekund przed końcem potężny i w końcu celny lewy sierpowy Krzyśka. Po okresie przewagi challengera Głowacki wrócił dobrym czwartym starciem. Skracał dystans, konsekwentnie bił po dole, otwierając sobie tym drogę do dwóch lewych sierpów na górę. Zacięta i wyrównana była piąta odsłona. W szóstej niestety Usyk wydłużył dystans i ciosami prostymi znów przejął kontrolę w ringu. – Musisz go Krzysiek spychać na liny – krzyczał w przerwie trener Fiodor Łapin. Siódma runda już lepsza w wykonaniu Krzyśka, nie było już takiej dominacji, ale wciąż nieznacznie przeważał słabiej bijący, za to celniej rozluźniony Ukrainiec. Kolejne trzy minuty to bokserskie szachy. Działo się mało, bo jeden i drugi czekali na błąd rywala. Dwie pierwsze minuty dziewiątej rundy na korzyść pięściarza z Wałcza, ale Usyk w końcówce trafił prawym sierpem i lewym podbródkiem. W dziesiątej rundzie Usyk złapał swój rytm, przepuszczał akcje Krzyśka i kontrował. Uderzenia Polaka robiły większe wrażenie, lecz to Ukrainiec czyściej i częściej trafiał. I niestety w jedenastej rundzie ta przewaga wzrosła. Głowacki na moment się zagapił na środku ringu, inkasując całą kombinację lekkich, rzucanych z luzu ciosów. Zmotywowany Krzysiek rzucił się do szturmu na początku ostatniego starcia. Przewrócił nawet Usyka serią przy linach, lecz arbiter nie dopatrzył się czystej akcji i nie liczył. Po minutowym zrywie, z niesamowitą ripostą wrócił Olexandr. Świetnymi kombinacjami bił zmęczonego Krzyśka, przypieczętowując swój sukces. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednogłośnie – 119:109, 117:111 i 117:111, wszyscy na korzyść Usyka.

Ewa Piątkowska (10-1, 4 KO) pokonując Aleksandrę Magdziak Lopes (16-4-2, 1 KO) zdobyła wakujący tytuł mistrzyni świata federacji WBC w wadze junior średniej. Ewa już w pierwszej rundzie trafiła mocnym lewym sierpowym, ale Ola odpowiedziała za moment długim prawym prostym. Po pierwszej rundzie dla „Tygrysicy”, w drugiej „amerykańska Polka” wyboksowała ją kontrami z defensywy. Piątkowska po przerwie zmieniła więc trochę taktykę i swoje akcje zaczynała od akcji na korpus. Biła ewidentnie mocniej niż rywalka, choć wpadała czasem nieprzygotowana na kontry. W szóstym starciu Piątkowska mocnym prawym na splot przewróciła przeciwniczkę. Ta tłumaczyła się, że po prostu źle stała na nogach, jednak sędzia zaliczył to jako nokdaun i liczył do ośmiu. To dodało animuszu Ewie, która w siódmym oraz ósmym starciu zaczęła też trafiać prawym sierpowym. Na pół minuty przed końcem dziewiątego starcia Piątkowska huknęła na punkt lewym sierpem, ale Magdziak przyjęła tę bombę bez zmrużenia oka. W ostatnich dwóch minutach Ewa podkręciła jeszcze bardziej tempo i przypieczętowała swój sukces. Po gongu kończącym walkę sędziowie jednomyślnie wskazali na Polkę – 96:93, 97:93 i 96:93.

Andrzej Wawrzyk (33-1, 19 KO) pokonał przed czasem Alberta Sosnowskiego (49-8-2, 30 KO), zdobywając przy okazji na ringu w Gdańsku tytuł Mistrza Polski wagi ciężkiej. Były mistrz Europy próbował zaczynać akcje ciosami na korpus i skracać dystans, lecz dużo szybszy Andrzej dobrze chodził na nogach i kontrował – zarówno w półdystansie przy linach, jak i w dystansie. W pierwszej rundzie nie było czystych ciosów, ale już w drugiej pod koniec pierwszej minuty Andrzej trafił akcją lewy-prawy. Zachwiał „Dragonem”, ten jednak sprytnie sklinczował i przetrwał krótki kryzys. Niemal równo z gongiem Wawrzyk cofając się skontrował jeszcze mocno prawą ręką. I gdy wydawało się, że to powoli początek końca, po pół minuty trzeciego starcia w wymianie w półdystansie to Sosnowski trafił lewym sierpowym, po którym rywal cofnął się i teraz to on przez moment sklinczował. Doszedł do siebie szybko, ale równo z gongiem to Albert zaakcentował ten odcinek, tym razem prawym sierpem. Ta runda była jego. Andrzej wziął się szybko w garść. W połowie czwartej odsłony odchylił się na zakrocznej nodze i ładnie skontrował prawym podbródkiem. W końcówce złapał przeciwnika przy linach serią kilku uderzeń, rozcinając mu lewy łuk brwiowy. Po przerwie Albert wciąż krwawił, co dodatkowo utrudniało mu zadanie. Wawrzyk dominował przez te trzy minuty, choć nadział się w pewnym momencie na podwójny jab Sosnowskiego. Gdy zabrzmiał gong na szóstą rundę, Albert poddał walkę. Miał po prostu problemy ze wzrokiem. Mimo wszystko pokazał się z dobrej strony i choć przegrywał wyraźnie, to również miał swoje krótkie momenty.

Trzecia walka gali Polsat Boxing Night była pierwszą o charakterze mistrzowskim. W stawce był bowiem tytuł młodzieżowego mistrza świata federacji WBC wagi junior średniej. A w niej Patryk Szymański (17-0, 9 KO) kontrowersyjnie pokonał Jose Antonio Villalobosa (9-2-2, 5 KO). Patryk pokazał serducho, ale dziś dostał mały prezent. Już w pierwszej rundzie doszło do kilku spięć. Rywal pozostawał groźny, ale od razu rzuciła się w oczy przewaga fizyczna Polaka. Nieoczekiwanie Patryk kompletnie pogubił się w drugiej rundzie. Villalobos najpierw zaskoczył go lewym sierpowym, za moment był szybszy w akcji prawy na prawy. Minutę później był jeszcze jeden czysty lewy sierp, a po lewym haku w okolice wątroby Patryk z grymasem bólu szybko sklinczował. Na szczęście po przerwie pięściarz z Konina wszystko sobie poukładał i znów to on dyktował warunki. Sędzia nawet liczył Argentyńczyka, choć ten nokdaun wziął z kosmosu. Ciosu nie było. Ale najważniejsze, że stery znów miał Patryk, rozbijając przeciwnikowi prawy łuk brwiowy. Czwarta odsłona znów zrobiła się trochę chaotyczna i wyrównana, bo w tym chaosie Jose czuł się jak ryba w wodzie. Mało tego, Szymańskiego złapał jakiś kryzys w piątym starciu. Bił rzadko, w dodatku na siłę, próbując jakby ustrzelić przeciwnika. Villalobos natomiast „pykał” i punktował. Szczególnie groźne były bite z luzu ciosy na korpus. Pierwsze dwie minuty szóstej rundy również nie były najlepsze, aż w końcu Patryk strzelił prawym krzyżowym. Kilkanaście sekund później poprawił czystym lewym sierpowym i wydawało się, że zachwiał oponentem z Ameryki Południowej. Niestety nie wykorzystał okazji. W kolejnej odsłonie Polak w końcu zaczął boksować zamiast bić się z niekonwencjonalnym rywalem. Ustawiał go sobie lewym prostym, konsekwentnie szukał dołów i zaczął zyskiwać przewagę. Przez dwie minuty ósmego starcia dalej przeważał i jakby stanął w miejscu, pozwalając przeciwnikowi odrobić straty. I niestety to pozwoliło mu nabrać wiatru w żagle. Rozpędzony Villalobos pogonił Polaka w dziewiątej rundzie, rozcinając mu przy okazji głęboko lewą powiekę. Ostatnie trzy minuty wyglądały już lepiej, ale nieznacznie więcej sił wykazał jednak Argentyńczyk. Sędziowie punktowali niejednogłośnie – 96:94 Szymański, 94:95 Villalobos i 95:94 Szymański. Punktacja trochę kontrowersyjna, tym bardziej, że liczenie było po prostu błędne. Ale tak inteligentny chłopak jak Patryk powinien chyba wyciągnąć odpowiednie wnioski i wrócić silniejszy.

Michał Cieślak (14-0, 10 KO) nie miał problemów z demolką nad doświadczonym Giulianem Ilie (21-11-2, 7 KO). Pojedynek zakończył się już w drugiej rundzie. Michał w swoim stylu zaczął ostro i bezkompromisowo. Rumun był szczelnie zakryty, więc po dwóch-trzech przestrzelonych sierpach pięściarz z Radomia zaczął mocno i konsekwentnie obijać tułów swoimi hakami. Na początku drugiej rundy Cieślak w zwarciu trafił krótkim prawym. Ilie żalił się, że dostał w tył głowy, przyklęknął, ale Leszek Jankowiak liczył do ośmiu. Michał polował, trochę chybiał, aż w końcu wystrzelił prawym krzyżowym. Tym razem rywal już z wielkim trudem powstał na dziewięć. Polak doskoczył, bił już gdzie popadnie, nawet przez gardę, powalając go po raz trzeci. Ilie powstał, przyjął postawę, do przerwy pozostawało już tylko dziesięć sekund, ale i tak z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania. Szybko łatwo i przyjemnie – przynajmniej dla kibiców, bo Rumun zapewne Michała nie będzie wspominał z przyjemnością.

W pojedynku rozpoczynającym galę w wadze półciężkiej Paweł Stępień (5-0, 4 KO) pokonał na punkty po trudnym boju Norberta Dąbrowskiego (18-5-1, 7 KO). Obaj zaczęli w spokojnym tempie, szukając przede wszystkim ciosów na korpus, jakie miały odłożyć się w późniejszych minutach. Dużo ciekawiej było w drugiej rundzie. Początkowo nieznacznie przeważał „Noras”, ale pół minuty przed końcem prawym krzyżowym trafił Stępień. Norbert dobrze rozpoczął trzecie starcie, dwukrotnie wciągając rywala na kontrę lewą ręką. Ale to znów Paweł zaakcentował końcówkę. W czwartym ładnie trafił prawym podbródkowym, poprawiając za moment prawym sierpem. Dąbrowski zaskoczył oponenta na początku piątej odsłony przy linach krótkim lewym na szczękę. Wyczuł swoją szansę i ruszył do ataku. Nie zrobił większej krzywdy, ale swoją aktywnością na pewno przekonał do siebie sędziów. Z kolei w szóstej rundzie większy pressing wywierał Dąbrowski, to on zadał więcej uderzeń, ale krótki zryw Stępnia dał jemu ten odcinek. Trafił opierając się o liny i natychmiast ponowił akcję dłuższą kombinacją. Podobnie było w następnym starciu. Niby pressing wywierał Norbert, ale to uderzenia Pawła robiły większe wrażenie. Ostatnie trzy minuty jak cała potyczka. Równe, ale mocne kontry po odchyleniu Pawła zdawały się przesądzić o punktacji 10:9. Po obu stronach była jednak niepewność. A sędziowie byli jednogłośni – 79:73, 79:73 i 77:75, wszyscy na korzyść Stępnia.

źródło: bokser.org

plakat pbn16gdansk

SENSACJA W CHICAGO. FONFARA ZASTOPOWANY W 1. RUNDZIE. CENNE ZWYCIĘSTWO SULĘCKIEGO

fonfara_smith

Co prawda Andrzej Fonfara (28-4, 16 KO), jego sztab i inni zapowiadali, że nie zlekceważą Joe Smitha Jr (22-1, 18 KO), ale nikt nie brał raczej Amerykanina na poważnie i spodziewano się raczej spacerku w wykonaniu Polaka. Tymczasem skończyło się na szybkim i sensacyjnym rozstrzygnięciu! Smith Jr rozpoczął pressingiem. Lekko pochylony szukał jakiejś luki w gardzie naszego „Księcia”. Ten jednak w połowie pierwszej rundy trafił akcją lewy-prawy i wydawało się, że wszystko idzie zgodnie ze scenariuszem. Andrzej miał przy linach rywala, ale zagapił się na moment w defensywie i Smith Jr wystrzelił piekielnie mocnym prawym sierpowym na szczękę, ścinając Fonfarę z nóg! Fonfara co prawda szybko się poderwał, ale widać było, że jest mocno wstrząśnięty. Amerykanin dopadł do Andrzeja, swoimi mocnymi sierpami rozbijał jego gardę i po akcji lewy-prawy po raz drugi przewrócił go na deski. Tym razem już niestety arbiter Hector Afu poddał naszego rodaka.

To miał być trudny test dla Macieja Sulęckiego (23-0, 8 KO), z którego wyszedł celująco. Polak dominował nad Hugo Centeno Jr (24-1, 12 KO), przełamując go na dwie minuty przed końcem walki. Polak dominował zarówno w półdystansie, jak i z daleka, kontrolując przeciwnika swoim lewym prostym. Wychodząc do ostatniej, dziesiątej rundy, Maciej wygrywał na pewno na punkty, lecz nie zamierzał na tym poprzestać. Po wypracowaniu sobie akcji jabem huknął mocnym prawym krzyżowym, powalając pięściarza z Kalifornii na matę ringu w UIC Pavilion w Chicago. Ten co prawda zdołał się podnieść, lecz doświadczony arbiter Mark Nelson nie dopuścił go już do dalszej rywalizacji. Tak oto „Striczu” nie tylko odebrał rywalowi jego wysokie miejsca rankingowe, pomścił przy okazji Łukasza Maćca, ale co najważniejsze, w końcu pokazał się również większej publice i ekspertom na tle wymagającego zawodnika. Teraz znacznie łatwiej będzie zakontraktować mu potyczkę z kimś z samego szczytu wagi średniej.

źródło: bokser.org

WŁODARCZYK Z PASEM. TRUDNA PRZEPRAWA CIEŚLAKA. POWRÓT ZIMNOCHA

szczecin gala 16

Krzysztof Włodarczyk (51-3-1, 37 KO) rozbił Kaia Kurzawę (37-5, 25 KO) w czwartej rundzie w głównej walce wieczoru gali boksu zawodowego w Szczecinie, zdobywając przy okazji interkontynentalny pas organizacji IBF kategorii junior ciężkiej. Stylowo obaj się dopasowali, tym bardziej, że Niemiec sam narzucał wymiany w półdystansie. W połowie pierwszej rundy wyprzedził akcję Krzyśka, trafił czysto lewym sierpowym, lecz „Diablo” przyjął to bez zmrużenia oka. W drugiej zbierał obszerne sierpy Kurzawy na blok, sam zaś uruchomił sztywny jab, którym przestawiał przeciwnika. Wciąż jednak Niemiec starał się wywierać pressing. – Otwórz go sobie ciosami na dół – usłyszał w narożniku Włodarczyk od trenera Fiodora Łapina. I tak zrobił. Najpierw kilka razy uderzył prawym na korpus, by nagle huknąć prawym sierpowym w okolice skroni. Kurzawa się zachwiał, sprytnie przyklęknął, wypluł również ochraniacz na zęby i po liczeniu do ośmiu zyskał kilka dodatkowych sekund. Kai przetrwał do przerwy, ale tuż po niej prawy overhand „Diablo” znów nim lekko zachwiał. Wtedy obyło się jeszcze bez nokdaunu, lecz minutę później Włodarczyk doskoczył akcją lewy-prawy, przebił gardę, trafił na górę i Kurzawa przyklęknął po raz drugi. Powstał na dziewięć, jednak arbiter Grzegorz Molenda zastopował dalszą potyczkę.

Nieoczekiwanie niepokonany dotąd, ale mierzący się wcześniej z anonimowymi zawodnikami Aleksander Kubicz (9-1, 6 KO) okazał się zdecydowanie najtrudniejszym testem w dotychczasowej karierze Michała Cieślaka (13-0, 9 KO). Michał w swoim stylu ruszył ostro do przodu na dużo mniejszego i słabszego fizycznie rywala, lecz ten jak na Rosjanina przystało okazał się pięściarzem niewygodnym i dobrze wyszkolonym technicznie. Schodził nisko głową, obniżał pozycję, pozostawał cały czas w ruchu i w dwóch pierwszych rundach nie dał się trafić niczym mocnym na górę. Michał trafiał na korpus, ale Rosjanin odpowiadał tym samym. W trzecim starciu Cieślak narzucił straszny pressing. „Siedział” na rywalu cały czas, nie dając mu choćby pół sekundy na odpoczynek. Uruchomił w końcu sztywny lewy prosty, zamykał Rosjanina przy linach, trafiając raz mocnym prawym i raz lewym sierpowym. Nieoczekiwany zwrot akcji nastąpił w czwartej odsłonie. Kubicz dwa razy trafił prawym podbródkowym, wciąż był ruchliwy i unikał większość potężnych bomb naszego rodaka. Ciekawa sytuacja nastąpiła po przerwie. To Michał cofnął się na liny, zaatakował Kubicz i wtedy Cieślak złapał go na kontrę bardzo mocnym lewym sierpowym. Reprezentant „Sbornej” był zraniony, lecz nie było mowy o kapitulacji i po krótkim klinczu wrócił do swojego boksu. Cieślak wydłużył dystans w szóstej rundzie, uruchomił jab i utrzymywał kontrolę nad szalenie niewygodnym oponentem. Siódma runda podzielona jakby na dwie części. Początkowo inicjatywę przejął Rosjanin, polując lewym hakiem pod prawy łokieć, ale Michał przełamał go fizycznie i zepchnął do odwrotu. Dodatkowo Włodzimierz Kromka ukarał Kubicza ostrzeżeniem za ataki głową. W ósmej Aleksander spuchł, a czujący krew Michał podkręcił jeszcze bardziej tempo. Sędzia odebrał Kubiczowi drugi punkt za kolejne ataki głową. Na początku dziewiątego starcia po zderzeniu głowami Rosjaninowi pękła powieka. Po konsultacji z lekarzem arbiter zastopował potyczkę. A jako iż kontuzja nastąpiła z własnej winy, pan Kromka ogłosił wygraną Polaka przez TKO.

Udanie powrócił Krzysztof Zimnoch (19-1-1, 13 KO) po pierwszej zawodowej porażce, stopując w czwartej rundzie Konstantina Airicha (23-17-2, 18 KO). Pięściarz z Białegostoku miał przewagę szybkości, kilka razy trafił akcją lewy-prawy, ale też nie ustrzegł się błędu i zainkasował prawy sierp rywala. Na początku drugiej rundy po prawym na dół trafił krótkim lewym sierpowym, jednak Kazach z niemieckim paszportem znów przedarł się swoim prawym sierpowym. Pierwsze sześć minut upłynęło w wysokim tempie, na czym na pewno skorzystali kibice. Na początku trzeciej odsłony Krzysiek wciągnął przeciwnika na ładną kontrę z prawej ręki. Potem uruchomił jab, którym kontrolował Airicha. Od początku czwartego starcia Airich gasł z każdą sekundą. Na początku trzeciej minuty Zimnoch trafił krótkim prawym sierpem w okolice ucha, widząc tam lukę natychmiast poprawił taką samą akcją, dodał dwie następne bomby i rywal padł na matę szczecińskiego ringu. Powstał na osiem, jednak po kilku kolejnych uderzeniach z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania.

Efektownie pokazał się Paweł Stępień (4-0, 4 KO) przed swoimi krajanami w Szczecinie. Ale sprowadzony niemal w ostatniej chwili Wasyl Kondor (18-17-1, 5 KO) okazał się niezwykle charakternym i twardym zawodnikiem. Polak zaczął mocnymi lewymi hakami w okolice wątroby. W pewnym momencie trafił prawym krzyżowym, natychmiast poprawił taką samą akcją i rywal „zatańczył”. Sprytnie jednak sklinczował i przetrwał kryzys. Na początku drugiego starcia rywal znów był podłączony do prądu. Minutę później „pływał” w narożniku po kolejnych bombach Stępnia, ale o dziwo odradzał się bardzo szybko. W trzeciej odsłonie Paweł zaczął potężnym lewym hakiem w okolice wątroby, poprawił bezpośrednim prawym, kilkanaście sekund później znów huknął lewym pod prawy łokieć, ale choć Kondor krzywił się z bólu, dzielnie boksował dalej. W połowie czwartej rundy Stępień wystrzelił akcją lewy-prawy. Ukrainiec cierpiał, ale nie kapitulował. Niemal równo z gongiem na przerwę zainkasował jeszcze krótki prawy sierp i na miękkich nogach wracał do narożnika. Piąte starcie to dalsza jednostronna demolka i niesamowite serducho Kondora. Na minutę przed końcem Paweł strzelił długim prawym na szczękę, poprawił prawym sierpem, zamroczonego przeciwnika dobił akcją lewy-prawy i twardy jak skała Ukrainiec w końcu skapitulował. Co prawda powstał na osiem, lecz z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania.

Jordan Kuliński (2-0-1, 1 KO) pokonał stosunkiem głosów dwa do remisu Andrejsa Pokumeikę (9-11, 7 KO). Od początku narzucił ostry pressing, zmieniał pozycję i bił na zmianę na górę i tułów. W pierwszej rundzie trafił mocnym lewym sierpowym. W drugiej i trzeciej odsłonie nadal przeważał, obijał przeciwnika seriami dwóch-trzech ciosów, choć nie potrafił sforsować jego szczelnej obrony. W czwartym starciu trafił prawym sierpowym, za moment poprawił lewym krzyżowym stojąc akurat w odwrotnej pozycji, ale też zaczął coraz ciężej oddychać. Początek piątej rundy to mocne haki na korpus w wykonaniu Kulińskiego z obu rąk. Robił to konsekwentnie, czym otworzył sobie drogę do uderzeń na górę. W ostatnich trzech minutach działo się już mało. Po ostatnim gongu sędziowie trochę się wygłupili, a w zasadzie jeden z nich, będąc tak gościnnym, że odważył się dać remis bokserowi, który wyraźnie Polakowi ustępował. Ostateczna punktacja 57:57, 58:56 i 59:55.

Wcześniej miejscowy Tomasz Król (3-1-1, 1 KO) udanie zrewanżował się Jackowi Wyleżołowi (14-16, 8 KO) za porażkę z zeszłego roku. Po sześciu rundach sędziowie punktowali na jego korzyść 59:55, 59:55 i 60:54.

źródło: bokser.org

WACH ZWYCIĘSKI ALE ZASKAKUJĄCO SŁABY. W KĘDZIERZYNIE KOŹLU WYGRYWALI POLACY

kedzierzyn gala

W pojedynku wieczoru gali Tymex Boxing Promotion w Kędzierzynie Koźlu Mariusz Wach (32-2, 17 KO) udanie powrócił po porażce z rąk Aleksandra Powietkina w listopadzie ubiegłego roku. Mający zdecydowanie lepsze warunki fizyczne „Wiking” przeważał nad Brazylijczykiem Marcelo Luziem Nascimento (22-13, 19 KO), ale nie pokazał nic wielkiego, by twierdzić, że ma szansę z najlepszymi.

Mariusz rozpoczął dobrze, dyktował warunki, był stroną przeważającą. Wykorzystywał warunki fizyczne, przede wszystkim swój wzrost i zasięg ramion, aby mieć przewagę i skutecznie to realizował. Było kilka prób prawych prostych ze strony Wacha, szukania lewego prostego, ale Brazylijczyk boksował stricte defensywnie, nie próbował się odsłonić i zaatakować, przez co „Wiking” miał przewagę, ale nie potrafił tego skrzętnie wykorzystać. Gubił się w wielu przypadkach. Nie wiadomo jak zakończyłaby się walka, gdyby Nascimento zaatakował i próbował jeszcze bardziej odwrócić losy pojedynku. Ostatecznie sędziowie jednogłośną decyzją sędziów (98:92, 96:94, 96:95) przyznali zwycięstwo Mariuszowi Wachowi, który teraz najprawdopodobniej będzie chciał odbudować się i spróbować swoich sił z czołówką wagi ciężkiej, czego nie ukrywał w swoich wywiadach przed tą walką. Będzie jednak bardzo ciężko, ponieważ Wach zarówno w starciu z Powietkinem, jak i również w dzisiejszym pojedynku nie pokazał nic, by twierdzić, że ma jeszcze szanse na zwycięstwa z najlepszymi.

Marcin Siwy (15-0, 6 KO) nie tak wyobrażał sobie swój występ w walce z Andre Bungą (4-5, 4 KO). W ostatnich pojedynkach wydawało się, że pięściarz z Częstochowy waży zdecydowanie za dużo i powinien zejść kilka kilogramów. Dzisiaj ważył powyżej 110 kilogramów i jego kondycja ponownie była dla niego „piętą achillesową”. Siwy zaczął dobrze, jednak szybko to właśnie kondycja spowodowała, że losy pojedynku nie były jednoznaczne. Wydawało się, że podopieczny Mariusza Grabowskiego powinien sobie gładko poradzić z pochodzącym z Angoli, ale mieszkającym na stałe w Niemieczech Bungą, jednak rywal naciskał i zbierał żniwo. Ostatecznie to Polak okazał się zwycięzcą po ośmiu rundach, jednak jeśli Siwy myśli o poważnych występach, powinien wziąć się za siebie i popracować na kondycją i siłą fizyczną. Sędziowie jednogłośną decyzją (77:75, 77:75, 78:75) przyznali zwycięstwo polskiemu bokserowi.

Łukasz Rusiewicz (21-24, 12 KO) nie od dziś jest uważany za jednego z najlepszych testerów młodych pięściarzy w kategorii junior ciężkiej. W Kędzierzynie Koźlu skrzyżował rękawice z Adamem Balskim (5-0, 4 KO). Młodszy o kilka dobrych lat podopieczny Mariusza Grabowskiego poradził sobie jednak z doświadczonym „Ruskiem”, ale o zwycięstwie przed czasem mógł tylko pomarzyć. W pierwszej rundzie doszło do niemałej niespodzianki. Popularny „Rusek” dwukrotnie (!) zaliczył deski i wydawało się, że Balski jest blisko wygranej przed czasem. Rusiewicz jednak zachował zimną krew, odparł atak przeciwnika i wszystko wróciło do normy. Niemal do końca pojedynku przewaga 25-latka utrzymywała się i mimo dobrej końcówki Rusiewicz nie zdołał odwrócić biegu wydarzeń. Balski wygrał jednogłośnie na punkty.

Inteligencja, dobra technika, koordynacja. Sasza Sidorenko (4-0) zgodnie z planem wypunktowała swoją przeciwniczkę, Klaudię Szymczak (2-8, 1 KO) na dystansie sześciu rund. Sympatyczna Sasza udowodniła, że niczym nie ustępuje obu Ewom – Piątkowskiej i Brodnickiej, a w opinii wielu ekspertów to właśnie ona jest upatrywana jako faworytka w starciu zarówno z jedną jak i drugą. Mieszkająca obecnie w Warszawie Sidorenko rozpoczęła walkę z podopieczną Irosława Batowicza z Silesia Boxing spokojnie, jednak od początku widać było jej walory pod względem technicznym. Sasza nie szukała na siłę nokautu, nie szukała bójki, za to spokojnie boksowała i od czasu do czasu wyprowadzała mocniejsze uderzenia. Wygrała wszystkie starcia i sędziowie nie mieli żadnych problemów z punktacją. Wszyscy zgodnie wypunktowali jej zwycięstwo  (60-54, 60-54, 60-54).

Robert Parzęczewski (11-1, 5 KO) nie zawiódł i dał kibicom sporo emocji. Pięściarz z Częstochowy znokautował efektownie przed czasem w drugiej rundzie Eryka Ciesłowskiego (2-3). Wydaje się, że o ubiegłorocznej porażce z rąk Luxembourgera Parzęczewski zdołał już zapomnieć. „Arab” był szybszy, dokładniejszy, bardziej efektywny w swoich poczynaniach. W pierwszej rundzie przeważał Parzęczewski, a już w drugiej odsłonie posłał rywala na deski po mocnym lewym sierpowym. Walka została przerwana i Robert mógł się cieszyć z kolejnej wygranej przed czasem. |

Michał Gerlecki (13-1, 7 KO) zwyciężył wysoko na punkty Attilę Palko (21-23, 15 KO) i zanotował drugie zwycięstwo od czasu powrotu po bolesnej porażce z rąk Gearda Ajetovicia. Polski pięściarz powoli odbudowuje swoją pozycję i być może już na jesieni zobaczymy go w akcji z poważniejszymi rywalami. Gerlecki szybko przeszedł do ofensywy i od samego początku zaczął rozbijać przeciwnika. W drugiej Palko już leżał na deskach. Dwa kolejne nokdauny dołożył w rundzie trzeciej, miał Węgra na widelcu, ale Polak zachowywał się podobnie jak m.in. w starciu z Sosą i zaczął przyjmować sporo ciosów mimo olbrzymiej przewagi. Ostatecznie przeważający na kartach punktowych Gerlecki odniósł kolejne zawodowe zwycięstwo. Sędziowie nie mieli problemów z werdyktem (59:52, 59:52, 59:52).

Krótko, zwięźle i na temat. Michał Leśniak (4-1, 2 KO) pokonał przed czasem w pierwszej rundzie Piotra Jackowiaka (2-5, 1 KO) w inauguracyjnym pojedynku gali. To był pierwszy pojedynek „Szczupaka” od czasu lutowej porażki z Damianem Wrzesińskim. 24-letni pięściarz zaczął od początku nacierać na przeciwnika. Starcie zakończyło się po jednym z ciosów na korpus autorstwa faworyzowanego Leśniaka. Jackowiakowi zdecydowanie brakowało argumentów, by pokonać Michała, dla którego ta walka była tylko przetarciem. Najprawdopodobniej w drugiej połowie roku Leśniaka czekają trudniejsze przeprawy, zapewne z kimś pokroju wspomnianego już Wrzesińskiego.

źródło: bokser.org

BOKSERSKA WOJNA GŁOWACKIEGO Z CUNNINGHAMEM DLA POLAKA! USS 4 RAZY NA DESKACH

glowacki_uss

Bardzo trudna przeprawa została zakończona sukcesem. Krzysztof Głowacki (26-0, 16 KO) aż cztery razy rzucił Steve’a Cunninghama (28-8-1, 13 KO) na deski, dzięki czemu wygrał na punkty i po raz pierwszy obronił tytuł mistrza świata kategorii junior ciężkiej federacji WBO!

„Główka” zaczął spokojnie. Stojąc szeroko na nogach obniżał pozycję, starając się doskoczyć od czasu do czasu w półdystans. Nie mógł dosięgnąć lewym sierpem wyższego Amerykanina, więc markował lewy sierp i szybko poprawiał jeszcze jednym lewym. W taki sposób dwukrotnie trafił pretendenta w pierwszej rundzie.

Na początku drugiej odsłony Polak trafił Cunningham krótkim lewym sierpem, posyłając go po raz pierwszy na deski. Challenger wstał i szybko chciał odpowiedzieć, jednak Krzysiek przepuścił jego prawy, po odchyleniu skontrował swoim lewym i mieliśmy drugi nokdaun. Pięściarz z Filadelfii nie był jednak mocno ranny i dotrwał do przerwy. Po niej popularny „USS” w myśl zasady najlepszą obroną jest atak przyjął otwarte wymiany. Lepiej w nich czuł się silniejszy fizycznie Polak. Pomimo dużo mniejszej rozpiętości ramion to on sięgał rywala. A ten wchodził nagminnie w półdystans w wymianę z naszym rodakiem. W czwartej rundzie sytuacja między linami trochę się uspokoiła, a przy okazji wyrównała. Podobnie wyglądały kolejne trzy minuty.

Cunningham zaczął korzystać na półmetku ze swojego bajecznego zasięgu ramion, wynoszącego aż 208 centymetrów. Z kolei Krzysiek trochę za bardzo nastawił się na mocną kontrę i kilka razy się zamachnął zbyt obszernym sierpem. Prawa powieka Steve’a zaczęła lekko puchnąć. Po słabszej rundzie numer sześć, Głowacki wrócił lepszą „siódemką”. Ósme starcie znów bliskie, chyba z lekką przewagą Krzysztofa, lecz w dziewiątej kontrolę przejął Amerykanin, dwukrotnie trafiając swoim lewym sierpowym z doskoku.

Znakomita była runda dziesiąta. Łapiący wiatr w żagle Cunningham ruszył do ataku, ale nadział się na krótki prawy Krzyśka i po raz trzeci wylądował na tyłku. Polak ruszył, jednak tym razem to on nadział się na prawy sierp przeciwnika, po którym aż przysiadł. Na szczęście obyło się bez liczenia. Tym razem to Cunningham ruszył do szturmu, by nadziać się na lewy Głowackiego. Teraz to on był ranny i klinczował. Ta trzyminutowa wojna, wygrana przez „Główkę”, kosztowała go niestety sporo i w jedenastym starciu przeżywał lekki kryzys. Przed ostatnią rundą Fiodor Łapin wychodził z siebie mobilizując swojego podopiecznego.

Głowacki miał zadyszkę, ale pół minuty przed ostatnim gongiem w wymianie znów trafił krótkim prawym na szczękę, posyłając Cunninghama po raz czwarty na deski i przypieczętowując tym samym swój sukces. Sędziowie punktowali 116:108 i dwuktornie 115:109 – wszyscy na korzyść Krzyśka! Brawo!

Polak wyprowadził 462 uderzenia, z których 117 doszło do celu. To daje 25,3% skuteczności. Z kolei Cunningham wyprowadził 366 uderzeń, czyli dużo mnie niż „Główka”, jednak trafiał częściej – 124 razy. To dało skuteczność 33,9%. A oto pozostałe dane.

Ciosy proste:
Głowacki 16/129 (12,4%) – Cunningham 28/116 (24,1%)

Tzw. mocne ciosy:
Głowacki 101/333 (30,3%) – Cunningham 96/250 (38,4%)

Amerykanin najskuteczniejszy był w trzecim starciu, gdy siedemnaście razy trafił (na 44 próby). Dla Polaka najlepsza pod tym względem była odsłona numer dziewięć i jedenaście. Wtedy trafił pretendenta po czternaście razy.

źródło: bokser.org

MOLINA ZNOKAUTOWAŁ ADAMKA W WALCE WIECZORU PBN W KRAKOWIE. ŚWIETNY CIEŚLAK

adamek_molina

Eric Molina (25-3, 19 KO) znokautował jak zwykle dzielnego i twardego Tomasza Adamka (50-5, 30 KO) podczas gali Polsat Boxing Night w Krakowie. Amerykanin z meksykańskimi korzeniami zaczął bardzo zachowawczo. Tomek natomiast uruchomił lewą rękę. To nie były mocne uderzenia, ale jab pracował niczym automat. Tak minęły trzy minuty. Molina wyraźnie usypiał i czekał na mocną kontrę. Na początku drugiej rundy przestrzelił prawym krzyżowym, również prawym podbródkiem, ale w środku w końcu namierzył głowę Tomka prawym sierpowym, wyraźnie nim wstrząsając. Rzucił się na Polaka, ale po chwilowym szturmie znów oddał zupełnie inicjatywę. Bardzo podobnie wyglądało starcie numer trzy. Dwie minuty i pięćdziesiąt sekund to pełna kontrola „Górala”, ale na samym finiszu Molina znów nim wstrząsnął bombą ze swojej prawej ręki. – Mówiłem ci, uważaj na to, on czeka tylko na kontrę z prawej ręki – grzmiał w narożniku Roger Bloodworth. Amerykanin podkręcił trochę tempo w piątym starciu, lecz kiedy on atakował. Adamek zachowywał większą czujność i okazało się, że nieaktywny Molina jest groźniejszy niż Molina aktywny. Mimo wszystko Eric się rozkręcał z każdą minutą i w piątej odsłonie atakował jeszcze ostrzej, próbując mocnym prawym sierpem przełamać gardę Tomka. Amerykanin miał bardzo udaną szóstą rundę. Konsekwentnie bił mocnym prawym hakiem na żebra, robiąc sobie coraz częściej miejsce na ulokowanie czegoś na górze. W siódmej Tomek musiał coś pozmieniać i zaczął powoli przyjmować wymiany z dużo większym i silniejszym oponentem. Wydawało się, że Molina po prostu łamie naszego „Górala”, ten jednak po raz kolejny udowodnił, że gdy jest zraniony i naruszony, bywa najgroźniejszy. Po słabszym okresie wyszedł do ósmej rundy i to on przejął stery, kilka razy soczyście lokując swój prawy na głowie przeciwnika. Najciekawsza, najdramatyczniejsza była dziewiąta odsłona. Tomek poszedł z silniejszym Moliną na wyniszczenie. Sam przyjął kilka mocnych bomb, jednak to on miał inicjatywę, a dwa razy swoim prawym krzyżowym zrobił wyraźnie wrażenie nad Ericem. Niestety boks, a szczególnie waga ciężka, bywa brutalna. Molina przestał boksować, zaczął znów czekać na szansę punchera i niestety doczekał się. Niemal równo z gongiem huknął prawym krzyżowym, idealnie na szczękę Tomka. Ten padł ciężko, lodując już za linami. Runda się skończyła, ale gong nie ratuje i Leszek Jankowiak zmuszony był wyliczyć dzielnego „Górala” do dziesięciu.

Michał Cieślak (12-0, 8 KO) demoluje jednego zawodnika po drugim, nawet pomimo wzrastającej klasy jego rywali. Tym razem o sile Polaka na własnej skórze przekonał się ceniony Francisco Palacios (23-4, 14 KO)! Bombardier z Radomia zaczął w swoim stylu. Ostry pressing i potężne uderzenia z obu rąk, na zmianę na górę i na dół. Portorykańczyk podjął rękawicę i choć był cały czas na wstecznym, starał się odpowiadać. W połowie drugiej rundy krótki lewy sierp Michała zamroczył przeciwnika, ale ten szybko sklinczował i przetrwał chwilowy kryzys. „Śliski” przeciwnik ostro obrywał, ale przy tym również przepuszczał sporo ciosów Michała, który zmienił taktykę i coraz częściej obijał hakami żebra dwukrotnego pretendenta do tytułu mistrza świata. W czwartym starciu po dwóch ciosach na korpus Cieślak trafił mocnym lewym sierpowym, lecz Portorykańczyk sprytnie wykorzystał liny i znów przetrwał. Ale tylko na kilkadziesiąt sekund. Michał przepuścił lewy prosty rywala i huknął prawym sierpowym na szczękę. Palacios padł na matę i z wielkim trudem powstał na osiem. Sędzia puścił pojedynek, jednak po kolejnych dwóch ciosach w obawie przed ciężkim nokautem wkroczył do akcji.

W ciekawej konfrontacji na szczycie polskiej wagi ciężkiej Andrzej Wawrzyk (32-1, 18 KO) pokonał przed czasem Marcina Rekowskiego (17-3, 14 KO). „Reks” rozpoczął niby agresywnie, ale po krótkim zrywie obaj stanęli na środku ringu, szukając jakiejś szansy na mocną bombę. Andrzej trochę uśpił rywala i po kilku „leniwych” lewych wystrzelił szybkim prawym na szczękę, rzucając Marcina na deski. Gdy Leszek Jankowiak doliczył do ośmiu, zabrzmiał gong. Po przerwie Marcin za wszelką cenę starał się skrócić dystans, ale nie był w stanie podejść pod znacznie wyższego, a przy tym dobrze pracującego nogami i jabem. W czwartym starciu Rekowski zaczynał ataki ciosami na korpus, ale nadal nie znajdywał recepty na „Guliwera”. Wawrzyk piątą odsłonę zaczął ładnym jabem, potem dodał dwa bardzo mocne prawe krzyżowe, mocno rozkwaszając nos przeciwnika. To rozwścieczyło Marcina, który na finiszu przeprowadził skomasowany szturm. Wszystko wyglądało dla niego bardzo dobrze przez dwie i pół minuty szóstej rundy. W końcu zepchnął Wawrzyka do lin i zaczął zyskiwać przewagę, lecz nagle… Cofający się Andrzej huknął nagle prawym podbródkiem i pod Marcinem ugięły się nogi. Padł i z wielkim trudem powstał, mając jeszcze wyraźnie problemy z błędnikiem. Sędzia Jankowiak puścił walkę, bo do gongu zostało kilka sekund, zanim on jednak zabrzmiał, Marcin zainkasował jeszcze dwie mocne bomby i ledwo co doszedł do narożnika. Minuta odpoczynku okazała się zbyt krótka. Wawrzyk na początku siódmego starcia strzelił lewym sierpem, Rekowski znów „zatańczył” i szybko do akcji wkroczył Leszek Jankowiak w obawie przed ciężkim nokautem.

W dobrym stylu na polski ring, ale również pod skrzydła Andrzeja Gmitruka powrócił Mateusz Masternak (37-4, 26 KO), który pewnie wypunktował Erica Fieldsa (24-4, 16 KO). „Master” rozpoczął od ciosów na korpus, ale już w pierwszej rundzie dwa razy dosięgnął Amerykanina prawym krzyżowym. W drugiej polował dla odmiany akcją prawy na prawy, czując się odrobinę szybszym, a także prawym overhandem. Na starcie trzeciej odsłony były mistrz Europy dołożył skuteczny lewy prosty, którym ustawiał sobie przeciwnika na prawą ręką. Po przerwie Masternak konsekwentnie obijał tułów i bezpiecznie boksował jabem. Spuścił trochę z tonu, ale już w piątej rundzie podkręcił tempo i karcił Fieldsa prawymi krzyżowymi oraz sierpami. W szóstej obraz pojedynku się nie zmieniał, choć Fields próbował momentami przechodzić do pressingu i ofensywy. Polak jednak wszystkie ciosy przyjmował spokojnie na szczelną gardę. W końcówce siódmego starcia Fields na dobrą sprawę po raz pierwszy naprawdę mocno trafił – prawym sierpem, lecz na Mateuszu to uderzenie nie zrobiło większego wrażenia. Dalej kontrolował wydarzenia w ringu i swoimi akcjami złożonymi z trzech-czterech ciosów, nawet gdy bił na gardę, to za każdym razem przynajmniej jedno uderzenie dochodziło celu. W końcówce dziewiątej odsłony Mateusz naruszył przeciwnika krótkim lewym sierpem, jednak zaraz potem zabrzmiał gong i nie udało się mu dobić zranionej ofiary. Ostatnie trzy minuty to dalsza dominacja „Mastera”. Jedyne czego zabrakło, to chyba tylko „czasówki”. Przy werdykcie oczywiście emocji już nie było żadnych. Największą tajemnicą tej walki okazał się sędzia Tuszyński, który jakimś cudem wyciągnął jedną rundę na korzyść Fieldsa (99:91). Dwaj pozostali typowali 100:90, bo inaczej po prostu nie dało się tego punktować…

Cztery długie miesiące musiał czekać Michał Syrowatka (14-1, 4 KO) na rewanż z Rafałem Jackiewiczem (48-15-2, 22 KO) za niespodziewaną porażkę przed czasem. Znany ze specyficznego poczucia humoru i wyjść do ringu z muzyką pod konkretnego rywala Rafał tym razem wybrał wiele mówiący utwór „Zatańczysz ze mną jeszcze raz”… Już na starcie było więc ciekawie. Michał zaczął ostrożnie ciosami na korpus, choć w końcówce pierwszej rundy zaatakował troszkę odważniej. Z kolei Rafał polował obszernym prawym w okolice ucha. Po przerwie Jackiewicz musnął tylko brodę przeciwnika długim prawym prostym, ten jednak za moment odpowiedział lewym sierpowym. Syrowatka rozluźnił się w trzeciej rundzie, uruchomił nogi, konsekwentnie obijał prawym hakiem lewą stronę korpusu oponenta, a wszystko zaakcentował ładnym prawym sierpowym. Jackiewicz nieźle zaczął czwarte starcie, ale końcówkę znów lepiej zaakcentował Syrowatka, która ponawiał akcje i bił seriami dwóch-trzech ciosów. Tuż po rozpoczęciu piątej rundy Michał potężnym prawym hakiem pod lewy łokieć zabrał oddech Rafałowi, który na dobrą minutę stanął w miejscu. Dodatkowo tuż przed gongiem po przypadkowym zderzeniu głowami pękł mu lewy łuk brwiowy. Syrowatka złapał odpowiedni rytm i czując chwilowy kryzys rywala podkręcił dodatkowo tempo w kolejnej odsłonie. W siódmym starciu deja vu z ich pierwszej walki, tylko z odwróconymi rolami. To Jackiewicz polował na jeden, nokautujący cios, a Syrowatka niczym weteran boksował swoje, co umożliwiała mu doskonała praca nogami. W ósmym przewaga podopiecznego Andrzeja Liczika jeszcze bardziej się powiększyła. W dziewiątej rundzie obraz walki się nie zmieniał. Szybszy i dokładniejszy Syrowatka zaczynał kombinacje prawym na dół, by poprawiać od razu lewym i prawym sierpem na górę. W ostatnich trzech minutach Jackiewicz rzucił się do ataku, lecz nauczony doświadczeniami z grudnia ubiegłego roku Syrowatka boksował rozsądnie i uważnie w defensywie. Przyjął jeden mocny lewy sierp, ale na więcej Rafała już nie było stać. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 96:94, 96:94 i 98:93 – wszyscy na korzyść Syrowatki!

Ze łzami w oczach Ewa Brodnicka (10-0, 2 KO) tłumaczyła swoją decyzję o wycofaniu się z potyczki z Anitą Torti (9-5-1, 3 KO). – Wielki dramat. Jest mi naprawdę przykro. Okazało się, że kontuzja kolana jest naprawdę poważna. Lekarze robili wszystko co się da. Zastrzyki, blokady, ale nic nie pomogło. Wypłakałam się już trochę dzisiaj, przepraszam wszystkich. Ten uraz wykluczy mnie od czterech tygodni w takiej łagodnej wersji, aż do pół roku przy najgorszym scenariuszu. Dzisiejszy start mógłby prowadzić do jeszcze gorszej kontuzji. Na pewno spotkam się z Torti, ale dopiero wtedy, gdy pozwoli mi na to zdrowie – powiedziała Brodnicka. Ewa Piątkowska oraz Sasza Sidorenko zgodziły się na walkę z Włoszką, ale ta z kolei po krótkim namyśle odmówiła. Czeka na „Kleo”.

źródło: bokser.org

EFEKTOWNE POWROTY KRZYSZTOFA WŁODARCZYKA I PAWŁA KOŁODZIEJA W SOSNOWCU

diablo_brudov

Półtora roku przerwy i półtora rundy po powrocie. Niespełna pięciu minut potrzebował Krzysztof Włodarczyk (50-3-1, 36 KO) na odprawienie Walerego Brudowa (42-8, 28 KO). Pierwsza runda spokojna. Schowany za szczelną gardą Polak kilka razy skontrował mocnym lewym dyszlem, nie dając rywalowi skrócić dystansu. Po przerwie działo się już więcej, choć niestety krótko. „Diablo” polował prawym podbródkiem z kontry, lecz nie trafił. Pod koniec drugiej minuty drugiego starcia wyprowadził podwójny lewy prosty, drugim trafił na szczękę i powalił Rosjanina. Ten powstał na osiem, jednak z narożnika poleciał ręcznik na znak poddania. Powtórki pokazały, że Brudow przewracając się doznał urazu prawego kolana.

Status niepokonanego zachował Krzysztof Kopytek (12-0, 2 KO), który wypunktował Stanislasa Salmona (25-5-2, 10 KO). Już pod koniec pierwszej rundy podopieczny Fiodora Łapina zranił przeciwnika lewym hakiem w okolice wątroby, choć obyło się bez liczenia. Na początku drugiej wciągnął Francuza akcją prawy na prawy i znów było blisko liczenia. Nokdaun nastąpił jednak dwie minuty później, gdy Krzysiek wystrzelił lewym sierpowym, bitym z luzu, za to na punkt. Salmon padł, z trudem powstał i był wyraźnie wstrząśnięty, na jego szczęście zabrzmiał zbawienny gong. Kopytek kontrolował wydarzenia między linami przez następne kilka minut, ale w drugiej połowie piątej rundy dopadł go chyba lekki kryzys, albo po prostu przeciwnik się rozhulał, bo wszystko się wyrównało, a momentami nawet Krzysiek dawał spychać się do defensywy. Końcówka należała nawet do Francuza, lecz punktacja nie pozostawiała wątpliwości – 79:72, 79:72 i 78:73, wszyscy na korzyść Kopytka.

Wcześniej zwycięstwo – dodajmy po przeciętnym występie, zanotował Kamil Młodziński (8-0-1, 5 KO), który niejednogłośnie na punkty odprawił bardzo chaotycznego, za to ambitnego i walecznego Ivana Njegaca (6-1, 1 KO). Polak przeważał nad rywalem technicznie, lecz nie potrafił sobie poradzić z jego dziwacznym stylem. Wygrał dzięki ostrzeżeniu, inaczej byłby remis. Sędziowie punktowali stosunkiem głosów dwa do jednego – 57:58, 58:56 i 57:56.

Po nieudanym ataku na tron WBA i długiej przerwie udanie na ring powrócił Paweł Kołodziej (34-1, 19 KO). Na jego drodze stanął niegdyś dobry, dziś już bardzo porozbijany Władimir Letr (6-7, 3 KO). Pojedynek odbył się w umownym limicie 95 kilogramów. I o dziwo pierwsza runda była w miarę równa. Letr obniżał pozycję, polował podwójnym lewym sierpem. Pierwszym nie trafiał, ale ten drugi czasem doszedł do głowy „Harnasia”. Po przerwie wszystko wróciło już do normy i zakładanego scenariusza. Paweł przewrócił Letra dwukrotnie lewym sierpowym. Trzeci nokdaun był wynikiem długiego prawego krzyżowego. Włodek szybko się poderwał, więc dostał jeszcze jedną szansę, lecz kolejny prawy i czwarty nokdaun w drugiej rundzie wystarczyły w końcu do zatrzymania potyczki.

Andriej Staliarczuk (11-25-4, 2 KO) napsuł już sporo krwi kilku naszym pięściarzom. Dziś przegrał z Konradem Dąbrowskim (8-1, 1 KO), jednak znów pozostawił po sobie dobre wrażenie. Białorusin od początku starał się atakować, lecz w pierwszych sześciu minutach szybszy i składający swe akcje w kombinacje kilku ciosów Polak przeważał. Gdy już jednak trochę się zmęczył, dało o sobie znać doświadczenie rywala. Staliarczuk wygrał trzecie starcie i o wszystkim miała decydować ostatnia runda. Ta była równa – początek należał do Konrada, końcówka do Andrieja. Po ostatnim gongu sędziowie stosunkiem głosów dwa do remisu wskazali na Polaka – 39:37, 39:37 i 38:38.

Wcześniej Remigiusz Wóz (8-1, 4 KO) odebrał ciosami na korpus ochotę Mateuszowi Zielińskiemu (2-6, 2 KO) do kontynuowania pojedynku w końcówce drugiej odsłony.

Efektownie póki co wygląda kariera zawodowa Pawła Stępnia (2-0, 2 KO), który odprawił drugiego zawodnika już w pierwszej rundzie. Mający dobre warunki fizyczną na wagę półciężką pięściarz odprawił Przemysława Biniedę (1-1, 1 KO). Paweł rozpoczął pojedynek od kilku lewych haków na korpus, by pod koniec pierwszej minuty wystrzelić lewym sierpowym w okolice skroni. Rywal padł ciężko, ale o dziwo zdołał się podnieść. Za moment był jeszcze prawy sierp przy linach i znów bardzo ciężko nokdaun. Wtedy należało już na dobrą sprawę zastopować potyczkę, lecz sędzia Moszumański puścił jeszcze ambitnego Biniendę… A to skończyło się nokautem. Stępień przepuścił lewy prosty przeciwnika i po odchyleniu huknął prawym krzyżowym na szczękę. Efektowny, choć niepotrzebny nokaut…

źródło: bokser.org

diablo_brudov16

NASI W ŚWIATOWYCH RANKINGACH. IBF DOCENIA DWÓCH POLAKÓW. WBO – SIEDMIU

Federacja IBF jako pierwsza z czterech liczących się w świecie boksu zawodowego organizacji przedstawiła swój uaktualniony ranking. I tak jak cztery tygodnie temu, polski boks znów reprezentuje tam tylko dwóch zawodników. W kategorii junior ciężkiej Mateusz Masternak (36-4, 26 KO) zachował piętnaste miejsce, dzięki czemu teoretycznie nadal ma prawa pretendenta. Z kolei w dywizji półciężkiej Andrzej Fonfara (28-3, 16 KO) spadł z miejsca czwartego na piąte.

Dużo lepszą jest sytuacja Polaków w lutowym zestawieniu WBO. Widnieje w nim siedem nazwisk naszych rodaków. W wadze ciężkiej Artur Szpilka (20-2, 15 KO) po nieudanym ataku na tron WBC i porażce przed czasem z Deontayem Wilderem spadł z dwunastego na czternaste miejsce. Tuż przed nim, na trzynastej lokacie, znalazł się Izuagbe Ugonoh (15-0, 12 KO). W kategorii cruiser, gdzie na tronie zasiada Krzysztof Głowacki (25-0, 16 KO), zaś Mateusz Masternak utrzymał piętnaste miejsce. Spory awans zaliczył Andrzej Fonfara, który w dywizji półciężkiej wywindował się z piątej na drugą pozycję. Nieznacznie awansował również Maciej Sulęcki (22-0, 7 KO), który dzięki wygranej nad Derrickem Findleyem przeskoczył oczko w górę i zamyka teraz pierwszą dziesiątkę pretendentów w wadze średniej. W kategorii junior średniej o dwa miejsca – z piętnastego na trzynaste, awansował Patryk Szymański (15-0, 9 KO). Ostatnim naszym przedstawicielem jest Kamil Łaszczyk (21-0, 8 KO), który utrzymał czwórkę w dywizji piórkowej.

ANDRZEJ FONFARA: CZEKAM NA STEVENSONA

Andrzej Fonfara uważa, że zasłużył na rewanżową walkę z zawodowym mistrzem świata federacji WBC, Adonisem Stevensonem. „Polski Książę” opowiada nam m.in. o tym, jak polscy bokserzy postrzegani są w USA, jakie głosy słychać tam po przegranej Artura Szpilki i o swojej przyjaźni z Arturem Borucem.

- Miałeś walczyć z Rumunem Lucianem Bute, ale ostatecznie nie doszło do porozumienia. Będzie rewanż z Adonisem Stevensonem?
Andrzej Fonfara: Bute był ostatnim kandydatem. Mieliśmy się spotkać, aby dogadać szczegóły, ale wcześniej Rumun odrzucił naszą ofertę. To świeża sprawa i drugim nazwiskiem jest Stevenson. Temat walki między nami przewija się bowiem od pewnego czasu. Póki co nie padły inne nazwiska.

- Do niedawna wydawało się, że do tego rewanżu nie dojdzie. Byłeś zawiedziony?
AF: W pewnym momencie to się kompletnie rozwiało, bo było blisko do walki Kanadyjczyka z Kowaliowem. Należy pamiętać, że wkrótce Rosjanin walczy jeszcze z Jeanem Pascalem. W tej sytuacji czekam na Stevensona, bo zasłużyłem na ten rewanż. Mam już znane nazwisko w USA i nasza walka cieszyłaby się dużą popularnością w USA, Polsce oraz całym świecie bokserskim.

- Ostatnio polskich bokserów coraz chętniej ogląda się w USA.
AF: Na pewno tak. Walki moje i Artura Szpilki cieszą się coraz większą popularnością. Dochodzi przecież wygrana Krzyśka Głowackiego z Marco Huckiem (o mistrzostwo świata WBO w wadze junior ciężkiej). Po fali Andrzeja Gołoty i Tomasza Adamka, polski boks w USA znów odżywa. Pokazaliśmy, że polscy wojownicy potrafią wygrywać i oddają w ringu całe serce. Mimo, że czasami przegrywamy, fani widzą, że dajemy z siebie wszystko. Dlatego kibice mogą być z nas dumni. Dochodzą jeszcze mniej znani, ale utalentowani Maciej Sulęcki i Patryk Szymański. To młoda generacja polskich pięściarzy, którzy mogą coś osiągnąć.

- Popularność przekłada się na pieniądze. Twoja marka jest coraz bardziej cenna?
AF: Po każdej kolejnej walce przekonuję się, że nie jestem już anonimowy. Pojawiają się nowe zapytania od firm. W 2015 roku moim głównym sponsorem została firma Pol-Mot Auto. Mój przyjaciel Irek Wyszyński skontaktował mnie z prezesem firmy Mateuszem Zarajczykiem i szybko osiągnęliśmy porozumienie. Łączy nas kibicowanie Legii Warszawa. Jak na razie ta współpraca jest bardzo owocna.

- Wspomniałeś o Legii. Głośna jest Twoja przyjaźń z jej byłym bramkarzem Arturem Borucem.
AF: Przyjaźnimy się od kilku lat. Dzwonimy do siebie kilka razy w tygodniu, ale nie mamy możliwości zbyt często się widzieć. Kiedy tylko mam możliwość jeżdżę na jego mecze. Ostatnio miałem możliwość przebywania z jego zespołem AFC Bournemouth na obozie przygotowawczym i wspólnie trenowaliśmy. Poznałem od podszewki trening bramkarski, a ja przeprowadziłem Arturowi zajęcia bokserskie. Uzupełniamy się jako sportowcy, bo on pokazuje mi techniki bramkarsko-piłkarskiej, a ja mu bokserskie. Na pewno szanujemy się i wspieramy wzajemnie jako sportowcy i jako ludzie.

- Byłeś też na zgrupowaniu piłkarskiej reprezentacji Polski?
AF: Podczas październikowego pobytu w Polsce mieszkałem w hotelu „DoubleTree by Hilton Warsaw” z piłkarską reprezentacją Polski. Miałem okazję poznać chłopaków. W czasie gdy przygotowywali się do ostatnich meczów w eliminacjach mistrzostw Europy 2016, ja mogłem regenerować się w SPA.

- Wracasz do sił po walce czy ciężkich treningach leżąc w SPA?
AF: W Stanach współpracuję z terapeutą. Bardzo cenię jego zabiegi – myślę, że to jeden z czynników, które sprawiają, że udaje mi się ustrzec poważniejszych kontuzji. Prawdę mówiąc ze SPA do tej pory nie korzystałem zbyt często.

- Jaki jest w USA oddźwięk porażki Artura Szpilki z Deontayem Wilderem – mistrzem świata WBC w wadze ciężkiej?
AF: Mimo porażki jego występ został oceniony pozytywnie. Artur przecież dobrze radzi sobie do 9. rundy. Oczywiście zainkasował kilka mocnych ciosów, ale to było nieuniknione. Artur zaprezentował ciekawy styl – pokazał fajne kombinacje ciosów. Nie było tak jak wielu przewidywało, że Wilder będzie robił co chciał. Pojedynek był wyrównany, z niewielkim wskazaniem na Amerykanina. Artur walczył z mistrzem świata jak równy z równym i to na pewno zaprocentuje. Jestem pewny, że dostanie jeszcze szansę na pojedynek o mistrzostwo świata w wadze ciężkiej.

Rozmawiał: Karol Rudnicki

TOMASZ ADAMEK: NIE COFNĘ CZASU, ALE SIĘ NIE PODDAJĘ

- Chce się panu jeszcze walczyć?
Tomasz Adamek: Jestem zdrowy, więc dlaczego nie? Jeśli coś zacznie mi dolegać, zrezygnuję. Na razie myślę o występie w Polsce drugiego kwietnia. Jeżeli będę się dobrze czuł, jeżeli będę błyszczał w ringu, to nie skończę.

- Najmłodszy pan nie jest, pieniądze już zarobił, kupił kilka domów. Po co to ciągnąć?
TA: Szczerze? Ciągle czuję niesmak po walce z Witalijem Kliczko. Nie udało mi się w tej wadze ciężkiej tak, jak chciałem. Przegrałem przez własną głupotę. Byłem zły, czułem niedosyt, bo popełniłem błędy. Niestety, zdarza się wszystkim. Proszę popatrzeć na takiego Władymira Kliczko w ostatniej walce. Przegrał z dużo słabszym Tysonem Furym, ale od początku walki nie był sobą. Takie wpadki się zdarzają.

- Myśli pan o walce o pas? Tylko rozmawiajmy szczerze.
TA: Gdybym pokonał kogoś z tych naprawdę dobrych pięściarzy, to będzie znaczyło, że zasługuję, prawda? Poczekajmy na to, co wydarzy się w kwietniu.

- Pan naprawdę ciągle myśli o pasie w wadze ciężkiej.
TA: Walczyłem o niego i nie zdobyłem, więc co w tym dziwnego, że chciałbym znowu spróbować? Trudno nazwać pojedynek z Witalijem zaciętym. Oddałem walkę, po prostu. Nie cofnę czasu, ale się nie poddaję.

- Gdy opublikuję rozmowę, w której mówi pan o tym, że chce walczyć o mistrzostwo świata, kibice będą mieli używanie na Adamku.
TA: A co, ja nie mogę mieć marzeń? Jadę niedługo do Polski, szykuję się do poważnej walki i zobaczymy, co pokażę. Jeżeli wysoko wygram, to znaczy, że jeszcze na wiele mnie stać. A krytyka? Czytam komentarze, nie ukrywam, i się śmieję. Krytyka była, jest i będzie. Gdybym miał się tym przejmować, już dawno bym nie walczył. Wszystkich, którzy po mnie jadą w internecie, serdecznie pozdrawiam. To nie robi na mnie wrażenia. Jestem odporny na stres.

- „Adamka interesują tylko pieniądze” – pewnie często pan to czytał.
TA: Przecież boks to moja praca. Lubię walczyć, kocham wygrywać i zdobywać tytuły, ale nie ukrywam też, że walczę także dla pieniędzy. Mam rodzinę, mam dla kogo żyć i dla kogo zarabiać. Żona i córki nie chcą, żebym dalej wchodził do ringu, ale chcę spróbować jeszcze raz.

- Ostatnia walka, z Przemysławem Saletą, nie była żadną weryfikacją pana formy.
TA: Nie była, ale zobaczyłem, jak się ruszam. Teraz przeciwnik będzie inny i zobaczymy. Drugi kwietnia to czas weryfikacji.

- Był pan mistrzem świata w dwóch kategoriach wagowych, walczy o pas w trzeciej, a mam wrażenie, że pan jest ciągle niespełniony.
TA: Oddałem tę walkę.

- Nazywając rzeczy wprost – dostał pan lanie od Kliczki.
TA: Nie byłem wtedy prawdziwym Adamkiem, przecież wszyscy widzieli. Spotkałem później w Nowym Jorku świętej pamięci Emanuela Stewarda, wybitnego trenera Władymira Kliczki. Powiedział mi, że już po pierwszej rundzie wiedział, co się dzieje, że jest po walce. Spytał mnie tylko o jedno: „Zawiodła aklimatyzacja?”. Odpowiedziałem, że to święte słowa. Zły byłem i tyle na tę sytuację. Zresztą, proszę spojrzeć na wszystkie cztery porażki, których doznałem w karierze. Nigdy nie poległem po wojnie, przegrywałem, bo nie trafiałem na swój dzień. Chcę teraz sprawdzić, na co jeszcze mnie stać.

- Z kim chciałby się pan dzisiaj sprawdzić?
TA: Pamiętam walkę z Kliczko. Przegrałem z Witalijem, a teraz najchętniej zmierzyłbym się z Władymirem.

- On nie ma żadnego pasa.
TA: Za chwilę będzie miał. Popełnił błędy w pojedynku z Furym. Brytyjczyk mówi co prawda, że rewanż będzie dla niego jeszcze łatwiejszy, ale moim zdaniem kibiców czeka jednostronny pojedynek, który wygra Ukrainiec.

- Pan walczył z Witalijem o pas WBC. Teraz mistrzem tej federacji jest Deontay Wilder, który pokonał w ostatniej walce Artura Szpilkę.
TA: Wilder zrobił swoje. Artur tańczył w ringu, ale trudno powiedzieć, żeby to była wojna. Później Szpilka osłabł, Amerykanin zaczął trafiać, aż wreszcie zrobił to czysto i był koniec.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki/Przegląd Sportowy

KRZYSZTOF WŁODARCZYK: JA NIE MAM WYJŚCIA, NIE MAM CZASU RDZEWIEĆ

diablo01

Czwartego marca w Sosnowcu Krzysztof Włodarczyk ma wrócić na ring. Dwukrotny mistrz świata wagi junior ciężkiej spotka się z nieznanym jeszcze rywalem. Dla Diablo to powrót po 18 miesiącach przerwy. Teraz ma być jednak inaczej. Włodarczyk chce wygrać po raz 50 w zawodowej karierze, a później ruszyć do USA i spotkać się z Beibutem Shumenovem, tymczasowym mistrzem federacji WBA. W planach ma też walki z Polakami, Arturem Szpilką i Tomaszem Adamkiem.

- Pamięta pan, kiedy ostatnio walczył w Polsce?
Krzysztof Włodarczyk: Nie bardzo, pewnie minęło już kilka lat.

- Prawie trzy i pół roku.
KW: Długo. A ponad rok w ogóle nie wchodziłem do ringu.

- Ma pan 35 lat, jest w najlepszym dla pięściarza wieku. To czas, gdy powinien pan toczyć najlepsze walki i zarabiać największe pieniądze.
KW: To prawda, ale proszę mnie nie pytać, dlaczego tak się działo. To był trudny czas, bardzo denerwujący. W maju miałem walczyć z Grigoriyem Drozdem, ale się rozchorowałem. Zdarza się. Pod koniec roku był plan pojedynku z Beibutem Shumenovem w USA, ale Kazach zgłosił kontuzję oka. Trzeba zrozumieć takie przypadki. Przykro mi jednak, że nie boksowałem tak długo.

- Za panem stracony rok?
KW: Musimy o tym rozmawiać, nie można mnie oszczędzić? Może to jakieś fatum? Nie mam pojęcia jaki jest powód tego, że nie walczyłem.

- Nie zardzewiał pan po tej przerwie?
KW: Opowiem taką historię: we wtorek podczas treningu ćwiczyłem technikę z Andrzejem Wawrzykiem. Trener Fiodor Łapin się temu przyglądał i nagle mówi, że po takiej przerwie wykonuję wszystkie akcje bardzo płynnie. A chwilę później dodał, że kiedy przychodzi do walki albo nawet sparingu, często się spinam. Wystarczy więc, że będę robił to, co umiem i przyjdą efekty. Poza tym, panowie, ja nie mam wyjścia, musi być dobrze, nie mam czasu rdzewieć.

- Gdzieś tam z tyłu głowy powinien pan słyszeć dzwonek, bo inaczej przegapi pan najlepszy czas w karierze.
KW: Dokładnie tak jest. Człowiek dostaje swoje dziesięć minut, mnie zostały pewnie ze dwie i muszę je wykorzystać w stu procentach. Myślę że jeszcze będę mistrzem świata. Są przecież starsi, bardziej wyboksowani zawodnicy, a ciągle nie wypadają z czołówki, dają dobre walki i zarabiają pieniądze.

- Słyszałem, że widział się pan z Arturem Szpilką, który przyleciał na pewien czas z USA do Polski. Niemal dokładnie w tym samym miejscu, gdzie poszarpaliście się tuż przed jego wylotem. Tym razem dzieliła was szyba.
KW: Widziałem go, to prawda. Nie chce mi się wracać do tamtej sytuacji, trzymamy się z dala od siebie i robimy swoje. Chociaż… kiedyś się spotkamy. Jestem tego pewny. Nie wiem kiedy, nie wiem gdzie, ale kiedyś go dopadnę w ringu.

- Ostatnio mówiło się też, że może się pan spotkać z Tomaszem Adamkiem.
KW: Był taki temat, to prawda. Widziałem się ostatnio z szefem sportu w Polsacie, panem Marianem Kmitą i nawet mnie spytał o ich propozycję. Odpowiedziałem, że trzeba działać, bo ja jestem na tak. Tylko nie teraz, bo mam inne plany. Widzę to tak: wygrywam w Sosnowcu, później pokonuję Szumenowa i zdobywam tymczasowy pas WBA. Bronię go pewnie ze dwa razy i mierzę się z Denisem Lebedevem o prawdziwy pas. Gdy już wrócę na pozycję czempiona, chętnie pokażę się w ringu z Adamkiem, a na koniec Szpilka. I to jest dobry scenariusz.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki/Przegląd Sportowy

diablo_sosnowiec

ZMIENNE SZCZĘŚCIE POLAKÓW W NOWYM JORKU. WILDER CIĘŻKO NOKAUTUJE SZPILKĘ. ZWYCIĘSTWA KOWNACKIEGO I SULĘCKIEGO

wilder_szpilka

Artur Szpilka (20-2, 15 KO) walczył dzielnie, napędził mistrzowi sporo strachu, ale ostatecznie Deontay Wilder (36-0, 35 KO) znokautował ciężko Polaka i po raz trzeci obronił pas federacji WBC.

Pierwszy do ringu w Barclays Center wyszedł pretendent, czyli nasz rodak. Za moment między linami pojawił się „Brązowy Bombardier”. Obaj wyglądali na pewnych siebie. Kibice głośniej przywitali „Szpilę”, atmosferę podgrzał jeszcze dodatkowo jak zwykle świetny w swojej roli Jimmy Lennon Jr. W końcu zabrzmiał pierwszy gong. Artur zaczął jak wszyscy zakładali, czyli bardzo ostro. Jego lewy sierp jednak dwa razy został wyłapany na blok. Wilder dwukrotnie dosięgnął Polaka jabem, ale gdy sam chciał zaatakować, „Szpila” wciągnął do na odczepny prawy. W drugiej rundzie obaj trochę polowali na błąd rywala. W końcówce Artur dwukrotnie zaczął akcję podwójnym prawym. Co prawda lewym chybił, ale dobrze funkcjonował jab pięściarza z Wieliczki. Szpilka radził sobie dobrze również w trzeciej odsłonie. Był ruchliwy, świetnie balansował tułowiem, obniżał pozycję, po lewym na dół polował lewym sierpem i choć nie trafił ani razu czysto, to przynajmniej był aktywny. Wilder natomiast wciąż czekał na kontrę. Po przerwie Amerykanin uruchomił lewy prosty, którym trochę szachował challengera. Pół minuty przed końcem trafił mocnym prawym krzyżowym, na szczęście Szpilka przyjął to bez zmrużenia oka. Po słabszej czwartej rundzie, w piątej Artur wrócił do gry! Obaj podjęli większe ryzyko, było kilka spięć, a nokaut wisiał w powietrzu. Ciężkie ciosy pruły powietrze. Podobnie wyglądały kolejne trzy minuty i nawet gdy Wilder czysto trafił, okazało się, że Artur potrafi to przyjąć. Wszystko wydawało się sprawą otwartą! Wilder zdominował siódme starcie. Aż trzykrotnie złapał Artura akcją lewy-prawy prosty. Głowa odskakiwała, lecz Szpilka dzielnie to zniósł, a w ostatnich sekundach nawet próbował się czymś zrewanżować. W ósmej też nieznacznie przeważał mistrz, jednak Artur złapał jakby drugi oddech. Dziewiątą odsłonę rozpoczął krwawiąc z nosa i powieki, ale nadal dzielnie atakował. Trafił nawet nasadą w okolice ucha, jednak nieczysto i nie zdołał odwrócić losów potyczki. Na 45 sekund przed końcem starły się dwie siły. Na nasze nieszczęście trafił Amerykanin… Artur polował lewym sierpem, Wilder prawym i to on okazał się szybszy o ułamek sekundy. Trafił idealnie na brodę. Szpilka padł niczym prądem rażony. Ciężki nokaut.
wilder_szpilka_big
Adam Kownacki (13-0, 10 KO), naprzeciw którego stanął doświadczony w czasach amatorskich Danny Kelly (9-2-1, 8 KO), zaprezentował się z dobrej strony i pewnie zwyciężył.

Polak w swoim stylu rozpoczął bardzo agresywnie, składał ciosy w serie i spychał rywala do defensywy. Na początku drugiej rundy zranił Amerykanina, przeprowadził półminutowy szturm, lecz nie dokończył dzieła zniszczenia. Wciąż jednak był inicjatorem wszystkich akcji i agresorem. Kelly w trzecim starciu podjął rękawicę, wymieniał bomby w półdystansie, ale to wciąż Adam zadawał więcej uderzeń. Świetnie różnicował siłę ciosów, a każdą akcję starał się kończyć ciosem na korpus. Podobny przebieg miała również czwarta odsłona, choć wysokie tempo już nieco spadło. Bardzo ładnie Kownacki rozegrał piąte starcie. Uruchomił prawy podbródek i haki na szczękę. Kelly był bezradny, natomiast imponował odpornością na ciosy. Były srebrny medalista mistrzostw USA wrócił niespodziewanie w rundzie szóstej. Przez dwie i pół minuty to on nieznacznie przeważał, ale finisz należał do rozpędzonego Polaka. Nasz rodak w kolejnych trzech minutach był już trochę zmęczony, lecz i tak mniej niż jego przeciwnik, który pogodził się już chyba z porażką, polując tylko na jedno mocne uderzenie. W ostatniej rundzie niesiony dopingiem Kownacki znów przyśpieszył i tym samym zaakcentował swoją wygraną. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 80:72, 79:73 i 80:72 – oczywiście na korzyść Adama. Brawo!

Maciej Sulęcki (22-0, 7 KO) raz jeszcze udowodnił, że jest materiałem na czołowego pięściarza wagi średniej. W Nowym Jorku w bardzo dobrym stylu odprawił groźnego Derricka Findleya (22-18-1, 14 KO).

Polak od początku kontrolował niższego rywala i ciosami prostymi wygrywał rundę po rundzie. Amerykanin szukał jednego ciosu, którym odwróciłby losy potyczki, ale popularny „Striczu” nie dał sobie zrobić krzywdy. Sam natomiast podkręcał tempo i w siódmym starciu było po wszystkim. Szkoda tylko, że jeden z najciekawszych zawodników wagi średniej nie może eksplodować i pokazać jeszcze za oceanem swojego talentu. Oby w kolejnym starcie pokazał się już szerszej widowni…

źródło: bokser.org

MATEUSZ MASTERNAK BEZ PASA MISTRZA EUROPY. TONY BELLEW WYGRYWA NA PUNKTY

Nie ma szczęścia Mateusz Masternak (36-4, 26 KO) do sędziów na wyjazdach. Co prawda w samej końcówce był na krawędzi nokautu, ale wydawało się, że zrobił wystarczająco dużo, by pokonać Tony’ego Bellew (26-2-1, 16 KO). Ostatecznie to ręka Anglika powędrowała w górę i to on został nowym mistrzem Europy kategorii junior ciężkiej. Skandalu na pewno nie było, ale na ringu neutralnym werdykt spokojnie mógł pójść w drugą stronę.

W pierwszej rundzie Mateusz kąsał i wyprzedzał przeciwnika lewym prostym, ale zainkasował też jeden mocny prawy sierp przeciwnika. Bardzo udana była druga odsłona. Wydawało się, że mocniej bije reprezentant gospodarzy, lecz „Master” wybijał go z rytmu i dwukrotnie skarcił mocnym prawym sierpowym. Bellew zmienił taktykę po przerwie, zamiast polować jednym mocnym uderzeniem, zaczął boksować i odrobił straty z poprzedniego starcia. Równy i zażarty był kolejny trzyminutowy odcinek. Obaj trafiali i nie chcieli oddać inicjatywy.

Wrocławianin złapał odpowiedni rytm w piątym starciu. Znów przyjął kilka uderzeń od twardego Anglika, lecz sam trafiał częściej i czyściej. Podobny przebieg miała szósta runda. Mateusz bił celniej, niekoniecznie mocniej, ale to on lepiej dystansował, a Bellew troszkę się pogubił, choć nie był oczywiście w żaden sposób zagrożony.

Reprezentant gospodarzy wrócił lepszą siódmą rundą i wszystko się znów się wyrównało. Może nawet przeważał, ale w ósmej złapał go chyba lekki kryzys i Mateusz zepchnął go do defensywy. Bellew co prawda dobrą pracą tułowia nie dał sobie zrobić wielkiej krzywdy, lecz oddał inicjatywę.

Ostra bitka rozgorzała w dziewiątym starciu. Mateusz przyjął mocny prawy, ale zaraz wyprzedził rywala i wstrząsnął nim swoim lewym sierpowym. Wydawało się, że Anglik się zachwiał, jednak szybko się pozbierał i sam zaatakował.

Masternak potrzebował wygrywać wyraźnie rundy, bo przecież boksował na wyjeździe. I na szczęście w dziesiątej odsłonie zwyciężył pewnie, spychając przeciwnika do odwrotu. Bellew natomiast koncentrował się na lewym haku pod prawy łokieć. Bellew lepiej rozpoczął przedostatnią rundę, ale to Mateusz lepiej ją zakończył, lokując na głowie rywala kilka mocnych bomb. – Powinieneś go znokautować – usłyszał Anglik w swoim narożniku.

Niestety czterdzieści sekund przed końcem potężny lewy sierpowy Bellew zamroczył Mateusza. Do końca przyjął kilka bomb, wyraźnie był naruszony, lecz na szczęście dotrwał do ostatniego gongu bez nokdaunu. Z niecierpliwością czekaliśmy na oficjalny werdykt…

Sędziowie punktowali 115:113 i dwukrotnie 115:112 – niestety na korzyść reprezentanta gospodarzy.

źródło: bokser.org

MATEUSZ MASTERNAK KONTRA GWIAZDOR FILMU O ROCKYM

Mateusz Masternak zmierzy się z Anglikiem Tonym Bellew podczas wielkiej gali w Londynie, której najważniejszym wydarzeniem będzie starcia przyszłego mistrza wagi ciężkiej, złotego medalisty olimpijskiego Anthony’ego Joshuy z jego dawnym pogromcą Dillianem Whyte’em. 20-tysięczna O2 Arena na pewno zapełni się do ostatniego miejsca.

28-letni „Master” spróbuje odzyskać tytuł mistrza Europy kategorii junior ciężkiej, który nie ma obecnie właściciela. Wrocławianin był czempionem Starego Kontynentu w latach 2012-13. Stracił go w wyjazdowej potyczce z aktualnym mistrzem świata WBC Grigorijem Drozdem.

Masternak po raz piąty w ciągu ostatnich dwóch lat będzie walczył na obcym terenie, który w boksie zawodowym bardzo często okazuje się sprzyjający dla zawodnika gospodarza imprezy. Polak nie dał rady Drozdowi w Moskwie i Youriemu Kalendze w Monako. Mimo fatalnej aklimatyzacji, pobił Johnny’ego Mullera w RPA, lecz skrzywdzili go sędziowie i przegrał na punkty. Obronną ręką z opresji wyszedł rok temu w Paryżu, gdzie odniósł swoje najcenniejsze zwycięstwo, kończąc bogatą karierę niegdyś wspaniałego Jeana-Marka Mormecka.

33-letni Bellew jest na Wyspach gwiazdą. Zasłynął zaciętymi walkami z Nathanem Cleverlym (przegrana, wygrana) i Isaakiem Chilembą (remis, wygrana). Dwa lata temu znokautował go mistrz świata WBC wagi półciężkiej Adonis Stevenson, a liverpoolczyk zmienił kategorię na wyższą. W 2015 roku pobił dwóch przeciętnych rywali. Nie miał czasu na wielki boks, bo został przeciwnikiem syna Apollo Creeda w najnowszym filmie o przygodach Rocky’ego Balboi. Polską premierę „Creed” będzie miał 15 stycznia.

Opracował: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

BEZDYSKUSYJNA WYGRANA ALEXANDRA POVETKINA. KONTUZJA OKA MARIUSZA WACHA

wach01

Mariusz Wach (31-2, 17 KO) jak zwykle wykazał się nadludzką odpornością na ciosy, jednak zebrał ich tak dużo od Aleksandra Powietkina (30-1, 22 KO), że oko zapuchło mu niemal kompletnie i na samym finiszu pojedynek został zastopowany.

„Waszka” bardzo mądrze i w myśl założeń taktycznych rozpoczął ten pojedynek. Stopował uznanego rywala długim lewym prostym, trafiając też raz prawym krzyżowym. Powietkin niczym nie trafił w pierwszej rundzie na górę, dlatego w drugiej ostrzej zaatakował, rozpoczynając swoje akcje od tułowia Polaka.

Mistrz olimpijski z Aten bardzo udanie zaczął trzecią odsłonę. W zwarciu trafił lewym podbródkiem i natychmiast poprawił prawym sierpowym, na szczęście granitowa szczęka Mariusza nie skruszała i przyjął te uderzenia bez zmrużenia oka.

W czwartym starciu trwała kanonada Powietkina. Nie wyglądała to najlepiej, jednak w końcówce Wach skontrował akcją lewy-prawy, rozcinając przeciwnikowi łuk brwiowy. Równa i zażarta była piąta runda. Częściej trafiał Aleksander, lecz to Mariusz zadał mocniejszą akcję – potężny prawy krzyżowy, który na kilka sekund ostudził zapały miejscowego bohatera. Niestety zdeterminowany „Sasza” wrócił najlepszą dla siebie rundą szóstą. Kilka razy zahaczył Mariusza mocnymi sierpami i wyraźnie złapał wiatr w żagle. Podobny przebieg miała kolejna odsłona. – Będziesz stał, będziesz przegrywał, a jak uwierzysz, że możesz to wygrać, wszystko będzie inaczej – krzyczał w narożniku Piotr Wilczewski.

Wach był jednak chyba zbyt zmęczony, by podkręcić tempo. O ile jab pracował jeszcze dobrze, to bardzo brakowało ciosów prawą ręką. Na tym etapie każdy z sędziów typował siedem do jednego, czyli 73:79. Oczywiście na korzyść reprezentanta gospodarzy, który coraz częściej sięgał głowy naszego rodaka swoim lewym sierpowym z doskoku. Gdy Mariusz schodził do narożnika po dziesiątej rundzie, pod lewym okiem sączyła się krew z pękniętej skóry. W końcówce jedenastej rundy Polak ładnie skontrował prawym sierpem, ale wcześniej był w głębokiej defensywie. Kiedy wychodził na ostatnie trzy minuty jasne było, że tylko nokaut może go uratować. Niestety to Powietkin trafił lewym sierpem – idealnie w zranione oko. Rana się powiększyła, sędzia Jay Nady poprosił lekarza o konsultację i wspólnie podjęli decyzję, że na dwie minuty przed końcem czasu walka została zastopowana.

źródło: bokser.org

ź

GŁOWACKI – HUCK WALKĄ ROKU! KLICZKO I MAYWEATHER W TYLE!

World Boxing Organization, jedna z czterech liczących się federacji w światowym boksie, wręczyła nagrody swoim najlepszym pięściarzom. Coroczny kongres tej portorykańskiej firmy, kierowanej przez prezydenta Francisco „Paco” Valcarcela, trwa w Orlando na Florydzie. Oficjalna uroczystość odbyła się w nocy z czwartku na piątek polskiego czasu. Wyróżnienie dla Krzysztofa Głowackiego, za sierpniowy nokaut na Marco Hucku w Newark, było jedynie formalnością.

Walka roku i nuda roku
29-letniego czempiona wagi junior ciężkiej (90,7 kg) nagrodzono w kategorii „Walka Roku”. Należy oczywiście pamiętać, że w Orlando brano pod uwagę jedynie pojedynki sankcjonowane przez WBO (najlepsi pięściarze świata walczą też o tytuły IBF, WBA i WBC), lecz wyróżnienie i tak jest ogromnym sukcesem skromnego wojownika z Wałcza. Dramatyczny bój z Huckiem, w którym nadludzkim wysiłkiem podniósł się z desek i sam znokautował wieloletniego mistrza z Niemiec, zyskał większe uznanie niż potyczki w 16 pozostałych kategoriach wagowych – od słomkowej (47,6 kg) do ciężkiej (+90,7 kg).

A przecież walki o pasy WBO wygrywali w tym roku tacy mocarze, jak Władymir Kliczko (waga ciężka), Siergiej Kowaliow (półciężka), Timothy Bradley (półśrednia), Terence Crawford (junior półśrednia), Wasyl Łomaczenko (piórkowa) i… Floyd Mayweather Junior (połśrednia). Każdy z tych pięściarzy może znaleźć się w czołowej dziesiątce dowolnego rankingu najlepszych na świecie bez podziału na kategorie wagowe.

Mayweather, po najdroższym (jednocześnie jednym z najnudniejszych) pojedynku w dziejach boksu z Mannym Pacquiao (blisko 600 milionów dolarów przychodu), na statuetkę przeznaczoną dla Głowackiego nie zasłużył. Mógłby ewentualnie zostać pięściarzem roku, lecz wątpliwe, by WBO w ogóle wysłało mu zaproszenie na Florydę, skoro niedługo po starciu z Las Vegas odebrało mu pas. Poszło oczywiście o pieniądze. Po walce z Pacquiao, na której zarobił 220 milionów dolarów, Amerykanin pożałował Portorykańczykom 200 tysięcy.

Protesty Hucka na nic
Głowacki przybył do Orlando w czwartek rano, po nocnej podróży samolotem z promotorami Andrzejem Wasilewskim i Tomaszem Babilońskim. Gdy wylądował w USA, miał już pewność, że WBO nie uwzględniło protestów Hucka i nie będzie musiał dać Niemcowi natychmiastowego rewanżu. Pierwsze miejsce w rankingu wagi cruiser zajmuje mistrz olimpijski Ołeksandr Usyk, a drugi jest Huck. Jeden z nich zapewne zostanie mianowany obowiązkowym pretendentem.

W najbliższym pojedynku „Główka” przystąpi jednak do tzw. dobrowolnej obrony tytułu, z innym przeciwnikiem. Najbardziej realnym wariantem pozostaje walka w pierwszych tygodniach 2016 roku w USA, lecz promotor Babiloński wciąż nie wyklucza innych opcji. – Dopiero okaże się, gdzie i z kim Krzysztof wejdzie do ringu. Najbardziej marzy się nam walka z Argentyńczykiem Victorem Ramirezem, który dostał w prezencie pas IBF. Bardzo chcielibyśmy też zorganizować galę w Polsce, aby Krzysztof mógł pokazać się rodakom – mówi. Przygotowania Głowacki ma zacząć w przyszłym tygodniu w Warszawie.

Przemysław Osiak/przegldsportowy.pl
Fot: Lucas Noonan/Premier Boxing Champions

KOLEJNA KAPITALNA WALKA ANDRZEJA FONFARY. CLEVERLY POKONANY PO 12 RUNDACH

Fonfara-vs-Cleverly1

Andrzej Fonfara (28-3, 16 KO) dał kolejną fantastyczną wojnę i choć stracił sporo zdrowia, zebrał wiele mocnych bomb, to w ostatecznym rozrachunku pokonał dzielnego Nathana Cleverly’ego (29-3, 15 KO). To, co zobaczyliśmy w UIC Pavilion w Chicago to murowany kandydat do miana walki roku!

Andrzeja przywitali jak zwykle wierni kibice z Chicago. Kiedy do ringu wychodził Walijczyk, usłyszał przeraźliwe gwizdy. To go jednak nie nie zdeprymował i od razu ruszył do ataku. Cleverly trafił kilka razy lewym sierpem bądź hakiem na górę. Andrzej dla odmiany swoim prawym sierpem przełamywał jego gardę. Pierwsza runda toczona w bardzo wysokim tempie i bez żadnego kalkulowania.

Drugie starcie niestety dla Walijczyka. Dziurawił defensywę Polaka lekkimi, za to celnymi seriami. Szczególnie groźne wydawały się podbródki z obu rąk. Andrzej uderzał optycznie mocniej, ale nie tak celnie. Po przerwie rozgorzała totalna wojna na wyniszczenie w półdystansie! Żaden nie odpuszczał, a na cios rywala odpowiadał jeszcze mocniejszym swoim.Tu nie było wielkiej finezji, tylko obustronne bombardowanie. Taki sam przebieg miały następne trzy minuty. Gdy jeden swoją akcją rozbudzał nadzieję kibiców, drugi zaraz uciszał ich swoją ripostą.

Cleverly niepokojąco dobrze rozpoczął piątą rundę. Składał swoje ciosy w piękne kombinacje i w pewnym momencie robiło się już naprawdę groźnie. Andrzej jednak już nie pierwszy raz udowodnił, że jest twardzielem i to on ładnie zaakcentował ostatnią minutę. „Polskiego Księcia” dopadł chyba lekki kryzys w szóstym starciu. Oddał je rywalowi, ale pocieszający był mocny lewy hak na szczękę na samym finiszu. A po minucie odpoczynku to Andrzej przejął inicjatywę. Trafił w zwarciu krótkim prawym w okolice ucha. Poprawił raz, drugi, trzeci… Na Walijczyka spadła cała lawina. Co prawda nie udało się go złamać, ale rozkrwawić twarz już jak najbardziej. Szczególnie ucho.

Fantastyczna walka trwała w najlepsze w ósmym starciu. Jeden bił drugiego, za moment wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie i to ten bity już bił. A kibice z zapartym tchem oglądali świstające po obu stronach bomby. Po trochę luźniejszej rundzie dziewiątej, w dziesiątej znów wojna. Nie było już może takiej częstotliwości, ale każda akcja mogła zakończył ten brutalny pojedynek. W przerwie przed jedenastym starciem lekarz dokładnie oglądał zapuchniętego Cleverly’ego, a narożnik Andrzeja motywował go z całych sił. Zmotywowany Polak zdominował Walijczyka na tym odcinku. Przyjął praktycznie jeden mocny cios, sam zaś ulokował na głowie przeciwnika przynajmniej kilkanaście. Ale przed ostatnią rundą nikt nie mógł być niczego pewien…

Finiszowe trzy minuty jak cała walka. Totalna zadyma, krew, pot, łzy przegranego i chwała zwycięzcy. Trudno było tu wskazać osobę dominującą, jednak dziesięć sekund przed końcem Andrzej strzelił długim prawym i ranny Cleverly cofnął się na liny. Fonfara jeszcze zdążył mocno poprawić, czym przypieczętował swój świetny występ. Lewe ucho Nathana zapełnił „kalafior”. Zapaśnicy doskonale wiedzą o co chodzi. Tylko wtedy nikt nie myślał o ranach, tylko o kartach punktowych. Sędziowie nie mieli łatwego zadania, jednak „Polski Książę” świetną końcówką przekonał ich do siebie. Arbitrzy punktowali na jego korzyść jednogłośnie – 115:113 i dwukrotnie 116:112. Brawo!

źródło: bokser.org

KONTUZJA SALETY. ADAMEK, SĘK, BRODNICKA, CIEŚLAK, MISZKIŃ I SZEREMETA GÓRĄ

PBN-15

W głównej walce wieczoru Polsat Boxing Night złą passę przerwał Tomasz Adamek (50-4, 30 KO), który pokonał przed czasem Przemysława Saletę (44-8, 22 KO). „Góral” ruszył jak za starych lat na Gołotę. Bił kombinacjami góra-dół i już w dwudziestej sekundzie trafił mocnym prawym sierpowym. Były mistrz Europy wagi ciężkiej próbował strzelić zza podwójnej gardy, jednak dawny champion dwóch kategorii był dla niego zbyt szybki, a rundę zakończył prawym krzyżowym na szczękę. Po przerwie Adamek kąsał błyskawicznym lewym jabem, raz na jakiś czas doskakując z serią trzech-czterech uderzeń. Saleta nie sięgał, więc zamiast na górę, szukał akcji po dole. W trzecim starciu Przemek idąc za radą Roberta Złotkowskiego wystawiał się na prawy Adamka, starał się go zebrać na bark czy rękawicę i błyskawicznie skontrować swoim prawym. Coś na wzór Jamesa Toneya… Recepta okazała się trafna. Przemek rzeczywiście w czwartej odsłonie trafił Tomka ze trzy razy, lecz jego problem polegał na tym, że na jedno jego trafienie, rywal odpowiadał dziesięcioma swoimi. Ale przynajmniej zacząć się dobierać mu do skóry… W piątej rundzie jednak Saleta jakby stanął w miejscu. Przyjął sporo, ale w przerwie przed szóstym starciem poddał się z innego powodu.
- Kontuzja barku. Nie mogę ruszać lewą ręką – powiedział do sędziego Leszka Jankowiaka.- Właściwie od drugiej rundy boksował tylko prawą ręką, licząc na to, że jakoś uda mi się trafić Tomka. Ale ból narastał i miałem już trudności z podnoszeniem lewej ręki – przyznał pokonany.

To była potworna wojna z dramatycznym zakończeniem. Marcin Rekowski (16-2, 13 KO) wygrywał walkę z Nagy Aguilerą (20-9, 14 KO), ale kontrowersyjna decyzja arbitra pozbawiła go wygranej na dwie sekundy przed końcem! Marcin przyzwyczaił nas, że w jego walkach nie ma miejsca na kunktatorstwo. Albo ja, albo on – taką wyznaje zasadę. W pierwszą rundę wszedł jednak trochę spięty. W końcówce trafił akcją prawy-lewy, ale rywal odpowiedział natychmiast swoim prawym sierpowym, posyłając „Rexa” na deski. Na początku drugiego starcia Aguilera poprawił prawym i robiło się niebezpiecznie. Na szczęście to on trafił za moment lewym sierpowym, zranił przeciwnika i zyskał przewagę. W trzeciej odsłonie obaj poszli na przełamanie, szukając kończącego ciosu. W czwartej Rekowski trafił prawym podbródkowym, zaraz poprawił lewym sierpowym, ale oponent nie tylko sobie z tego nic nie robił, co jeszcze zdołał zrewanżować się swoim prawym. Piąta runda nie przyniosła zmian – nokaut ciągle wisiał w powietrzu, tylko nie wiadomo było, kto kogo mógłby położyć. W szóstej Rekowski zaszachował Aguilerę lewą ręką, i to zarówno lewym prostym, jak i lewym sierpowym. Przełom nastąpił w ósmej rundzie. Zawodnicy zderzyli się głowami i Aguilerze pękła powieka. Rozwścieczyło go to do tego stopnia, że za moment poczęstował „Reksia” z główki, za co został ukarany odjęciem punktu. A gdy sędzia czasowy dał sygnał dziesięciu sekund do końca, odwrócił się, jakby myląc stuknięcie młotkiem z gongiem. Marcin wykorzystał ten moment nieuwagi rywala, trafił lewym sierpowym i przewrócił go. Runda wygrana 10:7. W dziewiątej rundzie Rekowski obijał bezradnego Aguilery niemal od początku do końca, jednak w samej końcówce sam zainkasował lewy sierpowy i szybko ratował się klinczem. Ostatnie trzy minuty jaka cała walka – wojna na wyniszczenie, która zabrała sporo zdrowia jednemu i drugiemu. Emocje były olbrzymie, ale w końcu kibice, którzy zapłacili za PPV, dostali to co chcieli. Niestety skończyło się źle dla Polaka…

W bardzo ciekawej, pomimo iż jednostronnej konfrontacji wagi półciężkiej, Dariusz Sęk (24-2-1, 8 KO) pokonał Pedro Otasa (29-3, 25 KO). Bojowo nastawiony Darek zaczął od początku bardzo ostro, szukając lewego na górę oraz prawego haka pod lewy łokieć rywala. Brazylijczykowi w drugiej rundzie udało się na moment zapędzić naszego rodaka do narożnika, lecz na szczęście nie zrobił mu żadnej krzywdy, a za moment znów dominował podopieczny Andrzeja Gmitruka. W trzecim starciu rozluźniony już i pewny swego Sęk fajnie wciągnął rywala na kontrę. Przepuścił jego prawy i po zakroku w tył uderzył lewym hakiem w okolice wątroby. Otas skrzywił się z bóle, lecz nie przyklęknął i dzielnie szedł dalej do przodu. W czwartej odsłonie po krótkim prawym sierpowym pod Brazylijczykiem ugięły się nogi, a on wciąż nie dawał za wygraną i nieustannie wywierał pressing. Dzielny i twardy Otas w piątej rundzie kilka razy przebił się przez defensywę Sęka i walka się wyrównała. W szóstej po wskazówkach w narożniku Polak zamiast prawym zaczął szukać lewego na korpus. Ładnie tańczył na nogach, celnie kontrował, jednak gdy zabrzmiał na przerwę między szóstym a siódmym starciem, przyznał swojemu trenerowi – Czuję się troszkę przemęczony, chyba nie zdążyłem złapać świeżości.Na szczęście dobrze bił z luzu i choć te ciosy nie miały już takiej wymowy jak wcześniej, to były zadawane na większej skuteczności. Wszystko było pod kontrolą, a coraz bardziej zmęczony szalonym tempem gość z Ameryki Południowej w końcówce ósmego starcia już jakby trochę spuścił z tonu. Polak dał popis w dziewiątej rundzie. Już na starcie złapał przeciwnika w narożniku kilkoma mocnymi bombami. Potem trochę odpuścił, by w końcówce znów przeprowadzić szturm. Otas był na skraju nokautu, ale stał na nogach i jakimś cudem dotrwał do zbawiennego gongu. Ostatnie trzy minuty to walka o przetrwanie Brazylijczyka. Udało się mu i za to mu brawa…

Trwa terror Michała Cieślaka (10-0, 6 KO)! Bombardier z Radomia i nowa nadzieja na podbój kategorii junior ciężkiej zafundował kolejną błyskawiczną demolkę! Faworytem tej potyczki niewątpliwie był Polak, ale Shawn Cox (18-7, 17 KO) miał być bardzo groźny na początku. Tymczasem już na samym starcie to nasz rodak zafundował mu „czasówkę”. Już pierwszy cios – prawy podbródkowy, podłączył przeciwnika do prądu. W 40. sekundzie krótki prawy sierp przewrócił reprezentanta Barbadosu na matę ringu w Łodzi. Ten wstał po liczeniu do ośmiu, chciał szybko odpowiedzieć, ale pół minuty później nadział się na kolejny prawy sierp i było po wszystkim. Sędzia Leszek Jankowiak wyliczył do dziesięciu.

Przed walką było dużo emocji, może nawet za dużo. Na szczęście w ringu również ich nie zabrakło. Ewa Brodnicka (9-0, 2 KO) była liczona, ale wstała i pokonała Ewę Piątkowską (7-1, 4 KO). Obie panie zaczęły trochę nerwowo, ale szybciej emocje opanowała „Tygrysica”. W końcówce pierwszej rundy rzuciła przeciwniczkę na deski lewym sierpowym. Brodnicka jeszcze na starcie drugiej rundy trochę się obawiała, ale już w końcówce tego odcinka wszystko się wyrównało. Brodnicka wygrała nawet końcówkę trzeciego starcia, trafiając dwukrotnie prawym krzyżowym. Piątkowska biła mocniej, ale więcej sił miała jej rywalka. Potwierdzały się więc prognozy – jedna była silniejsza, druga dynamiczniejsza. Czwarta odsłona byłą w miarę równa, za to pod lewym okiem Piątkowskiej pojawiła się lekka opuchlizna.Piątkowska niepotrzebnie starała się uderzyć ciosem nokautującym. Jej rywalka złapała większy luz, akcje składała w dłuższe kombinacje, a w razie zagrożenia szybko klinczowała. Po słabszym okresie podopieczna Andrzeja Gmitruka wróciła niezłą szóstą rundą. A w narożniku usłyszała, że powinna jeszcze bardziej wydłużyć dystans. Przedostatnie starcie było zażarte i wyrównane. O wszystkim mogły zadecydować ostatnie dwie minuty… Te również były niezwykle emocjonujące i gdy zabrzmiał gong kończący walkę, żadna ze stron nie mogła być pewna sukcesu, choć to narożnik Brodnickiej bardziej się cieszył. A jak punktowali sędziowie? Niejednogłośnie – na korzyść Brodnickiej.

Z wszystkich zagranicznych rywali Patrick Mendy (16-9-1, 1 KO) wydawał się najgroźniejszym rywalem dla Polaków podczas gali Polsat Boxing Night. Kamil Szeremeta (12-0, 1 KO) poradził sobie jednak z nim i wygrał na punkty. Pięściarz z Gambii zgodnie z przypuszczeniami dużo tańczył, bił z luzu niezbyt mocne ciosy, za to z dużą częstotliwością. Kamil nie potrafił sobie początkowo z tym poradzić, ale pierwszą rundę zakończył dwoma fajnymi lewymi sierpami. Na starcie drugiej rundy bokserowi z Białegostoku pękł prawy łuk brwiowy, na szczęście krew spływała na policzek, a nie do oka. Szeremeta znów oddał większość tej rundy, ale finiszował po raz kolejnym lewym sierpem z kontry po przepuszczeniu ataku rywala. Kolejne minuty były trudne do punktowania. Mocniej bił z pewnością Polak, ale to rywal wyprowadzał więcej uderzeń. Podopieczny Andrzeja Liczika w czwartej odsłonie w końcu zaczął łapać odpowiedni rytm i dystans, coraz częściej dobierając się do skóry oponenta. W końcówce dominował już wyraźnie, co dodawało otuchy przed drugą częścią pojedynku. Mendy’ego dopadł wyraźny kryzys i do głosu doszedł Szeremeta. Ale i jego złapała zadyszka w końcówce szóstego starcia. Boksował zrywami, natomiast robił to na tyle inteligentnie, że zaskakiwał czarnoskórego rywala. Nie było to jednak wielkie widowisko. Polak zebrał się jeszcze w sobie na samym finiszu i w ostatniej minucie kilka razy trafił, przypieczętowując swoją wygraną. Sędziowie punktowali 79:73, 78:74 i 78:74.

Wracający po latach do wielkiego sportu Tomasz Gargula (17-1-1, 5 KO) skrzyżował rękawice z Maciejem Miszkiniem (18-3, 5 KO). Stosunkowo łatwo wygrał ten drugi. W pierwszej minucie obaj trafili prawym krzyżowym, ale gdy nowy podopieczny Andrzeja Gmitruka trafił w połowie rundy bardzo mocnym prawym sierpem na szczękę, to on przejął inicjatywę. Po przerwie przez minutę walka była równa, aż w końcu Maciek strzelił prawym prostym i do gongu na przerwę obijał już tylko trochę bezradnego zawodnika z Nowego Sącza. Na starcie trzeciej rundy Gargula już mocno krwawił z nosa, ale dzielnie starał się odpowiadać. Nie miał jednak takiej siły rażenia jak jego młodszy przeciwnik. Widząc kryzys po drugiej stronie, Miszkiń bił też coraz częściej na korpus. Miszkiń rozkręcał się z każdą minutą, aż w tej trzeciej w rundzie numer cztery zadał decydujące ciosy. Wszystko zaczął świetną kombinacją prawy krzyżowy-prawy podbródkowy. Gargula oparł się o liny, lecz Maciej nie przepuścił już takiej okazji. Wsadził rywalowi jeszcze kilka bomb, a ringowy po liczeniu do ośmiu zastopował dalszą rywalizację. – Ale ja przecież wciąż stoję na nogach – denerwował się Gargula, jak na prawdziwego wojownika przystało. Tylko że dziś nie miał szans z „Przystojniakiem”…

źródło: bokser.org

BEZDYSKUSYJNE ZWYCIĘSTWA POLAKÓW NA GALI W NEWARK

newark_polacy

Podczas gali w Newark, na której Krzysztof Głowacki po wspaniałej i zażartej wojnie zastopował długoletniego mistrza świata, Marco Hucka, odbierając mu pas federacji WBO kategorii junior ciężkiej, wystąpiło jeszcze trzech polskich pięściarzy: Kamil Łaszczyk, Artur Szpilka oraz Maciej Sulęcki. Wszyscy trzej wygrali swoje walki.

Niepokonany dotąd Oscauris Frias (16-1, 6 KO) nie był żadnym zagrożeniem dla Kamila Łaszczyka (21-0, 8 KO), naszej największej gwiazdy lżejszych kategorii. Pięściarz z Dominikany zaczął bardzo asekuracyjnie. Wrocławianin też nie szalał, ale pierwszą rundę zaakcentował ładnym prawym krzyżowym. W drugiej Kamil był aktywniejszy, popisując się między innymi fajną akcją lewy prosty-lewy sierp. Na początku trzeciej rywal zaczął „pajacować”. Zmieniał co chwilę pozycję, wystawiał język, ale podopieczny Piotra Wilczewskiego zachowywał spokój i coraz częściej szukał miejsca pod łokciami oponenta. Podrażniony Frias po gongu na przerwę wyprowadził jeszcze dwa ciosy, za co sędzina bez namysłu odebrała mu, całkiem słusznie, punkt. Po trzydziestu sekundach czwartego starcia Kamil okazał się szybszy w akcji prawy na prawy. Huknął jako pierwszy i posłał przeciwnika na deski. Ten przez dwie minuty tylko klinczował, ale dotrwał bez dalszych szkód na przerwę. Po niej trwałą dominacja naszego „Szczurka”. Świetnie pracowała lewa ręka, czy to jako jab, czy lewy hak na wątrobę. Na minutę przed końcem szóstej odsłony Łaszczyk wystrzelił prawym krzyżowym, tym razem w okolice czoła. Pod Friasem ugięły się nogi, jednak ustał tę bombę i walczył dalej. Siódmą rundę Polak zakończył natomiast mocnym prawym overhandem i kto wie czy nie posłałby rywala na deski, gdyby gong zabrzmiał kilka sekund później. W ostatniej, ósmej rundzie Łaszczyk nadal dyktował warunki. Pół minuty przed syreną kończącą walkę zranił jeszcze Dominikańczyka prawym podbródkowym, ale znów zabrakło czasu na dokończenie dzieła zniszczenia. Punktacja mogła być tylko jedna – 3x 80:70.

Yasmany Consuegra (17-2, 14 KO) miał na poważnie przetestować Artura Szpilkę (20-1, 15 KO), tymczasem pięściarz z Wieliczki znów zanotował stosunkowo łatwe zwycięstwo. Polak na dzień dobry poczęstował rywala prawym prostym, po jakim poszedł mocny lewy na dół. Co prawda Kubańczyk trafił długim prawym, lecz Artur niemal natychmiast zrewanżował się mu lewym sierpowym i tylko liny uratowały Consuegrę przed upadkiem. Dodatkowo nabawił się skręcenia lewego kolana. W drugim starciu walczył dzielnie, dobrze skontrował Artura prawym krzyżowym, jednak „Szpila” posłał go na deski – tym razem prawym sierpowym. Consuegra powstał na osiem i wtedy zabrzmiał gong. Podczas przerwy między drugą a trzecią odsłoną kolano Kubańczyka obejrzał lekarz i wydał ringowemu jasną komendę – „No more”. Sędzia posłuchał i zastopował pojedynek, ale rywal Artura i tak chyba nie miał dalej ochoty bić się z naszym rodakiem.

Przykro było patrzeć na walkę Maćka Sulęckiego (21-0, 6 KO)… Facet światowej czołówki wagi średniej musiał czekać na koniec gali żeby pokazać się polskim kibicom, a naprzeciw niego stanął gruby i przestraszony Jose Miguel Rodriguez Berrio (21-9, 13 KO).”Striczu” kilka razy uderzył lewym hakiem pod prawy łokieć Kolumbijczyka i tak mu odebrał ochotę do dalszej walki, że ten przewrócił się… po niecelnym prawym Maćka i dał się wyliczyć sędziemu. Druga walka Sulęckiego za oceanem i druga szybka czasówka. Szkoda byłoby jednak, gdyby ten chłopak, należący być może do absolutnej elity, miał dalej spotykać się z takimi zawodnikami.

źródło: bokser.org

KRZYSZTOF GŁOWACKI ZNOKAUTOWAŁ MARCO HUCKA! MAMY MISTRZA ŚWIATA!

glowacki_huck

Krzysztof Głowacki (25-0, 16 KO) dokonał wielkiej rzeczy. Na ringu w Newark po sensacyjnej, wspaniałej i zażartej wojnie zastopował długoletniego mistrza świata – Marco Hucka (38-2-1, 26 KO), odbierając mu pas federacji WBO kategorii junior ciężkiej!!!

Wszystko zaczęło się kapitalnie. „Główka” trafiał każdym ciosem na korpus, więc konsekwentnie powtarzał tę akcję. Niemal równo z gongiem zaskoczył obrońcę tytułu krótkim prawym sierpowym i Huck się zachwiał! – Uważaj, on wciąż jest bardzo groźny – mówił w narożniku Fiodor Łapin. W drugiej rundzie aż takich fajerwerków nie było, Huck skontrował też ładnym prawym, ale z pewnością sędziowie znów wskazali 10:9 na aktywniejszego Polaka.

Nadal wszystko po naszej myśli toczyło się w trzecim starciu. Co prawda Niemiec dwukrotnie trafił bezpośrednim prawy na górę, ale po pierwsze, na Krzyśku te ciosy nie zrobiły wrażenia, a po drugie, w obu przypadkach odpowiedział z nawiązką. Dopiero w czwartej odsłonie champion złapał właściwy rytm, co nie znaczy, że zyskał przewagę. Ta po prostu się wyrównała. Rozgorzała ostra wymiana, obaj zainkasowali po kilka bomb i pachniało deskami dla jednego bądź drugiego.

Niestety w piątym starciu inicjatywę przejął Huck. Pokazał to, z czego jest znany. Był agresywny i choć bił może chaotycznie, za to z wielką dynamiką – Słuchaj, ten koleś jest podłączony – krzyczał do niego Don House, czyli nowy szkoleniowiec. I niestety miał rację. W 35. sekundzie potworny lewy sierpowy ściął Krzyśka z nóg. Ten padł niczym prądem rażony. Powstał dopiero na dziewięć, był ranny i teoretycznie sędzia miał prawo przerwać potyczkę. Ale puścił ją. Huck rzucił się na Głowackiego by dokończyć dzieła zniszczenia, lecz nadział się na lewy sierp, kilkanaście sekund później lewy podbródek i teraz to on się cofnął. Gdy zabrzmiał gong na przerwę, wszyscy kibice na stojąco oklaskiwali tych gladiatorów.

Obaj troszkę spuścili z tonu w siódmym starciu. Początek należał do Hucka, jednak to Krzysiek zaakcentował końcówkę dwukrotnie lewym sierpem po obniżeniu pozycji. Połowa ósmego to równa walka, jednak Marco zranił Krzyśka bezpośrednim prawym. Może nie tyle naruszył jego błędnik, a wyraźnie oko, za które Polak się złapał. Champion natychmiast przeprowadził szturm. Głowacki był w opałach, ale wyszedł z nich ostatecznie bez poważniejszych strat. W dziewiątej tempo spadło do normalnego. Obaj łapali drugi oddech, choć trzeba odnotować rozcięcie prawego łuku brwiowego Polaka.

W dziesiątej rundzie znów rozgorzała wojna na wyniszczenie. Straszliwe ciosy pruły powietrze, a obaj bombardowali się raz za razem. To wszystko było jednak niczym w porównaniu z tym, co wydarzyło się w starciu jedenastym… W pewnym momencie Krzysiek uderzył obszernym lewym sierpowym. Tylko musnął brodę championa, lecz natychmiast poprawił prawym sierpem i Huck poleciał na deski! Wstał, jednak równie ciężko jak Krzysiek wcześniej. Różnica była taka, że „Główka” dobił zranioną ofiarę. Rzucił się niczym tygrys, poczęstował go dwoma kolejnymi sierpami i nieprzytomny Huck wyleciał poza liny! Sędzia tym razem nawet nie liczył i od razu zastopował walkę. Tym samym przerwał marsz Hucka i nie dał mu pobić wcześniej wyrównanego rekordu kategorii junior ciężkiej jeśli chodzi o udane obrony (13). Brawo! Znów mamy mistrza świata i znów mamy dla kogo zarywać noce.

źródło: bokser.org

CZASÓWKA WACHA NA GALI W OSTROWCU ŚWIĘTOKRZYSKIM. PORAŻKA PARZĘCZEWSKIEGO

wach01

Niespodzianki nie było. W pojedynku wieczoru gali Budweld Boxing Night w Ostrowcu Świętokrzyskim Mariusz Wach (31-1, 17 KO) pokonał przed czasem w szóstej rundzie Konstantina Airicha (21-11-2, 17 KO).Wach w praktycznie każdym swoim występie rozkręca się powoli i tak też było w starciu z niemieckim pięściarzem. Pierwsza runda była spokojna, bez mocniejszych ciosów, „Viking” operował lewym prostym i boksował tak jak zawsze na dystans. Pod koniec drugiej zawodnik z Krakowa dwa razy mocniej trafił Airicha, ale kolejne potencjalne ataki Polaka zatrzymał gong kończący rundę. W trzeciej odsłonie Wach czysto trafił doświadczonego Niemca bezpośrednim prawym sierpowym, ale znów 36-latka uratował gong. Piąta odsłona była jednak już ciut inna, bo do gry wrócił Airich, który dwukrotnie wystrzelił celną kombinację lewy prosty – prawy sierpowy, potem jeszcze wtrącił sam lewy jab. Szósta runda to z kolei ponowny popis Mariusza, który zaczął ponawiać akcje, coraz więcej ciosów spadało na głowę byłego zawodnika niemieckiej grupy Arena i w konsekwencji narożnik Niemca zdecydował się przerwać walkę.

Niezwykle ciekawie zapowiadała się piąta w kolejności walka gali. Naprzeciw stanęli zawodnik Tymex Boxing Promotions Michał Gerlecki (11-0, 6 KO) z groźnym Pablo Sosą (4-5, 3 KO) z Argentyny, który w przeszłości utarł nosa m.in. zawodników Sauerland Event – Eduardowi Gutknechtowi, Enrico Koellingowi. Z pierwszym zremisował, z drugim przegrał nieznacznie na punkty.I rzeczywiście, Sosa pokazał w ringu naprawdę wiele – niesamowitą zaciekłość, nieustępliwość, bardzo twardy boks. Od pierwszych chwil pojedynek był w półdystansie. Obaj panowie nie uciekali jednak do klinczu, ale parli do kolejnych ataków. Pojedynek był bardzo emocjonujący, zarówno Gerlecki jak i Sosa zadawali mnóstwo ciosów, co zauważali również kibice z gromadzeni w hali, oklaskując i zagrzewając zawodników. Bokser Mariusza Grabowskiego szukał pojedynczych ciosów bitych z lewej ręki, kombinacji z kończącym prawym sierpowym. Argentyńczyk przeciwstawiał się Gerleckiemu, kontrując go między innymi uderzeniami na tułów.Po ośmiu zaciętych i emocjonujących odsłonach sędziowie nie jednogłośnie na punkty (80-72 76-76, 77-75) zdecydowali się przyznać zwycięstwo Michałowi Gerleckiemu.

Boksujący w kategorii półciężkiej Robert Parzęczewski (8-1, 3 KO) zmierzył swe siły z Jessym Luxembourgerem (7-0, 3 KO). To miał być najtrudniejszy test „Araba” w dotychczasowej karierze na zawodowych ringach. I rzeczywiście był, choć postawa Polaka była zdecydowanie poniżej oczekiwań.Tylu ciosów jak w poprzednim pojedynku Gerleckiego z Sosą nie padło, ale sam Parzęczewski miał problemy z Francuzem. Nie przeważał w znacznym stopniu, a sam pojedynek był wyrównany. Luxembourger kilkakrotnie uderzył Polaka bezpośrednim prawym sierpowym, potrafił też unikać uderzeń ze strony zawodnika Tymexu. Trzeba przyznać, że nie było to emocjonujące przedstawienie, w ostatniej fazie starcia wkradło się sporo klinczu, obaj panowie opuszczali ręce. Robertowi brakowało zdecydowania, doszły również luki w obronie, nie trzymanie gardy.  Po ośmiu nudnawych rundach sędziowie jednogłośnie na punkty  (78-76, 79-78, 79-73) orzekli zwycięstwo Francuza. To jedyna jak dotąd niespodzianka dzisiejszego wieczoru.

Michał Żeromiński (9-2, 1 KO) pokonał jednogłośnie na punkty po sześciu rundach Laszlo Fazekasa (24-20-1, 17 KO), tym samym dopisując do swojego rekordu drugie tegoroczne zwycięstwo. Dziś w starciu z twardym Węgrem Michał był stroną przeważającą, zadawał więcej ciosów, ale m.in. nieustępliwość Fazekasa w ringu była konsekwencją tego, że Polakowi nie udało się wygrać przed czasem. Zeromiński dał dość solidny boks, bez fajerwerków. To jednak potrzebne zwycięstwo, zważywszy na to, iż jeszcze w listopadzie polski bokser uległ na punkty Łukaszowi Maćcowi i był to zaledwie drugi występ na zawodowstwie od czasu tej porażki.

Michał Leśniak (3-0, 1 KO) pokonał po czterech rundach na punkty Białorusina Andrieja Staliarczuka (11-24-3, 2 KO). 29-letni Staliarczuk kilkakrotnie w swojej karierze sprawiał niespodzianki, czego dowodem było zwycięstwo i remis w starciach z innym naszym pięściarzem, Dawidem Kwiatkowskim. W Ostrowcu 29-letni pięściarz był nieustępliwy i nie dawał rozkręcać się Leśniakowi. Białorusin poruszał się po środku ringu i narzucił pressing na Polaka, który na pewno nie zaliczy tego starcia do bardzo udanych. Staliarczuk postawił spore warunki pięściarzowi Mariusza Grabowskiego, nie bał się wchodzić w półdystans i zadawać w nim sporej ilości uderzeń. Leśniak z kolei nie był mu dłużny, bił proste ciosy z lewej ręki i kontrował przeciwnika. Po czterech zaciętych rundach sędziowie orzekli nie jednogłośną decyzją (39-37, 38-38, 39-37), że w starciu obu tych pięściarzy to Leśniak był górą.

Po zaciętej walce Leśniaka ze Staliarczukiem przyszedł czas na pojedynek Damiana Wrzesinskiego (8-0, 4 KO) z ostatnim pogromcą Krzysztofa Cieślaka, Oskarem Fiko (13-12, 10 KO). Polski pięściarz wystrzegał się jednak błędów, jakie zdarzały się „Skorpionowi” w starciu z Węgrem i zwyciężył 21-letniego boksera po sześciu rundach na punkty.Niezwykle ważnym czynnikiem, jaki mógł zadecydować o zwycięstwie Wrzesiński był fakt, że nie odbiegał on warunkami fizycznymi od swojego przeciwnika. Dlaczego był ważny? Fiko nie był w stanie uciekać wejściem „Wrzosa” w półdystans, czyli tak jak udawało mu się to w starciu ze wspomnianym Krzysztofem Cieślakiem. 27-letni pięściarz Mariusza Grabowskiego skutecznie rozpracowywał węgierskiego boksera, a w czwartej rundzie po jednym z ciosów położył go na deski. W ostatniej szóstej odsłonie ringowy zdecydował się odjąć Węgrowi punkt (we wcześniejszych rundach Fiko kilkakrotnie wypluwał również ochraniacz na zęby). Sędziowie punktowi byli jednomyślni (60-53, 60-52, 59-53) i orzekli zwycięstwo naszego pięściarza.

Mateusz Rzadkosz (1-0) udanie zadebiutował na zawodowych ringach pokonując jednogłośnie na punkty Dzianisa Makara (5-29-2, 4 KO). Pochodzący z Gliczarowa Górnego pięściarz dyktował własne tempo. Rzadkosz boksował tak jak przypuszczano, czyli uderzał dużo lewych prostych, szukając zakończenia ciosami z prawej ręki. Białorusin boksował ambitnie, jednak to nowy nabytek Mariusza Grabowskiego poruszał się po środku ringu i był stroną przeważającą. Sędziowie byli jednomyślni i wszyscy wypunktowali zwycięstwo Mateusza Rzadkosza.

źródło: bokser.org

„CZASÓWKA” ARTURA SZPILKI NA GALI W CHICAGO

szpilka_us

Artur Szpilka (19-1, 14 KO) nie miał najmniejszych problemów z rozmontowaniem defensywy Manuela Quezady (29-10, 18 KO), który kiedyś był naprawdę mocny, lecz dziś nie stanowi już niemal żadnego zagrożenia dla zawodników pokroju pięściarza z Wieliczki.

Przez dwie minuty „Szpila” szachował przeciwnika prawym prostym, a gdy trafił mocnym lewym sierpem na czoło, poszedł za ciosem i do końca pierwszej rundy obijał Amerykanina przy linach, lokując na jego żebrach kilka naprawdę mocnych haków. W drugim starciu prawa ręka niczym automat namierzała głowę przeciwnika, natomiast lewa wciąż obijała korpus. Polak wywierał coraz większy pressing i Quezada w trzeciej odsłonie praktycznie stał już tylko skulony za podwójną gardą, zbierając cięgi od naszego rodaka. Do czwartej rundy już nie wyszedł, co trochę zabrało Arturowi satysfakcję. Ale liczy się zwycięstwo w jubileuszowej, dwudziestej walce.

Dla Artura występ w Chicago był drugim od momentu związania się menadżerskim kontraktem z potężnym Alem Haymonem oraz trenerem Ronnie Shieldsem. Póki co wszystko idzie po jego myśli, jednak na prawdziwy test przyjdzie jeszcze czas. Dziś Quezada nim nie był…

źródło: bokser.org

MATEUSZ MASTERNAK OKRADZIONY ZE ZWYCIĘSTWA W RPA

master01

W głównej walce wieczoru w Kempton Park w RPA spotkali się Mateusz Masternak (35-3, 25 KO) i miejscowy Johnny Muller (19-4-2, 13 KO). Zwyciężył Polak, ale tylko moralnie. Pomimo dwóch liczeń skandaliczna decyzja dwóch sędziów odebrała mu szansę walki o mistrzostwo świata.

Mateusz dobrze rozpoczął ten pojedynek, przepuszczał ataki rywala, jednak w pierwszej rundzie dał się raz zaskoczyć mocnym, obszernym prawym sierpem. W drugiej wrocławianin szukał ciosów na korpus, dzięki czemu otworzył sobie drogę na górę i to on trafił dwukrotnie swoim prawym sierpowym.

Mobilny dotąd reprezentant gospodarzy stanął w trzeciej odsłonie, mając chyba lekki kryzys. Niemal równo z gongiem „Master” huknął akcją lewy-prawy. Pięściarz z RPA ustał tę bombę, a za moment mógł odpocząć w narożniku i posłuchać rad trenera. Po przerwie trochę żwawiej ruszył do ataku, jednak były mistrz Europy kontrolował rywala, rozcinając mu przy okazji lewy łuk brwiowy.

W piątej rundzie Mateusz trafił najpierw prawym podbródkiem, za moment poprawił lewym, poczęstował przeciwnika mocnym prawym krzyżowym, a kilka sekund przed gongiem Muller padł… po lewym prostym. Źle stał na nogach, ale nawet nie protestował, bo widać odczuwał jeszcze poprzednie akcje Polaka. Nieoczekiwanie jednak po minucie odpoczynku złapał drugi oddech i nawet zepchnął Masternaka kilka razy do odwrotu, co rozwścieczyło Georga Bramowskiego, trenera „Mastera”. – Chcesz to wygrać? – krzyczał w przerwie.

Już na starcie siódmego starcia Mateusz ładną kombinacją złapał przeciwnika przy linach. Trafił również precyzyjnym lewym sierpowym, studząc zapały Mullera. Na minutę przed końcem wystrzelił akcją lewy-prawy, trafił na szczękę i ku rozpaczy miejscowych kibiców ich pupil padł na matę po raz drugi – tym razem już ciężko. Ale wstał i dzielnie walczył dalej. Zebrał jeszcze kilka uderzeń, aż zabrzmiał gong.

W połowie ósmej rundy sędzia poprosił lekarza o konsultację, gdyż z powieki Mullera coraz mocniej płynęła krew. Masternak znów wystrzelił precyzyjnym prawym sierpowym w okolice ucha, jednak Johnny okazał się niezłym twardzielem i cały czas próbował odpowiedzieć. Później tempo trochę spadło, choć cały czas nieznacznie przeważał nasz rodak. Przed ostatnim starciem wydawało się, że tylko nokaut mógł uratować Mullera. – Możesz to zrobić – słyszał w narożniku.

Ale to Polak na początku trafił krótkim lewym sierpowym. Był zmęczony, jednak wszystko zaakcentował jeszcze prawym sierpem. To wszystko okazało się na nic! Sędziowie punktowali niejednogłośnie – 95:93 Masternak, 93:95 Muller i… 93:95. Jeden z większych wałków tego roku! Niestety kosztem naszego pięściarza.

źródło: bokser.org

TRZECI POLAK POKONANY PRZEZ DROZDA. ŁUKASZ JANIK PRZEGRAŁ W 9. STARCIU

Grigorij Drozd (40-1, 28 KO) wyrasta na kata polskich pięściarzy. Najpierw odebrał Mateuszowi Masternakowi tytuł mistrza Europy, potem Krzysztofowi Włodarczykowi tytuł mistrza świata federacji WBC, a przed dzisiaj obronił go w Moskwie po raz pierwszy przeciwko Łukaszowi Janikowi (28-3, 15 KO).

Pierwsza runda była spokojna. Obaj boksowali ciosami prostymi, ale nie podkręcali specjalnie tempa. Na początku drugiej nasz rodak trafił nawet długim prawym, lecz bez większych szkód dla mistrza, który z kolei coraz mocniej spychał zawodnika z Jeleniej Góry na liny swoim pressingiem. Łukasz w trzeciej odsłonie zainkasował mocny prawy krzyżowy, na szczęście szybko przykleił się do rywala i za moment doszedł do siebie, a czwarta runda była już bardziej wyrównana niż poprzednia.

Na początku piątej rundy Janik cofając się ładnie skontrował krótkim prawym sierpem, lecz za moment Drozd zrewanżował się mu lewym hakiem na szczękę i bardzo mocnym lewym na korpus. Polak znów sklinczował, wyraźnie odczuwając uderzenia po dole. Było widać ten kryzys, dlatego mistrz zaraz po gongu na szóstą rundę podkręcił jeszcze tempo. Podopieczny Fiodora Łapina zawsze słynął z charakteru i choć cierpiał, to dzielnie trwał w tym pojedynku, od czasu do czasu starając się czymś zaskoczyć championa.

W siódmej rundzie Rosjanin coraz bardziej rozbijał Janika i na 50 sekund przed przerwą po serii kilku uderzeń zmusił go do przyklęknięcia. Polak powstał na osiem i z wielkim trudem dotrwał na przerwę. Oddychał bardzo ciężko, lecz wytrzymał kolejne trzy minuty.

Koniec nastąpił dopiero w dziewiątej rundzie. Drozd zranił Polaka kombinacją lewy podbródkowy-lewy sierp. Zamroczony Janik stanął za podwójną gardę, ale po kilku kolejnych bombach bezradnego Łukasz przed nokautem uchronił doświadczony sędzia Ian John Lewis, przerywając potyczkę.

źródło: bokser.org

MATEUSZ MASTERNAK ZNOKAUTOWAŁ ARGENTYŃCZYKA. KOLEJNA WALKA W RPA!

master_trening

Krótko trwał pojedynek Mateusza Masternaka (35-2, 25 KO) z 40-letnim Rubenem Angelem Mino (26-3, 26 KO) podczas gali grupy Sauerland Event, która odbyła się 25 kwietnia w Berlinie. Polski pięściarz nie dał żadnych szans Argentyńczykowi, który na pewno nie jest na poziomie swojego udanie nadmuchanego bilansu.

Wrocławianin od początku narzucił swoje tempo i to on był agresorem. W pierwszej rundzie „Master” skutecznie operował lewym prostym, szukając również ciosów na dół. Właśnie po jednej z kombinacji Polaka na tułów, przeciwnik uklęknął i był liczony przez sędziego. Masternak właściwie mógł już pokusić się o zwycięstwo jeszcze w pierwszych trzech minutach starcia, ale gong kończący rundę uratował Argentyńczyka. Druga odsłona to ponownie dominacja byłego mistrza Europy oraz kolejne nokdauny – jeden po kombinacji lewy prosty – prawy sierpowy, a drugi, kończący starcie, to soczysty prawy podbródkowy.

Mimo że walka nie była długa, a postawa przeciwnika Masternaka poniżej krytyki, dało się zauważyć kilka dużych plusów w boksowaniu naszego boksera. 28-latek był szybki, dynamiczny i w porównaniu z wcześniejszymi występami – nie licząc potyczki z Mormeckiem we Francji – „Master” wyglądał naprawdę solidnie.

Pięć dni po walce z Argentyńczykiem Mateusz podpisał kontrakt na walkę z Johnny Mullerem (18-4-2, 13 KO). Pojedynek odbędzie się 6 czerwca na terenie rywala – w RPA. O tej potyczce mówiło się już od kilkunastu tygodni. Faworytem niewątpliwie będzie wrocławianin, ale stawka dla niego będzie podwójna. Promująca go grupa Sauerland Event rozmawia już bowiem wstępnie z obozem mistrza świata federacji WBA – Denisem Lebiediewem (27-2, 20 KO). Żeby jednak Polak zaatakował championa, najpierw w RPA będzie musiał odprawić Mullera.

ARTUR SZPILKA I MACIEJ SULĘCKI NOKAUTUJĄ NA GALI W CHICAGO

boxingchamp

Nie mogło być inaczej! W debiucie na gali Premier Boxing Champions Artur Szpilka (18-1, 13 KO) szybko rozprawił się z Ty’em Cobbem (18-7, 10 KO). Walka zakończyła się w drugiej rundzie. 39-letni Amerykanin w ogóle nie postawił Polakowi oporu. Już pod koniec pierwszej rundy „Szpila” posadził go na macie lewym sierpem w okolice ucha. W drugiej dokończył dzieła i choć rywal wstał, sędzia nie pozwolił mu kontynuować pojedynku.

- Mogłem to skończyć jeszcze wcześniej, ale mówię: spróbuję, nie chcę się napalać – skomentował Szpilka. Pięściarz z Wieliczki ma nadzieję, że kolejni rywale będą znacznie bardziej wymagający. Z kim się zmierzy? – Może Arreola, może Aguilera. To już pytanie do moich promotorów – powiedział.

Bardzo udanie wypadł amerykański debiut Macieja Sulęckiego (20-0, 5 KO), który znokautował w drugiej rundzie Darryla Cunninghama (30-8, 11 KO). „Striczu” posłał rywala na matę już pod koniec pierwszej rundy. Przy linach trafił mocnym prawym prostym, poszedł za ciosem i chwilę później sędzia już liczył zawodnika z Detroit. Cunningham wstał, ale przed nokautem uratował go tylko gong kończący pierwszą rundę. Co się jednak odwlecze, to nie uciecze. Pod koniec drugiej rundy, również przez niego zdominowanej, Sulęcki ponownie strzelił prawym prostym, po którym odsłonięty Amerykanin zwalił się z nóg. Chwilę później arbiter zakończył pojedynek.

- Jestem zadowolony, chociaż wiem, że trochę mnie poniosło. Wdałem się w niepotrzebną szarpaninę. Paweł Kłak trochę mnie uspokoił w narożniku. Cała otoczka tej gali zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Czuję się tutaj jak ryba w wodzie – powiedział Sulęcki.

źródło: bokser.org

ANDRZEJ FONFARA: GWARANTUJĘ, ŻE STEVENSON TYM RAZEM SIĘ NIE PODNIESIE

Andrzej Fonfara ma wielki apetyt na kolejne nokauty. Twierdzi, że mistrz świata WBC wagi półciężkiej Adonis Stevenson może upaść równie ciężko, jak Julio Cesar Chavez Junior we wspaniałym pojedynku w Carson.

- Jak pan spędził noc z soboty na niedzielę? Z ringu zszedł pan około godziny 21. Udało się zasnąć?
Andrzej Fonfara: Udało się. Położyłem się do łóżka około trzeciej w nocy. Wcześniej było małe świętowanie w hotelowej restauracji. Była rodzina, sporo znajomych. Zjedliśmy posiłek, otworzyliśmy szampana, wnieśliśmy toast. Wspaniale było obudzić się w niedzielę rano i zasiąść do śniadania z bliskimi. W Los Angeles, przed powrotem do Chicago, zostaję do poniedziałku wieczorem. Wcześniej spędzimy jeszcze trochę czasu na plaży, zrelaksujemy się.

- Dlaczego to właśnie pan zdołał położyć na deski i pokonać Chaveza przed czasem? Wcześniej, od 2003 roku, nie dokonał tego żaden bokser w 51 zawodowych walkach Meksykanina.
AF: W ciągu dziewięciu rund Julio przyjął naprawdę dużo ciosów, w tym mocnych sierpowych. Czułem, że z rundy na rundę jest coraz słabszy. Wiedziałem, że jestem lepszy, silniejszy i coraz bardziej go rozbijam. Chavez był w tej walce płaczkiem. Od początku żalił się sędziemu na każde przepchnięcie.

- Aż w końcu ringowy mu pomógł, odbierając panu punkt.
AF: Popychając Chaveza barkiem w siódmej rundzie, tak naprawdę tylko mu oddałem, bo to on atakował barkami i głową. Sędzia powinien był zwrócić mi uwagę. Gdybym faulował notorycznie, odjęcie punktu byłoby uzasadnione. Mniejsza o to. Nokdaun w dziewiątej rundzie był kumulacją wszystkich ciosów. Jednak ten lewy sierpowy, po którym Chavez upadł, też był niczego sobie. Wyprowadziłem go na luzie. Był mocny, a przede wszystkim celny.

- Przybył pan do StubHub Center już cztery godziny przed pierwszym gongiem.
AF: Lubię znaleźć się w szatni wcześnie. Spokojnie wszystko przygotować, zawiązać bandaże, posiedzieć, poczuć klimat, pooddychać. Chavez widocznie nie miał takiej potrzeby, bo przyjechał godzinę lub półtorej przed walką. Byłem rozluźniony. Rozmawiałem z bliskimi tak swobodnie, jak na śniadaniu. Ten luz pozostał we mnie po wejściu na ring.

- Trochę obawialiśmy się, że na początku będzie pan usztywniony, jak miało to miejsce dawniej. Wygląda na to, że presja bardzo ważnych walk pana nie przytłacza.
AF: Pod względem psychicznym czułem się bardzo mocny. Na stadionie większość widzów stanowili Meksykanie i inni Latynosi. Buczeli i gwizdali, gdy szedłem na ring. Nie zrobiło to na mnie wrażenia. Byłem bardzo spokojny, skoncentrowany na walce i Chavezie. Wiedziałem, że muszę zacząć ostro i szybko go przełamać. Gdybym uciekał, był statyczny i mechaniczny, jak wcześniej ujął to Chavez, pojedynek potoczyłby się gorzej.

- Julio bił mocno?
AF: Trafił mnie paroma niezłymi ciosami na wątrobę i w okolice wątroby. Czułem tylko ciosy na dół. Głowa nie ucierpiała ani razu.

- Czy już przed walką wiedział pan, że Meksykanin wcale nie będzie górował w półdystansie?
AF: Byłem tego pewien. Sparingpartnerzy dali z siebie wszystko. To były silne chłopaki. Nie wchodzili do ringu, by przetrwać, lecz by się ze mną bić. Półdystans miałem opanowany. Czułem się doskonale i świeżo, bo nie „zajechałem się” podczas przygotowań. Chavez myślał, że będę uciekał. A ja przecież mówiłem, że to będzie wojna i będę z nim szedł łeb w łeb. W półdystansie byłem lepszy. Julio bardzo się odkrywał, a z rundy na rundę coraz gorzej znosił moje uderzenia. Myślał, że dzięki twardej szczęce będzie mógł je przyjmować bezkarnie, ja się wystrzelam, a wtedy mnie wykończy. Przeliczył się. Wcale nie jest takim twardzielem. Prawdopodobnie sam podjął decyzję o przerwaniu walki. Mogę się tylko cieszyć, że zmusiłem do poddania syna tak wspaniałego wojownika, jak Julio Cesar Chavez.

- Staje się pan coraz groźniejszym bokserem?
AF: Wciąż mam nad czym pracować. Rozwijam się, również jako mężczyzna. Mam 27 lat i wchodzę w najlepszy wiek. Gdy ma się niewiele mniej lub więcej niż 30 lat, nabiera się pełni sił. W ciągu najbliższych trzech, czterech lat będę się stawał coraz mocniejszy i osiągnę szczytową, życiową formę.

- Zrewanżuje się pan mistrzowi świata WBC wagi półciężkiej Adonisowi Stevensonowi za ubiegłoroczną porażkę na punkty? Kanadyjczyk mówił nam ostatnio, że w Montrealu upadł na deski przez przypadek.
AF: Na powtórkach wszystko dokładnie widać. Stevenson przyjął mocny prawy prosty na szczękę i dlatego „zaliczył” deski. Głupio się wykręca. Mogę mu zagwarantować, że jeśli zmierzymy się jeszcze raz, to po nokdaunie już nie zdoła się podnieść. Nie będzie miał żadnej wymówki.

- Najbliższą walkę stoczy pan właśnie ze Stevensonem?
AF: Myślimy o tym, ale to jeszcze nic pewnego. Na razie czeka mnie krótki odpoczynek. Ciekawych ofert na pewno nie zabraknie. Wracając do Stevensona, w rewanżu na pewno będę w stanie go pokonać. Ten Fonfara, który pobił Chaveza, może pobić Stevensona z niedawnego starcia z Sakio Biką. Biję mocniej niż jego ostatni rywal. Jeśli Adonis upadnie, jak rok temu w Kanadzie, to już mu nie odpuszczę.

- Skoro pan, pięściarz wagi półciężkiej (79,4 kg) doskonale poradził sobie w umownym limicie 78 kg, to może mógłby pan się sprawdzić z czołowymi bokserami kategorii super średniej (76,2 kg)? Nie śni się panu pojedynek z Carlem Frochem na londyńskim Wembley?
AF: Najlepiej czuję się w wadze półciężkiej i w niej chcę sięgnąć po pas mistrza świata. Jeśli Froch lub inni zawodnicy z kategorii super średniej chcą ze mną walczyć, zapraszam do półciężkiej.

- Starcie w Niemczech lub Polsce z Juergenem Braehmerem, posiadaczem regularnego tytułu WBA wagi półciężkiej, na razie też jest abstrakcją?
AF: Zobaczymy. Mamy kilka opcji, pojawią się kolejne propozycje. Spokojnie czekamy na rozwój wypadków. Nie mówię „nie”, nie mówię „tak”. Mogę rozpatrzyć każdą ciekawą ofertę.

- Mistrz świata WBA wagi średniej Giennadij Gołowkin chyba nie miał panu za złe, że zabrał mu pan przeciwnika?
AF: Nie, chociaż mój nokaut na Chavezie sprawił, że parę dolarów przeszło mu koło nosa. Myślę, że wynik jego walki z Julio byłby taki sam. Giennadij to bardzo fajny facet. Znamy się z obozu treningowego w kalifornijskim Big Bear. Oglądał walkę z Chavezem, a później mi pogratulował.

- Po największym zwycięstwie w karierze rozmawiał już pan już ze swoim przyjacielem Arturem Borucem?
AF: Tak, Artur zadzwonił do mnie w sobotę w nocy, a w niedzielę ja zadzwoniłem do niego. Bardzo się ucieszył. Powiedział mi, że przeżył wielkie emocje, a ja zrobiłem coś niesamowitego. Artur kibicuje mi przed walkami, a ja jemu przed każdym meczem. Utrzymujemy świetny kontakt pomimo odległości pomiędzy USA i Europą. Cieszę się też, że do Kalifornii mogła przylecieć i dopingować mnie w walce moja narzeczona Justyna.

- Za pobicie Chaveza zarobił pan 400 tysięcy dolarów, jak podały media?
AF: Tak naprawdę trochę więcej. W szatni odwiedził mnie Al Haymon (najbardziej wpływowy człowiek w światowym boksie, zakontraktował grubo ponad stu bokserów, m.in. Floyda Maywathera Juniora – przyp. red.). Wziął mnie na bok. Powiedział, że jest pod wrażeniem walki i był pewien mojego sukcesu. Stwierdził, że przede mną bardzo udana kariera. Obiecał, że będzie mi płacił coraz więcej. Odpowiedziałem, że pieniądze to nie wszystko, ale podziękowałem za to, co Al zrobił dla mnie w ostatnim okresie. Jego obecność jest dla mnie ogromną motywacją do ciężkiej pracy. W sobotę pokazałem Haymonowi, że jestem wart pieniędzy, które dostaję, a może jeszcze większych.

- Czy wygraną z Chavezem słusznie uznaliśmy za jeden z największych triumfów w dziejach polskiego boksu zawodowego, porównując go do zwycięstw mistrzów świata: Dariusza Michalczewskiego, Tomasza Adamka i Krzysztofa Włodarczyka?
AF: Nie lubię się chwalić, jednak pod względem rozgłosu medialnego, na pewno była to jedna z największych walk Polaków. Chavez jest niezwykle popularny, również dzięki legendarnemu ojcu. Cieszy mnie to, czego dokonałem. Zrobiłem to dla siebie, rodziny, ale również dla wszystkich kibiców i Polaków. Dziękuję za wsparcie i obiecuję wam kolejne zwycięstwa.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

FONFARA PISZE HISTORIĘ POLSKIEGO BOKSU ZAWODOWEGO. CHAVEZ ROZBITY W 9. RUNDZIE!

To jeden z największych sukcesów w historii polskiego boksu! Andrzej Fonfara (27-3, 16 KO) pokonał przed czasem sławnego Julio Cesara Chaveza Jr (48-2-1, 32 KO)!

Już w pierwszej rundzie działo się bardzo dużo. Andrzej nie mógł wstrzelić się prawym krzyżowym, za to ładnie operował lewym jabem, popisał się kombinacją lewy hak na dół-lewy sierp na górę. W odwecie rywal zrewanżował się dwukrotnie bezpośrednim prawym. W drugiej odsłonie rozgorzała prawdziwa wojna. Obaj próbowali się przełamać, lecz żaden z nich nie odpuszczał. Chavez wyraźnie polował lewym hakiem na wątrobę. Andrzej krył to miejsce i odpowiadał cios za cios.

Co prawda w trzeciej rundzie Meksykanin zaskoczył naszego rodaka potężnym prawym, ale to właśnie Fonfara dominował na tym odcinku, kończąc niemal każdą akcję lewym sierpem. Spora część z nich rozbijała gardę oponenta. Chavez szedł głową, za wszelką cenę dążył do zwarcia, ale dobra praca nóg „Polskiego Księcia” oddalała niebezpieczeństwo. Julio dał z siebie wszystko w kolejnej odsłonie i trzeba przyznać, że zaczął spychać Fonfarę na liny. Tak samo było w piątej rundzie, choć teraz już Andrzej znalazł na to sposób i potrafił z bliska wsadzić krótki hak bądź prawy podbródek. W szóstym starciu Andrzej koncertowo rozbijał oponenta lewym prostym. Jego jab pracował niczym z automatu. Oczywiście Chavez pozostawał groźny i kilka razy mocno trafił, lecz niewątpliwie przewagę zyskał nasz rodak.

Na początku siódmej rundy trochę podrażniony ciągłymi atakami głową z drugiej strony, Andrzej lekko uderzył go barkiem. Dał pretekst, a sędzia ringowy natychmiast to wykorzystał, odbierając Polakowi punkt. Na szczęście to nie wytrąciło go z rytmu i konsekwentnie boksował dalej swoje. W ósmej oddał może pierwszą minutę, za to w jej drugiej połowie znów kontrował agresywnego Chaveza krótkimi ciosami.

Nadeszła dziewiąta runda – bardzo ważna dla obrazu tego pojedynku. Od jej początku Polak dominował, a na minutę przed końcem huknął lewym sierpowym, posyłając rywala na deski. Meksykanin wstał, próbował do samego końca odpowiadać, lecz gdy zabrzmiał gong na przerwę i usiadł na stołku, opuściły go wszystkie siły. Nie wyszedł do starcia numer dziesięć. Polak utonął w objęciach swojego zespołu. Wielkie zwycięstwo! Brawo!

Pomimo ostrzeżenia w siódmym starciu, zbyt pochopnego ostrzeżenia, sędziowie typowali wyraźne prowadzenie Andrzeja. Alan Krebs – 89:80, Steve Morrow – 88:81, Alejandro Rochin – 88:81. Czyli dwójka z nich dało Chavezowi jedną rundę, zaś trzeci typował wszystkie na korzyść naszego rodaka. To tylko potwierdza dominację Fonfary.

źródło: bokser.org

POLACY W ZAWODOWYCH RANKINGACH. NAJWYŻEJ GŁOWACKI, ŁASZCZYK, FONFARA I WŁODARCZYK

laszczyk027

Krzysztof Głowacki (24-0, 15 KO) i Kamil Łaszczyk (20-0, 8 KO) są najwyżej sklasyfikowanymi Polakami w światowych rankingach zawodowych federacji bokserskich. W kwietniowym zestawieniu WBO, zawodnik z Wałcza otwiera listę najlepszych „cruiserów” i czeka na termin walki z mistrzem – Marco Huckiem, zaś Kamil właśnie awansował na 2. miejsce w limicie wagi piórkowej. „Głowę” docenia także organizacja IBF stawiając go na 6. miejscu i WBA, gdzie Polak jest dziewiąty, analogicznie jak Łaszczyk na liście WBC.

Bardzo dobre notowania ma również „półciężki” Andrzej Fonfara (26-3, 15 KO), przygotowujący się do walki z byłem mistrzem świata, Julio Cesarem Chavezem Jr. Pięściarz z Chicago jest klasyfikowany na 4. miejscu w rankingach federacji WBA i WBC, WBO widzi naszego rodaka na 8. miejscu swojego zestawienia, zaś wg. IBF zamyka pierwszą dziesiątkę. Z kolei potencjał Krzysztofa Włodarczyka (49-3-1, 35 KO) od lat docenia federacja WBC. Były posiadacz zielonego pasa mistrzowskiego jest aktualnie na 4. miejscu w jej rankingu.

W pierwszych dziesiątkach światowych rankingów widzimy również nazwiska Mateusza Masternaka (34-2, 24 KO) i Artura Szpilki (17-1, 12 KO). „Master zajmuje 5. miejsce w zestawieniu federacji WBA i 7. lokatę w rankingu WBO, zaś „Szpila” zamyka dziesiątkę najlepszych zawodników wagi ciężkiej wg. federacji IBF i WBO. Nazwiska obu Polaków znajdujemy także w zestawieniu WBC, gdzie wrocławianin jest 12, zaś pochodzący z Wieliczki Artur – 11.

Prawa pretendenta do tytułu mistrzowskiego w wadze jr. ciężkiej ma także Łukasz Janik (28-2, 15 KO), który jest 12. w rankingu WBA.

W drugiej połowie rankingowej „30″ federacji WBC znajdujemy nazwiska kolejnych sześciu Polaków. W kategorii junior średniej 16. miejsce zajmuje Łukasz Maciec (22-2-1, 5 KO), a dwudzieste pierwsze Damian Jonak (38-0-1, 21 KO). Dwudziesty ósmy w wadze ciężkiej jest Mariusz Wach (30-1, 16 KO), trzydziesty trzeci w tej samej dywizji Marcin Rekowski (15-1, 12 KO), dwudzieste szóste miejsce w super średniej zajmuje Przemysław Opalach (16-2, 14 KO), zaś trzydzieste drugie w tejże wadze Maciej Sulęcki (19-0, 4 KO).

Ogółem w światowych rankingach mamy więc aktualnie 13 pięściarzy (siedmiu w czołowych „15″). Najwięcej (11) w zestawieniach WBC. Federacja WBO doceniła 5 Polaków, zaś IBF i WBA – 4.

ZWYCIĘSTWA ŁASZCZYKA I SZYMAŃSKIEGO NA GALI W HIALEAH NA FLORYDZIE

GLOBAL_JUSTYNA

Widmo porażki zawisło ubiegłej nocy nad Kamilem Łaszczykiem (20-0, 8 KO) jak nigdy dotąd. Wrocławianin podczas gali boksu zawodowego w w Hialeah na Florydzie był dwukrotnie liczony, ale pokazał charakter i sam zwyciężył ostatecznie przed czasem. Wiadomo było, że doświadczony Jose Luis Araiza (31-11-1, 22 KO) nie tylko potrafi mocno uderzyć, ale również sprawić niespodziankę. I sensacją – jakże niemiłą dla nas, zapachniało w drugiej rundzie, gdy „Szczurek” dwa razy lądował na macie. Na szczęście szybko się pozbierał i z mijającymi minutami zaczął uzyskiwać coraz wyraźniejszą przewagę. Piąte i szóste starcie to już dominacja Polaka, stąd też zniechęcony Meksykanin pozostał na stołku, gdy zabrzmiał gong na siódmą odsłonę.

Miało być spokojnie, miało być dużo lewego prostego i zabawy, a skończyło się na krótkim spięciu. Na szczęście zwycięskim dla Patryka Szymańskiego (13-0, 8 KO). Pięściarz z Konina zamiast boksować w dystansie z niższym Yoryi Estrellą (11-10-2, 8 KO), próbował mu udowodnić, kto jest silniejszy. Przyjął niepotrzebnie kilka ciosów, ale przełamał w końcówce drugiej rundy rywala i było po wszystkim. Pora chyba na kogoś lepszego, bo na pewno Patryka stać na sukcesy z jeszcze lepszymi zawodnikami.

źródło: bokser.org

„WIKING” I EWA BRODNICKA GÓRĄ W WALKACH WIECZORU GALI W LUBINIE

wach01

Po twardym, męskim boju Mariusz Wach (30-1, 16 KO) wypunktował w Lubinie ambitnego Gbengę Oloukuna (19-11, 12 KO). Jest to trzecie zwycięstwo Polaka po powrocie na ring po dwuletniej przerwie.

„Wiking” od pierwszej rundy starał się przejąć inicjatywę i boksować swoim długim lewym prostym. Nigeryjczyk ograniczył się do dwóch prawych zamachowych z doskoku, które nie doszły celu. W drugiej rundzie przyjezdny rywal zaatakował trochę odważniej i w ostatniej minucie złapał Wacha dwukrotnie przy linach spychając go do defensywy. W kolejnych rundach „Bang Bang” poczynał sobie coraz lepiej i chwilami obraz walki był bardzo wyrównany. Wach boksował schematycznie i miał problemy z utrzymaniem rywala w dystansie. W piątej rundzie Oloukun narzucił Polakowi bardzo trudne warunki zaskakując go kilka razy swoimi zrywami. W ósmej i dziewiątej rundzie Wach powrócił do skutecznego boksowania akcją lewy-prawy, a Oloukun nieco zwolnił tempo, choć jego bomby nadal były bardzo niebezpieczne i sporadycznie trafiał on „Wikinga”. Ostatnia odsłona dała kibicom najwięcej emocji. Ambitny Oloukun ruszył na Polaka jak czołg, a nasz reprezentant przyjął jego warunki i wymieniał z nim ciężkie bomby na środku ringu. Tym razem po raz kolejny granitowa szczęka pomogła mu dotrwać do końca i dociągnąć punktowe zwycięstwo. Po ostatnim gongu sędziowie jednogłośnie wypunktowali zwycięstwo „Wikinga” w stosunku 98-94, 97-93 i 97-93.

W drugiej z głównych walk Ewa Brodnicka (7-0, 2 KO) zaboksowała wzorowo i po ciekawej walce pokonała na punkty doświadczoną Ginę Chamie (11-3, 5 KO). Polka od pierwszej rundy narzuciła bardzo wysokie tempo i pewnie przejęła inicjatywę. Pięściarka grupy Tymex Promotion imponowała przygotowaniem fizycznym, pracą nóg oraz wyczuciem dystansu. Węgierka dzielnie w każdej z rund przyjmowała grad ciosów i starała się odpowiadać, jednak z rundy na rundy traciła animusz. Przed ostatnią odsłoną trener Krzysztof Drzazgowski poprosił swoją podopieczną o podkręcenie tempa, by postawić przysłowiową „kropkę nad i”, jednak Brodnicka nie była w stanie wykończyć twardej rywalki. Po ośmiu rundach sędziowie bez zawahania wytypowali zwycięstwo Polki w stosunku 80-72, 80-72 oraz 79-73.

Pierwszy poważny test zaliczył Robert Parzęczewski (8-0, 3 KO). „Arab” był wyraźnie lepszy od Farouka Daku (18-8-1, 9 KO), ale weteran pokazał Polakowi, że ten musi się jeszcze sporo nauczyć, nim zacznie walczyć z lepszymi przeciwnikami. Sędziowie punktowali: 80:72, 80:72, 80:73.

Z dobrej strony pokazał się Michał Gerlecki (10-0, 6 KO), który pokonał przed czasem dawnego pretendenta do tytułu mistrza świata Stjepana Bozicia (29-11, 19 KO). 40-letni Chorwat obecnie nabija rekordy młodym zawodnikom, ale jego nazwisko wciąż dobrze wygląda w rekordzie. Gerlecki wykończył go prawym sierpowym.

Spore problemy napotkał Damian Wrzesiński (7-0, 4 KO), który wprawdzie pokonał przed czasem kiepsko dysponowanego Chawazi Chacygowa (11-10, 7 KO), ale w pierwszym starciu znalazł się na deskach i musiał walczyć o przetrwanie. Gdyby podopieczny „Snary” wciąż trenował, Polak mógłby zaliczyć pierwszą porażkę.

Dwa pojedynki odbyły się poza transmisją telewizyjną. Wracający po długiej przerwie 41-letni Robert Milewicz (12-1, 7 KO) po czterech rundach pokonał jednogłośnie na punkty (40:36, 40:36, 40:36) Gordana Glisicia (6-22-2, 2 KO), który był dla Polaka chodzącym workiem treningowym. Nieco trudniejsze zadanie miał debiutant Michał Leśniak (1-0), który w taki sam sposób (40:36, 40:36, 40:36) wygrał z Lukasem Leskoviciem (1-4), ale jego rywal chociaż próbował się odgryzać.

źródło: bokser.org

GBENGA OLUOKUN RYWALEM MARIUSZA WACHA NA GALI W LUBINIE

– Gbenga Oluokun bez wątpienia okaże się mocniejszym rywalem niż Travis Walker, którego Mariusz znokautował w grudniu – ocenia promotor Mariusz Grabowski, organizator zaplanowanej na 14 marca gali boksu w Lubinie. 35-letni Mariusz Wach będzie miał 10 rund, aby rozprawić się z Nigeryjczykiem o pseudonimie „Bang Bang” i na oczach 4-tysięcznej widowni wygrać trzecią walkę po porażce z mistrzem świata wagi ciężkiej Władymirem Kliczką.

Pogromca Adamka dał przykład
19 zwycięstw, 10 porażek. Bilans walk 31-letniego Oluokuna nie zachwyca. Między innymi dlatego, że ten mieszkający w Niemczech bokser w ostatnich latach wielokrotnie rywalizował z pięściarzami będącymi pod opieką organizatorów gal. Na tak zwanym wyjeździe o zwycięstwo na punkty często jest stokroć trudniej niż u siebie. Kilka lat temu Oluokun nie dał się znokautować Kubratowi Pulevowi i Robertowi Heleniusowi. W 2009 roku uporał się ze zmęczonym boksem Lamonem Brewsterem (były mistrz świata WBO dziś prawie nic nie widzi na jedno oko). Rok później potężnym prawym w 4. rundzie zaskoczył solidnego Konstantina Airicha, a ten cios był początkiem końca pojedynku.

Nie ulega jednak wątpliwości, że wyższy o kilkanaście centymetrów Wach musiałby walczyć wyjątkowo nieroztropnie, by dać się zaskoczyć Nigeryjczykowi. Albo fatalnie się przygotować, na co jednak raczej nie ma szans, skoro od kilku tygodni pracuje w New Jersey z Jamesem Alim Bashirem, drugim trenerem Kliczki. Skoro dwa i pół roku temu w Moskwie późniejszy pogromca Tomasza Adamka, Vyacheslav Glazkov, walkę z Oluokunem zakończył technicznym nokautem w 7. rundzie, to Wacha powinno być stać na podobny wyczyn. W USA jest już także trener Piotr Wilczewski, co najprawdopodobniej oznacza, że zarzuty o posiadanie narkotyków, postawione byłemu mistrzowi Europy dwa miesiące temu, okażą się bezpodstawne.

Telefon z USA, czy z Wysp?
Zwycięstwo nad Oluokunem raczej nie przybliży Wacha do drugiej w karierze walki o mistrzostwo. Chociaż…

– Proszę zwrócić uwagę, z jakimi podrzędnymi rywalami ostatnio bije się Shannon Briggs. Czeka na walkę o tytuł i niewykluczone, że się doczeka – zaznacza Grabowski. Oferta zagranicznego pojedynku, ze znacznie silniejszym rywalem, wydaje się jednak kwestią czasu.

Szansa na tytuł dla Wacha wciąż się tli. Szczególnie z tego względu, że jeden z czterech pasów (WBC) posiada Deontay Wilder, a biorąc pod uwagę potencjał, dorównują mu tylko Tyson Fury, Alexander Povetkin i David Haye. Odstają od nich Bryant Jennings, Mike Perez, Kubrat Pulev, Bermane Stiverne, Glazkov, Steve Cunningham i Ruslan Chagaev, a żagli jeszcze nie rozwinął mistrz olimpijski Anthony Joshua. Swoją drogą, kto wie, czy za kilka miesięcy do Wacha nie zadzwoni telefon z Wysp Brytyjskich. 25-letni Joshua na pewno chciałby udowodnić, że z polskim olbrzymem może poradzić sobie nie gorzej niż dwa lata temu Kliczko.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

KRZYSZTOF GŁOWACKI CORAZ BLIŻEJ WALKI O TYTUŁ MISTRZA ŚWIATA. NURI SEFERI BEZ SZANS

glowacki_seferi_mini

W głównej walce wieczoru gali boksu zawodowego w Toruniu, będącej jednocześnie półfinałem eliminatora do tronu federacji WBO kategorii junior ciężkiej, Krzysztof Głowacki (24-0, 15 KO) pokonał Nuri Seferiego (36-7, 20 KO). W pierwszej odsłonie „Albański Tyson” szukał prawego na korpus. Pięściarz z Wałcza skontrował po przepuszczeniu swoim lewym i również kilka razy obił doły przeciwnika. Podobny przebieg miała również druga runda, choć Seferiemu udało się raz dosięgnąć głowy Polaka lewym sierpowym. „Główka” miał jednak wszystko pod kontrolą. W trzeciej rundzie uruchomił nogi i prawym jabem stopował nacierającego oponenta. Czwartą rozpoczął bezpośrednim lewym na szczękę, jednak twardy jak skała Seferi nic sobie z tego nie robił. Szybszy i lotniejszy na nogach Krzysztof pozostawał nieuchwytny dla niższego rywala, dlatego ten w szóstym starciu nastawił się na przepuszczenie lewego i po odchyleniu bądź bloku odpowiedź swoim prawym. Dwukrotnie taka akcja mu się udała, więc „Główka” musiał wyciągnąć wnioski i powrócić do punktowania prawym prostym. To starczyło do szachowania przeciwnika, a zarazem robiło miejsce na potężny lewy raz na jakiś czas. Bo Nuri teoretycznie cały czas naciskał, lecz jego ciosy nie dochodziły najczęściej celu. Mijały kolejne minuty, a Krzysiek mądrze i konsekwentnie realizował założenia taktyczne, nie wdając się w niepotrzebne wymiany z niższym Albańczykiem. Głowacki kilka razy trafił czysto, jednak Seferi ze swoją twardą jak skała szczęką przyjmował te bomby bez zmrużenia oka. Pomimo przewagi na początku dwunastego starcia to Polak podkręcił tempo i parę razy swoją bombą w lewej ręce poczęstował rywala. Czterdzieści sekund przed końcem lewym sierpowym omal nie skosił go z nóg, ale Seferi jakimś cudem ustał i tym razem. Po ostatnim gongu nie było wątpliwości. Sędziowie punktowali 118:110, 118:110 i 120:108 – wszyscy na korzyść „Główki”.

Marek Matyja (8-0, 3 KO) miał być nową gwiazdą naszej wagi półciężkiej, ale ostatnio trochę zawodził. Dziś jednak z nawiązką zrewanżował się za mniej udane wcześniejsze występy, demolując w wielkim stylu dawnego pretendenta do pasa WBA Regular, Stjepana Bozicia (29-10, 19 KO). Wychowanek Wojciecha Bartnika, obecnie trenujący pod okiem Fiodora Łapina, pomimo świetnych warunków fizycznych preferuje walkę w półdystansie. I tak było również przed momentem. Od początku polował mocnymi hakami na korpus doświadczonego przeciwnika, robiąc sobie miejsce na uderzenia na szczękę. Z każdą minutą przewaga silniejszego fizycznie zawodnika z Oleśnicy wzrastała, a kumulacja nastąpiła w rundzie trzeciej. Wtedy właśnie po kolejnym prawym sierpowym w okolice ucha Bozić przyklęknął. Sędzia doliczył do ośmiu, ale za moment wkroczył już do akcji w obawie przed ciężkim nokautem.

Ewa Piątkowska (6-0, 4 KO) zdała najważniejszy test w swojej dotychczasowej karierze na zawodowstwie, pokonując na punkty Sabrinę Giuliani (12-4, 1 KO) Od pierwszych sekund pojedynku „Tygrysica” imponowała skutecznym lewym prostym, próbując kończyć akcje silnym i skutecznym prawym sierpowym. Bliźniaczo podobną postawę Polki mogliśmy zauważyć w rundzie drugiej. Belgijka dosyć ospale wracała do obrony po swoich atakach, nadziewając się na kontry Piątkowskiej. Była zawodniczka rugby chętnie zadawała bezpośrednie prawe, ciosy proste, udanie skracała dystans, szukała uderzeń na korpus, ale i również wyczekiwała na błędy przeciwniczki, co rzeczywiście wychodziło jej nad wyraz dobrze. W ferworze walki Giulani nie zagroziła naszej pięściarce, która ze spokojem kontrolowała tempo i całe starcie. Jednogłośna była też decyzja sędziów punktowych, według których Piątkowska wygrała wszystkie rundy.

Ta walka budziło sporo emocji jeszcze kilka dni temu. Obaj panowie - Krzysztof Rogowski (9-12, 4 KO) i Piotr Gudel (3-1, 0 KO) – nie szczędzili sobie gorzkich słów w prasie, ale trzeba przyznać, że ta sportowa złość przełożyła się na co prawda chaotyczne, ale za to bardzo dramatyczne i ciekawe widowisko. Pierwsze minuty to szalone wymiany z obu stron. W trzeciej odsłonie przewaga zaczęła się przychylać na stronę „Rogusia”. W czwartej dla odmiany sierpy Gudela robiły większe spustoszenie, ale niemal równo z gongiem podopieczny Dariusza Snarskiego bezpośrednim prawym rzucił przeciwnika na deski. Finisz z kolei należał do podopiecznego Andrzeja Liczika, który zmieniając co chwilę pozycję z normalnej na mańkuta oszukiwał starszego kolegę. Po ostatnim gongu obaj dostali gromkie i zasłużone brawa, ale na werdykt czekano z niecierpliwością, bo ten mógł pójść w obie strony. Sędziowie mieli trudne zadanie, ale jednogłośnie opowiedzieli się za Piotrem Gudelem, punktując 57:56 i dwukrotnie 58:56. Ale Krzysztof Rogowski również pozostawił po sobie dobre wrażenie.

Maciej Miszkiń (16-3, 4 KO) przerwał czarną serię trzech kolejnych porażek odprawiając Dmitrijsa Ovsjannikovsa (2-2-2). Polak skracał dystans mocnym lewym dyszlem, a już z bliska, mając rywala przy linach, okładał go hakami po dole, podbródkami i sierpami. Brakowało może zmiany tempa, ale przewaga podopiecznego Fiodora Łapina nie podlegała dyskusji. Ovsjannikovs w trzeciej rundzie po zwodzie na górę uderzył ładnie lewym pod prawy łokieć. To była najlepsza akcja w jego wykonaniu, ale większego spustoszenia nie zrobiła. Miszkiń konsekwentnie parł do przodu, w szóstej odsłonie podkręcił jeszcze tempo i był blisko przełamania przeciwnika. Ten jednak wytrzymał dzielnie wszystko z podbitym okiem i ciężko dysząc. Sędziowie punktowali na korzyść Maćka 60:54 i dwukrotnie 59:55.

Krzysztof Kosela (1-0) ma już za sobą zawodowy debiut. Blisko 120-kilogramowy olbrzym pokonał sprowadzonego na ostatnią chwilę Artsioma Czarniakiewicza (1-9, 1 KO), ale przed nim jeszcze sporo pracy. Brązowy medalista ostatnich MP Seniorów kontrolował przeciwnika ciosami prostymi, wykorzystując świetne warunki fizyczne. Niestety w tych uderzeniach brakowało dynamiki, stąd doświadczony Białorusin był w stanie unikać tych bomb. Podopieczny Adama Jabłońskiego najbliżej szczęścia był na początku trzeciej rundy, kiedy długim prawym krzyżowym zranił rywala, ale ten sprytnie sklinczował i nie dał sobie zrobić większej krzywdy do końca.

źródło: bokser.org
glowacki_seferi

KRZYSZTOF GŁOWACKI: SEFERI TO NAJTRUDNIEJSZY RYWAL W MOJEJ KARIERZE

glowacki_seferi_mini

- Po kilku pojedynkach Krzysztofa Włodarczyka oraz potyczce Rafała Jackiewicza z Delvinem Rodriguezem, walka Głowacki – Seferi pod względem sportowym powinna okazać się najlepszą, jaką do tej pory organizowaliśmy naszemu pięściarzowi w Polsce, przeciwko zagranicznemu rywalowi – ocenia promotor Andrzej Wasilewski.

O formę Krzysztofa Głowackiego, nad którą czuwał trener Fiodor Łapin, przed sobotnią galą w Toruniu zapewne możemy być spokojni. Większą niewiadomą jest dyspozycja Nuri Seferiego. 38-latek z Albanii zapewnia jednak, że przygotował się jak należy.

Rzadko zdarza się, by walce pięściarza, który przybywa do Polski z zagranicy, towarzyszyło spore zainteresowanie w jego własnym kraju. Tak jest w tym przypadku. Seferi zaprasza Albańczyków do oglądania transmisji na kanale Super Sport, za pośrednictwem swojej strony na Facebooku. Zgromadził tam aż 371 tysięcy sympatyków. Biorąc pod uwagę polskich bokserów, pod tym względem przebija go tylko Artur Szpilka (549 tysięcy).

„Albański Tyson” dotarł do Polski we wtorek. Po południu spotkał się z Głowackim na konferencji prasowej w Warszawie. Panowała sportowa atmosfera.

– Trenowałem w Niemczech przez osiem tygodni, za mną 85 rund sparingowych, między innymi przeciwko byłemu mistrzowi świata Juanowi Carlosowi Gomezowi. Szanuję Głowackiego, ale przyleciałem tu, by wygrać. Mam dość sił, by walczyć przez dwanaście rund, ale dobrze wiem, jak trudno wygrać na punkty w obcym kraju. Poszukam nokautu – zapowiada Seferi.

– Seferi to wielki wojownik, bez wątpienia najtrudniejszy rywal w mojej karierze. Jestem gotowy na dwanaście rund ciężkiej wojny – deklaruje Głowacki.

Albańczykowi marzy się rewanż z Marco Huckiem, któremu uległ dziewięć lat temu. Walka z Głowackim ma status półfinału tak zwanego eliminatora do tytułu WBO wagi cruiser, należącego do Niemca. Zwycięzcą pierwszego został jesienią Anglik Tony Bellew, który okazał się lepszy od swojego rodaka Nathana Cleverly’ego.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

ANDRZEJ FONFARA SKRZYŻUJE RĘKAWICE Z SYNEM LEGENDY I BYŁYM MISTRZEM ŚWIATA

fonfara_andrzej12

W nocy z poniedziałku na wtorek polskiego czasu potwierdzono, że 18 kwietnia Andrzej Fonfara stanie do walki z Julio Cesarem Chavezem juniorem, byłym mistrzem świata federacji WBC w wadze średniej, synem wielkiego Julio Cesara Chaveza, jednej z największych legend boksu zawodowego.

Niespełna 29-letni Meksykanin, którego podobnie jak Polaka wiąże umowa z niezwykle wpływowym menedżerem Alem Haymonem, 28 marca w Las Vegas miał walczyć z mistrzem świata IBF i WBA wagi super średniej Carlem Frochem. Z tego planu nic nie wyjdzie. Oficjalnie dlatego, że Anglik nabawił się kontuzji łokcia. – Podajcie dalej, jeśli sądzicie, że Froch się przestraszył. Dodajcie do ulubionych, jeśli waszym zdaniem faktycznie jest kontuzjowany – napisał Chavez na Twitterze.

27-letni Fonfara bez wahania przyjął ofertę walki. Polak nie wyklucza, że 18 kwietnia z Chavezem zmierzy się właśnie w Las Vegas, jednak w grę wchodzą również inne lokalizacje. W rozmowie z ESPN meksykański pięściarz wspomniał też o Los Angeles. Z kolei Leon Margules, promotor „Polskiego Księcia”, przekazał dziennikarzowi „The Ring”, że walka na pewno nie odbędzie się w Chicago.

Nie zostało również potwierdzone, która amerykańska stacja pokaże pojedynek. Zapewne będzie to płatna telewizja Showtime (dociera do 28 milionów domów w USA), darmowe NBC Sports Network (78 milionów) lub nawet główny kanał NBC (112 milionów). Haymon, którego lista pięściarzy liczy ponad 150 nazwisk, w 2015 roku ma zorganizować z NBC aż 20 imprez. Ostatnie dwie walki Fonfary, z Adonisem Stevensonem o mistrzostwo świata WBC wagi półciężkiej w Montrealu i z Doudou Ngumbu w Chicago, transmitowała Showtime.

Fonfara i Chavez mają walczyć w umownym limicie pomiędzy wagą super średnią (76,2 kg) i półciężką (79,4). Dla mieszkającego w Chicago Polaka (188 cm wzrostu) naturalną jest ta druga kategoria.

Chavez (185 cm wzrostu) był mistrzem WBC wagi średniej (72,6 kg; czerwiec 2011 – wrzesień 2012). W pojedynkach o pas pokonał Sebastiana Zbika, Petera Manfredo juniora, Marco Antonio Rubio i Andy’ego Lee. Tytuł odebrał mu słynny Sergio Martinez. Argentyńczyk wygrał na punkty, lecz w ostatniej rundzie mocno bijący Chavez położył rywala na deski i był bliski zwycięstwa przez nokaut. Dwie następne, wygrane na punkty walki z Amerykaninem Brianem Verą (druga w znacznie lepszym stylu) Meksykanin stoczył w wyższym limicie wagowym.

- Na pewno będzie to znakomita walka, bo Chavez nie unika wymian, podobnie jak ja. Jeżeli jest tak, że przechodzi do wyższej kategorii, bo nie chciało mu się pracować nad wagą, to zostanie ukarany. Ja uderzam dużo mocniej niż przeciwnicy, z którymi walczył do tej pory. A wspólnie z trenerem Samem Colonną pracujemy nad tym, bym nokautował swoich rywali i nie wypuszczał okazji z rąk, jak miało to miejsce w dziewiątej rundzie majowej walki ze Stevensonem – przypomina nasz pięściarz.

Polak trenuje obecnie w Chicago. Zapewnia, że w przygotowaniach do pojedynku nie przeszkodzi mu uraz, którego nabawił się w listopadowej potyczce z Ngumbu. Prawa dłoń była w gipsie, ale niebawem Fonfara ma nie odczuwać żadnego dyskomfortu przy mocnych uderzeniach w worek treningowy.

Chavez należy do najlepiej rozpoznawalnych pięściarzy walczących na amerykańskich ringach. Począwszy od 2011 roku (walka ze Zbikiem o tytuł WBC), jego kolejnych siedem walk pokazała na żywo stacja HBO. Elektryzujące starcie z Martinezem, mając na uwadze między innymi wielką widownię złożoną z meksykańskich emigrantów mieszkających w USA, transmitowano w najbardziej prestiżowym systemie pay-per-view (zamówień było niespełna pół miliona). Zwycięstwo nad Chavezem dla Fonfary byłoby przepustką do ekstraklasy światowego boksu.

W organizacji walki Fonfara – Chavez junior ma zamiar przeszkodzić słynny promotor Bob Arum. 83-letni szef grupy Top Rank utrzymuje, że umowa meksykańskiego pięściarza z jego firmą nadal obowiązuje i jako jej zawodnik powinien stoczyć jeszcze jedną walkę. Arum już w sierpniu skierował sprawę do sądu.

- Nie wiem, czy Bob Arum jest w stanie nie dopuścić do tej walki, ale sądzę, że nie. Zakładam, że strona Chaveza nie brałaby udziału w rozmowach i nie ogłaszałaby, że pojedynek się odbędzie, jeśli Arum faktycznie mógłby mu zagrozić – ocenił Margules w rozmowie z „The Ring”.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

PO CZTERECH POLAKÓW W STYCZNIOWYCH RANKINGACH IBF I WBO

laszczyk027

WBO i IBF zaktualizowały swoje styczniowe rankingi. W obu przypadkach znajdujemy po cztery nazwiska polskich pięściarzy w pierwszych piętnastkach. W zestawieniu WBO najwyżej stoją akcje Krzysztofa Głowackiego (20-0, 15 KO), który przewodzi zawodnikom wagi junior ciężkiej. W tym samym limicie dziewiąty jest Mateusz Masternak (34-2, 24 KO), w wadze ciężkiej na trzynastym miejscu znalazł się Artur Szpilka (17-1, 12 KO), zaś czwartym Polakiem w zestawieniu jest nr 3 dywizji piórkowej Kamil Łaszczyk (19-0, 7 KO).

W nowym rankingu federacji IBF najwyższą lokatę również zajmuje Krzysztof Głowacki – szósty W kategorii junior ciężkiej. W tej samej dywizji na miejscu nr 13 znajduje się Mateusz Masternak. W wadze ciężkiej jedenaste miejsce utrzymał Artur Szpilka, zaś dwunasty w kategorii półciężkiej jest Andrzej Fonfara (26-3, 15 KO).

AL HAYMON BĘDZIE PROMOWAŁ ZA OCEANEM ARTURA SZPILKĘ

szpilka_us

- Jestem szczęśliwy – powiedział Artur Szpilka po podpisaniu wieloletniej umowy menedżerskiej z najpotężniejszym dzisiaj człowiekiem w światowym boksie Alem Haymonem. Tym samym, który dba o interesy m.in. najlepszego pięściarza świata bez podziału na kategorie wagowe, Floyda Mayweathera juniora. Inna sprawa, że grupa zawodników Haymona jest imponująca, bo to ponad 150 nazwisk!

– Ta umowa da mi większe możliwości rozwoju. Wiadomo, że amerykańska telewizja rozdaje karty. Moimi promotorami nadal są Andrzej Wasilewski, Piotr Werner i Leon Margules i to oni organizują moje walki, ale Haymon ma dojścia do telewizji – tłumaczy Szpilka.

Warunki umowy są owiane tajemnicą, ale wiemy, że chodzi o wieloletni kontrakt oraz, że w 2015 roku Szpilka ma wystąpić co najmniej trzy razy. Po raz pierwszy najprawdopodobniej w marcu w Chicago, podczas tej samej gali co Andrzej Fonfara (jego menedżerem też jest Haymon, a współpromotorem Margules). Szpilka i jego promotorzy zastrzegli też w umowie prawo do jednego w roku występu Artura w Polsce.

– Szczerze mówiąc, to nawet nie wiem, jak doszło do rozmów z Haymonem. Zajmowali się tym moi promotorzy – mówił nam Szpilka tuż po złożeniu podpisu.

– Najpierw długo się zastanawialiśmy, później długo negocjowaliśmy. Umowa otwiera drogę do wielkich walk, bo pan Haymon dzisiaj rządzi światowym boksem. To on daje możliwość występów w najciekawszych walkach, a co za tym idzie, gwarantuje najlepsze zarobki. Jesteśmy zadowoleni, że tak udało się to dopiąć w tym kształcie. Zakładając, że Haymon utrzyma potęgę w boksie, perspektywy są bardzo ciekawe – opowiada Andrzej Wasilewski.

Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

JAMES ALI BASHIR: JESTEM GOTÓW BYĆ GŁÓWNYM SZKOLENIOWCEM WACHA

wach_haters

Do najbliższej walki Mariusza Wacha przygotuje w USA James Ali Bashir, obok Jonathona Banksa najważniejszy członek sztabu szkoleniowego mistrza świata IBF, WBA i WBO wagi ciężkiej Władymira Kliczki. 63-letni specjalista wierzy, że nasz dwumetrowiec stanie się postrachem królewskiej kategorii. Zdaniem Amerykanina, poza zasięgiem Polaka są obecnie tylko Aleksander Powietkin i 38-letni Kliczko, a Ukrainiec zostanie zapamiętany jako jeden z największych mistrzów w historii boksu.

- Jak wysoko ceni pan umiejętności Mariusza Wacha na dwa tygodnie przed rozpoczęciem wspólnych zajęć?
James Ali Bashir: Uważam go za jednego z najbardziej niedocenianych, a jednocześnie jednego z najbardziej niebezpiecznych bokserów czołowej dziesiątki wagi ciężkiej. Wach ma papiery, by zostać mistrzem świata.

- Liczy pan na długą współpracę?
JB: Jestem gotowy, by zostać jego głównym szkoleniowcem i szczerze mówiąc, to dla mnie jedyne sensowne rozwiązanie. Jest dużo do zrobienia, gdyż sporo elementów w boksie Wacha należy poprawić. Mogę mu pomóc, ale potrzebuję czasu i komfortu pracy. Ten komfort zapewni jedynie funkcja pierwszego trenera.

- Nie jest za późno, by 35-letniego boksera uczyć nowych sztuczek?
JB: Władymir Kliczko zawsze powtarza, że wiek to tylko liczba. Jeśli nie czujesz się stary, to nie jesteś – stary. Jeżeli Mariuszowi nie zabraknie entuzjazmu do pracy, to i mnie go nie zabraknie. Zakładając, że Wach będzie się zdrowo prowadził, to zostało mu siedem lub osiem lat boksowania.

- Wach wejdzie na taki poziom, by rywalizować z Bermane’em Stiverne’em lub Deontayem Wilderem, którzy 17 stycznia powalczą o mistrzostwo świata WBC?
JB: On nie tylko może z nimi rywalizować, ale i jest w stanie pobić ich obu, pewnie nawet przed czasem. Niczego nie ujmuję Stiverne’owi i Wilderowi, ale widziałem Wacha w akcji podczas treningów w North Bergen, jak i w trakcie walki z Władymirem. To twardziel, nie tak łatwo go złamać. Jeśli uda się zebrać w całość wszystkie atuty Mariusza, to może zdobyć tytuł. Wierzę w niego. Inaczej nie marnowałbym swojego czasu.

- Wracając do Wacha – nie przesadzał, nazywając Tysona Fury’ego klockiem, którego potrafiłby obić?
JB: Nie powiem, że to byłaby dla niego łatwa walka, ale na pewno mógłby pokonać Fury’ego. Sądzę, że obecnie poza jego zasięgiem jest tylko Władymir Kliczko, a wiele kłopotów sprawiłby mu także Aleksander Powietkin. Każdego innego boksera Mariusz może pobić.

- Wach przyjacielem Kliczki raczej nie jest, skoro po walce z Władymirem oblał testy antydopingowe, a menedżer Bernd Bönte mówił nawet o dożywotniej dyskwalifikacji za rzekome majstrowanie przy rękawicach.
JB: Należy rozgraniczyć moją pracę z Władymirem i Mariuszem. Bernd jako menedżer ma prawo do takich wypowiedzi, ale moja opinia jest taka, że Wach miał wtedy wokół siebie nieodpowiednich ludzi. On sam nie wygląda mi na złego faceta.

- Historia z rękawicami została zmyślona?
JB: Naprawdę nie mam pojęcia. To już przeszłość. Przy okazji powiem wam, że niewielu trenerów na świecie bandażuje dłonie bokserów lepiej ode mnie, więc bądźcie pewni, że pięści Wacha są teraz w dobrych rękach.

- A jeśli miałoby dojść do rewanżu za walkę, którą Kliczko w 2012 roku wygrał na punkty?
JB: Mój kontrakt z Władymirem jasno określa, że nie mogę trenować nikogo, kto zostaje jego przeciwnikiem. Jednak równie dobrze może być tak, że Wach i Kliczko już nigdy nie skrzyżują rękawic. Władymir oczywiście chce powiększyć kolekcję o brakujacy pas WBC, ale nie wiemy, czy będzie miał taką możliwość. O tytuł WBC może się za to starać Wach.
Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

TRZYNASTU POLAKÓW W RANKINGU WBC. AWANS ARTURA SZPILKI

W grudniowych rankingach federacji WBC znalazło się trzynastu polskich pięściarzy, w tym sześciu w czołowych piętnastkach. Najwyższą lokatę zajmuje Andrzej Fonfara (26-3, 15 KO), który jest czwarty w wadze półciężkiej.

„Polski Książę” ustępuje tylko Eleiderowi Alvarezowi, Isaacowi Chilembie i Umberto Savigne. Za 27-latkiem jest m.in. Dmitrij Suchocki, który nadchodzącej nocy zaboksuje o pas z Adonisem Stevensonem. W dywizji średniej sklasyfikowani są dwaj Polacy – Przemysław Opalach (28) i Maciej Sulęcki (31).

Wciąż wysoko w rankingu jest Krzysztof Włodarczyk (49-3-1, 35 KO). „Diablo” zajmuje piątą lokatę w kategorii junior ciężkiej, której jeszcze niedawno był czempionem. Włodarczyk nie jest w doborowym towarzystwie sam. W sumie w pierwszej piętnastce kategorii cruiser znajduje się aż czterech Polaków – są to jeszcze Mateusz Masternak (34-2, 24 KO), który jest dwunasty, plasujący się tuż za nim Łukasz Janik (28-2, 15 KO), a także czternasty Krzysztof Głowacki (23-0, 15 KO).

Po pokonaniu Tomasza Adamka do pierwszej dziesiątki wagi ciężkiej coraz głośniej puka Artur Szpilka (17-1, 12 KO). Pięściarz z Wieliczki jest już jedenasty i wyprzedza m.in. Carlosa Takama, Chrisa Arreolę i Derecka Chisorę. Na bardziej odległych miejscach znajdują się Mariusz Wach (29), Andrzej Wawrzyk (33) i Marcin Rekowski (37).

W junior średniej do piętnastki zbliża się natomiast Damian Jonak (38-0-1, 21 KO). W kategorii, której mistrzem jest Floyd Mayweather Jr, Polak jest siedemnasty. Jedyny polski akcent w niższych wagach to Kamil Łaszczyk (19-0, 7 KO), który w rankingu dywizji piórkowej jest 32.

źródło: bokser.org

WACH NOKAUTUJE WALKERA, UDANY POWRÓT JONAKA I ZWYCIĘSTWA FAWORYTÓW

wach_haters

W pojedynku wieczoru gali Windoor Boxing Night w Radomiu Mariusz Wach (28-1, 15 KO) miał stanąć przed bardzo ważnym sprawdzianem od czasu walki z Władimirem Kliczko, po której przez dwa lata nie wychodził do ringu. Starcie z Travisem Walkerem (39-12-1, 31 KO) miało choć w małym stopniu pokazać, czy popularny „Viking” ma szansę, by znów się liczyć w wadze ciężkiej i być w czołówce. Pierwsza runda była spokojna. Nie padło wiele ciosów, ale dało się zauważyć coś o czym mówił przed walką szkoleniowiec Amerykanina, czyli wywieranie presji i to, że szanse na trafianie Wacha ciosami na górę są większe niż w np. starciu Walkera z Tomaszem Adamkiem. Wach zgodnie z planem próbował boksować na dystans, operując lewym prostym, jednak pierwsza i druga odsłona pokazały, że 35-letni amerykański „ciężki” nie przyleciał tylko po wypłatę. Walker był jeszcze pewny swego, zaczął opuszczać ręce i prowokować Polaka. Próbował wchodzić w półdystans, bić długi lewy jab, narzucił szybkie jak na siebie tempo. Wach zauważył wzmożoną częstotliwość ciosów Amerykanina i przyśpieszył. Na uwagę zasługuje celny prawy sierpowy „Vikinga”, na który nadziewał się rywal. Z rundy na rundę Walker sprawiał wrażenie coraz bardziej zmęczonego, nie przestał uderzać prostymi.  Szósta runda była jednak ostatnią. Wach coraz częściej bił prawy sierpowy – raz z kombinacją po lewym prostym, raz bezpośrednią. Po jednej z tych klasycznych akcji Walker był liczony… na stojąco. Po chwili „Viking” dopadł rywala i sędzia zdecydował się przerwać pojedynek.

Damian Jonak (38-0-1, 21 KO) walką z Bradleyem Prycem (35-19, 19 KO) miał wrócić na zawodowe ringi po ponad rocznej przerwie od boksu. Udało się. Od początku Jonak narzucił swoje tempo boksując tak jak zawsze – skuteczne obijanie rywala lewym prostym i prawy sierpowy nad opuszczoną lewą ręka Pryce’a. Warto nadmienić, że Brytyjczyk nie nastawił się na obronę i często wchodził w wymiany, kilkakrotnie jednak nadziewając się na celne uderzenia bite z prawej ręki Jonaka. W boksie naszego pięściarza nie widać było rdzy, wręcz przeciwnie, wyglądał naprawdę dobrze. W piątej rundzie byliśmy świadkami pierwszego liczenia. Pryce po uderzeniach naszego boksera zachwiał się  i sędzia Mirosław Brózio wyliczył do ośmiu. Przewaga Jonaka była już naprawdę spora i choć ciosy Brytyjczyka od czasu do czasu dochodziły celu, nie sprawiły one kłopotów Polakowi. Ostatnie rundy to wdanie się w małą wojenkę obu pięściarzy, stąd dość nieznaczne zwycięstwo polskiego pięściarza na punkty (77-75, 76-75, 76-75).

Jedną z najciekawiej zapowiadających się walk, a już na pewno najbardziej wyrównanych miało być starcie Nikodema Jeżewskiego (9-0-1, 5 KO) ze starym wygą, niezwykle doświadczonym Łukaszem Zygmuntem (1-2). Walka w kilku fragmentach była rzeczywiście równa, lecz zabrakło emocji. Pięściarz Tymexu od pierwszych chwil pojedynku próbował prowadzić walkę pod własne dyktando, boksując na środku ringu, czym sukcesywnie wywierał pressing na Zygmuncie. W drugiej rundzie zaczęła rysować się już nieznaczna przewaga Jeżewskiego. Starszy o kilka dobrych lat Zygmunt zadawał mało ciosów i rzadko decydował się na kontrowanie uderzeń Nikodema, który również nie imponował ringową efektywnością. Czwarta odsłona była jednak już bardziej wyrównana. Lewy prosty Zygmunta doszedł celu i przez moment widniała dla niego szansa na zmianę scenariusza. Po sześciu nudnych rundach sędziowie orzekli jednogłośne zwycięstwo Nikodema Jeżewskiego (58-57 i dwukrotnie 58-56).

Kamil Łaszczyk (19-0, 7 KO) bez żadnych problemów zwyciężył Antonio Horvaticia (6-12, 4 KO) i dopisał do swojego bilansu kolejną wygraną. „Szczurek” mimo zmiany przeciwnika w ostatniej chwili i walki zakontraktowanej na krótki dystans zaprezentował się całkiem dobrze. Polak przeważał nad Chorwatem w każdej z rund i nawet na moment nie oddał inicjatywy. W piątej odsłonie po serii ciosów Łaszczyka Horvatic padł na deski, ale dotrwał do kończącego gongu. W szóstej, ostatniej rundzie, „Szczurek” przyśpieszył i dalej obijał zmęczonego już i przyjmującego co raz to więcej uderzeń Chorwata. Po jednej z kolejnych akcji rywal Łaszczyka po raz drugi zaliczył deski, ale – podobnie jak w rundzie piątej – nie udało mu się zakończyć walki przed czasem. W efekcie czego reprezentujący grupę Global Boxing zwyciężył wysoko na punkty jednogłośną decyzją sędziów.

Ewa Brodnicka (6-0, 2 KO) pokonała jednogłośnie na punkty twardą Galinę Gumliiską (10-35, 1 KO). Z przebiegu walki wywnioskować można, że każda z rund była pod dyktando naszej pięściarki, choć występ w Radomiu był dla niej na pewno kilkakrotnie trudniejszy od jej niektórych wcześniejszych walk, które kończyła szybko przed czasem. Dzisiaj Brodnicka dobrze operowała lewym prostym, polując przy tym na prawy sierpowy nad opuszczoną lewa ręką bardzo doświadczonej Bułgarki. Po sześciu dość jednostronnych rundach sędziowie orzekli zwycięstwo Polki.

Kolejne zwycięstwo do swojego bilansu dopisał niepokonany Michał Gerlecki (9-0, 5 KO). Zawodnik Tymex Boxing pokonał przed czasem w szóstej rundzie Jewgienisa Belitcenkę (6-8-1, 6 KO). Pod względem widowiska walka w pierwszych odsłonach była spokojniejsza od wcześniejszego starcia Parzęczewskiego. I kiedy wydawało się, że punktujący starcie Gerlecki nie zakończy pojedynku przed czasem, w szóstej, ostatniej rundzie polski pięściarz soczystym uderzeniem z prawej ręki posłał rywala na deski, z których Białorusin już nie wstał.

W inauguracyjnym pojedynku gali z bardzo dobrej strony pokazał się Robert Parzęczewski (7-0, 4 KO), który wypunktował Andreja Salachudzinau (15-5, 5 KO). Już w pierwszych sekundach walki polski pięściarz prawym sierpowym posłał na deski Białorusina, chwilę później ponowił atak i Salachudzinau ponownie leżał. I kiedy wydawało się, że starcie szybko się zakończy, rywal Polaka dotrwał do gongu. Trzy kolejne odsłony były zdecydowanie spokojniejsze od tej pierwszej. Parzęczewski nieznacznie zwolnił tempo, a Białorusin nie ustępował i wcale nie był dłużny nowemu nabytkowi Tymexu. Ostatecznie sędziowie byli jednomyślni, wskazując Parzęczewskiego jako zwycięzcę.

źródło: bokser.org

[Fot. Global Boxing]

PRZED WALKĄ WACHA Z WALKEREM: PO ARESZCIE NOKAUT?

windoor_radom

Dzisiejszy pojedynek Mariusz Wach – Travis Walker w Radomiu dojdzie do skutku. W czwartek przed południem polski bokser wagi ciężkiej opuścił areszt w Opocznie, gdzie spędził 20 godzin. W środę, wraz ze swoim trenerem Piotrem Wilczewskim i pięściarzem Kamilem Łaszczykiem, został zatrzymany przez policję. W samochodzie, którego kierowcą był Wilczewski, znaleziono blisko 200 g metamfetaminy oraz pięć sztuk amunicji do broni palnej.

Nieoficjalnie mówi się, że wcześniej ktoś powiadomił policjantów o zmierzającym z Dzierżoniowa do Radomia aucie Volksvagen Touran, w którym mogą znajdować się podejrzane przedmioty. Dlatego kontrola nie była rutynowa, a funkcjonariusze przystąpili do szczegółowego przeszukania pojazdu.

– Chyba będę musiał przepiłować kraty – żartował Wach w umieszczonym w internecie filmiku, który 23-letni Łaszczyk nagrał w trakcie zatrzymania. Pięściarze nie wyglądali na speszonych obecnością policji. W czasie przesłuchań żaden z zatrzymanych nie przyznał się do posiadania narkotyków ani amunicji, które podobno znajdowały się w schowku auta. Wacha oraz Łaszczyka zwolniono w środę z aresztu (dotarli do Radomia na wieczorną ceremonię ważenia), natomiast wobec Wilczewskiego, który jest właścicielem pojazdu, kontynuowane jest postępowanie wyjaśniające.

W związku z zatrzymaniem, policja przeszukała m.in. prowadzony przez byłego mistrza Europy wagi super średniej klub bokserski Global Boxing Gym w Dzierżoniowie, jak również jego dom. Żadnych podejrzanych przedmiotów nie znaleziono. Z naszych rozmów z adwokatem trenera wynika, że wspólnie złożyli zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa polegającym na podrzuceniu nielegalnych przedmiotów. Tę wersję potwierdza Wach.

– To brudna gierka naszych konkurentów – skomentował, nie precyzując, o kogo konkretnie może chodzić.

Nieoficjalnie dowiedzieliśmy, że Wilczewski, niezależnie od grożących mu zarzutów, powinien zostać zwolniony z aresztu w piątek. Niewykluczone, że zdąży dojechać do Radomia. Jeśli nie, 35-letni Wach i tak wejdzie do ringu, z innymi sekundantami. Pojedynek z Walkerem zakontraktowano na 10 rund.

– Całe zamieszanie nie ma żadnego wpływu na moje podejście do tej walki. Czuję się bardzo dobrze, wystarczy porównać moją wagę do tej sprzed poprzedniej potyczki (w czwartek ważył 113 kg – przyp. red.). Walker też nie przyleciał do Polski na wakacje, dlatego możecie się spodziewać naprawdę dobrego pojedynku. Amerykanin na pewno napsuje mi sporo krwi – ocenia Wach.

– Walka zakończy się nokautem. Złamię Wacha. Stawiam na siódmą rundę – przekonuje 35-letni Walker. Dwa lata temu zmusił do dużego wysiłku Tomasza Adamka i choć przegrał przed czasem, to wcześniej położył „Górala” na deski potężnym prawym. Kiedy Wach składał zeznania w Opocznie, Amerykanin o pseudonimie „Pociąg Towarowy” w spokoju przeprowadzał ostatnie treningi i w hotelu kumulował energię przed piątkowym starciem.

– Muszę uważać w pierwszych rundach. W drugiej fazie walki na pewno będę już dominował. Jeśli Walker nie znokautuje mnie w ciągu pierwszych czterech rund, wygram na sto procent – zapowiada Wach. Kibice liczą na efektowne zwycięstwo Polaka, bo choć Amerykanin jest groźnym pięściarzem, to dość często zdarza się, że kończy pojedynki, leżąc na deskach.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

„DIABLO” DO MISTRZA ŚWIATA: „WŁODARCZYK BĘDZIE ZDETERMINOWANY, WKURZONY, ZŁY”

diablo01

Krzysztof Włodarczyk jest żądny rewanżu na Grigoriju Droździe za wrześniową porażkę w Moskwie. Deklaruje, że przepędzi dręczącego go demony, a w drugiej walce będzie zdeterminowany i odzyska tytuł mistrza świata, być może nawet nokautując Rosjanina.

- Liczy pan na rewanż z Grigorijem Drozdem, nowym mistrzem świata WBC wagi cruiser?
Krzysztof Włodarczyk: Nie mogę się go doczekać. Dwudziesty siódmy września był dla mnie jak piątek trzynastego. I ciężko się dla mnie skończył. Ciągle tłumaczę się życiowymi problemami, ale tak po prostu było – one wpłynęły na moją psychikę i gotowość do tamtej walki. Cały lipiec i więcej niż połowa sierpnia poszły na straty. Dopiero we wrześniu miałem spokój. Za późno. Nie da się dobrze przygotować mentalnie, jeśli problemy się nawarstwiają. Nad tym, jak ta walka powinna wyglądać, zastanowiłem się po ostatnim gongu, gdy było już pozamiatane.

- Zdrowie dopisuje?
KW: Mam dosyć męczący problem z prawym barkiem. Leczę się. Na stuprocentowym chodzie powinienem być na początku stycznia. Wtedy zabieram się do ciężkiej pracy.

- Jeśli Rosjanie nie zlekceważą postanowień kontraktu, to kiedy odbędzie się rewanż?
KW: W kwietniu lub w maju. Wolałbym w maju, bo im więcej będę miał czasu, tym lepiej będę się czuł. Psychicznie, bo fizycznie zawsze czuję się dobrze. Z niecierpliwością czekam na kolejny obóz w górach. Po jednym dniu zawsze chce się wrócić do domu i odpoczywać przez tydzień, ale następnego budzę się o siódmej rano i znów ostro trenuję. Marzy mi się ciężka praca.

- Tak zdeterminowany Krzysztof Włodarczyk, wolny od niepotrzebnych przemyśleń, przechytrzy Drozda?
KW: Włodarczyk potrafi zaskoczyć każdego przeciwnika i w dowolnym momencie zmienić obraz każdej walki. Jeżeli tylko pozwoli mu na to głowa. Każdy bokser wyobraża sobie taki widok – idzie ścieżką, widzi ring i myśli o tym, jak będzie wyglądał pojedynek. Przed walką z Drozdem tej myśli nie miałem nawet przez sekundę. Od początku była wielkim znakiem zapytania. Jeśli przed rewanżem moje problemy znikną, nie widzę innej możliwości niż zwycięstwo. Prawdopodobnie nawet przed czasem, ale z wygranej na punkty też się ucieszę.

- Dzień po walce postawił pan sprawę jasno: czas na uporządkowanie życia prywatnego. Porządki trwają?
KW: Sytuacja w domu się stabilizuje. W drugim „domu” również. Mam tylko nadzieję, że niektórzy zejdą na ziemię i nie będą robić mi pod górkę. Wszyscy muszą zrozumieć, jak ważny w moim sporcie jest spokój. Inaczej nie wygram walki. Gdy zaczynają się przygotowania, trzeba mi odpuścić. Jak już wygram potyczkę – w porządku, możemy się bombardować. Trzeba się dogadać, a od stycznia ruszam do pracy.

- Co powiedziałby pan dziś Drozdowi?
KW: To będzie zupełnie inny pojedynek. Włodarczyk będzie zdeterminowany, wkurzony, zły. Nie na ciebie, na siebie. Pilnuj się!

- Nie zmieni pan kategorii wagowej na ciężką?
KW: Ten pomysł zszedł na dalszy plan. Chcę znowu polecieć do paszczy lwa i w Moskwie odzyskać pas mistrza świata. Do walki z Arturem Szpilką na sto procent nie dojdzie w 2015 roku.

- Dlaczego się nie zakolegowaliście?
KW: Powiedziałbym, że nie jesteśmy dogadani. Artur jest inny niż ja, nadajemy na innych falach. Ma własny świat, inaczej żyje. Na sali czasem powygłupiam się z chłopakami, ale gdy zaczyna się trening, izoluję się. Trzymam się raczej w odosobnieniu.

- Nie drażniło pana, że Szpilka stał się bardzo popularny, choć to pan był mistrzem świata?
KW: Artur borykał się w życiu z dużymi problemami i nie można mieć do niego pretensji, że chciał, by było o nim głośno – pokazać się, umieścić zdjęcie w internecie. Taki jest i tyle. Każdy ma swój cel. Ja zamierzam odzyskać pas i bronić go, może nawet przez parę lat. Artur też chce zasłużyć na walkę o mistrzostwo, może w trochę bardziej kontrowersyjny sposób.

- Czy walka z Mateuszem Masternakiem staje się bardziej realna niż dawniej?
KW: Kiedyś pewnie do niej dojdzie, ale najpierw muszę odzyskać tytuł. Później? Jeśli kasa będzie się zgadzać, to wszystko może się zdarzyć.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

MATEUSZ MASTERNAK: MOGĘ RYWALIZOWAĆ Z KAŻDYM PIĘŚCIARZEM WAGI CRUISER

master01

Był pod ścianą. Gdyby zawiódł, na najbliższe miesiące, a być może i lata, mógłby zapomnieć o wielkim boksie. 27-letni Mateusz Masternak w podparyskim Issy-les-Moulineaux pokonał na punkty byłego króla wagi cruiser, Jeana-Marca Mormecka. W polskim boksie zawodowym to najcenniejsze zwycięstwo 2014 roku.

- Jak dużo nerwów kosztowało pana podejście do walki z Jeanem-Markiem Mormeckiem?
Mateusz Masternak: Starałem się o tym nie myśleć, ale porażka bez dwóch zdań zmieniłaby moje sportowe życie.

- Oznaczałaby rozwiązanie kontraktu z niemiecką grupą Sauerland Promotion?
MM: Istniało duże prawdopodobieństwo, że tak się stanie, choć przed walką takiej rozmowy z promotorami nie przeprowadziłem.

- Jak trudny był ten pojedynek?
MM: Mormeck był bardzo groźny, mimo swoich 42 lat. Przez cały czas próbował mnie spychać na liny. Ring był mały i nie miałem miejsca, by pracować nogami.

- Ring był taki, by pasował Mormeckowi?
MM: Nie tylko ring, wszystko było przygotowane dla niego. Nie dziwi mnie to i nie mam żadnych pretensji, bo tak po prostu jest w wyjazdowych pojedynkach. Błędy popełniali sędzia czasowy i jeden z punktowych, według którego był remis. Do ringowego też można mieć zastrzeżenia, choć i tak prowadził walkę dość poprawnie. Mormeck parę razy faulował łokciem, ale taki jest boks. Każdy chce wygrać za wszelką cenę.

- Pod względem taktycznym rozwiązał pan walkę bez zarzutu?
MM: Wiedziałem, że Mormecka trzeba uderzać ciosami prostymi oraz podbródkowymi. I tych podbródkowych trochę mu nawsadzałem. W drugiej rundzie lub pod koniec pierwszej trafiłem go podbródkowym w czoło i rozbiłem lewą dłoń. Jest sina i spuchnięta, być może doszło do pęknięcia kości. Najważniejsze, że mogłem nadal uderzać. Zacisnąłem zęby. Wiedziałem, jak ważna jest ta walka. W każdej rundzie musiałem wyraźnie zaznaczyć przewagę. Gdybym walczył na remis, punkty zbierałby Mormeck. Gdy do końca rundy zostawała minuta, sekundanci krzyczeli, że trzeba brać się do pracy.

- Dziwił się pan, że Mormeck nie pada na deski?
MM: Odczuwał trudy walki i parę razy był w odwrocie. W końcówce myślałem, że go dopadnę, ale zwyciężyło jego doświadczenie. Głowę trzymał nisko i balansował ciałem, dlatego czystych uderzeń na szczękę nie mogło być wiele. Najczęściej trafiałem w czoło lub inne części głowy.

- Czy Mormeck pokonałby któregoś z obecnych mistrzów wagi cruiser?
MM: Jeśli mam być szczery, to uważam go za lepszego niż Youri Kalenga (wygrał z Masternakiem w czerwcu – przyp. red.). Miałem do niego zbyt wiele respektu. Za bardzo wziąłem sobie do serca, że mocno bije i każdy jego cios może zakończyć walkę. To był mój największy błąd.

- Gdyby walczył pan z Kalengą tak, jak w piątek, zdobyłby pan wtedy tytuł tymczasowego mistrza świata WBA?
MM: Sądzę, że tak. Podczas konferencji prasowej powiedziałem Francuzom, że chętnie wrócę do Paryża na rewanż z Kalengą. Dałbym sobie z nim radę, ale do tematu podchodzę z rezerwą. Wiem, że teraz Kalenga stara się o walkę z Denisem Lebiediewem, pełnoprawnym czempionem WBA.

- A pan jest gotowy, aby walczyć o mistrzostwo?
MM: Wiem, że przy dobrych przygotowaniach i odpowiedniej taktyce mogę rywalizować z każdym pięściarzem naszej kategorii wagowej. Byli specjaliści, którzy pięć lat temu mianowali mnie przyszłym mistrzem, a potem tych słów się wypierali. Wielu mówiło, że jestem skończony i cofam się. Wewnętrznie czułem, że to nieprawda.

- Jak długo poczekamy na kolejną walkę?
MM: Czas na miesiąc odpoczynku, bo w 2014 roku stoczyłem aż pięć walk, w tym dwie ciężkie. Jeśli kontuzja nie będzie poważna, rozsądną datą powrotu byłby przełom marca i kwietnia. Chciałbym, by rywal był przynajmniej tak dobry, jak Mormeck.

- Być może wreszcie nastanie dobra pora na pojedynek z Krzysztofem Włodarczykiem?
MM: Walka trochę straciła na wartości. Nie tak dawno Krzysztof był mistrzem świata WBC, a ja Europy. Obaj straciliśmy te tytuły. Rozgłos mimo wszystko byłby duży. Jeśli ktoś chciałby doprowadzić do tej walki, nie widzę powodu, by nie rozważyć propozycji.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

„CZASÓWKA” ŁUKASZA JANIKA W WALCE WIECZORU GALI W WIELICZCE

janik01

W głównej walce wieczoru gali w Wieliczce Łukasz Janik (28-2, 15 KO) pokonał przed czasem Franco Raula Sancheza (18-11-2, 9 KO), choć na pewno nie zachwycił. Początek nie zapowiadał żadnych emocji. pięściarz z jeleniej Góry całkowicie kontrolował poczynania w ringu na tle strasznie chaotycznego przeciwnika. Dystansował dużo niższego Argentyńczyka długim lewy, a w drugiej rundzie dołożył do tego prawy krzyżowy oraz lewy sierp. Gdy wydawało się, że nokaut jest kwestią czasu, 40 sekund przed końcem trzeciej odsłony Sanchez trafił prawym sierpowym w okolice skroni i niespodziewanie Janik „zatańczył”. Argentyńczyk doskoczył, władował przez gardę jeszcze kilka prawych i sensacja wisiała w powietrzu. W końcu zabrzmiał gong na przerwę, a Łukasz dostał straszną burę w narożniku od Fiodora Łapina – zresztą jak najbardziej zasłużoną. Jeszcze przez pół czwartego starcia Janik jakby odczuwał tamte ciosy, ale potem znów powrócił do swojego boksu i przeważał nad egzotycznym gościem. Sanchez w szóstej rundzie dostał ostrzeżenie za klinczowanie. Łukasz w końcu przerwał swoje męczarnie ze zdecydowanie słabszym technicznie rywalem na początku siódmego starcia, gdy uderzył mocnym prawym pod lewy łokieć. Sanchez przyklęknął i dał się wyliczyć do dziesięciu.

Kamil Szeremeta (9-0, 1 KO) pokazał dobry, dojrzały boks i pewnie wypunktował walecznego Jose Yebesa (12-6-1, 5 KO). W pierwszych minutach Polak oszukiwał przeciwnika lewą ręką. Trafiał lewym prostym w ataku, bądź krótkim lewym sierpem z defensywy po odchyleniu i przepuszczeniu ciosu Hiszpana. Ten wciągnął Szeremetę w otwartą wymianę w trzeciej rundzie i podopieczny Andrzeja Liczika trochę się pogubił, jednak w narożniku wszystko znów poukładano i od czwartej odsłony precyzyjny i wyrachowany Kamil punktował oponenta swoimi ciosami, samemu zbierając większość jego uderzeń na swoją gardę. Polował też na haki pod łokcie, próbując osłabić Yebesa. Ten atakował do końca, lecz nie potrafił poważnie dobrać się do skóry uważnego i wyjątkowo dziś konsekwentnego Szeremety.

Marek Matyja (7-0, 2 KO) w trzeciej rundzie miał Bai-Thaimko Conteha (3-2, 1 KO) na deskach, jednak nie zdołał go wykończyć i wygrał na punkty. Sędziowie nie mieli wątpliwości i punktowali dwukrotnie 59-54 oraz 58-56. Polak od początku był mało aktywny i nie mógł odpowiednio wejść w walkę. Matyja nie mógł znaleźć recepty na prostego boksersko Conteha, a w ringu nie widzieliśmy zbyt wiele akcji. Przełom przyniosła runda trzecia – końcówce Polak pięknie skontrował prawym prostym i ciężko rzucił rywala na deski. Polak próbował wykończyć robotę, jednak nie starczyło czasu. Do samego końca podopieczny Fiodora Łapina starał się skończyć przyjezdnego rywala przed czasem, jednak dziś nie widać było w jego boksie błysku i był przewidywalny w swoich atakach.

Krzysztof Kopytek (9-0, 2 KO) zaliczył kolejny test i pokonał ambitnego Patryka Litkiewicza (14-6, 8 KO), jednak w ringu nie zachwycił. Sędziowie po ośmiu rundach punktowali 79-74 i dwukrotnie 79-73. W pierwszej rundzie to Litkiewicz był stroną atakującą i parę razy zaskoczył pięściarza KnockOut Promotions. W kolejnej odsłonie Kopytek zaczął łapać właściwy rytm walki i przejmował inicjatywę. Podopieczny Fiodora Łapina boksował na dystans, a Litkiewicz sporadycznie kontrował. W trzeciej odsłonie Kopytek trafił serią na korpus, jednak „Lita” od raz starał się odgryźć. Zawodnik Thunder Promotions nadal nacierał, jednak Kopytek konsekwentnie stopował go ciosami prostymi i hakami na korpus, był też aktywniejszy. Litkiewicz w ostatniej minucie parokrotnie trafił, jednak jego ciosy były pchane. W czwartej rundzie Patryk zaatakował odważnie i zepchnął swojego rywala do głębokiej defensywy. Piąta runda przyniosła spadek tempa – pięściarze często wpadali w klincz i nieco odpuścili tą rundę. Kopytek był pasywny, jednak końcówką mógł przekonać sędziów. Po kolejnym gongu Litkiewicz znów ruszył do ostrego ataku, jednak jego ciosy nie robiły wrażenia na faworycie. Od połowy odsłony Kopytek rozluźnił się i parokrotnie mocno trafił swojego rywala. „Lita” wyraźnie odczuwał już trudy pojedynku, jednak ambitnie starał się oddawać. W przedostatniej rundzie Kopytek wyraźnie przejął inicjatywę, a na Litkiewicza wyraźnie zaczęły oddziaływać ciosy na tułów. W finałowej odsłonie Litkiewicz jeszcze raz spróbował przycisnąć, jednak był już krańcowo zmęczony i Kopytek wykorzystywał każdy jego błąd.

Sporo krwi faworyzowanemu Sasunowi Karapetyanowi (8-1, 2 KO) napsuł Krzysztof Szot (18-17-1, 5 KO). Wygrał ten pierwszy, choć przez moment był na skraju nokautu. Pierwsze trzy rundy należały do większego, bardziej dynamicznego i silniejszego Sasuna. W czwartej także przeważał, choć powoli ten obraz się już zacierał, ale to była tylko przystawka do tego, co miało nastąpić za moment…. W piątej odsłonie „Rzeźnik” znalazł lukę w gardzie rywala, wystrzelił prawym podbródkowym i skosił go sensacyjnie z nóg. Karapetyan z trudem powstał na osiem, lecz zachował na tyle zimnej krwi, że zdołał dotrwać do gongu. W ostatnich trzech minutach boksował w myśl zasady mówiącej o tym, że najlepszą obroną jest atak. Wyprowadzał więc dużo ciosów, choć to pojedyncze bomby Szota robiły większe wrażenie Końcówka dla Krzyśka, jednak nie zdołał on odrobić wcześniejszych strat – 56:57, 56:59 i 55:58 – to punktacja sędziów na korzyść Karapetyana.

Wcześniej Tomasz Król (1-0-1, 1 KO) w końcówce pierwszego starcia ciosami na korpus zastopował Arkadiusza Rejowskiego.

źródło: bokser.org

MATEUSZ MASTERNAK POKONAŁ BYŁEGO DWUKROTNEGO MISTRZA ŚWIATA

master_jmm_mini

Mateusz Masternak (34-2, 24 KO) miał pod górkę z sędzią ringowym i jednym arbitrem punktowym, ale na przekór im pokazał najlepszy boks od dłuższego czasu i pokonał byłego dwukrotnego mistrza świata, Jeana Marca Mormecka (37-6, 23 KO).

Francuz w swoim stylu ruszył od razu do ataku, ale Mateusz stopował go lewym prostym, sprytnie kontrując prawym krzyżowym bądź prawym podbródkiem. W drugim starciu to Polak był agresywniejszy i tym razem prawym prostym zyskiwał przewagę – nieznaczną, ale jednak na tyle wyraźną, by na tym etapie punktować 20:18. „Master” dominował przez dwie i pół minuty trzeciej odsłony. Wściekły Mormeck „strzelał” obszernymi sierpami. Chybiał, ale w końcu trafił lewy, poprawił prawił i zrobiło się gorąco. na szczęście Mateusz równo z gongiem odpowiedział potężnym prawym krzyżowym. W czwartej rundzie były król tej kategorii z furią nacierał i rzeczywiście zdominował wrocławianina. Masternak jednak lepiej finiszował.

Dobra dla naszego rodaka była piąta runda, kiedy wyprzedzał reprezentanta gospodarzy i swoją aktywnością nie dawał mu rozwinąć skrzydeł. W szóstej Mormeck ruszył na przełamanie. Trafił nawet dwukrotnie bezpośrednim prawym, ale to Mateusz spychał go do defensywy. Podobny przebieg miały kolejne trzy minuty. Obawy zaczęły się na początku ósmego starcia. Francuz jakby dochodził do głosu, kiedy Masternak wystrzelił akcją prawy na prawy. Pod Mormeckiem ugięły się nogi. Polak doskoczył, kilka razy trafił, ale nie udało się dobić zranionej ofiary. Podobna sytuacja miała miejsce w dziewiątej odsłonie, tylko tym razem z pomocą przyszedł sędzia ringowy, prosząc o wiązanie bandaży. Ale przewaga Mateusza była bardzo wyraźna.

Ostatnie trzy minuty to znów dominacja Masternaka. Mormeck po raz kolejny był na skraju nokautu, ale tym razem sam wyszedł z opresji. Machnął obszernym prawym, trafił na głowę i zastopował „Mastera” na kilka dobrych sekund. Szybko jednak sytuacja wróciła do normy i do ostatniego gongu przeważał Mateusz. Sędziowie punktowali o dziwo stosunkiem głosów dwa do remisu, więc aż strach pomyśleć co by było, gdyby Mateusz nie dominował tak bardzo w trzech ostatnich starciach…

źródło: bokser.org

master_jmm

UBYWA POLSKICH NAZWISK W CZOŁÓWKACH ZAWODOWYCH RANKINGÓW

diablo01

Coraz mniej polskich zawodowców odnajdujemy w rankingach światowych federacji. W najnowszym zestawieniu WBA widnieją nazwiska czterech Polaków, w rankingu WBO – trzech, zaś zdaniem WBC na pierwszą „15″ zasługuje tylko czterech pięściarzy znad Wisły.

W rankingu WBA na 8. miejscu pojawiło się nazwisko Pawła Głażewskiego (23-2, 5 KO), który podpisał kontrakt na walkę o tytuł mistrza świata tej federacji z czempionem WBA Juergenem Braehmerem. Wyżej od „Głaza” sklasyfikowani są Mateusz Masternak (33-2, 24 KO) i Krzysztof Głowacki (23-0, 15 KO) – zajmujący miejsca nr 6 i 7 w kategorii junior ciężkiej. Ostatni Polak w rankingu to dziesiąty w „cruiser” Paweł Kołodziej (33-1, 18 KO).

Federacja WBO najwyraźniej uwzględniła porażkę Tomasza Adamka (49-3, 29 KO) z Arturem Szpilką (17-1, 12 KO). „Góral”, który dotąd zajmował 13. miejsce w wadze ciężkiej, wypadł z „15″ a w jego miejsce w czołówce zameldował się „Szpila”, którego nazwisko odnajdujemy na miejscu nr 14. Najlepsze notowania ma Krzysztof Głowacki, który nadal otwiera ranking pretendentów w wadze junior ciężkiej. Znakomita pozycje wyjściowa do walki o tytuł Kamil Łaszczyk (18-0, 7 KO), który awansował na 4. miejsce w limicie wagi piórkowej.

Nowy ranking federacji WBC jest nieco bogatszy w polskie nazwiska ale tylko czterech naszych rodaków znajdziemy w pierwszych „15″. Nieznaczny spadek zanotowali zarówno Tomasz Adamek jak i Artur Szpilka, ale ich niedawna rywalizacja nie została jeszcze uwzględniona w zestawieniu. Na razie więc „Góral” spadł na 15. miejsce, a „Szpila” jest dwudziesty drugi w wadze ciężkiej. Inny polski „ciężki”, Andrzej Wawrzyk (29-1, 15 KO) spadł na pozycję nr 28. Były mistrz świata wagi junior ciężkiej, Krzysztof Włodarczyk (49-3-1, 35 KO) zajmuje aktualnie 5. miejsce. W tym samym limicie nieznaczny awans na 15. miejsce zaliczył Krzysztof Głowacki. W zestawieniu jest jeszcze dwóch polskich „cruiserów” - Łukasz Janik (27-2, 14 KO) na 19. miejscu i oczko niżej Mateusz Masternak. Poprawił swoje notowania Andrzej Fonfara (26-3, 15 KO) – piąty w wadze półciężkiej. W wadze super średniej czwartą dziesiątkę otwiera Przemysław Opalach (15-2, 13 KO), zaś nieaktywny od blisko roku Damian Jonak (37-0-1, 21 KO) spadł na lokatę nr 12 w kategorii junior średniej. Ostatnim Polakiem w rankingu WBC jest trzydziesty piąty w wadze piórkowej Kamil Łaszczyk.

TOMASZ ADAMEK: POWOLI TRZEBA USUNĄĆ SIĘ W CIEŃ

- Zaraz po przegranej walce z Arturem Szpilką wsiadł pan w samolot i wrócił do USA, do rodziny. Miał pan czas i ochotę analizować porażkę i jej przyczyny?
Tomasz Adamek: Nie. I nie wiem dlaczego tak wyszło. Trudno gdybać i rozmawiać. Czuję się dobrze, nawet bardzo dobrze, bo przecież nie stoczyłem ciężkiej walki. Dzień po pojedynku ze Szpilką nie było na mnie śladu walki. To nie była ringowa wojna. Ale pewnie i tak chce pan spytać co dalej z moim boksem…

- Za chwilę. Oglądał już pan to, co działo się w Krakowie?
TA: Nie, jeszcze nie.

- Dariusz Michalczewski powiedział, że przeszedł pan koło walki.
TA: A niech sobie gada. Zawsze przecież tak było, jest i będzie, że ludzie komentują. Walczyłem jak mogłem i zrobiłem co mogłem, ale zabrakło szybkości. A przecież powiedziałem wchodząc do ringu, że jeśli będę szybki i błysnę, mogę się jeszcze pokusić o wielkie walki. Tylko taki nie byłem, a to znaczy, że powoli trzeba usunąć się w cień.

- Dlaczego nie był pan szybki? Opowiadał pan, że po treningach w Gilowicach wszystkie atuty wróciły.
TA: Co mam powiedzieć? Lata lecą, stoczyłem sporo wojen w ringu, dawałem z siebie wszystko i to powoli wychodzi. Czasu nie oszukam…

- Jak pana znam to jednak korci, żeby jeszcze spróbować.
TA: Jeżeli coś może mnie skusić to dobra oferta finansowa. Walczyłem całe życie i jeśli dobre pieniądze pojawią się na stole, mogę wejść do ringu. Inaczej to nie ma sensu.

- Chciałby pan skończyć przygodę z boksem porażką?
TA: Pewnie że nie. Chyba nikt by nie chciał. To pierwsza odpowiedź jaka przychodzi mi do głowy, ale tak serio – jeszcze o tym nie myślałem, naprawdę. Jestem w domu, spędzam czas z rodziną, bo długo mnie nie było z bliskimi. Nie ma tylko kiedy jechać z nimi gdzieś odpocząć. Ja byłem przynajmniej u mamy, żona i dziewczyny siedziały w domu. A teraz nigdzie nie pojedziemy, bo córki mają szkołę. Cóż, poczekają do kolejnych wakacji.

- Wróćmy do sportu – rewanż ze Szpilką pana interesuje?
TA: A co by to dało?

- Pieniądze?
TA: Szczerze? Nie widzę w tym wielkiego zarobku. Zobaczymy jak to się dalej potoczy.

- Dzisiaj już pan wie, że wielkie walki nie dla pana.
TA: Wiem, wiem… Czas weryfikacji był ósmego listopada w Krakowie. Powiedziałem to kibicom, mówiłem panu i trenerowi. Wszyscy wiedzieli co musi się stać, abym walczył dalej. Tymczasem nie wykonałem w ringu założeń. I jeśli nie jestem w stanie tego robić to znak, że czas Adamka minął, a razem z nim szansa na wielkie walki.

- Jest pan dzisiaj emerytem, który może wrócić na chwilę na ring?
TA: Tak to wygląda.

- Ma pan pomysł na to, co dalej robić ze swoim życiem?
TA: Na razie nie. Jestem w Ameryce i coś będę robił. Dopiero wróciłem do domu, ale tak naprawdę nie muszę odpoczywać, bo nie mam po czym. Nie jestem zmęczony fizycznie ani psychicznie. Zresztą, dlaczego miałbym być, skoro to nie była żadna wielka walka…

- Nawet w przegranym starciu z Wiaczesławem Głazkowem potrafił pan jednak przyspieszyć w ostatnich rundach, zaatakować i zaryzykować, aby poszukać szansy. Ze Szpilką tego nie widziałem. Dlaczego?
TA: Nie był najwygodniejszy. A poza tym, to ja nie byłem sobą. To kolejny powód przemawiający za tym, że nadszedł czas, aby się żegnać z kibicami.

- Mówiło się też, że jeśli pan wygra, spotka się z Aleksandrem Powietkinem albo Marco Huckiem. Tam byłyby duże pieniądze do zarobienia. Poza tym, zwycięstwa dałyby panu dużo także pod względem sportowym.
TA: Obiło mi się coś o uszy, ale nie myślałem o tym. Zawsze skupiałem się na najbliższym zadaniu i teraz też tak było. Cóż, wygrałbym, moglibyśmy teraz dyskutować czy to realne, a pan zastanawiałby się jaka kasa wchodzi w grę. Tylko znowu wracamy do tego samego – przegrałem, więc to nie ma sensu.

- Gilowice panu nie posłużyły.
TA: Taki jest sport. Coś się zaczyna i kończy. Trenowałem fajnie i mocno. Patrząc z dystansu niczego bym raczej nie zmienił. Problem w tym, że pogubiłem atuty. Starzeję się i nic na to nie poradzę.

- Gdyby jednak pan skończył z boksem już teraz to i tak w glorii najbardziej utytułowanego polskiego pięściarza zawodowego w historii.
TA: Fajna świadomość. Dwa razy byłem mistrzem świata, zdobywałem też mniej znaczące pasy. Trochę dla tego naszego boksu zrobiłem. Z kariery w wadze ciężkiej też jestem zadowolony. Toczyłem wojny w USA. Pamiętam oczywiście, że przegrałem w tej kategorii tę najtrudniejszą przeprawę, z Witalijem Kliczko, ale taki jest sport. Uczy wygrywać i przegrywać. Przerobiłem wszystkie lekcje.

- Szpilka ma – pana zdaniem – potencjał, aby osiągnąć coś wielkiego w wadze ciężkiej?
TA: Wygrał, bo ja byłem słabszy. Prawdziwy Adamek stłukłby go na kwaśne jabłko. Lata jednak lecą i nie pokazałem tego, co kiedyś. Życzę Arturowi jak najlepiej. Chciałbym, aby on i inni Polacy osiągali sukcesy. Chłopak ma swój styl, ale nie chcę go w żaden sposób oceniać. Nie lubię tego robić.

- Ma trochę talentu do tego sportu?
TA: Trudno o tym mówić, bo niby jak? Okaże się. Będzie mu trudno, ale niech walczy.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

SZPILKA PUNKTUJE W KRAKOWIE ADAMKA. ROZBICI PROKSA I CHUDECKI. NA TARCZY KOSTECKI I KACZOR

adamek_szpilka

W głównej walce wieczoru Polsat Boxing Night III w Krakowie młody wilk – Artur Szpilka (17-1, 12 KO), zaatakował starego wygę, byłego championa dwóch kategorii – Tomasza Adamka (49-4, 29 KO). Pierwsza runda typowo rozpoznawcza – „Góral” próbował zachodzić rywala i zagonić go do narożnika, ale „Szpila” stopował go prawym prostym. W drugiej uwidoczniła się nieznaczna przewaga zawodnika z Wieliczki, który trafił lewym krzyżowym, ale i potrafił prawym jabem trzymać przeciwnika z daleka. Tomek natomiast szukał miejsca po dole. Minutę przed końcem trzeciej odsłony Artur trafił bezpośrednim lewym, szybko poprawił akcja prawy-lewy i Tomek poleciał na liny. Odczuł to, ale w swoim zwyczaju szybko starał się odpowiedzieć. W czwartym starciu Adamek starał się wywierać mocny pressing, jednak w ciosach na górę odrobinę szybszy był młodszy rodak, dlatego podopieczny Rogera Bloodwortha konsekwentnie bił prawym na korpus. W piątym w końcu zaczęły dochodzić jego prawe również na głowę. Trafił kilka razy, lecz Artur przyjmował wszystko bez zmrużenia oka. Wyrównany przebieg miały kolejne trzy minuty, a obaj szachowali się trochę nawzajem swoimi przednimi rękoma. W siódmym starciu Artur znów wyłączył przeciwnika prawym prostym, przy okazji bijąc raz na jakiś czas mocnym lewym. Role odwróciły się w rundzie numer osiem. Już na początku szturm przeprowadził Tomek i w długiej serii kilka razy trafił. Szpilka chyba przeżywał kryzys, bo praktycznie do gongu boksował na wstecznym, choć trzeba mu przy tym oddać, że fajnie unikał bomby „Górala” rotacją i unikami. Złapał w przerwie drugi oddech i w dziewiątej rundzie znów toczył wyrównany bój z wielkim rywalem. O wszystkim miały więc zadecydować ostatnie trzy minuty. Najpierw dwa razy swoim lewym trafił Artur, w odpowiedzi lewym sierpem przymierzył Tomek, a gdy zabrzmiał gong, obaj podnieśli ręce w geście zwycięstwa. A sędziowie punktowali 94:96, 92:98 i 94:96 – wszyscy na korzyść Szpilki.

Zamiast zaciętej bitwy skończyło się na krótkiej egzekucji. W starciu dwóch niepokonanych pięściarzy Michał Syrowatka (11-0, 3 KO) znokautował błyskawicznie Michała Chudeckiego (10-1-1, 3 KO). Wydawałoby się w niegroźnej sytuacji w zwarciu Syrowatka zrobił mały krok w tył i huknął prawym sierpowym – wprost na szczękę rywala. Chudecki przewróciłby się, ale zawisł na linach. Zanim Grzegorz Molenda zdążył doskoczyć, podopieczny Andrzeja Gmitruka doskoczył i dobił zranioną ofiarę potwornym prawym hakiem. Bardzo ciężki nokaut i wyrównanie porachunków z czasów boksu olimpijskiego, gdy dwukrotnie przegrywał z „TNT”.

Zamiast świetnej i wyrównanej walki mieliśmy pokaz jednego aktora. Maciej Sulęcki (19-0, 4 KO) całkowicie zdominował Grzegorza Proksę (29-4, 21 KO) i wygrał przez nokaut! Pierwszą rundę świetnie rozpoczął popularny „Striczu”. Wciągnął byłego mistrza Europy dwukrotnie na kontrę bezpośrednim prawym, a raz na krótki lewy sierp. – Rozruszaj go – radził w przerwie Fiodor Łapin. Ale pomiędzy czwartą a szóstą minutą dalej przeważał podopieczny Andrzeja Gmitruka, ustawiając wszystko lewym prostym. Grzesiek trafił raz czysto, ale na tym etapie bezwzględnie przegrywał 18:20. Proksa dużo lepiej radził sobie na początku trzeciego starcia, kiedy trafił bezpośrednim lewym. Ale Sulęcki zrewanżował się mu potem bezpośrednim prawym, a wszystko zaakcentował świetną akcją prawy-lewy sierp. Maćkowi wychodziło wszystko, bo nawet w czwartej rundzie, w której prawdopodobnie nieznacznie lepszy był jego oponent, w ostatnich dziesięciu sekundach „Striczu” dwiema pięknymi akcjami znów przechylił chyba szalę na swoją korzyść. Tak samo widział to Przemek Saleta, który punktował w tym momencie 40:36 dla Maćka. Podrażniony Proksa ruszył niczym taran do ostrego ataku w szóstym starciu, lecz rozluźniony Sulęcki spokojnie kontrolował sytuację i punktował swoim lewym prostym. Na półmetku wątpliwości nie było, dlatego „Super G” atakował jeszcze zacieklej. Problem w tym, że do narożnika schodził po kolejnej przegranej rundzie, w dodatku z lekkim rozcięciem łuku brwiowego. – Nie ma stania. Od dołu do góry – zachęcał go i mobilizował Łapin. Ale to był dzień jednego człowieka. Koniec nastąpił w rundzie numer siedem. Sulęcki po prostu karcił każdy ruch Grześka bezpośrednim prawym krzyżowym. Wchodziło wszystko jak w masło. Proksa szedł coraz bardziej otwarty by odmienić losy jednym ciosem, ale nadział się na prawy sierp Sulęckiego. Klasyczny nokaut i niespodzianka – ale czy naprawdę aż taka?
undercardpbn3
Dawid Kostecki (39-2, 25 KO) wrócił dziś po długiej przerwie, ale spotkanie z Andrzejem Sołdrą (11-1-1, 5 KO) miało być dla niego tylko spacerkiem. Nie było! Zaczęło się sensacyjnie. Podopieczny Piotra Wilczewskiego trafił prawym krzyżowym i lewym sierpem. To jeszcze nic, bo po prawym sierpowym w okolice skroni „Cygan” zatańczył i ledwo co ustał na nogach. W narożniku Fiodor Łapin ostrzegał, ale początek drugiej rundy znów wyraźnie dla Sołdry. I nagle na sekundy przed przerwą Kostecki wystrzelił w akcji prawy na prawy i tym razem to Andrzej był liczony! Trzecia odsłona to prawdziwa wojna na wyniszczenie na środku ringu. Cios za cios, bomba za bombę, ale w ostatnich sekundach to prawy sierpowy Dawida zamroczył Andrzeja, czym zapewne zyskał przychylność sędziów. Czwarte starcie to całkowita dominacja Kosteckiego. No – prawie całkowita, bo po dwóch minutach i pięćdziesięciu sekundach lania porozbijany Sołdra nagle wystrzelił lewym sierpem na szczękę. Dawid ustał. Początek piątej rundy to znów przewaga Kosteckiego i gdy wydawało się, że egzekucja na Sołdrze to tylko kwestia czasu, ten fantastycznym zrywem zepchnął do głębokiej defensywy faworyzowanego przeciwnika. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Runda numer sześć to z kolei całkowita dominacja Sołdry. Wszyscy dookoła przecierali oczy ze zdziwienia! A Andrzej poczuł krew, polując na nokaut. Kolejne trzy minuty to rzeź. Obaj wyniszczeni, zmęczeni, rozkrwawieni, ale żaden nie ustępował. Ostatnią soczystą bombę wyprowadził Kostecki, jednak w przekroju tego odcinka znów lepszy był Sołdra. „Cygan” miał więc ostatnie starcie na odmienienie tej trudnej sytuacji. I nic się nie zmieniło – obustronne bombardowanie do ostatniej sekundy nagrodzone gromkimi brawami. Sędziowie punktowali 75:76, 75:77 i 75:77 – wszyscy na korzyść Sołdry!

W drugiej walce gali faworyzowany Łukasz Maciec (22-2-1, 5 KO) pokonał wyraźnie Michała Żeromińskiego (7-2, 1 KO). Pięściarz z Lublina rozpoczął potyczkę ciosami prostymi, wykorzystując lepsze warunki fizyczne, choć Michał wciągnął go w połowie pierwszej rundy na kontrę z prawej ręki po odchyleniu. Po wyrównanej pierwszej odsłonie, w drugiej przewagę zaczął zyskiwać Maciec, który zasypywał przeciwnika seriami złożonymi z kilku ciosów. Michał chciał uderzyć raz a dobrze, jednak „Gruby” konsekwentnie realizował swoje założenia taktyczne. Z daleka bił na górę, a gdy przechodził do półdystansu, szukał miejsca pod łokciami Żeromińskiego. W czwartym starciu Łukasz swoim nieustannym pressingiem po prostu złamał Michała. Z minuty na minutę dysproporcje między nimi były coraz bardziej widoczne. Oglądaliśmy ruch jednostronny, a jedyną niewiadomą wydawało się pytanie, czy Maciec zdoła dopisać do swojego rekordu szóstą „czasówkę”. W końcu na pół minuty przed końcem szóstej rundy po lewym haku w okolice wątroby Michał musiał przyklęknąć, choć Robert Gortat nie liczył, bo potraktował to jako zbyt niskie uderzenie. – On walczy już tylko o przetrwanie – krzyczała w narożniku swojemu koledze Karolina Michalczuk. I tak to trochę wyglądało. W połowie siódmej rundzie znów ta sama akcja. Tym razem Żeromiński nie był liczony, lecz widać było na jego twarzy grymas bólu. Krańcowo wyczerpany Michał pokazał charakter i dotrwał do ostatniego gongu. Sędziowie nie mieli problemów ze wskazaniem lepszego, punktując wygraną Maćca 79:73 i dwukrotnie 80:72.

W pierwszej walce Polsat Boxing Night Piotr Gudel (2-1, 0 KO) pokonał Rafała Kaczora (2-1, 0 KO), wyrównując porachunki z zeszłego roku. Żądny rewanżu Gudel już pod koniec pierwszej minuty trafił mocnym sierpem, doskoczył do zranionej ofiary zasypał ją serią bomb. Sędzia liczył wałbrzyszanina do ośmiu i choć ten zdołał wyjść z opresji, to krwawił z prawego łuku brwiowego. W drugiej odsłonie Kaczor wrócił do gry, a w końcówce nawet zyskał lekką przewagę. Podobnie było w trzecim starciu, choć obaj zawodnicy poszli już na otwartą bitkę i nokaut bądź przynajmniej nokdaun mógł nadejść w każdym momencie. Rafał zagapił się na początku czwartej rundy, gdy Piotrek w zwarciu zrobił krok w tył i huknął lewym sierpem na szczękę. Rywal znów w odpowiedzi zaakcentował końcówkę. Kolejne sześć minut to typowa wojna na przełamanie. Mocniej bił Piotrek, natomiast Rafał zachował jakby więcej sił o pozostawał aktywniejszy. Trzydzieści sekund przed końcem Kaczor trafił soczystym lewym sierpem na brodę, ale wygranej nie mógł być pewien. Sędziowie punktowali niejednogłośnie 57:56, 55:58 i 58:56 – na korzyść Gudela, któremu udał się rewanż.

źródło: bokser.org

ANDRZEJ GMITRUK WIERZY W ZWYCIĘSTWA SULĘCKIEGO I ADAMKA

gmitruk_andrzej

Andrzej Gmitruk, były trener Tomasza Adamka, szkoleniowiec Macieja Sulęckiego ocenia szanse Tomasza Adamka i Artura Szpilki w sobotniej walce podczas Polsat Boxing Night.

- Jaki przebieg będzie miała walka Tomasz Adamek – Artur Szpilka?
Andrzej Gmitruk: Mam przeczucie, że będzie to twardy i emocjonujący pojedynek. Moim faworytem jest jednak Tomek. Jego poziom sportowy nie wymaga rekomendacji. Nie przyleciał do Polski po to, by przegrać. Niezwykle istotna będzie jego rutyna. Stoczył mnóstwo walk ze świetnymi przeciwnikami i wielokrotnie miał do czynienia z trudnymi ringowymi sytuacjami, których nie poznał Artur. Niewiele zabrakło, a odwróciłby również wynik ostatniej, przegranej walki z Wiaczesławem Głazkowem. W końcówce był bliski wygranej przed czasem.

- Czy najistotniejsze dla wyniku pojedynku będą ostatnie rundy? A może zakończy się on dużo szybciej?
AG: Wszystko zależy od tego, jak Szpilka wytrzyma obciążenie emocjonalne. Jeśli zaś chodzi o Tomka, możemy być pewni, że zachowa zimną głowę. Sądzę, że w ósmej lub dziewiątej rundzie Adamek będzie już bliski odniesienia zwycięstwa. Arturowi nic nie ujmuję. Dawno nie widziałem w polskim boksie tak zdeterminowanego i odważnego boksera. Niezależnie od wyniku walki, należy w niego inwestować.

- Trenuje pan Macieja Sulęckiego, czy pana podopieczny sprawi sensację i pokona Grzegorza Proksę?
AG: Gdybym nie wierzył w jego zwycięstwo, to bym z nim nie pracował. Maciek jest odważny i konsekwentny. Jeśli nie da się zaskoczyć Grzegorzowi w pierwszej fazie walki, będzie dobrze. Poziom przeciwnika nie będzie dla niego szokiem. Ostatni rywale, z którymi walczył, z całą pewnością nie należeli do słabeuszy.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

« Older Entries