Archiwum: BOKS ZAWODOWY

STYCZNIOWE NOTOWANIA RANKINGOWE WBC I WBA. MACIEC I JANIK W „15″

janik01

Co słychać w styczniowych rankingach zawodowców? Publikowaliśmy już zestawienia federacji IBF i WBO. Dzisiaj naszą wyliczankę zaczynamy od federacji WBC, w której polskich nazwisk jest tradycyjnie najwięcej.

W wadze ciężkiej o jedno oczko awansował Artur Szpilka (17-1, 12 KO), który tym samym wskoczył do pierwszej dziesiątki. Po wielu miesiącach do zestawienia powrócił dwudziesty siódmy obecnie Mariusz Wach (29-1, 16 KO). Cztery pozycje niżej widnieje nazwisko Andrzeja Wawrzyka (29-1, 15 KO), a trzydzieste czwarte miejsce to kolejny debiutant – Marcin Rekowski (15-1, 12 KO). W kategorii cruiser piątą pozycję utrzymał Krzysztof Włodarczyk (49-3-1, 35 KO). Trzynasty jest Mateusz Masternak (34-2, 24 KO), a tuż za jego plecami umieszczono Łukasza Janika (28-2, 15 KO). Wciąż czwarty w dywizji półciężkiej pozostaje Andrzej Fonfara (26-3, 15 KO), który 18 kwietnia skrzyżuje rękawice ze sławnym Julio Cesarem Chavezem Jr. W wadze super średniej mamy dwóch swoich przedstawicieli – Przemysław Opalach (16-2, 14 KO) jest dwudziesty dziewiąty, a Maciej Sulęcki (19-0, 4 KO) trzydziesty trzeci. Prawa pretendenta w kategorii junior średniej nabył piętnasty obecnie Łukasz Maciec (22-2-1, 5 KO), a drugą dziesiątkę zamyka Damian Jonak (38-0-1, 21 KO). Ostatnim naszym rodakiem w tym rankingu jest trzydziesty pierwszy w dywizji piórkowej Kamil Łaszczyk (19-0, 7 KO).

O wiele surowiej potraktowała naszych zawodowców federacja WBA, która opublikowała swój nowy ranking, obejmujący już styczniowe walki. Tak jak przed miesiącem znalazło się w nim trzech polskich pięściarzy. Cała trójka występuje w kategorii junior ciężkiej. Swoje pozycje utrzymali piąty Mateusz Masternak oraz ósmy Krzysztof Głowacki (24-0, 15 KO), przy czym ten drugi poluje na pas organizacji WBO i wkrótce zapewne zostanie usunięty z tego zestawienia. Trzecim Polakiem w zestawieniu jest jedenasty Łukasz Janik.

GBENGA OLUOKUN RYWALEM MARIUSZA WACHA NA GALI W LUBINIE

– Gbenga Oluokun bez wątpienia okaże się mocniejszym rywalem niż Travis Walker, którego Mariusz znokautował w grudniu – ocenia promotor Mariusz Grabowski, organizator zaplanowanej na 14 marca gali boksu w Lubinie. 35-letni Mariusz Wach będzie miał 10 rund, aby rozprawić się z Nigeryjczykiem o pseudonimie „Bang Bang” i na oczach 4-tysięcznej widowni wygrać trzecią walkę po porażce z mistrzem świata wagi ciężkiej Władymirem Kliczką.

Pogromca Adamka dał przykład
19 zwycięstw, 10 porażek. Bilans walk 31-letniego Oluokuna nie zachwyca. Między innymi dlatego, że ten mieszkający w Niemczech bokser w ostatnich latach wielokrotnie rywalizował z pięściarzami będącymi pod opieką organizatorów gal. Na tak zwanym wyjeździe o zwycięstwo na punkty często jest stokroć trudniej niż u siebie. Kilka lat temu Oluokun nie dał się znokautować Kubratowi Pulevowi i Robertowi Heleniusowi. W 2009 roku uporał się ze zmęczonym boksem Lamonem Brewsterem (były mistrz świata WBO dziś prawie nic nie widzi na jedno oko). Rok później potężnym prawym w 4. rundzie zaskoczył solidnego Konstantina Airicha, a ten cios był początkiem końca pojedynku.

Nie ulega jednak wątpliwości, że wyższy o kilkanaście centymetrów Wach musiałby walczyć wyjątkowo nieroztropnie, by dać się zaskoczyć Nigeryjczykowi. Albo fatalnie się przygotować, na co jednak raczej nie ma szans, skoro od kilku tygodni pracuje w New Jersey z Jamesem Alim Bashirem, drugim trenerem Kliczki. Skoro dwa i pół roku temu w Moskwie późniejszy pogromca Tomasza Adamka, Vyacheslav Glazkov, walkę z Oluokunem zakończył technicznym nokautem w 7. rundzie, to Wacha powinno być stać na podobny wyczyn. W USA jest już także trener Piotr Wilczewski, co najprawdopodobniej oznacza, że zarzuty o posiadanie narkotyków, postawione byłemu mistrzowi Europy dwa miesiące temu, okażą się bezpodstawne.

Telefon z USA, czy z Wysp?
Zwycięstwo nad Oluokunem raczej nie przybliży Wacha do drugiej w karierze walki o mistrzostwo. Chociaż…

– Proszę zwrócić uwagę, z jakimi podrzędnymi rywalami ostatnio bije się Shannon Briggs. Czeka na walkę o tytuł i niewykluczone, że się doczeka – zaznacza Grabowski. Oferta zagranicznego pojedynku, ze znacznie silniejszym rywalem, wydaje się jednak kwestią czasu.

Szansa na tytuł dla Wacha wciąż się tli. Szczególnie z tego względu, że jeden z czterech pasów (WBC) posiada Deontay Wilder, a biorąc pod uwagę potencjał, dorównują mu tylko Tyson Fury, Alexander Povetkin i David Haye. Odstają od nich Bryant Jennings, Mike Perez, Kubrat Pulev, Bermane Stiverne, Glazkov, Steve Cunningham i Ruslan Chagaev, a żagli jeszcze nie rozwinął mistrz olimpijski Anthony Joshua. Swoją drogą, kto wie, czy za kilka miesięcy do Wacha nie zadzwoni telefon z Wysp Brytyjskich. 25-letni Joshua na pewno chciałby udowodnić, że z polskim olbrzymem może poradzić sobie nie gorzej niż dwa lata temu Kliczko.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

KRZYSZTOF GŁOWACKI CORAZ BLIŻEJ WALKI O TYTUŁ MISTRZA ŚWIATA. NURI SEFERI BEZ SZANS

glowacki_seferi_mini

W głównej walce wieczoru gali boksu zawodowego w Toruniu, będącej jednocześnie półfinałem eliminatora do tronu federacji WBO kategorii junior ciężkiej, Krzysztof Głowacki (24-0, 15 KO) pokonał Nuri Seferiego (36-7, 20 KO). W pierwszej odsłonie „Albański Tyson” szukał prawego na korpus. Pięściarz z Wałcza skontrował po przepuszczeniu swoim lewym i również kilka razy obił doły przeciwnika. Podobny przebieg miała również druga runda, choć Seferiemu udało się raz dosięgnąć głowy Polaka lewym sierpowym. „Główka” miał jednak wszystko pod kontrolą. W trzeciej rundzie uruchomił nogi i prawym jabem stopował nacierającego oponenta. Czwartą rozpoczął bezpośrednim lewym na szczękę, jednak twardy jak skała Seferi nic sobie z tego nie robił. Szybszy i lotniejszy na nogach Krzysztof pozostawał nieuchwytny dla niższego rywala, dlatego ten w szóstym starciu nastawił się na przepuszczenie lewego i po odchyleniu bądź bloku odpowiedź swoim prawym. Dwukrotnie taka akcja mu się udała, więc „Główka” musiał wyciągnąć wnioski i powrócić do punktowania prawym prostym. To starczyło do szachowania przeciwnika, a zarazem robiło miejsce na potężny lewy raz na jakiś czas. Bo Nuri teoretycznie cały czas naciskał, lecz jego ciosy nie dochodziły najczęściej celu. Mijały kolejne minuty, a Krzysiek mądrze i konsekwentnie realizował założenia taktyczne, nie wdając się w niepotrzebne wymiany z niższym Albańczykiem. Głowacki kilka razy trafił czysto, jednak Seferi ze swoją twardą jak skała szczęką przyjmował te bomby bez zmrużenia oka. Pomimo przewagi na początku dwunastego starcia to Polak podkręcił tempo i parę razy swoją bombą w lewej ręce poczęstował rywala. Czterdzieści sekund przed końcem lewym sierpowym omal nie skosił go z nóg, ale Seferi jakimś cudem ustał i tym razem. Po ostatnim gongu nie było wątpliwości. Sędziowie punktowali 118:110, 118:110 i 120:108 – wszyscy na korzyść „Główki”.

Marek Matyja (8-0, 3 KO) miał być nową gwiazdą naszej wagi półciężkiej, ale ostatnio trochę zawodził. Dziś jednak z nawiązką zrewanżował się za mniej udane wcześniejsze występy, demolując w wielkim stylu dawnego pretendenta do pasa WBA Regular, Stjepana Bozicia (29-10, 19 KO). Wychowanek Wojciecha Bartnika, obecnie trenujący pod okiem Fiodora Łapina, pomimo świetnych warunków fizycznych preferuje walkę w półdystansie. I tak było również przed momentem. Od początku polował mocnymi hakami na korpus doświadczonego przeciwnika, robiąc sobie miejsce na uderzenia na szczękę. Z każdą minutą przewaga silniejszego fizycznie zawodnika z Oleśnicy wzrastała, a kumulacja nastąpiła w rundzie trzeciej. Wtedy właśnie po kolejnym prawym sierpowym w okolice ucha Bozić przyklęknął. Sędzia doliczył do ośmiu, ale za moment wkroczył już do akcji w obawie przed ciężkim nokautem.

Ewa Piątkowska (6-0, 4 KO) zdała najważniejszy test w swojej dotychczasowej karierze na zawodowstwie, pokonując na punkty Sabrinę Giuliani (12-4, 1 KO) Od pierwszych sekund pojedynku „Tygrysica” imponowała skutecznym lewym prostym, próbując kończyć akcje silnym i skutecznym prawym sierpowym. Bliźniaczo podobną postawę Polki mogliśmy zauważyć w rundzie drugiej. Belgijka dosyć ospale wracała do obrony po swoich atakach, nadziewając się na kontry Piątkowskiej. Była zawodniczka rugby chętnie zadawała bezpośrednie prawe, ciosy proste, udanie skracała dystans, szukała uderzeń na korpus, ale i również wyczekiwała na błędy przeciwniczki, co rzeczywiście wychodziło jej nad wyraz dobrze. W ferworze walki Giulani nie zagroziła naszej pięściarce, która ze spokojem kontrolowała tempo i całe starcie. Jednogłośna była też decyzja sędziów punktowych, według których Piątkowska wygrała wszystkie rundy.

Ta walka budziło sporo emocji jeszcze kilka dni temu. Obaj panowie - Krzysztof Rogowski (9-12, 4 KO) i Piotr Gudel (3-1, 0 KO) – nie szczędzili sobie gorzkich słów w prasie, ale trzeba przyznać, że ta sportowa złość przełożyła się na co prawda chaotyczne, ale za to bardzo dramatyczne i ciekawe widowisko. Pierwsze minuty to szalone wymiany z obu stron. W trzeciej odsłonie przewaga zaczęła się przychylać na stronę „Rogusia”. W czwartej dla odmiany sierpy Gudela robiły większe spustoszenie, ale niemal równo z gongiem podopieczny Dariusza Snarskiego bezpośrednim prawym rzucił przeciwnika na deski. Finisz z kolei należał do podopiecznego Andrzeja Liczika, który zmieniając co chwilę pozycję z normalnej na mańkuta oszukiwał starszego kolegę. Po ostatnim gongu obaj dostali gromkie i zasłużone brawa, ale na werdykt czekano z niecierpliwością, bo ten mógł pójść w obie strony. Sędziowie mieli trudne zadanie, ale jednogłośnie opowiedzieli się za Piotrem Gudelem, punktując 57:56 i dwukrotnie 58:56. Ale Krzysztof Rogowski również pozostawił po sobie dobre wrażenie.

Maciej Miszkiń (16-3, 4 KO) przerwał czarną serię trzech kolejnych porażek odprawiając Dmitrijsa Ovsjannikovsa (2-2-2). Polak skracał dystans mocnym lewym dyszlem, a już z bliska, mając rywala przy linach, okładał go hakami po dole, podbródkami i sierpami. Brakowało może zmiany tempa, ale przewaga podopiecznego Fiodora Łapina nie podlegała dyskusji. Ovsjannikovs w trzeciej rundzie po zwodzie na górę uderzył ładnie lewym pod prawy łokieć. To była najlepsza akcja w jego wykonaniu, ale większego spustoszenia nie zrobiła. Miszkiń konsekwentnie parł do przodu, w szóstej odsłonie podkręcił jeszcze tempo i był blisko przełamania przeciwnika. Ten jednak wytrzymał dzielnie wszystko z podbitym okiem i ciężko dysząc. Sędziowie punktowali na korzyść Maćka 60:54 i dwukrotnie 59:55.

Krzysztof Kosela (1-0) ma już za sobą zawodowy debiut. Blisko 120-kilogramowy olbrzym pokonał sprowadzonego na ostatnią chwilę Artsioma Czarniakiewicza (1-9, 1 KO), ale przed nim jeszcze sporo pracy. Brązowy medalista ostatnich MP Seniorów kontrolował przeciwnika ciosami prostymi, wykorzystując świetne warunki fizyczne. Niestety w tych uderzeniach brakowało dynamiki, stąd doświadczony Białorusin był w stanie unikać tych bomb. Podopieczny Adama Jabłońskiego najbliżej szczęścia był na początku trzeciej rundy, kiedy długim prawym krzyżowym zranił rywala, ale ten sprytnie sklinczował i nie dał sobie zrobić większej krzywdy do końca.

źródło: bokser.org
glowacki_seferi

KRZYSZTOF GŁOWACKI: SEFERI TO NAJTRUDNIEJSZY RYWAL W MOJEJ KARIERZE

glowacki_seferi_mini

- Po kilku pojedynkach Krzysztofa Włodarczyka oraz potyczce Rafała Jackiewicza z Delvinem Rodriguezem, walka Głowacki – Seferi pod względem sportowym powinna okazać się najlepszą, jaką do tej pory organizowaliśmy naszemu pięściarzowi w Polsce, przeciwko zagranicznemu rywalowi – ocenia promotor Andrzej Wasilewski.

O formę Krzysztofa Głowackiego, nad którą czuwał trener Fiodor Łapin, przed sobotnią galą w Toruniu zapewne możemy być spokojni. Większą niewiadomą jest dyspozycja Nuri Seferiego. 38-latek z Albanii zapewnia jednak, że przygotował się jak należy.

Rzadko zdarza się, by walce pięściarza, który przybywa do Polski z zagranicy, towarzyszyło spore zainteresowanie w jego własnym kraju. Tak jest w tym przypadku. Seferi zaprasza Albańczyków do oglądania transmisji na kanale Super Sport, za pośrednictwem swojej strony na Facebooku. Zgromadził tam aż 371 tysięcy sympatyków. Biorąc pod uwagę polskich bokserów, pod tym względem przebija go tylko Artur Szpilka (549 tysięcy).

„Albański Tyson” dotarł do Polski we wtorek. Po południu spotkał się z Głowackim na konferencji prasowej w Warszawie. Panowała sportowa atmosfera.

– Trenowałem w Niemczech przez osiem tygodni, za mną 85 rund sparingowych, między innymi przeciwko byłemu mistrzowi świata Juanowi Carlosowi Gomezowi. Szanuję Głowackiego, ale przyleciałem tu, by wygrać. Mam dość sił, by walczyć przez dwanaście rund, ale dobrze wiem, jak trudno wygrać na punkty w obcym kraju. Poszukam nokautu – zapowiada Seferi.

– Seferi to wielki wojownik, bez wątpienia najtrudniejszy rywal w mojej karierze. Jestem gotowy na dwanaście rund ciężkiej wojny – deklaruje Głowacki.

Albańczykowi marzy się rewanż z Marco Huckiem, któremu uległ dziewięć lat temu. Walka z Głowackim ma status półfinału tak zwanego eliminatora do tytułu WBO wagi cruiser, należącego do Niemca. Zwycięzcą pierwszego został jesienią Anglik Tony Bellew, który okazał się lepszy od swojego rodaka Nathana Cleverly’ego.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

AIBA PRO BOXING MA TRZECH PIERWSZYCH ZAWODOWYCH MISTRZÓW ŚWIATA

pas apb

Boks zawodowy promowany przez AIBA, czyli projekt AIBA Pro Boxing, wszedł w kolejny ważny etap swojego rozwoju. Tym razem na galach w Stambule i Baku wyłoniono pierwszych mistrzów świata wag półśredniej (69 kg), średniej (75 kg) oraz superciężkiej (+91 kg). Trzej pierwsi czempioni AIBA Pro Boxing, którzy wpisali się w historię boksu to Turcy Onur Sipal (4-0, 0 KO), Adem Kilicci (4-0, 0 KO) oraz Niemiec Erik Pfeifer (4-0, 1 KO).
kilicci_title
28-letni Kilicci, którego największym jak dotąd sukcesem w boksie olimpijskim było wywalczenie brązowego medalu Mistrzostw Świata w Chicago (2007), przed własną publicznością wypunktował w sobotę po 8. rundach 26-letniego Rosjanina Artema Chebotareva (mistrz Europy z Moskwy z 2010 roku). Sędziowie punktowali zgodnie: 80-72, 78-74 i 79-73 dla Turka. Tym samym Adem Kilicci potwierdził, że zwycięstwo nad Chebotarevem, które odniósł 21 listopada nie było przypadkowe.
pfeifer_title
Również przez pełen dystans trwała sobotnia mistrzowska rywalizacja 28-letniego Pfeifera (dwukrotny brązowy medalista Mistrzostw Świata – 2011 i 2013) z o rok młodszym Marokańczykiem Mohamedem Arjaoui, którą w ringu prowadził polski arbiter Mariusz Górny. Po zakończeniu sędziowie punktowi byli jednogłośni w ocenie ringowych wydarzeń, punktując trzy razy 78-74 dla mierzącego 191 cm Niemca.
sipal_title
Trzeci tytuł mistrzowski wywalczył w niedzielę 25-letni Sipal, punktując jednogłośnie po 8 rundach Kenijczyka Raytona Duku Okwiri. podobnie jak w przypadku rywalizacji Kilicci-Chebotarev, była to druga walka wspomnianych pięściarzy (29 listopada lepszym był również Turek). Dodajmy, że mistrzowską walkę punktował m.in. Mariusz Górny (78-74). Pozostali dwaj arbitrzy ocenili ją 78-74 i 77-75.

WYNIKI 4. SERII GAL BOKSERSKICH AIBA PRO BOXING

75 KG
23 STYCZNIA 2015 ROKU [STAMBUŁ, TURCJA]

Nickson Otieno Abaka (Kenia) – Marlo Delgado (Ekwador) 2-1
Dmytro Mytrofanov (Ukraina) – Hosam Abdin (Egipt) 2-1
Mickael Tavares (Francja) – Bogdan Juratoni (Rumunia) 3-0
Adem Kilicci (Turcja) – Artem Chebotaryev (Rosja) 3-0

+91 KG
23 STYCZNIA 2015 ROKU [BAKU, AZERBEJDŻAN]

Ahmed Samir (Egipt) – Sergey Verveyko (Ukraina) WO.
Mihai Nistor (Rumunia) – Tony Yoka (Francja) WO.
Magomed Omarov (Rosja) – Magomedrasul Medzhidov (Azerbejdżan) 2-1
Erik Pfeifer (Niemcy) – Mohamed Arjaoui (Maroko) 3-0

69 KG
24 STYCZNIA 2015 ROKU [BAKU, AZERBEJDŻAN]

Gyula Kate (Węgry) – Marcos Nader (Austria) WO.
Andrey Zamkovoy (Rosja) – Denys Lazarev (Ukraina) 3-0
Eimantas Stanionis (Litwa) – Tamerlan Abdullayev (Azerbejdżan) 3-0
Onur Sipal (Turcja) – Rayton Duku Okwiri (Kenia) 3-0

poza rankingowa walka
Onder Sipal (Turcja) – Gyula Kate (Węgry) 3-0

KOŃCZY SIĘ FAZA PRZED-RANKINGOWA RYWALIZACJI AIBA PRO BOXING

res15

Przed nami czwarty i zarazem ostatni etap fazy przed-rankingowej projektu AIBA Pro Boxing, który ma wyłonić historycznych, bo pierwszych, zawodowych mistrzów świata wg. AIBA. Od jutra do 5 lutego decydujące o ostatecznym układzie rankingów walki stoczą zawodnicy wag z limitem od 49 kg do +91 kg.

Harmonogram najbliższych gal wygląda następująco: 23 stycznia – Baku (+91 kg), 23 stycznia – Stambuł (75 kg); 24 stycznia – Baku (69 kg), 30 stycznia – Nowosybirsk (52 kg), 30 stycznia – - Astana (60 kg), 30 stycznia – Sofia (81 kg), 30 stycznia – Catania (91 kg), 31 stycznia – Nowosybirsk (64 kg), 5 lutego – Hongkong (49 kg).
ranking12
Dotychczasowe trzy etapy fazy przed-rankingowej wykreowały już pierwsze zawodowe gwiazdy nowej formuły rywalizacji, którą firmuje Międzynarodowe Stowarzyszenie Boksu (AIBA). Są nimi w kolejności kategorii wagowych: Chińczyk Lu Bin (49 kg), Rosjanin Misha Aloyan (52 kg), Argentyńczyk Alberto Melian (56 kg), Irlandczyk John David Joyce i Uzbek Hurshid Tojibayev (obaj 60 kg), Rosjanin Armen Zakaryan (64 kg), Turcy Onur Sipal (69 kg) i Adem Kilicci (75 kg), Rosjanin Alexey Egorov (91 kg) oraz Marokańczyk Mohamed Arjaoui i Niemiec Erik Pfeifer (obaj +91 kg).

Analizując wyniki poszczególnych gal dostrzec można co najmniej kilka niespodziewanych rozstrzygnięć, jak porażki znakomitych rosyjskich pięściarzy Dmitriya Polyanskiya, Andreya Zamkovoya, Artema Chebotareva, Nikity Ivanova i Magomeda Omarova. Zupełnie nie wiedzie się w AIBA Pro Boxing gwieździe włoskiego boksu, Domenico Valentino (60 kg), który przegrał wszystkie trzy walki. Taki sam bilans ma m.in. znany z występów w Hussars Poland Sergey Verveyko, który dwukrotnie przed czasem zostawał odsyłany do swojego narożnika.

WYNIKI DOTYCHCZASOWYCH WALK W RAMACH PROJEKTU AIBA PRO BOXING

49 KG

1 LISTOPADA 2014 ROKU [HONGKONG]
Carlos Quipo (Ekwador) – David Ayrapetyan (Rosja) 3-0
Mark Barriga (Filipiny) – Leandro Blanc (Argentyna) 3-0
Wu Zhonglin (Chiny) – Patrick Lourenco (Brazylia) 2-1
Lu Bin (Chiny) – Birzhan Zhakypov (Kazachstan) 3-0

29 LISTOPADA 2014 ROKU [HONGKONG]
David Ayrapetyan (Rosja) – Leandro Blanc (Argentyna) 3-0
Birzhan Zhakypov (Kazachstan) – Patrick Lourenco (Brazylia) 3-0
Carlos Quipo (Ekwador) – Mark Barriga (Filipiny) 3-0
Lu Bin (Chiny) – Wu Zhonglin (Chiny) 3-0

20 GRUDNIA 2014 ROKU [HONGKONG]
Patrick Lourenco (Brazylia) – David Ayrapetyan (Rosja) WO.
Birzhan Zhakypov (Kazachstan) – Leandro Blanc (Argentyna) 3-0
Wu Zhonglin (Chiny) – Carlos Quipo (Ekwador) 2-1
Lu Bin (Chiny) – Mark Barriga (Filipiny) 3-0
pro49
52 KG

26 PAŹDZIERNIKA 2014 ROKU [NOWOSYBIRSK, ROSJA]
Mohammed Flissi (Algieria) – Redouane Asloum (Francja) TKO 2
Elias Emigio (Meksyk) – Fernando Martinez (Argentyna) 3-0
Misha Aloyan (Rosja) – Vincenzo Picardi (Włochy) 3-0
Ilyas Suleimenov (Azerbejdżan) – Jasurbek Latipov (Uzbekistan) 3-0

28 LISTOPADA 2014 ROKU [NOWOSYBIRSK, ROSJA]
Fernando Martinez (Argentyna) – Vincenzo Picardi (Włochy) 2-0
Jasurbek Latipov (Uzbekistan) – Redouane Asloum (Francja) 3-0
Ilyas Suleymenov (Kazachstan) – Mohamed Flissi (Algieria) KO 3
Misha Aloyan (Rosja) – Alexandar Alexandrov (Bułgaria) 3-0

19 GRUDNIA 2014 ROKU [NOWOSYBIRSK, ROSJA]
Jasurbek Latipov (Uzbekistan) – Vincenzo Picardi (Włochy) 3-0
Fernando Martinez (Argentyna) – Redouane Asloum (Francja) 3-0
Elias Emigio (Meksyk) – Ilyas Suleymenov (Kazachstan) 2-1
Misha Aloyan (Rosja) – Mohamed Flissi (Algieria) WO.
pro52
56 KG

1 LISTOPADA 2014 ROKU [BUENOS AIRES, ARGENTYNA]
Khedafi Djelkhir (Francja) – Yoni Blanco Pacheco (Wenezuela) 3-0
Zhang Jiawei (Chiny) – Sergey Vodopyanov (Rosja) 3-0
Robenilson Vieira (Brazylia) – Javid Chelabiyev (Azerbejdżan) 3-0
Alberto Melian (Argentyna) – Benson Njangiru (Kenia) 3-0

29 LISTOPADA 2014 ROKU [BUENOS AIRES, ARGENTYNA]
Benson Njangiru (Kenia) – Yoni Blanco Pacheco (Wenezuela) 3-0
Javid Chelabiyev (Azerbejdżan) – Selcuk Eker (Turcja) 3-0
Robenilson Vieira (Brazylia) – Zhang Jiawei (Chiny) 2-1
Alberto Melian (Argentyna) – Khedafi Djelkhir (Francja) 3-0

15 STYCZNIA 2015 ROKU [LEVALLOIS-PERRET, FRANCJA]
Benson Njangiru (Kenia) – Sergey Vodopyanov (Rosja) WO.
Javid Chelabiyev (Azerbejdżan) – Yoni Blanco Pacheco (Wenezuela) 3-0
Alberto Melian (Argentyna) – Zhang Jiawei (Chiny) 2-1
Khedafi Djelkhir (Francja) – Robenilson Vieira (Brazylia) 3-0
Selcuk Eker (Turcja) – Benson Njangiru (Kenia) 2-0
pro56
60 KG

24 PAŹDZIERNIKA 2014 ROKU [ASTANA, KAZACHSTAN]
David Oliver Joyce (Irlandia) – Berik Abdrakhmanov (Kazachstan) 3-0
Hurshid Tojibayev (Uzbekistan) – Dmitriy Polyanskiy (Rosja) 3-0
Robson Conceicao (Brazylia) – Artur Bril (Niemcy) 3-0
Charly Suarez (Filipiny) – Domenico Valentino (Włochy) 2-0

21 LISTOPADA 2014 ROKU [ASTANA, KAZACHSTAN]
David Oliver Joyce (Irlandia) – Domenico Valentino (Włochy) 3-0
Dmitry Polyanskiy (Rosja) – Arthur Bril (Niemcy) 3-0
Hurshid Tojibayev (Uzbekistan) – Robson Conceicao (Brazylia) 2-1
Berik Abdrakhmanov (Kazachstan) – Charly Suarez (Filipiny) 3-0

20 GRUDNIA 2014 ROKU [ASTANA, KAZACHSTAN]
Hurshid Tojibayev (Uzbekistan) – Charly Suarez (Filipiny) 2-0
David Oliver Joyce (Irlandia) – Arthur Bril (Niemcy) 3-0
Dmitry Polyanskiy (Rosja) – Domenico Valentino (Włochy) 3-0
Berik Abdrakhmanov (Kazachstan) – Robson Conceicao (Brazylia) 2-0
pro60
64 KG

27 PAŹDZIERNIKA 2014 ROKU [NOWOSYBIRSK, ROSJA]
Artem Harutyunyan (Niemcy) – Boris Georgiev (Bułgaria) 3-0
Juan Pablo Romero (Meksyk) – Carlos Aquino (Argentyna) 3-0
Abdelkader Chadi (Algieria) – Evaldas Petrauskas (Litwa) 2-0
Armen Zakaryan (Rosja) – Vyacheslav Kyslytsyn (Ukraina) 3-0

29 LISTOPADA 2014 ROKU [NOWOSYBIRSK, ROSJA]
Carlos Aquino (Argentyna) – Evaldas Petrauskas (Litwa) 2-0
Boris Georgiev (Bułgaria) – Vyacheslav Kyslytsyn (Ukraina) 3-0
Abdelkader Chadi (Algieria) – Juan Pablo Romero (Meksyk) 2-0
Armen Zakaryan (Rosja) – Artem Harutyunyan (Niemcy) 3-0

20 GRUDNIA 2014 ROKU [NOWOSYBIRSK, ROSJA]
Evaldas Petrauskas (Litwa) – Boris Georgiev (Bułgaria) TKO 5
Carlos Aquino (Argentyna) – Vyacheslav Kyslytsyn (Ukraina) 2-0
Artem Harutyunyan (Niemcy) – Abdelkader Chadi (Algieria) 2-0
Armen Zakaryan (Rosja) – Juan Pablo Romero (Meksyk) WO.
pro64
69 KG

25 PAŹDZIERNIKA 2014 ROKU [BAKU, AZERBEJDŻAN]
Andrey Zamkovoy (Rosja) – Fariz Mammadov (Azerbejdżan) 3-0
Denys Lazarev (Ukraina) – Gyula Kate (Węgry) 3-0
Rayton Duku Okwiri (Kenia) – Marcos Nader (Austria) KO 2
Onur Sipal (Turcja) – Araik Marutjan (Niemcy) 3-0

29 LISTOPADA 2014 ROKU [BAKU, AZERBEJDŻAN]
Onur Sipal (Turcja) – Rayton Duku Okwiri (Kenia) 3-0
Eimantas Stanionis (Litwa) – Marcos Nader (Austria) 3-0
Andrey Zamkovoy (Rosja) – Denys Lazarev (Ukraina) 3-0
Tamerlan Abdullayev (Azerbejdżan) – Gyula Kate (Węgry) 3-0

20 GRUDNIA 2014 ROKU [BAKU, AZERBEJDŻAN]
Gyula Kate (Węgry) – Eimantas Stanionis (Litwa) 3-0
Rayton Duku Okwiri (Kenia) – Andrey Zamkovoy (Rosja) 3-0
Onur Sipal (Turcja) – Denys Lazarev (Ukraina) 3-0
Tamerlan Abdullayev (Azerbejdżan) – Marcos Nader (Austria) WO.
pro69
75 KG

1 LISTOPADA 2014 ROKU [STAMBUŁ, TURCJA]
Hosam Abdin (Egipt) – Mickael Tavares (Francja) 3-0
Dmytro Mytrofanov (Ukraina) – Bogdan Juratoni (Rumunia) 2-1
Artem Chebotaryev (Rosja) – Marlo Delgado (Ekwador) DQ 6
Adem Kilicci (Turcja) – Nickson Otieno Abaka (Kenia) 3-0

21 LISTOPADA 2014 ROKU [STAMBUŁ, TURCJA]
Bogdan Juratoni (Rumunia) – Mickael Tavares (Francja) 3-0
Dmytro Mytrofanov (Ukraina) – Hosam Abdin (Egipt) 3-0
Marlo Delgado (Ekwador) – Nickson Otieno Abaka (Kenia) 3-0
Adem Kilicci (Turcja) – Artem Chebotaryev (Rosja) 3-0

12 GRUDNIA 2014 ROKU [STAMBUŁ, TURCJA]
Mickael Tavares (Francja) – Marlo Delgado (Ekwador) 3-0
Bogdan Juratoni (Rumunia) – Nickson Otieno Abaka (Kenia) 3-0
Artem Chebotaryev (Rosja) – Dmytro Mytrofanov (Ukraina) 2-0
Adem Kilicci (Turcja) – Hosam Abdin (Egipt) 3-0
pro75
81 KG

24 PAŹDZIERNIKA 2014 ROKU [SOFIA, BUŁGARIA]
Nikita Ivanov (Rosja) – Joe Ward (Irlandia) 3-0
Ehsan Rouzbahani (Iran) – Oybek Mamazulunov (Uzbekistan) 1-0
Mathieu Bauderlique (Francja) – Adilbek Niyazimbetov (Kazachstan) 3-0
Serge Michel (Niemcy) – Joseph Kennedy St. Pierre (Mauritius) 3-0

21 LISTOPADA 2014 ROKU [SOFIA, BUŁGARIA]
Mathieu Bauderlique (Francja) – Joseph Kennedy St. Pierre (Mauritius) 3-0
Joe Ward (Irlandia) – Oybek Mamazulunov (Uzbekistan) 3-0
Nikita Ivanov (Rosja) – Ehsan Rouzbahani (Iran) 3-0
Spas Genov (Bułgaria) – Dzemal Bosnjak (Bośnia i Hercegowina) 3-0

12 GRUDNIA 2014 ROKU [SOFIA, BUŁGARIA]
Joe Ward (Irlandia) – Serge Michel (Niemcy) 3-0
Ehsan Rouzbahani (Iran) – Mathieu Bauderlique (Francja) 2-0
Joseph Kennedy St. Pierre (Mauritius) – Nikita Ivanov (Rosja) TKO 5
Spas Genov (Bułgaria) – Oybek Mamazulunov (Uzbekistan) 3-0
pro81
91 KG

24 PAŹDZIERNIKA 2014 ROKU [BERGAMO, WŁOCHY]
Anton Pinchuk (Kazachstan) – Yamil Peralta (Argentyna) 2-0
Clemente Russo (Włochy) – Roman Golovashchenko (Ukraina) TKO 4
Emir Ahmatovic (Niemcy) – Javonta Charles (USA) TKO 3
Alexey Egorov (Rosja) – Chouaib Boloudinats (Algieria) 3-0

21 LISTOPADA 2014 ROKU [BERGAMO, WŁOCHY]
Marko Calic (Niemcy) – Yamil Peralta (Argentyna) 3-0
Chouaib Boloudinats (Algieria) – Roman Golovashchenko (Ukraina) 2-0
Anton Pinchuk (Kazachstan) – Emir Ahmatovic (Niemcy) 3-0
Alexey Egorov (Rosja) – Clemente Russo (Włochy) 2-0

12 GRUDNIA 2014 ROKU [RZYM, WŁOCHY]
Chouaib Boloudinats (Algieria) – Javonta Charles (USA) TKO 3
Roman Golovashchenko (Ukraina) – Yamil Peralta (Argentyna) 3-0
Alexey Egorov (Rosja) – Emir Ahmatovic (Niemcy) 3-0
Clemente Russo (Włochy) – Anton Pinchuk (Kazachstan) 3-0
pro91
+91 KG

24 PAŹDZIERNIKA 2014 ROKU [BAKU, AZERBEJDŻAN]
Mihai Nistor (Rumunia) – Ali Kiydin (Niemcy) 3-0
Tony Yoka (Francja) – Magomed Omarov (Rosja) 2-1
Mohamed Arjaoui (Maroko) – Sergiy Verveyko (Ukraina) 2-0
Erik Pfeifer (Niemcy) – Ahmed Samir (Egipt) 3-0

30 LISTOPADA 2014 ROKU [BAKU, AZERBEJDŻAN]
Magomed Omarov (Rosja) – Ahmed Samir (Egipt) 3-0
Mohamed Arjaoui (Maroko) – Mihai Nistor (Rumunia) 3-0
Erik Pfeifer (Niemcy) – Tony Yoka (Francja) 2-0
Magomedrasul Medzhidov (Azerbejdżan) – Sergey Verveyko (Ukraina) TKO 2

19 GRUDNIA 2014 ROKU [BAKU, AZERBEJDŻAN]
Magomed Omarov (Rosja) – Sergey Verveyko (Ukraina) KO 1
Mohamed Arjaoui (Maroko) – Tony Yoka (Francja) 3-0
Erik Pfeifer (Niemcy) – Mihai Nistor (Rumunia) TKO 3
Magomedrasul Medzhidov (Azerbejdżan) – Ahmed Samir (Egipt) KO 1

pro92

ANDRZEJ FONFARA SKRZYŻUJE RĘKAWICE Z SYNEM LEGENDY I BYŁYM MISTRZEM ŚWIATA

fonfara_andrzej12

W nocy z poniedziałku na wtorek polskiego czasu potwierdzono, że 18 kwietnia Andrzej Fonfara stanie do walki z Julio Cesarem Chavezem juniorem, byłym mistrzem świata federacji WBC w wadze średniej, synem wielkiego Julio Cesara Chaveza, jednej z największych legend boksu zawodowego.

Niespełna 29-letni Meksykanin, którego podobnie jak Polaka wiąże umowa z niezwykle wpływowym menedżerem Alem Haymonem, 28 marca w Las Vegas miał walczyć z mistrzem świata IBF i WBA wagi super średniej Carlem Frochem. Z tego planu nic nie wyjdzie. Oficjalnie dlatego, że Anglik nabawił się kontuzji łokcia. – Podajcie dalej, jeśli sądzicie, że Froch się przestraszył. Dodajcie do ulubionych, jeśli waszym zdaniem faktycznie jest kontuzjowany – napisał Chavez na Twitterze.

27-letni Fonfara bez wahania przyjął ofertę walki. Polak nie wyklucza, że 18 kwietnia z Chavezem zmierzy się właśnie w Las Vegas, jednak w grę wchodzą również inne lokalizacje. W rozmowie z ESPN meksykański pięściarz wspomniał też o Los Angeles. Z kolei Leon Margules, promotor „Polskiego Księcia”, przekazał dziennikarzowi „The Ring”, że walka na pewno nie odbędzie się w Chicago.

Nie zostało również potwierdzone, która amerykańska stacja pokaże pojedynek. Zapewne będzie to płatna telewizja Showtime (dociera do 28 milionów domów w USA), darmowe NBC Sports Network (78 milionów) lub nawet główny kanał NBC (112 milionów). Haymon, którego lista pięściarzy liczy ponad 150 nazwisk, w 2015 roku ma zorganizować z NBC aż 20 imprez. Ostatnie dwie walki Fonfary, z Adonisem Stevensonem o mistrzostwo świata WBC wagi półciężkiej w Montrealu i z Doudou Ngumbu w Chicago, transmitowała Showtime.

Fonfara i Chavez mają walczyć w umownym limicie pomiędzy wagą super średnią (76,2 kg) i półciężką (79,4). Dla mieszkającego w Chicago Polaka (188 cm wzrostu) naturalną jest ta druga kategoria.

Chavez (185 cm wzrostu) był mistrzem WBC wagi średniej (72,6 kg; czerwiec 2011 – wrzesień 2012). W pojedynkach o pas pokonał Sebastiana Zbika, Petera Manfredo juniora, Marco Antonio Rubio i Andy’ego Lee. Tytuł odebrał mu słynny Sergio Martinez. Argentyńczyk wygrał na punkty, lecz w ostatniej rundzie mocno bijący Chavez położył rywala na deski i był bliski zwycięstwa przez nokaut. Dwie następne, wygrane na punkty walki z Amerykaninem Brianem Verą (druga w znacznie lepszym stylu) Meksykanin stoczył w wyższym limicie wagowym.

- Na pewno będzie to znakomita walka, bo Chavez nie unika wymian, podobnie jak ja. Jeżeli jest tak, że przechodzi do wyższej kategorii, bo nie chciało mu się pracować nad wagą, to zostanie ukarany. Ja uderzam dużo mocniej niż przeciwnicy, z którymi walczył do tej pory. A wspólnie z trenerem Samem Colonną pracujemy nad tym, bym nokautował swoich rywali i nie wypuszczał okazji z rąk, jak miało to miejsce w dziewiątej rundzie majowej walki ze Stevensonem – przypomina nasz pięściarz.

Polak trenuje obecnie w Chicago. Zapewnia, że w przygotowaniach do pojedynku nie przeszkodzi mu uraz, którego nabawił się w listopadowej potyczce z Ngumbu. Prawa dłoń była w gipsie, ale niebawem Fonfara ma nie odczuwać żadnego dyskomfortu przy mocnych uderzeniach w worek treningowy.

Chavez należy do najlepiej rozpoznawalnych pięściarzy walczących na amerykańskich ringach. Począwszy od 2011 roku (walka ze Zbikiem o tytuł WBC), jego kolejnych siedem walk pokazała na żywo stacja HBO. Elektryzujące starcie z Martinezem, mając na uwadze między innymi wielką widownię złożoną z meksykańskich emigrantów mieszkających w USA, transmitowano w najbardziej prestiżowym systemie pay-per-view (zamówień było niespełna pół miliona). Zwycięstwo nad Chavezem dla Fonfary byłoby przepustką do ekstraklasy światowego boksu.

W organizacji walki Fonfara – Chavez junior ma zamiar przeszkodzić słynny promotor Bob Arum. 83-letni szef grupy Top Rank utrzymuje, że umowa meksykańskiego pięściarza z jego firmą nadal obowiązuje i jako jej zawodnik powinien stoczyć jeszcze jedną walkę. Arum już w sierpniu skierował sprawę do sądu.

- Nie wiem, czy Bob Arum jest w stanie nie dopuścić do tej walki, ale sądzę, że nie. Zakładam, że strona Chaveza nie brałaby udziału w rozmowach i nie ogłaszałaby, że pojedynek się odbędzie, jeśli Arum faktycznie mógłby mu zagrozić – ocenił Margules w rozmowie z „The Ring”.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

PO CZTERECH POLAKÓW W STYCZNIOWYCH RANKINGACH IBF I WBO

laszczyk027

WBO i IBF zaktualizowały swoje styczniowe rankingi. W obu przypadkach znajdujemy po cztery nazwiska polskich pięściarzy w pierwszych piętnastkach. W zestawieniu WBO najwyżej stoją akcje Krzysztofa Głowackiego (20-0, 15 KO), który przewodzi zawodnikom wagi junior ciężkiej. W tym samym limicie dziewiąty jest Mateusz Masternak (34-2, 24 KO), w wadze ciężkiej na trzynastym miejscu znalazł się Artur Szpilka (17-1, 12 KO), zaś czwartym Polakiem w zestawieniu jest nr 3 dywizji piórkowej Kamil Łaszczyk (19-0, 7 KO).

W nowym rankingu federacji IBF najwyższą lokatę również zajmuje Krzysztof Głowacki – szósty W kategorii junior ciężkiej. W tej samej dywizji na miejscu nr 13 znajduje się Mateusz Masternak. W wadze ciężkiej jedenaste miejsce utrzymał Artur Szpilka, zaś dwunasty w kategorii półciężkiej jest Andrzej Fonfara (26-3, 15 KO).

AL HAYMON BĘDZIE PROMOWAŁ ZA OCEANEM ARTURA SZPILKĘ

szpilka_us

- Jestem szczęśliwy – powiedział Artur Szpilka po podpisaniu wieloletniej umowy menedżerskiej z najpotężniejszym dzisiaj człowiekiem w światowym boksie Alem Haymonem. Tym samym, który dba o interesy m.in. najlepszego pięściarza świata bez podziału na kategorie wagowe, Floyda Mayweathera juniora. Inna sprawa, że grupa zawodników Haymona jest imponująca, bo to ponad 150 nazwisk!

– Ta umowa da mi większe możliwości rozwoju. Wiadomo, że amerykańska telewizja rozdaje karty. Moimi promotorami nadal są Andrzej Wasilewski, Piotr Werner i Leon Margules i to oni organizują moje walki, ale Haymon ma dojścia do telewizji – tłumaczy Szpilka.

Warunki umowy są owiane tajemnicą, ale wiemy, że chodzi o wieloletni kontrakt oraz, że w 2015 roku Szpilka ma wystąpić co najmniej trzy razy. Po raz pierwszy najprawdopodobniej w marcu w Chicago, podczas tej samej gali co Andrzej Fonfara (jego menedżerem też jest Haymon, a współpromotorem Margules). Szpilka i jego promotorzy zastrzegli też w umowie prawo do jednego w roku występu Artura w Polsce.

– Szczerze mówiąc, to nawet nie wiem, jak doszło do rozmów z Haymonem. Zajmowali się tym moi promotorzy – mówił nam Szpilka tuż po złożeniu podpisu.

– Najpierw długo się zastanawialiśmy, później długo negocjowaliśmy. Umowa otwiera drogę do wielkich walk, bo pan Haymon dzisiaj rządzi światowym boksem. To on daje możliwość występów w najciekawszych walkach, a co za tym idzie, gwarantuje najlepsze zarobki. Jesteśmy zadowoleni, że tak udało się to dopiąć w tym kształcie. Zakładając, że Haymon utrzyma potęgę w boksie, perspektywy są bardzo ciekawe – opowiada Andrzej Wasilewski.

Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

JAMES ALI BASHIR: JESTEM GOTÓW BYĆ GŁÓWNYM SZKOLENIOWCEM WACHA

wach_haters

Do najbliższej walki Mariusza Wacha przygotuje w USA James Ali Bashir, obok Jonathona Banksa najważniejszy członek sztabu szkoleniowego mistrza świata IBF, WBA i WBO wagi ciężkiej Władymira Kliczki. 63-letni specjalista wierzy, że nasz dwumetrowiec stanie się postrachem królewskiej kategorii. Zdaniem Amerykanina, poza zasięgiem Polaka są obecnie tylko Aleksander Powietkin i 38-letni Kliczko, a Ukrainiec zostanie zapamiętany jako jeden z największych mistrzów w historii boksu.

- Jak wysoko ceni pan umiejętności Mariusza Wacha na dwa tygodnie przed rozpoczęciem wspólnych zajęć?
James Ali Bashir: Uważam go za jednego z najbardziej niedocenianych, a jednocześnie jednego z najbardziej niebezpiecznych bokserów czołowej dziesiątki wagi ciężkiej. Wach ma papiery, by zostać mistrzem świata.

- Liczy pan na długą współpracę?
JB: Jestem gotowy, by zostać jego głównym szkoleniowcem i szczerze mówiąc, to dla mnie jedyne sensowne rozwiązanie. Jest dużo do zrobienia, gdyż sporo elementów w boksie Wacha należy poprawić. Mogę mu pomóc, ale potrzebuję czasu i komfortu pracy. Ten komfort zapewni jedynie funkcja pierwszego trenera.

- Nie jest za późno, by 35-letniego boksera uczyć nowych sztuczek?
JB: Władymir Kliczko zawsze powtarza, że wiek to tylko liczba. Jeśli nie czujesz się stary, to nie jesteś – stary. Jeżeli Mariuszowi nie zabraknie entuzjazmu do pracy, to i mnie go nie zabraknie. Zakładając, że Wach będzie się zdrowo prowadził, to zostało mu siedem lub osiem lat boksowania.

- Wach wejdzie na taki poziom, by rywalizować z Bermane’em Stiverne’em lub Deontayem Wilderem, którzy 17 stycznia powalczą o mistrzostwo świata WBC?
JB: On nie tylko może z nimi rywalizować, ale i jest w stanie pobić ich obu, pewnie nawet przed czasem. Niczego nie ujmuję Stiverne’owi i Wilderowi, ale widziałem Wacha w akcji podczas treningów w North Bergen, jak i w trakcie walki z Władymirem. To twardziel, nie tak łatwo go złamać. Jeśli uda się zebrać w całość wszystkie atuty Mariusza, to może zdobyć tytuł. Wierzę w niego. Inaczej nie marnowałbym swojego czasu.

- Wracając do Wacha – nie przesadzał, nazywając Tysona Fury’ego klockiem, którego potrafiłby obić?
JB: Nie powiem, że to byłaby dla niego łatwa walka, ale na pewno mógłby pokonać Fury’ego. Sądzę, że obecnie poza jego zasięgiem jest tylko Władymir Kliczko, a wiele kłopotów sprawiłby mu także Aleksander Powietkin. Każdego innego boksera Mariusz może pobić.

- Wach przyjacielem Kliczki raczej nie jest, skoro po walce z Władymirem oblał testy antydopingowe, a menedżer Bernd Bönte mówił nawet o dożywotniej dyskwalifikacji za rzekome majstrowanie przy rękawicach.
JB: Należy rozgraniczyć moją pracę z Władymirem i Mariuszem. Bernd jako menedżer ma prawo do takich wypowiedzi, ale moja opinia jest taka, że Wach miał wtedy wokół siebie nieodpowiednich ludzi. On sam nie wygląda mi na złego faceta.

- Historia z rękawicami została zmyślona?
JB: Naprawdę nie mam pojęcia. To już przeszłość. Przy okazji powiem wam, że niewielu trenerów na świecie bandażuje dłonie bokserów lepiej ode mnie, więc bądźcie pewni, że pięści Wacha są teraz w dobrych rękach.

- A jeśli miałoby dojść do rewanżu za walkę, którą Kliczko w 2012 roku wygrał na punkty?
JB: Mój kontrakt z Władymirem jasno określa, że nie mogę trenować nikogo, kto zostaje jego przeciwnikiem. Jednak równie dobrze może być tak, że Wach i Kliczko już nigdy nie skrzyżują rękawic. Władymir oczywiście chce powiększyć kolekcję o brakujacy pas WBC, ale nie wiemy, czy będzie miał taką możliwość. O tytuł WBC może się za to starać Wach.
Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

MACIEJ SULĘCKI WYRUSZY NA PODBÓJ AMERYKAŃSKICH RINGÓW?

sulecki01

- Trzeba kuć żelazo póki gorące. Chcę skoczyć na głęboką wodę. Jeśli coś pójdzie nie tak, trudno. Przynajmniej będę wiedział, że spróbowałem i niczego nie będę żałował – deklaruje Maciej Sulęcki.

Sulęcki to jeden z największych wygranych nie najlepszego dla polskiego boksu 2014 roku. Do umiejętności 25-letniego wychowanka stołecznej Gwardii kibice ostatecznie przekonali się 8 listopada, gdy w Krakowie w widowiskowy sposób pokonał przed czasem Grzegorza Proksę, byłego mistrza Europy. Podopieczny trenerów Andrzeja Gmitruka i Pawła Kłaka nie chce spocząć na laurach. Podobnie jak Artur Szpilka, bardzo poważnie myśli o wylocie do USA.

– Zaznaczam, że decyzja jeszcze nie zapadła, gdyż najpierw muszę się naradzić z Andrzejem Gmitrukiem. Do USA bardzo chciałbym się wybrać, by potrenować przez trzy lub cztery miesiące i jeśli będzie taka opcja, stoczyć walkę – informuje Sulęcki. – Jest osoba, która może sfinansować mój obóz w USA i zapewnić odpowiednie warunki do treningów. Bardzo chcę się rozwijać jako zawodnik. Jeśli wylecę, to najwcześniej na przełomie stycznia i lutego – precyzuje pięściarz.

Obecnie Sulęcki leczy kontuzjowaną prawą dłoń. Jak ocenia, uraz nie jest bardzo poważny, lecz uciążliwy i może przeszkadzać w regularnych treningach jeszcze przez kilka tygodni. – Jeśli zostałbym w Polsce, pewnie nie wyrobię się na luty, gdy ma się odbyć gala moich promotorów – ocenia.

Po „wycieczce” do wyższej kategorii warszawianin znów będzie rywalizował w wadze średniej. Mówiło się o jego ewentualnej walce z mistrzem Europy, Brytyjczykiem Billym Joe Saundersem, ale do tej pory nie poznaliśmy żadnych konkretów. – Interesują mnie tylko duże wyzwania. Jeśli na horyzoncie pojawi się ciekawa oferta zagranicznej walki, przyjmę ją bez wahania – zapewnia Sulęcki.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

SĘDZIOWIE UKRADLI POLAKOWI ZWYCIĘSTWO. SKĄD TYLE PRZEKRĘTÓW W BOKSIE?

sek01

W sobotę oszukano Dariusza Sęka. Za tydzień ograbiony zostanie inny pięściarz, za dwa kolejny. Dlaczego sędziowie są tak nieuczciwi?

- Staramy się dobierać rywali tak, aby nasi pięściarze wygrywali po optymalnie widowiskowych walkach. Na tym polega promowanie boksu na całym świecie – tłumaczył niedawno Andrzej Wasilewski, poruszając temat sprowadzania zagranicznych bokserów na gale boksu zawodowego w naszym kraju. Problem w tym, że wielu promotorów, licząc na zwycięstwo swojego zawodnika, nie ogranicza się do zakontraktowania rywala, który w czystej rywalizacji nie zagrozi jego pupilowi. Organizatorzy walk i menedżerowie pięściarzy wiedzą, że gdy ich faworyt nie staje na wysokości zadania, z pomocą mogą przyjść arbitrzy, wyznaczeni przez zaprzyjaźnione federacje i komisje bokserskie.

Skandal goni skandal
Zastanawiające, dyskusyjne, niesprawiedliwe lub wręcz skandaliczne działania sędziów są w boksie zawodowym na porządku dziennym. W sobotę w Monachium oszukano Dariusza Sęka. Przegrał na punkty, choć zdaniem niezależnych obserwatorów Niemiec Robin Krasniqi nie wygrał żadnej rundy począwszy od piątej. Kolejne przykłady? Wystarczy pobieżnie prześledzić to, co działo się w ostatnich tygodniach. Walka Dentona Daleya z Yourim Kalengą w Kanadzie, w której arbiter ringowy za wszelką cenę nie chciał dopuścić do porażki zawodnika gospodarzy, mimo że ten upadał i nie był w stanie bić się dalej. Starcia Rafała Jackiewicza z Gianlucą Branco we Włoszech i Mateusza Masternaka z Jeanem-Markiem Mormeckiem we Francji – w obu niektóre rundy skracano o kilkanaście sekund. Oczywiście wtedy, gdy miejscowych bohaterów dopadał głęboki kryzys.

W Niemczech wszyscy trzej arbitrzy widzieli zwycięstwo Arthura Abrahama nad Paulem Smithem, a w Wielkiej Brytanii Gavina McDonnella nad Vusim Malingą. W USA Timothy Bradley zremisował z Diego Chavesem, choć był dużo lepszy. Nie sposób nie wspomnieć też o ubiegłorocznej rzezi w Rosji, gdzie ringowy sędzia najpóźniej w siódmej-ósmej rundzie powinien przerwać męczarnie porozcinanego na twarzy, opuchniętego i zakrwawionego Denisa Lebedeva, lecz najwyraźniej nie chciał zawieść organizatorów. Naoczni świadkowie relacjonowali, że pojedynku z Guillermo Jonesem nie mógł zakończyć nawet lekarz. Czyjaś niewidoczna ręka skutecznie go od tego zamiaru odwiodła.

Z Antarktydy na Hawaje
– Wykiwali mnie. Douglasa liczyli zbyt długo. Taki już jest boks, ale myślę, że mnie wtedy oszukano. Federacja WBA powinna wziąć naszą stronę. Moi przeciwnicy musieli tak naprawdę walczyć nie tylko ze mną, ale też z władzami boksu. Don King zawsze opłacał organizatorów. Przynajmniej tak mi mówił. Może tamtej nocy zapomniał opłacić sędziego? – w taki sposób w autobiografii „Moja prawda” Mike Tyson wspomina swoją pierwszą przegraną walkę. W drugiej połowie lat 80. był oczywiście ostatnim pięściarzem, który potrzebował tego rodzaju wsparcia. W 1990 roku w Tokio James Buster Douglas leżał na deskach w ósmej rundzie. Zdążył wstać, a w dziesiątej sensacyjnie znokautował mistrza świata wagi ciężkiej.

Ustawianie walk najczęściej kojarzy się z filmową sceną. Boksera odwiedzają gangsterzy i każą przegrać, bo zainwestowali grube pieniądze w zakład bukmacherski. Dla wielu podejrzany przebieg miał choćby rewanż Muhammada Alego z Sonnym Listonem (1965), ale to legenda. Współcześnie, jeśli dochodzi do brudnych gierek, odbywają się one na zupełnie innym poziomie.

– Zakładam, że boksie zawodowym nie ustala się z góry, że wygrać ma dany zawodnik, choć takie sytuacje pewnie też się zdarzają. Rzecz polega na tym, że sędziowie są wybierani nie tylko przez federację, która sankcjonuje pojedynek, ale i przez promotorów, którzy zapewniają im gościnę. Sędziowie wiedzą, że korzystny werdykt dla podopiecznego organizatora gali może zapewnić im kolejną pracę, zarobek i gościnę. Muszą się odwdzięczyć – tłumaczy Przemysław Saleta, były mistrz Europy wagi ciężkiej.

– Natknąłem się kiedyś na interesujący artykuł prasowy – mówi nam jeden z promotorów. – Sędzia zostaje wyznaczony do oceniania walki w USA. Jeśli wszystko zrobi tak, jak się od niego oczekuje, Don King zaprosi go do sędziowania meczu bokserskiego na Hawajach. W jego kraju jest zimno, prawie jak na Antarktydzie. Jeśli będzie nadgorliwy i na siłę sprawiedliwy, z wczasami może się pożegnać. Nie poleci tam pierwszą klasą, nie zje najlepszych posiłków, nikt nie zapewni mu towarzystwa kobiet lub mężczyzn, jeśli woli tych drugich. Podobne atrakcje czekają go następnie w Brazylii. Ten artykuł czytałem kilkanaście lat temu, ale wątpię, by do dziś w tym temacie coś się zmieniło. I oczywiście nie chodzi tu jedynie o Dona Kinga – zaznacza nasz rozmówca.

Umilanie czasu sędziom przez panie do towarzystwa urosło do rangi mitu. – Kobiety? Słyszałem o takich przypadkach w piłce nożnej, więc nie sądzę, by nie zdarzały się w boksie. W końcu ludzie wszędzie są tacy sami – śmieje się Saleta.

Nasz klient, nasz pan
Największymi i najbardziej prestiżowymi federacjami bokserskimi na świecie są WBC (siedziba w Meksyku), WBA (Panama), IBF (USA) i WBO (Portoryko). Utrzymują się z opłat za nadzorowanie przez swoich przedstawicieli walk na całym świecie. W boksie zawodowym istnieje 17 kategorii wagowych, a w każdej WBC, WBA, IBF i WBO ma swojego mistrza świata. Pieniądze wpłacają ci, którzy organizują pojedynek o tytuł. Promotorzy są więc chlebodawcami federacji.

Opłaty zaczynają się od trzech, a mogą kończyć się nawet na trzydziestu tysiącach dolarów, w zależności od budżetu walki i prestiżu danej kategorii wagowej. Dodatkowo każda federacja pobiera dwa, a najczęściej trzy procent z gaży obu pięściarzy rywalizujących o mistrzowski pas. – Gdy Mariusz Wach walczył z Władymirem Kliczką, z jego honorarium trzeba było odjąć procenty dla wszystkich czterech federacji. Zdaje się, że ostatnio nie chciał tego zrobić Kubrat Pulew, dlatego z Władymirem rywalizował tylko o tytuł IBF – przypomina promotor Mariusz Kołodziej.

Na tym wydatki się nie kończą. Organizator gali musi zapłacić wynagrodzenie sędziemu ringowemu (wg dostępnych w internecie regulaminów minimalna stawka to 1600–1900 dolarów), trzem arbitrom punktowym (minimum 1300–1600), a także supervisorowi (500), wszystkim zapewniając oczywiście przelot i miejsce w hotelu.Liczyć trzeba się również z innymi kosztami, takimi jak wzięcie udziału w przetargu (2500-10.000) i stałe opłaty członkowskie.

Jeden z naszych rozmówców pewnego razu uciął sobie pogawędkę z prezydentem jednej z czterech największych federacji. – Masz dobrze płatną pracę, jesteś świetnie wykształconym facetem. Dlaczego nadal zajmujesz się boksem? – zapytał. – Gdy chodzę do pracy, a wieczorem wracam do domu, żona przez pięć dni d… mi zawraca. Przed weekendem pakuję się i wylatuję na drugi koniec świata. Mogę się bawić, szaleć, mieć wszystko czego chcę. Mam alibi, bo wtedy też jestem w pracy. I dlatego jestem żonaty od trzydziestu paru lat. Dogadujemy się, bo po prostu się nie widzimy – bez skrępowania wytłumaczył prezydent.

Skoro promotor płaci za wszystkie wygody, to również wymaga. Nie musi akceptować listy arbitrów proponowanych przez federację. – Dochodzi do tego, że sędziów wybierają ci, którzy utrzymują biznesowe lub wręcz przyjacielskie kontakty z promotorami! Ile razy przed ważnymi pojedynkami, czy to w USA, czy to w Europie, przychodziłem do restauracji – a to była dobra restauracja – i widziałem wielki stół, a przy nim 20-25 osób. Wśród nich oficjele i sędziowie, którzy następnego dnia będą nadzorować walkę o pas. Jedzą najlepsze dania, piją najlepsze wino. Nie trzeba się chyba zastanawiać, kto płaci rachunek. Promotor. Czy to nie absurd, czy to nie jest niedorzeczne? – wściekał się trener i komentator boksu w ESPN Teddy Atlas, gdy rozmawialiśmy z nim na ten temat.

Kontynenty, oceany, zatoki…
Aby zarabiać więcej, federacje tworzą kolejne, z każdym rokiem coraz bardziej marginalne tytuły. By wejść w ich posiadanie, również trzeba zapłacić, oczywiście odpowiednio mniej niż za te najbardziej pożądane. Istnieją więc pasy interkontynentalne, międzynarodowe, srebrne, diamentowe, młodzieżowe, Azji i Pacyfiku, Afryki, Bliskiego Wschodu i Zatoki Perskiej, Morza Śródziemnego, Bałtyku… Trener i promotor Andrzej Gmitruk lubi żartować, że niebawem staniemy się świadkami walk o pas WBC Jeziora Śniardwy.

Większość pojedynków nie ma jednak konkretnej stawki. Te zazwyczaj są nadzorowane przez lokalne komisje bokserskie – krajowe lub stanowe (USA). W takich przypadkach zależności pomiędzy promotorami a członkami tych związków wcale nie są mniejsze. Dlatego też tym pięściarzom, od których oczekuje się zwycięstwa, najczęściej nie może stać się krzywda.

O względną obiektywność i dość sprawiedliwy dobór sędziów na szczeblu międzynarodowym czasami można jednak zadbać. Dlatego cztery lata temu, gdy Rafał Jackiewicz na Słowenii walczył z Janem Zaveckiem o mistrzostwo świata IBF, jednym z sędziów był Leszek Jankowiak. – To była walka o tytuł, więc w teorii polska strona miała prawo zaproponować swojego kandydata. Wiele zależy jednak również od tego, jak mocny jest promotor danego zawodnika – ocenia Saleta. Inna sprawa, że polski sędzia wówczas się nie popisał, bo w wyraźnie wygranej przez Zavecka walce wypunktował remis.

– Kiedy pada kontrowersyjny werdykt, najpierw staram się zrozumieć sędziów – analizuje Saleta. – Należy zdawać sobie sprawę z tego, że walka spod ringu wygląda trochę inaczej niż w telewizji. Po drugie, większość sędziów preferuje agresywnych, zadających więcej ciosów pięściarzy, ale niektórzy wolą tych, którzy są skuteczniejsi lub lepsi w obronie. Zdarza się też, że punktujący poddaje się atmosferze panującej w hali, a na jego decyzje wpływa wrzawa, nawet po niecelnym ciosie lokalnego bohatera. Niedobre jest też, że według regulaminu prawie każda lub absolutnie każda runda powinna mieć zwycięzcę, który wygrywa ją 10:9. A przecież niektóre są ewidentnie remisowe! Tak czy inaczej, zdarza się zbyt wiele złych werdyktów, których za żadne skarby nie potrafię obronić – podsumowuje Saleta.

Sędziowie za błędy bywają karani, ale rzadko. W ostatnich latach w tym kontekście najgłośniej było o walce Erislandy LaraPaul Williams z 2011 roku. Sędziowie, którzy przyznali wygraną temu drugiemu, zostali zawieszeni przez komisję sportową stanu New Jersey. Jeden z nich nie oceniał później ani jednej walki. Drugi wrócił do sędziowania po dwóch latach, a trzeci dwa miesiące temu. W 2012 roku trzej inni arbitrzy w sposób absolutnie tragiczny ocenili walkę Marco Hucka z Firatem Arslanem o mistrzostwo świata WBO w Niemczech. Pierwszy odpoczywał przez rok. Dwaj pozostali nie mieli żadnej przerwy.

Przekręty nie do wykrycia
Niewytłumaczalne decyzje sędziów zdarzają się także podczas największych gal na świecie, o budżetach rzędu kilkudziesięciu lub nawet ponad stu milionów dolarów. Manny’ego Pacquiao w 2012 roku ograbiono ze zwycięstwa nad Timothym Bradleyem, a rok temu niewiele zabrakło, by doszło do gigantycznego skandalu w starciu Floyda Mayweathera z Saulem Alvarezem. Amerykanin wygrał tę walkę jak chciał, a jednak jego przewaga punktowa okazała się minimalna. Sędzia CJ Ross przyznała Meksykaninowi aż sześć rund!

Teddy Atlas twierdzi, że miało dojść do wielkiego oszustwa. – Współorganizatorem tamtej gali była należąca do Floyda firma Mayweather Promotions. Jednak to grupa Golden Boy była odpowiedzialna za sprzedaż pay-per-view, biletów, promocję i pozostałe działania marketingowe. Co jeszcze zostało jej do zrobienia? Wmieszanie do tego sędziów – przekonuje dawny trener Mike’a Tysona. – Co bardziej opłacało się Golden Boy? Pieniądze za promocję kolejnej walki Mayweathera, czy organizacja własnej gali, na której zarobiliby jako jedyni? To drugie? Tak, to drugie. Jak mogli to osiągnąć? Tylko w przypadku zwycięstwa Alvareza, którego wiąże kontrakt z Golden Boy – uzupełnia.

Teoria Atlasa nie przekonuje jednak Mariusza Kołodzieja. – Oszustwa się zdarzają, ale nie na tych największych galach, firmowanych przez HBO lub Showtime. Telewizje płacą potężne pieniądze i wymagają pewnych standardów. Jeśli sędzia się skompromituje, zapewne będzie to jego ostatnia praca przy wielkiej walce. Oczywiście dochodzi do pomyłek, bo człowiek jest tylko człowiekiem i je popełnia. Jeśli jednak zdarzają się przekręty, to i tak nigdy się o nich nie dowiemy – kwituje działający w USA promotor.

Bezlitosny sport
– Model boksu zawodowego sprzyja korupcji – nie daje za wygraną Atlas. Jego zdaniem możni boksu zawodowego mają wiele na sumieniu, ale pozostają bezkarni. Bo nie ma ich kto ukarać. – Brakuje tego, co funkcjonuje w innych dyscyplinach. Nadzoru, dzięki któremu zdobylibyśmy pewność, że ludzie prawidłowo zarządzają tym sportem. Potrzebna jest jakaś siła, mechanizm, jednostka kontrolująca federacje, która zatrzyma naganne zjawiska – apeluje.

– Sędzia musi pamiętać, że decyduje o losach zawodnika znajdującego się w tak indywidualnym i niebezpiecznym miejscu jak ring. Zawodnika, który przygotowując się do walki włożył wiele wysiłku, poświęcił kawał życia. Przy ringu zaś siedzi osoba, która nigdy nie podejmowała i nigdy nie podejmie takiego ryzyka, która tego ryzyka nawet nie rozumie. Dostaje kawałek papieru, długopis i może zabrać bokserowi wszystko, na co pracował – przypomina Atlas.

To bolesna puenta, ale boks zawodowy tak naprawdę nigdy nie był sprawiedliwy. Wątpliwe, by kiedykolwiek takim się stał.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

DARIUSZ SĘK UZNANY ZA POKONANEGO W WALCE Z ROBINEM KRASNIQI

sek02

W głównej walce wieczoru gali boksu zawodowego w Monachium spotkali się miejscowy bohater Robin Krasniqi (43-3, 16 KO) oraz nasz rodak, Dariusz Sęk (21-2-1, 7 KO). W stawce były międzynarodowe pasy organizacji WBO i WBA wagi półciężkiej i perspektywa potyczki o mistrzostwo świata w przyszłym roku z Juergenem Braehmerem.

Początkowo Darek trochę oddał inicjatywę, ale już w końcówce drugiej rundy doszło przy linach do małego spięcia przy linach. Niemiec jak zwykle polował prawym podbródkiem, natomiast pięściarz z Tarnowa szukał miejsca pod jego łokciami, obijając tułów. W trzeciej odsłonie podopieczny Andrzeja Gmitruka dał się dwukrotnie zaskoczyć – najpierw podbródkiem, a potem długim prawym prostym. Szkoleniowiec w przerwie poprosił więc Sęka o większy pressing, a on te prośby wprowadził w życie.

W czwartej rundzie dalej szukał uderzeń na korpus, ale piątą rozpoczął ładną kombinacją prawy podbródek-prawy sierp. To był najlepszy okres Polaka w tym pojedynku. Zwiększył też tempo, a w pierwszej akcji szóstej odsłony wciągnął reprezentanta gospodarzy na świetną kontrę prawym sierpem. Krasniqi przez chwilę przeżywał lekki kryzys, klinczował, ale na koniec zaczął się już odgryzać.

Robin w siódmym starciu dwukrotnie dosięgnął Darka prawym sierpowym, ale i on w końcu odpalił swoją lewą rękę, kilka razy odpowiadając Niemcowi. W trzeciej minucie ósmej rundy Robina dopadła chyba lekka zadyszka, bo nagle stanął i przestał zadawać ciosy. Sęk podkręcił tempo i zaczął go spychać do odwrotu. Na początku dziewiątej rundy po przypadkowym zderzeniu głowami Darkowi pękł łuk brwiowy i na moment wypadł z rytmu, lecz opanował sytuację i w końcówce tej odsłony znów kontrolował wydarzenia w ringu prawą ręką. Krasniqi podjął rękawice i w dziesiątym starciu poszedł na typową bitkę na przełamanie. Runda była remisowa, jednak ciosy Darka wydawały się robić większe wrażenie na przeciwniku.

Bardzo dobra była również jedenasta runda. Krasniqi złapał drugi oddech, lecz Darek nie dawał się spychać i podjął wymianę na środku ringu w półdystansie, w której był przynajmniej równie skuteczny, jak nie skuteczniejszy. Krasniqi w ostatniej odsłonie nie podejmował otwartych wymian, jakby mając informację o swojej przewadze na kartach sędziów. A gry zabrzmiał gong, obaj podnieśli ręce w górę w geście zwycięstwa.

Sędziowie punktowali 115:113, 116:112 i 116:112 – wszyscy na korzyść Krasnigiego, który jednak na neutralnym terenie wcale nie byłby faworytem…

źródło: bokser.org

Haxhi-Krasniqi-Poster

TRZYNASTU POLAKÓW W RANKINGU WBC. AWANS ARTURA SZPILKI

W grudniowych rankingach federacji WBC znalazło się trzynastu polskich pięściarzy, w tym sześciu w czołowych piętnastkach. Najwyższą lokatę zajmuje Andrzej Fonfara (26-3, 15 KO), który jest czwarty w wadze półciężkiej.

„Polski Książę” ustępuje tylko Eleiderowi Alvarezowi, Isaacowi Chilembie i Umberto Savigne. Za 27-latkiem jest m.in. Dmitrij Suchocki, który nadchodzącej nocy zaboksuje o pas z Adonisem Stevensonem. W dywizji średniej sklasyfikowani są dwaj Polacy – Przemysław Opalach (28) i Maciej Sulęcki (31).

Wciąż wysoko w rankingu jest Krzysztof Włodarczyk (49-3-1, 35 KO). „Diablo” zajmuje piątą lokatę w kategorii junior ciężkiej, której jeszcze niedawno był czempionem. Włodarczyk nie jest w doborowym towarzystwie sam. W sumie w pierwszej piętnastce kategorii cruiser znajduje się aż czterech Polaków – są to jeszcze Mateusz Masternak (34-2, 24 KO), który jest dwunasty, plasujący się tuż za nim Łukasz Janik (28-2, 15 KO), a także czternasty Krzysztof Głowacki (23-0, 15 KO).

Po pokonaniu Tomasza Adamka do pierwszej dziesiątki wagi ciężkiej coraz głośniej puka Artur Szpilka (17-1, 12 KO). Pięściarz z Wieliczki jest już jedenasty i wyprzedza m.in. Carlosa Takama, Chrisa Arreolę i Derecka Chisorę. Na bardziej odległych miejscach znajdują się Mariusz Wach (29), Andrzej Wawrzyk (33) i Marcin Rekowski (37).

W junior średniej do piętnastki zbliża się natomiast Damian Jonak (38-0-1, 21 KO). W kategorii, której mistrzem jest Floyd Mayweather Jr, Polak jest siedemnasty. Jedyny polski akcent w niższych wagach to Kamil Łaszczyk (19-0, 7 KO), który w rankingu dywizji piórkowej jest 32.

źródło: bokser.org

ANDRZEJ WASILEWSKI: ROK 2014 BYŁ BOLESNĄ WERYFIKACJĄ POLSKIEGO BOKSU ZAWODOWEGO

knockout

Patrząc na wyniki polskich pięściarzy o znanych nazwiskach, ostatnie miesiące na plus może ocenić tylko Andrzej Fonfara, Artur Szpilka i Mariusz Wach. Reszta polskiej czołówki w weryfikacji z najlepszymi na świecie okazała się bezradna. – Weryfikacja okazała się bolesna – ocenia promotor Andrzej Wasilewski.

- Ostatnie miesiące w polskim boksie są raczej smutne. Lista poległych jest bardzo długa. Ostatnim był Paweł Głażewski, który przegrał z Jurgenem Braehmerem w ciągu kilkudziesięciu sekund, nie zadając wcześniej nawet ciosu.
Andrzej Wasilewski: Kibice i media często nawoływały do weryfikacji naszych pięściarzy. Miało to sprawić, że nasz sport jeszcze bardziej się uwiarygodni. I rok 2014 był taką weryfikacją polskiego podwórka boksu zawodowego. Zgodnie z tym, co każdy fachowiec wiedział wcześniej, weryfikacja ta okazała się bolesna dla większości. Bo powiedzmy sobie szczerze – nie jesteśmy wielką potęgą sportową w żadnej dyscyplinie. Boks zawodowy i tak się bardzo pozytywnie wyróżnia, mamy kilku ciekawych zawodników. Można ich jednak policzyć na placach jednej ręki. Kolejnych kilkunastu ma zapewnione takie warunki, których zawodnicy tej klasy nigdzie indziej by nie mieli. Jedną z przyczyn, dla których się zgadzałem na niektóre weryfikacje to fakt, że kilku zawodnikom poprzewracało się kompletnie w głowach. Uwierzyli, że mają umiejętności absolutnie mistrzowskie i mieli jeszcze większe żądania finansowe. Skoro więc mieli takie przekonania, udzielali niemiłych dla nas wywiadów… to proszę, daliśmy szansę na sprawdzenie się. Zresztą, czas był najwyższy, bo niektórzy mieli po 30 czy 40 walk, ale unikali wyzwań. Przyjmowali walki i się wycofywali albo w ogóle nie przyjmowali ofert, a krzyczeli, że chcą odejść bo nie dostają wielkich szans.

- Sporo tych rozczarowań.
AW: Najbardziej przeżyłem trzy. Największym była porażka Krzysztofa Włodarczyka w Moskwie z Grigorijem Drozdem. Doskonale wiedzieliśmy, jaki jest stan psychiczny Diablo. Wiedzieliśmy, że jego życie prywatne jest całkiem rozwalone. Fizycznie był gotowy, ale na poziomie mistrzowskim nie da się wygrywać bez odpowiedniej psychiki. Przesuwaliśmy więc to starcie jak najdłużej się dało, ale w końcu federacja WBC zagroziła, że zabiorą nam pas. Musieliśmy więc jechać do Moskwy. Jak się skończyło, wiedzą wszyscy.

- Kto następny?
AW: Andrzej Wawrzyk w walce o mistrzostwo świata w wadze ciężkiej z Aleksandrem Powietkinem. Świetny Rosjanin, mistrz świata i mistrz olimpijski był faworytem, ale liczyliśmy, że Andrzej pokaże więcej. Zrobił jednak niewiele. Kolejny to Dawid Kostecki. Oczywiście nie porównuję stawki, bo Dawid w Krakowie walczył z Andrzejem Sołdrą w zwykłej walce 8-rundowej. Nie wierzyłem w jego mało wiarygodne wypowiedzi, że siedząc w więzieniu zbudował lepszą formę niż na wolności. Zaprezentował się fatalnie, w skali szkolnej zasłużył na pałę. Był zadufany w sobie, nie tylko w mediach. Chciał walczyć 10 rund, a miał sił na 3. Przegrał też Paweł Kołodziej z Denisem Lebiediewem. Paweł sam chciał tej walki, właściwie wybrał sobie rywala. Efekt też wszyscy widzieli. Podobnie było z Grzegorzem Proksą. To bardzo ciekawy i utalentowany zawodnik, ale chyba za bardzo zajął się biznesem. Cenię go, ale chyba jego najlepszy czas się skończył.

- I na koniec Paweł Głażewski. Przegrał walkę o pas z Jurgenem Braehmerem nie zadając ciosu.
AW: Postawił w trudnej sytuacji promotorów. Głównie Tomasza Babilońskiego, który go promuje od początku, ale i mnie oraz Piotra Wernera, którzy go wspołpromują od roku. Bo co można zrobić po takiej walce?

- To ja pytam.
AW: W najczarniejszych scenariuszach nie przewidywaliśmy takiego końca. Tomek Babiloński wierzył, że nawet jeśli Paweł nie wygra, da dobrą walkę. Tymczasem wychodziliśmy z sali przemykając bokami, aby uniknąć drwiących spojrzeń. Sam wyszedłem tylnymi drzwiami. Czasem walki kończą się nawet szybciej, ale tu chodzi o coś więcej. Sposób w jaki Głażewski ustawił się w narożniku tuż przed końcem nie sugerował, że chce wykonać jakąś przemyślaną akcję w defensywie. Skulił się i nie wiem co chciał osiągnąć. Smutne. Dzisiaj sobie myślę, że ta walka zrobiła nam wszystkim krzywdę. Gdy pojawią się kolejne oferty, będę dłużej nad tym wszystkim myślał.

- Smutna to jest ta lista zweryfikowanych.
AW: I uważa pan, że stało się dobrze dla boksu zawodowego? Nie jestem pewien. Pięściarstwa amatorskiego właściwie w naszym kraju nie ma, poziom jest żenujący. Przez lata boks amatorski uważał nas za straszaka, bo wyciągaliśmy najlepszych, ale dzisiaj nie ma nawet komu złożyć oferty. Właściwie nawet trudno zaprosić kogoś jako sparingpartnera, a co dopiero coś więcej.

- Smutna rozmowa nam wychodzi.
AW: Pewnie część kibiców ma dzisiaj satysfakcję po tym wszystkim co się stało, ale czy to dobrze dla boksu?

- Okazało się, że król jest prawie nagi.
AW: Nie przesadzałbym. Po pierwsze rozmawiamy o całym polskim boksie. Po prawdopodobnym zakończeniu kariery przez Tomasza Adamka nie ma dzisiaj nikogo w szerokiej światowej czołówce, kto nie byłby jakoś związany z nasza grupa Sferis KnockOut Promotions. Od lat nie walczymy o pozycję numer jeden w Polsce, tylko rozwijamy całą dyscyplinę. To dzięki nam pojawiają się mniejsze grupki, bo to my budujemy pozycję boksu. Każda stacja telewizyjna, która chce transmitować dużą liczbę gal, musi mieć nazwiska, które dają nadzieję i budzą emocje. W najbliższych dniach, możliwie pilnie, będę chciał spotkać się z dyr Marianem Kmita szefem sportu w Polsacie, naszego wieloletniego partnera i porozmawiać o planie na przyszły rok. Uważam, że weryfikacja poszła za daleko, a takie walki jak ta Pawła Głażewskiego, są antypromocją boksu. Powiedziałem już Tomaszowi Babilońskiemu, że gdybym wiedział jak skończy się walka, w ogóle bym jej nie zaproponował. Jakieś pieniądze zarobił pan Głażewski, promotorzy, czyli my również, ale generalnie to większa strata promocyjna. Porażka jest w definicji sportu, ale trudno wyobrazić sobie gorszy styl.

- Co dalej? Dzisiaj nie ma pan zbyt wielu pięściarzy, którzy mogą występować w walkach wieczoru. Czekamy na to, co wydarzy się z Krzysztofem Włodarczykiem, jest Artur Szpilka, który szuka własnej drogi i… to tyle.
AW: Sferis KnockOut Promtotions ma się dobrze i tego typu problemów nie ma. Wraca Andrzej Wawrzyk. Ma dopiero 25 lat, co na wagę ciężką jest wiekiem juniorskim. I liczę, że po raz pierwszy będzie fizycznie gotowy. Rok przerwy po wypadku samochodowym, który ledwo przeżył, spędził na pracy i wzmocnił się bardzo pod względem fizycznym. Dzisiaj to koń ! Artur Szpilka stał się w Polsce naprawdę solidną firmą, wreszcie poziom sportowy doścignął jego popularność medialną. Jest Diablo, damy szansę Dawidowi Kosteckiemu. Znamy jego sytuację życiową, a poza tym, myśląc biznesowo, zainwestowaliśmy w niego ogromne pieniądze. Płaciliśmy mu pensję nawet, gdy siedział dwukrotnie w więzieniu. Mamy więc czterech, czyli jest nieźle. A dochodzą jeszcze kolejni, choćby Marcin Rekowski czy Łukasz Janik. Ten ostatni może toczyć emocjonujące walki, ale musi sobie poukładać życie. W drodze są Przemek Runowski, Marek Matyja czy Krzysiek Kopytek… Problem jest z tym, co będzie za kilka lat.

- Na razie nie widać nikogo ciekawego na horyzoncie.
AW: Zgadza się. Ciekawy jest Krzysztof Kopytek, bardzo utalentowany, ale w ringu bardzo delikatny. Zobaczymy co się wydarzy, gdy zmężnieje. Wierzę w Marka Matyję, choć chcielibyśmy żeby rozwijał się jeszcze szybciej. Kto nam jeszcze został? Patryk Szymański, który walczy w USA i współpromuje go mój partner, Leon Margules. Ciekawym zawodnikiem jest Kamil Łaszczyk, ale odkąd wybrał treningi w Polsce, a nie w USA, cofa się w rozwoju. Mamy wreszcie Andrzeja Fonfarę, którego też współpromuje Margules. I zawsze, gdy trzeba, możemy się przymierzyć do organizacji ich walk w Polsce. Możliwości jest sporo, z tymi za ich plecami jest gorzej.

- Nie wymienia pan Andrzeja Sołdry czy Macieja Sulęckiego.
AW: Sołdrę, którego współpromujemy od roku bardzo cenię jako człowieka, ambitny chłopak, który zrobił sobie wielki prezent pokonując Kosteckiego. Tylko wynik tej walki to moim zdaniem raczej efekt beznadziejnej postawy Kosteckiego. Z kolei Sulęcki w kategorii 76 kg na wyższym poziomie nie będzie miał lekko.

- Powiedział pan na początku, że spodziewał się takiego wyniku weryfikacji polskiego boksu. Brzmi tak, jakby wiedział pan, że to wszystko jest sztuczne.
AW: Co to znaczy sztuczne? Że staramy się dobierać rywali tak, aby nasi pięściarze wygrywali po optymalnie widowiskowych walkach? Przecież na tym polega promowanie boksu na całym świecie. Że walczymy o to, aby nasi pięściarze byli jak najwyżej w rankingach? Znowu, wszyscy to robią. Wykonujemy pracę promotorską. Nikt z nas nie mówił, że Dawid Kostecki rok po wyjściu z więzienia będzie mistrzem świata. I nikt tego nie powie. My nie organizujemy turniejów i nie losujemy kto z kim walczy. Komuś może się to podobać, komuś nie, ale tak funkcjonuje boks zawodowy od USA przez Europę aż do Japonii.

- Co dalej z tym naszym boksem?
AW: Chciałbym, żeby wszyscy w środowisku zrozumieli jedną rzecz – aby coś osiągnąć, trzeba wziąć pięciu zawodników, płacić im pensję, dwa razy w roku wysyłać na obozy, a przez resztę czasu skoszarować w gymie. Dać odżywki, odnowę biologiczną, fizjologa, dietetyka, najlepszego lekarza… Milionowe koszty, a być może po 4-5 latach inwestycji jeden z nich coś osiągnie. Tak wyhodowaliśmy między innymi Włodarczyka czy Szpilkę. Inaczej się w Polsce nie da. Na Ukrainie czy w Rosji jest fantastyczny materiał ludzki, u nas tego brak.

- To skąd brać takich zawodników?
AW: Optymalny jest ktoś, kto zaliczył około stu walk amatorskich, bo wiadomo, że raczej się nie wystraszy. Jeśli dziś zapyta mnie pan o trzy najważniejsze rzeczy dla potencjalnego pięściarza-mistrza, wymienię jako pierwsze serce do walki, bo tego nie da się nauczyć. Próbowaliśmy na różne sposoby, bez efektów. Druga sprawa to twarda głowa. Jakbyśmy świetnie nie przygotowali zawodnika, to w dziesięciu czy dwunastorundowej walce jakieś ciosy przyjmie. I musi być w stanie to utrzymać. Trzecia, ostatnia sprawa, to siła ciosu, bo zawodnik musi mieć czym uderzyć. Kiedy ktoś spełnia te cechy, można zacząć uczyć go boksu. W najbliższych dniach podpiszemy umowy z kilkoma młodymi i zobaczymy za kilka lat, co z tego wyjdzie. Wiem jedno – bez ogromnych inwestycji, nie doczekamy się następców Włodarczyka.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

SZYBKA ROBOTA PATRYKA SZYMAŃSKIEGO NA GALI W CHICAGO

szymanski

Podczas gali boksu zawodowego w Chicago pierwszy pojedynek pod skrzydłami nowego menedżera i trenera stoczył Patryk Szymański (12-0, 7 KO). Liczący 21 lat koninianin, występujący w limicie kategorii junior średniej, nie zostawił nam wiele materiału do analizy jego aktualnego potencjału, gdyż już w pierwszej rundzie odprawił przed czasem doświadczonego Amerykanina Gundricka Kinga (18-14, 11 KO).

Przypominamy, że Patryk podpisał niedawno kontrakt menadżerski z Alem Haymonem, lecz jego promotorem jest nadal szef Global Boxing, Mariusz Kołodziej, a współpromotorem od niedawna Leon Margules ze stajni Warriors Boxing.

- Ten chłopak ma w sobie to coś. Jest silny, potrafi bardzo mocno uderzyć, ale przy tym jest również świetnie wyszkolony technicznie – chwalił Patryka kubański szkoleniowiec, Chico Rivas. – Na sali trenuje bardzo ciężko, a poza nią pozostaje bardzo przyjaznym chłopakiem. Zresztą ilu pięściarzy potrafi zaprosić swojego trenera na obiad? – dodał Rivas.

HBB

WACH NOKAUTUJE WALKERA, UDANY POWRÓT JONAKA I ZWYCIĘSTWA FAWORYTÓW

wach_haters

W pojedynku wieczoru gali Windoor Boxing Night w Radomiu Mariusz Wach (28-1, 15 KO) miał stanąć przed bardzo ważnym sprawdzianem od czasu walki z Władimirem Kliczko, po której przez dwa lata nie wychodził do ringu. Starcie z Travisem Walkerem (39-12-1, 31 KO) miało choć w małym stopniu pokazać, czy popularny „Viking” ma szansę, by znów się liczyć w wadze ciężkiej i być w czołówce. Pierwsza runda była spokojna. Nie padło wiele ciosów, ale dało się zauważyć coś o czym mówił przed walką szkoleniowiec Amerykanina, czyli wywieranie presji i to, że szanse na trafianie Wacha ciosami na górę są większe niż w np. starciu Walkera z Tomaszem Adamkiem. Wach zgodnie z planem próbował boksować na dystans, operując lewym prostym, jednak pierwsza i druga odsłona pokazały, że 35-letni amerykański „ciężki” nie przyleciał tylko po wypłatę. Walker był jeszcze pewny swego, zaczął opuszczać ręce i prowokować Polaka. Próbował wchodzić w półdystans, bić długi lewy jab, narzucił szybkie jak na siebie tempo. Wach zauważył wzmożoną częstotliwość ciosów Amerykanina i przyśpieszył. Na uwagę zasługuje celny prawy sierpowy „Vikinga”, na który nadziewał się rywal. Z rundy na rundę Walker sprawiał wrażenie coraz bardziej zmęczonego, nie przestał uderzać prostymi.  Szósta runda była jednak ostatnią. Wach coraz częściej bił prawy sierpowy – raz z kombinacją po lewym prostym, raz bezpośrednią. Po jednej z tych klasycznych akcji Walker był liczony… na stojąco. Po chwili „Viking” dopadł rywala i sędzia zdecydował się przerwać pojedynek.

Damian Jonak (38-0-1, 21 KO) walką z Bradleyem Prycem (35-19, 19 KO) miał wrócić na zawodowe ringi po ponad rocznej przerwie od boksu. Udało się. Od początku Jonak narzucił swoje tempo boksując tak jak zawsze – skuteczne obijanie rywala lewym prostym i prawy sierpowy nad opuszczoną lewą ręka Pryce’a. Warto nadmienić, że Brytyjczyk nie nastawił się na obronę i często wchodził w wymiany, kilkakrotnie jednak nadziewając się na celne uderzenia bite z prawej ręki Jonaka. W boksie naszego pięściarza nie widać było rdzy, wręcz przeciwnie, wyglądał naprawdę dobrze. W piątej rundzie byliśmy świadkami pierwszego liczenia. Pryce po uderzeniach naszego boksera zachwiał się  i sędzia Mirosław Brózio wyliczył do ośmiu. Przewaga Jonaka była już naprawdę spora i choć ciosy Brytyjczyka od czasu do czasu dochodziły celu, nie sprawiły one kłopotów Polakowi. Ostatnie rundy to wdanie się w małą wojenkę obu pięściarzy, stąd dość nieznaczne zwycięstwo polskiego pięściarza na punkty (77-75, 76-75, 76-75).

Jedną z najciekawiej zapowiadających się walk, a już na pewno najbardziej wyrównanych miało być starcie Nikodema Jeżewskiego (9-0-1, 5 KO) ze starym wygą, niezwykle doświadczonym Łukaszem Zygmuntem (1-2). Walka w kilku fragmentach była rzeczywiście równa, lecz zabrakło emocji. Pięściarz Tymexu od pierwszych chwil pojedynku próbował prowadzić walkę pod własne dyktando, boksując na środku ringu, czym sukcesywnie wywierał pressing na Zygmuncie. W drugiej rundzie zaczęła rysować się już nieznaczna przewaga Jeżewskiego. Starszy o kilka dobrych lat Zygmunt zadawał mało ciosów i rzadko decydował się na kontrowanie uderzeń Nikodema, który również nie imponował ringową efektywnością. Czwarta odsłona była jednak już bardziej wyrównana. Lewy prosty Zygmunta doszedł celu i przez moment widniała dla niego szansa na zmianę scenariusza. Po sześciu nudnych rundach sędziowie orzekli jednogłośne zwycięstwo Nikodema Jeżewskiego (58-57 i dwukrotnie 58-56).

Kamil Łaszczyk (19-0, 7 KO) bez żadnych problemów zwyciężył Antonio Horvaticia (6-12, 4 KO) i dopisał do swojego bilansu kolejną wygraną. „Szczurek” mimo zmiany przeciwnika w ostatniej chwili i walki zakontraktowanej na krótki dystans zaprezentował się całkiem dobrze. Polak przeważał nad Chorwatem w każdej z rund i nawet na moment nie oddał inicjatywy. W piątej odsłonie po serii ciosów Łaszczyka Horvatic padł na deski, ale dotrwał do kończącego gongu. W szóstej, ostatniej rundzie, „Szczurek” przyśpieszył i dalej obijał zmęczonego już i przyjmującego co raz to więcej uderzeń Chorwata. Po jednej z kolejnych akcji rywal Łaszczyka po raz drugi zaliczył deski, ale – podobnie jak w rundzie piątej – nie udało mu się zakończyć walki przed czasem. W efekcie czego reprezentujący grupę Global Boxing zwyciężył wysoko na punkty jednogłośną decyzją sędziów.

Ewa Brodnicka (6-0, 2 KO) pokonała jednogłośnie na punkty twardą Galinę Gumliiską (10-35, 1 KO). Z przebiegu walki wywnioskować można, że każda z rund była pod dyktando naszej pięściarki, choć występ w Radomiu był dla niej na pewno kilkakrotnie trudniejszy od jej niektórych wcześniejszych walk, które kończyła szybko przed czasem. Dzisiaj Brodnicka dobrze operowała lewym prostym, polując przy tym na prawy sierpowy nad opuszczoną lewa ręką bardzo doświadczonej Bułgarki. Po sześciu dość jednostronnych rundach sędziowie orzekli zwycięstwo Polki.

Kolejne zwycięstwo do swojego bilansu dopisał niepokonany Michał Gerlecki (9-0, 5 KO). Zawodnik Tymex Boxing pokonał przed czasem w szóstej rundzie Jewgienisa Belitcenkę (6-8-1, 6 KO). Pod względem widowiska walka w pierwszych odsłonach była spokojniejsza od wcześniejszego starcia Parzęczewskiego. I kiedy wydawało się, że punktujący starcie Gerlecki nie zakończy pojedynku przed czasem, w szóstej, ostatniej rundzie polski pięściarz soczystym uderzeniem z prawej ręki posłał rywala na deski, z których Białorusin już nie wstał.

W inauguracyjnym pojedynku gali z bardzo dobrej strony pokazał się Robert Parzęczewski (7-0, 4 KO), który wypunktował Andreja Salachudzinau (15-5, 5 KO). Już w pierwszych sekundach walki polski pięściarz prawym sierpowym posłał na deski Białorusina, chwilę później ponowił atak i Salachudzinau ponownie leżał. I kiedy wydawało się, że starcie szybko się zakończy, rywal Polaka dotrwał do gongu. Trzy kolejne odsłony były zdecydowanie spokojniejsze od tej pierwszej. Parzęczewski nieznacznie zwolnił tempo, a Białorusin nie ustępował i wcale nie był dłużny nowemu nabytkowi Tymexu. Ostatecznie sędziowie byli jednomyślni, wskazując Parzęczewskiego jako zwycięzcę.

źródło: bokser.org

[Fot. Global Boxing]

PRZED WALKĄ WACHA Z WALKEREM: PO ARESZCIE NOKAUT?

windoor_radom

Dzisiejszy pojedynek Mariusz Wach – Travis Walker w Radomiu dojdzie do skutku. W czwartek przed południem polski bokser wagi ciężkiej opuścił areszt w Opocznie, gdzie spędził 20 godzin. W środę, wraz ze swoim trenerem Piotrem Wilczewskim i pięściarzem Kamilem Łaszczykiem, został zatrzymany przez policję. W samochodzie, którego kierowcą był Wilczewski, znaleziono blisko 200 g metamfetaminy oraz pięć sztuk amunicji do broni palnej.

Nieoficjalnie mówi się, że wcześniej ktoś powiadomił policjantów o zmierzającym z Dzierżoniowa do Radomia aucie Volksvagen Touran, w którym mogą znajdować się podejrzane przedmioty. Dlatego kontrola nie była rutynowa, a funkcjonariusze przystąpili do szczegółowego przeszukania pojazdu.

– Chyba będę musiał przepiłować kraty – żartował Wach w umieszczonym w internecie filmiku, który 23-letni Łaszczyk nagrał w trakcie zatrzymania. Pięściarze nie wyglądali na speszonych obecnością policji. W czasie przesłuchań żaden z zatrzymanych nie przyznał się do posiadania narkotyków ani amunicji, które podobno znajdowały się w schowku auta. Wacha oraz Łaszczyka zwolniono w środę z aresztu (dotarli do Radomia na wieczorną ceremonię ważenia), natomiast wobec Wilczewskiego, który jest właścicielem pojazdu, kontynuowane jest postępowanie wyjaśniające.

W związku z zatrzymaniem, policja przeszukała m.in. prowadzony przez byłego mistrza Europy wagi super średniej klub bokserski Global Boxing Gym w Dzierżoniowie, jak również jego dom. Żadnych podejrzanych przedmiotów nie znaleziono. Z naszych rozmów z adwokatem trenera wynika, że wspólnie złożyli zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa polegającym na podrzuceniu nielegalnych przedmiotów. Tę wersję potwierdza Wach.

– To brudna gierka naszych konkurentów – skomentował, nie precyzując, o kogo konkretnie może chodzić.

Nieoficjalnie dowiedzieliśmy, że Wilczewski, niezależnie od grożących mu zarzutów, powinien zostać zwolniony z aresztu w piątek. Niewykluczone, że zdąży dojechać do Radomia. Jeśli nie, 35-letni Wach i tak wejdzie do ringu, z innymi sekundantami. Pojedynek z Walkerem zakontraktowano na 10 rund.

– Całe zamieszanie nie ma żadnego wpływu na moje podejście do tej walki. Czuję się bardzo dobrze, wystarczy porównać moją wagę do tej sprzed poprzedniej potyczki (w czwartek ważył 113 kg – przyp. red.). Walker też nie przyleciał do Polski na wakacje, dlatego możecie się spodziewać naprawdę dobrego pojedynku. Amerykanin na pewno napsuje mi sporo krwi – ocenia Wach.

– Walka zakończy się nokautem. Złamię Wacha. Stawiam na siódmą rundę – przekonuje 35-letni Walker. Dwa lata temu zmusił do dużego wysiłku Tomasza Adamka i choć przegrał przed czasem, to wcześniej położył „Górala” na deski potężnym prawym. Kiedy Wach składał zeznania w Opocznie, Amerykanin o pseudonimie „Pociąg Towarowy” w spokoju przeprowadzał ostatnie treningi i w hotelu kumulował energię przed piątkowym starciem.

– Muszę uważać w pierwszych rundach. W drugiej fazie walki na pewno będę już dominował. Jeśli Walker nie znokautuje mnie w ciągu pierwszych czterech rund, wygram na sto procent – zapowiada Wach. Kibice liczą na efektowne zwycięstwo Polaka, bo choć Amerykanin jest groźnym pięściarzem, to dość często zdarza się, że kończy pojedynki, leżąc na deskach.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

MARIUSZ WACH, KAMIL ŁASZCZYK I PIOTR WILCZEWSKI W ARESZCIE…

wach01

- Mariusz Wach zadzwonił do mnie o wpół do trzeciej po południu. Powiedział, że wspólnie ze swoim trenerem Piotrem Wilczewskim oraz pięściarzem Kamilem Łaszczykiem został zatrzymany przez policję w okolicach Opoczna, w ramach rutynowej kontroli. Od tamtej pory nie mogłem się z nim skontaktować – powiedział nam wczoraj wieczorem Mariusz Grabowski, organizator piątkowej gali boksu zawodowego w Radomiu. 35-letni Wach ma się tam zmierzyć z Travisem Walkerem w swojej drugiej walce po porażce z Władymirem Kliczką i dwuletniej pauzie. W środę nie dotarł do Radomia na wieczorną konferencję prasową, w której uczestniczył jego amerykański przeciwnik.

Podejrzenia, bez zarzutów
– Mogę potwierdzić, że w środę po południu w okolicach Opoczna zatrzymano podróżujących samochodem marki Volkswagen Touran trzech mężczyzn, w wieku 35, 36 i 23 lat. Podczas przeszukania zabezpieczono substancję, co do której zachodzi podejrzenie, że jest środkiem odurzającym. Obecnie trwają badania, które ustalą właściwości tej substancji. Proszę wziąć pod uwagę, że jest to jedynie podejrzenie – skomentowała rzecznik prasowy komendanta wojewódzkiego policji w Łodzi, podinspektor Joanna Kącka. – W czwartek zostaną podjęte dalsze czynności wyjaśniające i decyzje w sprawie ewentualnych zarzutów dla któregoś z zatrzymanych – dodała.

Z Mariuszem Wachem, Piotrem Wilczewskim i Kamilem Łaszczykiem w środę wieczorem nie mogliśmy się skontaktować. Ich numery telefonu były poza zasięgiem sieci

Dotrą do Radomia?
– Wysłaliśmy do Opoczna swoich prawników, którzy badają sprawę. Zrobimy wszystko, aby pojedynek Mariusz Wach – Travis Walker odbył się zgodnie z planem. Gala się odbędzie, a gdyby ziścił się czarny scenariusz, czyli brak Wacha i Łaszczyka, wówczas w pojedynku wieczoru wystąpi Damian Jonak. Jego rywalem będzie Brytyjczyk Bradley Pryce – uzupełnia Grabowski.

Z naszych ustaleń wynika, że niezależnie od ewentualnych zarzutów, Wach, Wilczewski i Łaszczyk w czwartek powinni opuścić areszt. Jeśli tak się stanie, nic nie powinno stanąć na przeszkodzie, aby były pretendent do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej w piątek wieczorem wszedł do ringu z 35-letnim Walkerem. W Radomiu Wilczewski ma stanąć w jego narożniku, a Łaszczyk, rywalizujący w kategorii piórkowej, stoczyć walkę z Azerem Bachtijarem Iskenderzade.

Pierwszy pojedynek po powrocie na ring Wach stoczył 17 października. W Dzierżoniowie wypunktował Serba Samira Kurtagicia. Walkę z Walkerem, który dwa lata temu przegrał przed czasem z Tomaszem Adamkiem (wcześniej położył Polaka na deski), zakontraktowano na 10 rund.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

EWA BRODNICKA U PROGU WIELKIEJ ZAWODOWEJ KARIERY? ZALECAMY METODĘ MAŁYCH KROKÓW

ewa01

W najbliższy piątek podczas gali w Radomiu pojedynkiem z bułgarską weteranką Galiną Gumliiską, zakończy drugi rok startów w gronie zawodowców Ewa Brodnicka. Była wicemistrzyni świata (2011) w kick-boxingu (w formule full-contact), brązowa medalistka Mistrzostw Unii Europejskiej w boksie (2007), dwukrotna bokserska wicemistrzyni Polski seniorek (2007-2008) i brązowa medalistka (2009-2010) jest aktualnie najlepszą Polką (bez podziału na kategorie wagowe), która występuje na zawodowym ringu.

Zwycięstwo nad 41-letnią Gumliiską zapewne dodatkowo wzmocni morale posiadaczki międzynarodowego pasa WBF, wzbogaci jej doświadczenie, ale z racji mizernego poziomu, jaki od lat reprezentuje Bułgarka raczej nie wskaże na ewentualne braki w bokserskim rzemiośle naszej zawodniczki. Pojedynek Brodnicka vs Gumliiska, zapowiadany w mediach jako rewanżowy za porażkę jaką przed czternastoma laty w Londynie poniosła z Galiną ówczesna mistrzyni świata, Iwona Guzowska nie powinien być dla Ewy trudniejszy niż kwietniowy bój z Kremeną Petkovą, która w ostatnim czasie dwa razy bardzo wyraźnie wygrała ze swoją doświadczoną rodaczką.

Niezależnie od tego jak przebiegać będzie piątkowa rywalizacja i od tego jak wyraźna będzie W nim przewaga Ewy Brodnickiej, naszej zawodniczce przydałby się poważniejszy sprawdzian, by w pełni ocenić jej sportowy poziom. Moim zdaniem Ewa nie potrzebuje iść drogą zbyt „ostrożnej” promocji, bo w przeciwieństwie do większości polskich pięściarek zawodowych ma za sobą wystarczająco dobrą zaprawę w boksie olimpijskim.

W sportowym CV Polki znajdziemy m.in. cenne zwycięstwa nad Justyną Sroczyńską, Kamilą Bałandą oraz wyrównane, choć ostatecznie przegrane walki z najlepszymi, czyli Kingą Siwą i Magdaleną Stelmach-Wichrowską. Dwukrotna zwyciężczyni Międzynarodowych Mistrzostw Śląska (2008-2009) oraz uczestniczka mocno obsadzonych turniejów w Ankarze i Nikołajewie – mimo pięciu zawodowych walk – jest jedną z najbardziej doświadczonych zawodniczek w swojej kategorii wagowej w Europie.

Mimo to studziłbym ambitne zapowiedzi zawodniczki promowanej przez Tymex Boxing Promotion, że już w 2015 roku będzie w stanie rywalizować o tytuł mistrzyni świata. Moim zdaniem ogromnym sukcesem byłaby skuteczna walka o pas najlepszej Europejki (EBU), który od piątku dzierży znana Ewie 33-letnia Farida El Hadrati. Co ciekawe Polka ma z nią „na pieńku”, gdyż przegrała z Francuzką przed czasem w półfinale wspomnianych Mistrzostw Unii Europejskiej w Lille.

Pojedynek z El Hadrati mógłby być dla Ewy Brodnickiej doskonałym celem na najbliższe miesiące 2015 roku, ale niesie także ryzyko porażki. Obie zawodniczki mają takie same bokserskie rekordy, są na tym samym etapie kariery zawodowej (Francuzka w tym roku również pokonała po 10. rundach walki Petkovą) i obie mierzą w tytuł mistrzyni świata.

Na – póki co niedostępnych dla obu ww. zawodniczek – szczytach kobiecej kategorii junior półśredniej znajdują się doskonała Argentynka Erica Anabella Farias (mistrzyni świata WBC) i jej dwie rodaczki – czyniąca stałe postępy Ana Laura Esteche (posiadaczka pasa WBA) oraz Fernanda Soledad Alegre (mistrzyni świata WBO). Pierwsza i trzecia niechętnie boksują poza swoim krajem, druga w czerwcu po świetnej walce wygrała w Moskwie z faworyzowana i dotąd niepokonaną Svetlaną Kulakovą. Znakomity sezon ma za sobą znana z kariery w boksie olimpijskim Szwedka Klara Svensson (boksuje w Danii i w Niemczech), przymierzana do walki z Farias.

W tym momencie najbliżej Ewie Brodnickiej byłoby zapewne celować w pojedynek z Rolą El-Halabi, która wprawdzie jest mistrzynią świata WBF (Polka posiada pas międzynarodowy tej federacji) oraz mniej prestiżowe WIBF oraz UBF, ale nie zachwyca formą, co potwierdziła m.in. jej tegoroczna walka z przeciętną Amerykanką Victorią Cisneros. Niestety, by wygrać z Niemką, trzeba to zrobić na jej ringu, gdyż urodzona w Libanie Rola ma w tej chwili status jedynie lokalnej gwiazdy…

 

 

 

„DIABLO” DO MISTRZA ŚWIATA: „WŁODARCZYK BĘDZIE ZDETERMINOWANY, WKURZONY, ZŁY”

diablo01

Krzysztof Włodarczyk jest żądny rewanżu na Grigoriju Droździe za wrześniową porażkę w Moskwie. Deklaruje, że przepędzi dręczącego go demony, a w drugiej walce będzie zdeterminowany i odzyska tytuł mistrza świata, być może nawet nokautując Rosjanina.

- Liczy pan na rewanż z Grigorijem Drozdem, nowym mistrzem świata WBC wagi cruiser?
Krzysztof Włodarczyk: Nie mogę się go doczekać. Dwudziesty siódmy września był dla mnie jak piątek trzynastego. I ciężko się dla mnie skończył. Ciągle tłumaczę się życiowymi problemami, ale tak po prostu było – one wpłynęły na moją psychikę i gotowość do tamtej walki. Cały lipiec i więcej niż połowa sierpnia poszły na straty. Dopiero we wrześniu miałem spokój. Za późno. Nie da się dobrze przygotować mentalnie, jeśli problemy się nawarstwiają. Nad tym, jak ta walka powinna wyglądać, zastanowiłem się po ostatnim gongu, gdy było już pozamiatane.

- Zdrowie dopisuje?
KW: Mam dosyć męczący problem z prawym barkiem. Leczę się. Na stuprocentowym chodzie powinienem być na początku stycznia. Wtedy zabieram się do ciężkiej pracy.

- Jeśli Rosjanie nie zlekceważą postanowień kontraktu, to kiedy odbędzie się rewanż?
KW: W kwietniu lub w maju. Wolałbym w maju, bo im więcej będę miał czasu, tym lepiej będę się czuł. Psychicznie, bo fizycznie zawsze czuję się dobrze. Z niecierpliwością czekam na kolejny obóz w górach. Po jednym dniu zawsze chce się wrócić do domu i odpoczywać przez tydzień, ale następnego budzę się o siódmej rano i znów ostro trenuję. Marzy mi się ciężka praca.

- Tak zdeterminowany Krzysztof Włodarczyk, wolny od niepotrzebnych przemyśleń, przechytrzy Drozda?
KW: Włodarczyk potrafi zaskoczyć każdego przeciwnika i w dowolnym momencie zmienić obraz każdej walki. Jeżeli tylko pozwoli mu na to głowa. Każdy bokser wyobraża sobie taki widok – idzie ścieżką, widzi ring i myśli o tym, jak będzie wyglądał pojedynek. Przed walką z Drozdem tej myśli nie miałem nawet przez sekundę. Od początku była wielkim znakiem zapytania. Jeśli przed rewanżem moje problemy znikną, nie widzę innej możliwości niż zwycięstwo. Prawdopodobnie nawet przed czasem, ale z wygranej na punkty też się ucieszę.

- Dzień po walce postawił pan sprawę jasno: czas na uporządkowanie życia prywatnego. Porządki trwają?
KW: Sytuacja w domu się stabilizuje. W drugim „domu” również. Mam tylko nadzieję, że niektórzy zejdą na ziemię i nie będą robić mi pod górkę. Wszyscy muszą zrozumieć, jak ważny w moim sporcie jest spokój. Inaczej nie wygram walki. Gdy zaczynają się przygotowania, trzeba mi odpuścić. Jak już wygram potyczkę – w porządku, możemy się bombardować. Trzeba się dogadać, a od stycznia ruszam do pracy.

- Co powiedziałby pan dziś Drozdowi?
KW: To będzie zupełnie inny pojedynek. Włodarczyk będzie zdeterminowany, wkurzony, zły. Nie na ciebie, na siebie. Pilnuj się!

- Nie zmieni pan kategorii wagowej na ciężką?
KW: Ten pomysł zszedł na dalszy plan. Chcę znowu polecieć do paszczy lwa i w Moskwie odzyskać pas mistrza świata. Do walki z Arturem Szpilką na sto procent nie dojdzie w 2015 roku.

- Dlaczego się nie zakolegowaliście?
KW: Powiedziałbym, że nie jesteśmy dogadani. Artur jest inny niż ja, nadajemy na innych falach. Ma własny świat, inaczej żyje. Na sali czasem powygłupiam się z chłopakami, ale gdy zaczyna się trening, izoluję się. Trzymam się raczej w odosobnieniu.

- Nie drażniło pana, że Szpilka stał się bardzo popularny, choć to pan był mistrzem świata?
KW: Artur borykał się w życiu z dużymi problemami i nie można mieć do niego pretensji, że chciał, by było o nim głośno – pokazać się, umieścić zdjęcie w internecie. Taki jest i tyle. Każdy ma swój cel. Ja zamierzam odzyskać pas i bronić go, może nawet przez parę lat. Artur też chce zasłużyć na walkę o mistrzostwo, może w trochę bardziej kontrowersyjny sposób.

- Czy walka z Mateuszem Masternakiem staje się bardziej realna niż dawniej?
KW: Kiedyś pewnie do niej dojdzie, ale najpierw muszę odzyskać tytuł. Później? Jeśli kasa będzie się zgadzać, to wszystko może się zdarzyć.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

MATEUSZ MASTERNAK: MOGĘ RYWALIZOWAĆ Z KAŻDYM PIĘŚCIARZEM WAGI CRUISER

master01

Był pod ścianą. Gdyby zawiódł, na najbliższe miesiące, a być może i lata, mógłby zapomnieć o wielkim boksie. 27-letni Mateusz Masternak w podparyskim Issy-les-Moulineaux pokonał na punkty byłego króla wagi cruiser, Jeana-Marca Mormecka. W polskim boksie zawodowym to najcenniejsze zwycięstwo 2014 roku.

- Jak dużo nerwów kosztowało pana podejście do walki z Jeanem-Markiem Mormeckiem?
Mateusz Masternak: Starałem się o tym nie myśleć, ale porażka bez dwóch zdań zmieniłaby moje sportowe życie.

- Oznaczałaby rozwiązanie kontraktu z niemiecką grupą Sauerland Promotion?
MM: Istniało duże prawdopodobieństwo, że tak się stanie, choć przed walką takiej rozmowy z promotorami nie przeprowadziłem.

- Jak trudny był ten pojedynek?
MM: Mormeck był bardzo groźny, mimo swoich 42 lat. Przez cały czas próbował mnie spychać na liny. Ring był mały i nie miałem miejsca, by pracować nogami.

- Ring był taki, by pasował Mormeckowi?
MM: Nie tylko ring, wszystko było przygotowane dla niego. Nie dziwi mnie to i nie mam żadnych pretensji, bo tak po prostu jest w wyjazdowych pojedynkach. Błędy popełniali sędzia czasowy i jeden z punktowych, według którego był remis. Do ringowego też można mieć zastrzeżenia, choć i tak prowadził walkę dość poprawnie. Mormeck parę razy faulował łokciem, ale taki jest boks. Każdy chce wygrać za wszelką cenę.

- Pod względem taktycznym rozwiązał pan walkę bez zarzutu?
MM: Wiedziałem, że Mormecka trzeba uderzać ciosami prostymi oraz podbródkowymi. I tych podbródkowych trochę mu nawsadzałem. W drugiej rundzie lub pod koniec pierwszej trafiłem go podbródkowym w czoło i rozbiłem lewą dłoń. Jest sina i spuchnięta, być może doszło do pęknięcia kości. Najważniejsze, że mogłem nadal uderzać. Zacisnąłem zęby. Wiedziałem, jak ważna jest ta walka. W każdej rundzie musiałem wyraźnie zaznaczyć przewagę. Gdybym walczył na remis, punkty zbierałby Mormeck. Gdy do końca rundy zostawała minuta, sekundanci krzyczeli, że trzeba brać się do pracy.

- Dziwił się pan, że Mormeck nie pada na deski?
MM: Odczuwał trudy walki i parę razy był w odwrocie. W końcówce myślałem, że go dopadnę, ale zwyciężyło jego doświadczenie. Głowę trzymał nisko i balansował ciałem, dlatego czystych uderzeń na szczękę nie mogło być wiele. Najczęściej trafiałem w czoło lub inne części głowy.

- Czy Mormeck pokonałby któregoś z obecnych mistrzów wagi cruiser?
MM: Jeśli mam być szczery, to uważam go za lepszego niż Youri Kalenga (wygrał z Masternakiem w czerwcu – przyp. red.). Miałem do niego zbyt wiele respektu. Za bardzo wziąłem sobie do serca, że mocno bije i każdy jego cios może zakończyć walkę. To był mój największy błąd.

- Gdyby walczył pan z Kalengą tak, jak w piątek, zdobyłby pan wtedy tytuł tymczasowego mistrza świata WBA?
MM: Sądzę, że tak. Podczas konferencji prasowej powiedziałem Francuzom, że chętnie wrócę do Paryża na rewanż z Kalengą. Dałbym sobie z nim radę, ale do tematu podchodzę z rezerwą. Wiem, że teraz Kalenga stara się o walkę z Denisem Lebiediewem, pełnoprawnym czempionem WBA.

- A pan jest gotowy, aby walczyć o mistrzostwo?
MM: Wiem, że przy dobrych przygotowaniach i odpowiedniej taktyce mogę rywalizować z każdym pięściarzem naszej kategorii wagowej. Byli specjaliści, którzy pięć lat temu mianowali mnie przyszłym mistrzem, a potem tych słów się wypierali. Wielu mówiło, że jestem skończony i cofam się. Wewnętrznie czułem, że to nieprawda.

- Jak długo poczekamy na kolejną walkę?
MM: Czas na miesiąc odpoczynku, bo w 2014 roku stoczyłem aż pięć walk, w tym dwie ciężkie. Jeśli kontuzja nie będzie poważna, rozsądną datą powrotu byłby przełom marca i kwietnia. Chciałbym, by rywal był przynajmniej tak dobry, jak Mormeck.

- Być może wreszcie nastanie dobra pora na pojedynek z Krzysztofem Włodarczykiem?
MM: Walka trochę straciła na wartości. Nie tak dawno Krzysztof był mistrzem świata WBC, a ja Europy. Obaj straciliśmy te tytuły. Rozgłos mimo wszystko byłby duży. Jeśli ktoś chciałby doprowadzić do tej walki, nie widzę powodu, by nie rozważyć propozycji.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

KATASTROFA „GŁAZA” W OLDENBURGU. SEN O MISTRZOSTWIE TRWAŁ 43 SEKUNDY

oldenburg

Nie udał się Pawłowi Głażewskiemu (23-3, 5 KO) atak na pas WBA Regular wagi półciężkiej. Polak dał się zaskoczyć Juergenowi Braehmerowi (45-2, 33 KO) już w pierwszej rundzie i przegrał pojedynek życia przed czasem, a w dodatku zostawił po sobie fatalne wrażenie…

Po paru rozpoznawczych ciosach Niemiec zamknął „Głaza” w narożniku i precyzyjnie trafił lewym hakiem na wątrobę. Polak z grymasem bólu poszedł na deski i nie był w stanie się z nich podnieść, a sędzia ringowy Russell Mora został zmuszony przerwać walkę w 43. sekundzie pierwszej rundy.

źródło: bokser.org

„CZASÓWKA” ŁUKASZA JANIKA W WALCE WIECZORU GALI W WIELICZCE

janik01

W głównej walce wieczoru gali w Wieliczce Łukasz Janik (28-2, 15 KO) pokonał przed czasem Franco Raula Sancheza (18-11-2, 9 KO), choć na pewno nie zachwycił. Początek nie zapowiadał żadnych emocji. pięściarz z jeleniej Góry całkowicie kontrolował poczynania w ringu na tle strasznie chaotycznego przeciwnika. Dystansował dużo niższego Argentyńczyka długim lewy, a w drugiej rundzie dołożył do tego prawy krzyżowy oraz lewy sierp. Gdy wydawało się, że nokaut jest kwestią czasu, 40 sekund przed końcem trzeciej odsłony Sanchez trafił prawym sierpowym w okolice skroni i niespodziewanie Janik „zatańczył”. Argentyńczyk doskoczył, władował przez gardę jeszcze kilka prawych i sensacja wisiała w powietrzu. W końcu zabrzmiał gong na przerwę, a Łukasz dostał straszną burę w narożniku od Fiodora Łapina – zresztą jak najbardziej zasłużoną. Jeszcze przez pół czwartego starcia Janik jakby odczuwał tamte ciosy, ale potem znów powrócił do swojego boksu i przeważał nad egzotycznym gościem. Sanchez w szóstej rundzie dostał ostrzeżenie za klinczowanie. Łukasz w końcu przerwał swoje męczarnie ze zdecydowanie słabszym technicznie rywalem na początku siódmego starcia, gdy uderzył mocnym prawym pod lewy łokieć. Sanchez przyklęknął i dał się wyliczyć do dziesięciu.

Kamil Szeremeta (9-0, 1 KO) pokazał dobry, dojrzały boks i pewnie wypunktował walecznego Jose Yebesa (12-6-1, 5 KO). W pierwszych minutach Polak oszukiwał przeciwnika lewą ręką. Trafiał lewym prostym w ataku, bądź krótkim lewym sierpem z defensywy po odchyleniu i przepuszczeniu ciosu Hiszpana. Ten wciągnął Szeremetę w otwartą wymianę w trzeciej rundzie i podopieczny Andrzeja Liczika trochę się pogubił, jednak w narożniku wszystko znów poukładano i od czwartej odsłony precyzyjny i wyrachowany Kamil punktował oponenta swoimi ciosami, samemu zbierając większość jego uderzeń na swoją gardę. Polował też na haki pod łokcie, próbując osłabić Yebesa. Ten atakował do końca, lecz nie potrafił poważnie dobrać się do skóry uważnego i wyjątkowo dziś konsekwentnego Szeremety.

Marek Matyja (7-0, 2 KO) w trzeciej rundzie miał Bai-Thaimko Conteha (3-2, 1 KO) na deskach, jednak nie zdołał go wykończyć i wygrał na punkty. Sędziowie nie mieli wątpliwości i punktowali dwukrotnie 59-54 oraz 58-56. Polak od początku był mało aktywny i nie mógł odpowiednio wejść w walkę. Matyja nie mógł znaleźć recepty na prostego boksersko Conteha, a w ringu nie widzieliśmy zbyt wiele akcji. Przełom przyniosła runda trzecia – końcówce Polak pięknie skontrował prawym prostym i ciężko rzucił rywala na deski. Polak próbował wykończyć robotę, jednak nie starczyło czasu. Do samego końca podopieczny Fiodora Łapina starał się skończyć przyjezdnego rywala przed czasem, jednak dziś nie widać było w jego boksie błysku i był przewidywalny w swoich atakach.

Krzysztof Kopytek (9-0, 2 KO) zaliczył kolejny test i pokonał ambitnego Patryka Litkiewicza (14-6, 8 KO), jednak w ringu nie zachwycił. Sędziowie po ośmiu rundach punktowali 79-74 i dwukrotnie 79-73. W pierwszej rundzie to Litkiewicz był stroną atakującą i parę razy zaskoczył pięściarza KnockOut Promotions. W kolejnej odsłonie Kopytek zaczął łapać właściwy rytm walki i przejmował inicjatywę. Podopieczny Fiodora Łapina boksował na dystans, a Litkiewicz sporadycznie kontrował. W trzeciej odsłonie Kopytek trafił serią na korpus, jednak „Lita” od raz starał się odgryźć. Zawodnik Thunder Promotions nadal nacierał, jednak Kopytek konsekwentnie stopował go ciosami prostymi i hakami na korpus, był też aktywniejszy. Litkiewicz w ostatniej minucie parokrotnie trafił, jednak jego ciosy były pchane. W czwartej rundzie Patryk zaatakował odważnie i zepchnął swojego rywala do głębokiej defensywy. Piąta runda przyniosła spadek tempa – pięściarze często wpadali w klincz i nieco odpuścili tą rundę. Kopytek był pasywny, jednak końcówką mógł przekonać sędziów. Po kolejnym gongu Litkiewicz znów ruszył do ostrego ataku, jednak jego ciosy nie robiły wrażenia na faworycie. Od połowy odsłony Kopytek rozluźnił się i parokrotnie mocno trafił swojego rywala. „Lita” wyraźnie odczuwał już trudy pojedynku, jednak ambitnie starał się oddawać. W przedostatniej rundzie Kopytek wyraźnie przejął inicjatywę, a na Litkiewicza wyraźnie zaczęły oddziaływać ciosy na tułów. W finałowej odsłonie Litkiewicz jeszcze raz spróbował przycisnąć, jednak był już krańcowo zmęczony i Kopytek wykorzystywał każdy jego błąd.

Sporo krwi faworyzowanemu Sasunowi Karapetyanowi (8-1, 2 KO) napsuł Krzysztof Szot (18-17-1, 5 KO). Wygrał ten pierwszy, choć przez moment był na skraju nokautu. Pierwsze trzy rundy należały do większego, bardziej dynamicznego i silniejszego Sasuna. W czwartej także przeważał, choć powoli ten obraz się już zacierał, ale to była tylko przystawka do tego, co miało nastąpić za moment…. W piątej odsłonie „Rzeźnik” znalazł lukę w gardzie rywala, wystrzelił prawym podbródkowym i skosił go sensacyjnie z nóg. Karapetyan z trudem powstał na osiem, lecz zachował na tyle zimnej krwi, że zdołał dotrwać do gongu. W ostatnich trzech minutach boksował w myśl zasady mówiącej o tym, że najlepszą obroną jest atak. Wyprowadzał więc dużo ciosów, choć to pojedyncze bomby Szota robiły większe wrażenie Końcówka dla Krzyśka, jednak nie zdołał on odrobić wcześniejszych strat – 56:57, 56:59 i 55:58 – to punktacja sędziów na korzyść Karapetyana.

Wcześniej Tomasz Król (1-0-1, 1 KO) w końcówce pierwszego starcia ciosami na korpus zastopował Arkadiusza Rejowskiego.

źródło: bokser.org

MATEUSZ MASTERNAK POKONAŁ BYŁEGO DWUKROTNEGO MISTRZA ŚWIATA

master_jmm_mini

Mateusz Masternak (34-2, 24 KO) miał pod górkę z sędzią ringowym i jednym arbitrem punktowym, ale na przekór im pokazał najlepszy boks od dłuższego czasu i pokonał byłego dwukrotnego mistrza świata, Jeana Marca Mormecka (37-6, 23 KO).

Francuz w swoim stylu ruszył od razu do ataku, ale Mateusz stopował go lewym prostym, sprytnie kontrując prawym krzyżowym bądź prawym podbródkiem. W drugim starciu to Polak był agresywniejszy i tym razem prawym prostym zyskiwał przewagę – nieznaczną, ale jednak na tyle wyraźną, by na tym etapie punktować 20:18. „Master” dominował przez dwie i pół minuty trzeciej odsłony. Wściekły Mormeck „strzelał” obszernymi sierpami. Chybiał, ale w końcu trafił lewy, poprawił prawił i zrobiło się gorąco. na szczęście Mateusz równo z gongiem odpowiedział potężnym prawym krzyżowym. W czwartej rundzie były król tej kategorii z furią nacierał i rzeczywiście zdominował wrocławianina. Masternak jednak lepiej finiszował.

Dobra dla naszego rodaka była piąta runda, kiedy wyprzedzał reprezentanta gospodarzy i swoją aktywnością nie dawał mu rozwinąć skrzydeł. W szóstej Mormeck ruszył na przełamanie. Trafił nawet dwukrotnie bezpośrednim prawym, ale to Mateusz spychał go do defensywy. Podobny przebieg miały kolejne trzy minuty. Obawy zaczęły się na początku ósmego starcia. Francuz jakby dochodził do głosu, kiedy Masternak wystrzelił akcją prawy na prawy. Pod Mormeckiem ugięły się nogi. Polak doskoczył, kilka razy trafił, ale nie udało się dobić zranionej ofiary. Podobna sytuacja miała miejsce w dziewiątej odsłonie, tylko tym razem z pomocą przyszedł sędzia ringowy, prosząc o wiązanie bandaży. Ale przewaga Mateusza była bardzo wyraźna.

Ostatnie trzy minuty to znów dominacja Masternaka. Mormeck po raz kolejny był na skraju nokautu, ale tym razem sam wyszedł z opresji. Machnął obszernym prawym, trafił na głowę i zastopował „Mastera” na kilka dobrych sekund. Szybko jednak sytuacja wróciła do normy i do ostatniego gongu przeważał Mateusz. Sędziowie punktowali o dziwo stosunkiem głosów dwa do remisu, więc aż strach pomyśleć co by było, gdyby Mateusz nie dominował tak bardzo w trzech ostatnich starciach…

źródło: bokser.org

master_jmm

TRZY PASY MISTRZOWSKIE DLA PRZEMYSŁAWA OPALACHA. POWRÓT CEZAREGO SAMEŁKI

opalach

W pojedynku wieczoru gali Spartan Boxing Night w Olsztynie Przemysław Opalach (16-2, 14 KO) zwyciężył przed czasem Slavisę Simeunovicia (15-10, 13 KO) zdobywając trzy wakujące tytuły wagi super średniej – WBC Baltic, WBF oraz Międzynarodowego Mistrza Polski. Olsztynianin od pierwszego gongu był stroną przeważającą, bił kombinacjami i sporo tych uderzeń było celnych. Simeunovic nagminnie opuszczał ręce dając przez to szansę Opalachowi na trafienie go jednym z ciosów na górę. Sporo błędów w obronie odbiło się bardzo niekorzystnie dla mieszkającego w Halle boksera. W trzeciej odsłonie rywal polskiego pięściarza był dwukrotnie liczony, przyklękając po akcjach na korpus, a w czwartej Opalach dopełnił już formalności. Złapał Bośniaka przy linach, zasypując go gradem uderzeń, w efekcie czego sekundant Simeunovicia rzucił ręcznik i walka została przerwana. Spośród trzech tytułów, które Opalach przed chwilą zgarnał, pas WBC Baltic jest najistotniejszy. W ostatnim rankingu WBC kategorii super średniej 28-latek widnieje na 31. pozycji. Teraz jest wielce prawdopodobne, że Polak znajdzie się w drugiej lub trzeciej dziesiątce.

Efektowny powrót po dwuletniej przerwie zaliczył w Olsztynie Cezary Samełko (3-0-1, 2 KO). 22-latek z Ełku znokautował już w pierwszej rundzie Gorana Risticia (1-9, 1 KO). Pojedynek trwał bardzo krótko. Przeciwnik zdecydowanie odbiegał umiejętnościami od Polaka, o czym dobrze świadczy jego mizerny bilans. Już od pierwszego gongu polski pięściarz polował na lewy sierpowy nad opuszczoną prawą ręką 25-latka z Bośni. Po jednej z takich akcji czysty cios Samełki doszedł do twarzy Risticia, który padł na deski i już się nie podniósł.

Kolejne zwycięstwo do swojego rekordu dopisał niepokonany Dariusz Polmański (6-0, 3 KO), który odprawił przed czasem twardego Slobodana Culuma (5-9, 3 KO). Tym samym pięściarz z Brodnicy zdobył pas WBF International wagi półciężkiej. Polmański w trakcie dwóch pierwszych rund narzucił swoje tempo, kilkakrotnie celnie trafiając przeciwnika z Serbii. Spięty i nastawiony na defensywę Culum nie miał po swojej stronie właściwie żadnych argumentów, tylko sporadycznie wyprowadzał uderzenia. Pod koniec drugiej odsłony Polmański zasypał gradem ciosów rywala, ten jednak dotrwał do przerwy. Pojedyncze zrywy 25-letniego Culuma nie były na tyle efektywne, by zagrozić Polakowi, który z minuty na minutę coraz bardziej chciał zakończyć pojedynek przed czasem. Trzecia runda była zgoła odmienna od dwóch wcześniejszych. Culum otworzył się i zaczął kontrować uderzenia Polmańskiego, który chwilami zapominał o obronie oraz szacowaniu sił. Kolejne minuty walki to już jednak tylko powiększająca się przewaga Polaka. Polmański kilka razy miał przeciwnika przy linach, jednak nie zdołał skończyć go wtedy przed czasem. Kiedy wydawało się, że starcie zakończy się na punkty, w siódmej odsłonie Culum padł na deski po jednym z ciosów na korpus, by chwilę później przyjąć soczysty prawy sierpowy, po którym sędzia Robert Gortat zdecydował się przerwać pojedynek.

W innym starciu gali Yavuz Ertuerk (17-1, 13 KO) łatwo odprawił Adila Rusidiego (6-5, 5 KO) zdobywając przy tym wakujące tytuły WBC Baltic oraz WBF kategorii junior średniej.

źródło: bokser.org

galaelk

JACKIEWICZ CHCE REWANŻU Z BRANCO. GWARANTUJE WYGRANĄ PRZEZ NOKAUT

jackiewicz

Rafał Jackiewicz nie odzyskał tytułu mistrza Europy, z którego zrezygnował pięć lat temu, by walczyć o mistrzostwo świata. Miał pecha. Z Gianlucą Bracno przegrał z powodu kontuzji.

Uderzeniami z prawej ręki Rafał Jackiewcz posyłał Gianlucę Branco na deski w trzeciej i czwartej rundzie walki, do której doszło we włoskiej Terracinie. O tym, z jakimi trudnościami wiąże się wyjazdowy pojedynek, mogliśmy sobie przypomnieć po pierwszym nokdaunie. Ofensywę Jackiewicza przerwał gong, kończący rundę… o piętnaście sekund za wcześnie. Można przypuszczać, że pięściarzowi gospodarzy ktoś starał się pomóc.

Prawdziwe nieszczęście 37-letniemu Jackiewiczowi, który po pięciu latach znów mógł sięgnąć po tytuł mistrza Europy, przytrafiło się jednak w szóstej rundzie.

– Branco ściągnął mnie w klinczu, dlatego ciężar ciała przeniosłem na lewą nogę. Miałem z nią duży problem podczas przygotowań. To stara kontuzja, ale nauczyłem się na tej nodze umiejętnie stawać, by nie było bólu. Niestety, w szóstej rundzie coś pstryknęło i było po wszystkim. Trener Robert Złotkowski podjął decyzję za mnie i przerwał walkę. Słusznie. Ja próbowałbym walczyć dalej, choć od tamtej pory musiałbym już tylko stać oparty o narożnik – relacjonuje Jackiewicz.

Wojownik swój dawny tytuł mistrza Europy próbował odzyskać już półtora roku temu, również we Włoszech. Wówczas szans nie dał mu Leonard Bundu. Sobotnia potyczka wyglądała zupełnie inaczej. Jackiewicz nie rzucał słów na wiatr, zapowiadając, że postawi na odważną walkę. Miał rację mówiąc, że 44-letni Branco jest do pokonania.

– Nie ukrywałem, że ze względu na kłopoty z kolanem oraz pachwiną do tej walki będę przygotowany tylko na siedemdziesiąt procent. Ale spokojnie mogłem pobić Branco. Jeszcze runda lub dwie i dałbym radę go palnąć. I niech nikt mi nie wmawia, że popełniłem wielki błąd, bo wcześniej zadebiutowałem w MMA. Rozmieniam się na drobne i walczę o mistrzostwo Europy? Śmieszne – komentuje pięściarz.

Zanim stoczy kolejną walkę w MMA na gali federacji KSW, chciałby dostać rewanż z Branco.

– Sądzę, że mógłby odbyć się w Polsce. Promotor Andrzej Wasilewski jest w stanie do niego doprowadzić. Gwarantuję, że Branco nie dotrwa do końca piątej rundy – zapowiada Jackiewicz.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

ROBERT ŚWIERZBIŃSKI PRZEGRAŁ W WALCE WIECZORU GALI W BIAŁYMSTOKU

wschodzacy

Po kilku słabszych walkach na początku, ta ostatnia zrekompensowała wcześniejszą nudę kibicom oglądającym galę w Białymstoku. W głównym punkcie programu w potyczce o wakujący tytuł mistrza świata federacji WBF wagi średniej spotkali się Robert Świerzbiński (14-4, 3 KO) oraz Patrick Mendy (16-8-1, 1 KO). To Polak wywierał presję, natomiast Anglik „z luzu” i defensywy skutecznie go kontrował. Te dwa różne style idealnie do siebie pasowały i obaj stworzyli ciekawe przedstawienie. Robert przeżywał ciężkie chwile w piątym starciu, jednak powrócił bardzo dobrym szóstym, trafiając kilka razy bezpośrednim prawym. Walka była wyrównana, lecz niestety bardziej doświadczony w takich bojach Mendy lepiej wytrzymał trudy tego boju kondycyjnie i w ostatnich minutach zyskał nieznaczną przewagę. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 118:112, 117:111 i 118:112 – wszyscy na korzyść gościa z Wielkiej Brytanii.

Bez większych problemów Michał Starbała (11-0, 3 KO) rozpoczął drugą dziesiątkę zawodowych zwycięstw, odprawiając przed momentem słabego Martinsa Kukulsa (9-43, 6 KO). Łotysz praktycznie od pierwszej sekundy skoncentrował się wyłącznie na głębokiej defensywie. Schował się szczelnie za podwójną gardą, więc Polakowi nie pozostało nic innego niż obijanie jego tułowia. W pierwszej rundzie nie przyniosło to jeszcze efektu, lecz w połowie drugiej po prawym haku w okolice żeber Kukulis przyklęknął. Po liczeniu do ośmiu Starbała tym razem prawym sierpem na głowę doprowadził oponenta do drugiego nokdaunu. Michał poszedł za ciosem, doskoczył do przeciwnika i po serii kilku uderzeń po raz trzeci wywrócił go na matę, a sędzia bez zbędnego liczenia zastopował dalszą potyczkę.

Włodzimierz Letr (4-3, 2 KO) pokonał po trudnym boju Igora Filipienkę (4-19-2, 1 KO). Pierwsze dwie rundy były prowadzone w słabym tempie, co było na rękę Polakowi. W trzeciej wyższy o głowę Ukrainiec zaczął w końcu śmielej atakować i od razu pojawiły się problemy. W czwartej dostał od arbitra ostrzeżenie za ściąganie w dół, na co Letr żalił się niemal cały czas. Ale momentami przyklękiwał tak naprawdę bez powodu i za karę ringowy policzył go do ośmiu w piątej odsłonie. To rozwścieczyło Włodzimierza i ten za moment idealnie wstrzelił się kontrą lewym sierpowym, posyłając rywala na deski. Ostatnie trzy minuty należały do Filipienki, lecz na odrobienie strat zabrakło już czasu. Co prawda Leszek Jankowiak trochę nieoczekiwanie wytypował jego zwycięstwo 57:58, lecz dwaj pozostali sędziowie opowiedzieli się za Letrem – 58:55 i 58:56.

Krzysztof Rogowski (9-10, 4 KO) pokazał się z dobrej strony, odprawiając szybko Andrieja Nurczyńskiego (8-8, 6 KO). Po pierwszej, spokojnej rundzie, na początku drugiej „Roguś” wystrzelił prawym sierpowym, za moment poprawił obszernym lewym i rywal znalazł się w poważnych tarapatach. Wydawało się, że dzięki klinczowaniu przetrwał najgorsze, jednak dwadzieścia sekund przed gongiem Krzysiek trafił znów bardzo mocnym prawym sierpowym i choć Białorusin z trudem ustał, to z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania.

Tomasz Mazur (1-0-1, 1 KO) tylko zremisował z Dmitrijsem Ovsjannikovsem (1-1-1). Polak wyglądał na tle rywala dużo lepiej od strony technicznej, jednak oddał mu inicjatywę, boksował „na wstecznym” i poza dobrą pierwszą rundą, w trzech pozostałych zdecydowanie zawodził. Tak oto po ostatnim gongu spotkał go spory zawód – jeden sędzia punktował nawet jego porażkę 37:39, na szczęście dwa pozostali wskazali na remis – 39:39 i 38:38.

Wcześniej Sylwester Walczak (4-15-2) zremisował z Dzianisem Makarem (4-25-2, 3 KO). Pierwsze minuty należały do Polaka, jednak w ostatnich sekundach padł po lewym sierpowym rywala i kto wie, czy przetrwałby gdyby pojedynek trwał pół minuty dłużej. A tak po czterech rundach sędziowie punktowali 38:37, 37:38 i 38:38.

źródło: bokser.org

swierzbinski_mendy

„WOJOWNIK” PRZEGRYWA Z KONTUZJĄ W 6. STARCIU WALKI O PAS EBU

Branco

Pechowo zakończyła się dla Rafała Jackiewicza (46-12-2, 21 KO) walka o zawodowe mistrzostwo Europy z Gianlucą Branco (48-3-1, 23 KO). „Wojownik” pokazał ogromne serce i determinację, jednak odnowiona kontuzja kolana zmusiła go do rezygnacji po szóstej rundzie.

Włoch od pierwszego gongu starał się szachować naszego reprezentanta szybkim lewym prostym. Jackiewicz przyspieszył w końcówce, jednak jego rywal spokojnie wyłapał wszystkie ciosy na rękawice. Druga runda była wyraźnie lepsza w wykonaniu „Wojownika” – nasz pięściarz podkręcił tempo, zaryzykował i był skuteczniejszy na przestrzeni tych trzech minut. W trzeciej rundzie już na wstępie Jackiewicz trafił czysto prawym sierpowym, jednak na rywalu ten cios nie zrobił wrażenia i Włoch konsekwentnie próbował wybić Polaka z rytmu lewym prostym. W drugiej minucie ogromna niespodzianka – bezpośredni prawy Polaka i Włoch zapoznał się z deskami! Rafał ruszył do zmasowanego ataku i poszedł na wojnę, jednak nie zdołał skończyć naruszonego oponenta. Co najdziwniejsze, runda skończyła się 20 sekund wcześniej…

Branco za wszelką cenę chciał się odgryźć za sytuację z rundy poprzedniej i z wielkim impetem ruszył na Polaka. Zepchnął go defensywy i był bliski zapisania rundy na swoje konto, jednak równo z gongiem Jackiewicz wystrzelił prawym sierpem i mieliśmy drugie liczenie! W piątej odsłonie 44-letni pięściarz zaczął boksować rozsądniej i mimo tego, że Jackiewicz kilkakrotnie trafił, to na terenie rywala ta runda nie mogła zostać zapisana na jego konto. Po kolejnym gongu Polak dalej próbował przełamać rywala i wstrząsnął nim w pierwszej minucie. Lokalny faworyt nie chciał się poddać i podjął wymianę. W jednej z akcji Rafał upadł na deski, co miało być początkiem końca. Liczenia nie było, jednak Polak wstał z wyraźnym grymasem na twarzy, ponieważ odnowiła się jego kontuzja kolana. Jak na „Wojownika” przystało przetrwał do końcowego gongu, jednak w narożniku wraz z trenerem Złotkowskim podjął decyzję o przerwaniu pojedynku.

źródło: Adam Jarecki/bokser.org

Branco1

RAFAŁ JACKIEWICZ: DZIADKI POTRAFIĄ BOKSOWAĆ. NA PEWNO TO ZOBACZYCIE

jackiewicz

Pięć lat minęło, od kiedy Rafał Jackiewicz po raz ostatni założył pas mistrza Europy w wadze półśredniej. Dzisiaj będzie mógł go odzyskać. We włoskiej Terracinie „Wojownik” skrzyżuje rękawice z 44-letnim Gianlucą Branco. W 2009 roku Jackiewicz postanowił zrezygnować z tytułu europejskiej federacji EBU, aby zmierzyć się w pojedynku eliminacyjnym do pasa IBF z Delvinem Rodriguezem. 37-letni dziś pięściarz zwyciężył po dramatycznym boju i otrzymał szansę walki o mistrzostwo świata, ale w Lublanie był tylko tłem dla Dejana Zavecka.

- Będzie nas pan zapewniał, że po pięciu latach odzyska tytuł mistrza Europy?
Rafał Jackiewicz: Wiadomo, jak jest we Włoszech. Jeśli nie palnę Branco, to przegram. A w praktyce od pierwszej rundy muszę go punktować i rozbijać. Podwójna garda nie wystarczy. Może niektórych to zdziwi, ale pamiętam, że trzeba zadawać ciosy. Tak, jak w moich najlepszych latach. Czy będę w stanie walczyć jak dawniej? Przekonamy się.

- Jak trudne czeka pana zadanie?
RJ: Branco jest do pokonania. To dobry, solidny zawodnik, ale nie żaden kozak. Nie za szybki, nie za silny, nie tak dobry technicznie. Nie jest już taki jak kiedyś, co zresztą można też powiedzieć o mnie. Ale widzę szansę i nie jadę do Włoch tylko po pieniądze. Myślę o wygranej. Muszę jednak przyznać, że jestem przygotowany tylko na siedemdziesiąt procent.

- Bo nogi nadal bolą po październikowej gali KSW, gdzie debiutował pan w mieszanych sztukach walki?
RJ: Przyjmowałem bolesne zastrzyki w kolano i dopiero pod koniec przygotowań noga przestała mnie boleć. A bolała cały czas, szczególnie kolano. Znowu nie jestem przygotowany tak, jak bym chciał, ale zrobiłem tyle, ile mogłem.

- Zapowiada pan, że trzeba postawić na ofensywę od pierwszego gongu. A mówiło się, że po walce z Delvinem Rodriguezem z 2009 roku Jackiewicz już tylko chowa się w swojej skorupie i nie lubi atakować, bo rywal trafił wtedy zbyt mocno.
RJ: Takie tam pieprzenie. Przecież potem pojechałem jeszcze do Włoch, dobrze walczyłem i wygrałem z Luciano Abisem. Wszyscy mnie znacie i wiecie, że mówię jak jest. Moje porażki nie miały nic wspólnego z ciosem Rodrigueza.

- Ale w walkach z Janem Zaveckiem o pas IBF i Kellem Brookiem praktycznie pan nie atakował.
RJ: Bo obaj byli ode mnie po prostu lepsi, nie byłem w stanie nic im zrobić. Dlatego byłem bezradny, bezsilny. Ktoś kiedyś powiedział o tym ciosie Rodrigueza i tak już zostało. Ale gdyby ta teoria miała coś wspólnego z prawdą, to miałaby przełożenie także na inne walki, ze słabszymi rywalami. A przecież je wygrywałem. Wiadomo, jestem coraz starszy i coraz więcej myślę. Walczę coraz bezpieczniej, ale w sumie ja zawsze tak walczyłem.

- Jeśli pokona pan Branco, to czego mamy się spodziewać później?
RJ: Byłyby jaja, gdybym odszedł z boksu jako mistrz Europy, nie? Miałem już zakończyć karierę boksera i nawet to zrobiłem, ale trzy dni później przyszła propozycja. Jestem stuknięty, ale nie głupi. Kasa się zgadzała, to ją przyjąłem. Kurde, wywalczyć taki pas w wieku 37 lat, na koniec kariery? Dla mnie to byłoby jak dla kogoś innego mistrzostwo świata. Nie wiem, co będzie dalej, nawet jeśli wygram. Niby najbliższą walkę mam stoczyć w maju, na gali KSW, ale ze mną nigdy nic nie wiadomo.

- Na walkę do Włoch leci pan już po raz piąty.
RJ: Dwa razy mnie oszukali. Z Laurim wygrałem, ale przegrałem. Grasselliniego sklepałem i też przegrałem. Abisa walnąłem, Bundu mnie zamordował. Bilans powoli będzie się wyrównywał.

- Tak będzie?
RJ: Branco to cwany i doświadczony zawodnik, ja też. Można powiedzieć, że jesteśmy na tym samym etapie. Stary lis Branco i stary osioł Jackiewicz. Dziadki potrafią boksować i na pewno to zobaczycie.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

UBYWA POLSKICH NAZWISK W CZOŁÓWKACH ZAWODOWYCH RANKINGÓW

diablo01

Coraz mniej polskich zawodowców odnajdujemy w rankingach światowych federacji. W najnowszym zestawieniu WBA widnieją nazwiska czterech Polaków, w rankingu WBO – trzech, zaś zdaniem WBC na pierwszą „15″ zasługuje tylko czterech pięściarzy znad Wisły.

W rankingu WBA na 8. miejscu pojawiło się nazwisko Pawła Głażewskiego (23-2, 5 KO), który podpisał kontrakt na walkę o tytuł mistrza świata tej federacji z czempionem WBA Juergenem Braehmerem. Wyżej od „Głaza” sklasyfikowani są Mateusz Masternak (33-2, 24 KO) i Krzysztof Głowacki (23-0, 15 KO) – zajmujący miejsca nr 6 i 7 w kategorii junior ciężkiej. Ostatni Polak w rankingu to dziesiąty w „cruiser” Paweł Kołodziej (33-1, 18 KO).

Federacja WBO najwyraźniej uwzględniła porażkę Tomasza Adamka (49-3, 29 KO) z Arturem Szpilką (17-1, 12 KO). „Góral”, który dotąd zajmował 13. miejsce w wadze ciężkiej, wypadł z „15″ a w jego miejsce w czołówce zameldował się „Szpila”, którego nazwisko odnajdujemy na miejscu nr 14. Najlepsze notowania ma Krzysztof Głowacki, który nadal otwiera ranking pretendentów w wadze junior ciężkiej. Znakomita pozycje wyjściowa do walki o tytuł Kamil Łaszczyk (18-0, 7 KO), który awansował na 4. miejsce w limicie wagi piórkowej.

Nowy ranking federacji WBC jest nieco bogatszy w polskie nazwiska ale tylko czterech naszych rodaków znajdziemy w pierwszych „15″. Nieznaczny spadek zanotowali zarówno Tomasz Adamek jak i Artur Szpilka, ale ich niedawna rywalizacja nie została jeszcze uwzględniona w zestawieniu. Na razie więc „Góral” spadł na 15. miejsce, a „Szpila” jest dwudziesty drugi w wadze ciężkiej. Inny polski „ciężki”, Andrzej Wawrzyk (29-1, 15 KO) spadł na pozycję nr 28. Były mistrz świata wagi junior ciężkiej, Krzysztof Włodarczyk (49-3-1, 35 KO) zajmuje aktualnie 5. miejsce. W tym samym limicie nieznaczny awans na 15. miejsce zaliczył Krzysztof Głowacki. W zestawieniu jest jeszcze dwóch polskich „cruiserów” - Łukasz Janik (27-2, 14 KO) na 19. miejscu i oczko niżej Mateusz Masternak. Poprawił swoje notowania Andrzej Fonfara (26-3, 15 KO) – piąty w wadze półciężkiej. W wadze super średniej czwartą dziesiątkę otwiera Przemysław Opalach (15-2, 13 KO), zaś nieaktywny od blisko roku Damian Jonak (37-0-1, 21 KO) spadł na lokatę nr 12 w kategorii junior średniej. Ostatnim Polakiem w rankingu WBC jest trzydziesty piąty w wadze piórkowej Kamil Łaszczyk.

TOMASZ ADAMEK: POWOLI TRZEBA USUNĄĆ SIĘ W CIEŃ

- Zaraz po przegranej walce z Arturem Szpilką wsiadł pan w samolot i wrócił do USA, do rodziny. Miał pan czas i ochotę analizować porażkę i jej przyczyny?
Tomasz Adamek: Nie. I nie wiem dlaczego tak wyszło. Trudno gdybać i rozmawiać. Czuję się dobrze, nawet bardzo dobrze, bo przecież nie stoczyłem ciężkiej walki. Dzień po pojedynku ze Szpilką nie było na mnie śladu walki. To nie była ringowa wojna. Ale pewnie i tak chce pan spytać co dalej z moim boksem…

- Za chwilę. Oglądał już pan to, co działo się w Krakowie?
TA: Nie, jeszcze nie.

- Dariusz Michalczewski powiedział, że przeszedł pan koło walki.
TA: A niech sobie gada. Zawsze przecież tak było, jest i będzie, że ludzie komentują. Walczyłem jak mogłem i zrobiłem co mogłem, ale zabrakło szybkości. A przecież powiedziałem wchodząc do ringu, że jeśli będę szybki i błysnę, mogę się jeszcze pokusić o wielkie walki. Tylko taki nie byłem, a to znaczy, że powoli trzeba usunąć się w cień.

- Dlaczego nie był pan szybki? Opowiadał pan, że po treningach w Gilowicach wszystkie atuty wróciły.
TA: Co mam powiedzieć? Lata lecą, stoczyłem sporo wojen w ringu, dawałem z siebie wszystko i to powoli wychodzi. Czasu nie oszukam…

- Jak pana znam to jednak korci, żeby jeszcze spróbować.
TA: Jeżeli coś może mnie skusić to dobra oferta finansowa. Walczyłem całe życie i jeśli dobre pieniądze pojawią się na stole, mogę wejść do ringu. Inaczej to nie ma sensu.

- Chciałby pan skończyć przygodę z boksem porażką?
TA: Pewnie że nie. Chyba nikt by nie chciał. To pierwsza odpowiedź jaka przychodzi mi do głowy, ale tak serio – jeszcze o tym nie myślałem, naprawdę. Jestem w domu, spędzam czas z rodziną, bo długo mnie nie było z bliskimi. Nie ma tylko kiedy jechać z nimi gdzieś odpocząć. Ja byłem przynajmniej u mamy, żona i dziewczyny siedziały w domu. A teraz nigdzie nie pojedziemy, bo córki mają szkołę. Cóż, poczekają do kolejnych wakacji.

- Wróćmy do sportu – rewanż ze Szpilką pana interesuje?
TA: A co by to dało?

- Pieniądze?
TA: Szczerze? Nie widzę w tym wielkiego zarobku. Zobaczymy jak to się dalej potoczy.

- Dzisiaj już pan wie, że wielkie walki nie dla pana.
TA: Wiem, wiem… Czas weryfikacji był ósmego listopada w Krakowie. Powiedziałem to kibicom, mówiłem panu i trenerowi. Wszyscy wiedzieli co musi się stać, abym walczył dalej. Tymczasem nie wykonałem w ringu założeń. I jeśli nie jestem w stanie tego robić to znak, że czas Adamka minął, a razem z nim szansa na wielkie walki.

- Jest pan dzisiaj emerytem, który może wrócić na chwilę na ring?
TA: Tak to wygląda.

- Ma pan pomysł na to, co dalej robić ze swoim życiem?
TA: Na razie nie. Jestem w Ameryce i coś będę robił. Dopiero wróciłem do domu, ale tak naprawdę nie muszę odpoczywać, bo nie mam po czym. Nie jestem zmęczony fizycznie ani psychicznie. Zresztą, dlaczego miałbym być, skoro to nie była żadna wielka walka…

- Nawet w przegranym starciu z Wiaczesławem Głazkowem potrafił pan jednak przyspieszyć w ostatnich rundach, zaatakować i zaryzykować, aby poszukać szansy. Ze Szpilką tego nie widziałem. Dlaczego?
TA: Nie był najwygodniejszy. A poza tym, to ja nie byłem sobą. To kolejny powód przemawiający za tym, że nadszedł czas, aby się żegnać z kibicami.

- Mówiło się też, że jeśli pan wygra, spotka się z Aleksandrem Powietkinem albo Marco Huckiem. Tam byłyby duże pieniądze do zarobienia. Poza tym, zwycięstwa dałyby panu dużo także pod względem sportowym.
TA: Obiło mi się coś o uszy, ale nie myślałem o tym. Zawsze skupiałem się na najbliższym zadaniu i teraz też tak było. Cóż, wygrałbym, moglibyśmy teraz dyskutować czy to realne, a pan zastanawiałby się jaka kasa wchodzi w grę. Tylko znowu wracamy do tego samego – przegrałem, więc to nie ma sensu.

- Gilowice panu nie posłużyły.
TA: Taki jest sport. Coś się zaczyna i kończy. Trenowałem fajnie i mocno. Patrząc z dystansu niczego bym raczej nie zmienił. Problem w tym, że pogubiłem atuty. Starzeję się i nic na to nie poradzę.

- Gdyby jednak pan skończył z boksem już teraz to i tak w glorii najbardziej utytułowanego polskiego pięściarza zawodowego w historii.
TA: Fajna świadomość. Dwa razy byłem mistrzem świata, zdobywałem też mniej znaczące pasy. Trochę dla tego naszego boksu zrobiłem. Z kariery w wadze ciężkiej też jestem zadowolony. Toczyłem wojny w USA. Pamiętam oczywiście, że przegrałem w tej kategorii tę najtrudniejszą przeprawę, z Witalijem Kliczko, ale taki jest sport. Uczy wygrywać i przegrywać. Przerobiłem wszystkie lekcje.

- Szpilka ma – pana zdaniem – potencjał, aby osiągnąć coś wielkiego w wadze ciężkiej?
TA: Wygrał, bo ja byłem słabszy. Prawdziwy Adamek stłukłby go na kwaśne jabłko. Lata jednak lecą i nie pokazałem tego, co kiedyś. Życzę Arturowi jak najlepiej. Chciałbym, aby on i inni Polacy osiągali sukcesy. Chłopak ma swój styl, ale nie chcę go w żaden sposób oceniać. Nie lubię tego robić.

- Ma trochę talentu do tego sportu?
TA: Trudno o tym mówić, bo niby jak? Okaże się. Będzie mu trudno, ale niech walczy.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

SZPILKA PUNKTUJE W KRAKOWIE ADAMKA. ROZBICI PROKSA I CHUDECKI. NA TARCZY KOSTECKI I KACZOR

adamek_szpilka

W głównej walce wieczoru Polsat Boxing Night III w Krakowie młody wilk – Artur Szpilka (17-1, 12 KO), zaatakował starego wygę, byłego championa dwóch kategorii – Tomasza Adamka (49-4, 29 KO). Pierwsza runda typowo rozpoznawcza – „Góral” próbował zachodzić rywala i zagonić go do narożnika, ale „Szpila” stopował go prawym prostym. W drugiej uwidoczniła się nieznaczna przewaga zawodnika z Wieliczki, który trafił lewym krzyżowym, ale i potrafił prawym jabem trzymać przeciwnika z daleka. Tomek natomiast szukał miejsca po dole. Minutę przed końcem trzeciej odsłony Artur trafił bezpośrednim lewym, szybko poprawił akcja prawy-lewy i Tomek poleciał na liny. Odczuł to, ale w swoim zwyczaju szybko starał się odpowiedzieć. W czwartym starciu Adamek starał się wywierać mocny pressing, jednak w ciosach na górę odrobinę szybszy był młodszy rodak, dlatego podopieczny Rogera Bloodwortha konsekwentnie bił prawym na korpus. W piątym w końcu zaczęły dochodzić jego prawe również na głowę. Trafił kilka razy, lecz Artur przyjmował wszystko bez zmrużenia oka. Wyrównany przebieg miały kolejne trzy minuty, a obaj szachowali się trochę nawzajem swoimi przednimi rękoma. W siódmym starciu Artur znów wyłączył przeciwnika prawym prostym, przy okazji bijąc raz na jakiś czas mocnym lewym. Role odwróciły się w rundzie numer osiem. Już na początku szturm przeprowadził Tomek i w długiej serii kilka razy trafił. Szpilka chyba przeżywał kryzys, bo praktycznie do gongu boksował na wstecznym, choć trzeba mu przy tym oddać, że fajnie unikał bomby „Górala” rotacją i unikami. Złapał w przerwie drugi oddech i w dziewiątej rundzie znów toczył wyrównany bój z wielkim rywalem. O wszystkim miały więc zadecydować ostatnie trzy minuty. Najpierw dwa razy swoim lewym trafił Artur, w odpowiedzi lewym sierpem przymierzył Tomek, a gdy zabrzmiał gong, obaj podnieśli ręce w geście zwycięstwa. A sędziowie punktowali 94:96, 92:98 i 94:96 – wszyscy na korzyść Szpilki.

Zamiast zaciętej bitwy skończyło się na krótkiej egzekucji. W starciu dwóch niepokonanych pięściarzy Michał Syrowatka (11-0, 3 KO) znokautował błyskawicznie Michała Chudeckiego (10-1-1, 3 KO). Wydawałoby się w niegroźnej sytuacji w zwarciu Syrowatka zrobił mały krok w tył i huknął prawym sierpowym – wprost na szczękę rywala. Chudecki przewróciłby się, ale zawisł na linach. Zanim Grzegorz Molenda zdążył doskoczyć, podopieczny Andrzeja Gmitruka doskoczył i dobił zranioną ofiarę potwornym prawym hakiem. Bardzo ciężki nokaut i wyrównanie porachunków z czasów boksu olimpijskiego, gdy dwukrotnie przegrywał z „TNT”.

Zamiast świetnej i wyrównanej walki mieliśmy pokaz jednego aktora. Maciej Sulęcki (19-0, 4 KO) całkowicie zdominował Grzegorza Proksę (29-4, 21 KO) i wygrał przez nokaut! Pierwszą rundę świetnie rozpoczął popularny „Striczu”. Wciągnął byłego mistrza Europy dwukrotnie na kontrę bezpośrednim prawym, a raz na krótki lewy sierp. – Rozruszaj go – radził w przerwie Fiodor Łapin. Ale pomiędzy czwartą a szóstą minutą dalej przeważał podopieczny Andrzeja Gmitruka, ustawiając wszystko lewym prostym. Grzesiek trafił raz czysto, ale na tym etapie bezwzględnie przegrywał 18:20. Proksa dużo lepiej radził sobie na początku trzeciego starcia, kiedy trafił bezpośrednim lewym. Ale Sulęcki zrewanżował się mu potem bezpośrednim prawym, a wszystko zaakcentował świetną akcją prawy-lewy sierp. Maćkowi wychodziło wszystko, bo nawet w czwartej rundzie, w której prawdopodobnie nieznacznie lepszy był jego oponent, w ostatnich dziesięciu sekundach „Striczu” dwiema pięknymi akcjami znów przechylił chyba szalę na swoją korzyść. Tak samo widział to Przemek Saleta, który punktował w tym momencie 40:36 dla Maćka. Podrażniony Proksa ruszył niczym taran do ostrego ataku w szóstym starciu, lecz rozluźniony Sulęcki spokojnie kontrolował sytuację i punktował swoim lewym prostym. Na półmetku wątpliwości nie było, dlatego „Super G” atakował jeszcze zacieklej. Problem w tym, że do narożnika schodził po kolejnej przegranej rundzie, w dodatku z lekkim rozcięciem łuku brwiowego. – Nie ma stania. Od dołu do góry – zachęcał go i mobilizował Łapin. Ale to był dzień jednego człowieka. Koniec nastąpił w rundzie numer siedem. Sulęcki po prostu karcił każdy ruch Grześka bezpośrednim prawym krzyżowym. Wchodziło wszystko jak w masło. Proksa szedł coraz bardziej otwarty by odmienić losy jednym ciosem, ale nadział się na prawy sierp Sulęckiego. Klasyczny nokaut i niespodzianka – ale czy naprawdę aż taka?
undercardpbn3
Dawid Kostecki (39-2, 25 KO) wrócił dziś po długiej przerwie, ale spotkanie z Andrzejem Sołdrą (11-1-1, 5 KO) miało być dla niego tylko spacerkiem. Nie było! Zaczęło się sensacyjnie. Podopieczny Piotra Wilczewskiego trafił prawym krzyżowym i lewym sierpem. To jeszcze nic, bo po prawym sierpowym w okolice skroni „Cygan” zatańczył i ledwo co ustał na nogach. W narożniku Fiodor Łapin ostrzegał, ale początek drugiej rundy znów wyraźnie dla Sołdry. I nagle na sekundy przed przerwą Kostecki wystrzelił w akcji prawy na prawy i tym razem to Andrzej był liczony! Trzecia odsłona to prawdziwa wojna na wyniszczenie na środku ringu. Cios za cios, bomba za bombę, ale w ostatnich sekundach to prawy sierpowy Dawida zamroczył Andrzeja, czym zapewne zyskał przychylność sędziów. Czwarte starcie to całkowita dominacja Kosteckiego. No – prawie całkowita, bo po dwóch minutach i pięćdziesięciu sekundach lania porozbijany Sołdra nagle wystrzelił lewym sierpem na szczękę. Dawid ustał. Początek piątej rundy to znów przewaga Kosteckiego i gdy wydawało się, że egzekucja na Sołdrze to tylko kwestia czasu, ten fantastycznym zrywem zepchnął do głębokiej defensywy faworyzowanego przeciwnika. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Runda numer sześć to z kolei całkowita dominacja Sołdry. Wszyscy dookoła przecierali oczy ze zdziwienia! A Andrzej poczuł krew, polując na nokaut. Kolejne trzy minuty to rzeź. Obaj wyniszczeni, zmęczeni, rozkrwawieni, ale żaden nie ustępował. Ostatnią soczystą bombę wyprowadził Kostecki, jednak w przekroju tego odcinka znów lepszy był Sołdra. „Cygan” miał więc ostatnie starcie na odmienienie tej trudnej sytuacji. I nic się nie zmieniło – obustronne bombardowanie do ostatniej sekundy nagrodzone gromkimi brawami. Sędziowie punktowali 75:76, 75:77 i 75:77 – wszyscy na korzyść Sołdry!

W drugiej walce gali faworyzowany Łukasz Maciec (22-2-1, 5 KO) pokonał wyraźnie Michała Żeromińskiego (7-2, 1 KO). Pięściarz z Lublina rozpoczął potyczkę ciosami prostymi, wykorzystując lepsze warunki fizyczne, choć Michał wciągnął go w połowie pierwszej rundy na kontrę z prawej ręki po odchyleniu. Po wyrównanej pierwszej odsłonie, w drugiej przewagę zaczął zyskiwać Maciec, który zasypywał przeciwnika seriami złożonymi z kilku ciosów. Michał chciał uderzyć raz a dobrze, jednak „Gruby” konsekwentnie realizował swoje założenia taktyczne. Z daleka bił na górę, a gdy przechodził do półdystansu, szukał miejsca pod łokciami Żeromińskiego. W czwartym starciu Łukasz swoim nieustannym pressingiem po prostu złamał Michała. Z minuty na minutę dysproporcje między nimi były coraz bardziej widoczne. Oglądaliśmy ruch jednostronny, a jedyną niewiadomą wydawało się pytanie, czy Maciec zdoła dopisać do swojego rekordu szóstą „czasówkę”. W końcu na pół minuty przed końcem szóstej rundy po lewym haku w okolice wątroby Michał musiał przyklęknąć, choć Robert Gortat nie liczył, bo potraktował to jako zbyt niskie uderzenie. – On walczy już tylko o przetrwanie – krzyczała w narożniku swojemu koledze Karolina Michalczuk. I tak to trochę wyglądało. W połowie siódmej rundzie znów ta sama akcja. Tym razem Żeromiński nie był liczony, lecz widać było na jego twarzy grymas bólu. Krańcowo wyczerpany Michał pokazał charakter i dotrwał do ostatniego gongu. Sędziowie nie mieli problemów ze wskazaniem lepszego, punktując wygraną Maćca 79:73 i dwukrotnie 80:72.

W pierwszej walce Polsat Boxing Night Piotr Gudel (2-1, 0 KO) pokonał Rafała Kaczora (2-1, 0 KO), wyrównując porachunki z zeszłego roku. Żądny rewanżu Gudel już pod koniec pierwszej minuty trafił mocnym sierpem, doskoczył do zranionej ofiary zasypał ją serią bomb. Sędzia liczył wałbrzyszanina do ośmiu i choć ten zdołał wyjść z opresji, to krwawił z prawego łuku brwiowego. W drugiej odsłonie Kaczor wrócił do gry, a w końcówce nawet zyskał lekką przewagę. Podobnie było w trzecim starciu, choć obaj zawodnicy poszli już na otwartą bitkę i nokaut bądź przynajmniej nokdaun mógł nadejść w każdym momencie. Rafał zagapił się na początku czwartej rundy, gdy Piotrek w zwarciu zrobił krok w tył i huknął lewym sierpem na szczękę. Rywal znów w odpowiedzi zaakcentował końcówkę. Kolejne sześć minut to typowa wojna na przełamanie. Mocniej bił Piotrek, natomiast Rafał zachował jakby więcej sił o pozostawał aktywniejszy. Trzydzieści sekund przed końcem Kaczor trafił soczystym lewym sierpem na brodę, ale wygranej nie mógł być pewien. Sędziowie punktowali niejednogłośnie 57:56, 55:58 i 58:56 – na korzyść Gudela, któremu udał się rewanż.

źródło: bokser.org

ANDRZEJ GMITRUK WIERZY W ZWYCIĘSTWA SULĘCKIEGO I ADAMKA

gmitruk_andrzej

Andrzej Gmitruk, były trener Tomasza Adamka, szkoleniowiec Macieja Sulęckiego ocenia szanse Tomasza Adamka i Artura Szpilki w sobotniej walce podczas Polsat Boxing Night.

- Jaki przebieg będzie miała walka Tomasz Adamek – Artur Szpilka?
Andrzej Gmitruk: Mam przeczucie, że będzie to twardy i emocjonujący pojedynek. Moim faworytem jest jednak Tomek. Jego poziom sportowy nie wymaga rekomendacji. Nie przyleciał do Polski po to, by przegrać. Niezwykle istotna będzie jego rutyna. Stoczył mnóstwo walk ze świetnymi przeciwnikami i wielokrotnie miał do czynienia z trudnymi ringowymi sytuacjami, których nie poznał Artur. Niewiele zabrakło, a odwróciłby również wynik ostatniej, przegranej walki z Wiaczesławem Głazkowem. W końcówce był bliski wygranej przed czasem.

- Czy najistotniejsze dla wyniku pojedynku będą ostatnie rundy? A może zakończy się on dużo szybciej?
AG: Wszystko zależy od tego, jak Szpilka wytrzyma obciążenie emocjonalne. Jeśli zaś chodzi o Tomka, możemy być pewni, że zachowa zimną głowę. Sądzę, że w ósmej lub dziewiątej rundzie Adamek będzie już bliski odniesienia zwycięstwa. Arturowi nic nie ujmuję. Dawno nie widziałem w polskim boksie tak zdeterminowanego i odważnego boksera. Niezależnie od wyniku walki, należy w niego inwestować.

- Trenuje pan Macieja Sulęckiego, czy pana podopieczny sprawi sensację i pokona Grzegorza Proksę?
AG: Gdybym nie wierzył w jego zwycięstwo, to bym z nim nie pracował. Maciek jest odważny i konsekwentny. Jeśli nie da się zaskoczyć Grzegorzowi w pierwszej fazie walki, będzie dobrze. Poziom przeciwnika nie będzie dla niego szokiem. Ostatni rywale, z którymi walczył, z całą pewnością nie należeli do słabeuszy.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

GRZEGORZ PROKSA: MAMY SAMOZWAŃCZEGO MISTRZA I STAREGO LISA

proksa09

- Emocje opadły, czy nadal chce pan utrzeć nosa Maciejowi Sulęckiemu za nieprzychylne komentarze na temat pana ostatnich walk?
Grzegorz Proksa: Właśnie po to walczymy, bym utarł mu nosa. Jestem człowiekiem pamiętliwym, a apogeum mojej złości nastąpi w sobotę. Nie jestem jednak zdenerwowany. Po prostu chcę go pokonać i tyle.

- Które słowa przeciwnika najbardziej pana zdenerwowały? Prognoza, że po porażce może się pan stać tak zwanym bumem?
GP: Zaczął pan od prowokacji. Niepotrzebnie. Do walki podchodzę ze spokojem. W ringu wykonam swoją pracę. Nie ja będę się wstydził za swoje słowa, tylko przeciwnik. Jest młodym człowiekiem, musi nabrać pokory. I ja go tej pokory nauczę.

- Sulęcki celowo starał się wzbudzić zainteresowanie pojedynkiem, gdy jeszcze nie było wiadomo, że będziecie walczyć?
GP: Wydaje mi się, że nie do końca zdawał sobie sprawę, że ten pojedynek się odbędzie. Chciał sobie wyrobić nazwisko, posługując się moim. Dzięki telewizji Polsat daję mu szansę walki. Zobaczymy, na ile jego słowa przełożą się na czyny. Ja zamierzam mu pokazać, że nie jest tak dobrym pięściarzem, za jakiego się uważa. Nie wykorzysta tej szansy. Przegra.

- Chce pan wygrać w równie efektowny sposób jak trzy lata temu, gdy w Neubrandenburgu nie dał pan szans Sebastianowi Sylvestrowi, odbierając Niemcowi pas mistrza Europy wagi średniej?
GP: Interesuje mnie zwycięstwo i obnażenie słabości Maćka. A jeśli wyjdzie mi to równie dobrze, jak w starciu z Sylvestrem, to będę się cieszył. Tamten pojedynek przejdzie do historii polskiego boksu, jestem z niego dumny. Ciekawie będzie również w sobotę. Mamy samozwańczego mistrza i starego lisa.

- Trener Fiodor Łapin nie miał do pana pretensji, że włączył się pan w wojenkę na słowa z Sulęckim?
GP: Nie rozmawialiśmy o tym. Jeżeli miał zastrzeżenia, to jedynie do postawy Maćka. Trener zna moje podejście do tematu. Wie, że jestem doświadczonym pięściarzem i dorosłym człowiekiem. Nie musi mnie sprowadzać na ziemię, bo twardo po niej stąpam.

- Nadal twierdzi pan, że przeciwnik nie chciał dawać panu „gotowca” i celowo wycofał się z wrześniowej walki, którą miał stoczyć z leworęcznym, podobnie jak pan, pięściarzem? Tak naprawdę nie był kontuzjowany?
GP: Ze strony Sulęckiego walka z mańkutem w tym terminie byłaby głupotą. Nie uwierzyłem w jego kontuzję i zdania nie zmieniam.

- Szykuje się też ciekawa rywalizacja w narożnikach – Fiodor Łapin kontra Andrzej Gmitruk.
GP: Trenerzy nie boksują. Nie oni przyjmują ciosy, nie oni muszą na nie reagować. Szkoleniowiec pomaga zawodnikowi tylko do pewnego momentu. Wszystko zależy od nas.

- Gmitruk twierdzi, że wspólnie ze swoim zawodnikiem dobrze przeanalizował walki, w których rywale odkryli pana słabe punkty.
GP: Jasne, mogli oglądać moją niesłusznie przegraną walkę z Kerrym Hope’em lub potyczkę z Sergio Morą. Obie poprzedzały różne zawirowania. Jestem mężczyzną, nie będę się tłumaczył. Ale teraz jestem w świetnej formie i tyle. Sulęcki bardzo się zdziwi. A trener Gmitruk może się już zastanawiać, jak popracować nad psychiką Maćka po pierwszej rundzie walki.

- Będzie pan świętował podwójne zwycięstwo, razem ze swoim przyjacielem Arturem Szpilką?
GP: Artura stać na zwycięstwo nad Adamkiem. Jest w bardzo dobrej formie. Wszystko rozstrzygnie się w jego głowie. Jeśli dobrze zniesie walkę pod względem mentalnym, to będzie boksował na swoim normalnym poziomie. Znam Tomka, oglądam jego walki i wiem, że pierwsze rundy wygra Artur. Adamek jest jednak cwanym lisem. Pytanie, jak Artur zaprezentuje się w drugiej fazie walki.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl
[Fot. studio3df.pl]

DAWID KOSTECKI: TOMEK MA TWARDĄ SZCZĘKĘ, ALE ARTUR JEST SILNY I DYNAMICZNY

kostecki02

- Obserwował pan Artura Szpilkę podczas przygotowań do walki z Adamkiem. Czy potwierdza pan, że jest lepiej przygotowany niż do przegranej potyczki z Bryantem Jenningsem?
Dawid Kostecki: Przed tamtą walką poprawił kondycję, siłę fizyczną i technikę, ale nie wyeliminował podstawowego błędu – wciąż opuszczał prawą rękę, szczególnie wtedy, gdy opierał się o liny i wyprowadzał uderzenie z lewej. Te mankamenty widzieliśmy także wcześniej, w starciach z Mikiem Mollo. Przed pojedynkiem z Adamkiem dostrzegłem poprawę. Pracował z chłodną głową, a prawa ręka wracała na swoje miejsce. Jestem podbudowany przygotowaniami Artura. O tym, że będzie w najlepszej możliwej formie fizycznej i mentalnej wiedziałem już wcześniej.

- Jaki będzie scenariusz pojedynku Adamek – Szpilka?
DK: W tej walce wszystko jest możliwe. Wiem, że Artur tym razem jest przygotowany na dziesięć rund. Równie dobrze może się okazać, że walka zakończy się już na początku. Wiadomo, że Tomek ma twardą szczękę, ale już nieraz widzieliśmy, jak teoretycznie odporny na ciosy pięściarz nie wiedzieć czemu szybko przegrywa przez nokaut. A Szpilka jest silny i dynamiczny. Zapowiada się świetne widowisko.

- Na co pan będzie musiał uważać, gdy znajdzie się w ringu z Andrzejem Sołdrą?
DK: Przede wszystkim na samego siebie, bym nie zapędził się w atakach i na własne życzenie nie miał pod górkę. Andrzeja nie lekceważę, ale po prostu wejdę do ringu i zrobię swoje. Jeśli będę walczył na swoim normalnym poziomie, wygram.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl
[Fot. studio3df.pl]

PRZED WALKĄ ADAMEK-SZPILKA: KRWAWA JATKA CZY EGZEKUCJA?

adamek_szpilka

Przed sobotnim pojedynkiem Tomasza Adamka i Artura Szpilki o porównanie obu pięściarzy poprosiliśmy Przemysława Saletę, jednego z najlepszych telewizyjnych ekspertów od boksu w naszym kraju. Dla wielu będzie to zaskoczenie, ale średnie ocen wystawionych przez byłego mistrza Europy wagi ciężkiej są niemal identyczne – 7,0 dla „Górala” i 6,9 dla „Szpili”. Czy to oznacza, że obejrzymy świetne widowisko i wyrównany pojedynek? Wbrew licznym opiniom innych fachowców, na pozycji murowanego faworyta stawiających byłego mistrza świata wagi półciężkiej i cruiser?

– Zaznaczam, że oceniam Adamka nie najlepszego w karierze, ale dzisiejszego, z ostatnich kilku walk. Po starciu z Witalijem Kliczką. I nie sadzę, by mógł być lepszy. Ze względu na wiek i trenera – argumentuje Saleta. – Szpilkę też oceniam po ostatniej walce, ale wierzę, że ósmego listopada będzie dużo lepszy. Również ze względu na wiek oraz na to, że potyczka z Bryantem Jenningsem obnażyła jego słabości i pokazała, nad czym musi pracować. Dlatego też jest dla mnie faworytem – podsumowuje.

Kto ma pojęcie o boksie?
Adamek zarzuca Salecie, że nie jest obiektywny.

– Chyba chce coś zarobić. Gdyby wszedł znowu do ringu, pewnie tak by się stało i myślę, że o to w tym chodzi. Absolutnie nie ma możliwości, żebym z nim walczył – zaznaczył bokser z Gilowic w rozmowie z „PS”.

Bukmacherzy spodziewają się zwycięstwa Adamka – kursy wahają się od 1,4 do 1,6, przy typach 2,4 i 2,6 na wygraną Szpilki. Może jednak Saleta wcale nie przesadza? – Artura stać na zwycięstwo i nie mówię tak dlatego, że się przyjaźnimy. Pierwsze rundy wygra Artur. Pytanie, jak poradzi sobie w drugiej fazie walki – zastanawia się Grzegorz Proksa. Czy były mistrz Europy wagi średniej… nie wie, o czym mówi?

– Jeśli ktoś twierdzi, że w Krakowie spotka się dwóch bokserów na podobnym poziomie, to znaczy, że nie zna się na sporcie. Jeżeli Szpilka wytrzyma do szóstej rundy, to będzie dla niego wielkie osiągnięcie. W porywach dobrego humoru mogę mu dać dziesięć procent szans – to już opinia wieloletniego mistrza świata Dariusza Michalczewskiego.

Rozstrzygnięcie w końcówce?
Ci, którzy oglądali Adamka podczas treningów w Gilowicach, meldują, że fizycznie prezentuje się bez zarzutu i nieźle pod względem szybkościowym. Pewne wątpliwości budzi jednak dobór sparingpartnerów. Adamek ściągnął z USA przeciętniaka Jasona Bergmana, a także słabo radzącego sobie na krajowych ringach Włodzimierza Letra. Szpilka sparował z Nagym Aguilerą, Zackiem Page’em i Marcinem Rekowskim.

– Sparingi nie muszą mieć decydującego znaczenia. Szpilka najczęściej uderza lewą ręką. Prawa służy mu głównie do utrzymywania dystansu od rywala, ewentualnie do zadania ciosu sierpowego w kombinacji. Tomek ma tak dużą wiedzę bokserską, że będzie świetnie wiedział, co robić – ocenił Andrzej Gmitruk, były trener Adamka, w pokazywanym przez Polsat Sport programie „Puncher”.

Przebieg walki, a być może także jej rezultat, ma w dużej mierze zależeć od psychiki 25-letniego Szpilki.

– Adamek nie zejdzie poniżej pewnego poziomu. Najwięcej zależy od Szpilki. Przez kilka miesięcy w procesie treningowym nie zmienił tak dużo, by zrobić wielki postęp. Liczy się to, jak wytrzyma ciśnienie w porównaniu z walką z Jenningsem – tłumaczy Gmitruk. Tego samego zdania jest Proksa oraz Andrzej Wasilewski.

– Jeśli Artura zawiedzie głowa, Adamek może mieć łatwe zadanie. Będzie inaczej, jeśli Szpilka opanuje emocje i nie pójdzie na żywioł – zaznacza promotor „Szpili”.

– Tomek na pewno nie jest tak szybki, jak przed walką z Andrzejem Gołotą, ale pozostaje moim faworytem. Uważam jednak, że walka może być bardzo wyrównana, a o wyniku może rozstrzygnąć jej końcowa faza – przewidywał w „Puncherze” Janusz Pindera. Taka prognoza jest bodaj najlepszą zachętą, by w sobotni wieczór nasłuchiwać wieści z Kraków Areny.

PRZEMYSŁAW SALETA OCENIA ADAMKA I SZPILKĘ:

TOMASZ ADAMEK:
1. Warunki fizyczne – 6
2. Siła fizyczna – 6
3. Siła ciosu – 5
4. Szybkość zadawania ciosów – 7
5. Technika – 9
6. Praca nóg – 6
7. Kondycja – 6
8. Psychika – 10
9. Odporność na ciosy – 9
10. Obrona – 6
Średnia ocen: 7,0

ARTUR SZPILKA:
1. Warunki fizyczne – 8
2. Siła fizyczna – 7
3. Siła ciosu – 8
4. Szybkość zadawania ciosów – 8
5. Technika – 7
6. Praca nóg – 7
7. Kondycja – 5
8. Psychika –7
9. Odporność na ciosy – 7
10. Obrona – 5
Średnia ocen: 6,9

Komentarz Przemysława Salety: Zaznaczam, że oceniam Adamka nie najlepszego w karierze, ale dzisiejszego, z ostatnich kilku walk. Po starciu z Witalijem Kliczką. I nie sadzę, by mógł być lepszy. Ze względu na wiek i trenera. Szpilkę też oceniam po ostatniej walce, ale wierzę, że ósmego listopada będzie dużo lepszy. Również ze względu na wiek oraz na to, że potyczka z Bryantem Jenningsem obnażyła jego słabości i pokazała, nad czym musi pracować. Dlatego też jest dla mnie faworytem.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

ANDRZEJ FONFARA ZWYCIĘŻYŁ DOUDOU NGUMBU I JEST BLIŻEJ REWANŻU ZE STEVENSONEM

W głównej walce wieczoru w UIC Pavilion w Chicago transmitowanego przez stację Showtime Andrzej Fonfara (26-3, 15 KO) pokonał jednogłośną decyzją sędziów niewygodnego Doudou Ngumbu (33-6, 12 KO).

Już na samym początku nasz rodak trafił mocnym prawym krzyżowym, ale rywal w samej końcówce odpowiedział celnym prawym sierpowym. W drugiej rundzie zaskoczył „Polskiego Księcia” obszernym prawym overhandem. Podirytowany trochę Andrzej ruszył ostrzej do ataku, akcentując końcówkę kilkoma hakami pod prawy łokieć przeciwnika. W trzecim starciu Fonfara w końcu uruchomił swój lew prosty, co po dwóch słabszych odsłonach od razu przyniosło efekt. W czwartej zaczęło się już polowanie na bardzo mocny prawy krzyżowy. Andrzej nie trafił jeszcze czysto, natomiast można było odnieść wrażenie, że złapał odpowiedni rytm. I po kolejnej minucie wszystko się sprawdziło…

Polak przestrzelił prawym, jednak huknął natychmiast potężnym lewym sierpowym na głowę. Ngumbu zachwiał się, a od nokdaunu uratowały go tylko liny. Fonfara miał jeszcze pół rundy na dokończenie dzieła zniszczenia, ale nie spieszył się i konsekwentnie robił swoje. Francuz na „miękkich nogach” wrócił do narożnika. Po przerwie Andrzej kontrolował rywala i spychał na liny lewym „dyszlem”, a mimo wszystko w narożniku usłyszał, że za mało bije i powinien być zdecydowanie bardziej aktywny.

Podopieczny Sama Colonny posłuchał tych rad i w siódmej rundzie zaczął składać swoje akcje w serie 3-4 ciosów, kończąc je najczęściej lewym hakiem na korpus. Ale Ngumbu stał na nogach i pomimo lekkiego kryzysu odpowiadał. Mało tego, w ósmej odsłonie złapał drugi oddech, zachęcał Polaka do ataku, samemu zaś odpowiedział soczystym lewym sierpowym.

Trudna do punktowania była przedostatnia, dziewiąta runda. Pierwsza połowa należała do Andrzeja, lecz Francuz dobrze finiszował. Ostatnie trzy minuty mogły zadecydować o wszystkim. Fonfara swoim pressingiem i agresją zepchnął przeciwnika do defensywy. Trzydzieści sekund przed ostatnim gongiem dodatkowo trafił mocnym lewym sierpowym i Ngumbu znów znalazł się w tarapatach. Niestety zabrakło czasu, a sprytny Doudou klinczami dotrwał do końca. Sędziowie punktowali 98:92 i dwukrotnie 97:93 – oczywiście na korzyść „Polskiego Księcia”.

- Mój rywal był w formie i przybył tutaj po wygraną. Kilka razy dobrze trafił. Wiedziałem doskonale, że może mnie skontrować kiedy ja biłem prawą ręką, stąd też cały czas musiałem mieć się na baczności. Wygrana to wygrana. Pojedynek okazał się trudny, lecz dobrze było wrócić zwycięstwem po porażce w poprzednim występie – stwierdził Fonfara.

- Chciałem skończyć przeciwnika w piątej rundzie przed czasem, gdy był zamroczony, jednak wciąż musiałem uważać na ewentualne kontry z jego strony – kontynuował „Polski Książę”, rozwijając temat potencjalnego rewanżu z mistrzem świata federacji WBC wagi półciężkiej, Adonisem Stevensonem.

- Myślę o nim każdego dnia. Potrzebuję jeszcze jednej walki i będę gotowy na taki rewanż. Dziś moja obrona była lepsza, choć powinienem wyprowadzać więcej ciosów i bić więcej kombinacjami by stać się jeszcze bardziej kompletnym zawodnikiem – dodał Andrzej.

źródło: bokser.org

PAWEŁ GŁAŻEWSKI: LEPSZEJ OKAZJI DO ZDOBYCIA PASA MISTRZOWSKIEGO NIE BĘDZIE

glazewski

Fonfara – Stevenson, Masternak – Kalenga, Włodarczyk – Drozd, Kołodziej – Lebiediew. W ostatnich miesiącach nasi zawodnicy cztery razy walczyli o mistrzostwo świata i każda z tych prób kończyła się niepowodzeniem. Czy pod koniec nie najlepszego dla polskiego boksu roku humory poprawi nam Paweł Głażewski?

Walka 32-letniego białostoczanina o tytuł jest dużym zaskoczeniem. Szczególnie zdziwieni mogą być ci, którzy oglądali ubiegłoroczne, przegrane przed czasem starcie z Francuzem Hadillahem Mohoumadim lub kwietniową, bardzo zaciętą i minimalnie wygraną potyczkę z Maciejem Miszkiniem. Gdy w sierpniu „Głaz” obijał w Międzyzdrojach Amerykanina Rowlanda Bryanta, nikt nie spodziewał się, że następnym rywalem będzie mistrz świata WBA Juergen Braehmer. 6 grudnia w Oldenburgu 36-letniego Niemca czeka walka w dobrowolnej obronie tytułu. To oznacza, że pretendent niekoniecznie musi znajdować się na szczytach rankingów.

– Lepszej okazji na zdobycie pasa nie będzie. Widzę swoją szansę. Braehmer dobrze kontruje i mocno bije, ale mam już wstępny plan. Pierwszy raz będę walczył w mańkutem jako zawodowiec, ale w boksie amatorskim z pięściarzami leworęcznymi boksowało mi się bardzo dobrze – przekonuje Głażewski.

Faworytem będzie jednak Braehmer. Niemiec w walce o tytuł jednego Polaka już pobił. Pięć lat temu w Budapeszcie nie dał szans Aleksemu Kuziemskiemu. Wygrał przez TKO w 11. rundzie, a stawką walki był pas tymczasowego mistrza WBO.

– Najtrudniejsze dla Pawła będzie to, że zmierzy się z Braehmerem na jego terenie. Dlatego wątpię, by mógł wygrać tę walkę na punkty. Musi przewrócić rywala. Juergen ma celne oko. Wyprowadza ciosy na luzie, bije mocno i precyzyjnie. Paweł musi mieć się na baczności – przestrzega Kuziemski.

– Największym atutem Braehmera będzie siła. Niemiec ma również przewagę warunków fizycznych, umiejętności bokserskich i doświadczenia. Paweł nie musi jednak stać na straconej pozycji. Braehmer ostatnio nie wyglądał na bardzo zmotywowanego, a Głażewskiemu nie zabraknie determinacji. Poza tym jego styl predestynuje go do walki z leworęcznymi pięściarzami. Rozpoczyna akcje od ciosu z prawej ręki, a kończy lewym hakiem lub sierpowym. Z drugiej strony Braehmer bije mocno i celnie. Oczywiście to on będzie faworytem – ocenia niedawny rywal Głażewskiego, Maciej Miszkiń.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

TOMASZ ADAMEK: NIECH SIĘ ARTUR MODLI…

- Tomku, do walki pozostało już zaledwie kilkanaście dni… Za Tobą konferencja prasowa
w Krakowie. Jak się czujesz?
Tomasz Adamek: Jestem zdrowy i w dobrej formie. Solidnie pracuję nad kondycją, aby do ringu wejść przygotowany na 100 proc. Czuję się dobrze. Cieszę się, że przygotowuję się do tej walki w moich rodzinnych Gilowicach. Co dzień mogę też liczyć na obiadki mamy (śmiech). Przygotowania są na bardzo dobrym poziomie.

- Jeden z portali bokserskich udostępnił filmik, w którym mówisz w zasadzie tylko jedno zdanie: „Jestem szybki”…
TA: A co mam komentować? (śmiech). Przed walką zawsze można dużo mówić, ale to jest budowanie atmosfery. W ringu wszystko może się wydarzyć, ale na słowa jeszcze nikt walki nie wygrał. Powtarzam: ring wszystko zweryfikuje.

- Nie drażni Cię wyśmiewanie się z Twojej wiary, modlitwy?
TA: Zawsze po walce dziękuję Panu Bogu za to, że zwyciężyłem. I przed walką proszę Boga, aby mnie, ale i mojemu przeciwnikowi, nic się nie stało. Ten sport potrafi być bardzo niebezpieczny, czego przykłady mamy co jakiś czas. Jestem katolikiem – nigdy tego nie ukrywałem. A to, że się ktoś śmieje? To jest moje życie i żyję tak, jak chcę. Na konferencji powiedziałem: Niech się Artur modli, aby 8 listopada było dobrze.

- Po walce z Andrzejem Gołotą mówiłeś, że nie chcesz już żadnej walki z rodakiem… Skąd nagle zmiana zdania i zgoda na walkę z Arturem Szpilką?
TA: Tak mówiłem, ale boks to moja praca. Dostałem dobrą propozycję, przemyślałem ją i dziś tu rozmawiamy. Boks to niebezpieczny sport. Nie wchodzę tam dla rozrywki. To jest moja praca, a jak nadarza się dobra okazja – przyjmuję propozycję.

- W mediach od dłuższego czasu pojawiały się Wasze opinie – Artur mówił o tonie tak, jakby chciał sprowokować tę walkę…
TA: Już kiedyś powiedziałem, że nie może być tak, że każdy, kto chce walki, taką walkę dostanie. I na przeciwnika trzeba sobie zasłużyć. Te różne potyczki w mediach….  co mam komentować? Sami zobaczycie, co będzie 8 listopada. Obiecuję, że nie zawiodę kibiców. Wchodzę do ringu jako wielki wojownik i tak też z ringu zejdę.

Rozmawiała: Marta Jacukiewicz

ZA NAMI DWIE KOLEJNE GALE APB. „AMATORZY” BIJĄ ZAWODOWYCH PIĘŚCIARZY

Trwa premierowa odsłona nowatorskiego projektu AIBA Pro Boxing (APB). Po czterech piątkowych galach przed-rankingowych, w których rywalizowali pięściarze z wagi lekkiej (60 kg), półciężkiej (81 kg), ciężkiej (91 kg) i superciężkiej (+91 kg), tym razem odbyły się dwie kolejne w Baku i Nowosybirsku. Boksowali w nich pięściarze wag z limitem 69 kg i 52 kg.

BAKU [Sarhadchi Complex]. Azerbejdżan był w sobotę gospodarzem drugiej z kolei gali AIBA Pro Boxing, w jednej z najsilniejszych kategorii wagowych (69 kg). Już pierwszy pojedynek wieczoru zakończył się sensacyjnie, gdyż mało znany Kenijczyk Rayton Nduku Okwiri znokautował piekielnie silnym prawym hakiem kreowanego na jedną z gwiazd APB, Marcos Nadera z Austrii, który legitymował się dotąd znakomitym rekordem płatnych walk (18-1-1, 3 KO).

W drugim pojedynku Turek Onur Sipal skrzyżował rękawice z Litwinem Eimantasem Stanionisem (w ostatniej chwili zastąpił Niemca Araika Marutjana). Bardziej doświadczony i silniejszy fizycznie zawodnik znad Bosforu przeważał w każdej z rund. Jego pewność siebie rosła z minuty na minutę i sędziowie nie mieli kłopotów z końcowym werdyktem.

Równie wyraźne zwycięstwo odniósł 24-letni Ukrainiec Denys Lazarev (znany z występów w lidze WSB w barwach Ukraine Otamans). O osiem lat starszy od niego Węgier Gyula Kate, nie mogąc poradzić sobie z konsekwentnie punktującym go i szybszym rywalem, szukał rozpaczliwie nokautu, ale nie był w stanie „dobrać się do skóry” rywala, który swoim efektownym zwycięstwem zyskał na pewno wielu nowych kibiców.

Miejscowi kibice czekali z napięciem na pojedynek ich faworyta, Fariza Mammadova (16-2-1, 10 KO), posiadacza zawodowego pasa WBO European, który miał za sobą 19 płatnych walk (100 zawodowych rund). Doświadczenie to okazało się niewystarczające, by pokonać brązowego medalistę olimpijskiego z Londynu, Andreya Zamkovoya. Niewiele brakowało, by Rosjanin wygrał ten pojedynek przed czasem, ale Mammadov sprytnie przetrwał kryzys, który dopadł go w 5. starciu i dotrwał do końcowego gongu.

WYNIKI WALK

Andrey Zamkovoy (Rosja) – Fariz Mammadov (Azerbejdżan) 3-0 (59-55, 58-56, 58-56)
Denys Lazarev (Ukraina) – Gyula Kate (Węgry) 3-0 (60-54, 60-54, 59-55)
Rayton Okwiri (Kenia) – Marcos Nader (Austria) KO 2
Onur Sipal (Turcja) – Araik Marutjan (Niemcy) 3-0 (60-54, 58-56, 58-56)

NOWOSYBIRSK [SKK Sever] W niedzielę w Nowosybirsku do walki o pierwsze zwycięstwa w formule APB przystąpili zawodnicy walczący w limicie 52 kg. Galę rozpoczęła rywalizacja Meksykanina Eliasa Emiglio z Argentyńczykiem Fernando Martínezem. Widzowie zobaczyli bardzo ciekawe widowisko, w którym górę wzięła ostatecznie większa świeżość, siła i agresywny styl walki Meksykanina.

W drugim pojedynku Algierczyk Mohamed Flissi niespodziewanie pokonał przed czasem Francuza Redouane Aslouma, choć dość ostrożny początek walki z obu stron nie zapowiadał tak energetycznego rozstrzygnięcia. W pierwszej rundzie oglądaliśmy miłą dla oka szermierkę na ciosy proste. Precyzyjniejszy w swoich akcjach był Flissi i w 2. starciu po mocnym uderzeniu na dół posłał rywala na deski. Asloum był liczony do „8″, po czym ruszył do ataku, by odrobić stratę. Nadział się jednak na silne kombinacje ciosów Algierczyka upadł ponownie i w związku z tym, że nie mógł złapać równowagi, został odesłany przez sędziego do narożnika.

W trzecim pojedynku tegoroczny mistrz Azji, Ilyas Suleimenov z Kazachstanu stanął oko w oko z cenionym na olimpijskich ringach Uzbekiem Jasurbekiem Latipovem. Pojedynek bynajmniej nie należał do dynamicznych, jak dwa poprzednie boje. W ringu oglądaliśmy zbyt wiele wzajemnego szacunku zawodników do siebie i techniczny boks, którym nieco lepsze wrażenie na sędziach wywarł Kazach.

Rosyjscy kibice czekali na ostatnią walkę gali, czyli rywalizacje ich faworyta, Mishy Aloyana z ze starym znajomym z olimpijskich ringów, Vincenzo Picardim. Nie można było odmówić ambicji Włochowi, który za wszelką cenę starał się „dobrać do skóry” szybkiemu Rosjaninowi, ale doskonała technika Aloyana szła w parze z szybkością, więc starania Picardiego nie dawały rezultatów. W tej walce było wszystko – szybkie ataki, świetna obrona, techniczne tricki i doskonała praca nóg. Głównym bohaterem był Misha i to on został zwycięzcą, ku olbrzymiej radości swojej publiczności.

WYNIKI WALK

Mohammed Flissi (Algieria) – Redouane Asloum (Francja) TKO 2
Elias Emigio (Meksyk) – Fernando Martinez (Argentyna) 3-0 (58-56, 59-55, 59-55)
Misha Aloyan (Rosja) – Vincenzo Picardi (Włochy) 3-0 (60-54, 59-55, 60-54)
Ilyas Suleimenov (Azerbejdżan) – Jasurbek Latipov (Uzbekistan) 3-0 (60-54, 58-56, 60-54)

ANDRZEJ GOŁOTA POŻEGNAŁ SIĘ Z KIBICAMI NA GALI W CZĘSTOCHOWIE

golota_andrzej

Tym występem Andrzej Gołota (41-9-1, 33 KO) pożegnał się z boksem i kibicami. Jego starcie w na gali boksu zawodowego w Częstochowie z Danellem Nicholsonem (42-5, 32 KO) miało charakter pokazowy, ale i tak wzbudziło spore emocje i wypełniło halę. Od początku Polak zaczął wywierać pressing, rywal natomiast starał się stopować go lewym prostym oraz szukał lewego haku pod prawy łokieć. Kilka razy przyspieszył, lecz garda Gołoty była szczelna. Potem można było odnieść trochę wrażenie, że obaj nie chcieli sobie zrobić krzywdy. Bili po rękawicach, barkach albo na tułów, ale nie na głowę i dopiero w końcówce trzeciej rundy troszkę zaiskrzyło. Ostatnie trzy minuty to owacja na stojąco dla człowieka, który zafundował nam przez dwie dekady tyle emocji. Pomimo upadków i wzlotów, jak najbardziej zasłużona…

Zupełnie inaczej zaprezentowali się dziś w Częstochowie „półśredni” Dawid Kwiatkowski (8-2-1, 3 KO) oraz „średni” Łukasz Wawrzyczek (20-3-2, 3 KO). Zdecydowanie poniżej oczekiwań zaboksował Kwiatkowski, który w czwartej rundzie przeżywał kryzys, a po szóstej tylko zremisował z Andriejem Staliarczukiem (11-23-3, 2 KO). I dodajmy, że więcej niż na remis nie zasłużył…

Z kolei Łukasz nie tylko wygrał w dobrym stylu, ale dokonał tego przed czasem, co zawsze było jego bolączką. Już w drugiej odsłonie wstrząsnął Andriejem Dolżożjenem (7-9-1, 5 KO) lewym sierpowym. Po czterech starciach miał wyraźną przewagę, lecz w dwóch pozostałych podkręcił jeszcze tempo, a swoje ciosy składał w całe serie. To przyniosło efekt i osiemdziesiąt sekund przed ostatnim gongiem złapał rywala przy linach, zasypał uderzeniami i zmusił arbitra Roberta Gortata do przerwania walki.

Wcześniej zaboksowali dwa niepokonani Polacy – „półciężki” Robert Parzęczewski (6-0, 3 KO) oraz Marcin Siwy (10-0, 4 KO). Robert nie miał problemów z pokonaniem Rusłana Rodowicza (13-12, 13 KO), którego zastopował już w trzeciej rundzie. Tym samym zdobył wakujący pas WBF International. Gorzej wypadł Siwy. Już pod koniec czerwca męczył się z niewygodnym journeymanem Artsiomem Czarniakiewiczem (1-7, 1 KO). Białorusin znów był szczelnie zasłonięty, dużo klinczował, a przez niego i Marcin wypadł blado. Tylko w drugim starciu trafił potężnym prawym podbródkowym, zachwiał przeciwnikiem, lecz zabrakło przysłowiowej kropki nad „i”.

źródło: bokser.org

golota_pozegnanie

ZA NAMI PIERWSZA NOC Z BOKSEM ZAWODOWYM POD EGIDĄ AIBA! BYŁY I SENSACJE…

Za nami pierwsza noc z boksem zawodowym pod egidą AIBA. Wczoraj w Baku, Astanie, Sofii oraz Rzymie odbyły się pierwsze w historii boksu gale zawodowe, realizowane w ramach nowatorskiego projektu AIBA Pro Boxing (APB). Zobaczyliśmy 16 walk przed-rankingowych, w których rywalizowali pięściarze z wagi lekkiej (60 kg), półciężkiej (81 kg), ciężkiej (91 kg) i superciężkiej (+91 kg).

BAKU [Sarhadchi Complex]. Swoje miejsce w historii, niezależnie od przebiegu dalszej kariery, mieć będzie zapewne Rumun Mihai Nistor, który w Baku jako pierwszy poznał wczoraj smak smak zwycięstwa w walce zawodowej, sankcjonowanej przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Boksu Amatorskiego. Nistor miał pierwotnie rywalizować z arcysiłaczem Magomedrasulem Medzhidovem, lecz ostatecznie stanął w ringu oko w oko z o co najmniej klasę słabszym Niemcem Ali Kiydinem. Rumun wygrał jednogłośnie na punkty po sześciu rundach walki, a końcowy wynik wyraźnie odzwierciedlał dysproporcje umiejętności obu zawodników.

W drugiej walce wieczoru ambitny i bojowy Marokańczyk Mohammed Arjaoui pokonał wyższego od siebie o głowę Sergiya Verveyko, znanego polskiej publiczności z trzech walk w barwach Hussars Poland w poprzednim sezonie ligi WSB. Ukrainiec wyraźnie przespał dwie pierwsze rundy i mimo dość wyrównanej walki w kolejnych czterech odsłonach nie zdołał przekonać do siebie sędziów.

Sensacyjnie zakończyła się rywalizacja niedocenianego Francuza Tony Yoki z rosyjskim siłaczem Magomedem Omarovem. Ten ostatni lepiej wszedł w ten pojedynek i w drugiej rundzie posłał rywala na deski. Liczenie zadziałało na wysokiego Yokę na tyle mobilizująco, że stopniowo zaczął przejmować inicjatywę, by w końcówce pewnie kontrolować pojedynek, co zauważyło i doceniło dwóch z trzech sędziów punktowych, dając mu wygraną.

W ostatniej walce gali APB w Baku Erik Pfeifer pokonał mieszkającego w Nowym Jorku Egipcjanina Ahmeda Samira, który stoczył 12 zawodowych walk (11-1, 4 KO). „Książę Egiptu” (w ostatniej chwili zastąpił Algierczyka Newfela Ouataha) boksował wprawdzie odważnie, ale w drugim starciu zapoznał się z matą ringu i od tego momentu był dużo ostrożniejszy w atakach. Niemiec nie dał mu jednak żadnej szansy na rozwinięcie skrzydeł i wyraźnie wygrał walkę, co potwierdziła bardzo wysoka punktacja wszystkich sędziów.

WYNIKI WALK

Mihai Nistor (Rumunia) – Ali Kiydin (Niemcy) 3-0 (59-55, 58-56, 58-56)
Tony Yoka (Francja) – Magomed Omarov (Rosja) 2-1 (58-56, 58-56, 56-57)
Mohamed Arjaoui (Maroko) – Sergiy Verveyko (Ukraina) 1-0 (57-57, 59-55, 57-57)
Erik Pfeiffer (Niemcy) – Ahmed Samir (Egipt) 3-0 (60-52, 60-53, 60-52)

ASTANA [Daulet Sports Complex Astana]. W tym samym czasie w Astanie rywalizowali zawodnicy wagi lekkiej (60 kg). Największą sensacją wieczoru było zwycięstwo Filipińczyka Charly Suareza z utytułowanym Włochem Domenico Valentino. Na miano niespodzianki zasłużył także triumf Uzbeka Hurshida Tojibaeva z rosyjskim rutyniarzem Dmitriyem Polyanskiyem. Gala w Astanie wywołała falę radości w coraz bardziej zakochanej w pięściarstwie Brazylii. Robson Conceicao wygrał bowiem jednogłośnie na punkty z młodym Niemcem Arturem Brilem. Zawiódł miejscowych kibiców Kazach Berik Abdrakhmanov, przegrywając w ostatnim boju z Irlandczykiem Davidem Oliverem Joyce`em.

WYNIKI WALK

David Oliver Joyce (Irlandia) – Berik Abdrakhmanov (Kazachstan) 3-0 (58-56, 58-56, 57-57)
Hurshid Tojibayev (Uzbekistan) – Dmitriy Polyanskiy (Rosja) 3-0 (59-55, 59-55, 58-56)
Robson Conceicao (Brazylia) – Artur Bril (Niemcy) 3-0 (59-55, 60-54, 60-54)
Charly Suarez (Filipiny) – Domenico Valentino (Włochy) 1-0 (57-57, 59-55, 57-57)

SOFIA [Universiada Hall]. W pierwszym pojedynku gali zmierzyli się niezwykle odporny na ciosy Uzbek Oybek Mamazulunov oraz Ehsan Rouzbahani, który swoją klasę potwierdził już w rozgrywkach ligi WSB, boksując w barwach Astana Arlans . Obaj zaboksowali na podobnym poziomie, przez pełen dystans zaprezentowali publiczności wysokie tempo walki, więc nie dziwi specjalnie, że sędziowie punktowi orzekli remis, wskazując jednakże na Rouzbahaniego, jako na nieco aktywniejszego, dzięki czemu Irańczyk zanotował pierwsze w karierze zwycięstwo zawodowe.

Zupełnie inaczej wyglądała kolejna walka. Joseph Kennedy St. Pierre z Mauritiusu i jego niemiecki rywal, Serge Michel zafundowali bułgarskiej publiczności widowisko prowadzony w powolnym tempie, ale obfitujące w mocne uderzenia. Z dwójki walczących to Michel był bardziej aktywny w ringu, a kombinacji jego ciosów bitych z obu rąk, w tym efektownie wyglądające haki robiły swoje, więc sędziowie nie mieli problemów z oceną pojedynku.

Trzeci pojedynek zakończył sie sensacyjnie, gdyż wicemistrz olimpijski z Londynu, Kazach Adylbek Niyazymbetov nie sprostał Francuzowi Mathieu Bauderlique. W ringu oglądaliśmy techniczny boks z obu stron, w którym to mało znany Bauderlique a nie faworyzowany Kazach sprawiał wrażenie gwiazdy olimpijskiego boksu. Dobry technicznie Francuz sprawiał wrażenie silniejszego fizycznie i w końcówce szukał nawet rozstrzygnięcia przed czasem.

W ostatniej walce gali Nikita Ivanov pewnie wypunktował Josepha Warda z Irlandii. Rosjanin od momentu przylotu do Sofii pozował na gwiazdę, znajdując czas na sesje fotograficzne z mediami oraz kibicami. Do roli gwiazdy APB był także przygotowany sportowo, osiągając w pierwszej części walki wielką przewagę nad rywalem. Im dłużej trwał pojedynek, tym stawał się on bardziej wyrównany. W ostatnich 10 sekundach walki Ward rzucił się do furiackiego ataku, ale Ivanov nie dał sie zaskoczyc i wygrał pewnie na kartach trzech arbitrów.

WYNIKI WALK

Nikita Ivanov (Rosja) – Joe Ward (Irlandia) 3-0 (59-55, 59-55, 60-54)
Ehsan Rouzbahani (Iran) – Oybek Mamazulunov (Uzbekistan) Remis ze wskazaniem (57-57, 57-57, 57-57)
Mathieu Bauderlique (Francja) – Adilbek Niyazimbetov (Kazachstan) 3-0 (59-55, 59-55, 58-56)
Serge Michel (Niemcy) – Joseph Kennedy St. Pierre (Mauritius) 3-0 (60-54, 59-55, 59-55)

RZYM. Pierwsza w historii gala APB wagi ciężkiej (91 kg) rozpoczęła się od pojedynku Niemca Emira Ahmatovica z Amerykaninem Charlesem Javontą. Ten pierwszy wyraźnie dominował w dwóch pierwszych rundach, wygrywając ostatecznie przez TKO w 2. starciu. W drugiej walce zwycięstwo odniósł Kazach Anton Pinczuk, który od pierwszych sekund aż do końca walki z Argentyńczykiem Yamilem Peraltą dyktował swoje warunki, wygrywając jednogłośnie na punkty. Pojedynek z Algierczykiem Chouaibem Boloudinatsem kontrolował także Alexey Egorov z Rosji, pewnie pokonując rywala na punkty. W końcu w walce wieczoru ikona włoskiego boksu olimpijskiego Clemente Russo zastopował w 4. starciu przez TKO Ukraińca Romana Golovashchenko (zastąpił w ostatniej chwili Bułgara Tervela Puleva), rozgrzewając swoją licznie zgromadzoną publiczność efektownymi akcjami w ofensywie.

WYNIKI WALK

Anton Pinchuk (Kazachstan) – Yamil Peralta (Argentyna) 1-0 (57-57, 57-57, 58-56)
Clemente Russo (Włochy) – Roman Golovashchenko (Ukraina) 4 TKO
Emir Ahmatovic (Niemcy) – Javonta Charles (USA) 3 TKO
Alexey Egorov (Rosja) – Chouaib Boloudinats (Algieria) 3-0 (59-53, 60-53, 60-52)

[Fot. aibaproboxing.com]

„CZASÓWKA” KRZYSZTOFA GŁOWACKIEGO NA GALI W NOWYM DWORZE MAZOWIECKIM

billboard_wojak_boxing_NIGHT

Na gali boksu zawodowego w Nowym Dworze Mazowieckim Krzysztof Głowacki (23-0, 15 KO) pokonał przed czasem Thierry’ego Karla (31-6, 19 KO). Tym samym obronił interkontynentalny pas organizacji WBO kategorii junior ciężkiej i otworzył sobie furtkę do eliminatora tej federacji z Nuri Seferim. Zaraz po pierwszym gongu „Główka” ruszył do ataku, ale rywal podjął rękawice i starał się odpowiadać cios za cios. Polak górował nad nim fizycznie i wyraźnie bił mocniej, za to sam kilka razy się zagapił i zainkasował długi prawy, co w kontekście ewentualnej potyczki z Marco Huckiem trzeba będzie wyeliminować. W drugiej rundzie po przypadkowym zderzeniu głowami Karlowi pękł łuk brwiowy, jednak narożnik uporał się z tą kontuzją. Głowacki konsekwentnie szukał miejsca pod prawym łokciem i choć czasem bił nieco za nisko, to właśnie te akcje przyniosły mu sukces. W piątej rundzie Krzysztof został ukarany ostrzeżeniem za cios poniżej pasa, lecz w tej samej odsłonie nadszedł koniec. Najpierw Karl przyklęknął po lewym na wątrobę. Powstał na osiem, ale teraz broniąc tego miejsca odsłonił się na lewy sierp na górę, a właśnie taką bombą po raz drugi posłał go na matę Polak. Za moment po kumulacji uderzeń na górę i tułów Francuz przyklęknął po raz trzeci i dał się wyliczyć do dziesięciu.

Kamil Szeremeta (8-0, 1 KO) pokonał po ciężkiej przeprawie Howarda Cospolite’a (10-4-1, 4 KO). Od pierwszego gongu obaj zawodnicy stanęli na środku ringu i zaczęli walkę na przełamanie w półdystansie. Poza trzecią rundą, kiedy Francuz wyraźnie dominował swoimi mocnymi prawymi podbródkami, w pozostałych starciach potyczka była wyrównana, ale i z nieznaczną przewagą Polaka. Jego ciosy może miały mniejszą wymowę, za to dobrze w obronie zbierał uderzenia rywala na blok bądź przepuszczał je unikami. Kiedy chciał mocno oddać gubił się trochę, za to gdy różnicował siłę ciosów wyglądał już znacznie lepiej i zbierał małe punkciki. Wysokie tempo lepiej wytrzymał chyba Cospolite i to on zaakcentował dzisiejszy występ mocną ósmą odsłoną, nie zdołał jednak odrobić wcześniejszych strat. Sędziowie punktowali 78:74 i dwukrotnie 77:75 – wszyscy na korzyść podopiecznego Andrzeja Liczika.

Jeszcze wczoraj Maciej Miszkiń (15-3, 4 KO) musiał sporo zbijać by osiągnąć wymagany limit i to niestety wyraźnie odbiło się na jego formie. Inna sprawa, że Aleksander Suszczyc (18-3-1, 10 KO) zaprezentował się znakomicie. Pierwsze trzy minuty należały do naszego rodaka, który skutecznie skracał dystans i z bliska lokował na żebrach przeciwnika swoje haki, szukając również miejsca na prawy podbródkowy. Ale w połowie drugiej rundy Maciek pogubił się w obronie, co wykorzystał Białorusin i kilka razy skarcił go swoim bezpośrednim prawym. Podopieczny Fiodora Łapina ruszył w trzeciej odsłonie do ataku, chcąc przełamać oponenta. Ten jednak szczelnie się bronił, a w samej końcówce znalazł receptę na Polaka skutecznie bijąc kilka razy krótkim lewym sierpowym. Sytuacja zmieniała się niczym w kalejdoskopie. Bardzo źle wyglądała pierwsza połowa czwartej rundy. Rozluźniony Suszczyc bił z luzu, na zmianę mocno i lekko. Dodatkowo składał swoje uderzenia w serię kilku ciosów. I gdy wdawało się, że przełamuje Maćka, ten wystrzelił prawym na prawy i powalił rywala na deski. Ale to nie odmieniło losów potyczki. Gość zza naszej wschodniej granicy szybko doszedł do siebie i to znów on dominował w piątej rundzie. Miszkiń wkładał w swoje ciosy maksimum siły, a przeciwnik konsekwentnie robił swoje i zbierał punkty. Kolejne minuty wyglądały podobnie. Gdy tylko Maćkowi udało się przejść do półdystansu, radził sobie lepiej od Aleksandra. Ciężko było mu podejść blisko i najczęściej Suszczyc kontrolował go ciosami prostymi z daleka. Absolutnie zdominował końcówkę siódmej rundy i chyba zranił Polaka lewym hakiem w okolice wątroby. Mimo wszystkich tych przeciwności, zmęczony Maciek dzielnie ruszył do ofensywy w końcówce pojedynku. Trafił prawym podbródkowym i prawym sierpem, ale na odrobienie strat to nie starczyło. Po ostatnim gongu jeden sędzia typował remis 76:76, a dwa pozostali widzieli przewagę Suszczyca 75:77 i 74:77.

Boksująca w grupie Sferis Knockout Promotions Ewa Piątkowska (5-0, 4 KO) zanotowała kolejne zwycięstwo przed czasem. Tym razem „Tygrysica” rozprawiła się w trzeciej rundzie z pasywną Zsofią Bedo (12-31-1, 2 KO). Polka rozbijała Węgierkę od samego początku, a kiedy poczuła krew i uznała, że należy zakończyć walkę, potrzebowała tylko kilkunastu sekund na egzekucję. Bedo miała dość po serii bomb na tułów. Tym samym Piątkowska wprowadziła w życie swą dewizę o niechęci do przedłużania na siłę potyczek, które mogą zostać rozstrzygnięte bez pomocy sędziów.

źródło: bokser.org

MATEUSZ MASTERNAK ZNA RECEPTĘ NA POKONANIE BYŁEGO MISTRZA ŚWIATA

Kiedy okazało się, że 27 września rywalem Mateusza Masternaka będzie słaby Ben Nsafoah, promotorzy Polaka z niemieckiej grupy Sauerland Event nie uniknęli krytyki. Do ich kolejnego wyboru przyczepić się będzie już bardzo trudno. „Master” ma skrzyżować rękawice z Jeanem-Markiem Mormeckiem.

– Nie wiem, czy Francuz podpisał już kontrakt, ale nic nie powinno się zmienić i do walki zapewne dojdzie 6 grudnia w Oldenburgu. Będzie zakontraktowana na 10 rund – powiedział nam wrocławianin.

Mormeck zasługuje na to, by nazywać go to jednym z najlepszych pięściarzy w około 30-letniej historii wagi junior ciężkiej. Posiadał tytuł przez kilka lat (2002-2006, 2007), pokonał takich rywali, jak Virgil Hill, Wayne Braithwaite i O`Neil Bell, a jego panowanie ostatecznie zakończyła dopiero klęska w boju z Davidem Haye’em. Później ruszył na podbój wagi ciężkiej. W niej nie imponował, a walce o mistrzostwo Władymir Kliczko dosłownie wytarł nim ring. Dziś ma 42 lata i najlepsze chwile w sporcie za sobą, ale po po powrocie do niższej kategorii wciąż należy się z nim liczyć.

– W wadze ciężkiej Mormeck nie mógł wiele osiągnąć z uwagi na warunki fizyczne. Jako cruiser pozostaje klasowym pięściarzem. W końcu jeszcze nie tak dawno temu mówiło się o jego możliwej walce o pas WBC z Krzysztofem Włodarczykiem. Darzę go dużym szacunkiem. Do zwycięstwa będę potrzebował naprawdę udanych przygotowań – podkreśla 27-letni Masternak. Jeśli termin potyczki nie ulegnie zmianie, do swojego nowego trenera Ulliego Wegnera dołączy w Niemczech już za dwa tygodnie.

Po laniu od Kliczki, którego zdołał zaniepokoić zaledwie… trzema uderzeniami, francuski Snajper wrócił na ring dopiero w czerwcu. W Paryżu parł do przodu jak czołg. Potrzebował czterech rund, by rozbić Węgra Tamasa Lodiego.

– W wadze cruiser Mormeck bazuje na fizycznym boksie. Narzuca pressing, którym stara się łamać rywali i udaje mu się to. Będę musiał postawić na ruchliwość. Nie ma sensu walczyć z nim jego własną bronią – tłumaczy były mistrz Europy. Po czerwcowej porażce z Yourim Kalengą musi udowodnić, że jednak stać go na pokonywanie dużych wyzwań.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

MARIUSZ WACH WYGRYWA W POWROCIE. KAMIL ŁASZCZYK PUNKTUJE

wach_winner

Mariusz Wach (28-1, 15 KO) pokazał się z dobrej strony po dłuższym rozbracie z ringami zawodowymi i wypunktował w Dzierżoniowie niewygodnego Samira Kurtagića (12-7, 8 KO). Sędziowie punktowali 80-73, 80-72 oraz 79-73. Polak rozpoczął aktywnie, boksował lewą ręką i w drugiej fazie pierwszej rundy dwukrotnie trafił prawym prostym. W drugiej odsłonie Serb ruszył na Polaka, jednak ten spokojnie przeczekał ten zryw i konsekwentnie trzymał się taktyki. Ciosy Polaka były bardziej precyzyjne i miały większą wymowę. Po mocnym prawym w rundzie trzeciej Wach poczuł krew i ruszył do zmasowanego ataku. Kurtagić był wyraźnie „wstrząśnięty”, jednak przetrwał ciężkie chwile. W rundzie czwartej tempo nieco spadło i u Wacha pojawiły się pierwsze oznaki zmęczenia, jednak jego przewaga nie mogła być kwestionowana. Piątą rundę dobrze rozpoczął Serb, jednak Wach szybko powrócił do skutecznego lewego prostego i zaliczył kolejną rundę na swoje konto. W szóstej rundzie były pretendent do tytułu mistrzowskiego trafił i ostro natarł na rywala, jednak jego ciosy w większości nie dochodziły celu. Do samego końca Wach miał inicjatywę, jednak nie był już tak „świeży”, jak w początkowej fazie pojedynku.

Kamil Łaszczyk (18-0, 7 KO) zachował nieskalany rekord, jednak musiał się w ringu sporo napracować, by pokonać zdeterminowanego Sergio Romero (7-4-3, 0 KO). Po ośmiu rundach sędziowie punktowali 78-75 i dwukrotnie 77-75. „Szczurek” dobrze wszedł w walkę i od pierwszej rundy przejął inicjatywę. W pewnym momencie Wrocławianin zepchnął Hiszpana do defensywy i zasypał go gradem ciosów. W trzeciej odsłonie Łaszczyk był bliski posłania rywala na deski po ciosach na korpus, jednak Romero przetrwał kryzys. Z rundy na rundę tempo spadało, a pojedynek nieznacznie się wyrównał. Romero mimo braku wielkich nazwisk w rekordzie wykazał się wielką determinacją i solidnymi umiejętnościami. Pod koniec walki Hiszpan parę razy trafił Polaka, jednak ciosy nie robiły wrażenia na Łaszczyku, który do samego końca kontrolował pojedynek. 23-latek kolejny krok w zawodowej karierze postawi 12 grudnia na gali w Chicago.

Michał Gerlecki (8-0, 4 KO) po raz ósmy w zawodowej karierze zszedł z ringu zwycięski i w trzeciej rundzie był bliski skończenia Ivana Stupalo (8-7, 1 KO) przed czasem. Walka zakończyła się jednak pewnym punktowym zwycięstwem naszego reprezentanta. Polak od pierwszej rundy starał się przejąć inicjatywę, jednak jego rywal wyraźnie nie odpowiadał mu stylem. W trzeciej rundzie pięściarz z Gdańska wystrzelił mocnym prawym prosto na szczękę Chorwata i posłał go na deski. Niestety Polakowi zabrakło czasu na wykończenie oponenta. Do samego końca obraz walki się nie zmienił i Gerlecki odniósł pewne zwycięstwo. Po sześciu rundach sędziowie punktowali 58-56, 60-54 oraz 58-55.

Nikodem Jeżewski (8-0, 5 KO) wypunktował ambitnego Toniego Visića (14-15-1, 4 KO), jednak występ Polaka nie należał do najlepszych w jego wykonaniu. Sędziowie punktowali 59-55, 60-54 oraz 58-56. Od pierwszej rundy widać było u Jeżewskiego brak zdecydowania i małą aktywność. Visić cały czas wyczekiwał i polował na jeden cios. Polak ewidentnie nie mógł rozluźnić się w ringu, co utrudniało mu poczynania w ringu. W końcówce czwartej rundy pięściarz grupy Tymex Boxing Promotion trafił rywala mocnym prawym, a Chorwatowi wypadł ochraniacz. Rywal Jeżewskiego nie był jednak zamroczony i po wznowieniu walki zaczął odpowiadać. Do samego końca obraz pojedynku nie zmieniał się, jedynie w końcówce szóstej rundy pięściarze postanowili nieco zaryzykować i wdali się w wymianę. Zdecydowanie nie był to najlepszy występ Jeżewskiego, jednak liczymy, że w kolejnych pojedynkach zobaczymy „Nikosia” z poprzednich walk.

Damian Wrzesiński (6-0, 3 KO) udanie powrócił między liny po rocznej przerwie i wypunktował Antonio Horvatica (5-9, 3 KO). Wszyscy sędziowie punktowali 60-54 dla Polaka. Pochodzący z Poznania pięściarz był w ringu aktywniejszy i chwilami imponował kombinacjami, jednak nie wszystkie z jego ciosów dochodziły celu. Horvatic w ringu wykazał się sprytem, wytrzymałością i niezłymi umiejętnościami defensywnymi, jednak przewaga Polaka na przestrzeni całego dystansu nie podlegała dyskusji.

W pierwszych walkach niepokonana Ewa Brodnicka (5-0, 2 KO) oraz debiutujący Piotr Wojnowski (1-0, 1 KO) odnieśli szybkie zwycięstwa. Polka potrzebowała niespełna dwóch rund na pokonanie Jakateriny Lecko (2-2, 1 KO) z Łotwy, natomiast stawiający pierwszy krok na zawodowym ringu Wojnowski wygrał w trzeciej rundzie z Dmitrijsem Odinokijsem (1-4, 1 KO).

źródło: bokser.org

dzierz

„DIABLO” DOPIERO PIĄTY W NOWYM RANKINGU WBC

Pod koniec ubiegłego miesiąca Krzysztof Włodarczyk (49-3-1, 35 KO) utracił w Moskwie tytuł mistrza świata kategorii junior ciężkiej federacji WBC na rzecz Grigorija Drozda. Teraz ogłoszono październikowy ranking organizacji WBC. Nasz były już champion spadł aż na piąte miejsce w tym zestawieniu. Ale po kolei.

W wadze ciężkiej czternasty jest nadal Tomasz Adamek (49-3, 29 KO), zaś jego listopadowy rywal - Artur Szpilka (16-1, 12 KO), zamyka drugą dziesiątkę. Pomimo rehabilitacji po wypadku samochodowych 26. miejsce utrzymał Andrzej Wawrzyk (29-1, 15 KO). W kategorii junior ciężkiej pisaliśmy już o sytuacji „Diablo”, a co z resztą? Szesnasty jest Krzysztof Głowacki (22-0, 14 KO), dziewiętnasty Łukasz Janik (27-2, 14 KO), a tuż za jego plecami widnieje nazwisko Mateusza Masternaka (33-2, 24 KO).

Naszym jedynakiem w dywizji półciężkiej pozostaje szósty w tym zestawieniu Andrzej Fonfara (25-3, 15 KO). W super średniej trzecią dziesiątkę zamyka Przemysław Opalach (15-2, 13 KO). Damian Jonak (37-0-1, 21 KO) nie boksował już od jedenastu miesięcy, a mimo to podskoczył o jedno oczko i w zestawieniu wagi junior średniej zamyka pierwszą dziesiątkę. Ale jeśli szybko nie wróci między liny, zostanie z tej listy usunięty. Ostatnim naszym przedstawicielem na liście pretendentów WBC jest trzydziesty czwarty w kategorii piórkowej Kamil Łaszczyk (17-0, 7 KO).

źródło: bokser.org

ARTUR SZPILKA: UCZĘ SIĘ ADAMKA NA PAMIĘĆ

adamek_szpilka

Bilety na galę z tę walkę wieczoru sprzedają się ponoć jak ciepłe bułeczki. Ósmego listopada w Krakowie 18 tysięcy kibiców obejrzy starcie Tomasza Adamka z Arturem Szpilką. Ten drugi rozpoczął już sparingi i przekonuje, że jest w życiowej formie.

- Wszyscy, którzy oglądają pana na sali treningowej opowiadają, że trenuje pan jak nigdy wcześniej.
Artur Szpilka: Jest zajebiście, ale jak mogłoby być inaczej? Jestem w najlepszej formie w życiu. Prawdziwa petarda!

- Przy okazji wrócił stary Artur Szpilka, który dużo mówi.
AS: (śmiech) Ale czuję się naprawdę bardzo dobrze, jestem, a właściwie będę gotowy. Czekam na 8 listopada, czekam aż wreszcie wejdziemy do ringu. Czuję, że to wszystko coraz bliżej, chociaż też bez przesady. Jestem teraz na etapie sparingów. Mam dwóch dobrych sparingpartnerów, dojadą kolejni. Lista była zresztą bardzo długa, ale kilku odmówiło z różnych przyczyn, na przykład Wiaczesław Głazkow i Michael Sprott. Szkoda, bo zależało mi na nich, ale nic nie poradzę. Zresztą, i tak dam radę! Był taki okres podczas przygotowań, że biłem rekordy życiowe w różnych elementach. Dzisiaj ważę 106-107 kg, ale nie powiem, ile będzie w dniu walki. Przekonacie się!

- Jest pan tak podekscytowany, że brzmi jakby chciał walczyć jeszcze dzisiaj.
AS: Gdybyśmy mieli boksować dziś, w porządku, walczmy. Ale szczyt formy będzie ósmego listopada.

- Interesuje się pan tym, co u Adamka?
AS: Kręciliśmy materiały w telewizji Polsat, trochę pożartowaliśmy. Dawid Kostecki, który też będzie walczył w Krakowie, poszedł nawet nakręcić Tomka, ale wiadomo, że to dla żartu. Zresztą, Tomek to widział i też się wygłupiał. Poza tym, nic się nie działo. Powiedzieliśmy sobie cześć, a ja jeszcze dodałem ze śmiechem, że przytył. Odpowiedział, że ostro ćwiczy. I dobrze.Będzie gotowy i na to liczę. Chcę spotkać w ringu najlepszą wersję Tomasza Adamka.

- Ogląda pan jego walki?
AS: Szczerze? Codziennie. Włączam sobie kolejne pojedynki Adamka i analizuję. Uczę się go na pamięć.

- Nie przegrzeje się pan do walki?
AS: Nie, spokojnie… Wszystko ma swój sens. Patrzę uważnie na jego walki, bo myślę, że on niczego nowego już się nie nauczy. A ja – wręcz przeciwnie. Wszyscy pewnie myślą, że w ringu rzucę się przed siebie, że będę porywczy. Tymczasem chcę pokazać coś innego. Oczywiście nie zabraknie mi uporu, zawziętości i serca. Tylko znowu dużo mówię, a plan jest taki, aby pokazać to dopiero w ringu.

- Po przegranych w Moskwie pana kolegów z grupy, czyli Krzysztofa Włodarczyka i Pawła Kołodzieja, sporo osób zarzucało błędy trenerowi Fiodorowi Łapinowi. Od kibiców po promotora Tomasza Babilońskiego.
AS: Nie chcę tego oceniać. Każdy ma swoje zdanie i może mówić co chce. Ja tego nie słucham. Z Tomkiem Babilońskim nie jestem blisko i nie śledzę tego, co mówi. Czytam tylko to, co mnie interesuje. A co do walk – każdy jest kowalem swojego losu.

- W najbliższych tygodniach to na panu skupią się nadzieje i oczekiwania grupy Sferis KnockOut Promotions.
AS: Też tak myślę. Tylko ja zawsze uważałem się za indywidualistę i zawsze działałem na zasadzie: mogę, a nie muszę. Bardzo w siebie wierzę. I nie myślę o tym co się stało w ostatnich dniach, o tym, że koledzy przegrali. Myślę o sobie.

- Dotychczas z reguły miał pan plany na przyszłość nawet przed najbliższą walką. Teraz jest inaczej.
AS: Bo nie wiem co dalej. Liczy się walka i zwycięstwo z Adamkiem. Słyszałem, że kolejny możliwy termin mojej walki to styczeń, ale nie znam kompletnie żadnych szczegółów.

- Mimo wszystko ostatnio się pan wyciszył.
AS: A co ja mam gadać? Jestem tym samym Arturem co wcześniej, choć może faktycznie wypowiadam się w sposób bardziej stonowany. To także ze względu na szacunek dla Tomka. Poza tym, byłem już wysoko i zostałem sprowadzony na ziemię. Ósmego się okaże, gdzie jestem teraz. Nazwa tej gali, czyli Chwila Prawdy jest idealnie dopasowana do tego, co nas czeka. Bo to chwila prawdy dla mnie i Tomka. Mnie da odpowiedź czy mogę się mierzyć z najlepszymi. Adamkowi powie czy nie nadszedł już czas na koniec kariery.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

MARIUSZ WACH: NIE OBIECUJĘ FAJERWERKÓW

wach01

Za tydzień Mariusz Wach stoczy pierwszą walkę po prawie dwuletniej przerwie. Polak waży o wiele mniej niż dotychczas. W Dzierżoniowie 35-letni pięściarz znajdzie się w ringu ze starszym o trzy lata Samirem Kurtagiciem. Starcie olbrzymów (Polak i Serb mierzą ok. 200 cm) zakontraktowano na 8 rund. Dla naszego pięściarza będzie to pierwszy pojedynek od listopada 2012 roku, gdy w Hamburgu próbował odebrać Władymirowi Kliczce tytuły mistrzowskie IBF, WBA i WBO w wadze ciężkiej.

Szkoda dwóch straconych lat kariery, ale też nie można napisać, że Wach zupełnie je zmarnował. Jeździł na sparingi do pięściarzy ze ścisłej światowej czołówki (David Haye, Alexander Povetkin, Dereck Chisora, Carlos Takam), kilka razy czynił przymiarki do powrotu na ring. Jednak gdy zaczynał obóz w Dzierżoniowie, ważył… 135 kilogramów.

– Już tak mam, że gdy nie trenuję na sto procent, to waga szybko idzie w górę. Piętnaście kilo zrzuciłem bez wielkiego wysiłku. Nie jest jeszcze idealnie, ale czuję się dużo lepiej niż dwa miesiące temu – uspokaja Wach.

– Nie będę wam opowiadał, że znów jestem w życiowej formie, bo po długiej przerwie nie może być tak wspaniale. Pracuję jednak solidnie i na osiem rund paliwa mi nie zabraknie – obiecuje pięściarz. Przed walką bak musi być pełen, bo Kurtagić, choć podbój wagi ciężkiej nigdy mu nie groził, na zawodowym ringu ani razu nie przegrał przed czasem.

– Ten facet się nie przewraca. O nokaut będzie trudno, ale nigdy nie mów nigdy. Celem jest zwycięstwo i tyle – zaznacza Piotr Wilczewski, trener Wacha. – Fajerwerków nie obiecuję. Najlepszego Mariusza zobaczymy za dwie, trzy lub cztery walki. Mogę jednak zapewnić, że przystąpi do pojedynku przygotowany na sto procent aktualnych możliwości – dodaje Wilk. Trener i pięściarz chwalą brytyjskiego olbrzyma (201 cm), niepokonanego na zawodowstwie Gary`ego Cornisha, który pomaga Wachowi jako sparingpartner.

Na jakie zagrożenie musi być gotowy Polak przed swoim powrotem na ring?

– Kurtagić jest ruchliwy, ma nieskoordynowane ruchy, bije z każdej pozycji, wyprowadza dużo ciosów. Będę musiał uważać przez całą walkę. Nokaut nie jest moim celem. Kurtagić do tej pory nie padł, a walczył z mocnymi rywalami (m.in. Takam, Denis Boytsov, Alexander Dimitrenko – przyp. red.). Po takiej przerwie przyda mi się doświadczenie z walki na dystansie ośmiu rund – ocenia Wach. Kolejnych planów nie ma. Wilczewski chciałby, aby następny pojedynek stoczył jeszcze w 2014 roku.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

KRZYSZTOF WŁODARCZYK: ODZYSKAM PAS. NIE SKREŚLAJCIE MNIE

diablo01

- Ochłonął pan po sobotniej porażce z Grigorijem Drozdem?
Krzysztof Włodarczyk: Nie do końca. Walka ciągle siedzi w środku, ciągle się zastanawiam nad tym wszystkim, co się stało. Chyba nie chcę o tym za bardzo rozmawiać.

- Trudno nie pytać. Był pan jedynym polskim mistrzem świata w boksie zawodowym.
KW: Wiem o tym wszystkim… Szczerze? Plan na walkę z Drozdem dotarł do mojej głowy chyba dopiero wtedy, gdy już byłem w hotelu. Po drugie, jakoś dziwnie się czułem podczas tego pojedynku. Tylko proszę nie pytać dlaczego, bo sam nie wiem. Kompletnie nie wiem. Minęło już kilka dni, a ja wciąż o tym myślę. Pierwszy raz tak było w rewanżu ze Stevem Cunninghamem wiele lat temu. Pierwszych sześciu rund walki w Spodku kompletnie nie pamiętam. Tu było inaczej, ale też dziwnie. Kur.. mać, no nie mogę o tym mówić. Pan pyta i wszyscy pytają dlaczego tak się wszystko potoczyło, a ja nie wiem. Wszystko, cały mój plan prysnął jak bańka mydlana, a później było już tylko gorzej i gorzej. Dałem dupy, nie wykonałem założeń.

- Pomijając pana słabą postawę, warto pamiętać, że Drozd też był przygotowany świetnie.
KW: Był, był. Jego plan był świetny, miał mnie dokładnie rozpracowanego. W jednej z rund przyklęknąłem i dałem się wyliczyć sędziemu. Liczyłem, że się na mnie rzuci, bo będzie chciał skończyć walkę przed czasem. Wtedy musiałby się odsłonić i miałbym szansę. Ale to cwaniak, rozgryzł to i… rozwalił mój kolejny plan. Drozd był tak przygotowany, że aż szok!

- Mam wrażenie, że zlekceważył go pan.
KW: Tak było, ale nie wiem w sumie dlaczego. Myślałem, że dam radę. Szanuję go, ale naprawdę myślałem, że jakoś łatwiej pójdzie.

- Krzysztof Włodarczyk, były mistrz świata federacji WBC w kategorii junior ciężkiej. Źle to brzmi.
KW: Źle, wiem przecież. Ale spokojnie, długo tak nie będę mówili. Jestem upartym skur… Moja żona tak często mi powtarza i coś w tym jest. Postawię na swoim, bo zawsze stawiam. Odzyskam pas, znowu będę mistrzem.

- Kiedy? I komu chce pan zabrać pas? Czy interesuje pana tylko rewanż z Drozdem?
KW: Chciałbym znowu się z nim spotkać i sprawdzić czy ta sobota była tylko przypadkiem, jak sam myślę, czy jednak Drozd jest taki dobry. Muszę się powoli odbudować. Nie skreślajcie mnie i nie stawiajcie na straconej pozycji. Byłem wiele lat mistrzem świata i jedna porażka nie może mi tego odebrać. A jeśli mam odpowiedzieć na pytanie z kim się spotkam i z komu będę chciał odebrać pas, to pytanie nie do mnie. Wiem jedno – będę gotowy.

- Kiedy wraca pan do treningów?
KW: Mówiłem o miesiącu odpoczynku i nie cofam tych słów. Poleniuchuję trochę i dojdę do siebie, a później ruszę przed siebie.

- Po powrocie mówił pan też o problemach prywatnych, które wpłynęły na słabą postawę.
KW: Bo jestem nie tylko sportowcem, ale mam też życie prywatne. Kiedy głowa nie jest spokojna, nie może być dobrze. A moja nie była. Niby wszystko wydawało się być w porządku, niby funkcjonowałem normalnie, ale nie było tak, jak powinno. Od następnego tygodnia biorę się też za porządkowanie własnego życia. Muszę coś zrobić z tym bałaganem. Coś dobrego, co pozwoli mi być spokojnym. Dzisiaj już wiem, zresztą dawno już wiedziałem, co muszę robić. Nie chcę tłumaczyć nic więcej, bo to skomplikowane, ale czas wziąć się za własny dom i budowanie jego przyszłości.

- W życiu sportowym też planuje pan zmiany?
KW: Trenera na pewno nie zmienię, bo Fiodor Łapin nie jest niczemu winny. To moje podejście musi być inne. Zresztą, podobnie jak kilka innych czynników.

- Niedawno marzył pan o walkach unifikacyjnych z Marco Huckiem czy Yoanem Pablo Hernandezem. Teraz jednak pana wartość spadnie.
KW: Mam nadzieję, że nie jakoś diametralnie. Zresztą, znam swoją wartość i za pięć złotych nie będę walczył.

- W ten sam wieczór przegrał też Paweł Kołodziej. Czarna sobota w Moskwie.
KW: Oj tak… Mieliśmy smutny wieczór, naprawdę bardzo smutny. Ale ciągle lubię Moskwę i chętnie tam wrócę, najlepiej na rewanż z Drozdem. Na razie jednak jestem ciągle zły na siebie.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

CO DALEJ Z KRZYSZTOFEM WŁODARCZYKIEM? PERSPEKTYWY I WYZWANIA

diablo_konferencja

Walka z Grigorijem Drozdem przyniosła Krzysztofowi Włodarczykowi największą (choć nie rzucającą na kolana) wypłatę w życiu, ale jednocześnie pozbawiła pasa mistrzowskiego WBC oraz mocno utrudniła dalszy przebieg kariery zarówno w aspekcie sportowym, jak i finansowym. Jakie perspektywy rysują się przed Diablo? Warto prześledzić poniższe warianty.

Rewanż z Drozdem

Być może w kontrakcie na pojedynek był zapis o obowiązkowym rewanżu, ale to i tak opcja nie do wykorzystania. Ze względu na widoczną różnicę klasy pomiędzy bokserami, w walce rewanżowej trudno byłoby liczyć na inny rezultat, niż w ubiegłą sobotę, a pojedynku ze z góry wiadomym wynikiem nikt nie chciałby oglądać, ani w Polsce, ani w Rosji, ani gdzie indziej. Rewanż oznaczałby więc dla Diablo kolejne lanie, tyle że tym razem za darmo.

Atak na inne pasy w wadze cruiser

Opcja nierealna. Skoro Huck i Hernandez nie chcieli walki unifikacyjnej, to tym bardziej nie będą chętni na pojedynek z Włodarczykiem pasa nie posiadającym. Lebiediew również, bo Diablo stracił swą renomę, jaką miał w Rosji.

Walka z Adamkiem

Niestety, perspektywa „polskiej walki stulecia” bardzo się oddaliła. Góral niby jej nie chciał, lecz gdyby „kasa się zgadzała”, to on też pewnie by się zgodził. Jednak utrata tytułu mistrza świata przez Włodarczyka odziera taką konfrontację z nimbu pojedynku dwóch prezentujących wysoką klasę mistrzów. W nowych okolicznościach byłoby to już tylko starcie typu emerytalno-sentymentalnego, tak jak walka Gołota – Saleta. Nie to zainteresowanie, nie ta kasa do wzięcia. Krzysztof musi się pogodzić z tym, że ten show bezpowrotnie skradł mu Szpilka przy pomocy wspólnego promotora.

Przejście do wagi ciężkiej

O ile jako mistrz świata wagi cruiser Diablo mógł liczyć na zainteresowanie i dobre gaże w HW (choćby na wzór i na miarę Adamka), o tyle jako były mistrz wielkich walki i wielkich pieniędzy nie może oczekiwać, na co wskazuje choćby przykład Steve’a Cunninghama.

Walka z Masternakiem (w Polsce)

To trochę ryzykowne, ale na dziś jedyne sensowne wyjście dla Diablo. Obydwaj są po przejściach (nawet podobnych), obydwaj muszą odbudować pozycję w czołówce cruiser i obydwaj nie mają czasu do stracenia. Finansowo mogą zyskać obaj, bo nieraz między nimi iskrzyło i taka walka w Polsce spotkałaby się z dużym zainteresowaniem, a więc i przyzwoitymi wypłatami dla obydwu rywali. Niestety, sportowo zwycięzca byłby tylko jeden, a przegrany mógłby zacząć się szykować do powieszenia rękawic na kołku.

źródło: bokserzy.cba

GRIGORIY DROZD: TAK DOTKLIWEJ PORAŻKI WŁODARCZYK JESZCZE NIE PONIÓSŁ

Niemożliwe to nie fakt. Niemożliwe to potencjał możliwości. Niemożliwe jest chwilowe. Niemożliwe nie istnieje. Teraz wiem to na pewno! – napisał w internecie Grigorij Drozd dzień po najcenniejszym zwycięstwie w karierze. 35-letni Rosjanin długo czekał na ten moment. W Moskwie znalazł antidotum na najgroźniejszą broń Krzysztofa Włodarczyka. „Diablo” był bezradny.

- Według specjalistów, w sobotę był pan jeszcze lepszy niż rok temu, gdy pokonał pan Mateusza Masternaka. Jest pan tego samego zdania?
Grigorij Drozd: Jak najbardziej. Włodarczyk nie spodziewał się, że będzie miał takiego rywala. Trenowałem ze wszystkich sił, trochę zmieniłem styl walki. Rozwinąłem się i to widać.

- W walce z mistrzem WBC przeżył pan choć jeden kryzysowy moment?
GD: Nie, Włodarczyk ani razu nie wpędził mnie w kłopoty. Z drugiej strony napięcie trwało do ostatniej sekundy ostatniej rundy. Kryzysu nie przechodziłem. Kontrolowałem sytuację od początku do samego końca.

- Siły ciosu Włodarczyka, o której krążą legendy, też pan nie poczuł?
GD: Raz trafił mnie niezłym lewym prostym, raz lewym sierpowym, pamiętam też jeden prawy prosty. Łącznie były to zatem trzy, może cztery groźne uderzenia w trakcie całej walki.

- Nie popełnił pan błędów, które do dziś spędzają sen z powiek Rachimowi Czakijewowi. Gdy w ósmej rundzie „Diablo” uklęknął, zachował pan spokój. Pański rodak w analogicznej sytuacji rzucił się na Polaka, co przypłacił porażką.
GD: Włodarczyk to wielki spryciarz. Sądzę, że chciał mnie oszukać, to wielce prawdopodobne. Zamierzał mnie sprowokować. Sprawić, bym chciał go dobić, pójść na całość i wdać się w wymianę, w której mógłby mnie upolować nokautującym ciosem. Już przed walką wiedziałem, że otwarty, ofensywny boks jest wykluczony, podobnie jak walka w zwarciu. Trenerzy przestrzegali, bym pod żadnym pozorem nie rzucał się na Włodarczyka, nawet gdy dojdzie do nokdaunu. W takiej sytuacji miałem zachować spokój i kontynuować pracę w dystansie. Lewy prosty, lewy sierpowy i tak dalej.

- W trzeciej rundzie walki Włodarczyka z Czakijewem i ósmej odsłonie jego starcia z panem Polakowi chodziło więc o to samo?
GD: Tak sądzę. W tamtym pojedynku, przed nokdaunem, Czakijew rzeczywiście trafił go ciężkim ciosem. Nie wydaje mi się jednak, że uderzenie było aż tak destrukcyjne, by Krzysztof musiał uklęknąć. Włodarczykowi zależało na tym, by zachęcić Rachima do odważnej szarży. W obu walkach chciał przekazać przeciwnikowi: „Jestem słaby, straciłem siły, mam już dość. No, dalej. Dobij mnie”. Wiedziałem, że zastawia na mnie pułapkę.

- Przed walką mówił mi pan, że Włodarczyk zawsze walczy do końca. Tym razem obserwatorzy zauważyli, że poddał się wcześniej.
GD: Po szóstej rundzie dotarło do mnie, że przestaje myśleć, że stracił koncepcję i nie rozumie co się dzieje. Praktycznie nic mu nie wychodziło. W jego oczach widziałem rezygnację. Nie zmienia to jednak faktu, że niebezpieczny pozostał do samego końca, jak zawsze. Nie mogłem pozwolić sobie na moment rozkojarzenia. Włodarczyk mógł wystrzelić w każdej chwili. Zgodzę się jednak, że w końcówce osłabł. Zwolnił obroty, ciężko oddychał.

- Dojdzie do rewanżu? Podobno kontrakt przewiduje, że w przypadku pańskiego zwycięstwa powinno do niego dojść w ciągu dziewięciu miesięcy.
GD: Szczerze mówiąc, nie wiem, czy był taki punkt w umowie. Dzisiaj jest zbyt wcześnie, abym mógł powiedzieć cokolwiek na temat mojej najbliższej walki. Mój promotor Andriej Riabiński na pewno ma dobry pomysł na dalsze prowadzenie mojej kariery. Czy dojdzie teraz do dobrowolnej obrony, a może rewanżu z Włodarczykiem? Naprawdę nie wiem.

- Po tak przekonującym zwycięstwie druga walka ma w ogóle sens?
GD: Zgadza się, to było przekonujące, pewne zwycięstwo. Sądzę, że tak dotkliwej porażki Włodarczyk jeszcze nie poniósł. Z mojego punktu widzenia nie jest to najciekawsze rozwiązanie. Nie ma bowiem wątpliwości, że pokonałem Krzysztofa wyraźnie. Z drugiej strony, tytuł WBC był w jego posiadaniu bardzo długo. Być może z szacunku do jego osiągnięć ten rewanż mu się należy. Będziemy się nad tym zastanawiać.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

OPINIE I KOMENTARZE PO PRZEGRANYCH WALKACH WŁODARCZYKA I KOŁODZIEJA

wlodarczyk_drozd

Po gali w Moskwie opinie są jednoznaczne – Rosjanie odnieśli wielkie zwycięstwo. Promotor „Diablo” liczy na rewanż.

DENIS LEBEDEV (mistrz świata WBA): Szczerze mówiąc, tak wczesne zakończenie pojedynku było dla mnie zaskakujące. Mój trener Freddie Roach ułożył taktykę w ten sposób, by przez pierwsze dwie rundy koncentrować się na obijaniu tułowiu rywala, a dopiero od trzeciej bić na górę. Miałem spokojnie boksować, nie napalać się na ataki i badać co można, a czego nie. Trochę się pospieszyłem z tą akcją na głowę i nagle było po wszystkim. Jestem zainteresowany rewanżem z Marco Huckiem, mistrzem WBO. Wszyscy chyba wiedzą, dlaczego tak mi na tej walce zależy. Szanuję Hucka, on nigdy nie unika rywali. Liczę, że dostanę szansę, by się mu zrewanżować.

FREDDIE ROACH (trener Denisa Lebedeva): Denis wyglądał w ringu naprawdę dobrze, podobał mi się. Ciężko trenował i zrobił to, co do niego należało. Pracujemy razem, ale ta wygrana to przede wszystkim jego zasługa, to on odniósł efektowne zwycięstwo. Kołodziej runął jak zburzony wieżowiec.

SERGEY VASILIEV (trener Grigorija Drozda): W ósmej rundzie, po nokdaunie, krzyknąłem, że Włodarczyk blefuje. Grigorij mnie słucha, dlatego się nie spieszył. W pierwszej rundzie sprawdziliśmy na ile stać Włodarczyka, trzeba było go wybadać. Udało się. Jeśli dojdzie do rewanżu… Czy będzie on trudniejszy? Żadna walka nie jest łatwa. Jeśli doszłoby do ponownej konfrontacji, Włodarczyk zapewne przygotuje coś nowego. Dziś wykonaliśmy plan w stu procentach. Przed rewanżem też nie zabraknie nam dobrych pomysłów.

RAKHIM CHAKHIEV (mistrz olimpijski z Pekinu, rywal Włodarczyka z 2013 roku): Grigoriy nie powtórzył moich błędów, walczył doskonale. Gdybym dostał rewanż z Włodarczykiem, boksowałbym dokładnie w ten sam sposób. W naszej walce za często uderzałem, traciłem mnóstwo energii. Grigoriy bardzo mądrze podszedł do tej konfrontacji, miał dobrą taktykę, trzymał Włodarczyka na dystans. Zachowywał siły, dobrze pracował na nogach.

PIOTR WERNER (współpromotor Włodarczyka i Kołodzieja): W kontrakcie na walkę Włodarczyk – Drozd jest zawarta klauzula rewanżowa. Umowa przewiduje, że ekipa rosyjska ma sześć miesięcy na podjęcie decyzji, gdzie i kiedy, w ciągu kolejnych trzech miesięcy, dojdzie do drugiej walki. Teoretycznie powinno się więc to zamknąć w dziewięciu miesiącach. Ale to jest boks, mogą się zdarzyć kontuzje. Poza tym nie wiadomo, czy na drugą walkę zezwoli federacja. W grudniu polecimy z Andrzejem Wasilewskim na kongres WBC i będziemy naciskać, by rewanż zatwierdzono. Drozd zwyciężył, jest mistrzem świata, pełen szacunek dla niego, ale nie jest to zawodnik, którego dobrze boksujący Krzysiek, w normalnej dyspozycji, powinien się bać.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

MASTERNAK WYGRYWA PRZED CZASEM W KILONII. W NAROŻNIKU ULLI WEGNER

master01

Pod okiem nowego trenera zadebiutował Mateusz Masternak (33-2, 24 KO). Były mistrz Europy spotkał się na gali boksu zawodowego w Kilonii z Benem Nsafoahem (15-12-2, 8 KO) i pokonał go przed czasem.

Wrocławianin od początku narzucił ostry pressing lewym prostym, szukając miejsca mocniejszym prawym na korpus. Tak mijały kolejne minuty, ponieważ urodzony w Ghanie, a reprezentujący barwy Niemiec przeciwnik ograniczał się praktycznie tylko do defensywy za podwójną gardą. Mimo wszystko po zakończeniu trzeciej rundy w narożniku Ulli Wegner tonował nastroje i wcale nie pośpieszał „Mastera”. Po przerwie nasz rodak w końcu złapał przy linach przeciwnika dłuższą serią. Nie zrobił mu większej krzywdy, lecz kumulacja ciosów sprawiła, że Nsafoah pozostał na stołku przed piątą odsłoną.

źródło: bokser.org

KONIEC PEWNEJ ERY. „DIABLO” ZDETRONIZOWANY W MOSKWIE

diablo01

O sile Grigoriya Drozda (39-1, 27 KO) w zeszłym roku przekonał się Mateusz Masternak. Dziś w Moskwie Rosjanin zaatakował Krzysztofa Włodarczyka (49-3-1, 35 KO) i należący do niego tytuł mistrza świata federacji WBC kategorii junior ciężkiej. I niestety znów dał się we znaki naszemu rodakowi.

Pierwsza odsłona miała charakter rozpoznawczy. Obaj mocarze szukali dystansu, ograniczając się do zwodów bądź „odczepnych” lewych prostych. Więcej działo się już w drugim odcinku. Precyzyjniejszy był pretendent, który do lewego prostego dodał 2-3 razy prawy sierp w okolice ucha. Krzysiek przestrzelił kilka razy lewym sierpowym, ale widać było lukę w gardzie i uderzenia te chybiły tylko o centymetry. Polak więc zmienił nieco taktykę i po przerwie podkręcił nieco tempo. Na tym etapie Drozd jednak trzymał wysoko ręce, a w wymianach był o ułamek sekundy szybszy, wyprzedzając akcje „Diablo”. Czwarta runda również należała nieznacznie dla Grigorija, lecz Krzysiek pół minuty przed końcem nareszcie trafił swoim firmowym lewym sierpem, co dawało nadzieję na kolejne minuty. Na tym etapie wszyscy sędziowie punktowali na korzyść challengera 39:37.

W piątym starciu Drozd uruchomił nogi, zaczął tańczyć i wydłużać dystans, by nie pozostawać w zasięgu mistrza. Polował również na bezpośredni prawy w kombinacji z lewym hakiem pod prawy łokieć. W szóstej rundzie Drozd po każdej akcji szybko klinczował, jakby bojąc się riposty „Diablo”. Pozostawał jednak aktywniejszy, a niemal równo z gongiem trafił Krzyśka mocnym prawym krzyżowym na szczękę. W siódmej pretendent zmienił nieco taktykę, koncentrując się bardziej na ciosach po dole. W jednej z wymian pękł mu prawy łuk brwiowy po przypadkowym zderzeniu głowami. Rana nie była głęboka i krew zatamowano.

Mimo wszystko Rosjanin wyszedł do ósmej rundy jak po swoje, zyskując niestety coraz większą przewagę. W ostatnich sekundach długa seria kilku ciosów tak zamroczyła Włodarczyka, że ten aż przyklęknął i powstał dopiero gdy sędzia doliczył do dziewięciu. Na szczęście zaraz zabrzmiał zbawienny gong. Po przerwie Drozd, który wyczuł swoją szansę, ostro ruszył do szturmu. Nasz champion krwawił mocno z prawej powieki, przeżywał trudne chwile, ale w swoim stylu przetrzymał to i w dziesiątej odsłonie spróbował zrewanżować się swoimi bombami. Brakowało jednak precyzji i za każdym razem paru centymetrów.

Włodarczyk odpuścił trochę jedenaste starcie, zbierając siły na ostateczny szturm. Na świetnie dysponowanego Grigoriya nie było jednak tej nocy mocnych… Sędziowie nie mieli wątpliwości, punktując przewagę Drozda 118:109 i dwukrotnie 119:108.

źródło: bokser.org

PAWEŁ KOŁODZIEJ ZNOKAUTOWANY PRZEZ DENISA LEBEDEVA NA GALI W MOSKWIE

Niestety sprawdziły się przewidywania ekspertów i Denis Lebedev (26-2, 20 KO) szybko rozprawił się w Moskwie z naszym Pawłem Kołodziejem (33-1, 18 KO), skutecznie broniąc tym samym tytuł mistrza świata federacji WBA kategorii junior ciężkiej.

Zgodnie z założeniami taktycznymi pięściarz z Krynicy dobrze zaczął pojedynek, dystansując championa lewym prostym i dzięki szerokiemu ustawieniu nóg trzymając go z daleka od siebie. Reprezentant gospodarzy szukał korpusu dużo wyższego pretendenta, ale Paweł zakończył pierwszą rundę ładnym prawym na górę. Niestety, w drugiej było już po wszystkim.

Lebedev po lewym na dół zaskoczył Kołodzieja prawym sierpowym w okolice ucha. Ostrzej poszedł do ofensywy i choć kilka razy chybił, to w końcu przymierzył potężnym lewym sierpowym – wprost na szczękę Pawła, kończąc tę potyczkę. Co prawda Polak powstał, ale sędzia popatrzył mu głęboko w oczy i ogłosił wygraną Denisa przez TKO.

źródło: bokser.org

leb_kol

GRIGORIJ DROZD: WŁODARCZYK BĘDZIE ZAGROŻENIEM W KAŻDEJ SEKUNDZIE WALKI

- Urodził się pan 35 lat temu w Prokopjewsku, skąd znacznie bliżej do Nowosybirska, niż do Moskwy. Stwierdził pan kiedyś, że można było tam zostać górnikiem, narkomanem lub kryminalistą, a jedyną drogą ucieczki do lepszego świata był sport.
Grigorij Drozd: Pochodzę ze zwykłej, robotniczej rodziny. Wszyscy pracowali w kopalni, nawet mama i babcia, które zajmowały się tam spawaniem elektrogazowym. Obie dostały medale weterana pracy. Nikt by na to nie wpadł, że pojawi się wśród nas ktoś, kto będzie opowiadał o mistrzostwie świata, o wejściu na sam szczyt.

- Myślałem, że spawaczami zostają tylko mężczyźni.
GD: Z całą pewnością nie jest to zawód dla kobiet. Sam sprzęt do spawania waży jakieś dziewięćdziesiąt kilogramów. Nie wiem dlaczego mama się tym zajęła, pewnie z uwagi na babcię. Pracowała w kopalni przez trzydzieści pięć lat. Znała się na tej robocie.

- Dlaczego został pan sportowcem?
GD: Miałem dziewięć lub dziesięć lat, gdy w kopalni wybuchł metan. Zginęło kilku ludzi, a poważnych poparzeń doznał mój wujek. Pamiętam wizyty w szpitalu. Nie wiedzieliśmy, czy Andriej przeżyje. Zapewne właśnie wtedy dotarło do mnie, że powinienem znaleźć sobie inne zajęcie, bo górnictwo mnie nie kręci. Eksplozje były na porządku dziennym, dochodzi do nich również dzisiaj.

- Wujek przeżył?
GD: Tak, wygrzebał się z tego. Dziś prowadzi biznes, czuje się doskonale. Później urodziło mu się jeszcze dwoje dzieci. Okazało się, że ma końskie zdrowie. Dawniej jeździł na nartach, zresztą podobnie jak mama. Śniegu na Syberii nigdy nie brakowało, a z nartami lub łyżwami większość ludzi była za pan brat. Sam jako dzieciak grałem w hokeja.

- Mówi pan o mamie, babci, wujku. A ojciec?
GD: Rozstał się z mamą, gdy miałem dwa lata. Do jedenastego roku życia wychowywał mnie ojczym, później umarł. Zostałem jedynym mężczyzną w rodzinie. Dwa lata później urodził mi się brat, było nas więc troje. Poczułem na sobie odpowiedzialność. Chciałem zdobyć pieniądze i robić wszystko, by rodzina mogła normalnie żyć.

- Musiał pan zarabiać?
GD: Zrozumiałem, że mogę pomóc rodzinie dzięki sportowi. Czułem, że jestem zdrowy i silny. Zawsze miałem dobre wyniki w karate, kick-boxingu, zaś jako piętnastolatek zacząłem toczyć zawodowe walki w boksie tajskim i zarabiać pierwsze pieniądze. W ciągu paru lat w tej dyscyplinie zostałem mistrzem Rosji, Europy i świata. Nie zaniedbałem też nauki. Dziś mogę się pochwalić wyższym wykształceniem z dwoma skończonymi kierunkami.

- Rodzina zaakceptowała pana wybór?
GD: Babcia uparcie powtarzała: Grisza, nauczyłeś się bronić, na ulicy już nikt ci nie podskoczy, wystarczy. Teraz zapisz się na kurs, będziesz jeździł buldożerem. Zarobisz na chleb, nakarmisz rodzinę. Odpowiadałem, że jeśli nie wyjdzie mi w sporcie, to spróbuję. Ale dobrze wiedziałem, że nic z tego. W końcu przekonałem babcię. Kocha mnie i bardzo przeżywa moje walki, podobnie będzie 27 września. Mówi, że podjąłem dobrą decyzję.

- Mama dzięki panu mogła skończyć pracę wcześniej?
GD: Tak, skorzystała z tej możliwości. Kupiłem jej dom i z całych sił staram się jej pomagać tak, by czuła się komfortowo.

- Powiedział pan, że ubiegłoroczne zwycięstwo nad Mateuszem Masternakiem i zdobycie tytułu mistrza Europy dało panu drugie życie. Czuł się pan niedoceniany?
GD: Tak było. Miałem wrażenie, jakby 98-99 procent ludzi spisywało mnie na straty. Wielu ludzi twierdziło, że to będzie moja ostatnia walka, a Masternak mnie znokautuje. Liczyło na mnie tak naprawdę parę najbliższych osób. Zwyciężyłem i jeszcze mocniej uwierzyłem w swoje siły.

- Masternak stwierdził, że jeśli walka potrwa dwanaście rund, to wygra ją Grigorij Drozd. Jeśli zaś ktoś ma pokusić się o nokaut, będzie to Krzysztof Włodarczyk. To racjonalna prognoza?
GD: Dziękuję Mateuszowi, że daje mi duże szanse, ale zgodzić mogę się tylko z pierwszą częścią jego opinii. Wygram. A jak to zrobię? Nieważne. Liczy się to, że stoczę bój o tytuł z pełnoprawnym mistrzem. Scenariusze mogą być różne. Szykuję się na długi, dwunastorundowy pojedynek, toczony w wysokim tempie, z dużym ciśnieniem, z wielką liczbą bardzo silnych uderzeń z obu stron.

- Włodarczyka nazywa pan najgroźniejszym pięściarzem w wadze junior ciężkiej. W czym mistrz świata WBC przewyższa mistrzów pozostałych federacji – Marco Hucka (WBO), Yoana Pablo Hernandeza (IBF) i Denisa Lebiediewa (WBA)?
GD: Posiada wyjątkową zdolność koncentracji. Momentami wydaje się oderwany od walki, wręcz nieobecny, lecz przez cały czas pozostaje skupiony na zwycięstwie. Wygina się, jest niewygodny. Nie ma zbyt długich rąk, podchodzi do rywala ni to blisko, ni daleko. Ale bije bardzo mocno. Jest najbardziej doświadczony. Nie pozwala sobie na moment rozluźnienia. Stanowi zagrożenie w każdej sekundzie walki.

- Stwierdził pan jednak, że mądry bokser pokona Włodarczyka. Co w tym przypadku znaczy mądry?
GD: Mądry to taki, który szybko analizuje sytuację w ringu, potrafi się do niej dostosować i zmieniać swoje działania w zależności od przebiegu walki.

- Rok temu komentował pan dla rosyjskiej telewizji moskiewskie starcie Polaka z Rachimem Czakijewem. Jakich błędów nie wolno popełniać, dowiedział się pan zapewne już wtedy?
GD: Naturalnie. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Poczułem energię tej walki. Nie mogłem przypuszczać, że niebawem to ja będę wymieniał razy z Włodarczykiem, ale podświadomie wyobrażałem sobie, jak zachowywałbym się w konkretnych sytuacjach na miejscu Czakijewa.

- Wniosek jest chyba prosty: bójka to zły pomysł.
GD: Bez dwóch zdań. Nie tylko z tej walki można się było dowiedzieć, że stanie naprzeciwko Włodarczyka i wymiana mocnych uderzeń nie jest dobrym rozwiązaniem.

- Rozmawiał pan na ten temat z Czakijewem?
GD: Wymieniliśmy spostrzeżenia.

- Dowiedział się pan czegoś, co pozostałoby niezauważone?
GD: Nie. Tak naprawdę wszystko jest dość proste. Wrażenia moje i Rachima były bardzo zbliżone. Bardzo silny lewy sierpowy i prawy prosty, ogromna presja – to wszystko widać i na to trzeba się przygotować. Rachim nie powiedział mi o żadnym złotym środku, być może jedynie pozwolił jeszcze lepiej zrozumieć, że czeka mnie prawdziwa wojna. Włodarczyk jest jednym z tych bokserów, którzy nigdy się nie poddają.

- Wygląda na to, że obaj przystąpicie do walki w najlepszym momencie kariery.
GD: Zgadza się. Dla mnie to najważniejsze wydarzenie w całej sportowej wędrówce, a wszystkie badania wskazują, że będę w najwyższej formie. Każdy trening traktuję jak ostatni w życiu.

- Jeśli nie pokona pan Włodarczyka, to mistrzem świata w boksie nie zostanie już nigdy?
GD: Nie stawiam sprawy w ten sposób, bo przygotowuję się z radością w sercu, ogromnym pragnieniem zwycięstwa, z apetytem na wspaniały pojedynek. Jestem pewien, że wygram. Nie mam też wątpliwości, że zwycięstwie jest też przekonany Włodarczyk. Pragnę, by po znakomitej walce podnieść pas mistrza świata.

- To będzie najlepsza walka 2014 roku w całej kategorii junior ciężkiej?
GD: Nawet bukmacherzy żadnego z nas nie czynią faworytem, co świadczy o tym, jak bardzo intrygująca jest ta walka. To starcie dwóch pięściarzy będących w szczytowej formie, mistrza świata z pretendentem, który na tę szansę w pełni zasłużył.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

ZWYCIĘSTWA POLAKÓW NA GALI W RADOMIU. OZDOBĄ BÓJ SYROWATKI Z JANIKIEM

sek02

W walce wieczoru gali „Boxing Night” w Radomiu Dariusz Sęk (21-1-1, 7 KO) wypunktował twardego Mohameda Belkacema (21-8-1, 9 KO). Po dziesięciu rundach sędziowie punktowali 99-92, 98-93, 98-92. Polak przez większość walki nie mógł złapać właściwego dystansu, na co skarżył się również w narożniku. „Fighter” w swoim stylu kontrolował rywala ciosami prostymi w środku ringu i skutecznie unikał jego obszernych ciosów z prawej ręki. Problemem była skuteczność, której nieco Polakowi brakowało. Zdecydowanie lepsza była druga faza pojedynku, w której Sęk podkręcił nieco tempo, jednak nie był w stanie naruszyć rywala. Przewaga naszego reprezentanta nie podlegała dyskusji, jednak występ Sęka nie należał do najlepszych i z pewnością stać go na więcej.

Zgodnie z przewidywaniami Michał Cieślak (7-0, 3 KO) wypunktował doświadczonego Ismaila Abdoula (54-31-2, 20 KO), jednak nie zdołał wyrządzić mu większej krzywdy. Sędziowie punktowali 60-55 i dwukrotnie 60-54. Walka praktycznie w każdej z rund miała ten sam przebieg – Cieślak ostro nacierał na doświadczonego Belga, a ten spokojnie wyłapywał zdecydowaną większość ciosów na swoje rękawice. Polaka można pochwalić za bardzo dobre przygotowanie kondycyjne – Cieślak narzucił bardzo wysokie tempo, jednak nawet w szóstej rundzie był w stanie mocno przycisnąć swojego rywala. Belg rzadko decydował się na akcje ofensywne, co z pewnością wpłynęło negatywnie na widowisko. Czystych ciosów było jak na lekarstwo, jednak dobrze wiemy, że jest to standardem w walkach z Abdoulem. Tym samym Cieślak odniósł dziś trzecie zwycięstwo w tym roku.

Michał Syrowatka (10-0, 2 KO) pewnie wypunktował Łukasza Janika (12-6-1, 6 KO), który do samego końca nie odpuścił podopiecznemu Andrzeja Gmitruka. Sędziowie punktowali 80-73, 79-73, 80-72. W pierwszej odsłonie Syrowatka praktycznie nie dał dojść do głosu swojemu rywalowi i spokojnie kontrolował przebieg walki ciosami z dystansu. Potencjalny przeciwnik Michała Chudeckiego imponował w ringu szybkością i dynamiką. W kolejnej rundzie Janik zainkasował dużą ilość ciosów na korpus, które z pewnością odbiją się w drugiej fazie pojedynku. Syrowatka przycisnął w końcówce wyraźnie już zmęczonego Janika. Janik nie zamierzał jednak oddać walki za darmo i od trzeciej rundy zaczął się odgryzać, jednak jego zrywy nie robiły wrażenia na dobrze dysponowanym Syrowatce. Pięściarz ze Śląska był w sporych tarapatach po piekielnie mocnym prawym podbródkowym w piątej rundzie, jednak w znany tylko sobie sposób przetrwał i przeszedł do kontrofensywy. Janik przełamał kryzys kondycyjny i wrócił do gry w pewnym momencie rundy szóstej spychając Syrowatkę do defensywy. Michał odzyskał szybko kontrolę nad przebiegiem walki i zaakcentował końcówkę. Ostatnia runda to absolutna dominacja Syrowatki, który nie zdołał wykończyć krańcowo wykończonego Janika.

Bartłomiej Grafka (10-11-1, 4 KO) w ostatnim czasie porzucił pracę i zajął się boksem zawodowym na poważnie. Efekty jego „przemiany” mogliśmy oglądać dziś na gali w Radomiu. Mimo wszystko pięściarz Silesia Boxing przegrał wysoko na punkty z Norbertem Dąbrowskim (15-2, 6 KO). Dąbrowski kapitalnie wszedł w walkę. Podopieczny Andrzeja Gmitruka zasypywał rywala ciosami prostymi i w pewnym momencie wstrzelił się lewym prostym pomiędzy rękawice i zamroczył Grafkę. Doświadczony pięściarz ze Śląska przetrzymał kryzys i próbował się odgryźć, jednak rundę zdecydowanie wygrał „Noras”. Grafka nie zamierzał odpuścić i udanie powrócił w drugiej odsłonie parokrotnie zaskakując faworyta. Dąbrowski kontrolował przebieg pojedynku do samego końca, jednak podopieczny Irosława Butowicza cały czas starał się przełamać faworyta i w rundzie piątej postawił mu poprzeczkę bardzo wysoko. Po sześciu rundach sędziowie punktowali jednomyślnie – 60-54.

Pavel Staravoitau (13-21-2, 11 KO) nie stanowił wielkiej przeszkody dla dobrze dysponowanego Roberta Talarka (8-7-2, 3 KO). Polak wygrał przez techniczny nokaut już w drugiej rundzie. Pięściarz grupy Silesia Boxing w pierwszej rundzie boksował bardzo aktywnie lewą ręką i systematycznie rozbijał rywala z Białorusi. W drugiej odsłonie Talarek kilkakrotnie mocno trafił i odebrał chęci do walki oponentowi. Sędzia Robert Gortat bez większego zastanowienia przerwał walkę i ogłosił wygraną Polaka przez techniczny nokaut.

Pojedynek doświadczonego Łukasza Rusiewicza (16-18, 7 KO) z Damianem Trzcińskim (2-2, 1 KO) rozpoczął galę w Radomiu. Popularny „Rusek” nie miał większych problemów z pokonaniem pięściarza z Bydgoszczy. Słynący z odporności na ciosy „Rusek” rozpoczął dosyć ospale i zainkasował trochę ciosów, jednak od razu rzucało się w oczy, że ma on o wiele lepszy pomysł na walkę niż jego rywal. Od drugiego starcia Rusiewicz przejął już wyraźnie kontrolę i kilkukrotnie trafił „Turbo” lewym sierpowym. W trzeciej rundzie Rusiewicz już na samym początku trafił lewym sierpowym w tempo i posłał Trzcińskiego na deski. Pięściarz z Bydgoszczy wstał dość szybko, ale był wyraźnie zamroczony. Do samego końca rundy „Rusek” kontrolował przebieg pojedynku. W finałowej odsłonie Trzciński był już bardzo zmęczony, jednak dzięki ambicji wytrwał do ostatniego gongu. Sędziowie punktowali dwukrotnie 39-36 oraz 40-35.

źródło: bokser.org

PIĘCIU POLAKÓW W RANKINGU WBO. KRZYSZTOF GŁOWACKI NADAL NUMEREM 1

Federacja WBO opublikowała swój ranking za wrzesień, w którym odnajdujemy nazwiska pięciu polskich pięściarzy. Najwyżej oceniany jest 28-letni „junior ciężki” Krzysztof Głowacki (22-0, 14 KO), który nadal przewodzi całej stawce w swojej kategorii wagowej.

W wadze „cruiser” mamy jeszcze jednego reprezentanta, Pawła Kołodzieja (33-0, 18 KO), zajmującego 13.lokatę, podobnie jak Tomasz Adamek (49-3, 29 KO) w „królewskiej” wadze ciężkiej. Bardzo wysoko stoją akcje Kamila Łaszczyka (17-0, 7 KO), piątego w wadze piórkowej. Jego śladem w górę zestawienia podąża inny zawodnik związany z grupą Global Boxing, Patryk Szymański (11-0, 6 KO), zajmujący 12. miejsce w limicie wagi półśredniej, w której …już nie boksuje.

INAUGURACJA PROJEKTU AIBA PRO BOXING. WYNIKI LOSOWANIA FAZY PRZED-RANKINGOWEJ

apb_01

W nowoczesnej scenerii Akademii Bokserskiej AIBA, położonej niedaleko Ałmatów, szef Międzynarodowego Stowarzyszenia Boksu Amatorskiego – dr Ching-Kuo Wu, prezydent Federacji Bokserskiej Kazachstanu – Timur Kulibaev, Minister Kultury i Sportu Republiki Kazachstanu – Aristanbek Mukhamediuly oraz szef Komitetu Wykonawczego AIBA – Serik Konakbaev, zainaugurowali projekt AIBA Pro Boxing (APB).

Clou tego spotkania na najwyższym szczeblu AIBA było oficjalne zaprezentowanie zawodników, którzy podpisali kontrakty na walki zawodowe w nowej-rewolucyjnej formule oraz ceremonia losowania walk fazy przed-rankingowej APB. 24 października br. w czterech miejscach na świecie – w Bułgarii, we Włoszech, w Azerbejdżanie i w Kazachstanie w szranki stanie 80 pięściarzy (po 8 z każdej kategorii wagowej). W tym gronie nie ma wprawdzie żadnego Polaka, ale jest pewien nasz akcent, gdyż w wadze superciężkiej (+91 kg) zobaczymy Ukraińca Sergeya Verveykę, znanego z występów w barwach Hussars Poland w poprzednim sezonie ligi WSB.

Faza przed-rankingowa będzie trwała do 31 stycznia 2015 roku a w marcu 2015 roku nastąpi prawdziwe otwarcie programu APB, bowiem wówczas zaczną się pierwsze walki między pięściarzami z rankingu.

WYNIKI LOSOWANIA FAZY RANKINGOWEJ APB

49 KG
Shin Jonhgun (Korea Południowa) – Patrick Lourenco (Brazylia)
David Ayrapetyan (Rosja) – [czeka na potwierdzenie]
Mark Anthony Barriga (Filipiny) – Leandro Jose Blanc (Argentyna)
Birzan Zhakipov (Kazachstan) – Lu Bin (Chiny)

52 KG
Redouane Asloum (Francja) – Mohammed Flissi (Algieria)
Fernando Martinez (Argentyna) – Elias Emigio (Meksyk)
Misha Aloyan (Rosja) – Vincenzo Picardi (Włochy)
Jasurbek Latipov (Uzbekistan) – Ilyas Suleimenov (Azerbejdżan)

56 KG
Javid Chelabiyev (Azerbaejdżan) – Satoshi Shimizu (Japonia)
Sergey Vodopyanov (Rosja) – Zhang Jiawei (Chiny)
Alberto Melian (Argentyna) – Benson Njagiru (Kenia)
Khedafi Djelkhir (Francja) – Yonni Blanco (Wenezuela)

60 KG
Berik Abdrakhmanov (Kazachstan) – David Oliver Joyce (Irlandia)
Hurshid Tojibayev (Uzbekistan) – Dmitriy Polyanskiy (Rosja)
Artur Bril (Niemcy) – Robson Conceicao (Brazylia)
Charly Suarez (Filipiny) – Domenico Valentino (Włochy)

64 KG
Abdelkader Chadi (Algieria) – Evaldas Petrauskas (Litwa)
Juan Pablo Romero (Meksyk) – Carlos Aquino (Argentyna)
Armen Zakaryan (Rosja) – Vyacheslav Kyslytsyn (Ukraina)
Boris Georgiev (Bułgaria) – Artem Harutyunyan (Niemcy)

69 KG
Andrey Zamkovoy (Rosja) – Fariz Mammadov (Azerbejdżan)
Denys Lazarev (Ukraina) – Gyula Kate (Węgry)
Marcos Nader (Austria) – Rayton Okwiri (Kenia)
Onur Sipal (Turcja) – Araik Marutjan (Niemcy)

75 KG
Bogdan Juratoni (Rumunia) – Dmytro Mytrofanov (Ukraina)
Hosam Abdin (Egipt) – Michel Tavares (Francja)
Adem Kilicci (Turcja) – Xhek Paskali (Niemcy)
Artem Chebotarev (Rosja) – Mario Delgado (Ekwador)

81 KG
Nikita Ivanov (Rosja) – Joe Ward (Irlandia)
Abdelhafid Benchabla (Algieria) – Spas Genov (Bułgaria)
Oybek Mamazulunov (Uzbekistan) – Ehsan Rouzbahani (Iran)
Adilbek Niyazimbetov (Kazachstan) – Mathieu Bauderlique (Francja)

91 KG
Anton Pinchuk (Kazachstan) – Yamil Peralta (Argentyna)
Clemente Russo (Włochy) – Tervel Pulev (Bułgaria)
Emir Ahmatovic (Niemcy) – Javonta Charles (USA)
Alexey Egorov (Rosja) – Chouaib Boloudinats (Algieria)

+91 KG
Magomedrasul Medzhidov (Azerbejdżan) – Mihai Nistor (Rumunia)
Magomed Omarov (Rosja) – Tony Yoka (Francja)
Sergey Verveyko (Ukraina) – Mohamed Arjaoui (Maroko)
Newfel Ouatah (Algieria) – Erik Pfeiffer (Niemcy)

apb_draw

DZIEWIĘCIU POLAKÓW WE WRZEŚNIOWYM RANKINGU WBC, ALE TYLKO TRZECH W „15″

fonfara_andrzej12

Federacja World Boxing Council (WBC) opublikowała wrześniowy ranking, w którym odnajdujemy nazwiska dziewięciu Polaków. Najwyższą lokatę – szóstą w wadze półciężkiej – zajmuje mający znakomitą markę w USA, Andrzej Fonfara (25-3, 15 KO).

W wadze ciężkiej czternasty jest Tomasz Adamek (49-3, 29 KO), jego najbliższy rywal, Artur Szpilka (16-1, 12 KO), awansował na siedemnastą lokatę, zaś na 26. miejsce wspiął się Andrzej Wawrzyk (29-1, 15 KO), który przechodzi rehabilitację po wypadku samochodowym. W kategorii jr. ciężkiej, w której od lat mistrzem WBC jest Krzysztof Włodarczyk (49-2-1, 35 KO), na liście rankingowej najwyższe miejsce z naszych zawodników zajmuje szesnasty Krzysztof Głowacki (22-0, 14 KO). Trzy oczka niżej sklasyfikowano Łukasza Janika (27-2, 14 KO).

Dwudziesty dziewiąty w kategorii super średniej jest Przemysław Opalach (15-2, 13 KO), a jedenasty w junior średniej Damian Jonak (37-0-1, 21 KO), którego nie widzieliśmy w ringu od wielu miesięcy. Ostatnim naszym przedstawicielem na liście rankingowej WBC jest trzydziesty dziewiąty w limicie wagi piórkowej Kamil Łaszczyk (17-0, 7 KO).

ROGER BLOODWORTH: SĄDZĘ, ŻE ADAMEK MA PRZED SOBĄ JESZCZE KILKA WALK

adamek_bloodw

W środę minęły trzy lata od pamiętnej potyczki Tomasza Adamka z Witalijem Kliczką o tytuł mistrza świata WBC w wadze ciężkiej. Zdaniem trenera Rogera Bloodwortha, wrocławska klęska „Górala” nie ma prawa powtórzyć się 8 listopada w Krakowie, gdy jego 38-letni podopieczny skrzyżuje rękawice z Arturem Szpilką.

- Tomasz Adamek jest o trzy lata starszy niż w starciu z Witalijem Kliczką, za nim kolejne męczące walki, lecz najbliższe wyzwanie jest chyba o wiele łatwiejsze?
Roger Bloodworth: Bez wątpienia. Witalij Kliczko był wspaniałym pięściarzem i niebawem znajdzie się w bokserskiej Galerii Sław. Największy błąd, który popełniliśmy z Tomkiem przed walką o mistrzostwo, polegał na zbyt późnym przylocie do Polski. Adamek nie zdążył się zaaklimatyzować, a w ringu był wolny. Wyciągnęliśmy wnioski i dziś tego błędu nie popełniamy.

- To gwarantuje pokonanie Artura Szpilki?
RB: Nie gwarantuje, ale bardzo pomoże w odniesieniu zwycięstwa. Oczywiście nie ma mowy o zaniedbaniu treningów. Tomasz musi pracować tak samo ciężko, jak zawsze. Sądzę, że dobrze wpłynie na niego już sama świadomość, że stoczy pojedynek na polskiej ziemi. Tęsknił za ojczyzną. Pobyt w Polsce doda mu adrenaliny.

adamek_bloodw1

- Adamek stwierdził, że powinna to być dla niego łatwa walka. Jest pan pewien, że nie lekceważy Szpilki, szczególnie po jego porażce z Bryantem Jenningsem?
RB: Jeśli nie szanujesz rywala, to bez względu na umiejętności staje się on bardzo groźny. Musisz szanować każdego. Jeśli jest inaczej, to po prostu jesteś nieprzygotowany do walki. Nikogo nie wolno spisywać na straty, a szczególnie w wadze ciężkiej, gdzie o wyniku walki może decydować jeden cios.

- Będzie łatwiej niż w marcu, gdy Adamek przegrał z Wiaczesławem Głazkowem?
RB: Tych dwóch walk nie ma sensu porównywać. Głazkow to dobry pięściarz. Trafił Adamka, bodaj w pierwszej lub drugiej rundzie, a jego cios spowodował opuchliznę wokół prawego oka Tomka. Zamknęło się i minęło dużo czasu, zanim Adamek zaczął z powrotem na nie widzieć. Ostatnie rundy wygrywał już łatwo, lecz zabrakło mu straconego czasu.

- Czego powinniście się obawiać ze strony Szpilki?
RB: Jest agresywny, skutecznie uderza prawą ręką. Zapewne będzie nacierał i zrobi wszystko, co w jego mocy, by wygrać.

- Wolałby pan, żeby walkę zakontraktowano na dwanaście, a nie dziesięć rund?
RB: Nie wiem dlaczego podjęto taką decyzję, ale nie widzę tu żadnego problemu. Ludzie mówią, że to lepiej dla Szpilki, ale równie dobrze może okazać się to korzystne dla Adamka. Po prostu zabierze się do roboty wcześniej niż w ostatniej walce.

- Jak wiele sił ma jeszcze Adamek, by kontynuować karierę?
RB: Będzie walczył dopóki sam nie dojdzie do wniosku, że już nie powinien narażać zdrowia. To indywidualna sprawa. Przypomnijmy sobie Georgea Foremana albo popatrzmy na Bernarda Hopkinsa – za parę miesięcy skończy 50 lat, a bije się tak, jakby miał 30! Jeśli zobaczę, że Tomasz znosi trudy boksowania gorzej niż dawniej, od razu mu o tym powiem. Na razie nic takiego nie zauważyłem. Nawet walcząc z Głazkowem potrafił się pozbierać i prawie odwrócił losy pojedynku. Sądzę, że ma przed sobą jeszcze parę walk. Adamek wciąż może pokonać każdego czołowego pięściarza wagi ciężkiej. Przecież przegrał zaledwie trzy razy tak w długiej karierze, podobnie jak Władymir Kliczko. W wadze ciężkiej to wyjątek.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

TOMASZ ADAMEK: PROWOKACJE NIJAK SIĘ MAJĄ DO WALKI. JESTEM CZŁOWIEKIEM, KTÓRY NIE GADA, A ROBI

adamek_waga

- Czy przed Panem walka ostatniej szansy? W razie przegranej będzie można mówić o końcu prawdziwej kariery?
Tomasz Adamek: Gdybym myślał w ten sposób, nie wchodziłbym do ringu. Po marcowej porażce z Wiaczesławem Głazkowem odpocząłem. Czuję się świeżo, jestem gotowy do walki. Przede mną osiem tygodni ciężkiej pracy. Od wtorku będę trenował dwa razy dziennie.

- Artur Szpilka stanowi wyzwanie podobnego kalibru jak Głazkow?
TA: To nie był mój dzień. Byłem wolny, dlatego przegrałem. Za mną niejedna ringowa wojna, dlatego odpoczynek dobrze mi zrobił. Jeśli chodzi o Szpilkę, to niczego się nie obawiam. Kibice chcą zobaczyć mnie w akcji, dlatego wejdę do ringu jako wielki wojownik i taki sam z niego zejdę. Taki jest Tomasz Adamek.

- Była rozbieżność zdań jeśli chodzi o liczbę rund?
TA: Tak, my chcieliśmy zakontraktować walkę na dwanaście rund, zaś strona Szpilki na dziesięć. Zgodziłem się, niech zostanie dziesięć. Dla mnie to bez znaczenia. Równie dobrze mógłbym walczyć przez pięć lub sześć. Na sto procent wygram.

- Jeśli tak się stanie, to postara się Pan jeszcze o walki o wysoką stawkę? A może bez względu na wynik będzie to jedna z ostatnich potyczek w karierze?
TA: Wszystko będzie zależało od tego, jak będę wyglądał w walce ze Szpilką. Jeśli okaże się, że jestem szybki i świeży, będzie to oznaczało, że mogę jeszcze trochę powalczyć. Mój styl bazuje na szybkości i sprycie, one są mi potrzebne w ringu. Kiedy tych elementów zabraknie, to przyjdzie czas na odejście. W walce padają ciosy, można stracić zdrowie lub nawet życie. Dziś czuję, że odpocząłem i jestem bardzo szybki. To znaczy, że dobrze się zregenerowałem. Jeżeli tak samo będzie 8 listopada, to pokuszę się o kolejną walkę i być może jeszcze stanę przed wielkim wyzwaniem.

- Podczas konferencji prasowej spodziewał się Pan prowokacji ze strony Szpilki?
TA: Każdy normalny człowiek wie, że prowokacje nijak się mają do walki. Ja nigdy nie gadałem wiele, a 49 razy kończyłem walki jako zwycięzca. Można gadać, a w ringu nic nie pokazać. Wtedy ośmieszasz się i robisz z siebie durnia. Ja jestem człowiekiem, który nie gada, a robi.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

chwila

ARTUR SZPILKA: ZAMIERZAM WALCZYĆ ZUPEŁNIE INACZEJ NIŻ DO TEJ PORY

SZPILKA04

- Spodziewano się, że podczas konferencji prasowej padną obraźliwe słowa, tymczasem podszedł pan do Tomasza Adamka z szacunkiem.
Artur Szpilka: Oczywiście, bo był mistrzem świata i zrobił wiele dla polskiego boksu, więc dlaczego miałbym huczeć w jego kierunku? Z Krzysztofem Zimnochem nie można go nawet porównywać. On zalazł mi za skórę i nie mogłem przejść obok tego obojętnie. Ale to zamknięty temat. Zrobiło się o tym cicho i nie chcę, by znowu się zaczęło.

- W styczniu przegrał pan z Bryantem Jenningsem, po raz pierwszy w zawodowej karierze. 8 listopada czeka pana jeszcze trudniejsza przeprawa?
AS: Trudno powiedzieć. Roy Jones junior stoczył wyrównaną walkę lub wręcz przegrywał z Pawłem Głażewskim, a wcześniej w Moskwie prawie znokautował Denisa Lebiediewa. Styl rywala decyduje o przebiegu walki. Adamek jest lepszy technicznie od Jenningsa, ale ten okazał się bardzo niewygodnym rywalem. Ma długie ręce, szczelną obronę, bardzo dobrą kondycję. Teoretycznie jest prostym pięściarzem, a jednak pokonuje kolejnych przeciwników.

- Czego brakuje Adamkowi w porównaniu z walką przeciwko Chrisowi Arreoli z 2010 roku, która uchodzi za jego najlepszą w kategorii ciężkiej?
AS: Na pewno nie jest to ten sam zawodnik, co dawniej. W wadze cruiser był fenomenalny. Dziś to już nie ta szybkość i nie ta determinacja. Pozostaje jednak groźny, w ringu dużo myśli i dużo widzi. Potrafi wykorzystać błędy rywala, a szczególnie takiego, który naciera z opuszczoną gardą.

- Pan będzie pamiętał, aby tak nie walczyć?
AS: Wciąż zdarza mi się opuszczać ręce, ale robię wszystko, by wyeliminować błędy. I naprawdę mój występ będzie dużym zaskoczeniem dla kibiców. Nie będę opowiadał, co zrobię, jednak zamierzam walczyć zupełnie inaczej niż do tej pory.

- Nie chciał pan walczyć na dystansie dwunastu rund?
AS: Chciałem dziesiątki, zresztą identyczne było zdanie mojego trenera. Nie lekceważę Tomka. Dwanaście rund to jego dystans, on ma na koncie wiele takich pojedynków, a ja ani jednego. Powiedziałem, że jeśli Adamek się uprze, to nie ma sprawy, ale nie byłaby to mądra decyzja.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

WSZYSTKO CO POWINNIŚMY WIEDZIEĆ O PROJEKCIE APB. SZYKUJE SIĘ REWOLUCJA W BOKSIE?

aiba-pro-boxing-logo

Pisaliśmy już kilkakrotnie, że przełomowy projekt promowany przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Boksu Amatorskiego (AIBA)AIBA Pro Boxing (APB) startuje dnia 24 października 2014 roku i jest zapowiadany jest jako wydarzenie bezprecedensowe. Po ogromnym sukcesie, jaki odniósł program WSB, AIBA Pro Boxing postrzegany jest jako modelowa kontynuacja, zapewniająca ciągłość działania. APB ma dać także możliwość praktykowania jasnego i przejrzystego systemu sędziowania, ponieważ do turniejów zatrudnieni zostaną etatowi sędziowie ringowi i punktowi. Przejrzysty model turnieju, oparty wyłącznie na wynikach osiąganych przez zawodników, zabezpieczona ścieżka rozwoju kariery z zagwarantowaną ochroną i stabilnością finansów sprawiają, że APB ma szansę stać się w przyszłości najatrakcyjniejszą propozycją dla zawodników z całego świata.

Faza przed-rankingowa, trwająca do 31 stycznia 2015 roku, wyłoni rzeczywistych mistrzów w poszczególnych kategoriach wagowych. Po raz pierwszy w historii fani boksu będą świadkami zastosowania w boksie zawodowym wieloaspektowego, opartego na rzeczywistych dokonaniach systemu rankingowego. W marcu 2015 roku nastąpi wielkie otwarcie programu APB, bowiem wówczas zaczną się pierwsze walki między pięściarzami ocenianymi według tego rankingu.

Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro (2016) będą pierwszymi w historii, w których dopuści się udział zawodowych bokserów, jakkolwiek tylko tych, którzy będą występować w APB. Jedyną ścieżką „olimpijskiego” dostępu dla nich będzie specjalny turniej APB, usankcjonowany przez MKOl. Szlak kwalifikacji olimpijskich prowadzić będzie przez udział w turnieju APB od jego początku w roku 2014 do kwalifikacji olimpijskich APB w roku 2015.

W oparciu o rankingi ustalone przez siedmiu członków Komisji Doboru i Rankingów Pięściarzy APB, krótką listę 120 zawodników zawężono do 80. Będą oni najpierw walczyć po dwa razy, w sześciu trzyminutowych rundach, by wyznaczyć światowe tabele rankingowe w każdej z dziesięciu kategorii wagowych. Następnie, w oparciu o wspomniane rankingi, każdy pięściarz stoczy co najmniej trzy kolejne sześciorundowe pojedynki w walkach o mistrzostwo – zwycięzcy będą walczyć ze sobą w ośmiorundowym pojedynku o tytuł mistrza świata APB.

GARŚĆ FAKTÓW O APB
Dlaczego jest to wyjątkowy projekt?

- Po raz pierwszy w dziejach, bokserzy mający na koncie 20 albo i mniej zawodowych walk będą mogli rywalizować w turnieju, który jest także kwalifikatorem do Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro.
- APB jest wyjątkowe, bo dopuszcza, by zawodnik przechodząc na zawodowstwo pozostawał pod opieką federacji krajowej, a tym samym i AIBA, do końca kariery. Oznacza to, że po raz pierwszy pięściarze przechodząc na zawodowstwo nie będą tracić szansy na zaszczyt reprezentowania kraju w przyszłych Igrzyskach Olimpijskich i mistrzostwach kontynentu.
- Zawodnicy zgłaszają akces do turniejów APB zawierając pięcioletnie umowy z Wydziałem Marketingu Boksu AIBA. Każdy zawodnik z umową ma zagwarantowane co najmniej cztery walki za umówioną stawkę, może też optymalizować cykl szkoleniowy i harmonogram walk przez cały rok z regularnym kalendarium walk. Na dodatek federacje krajowe zrzeszone w AIBA otrzymają procent od zarobków zawodników.
- Turnieje będą organizowane na całym świecie – Chiny, Niemcy, Rosja, Argentyna, Włochy, Azerbejdżan, Austria, Kuba i Kazachstan już potwierdziły chęć organizacji walk, rozmowy z innymi państwami trwają.
- Format walk APB oznacza zwiększenie liczby rund, sprawiając, że tylko najbardziej wytrwali zawodnicy mogą odnieść sukces, zmuszając ich, by adaptowali i modyfikowali swoje umiejętności tak, by sprostać wymaganiom turnieju.

TRYB KWALIFIKACJI DO IGRZYSK OLIMPIJSKICH W RIO 2016

W sumie dla zawodników rywalizujących w zawodach APB przyznano 20 miejsc w Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro. Mistrz i pretendent w każdej kategorii z meczów o tytuł mistrza świata APB, czyli dwaj pięściarze z najwyższymi pozycjami w rankingach, zostaną zakwalifikowani do Igrzysk.

ZAWODNICY, KTÓRZY PODPISALI KONTRAKTY Z APB

49 KG
Shin Jonhgun (Korea Południowa)
David Ayrapetyan (Rosja)
Mark Anthony Barriga (Filipiny)
Birzan Zhakipov (Kazachstan)
Lu Bin (Chiny)
Patrick Lourenco (Brazylia)
Mohammed Flissi (Algieria)

Leandro Jose Blanc (Argentyna)

52 KG
Elias Emigio (Meksyk)
Aleksandar Alekasandrov (Bułgaria)
Redouane Asloum (Francja)
Fernando Martinez (Argentyna)
Ilyas Suleimenov (Azerbejdżan)
Misha Aloyan (Rosja)
Vincenzo Picardi (Włochy)
Jasurbek Latipov (Uzbekistan)

56 KG
Javid Chelabiyev (Azerbaejdżan)
Yonni Blanco (Wenezuela)
Sergey Vodopyanov (Rosja)
Benson Njagiru (Kenia)
Zhang Jiawei (Chiny)
Satoshi Shimizu (Japonia)
Alberto Melian (Argentyna)
Khedafi Djelkhir (Francja)

60 KG
Dmitriy Polyanskiy (Rosja)
Robson Conceicao (Brazylia)
Domenico Valentino (Włochy)
Berik Abdrakhmanov (Kazachstan)
Hurshid Tojibayev (Uzbekistan)
Artur Bril (Niemcy)
Charly Suarez (Filipiny)
David Oliver Joyce (Irlandia)

64 KG
Abdelkader Chadi (Algieria)
Evaldas Petrauskas (Litwa)
Juan Pablo Romero (Meksyk)
Armen Zakaryan (Rosja)
Vyacheslav Kyslytsyn (Ukraina)
Carlos Aquino (Argentyna)
Artem Harutyunyan (Niemcy)
Boris Georgiev (Bułgaria)

69 KG
Andrey Zamkovoy (Rosja)
Denys Lazarev (Ukraina)
Marcos Nader (Austria)
Rayton Okwiri (Kenia)
Fariz Mammadov (Azerbejdżan)
Onur Sipal (Turcja)
Araik Marutjan (Niemcy)
Gyula Kate (Węgry)

75 KG
Michel Tavares (Francja)
Bogdan Juratoni (Rumunia)
Hosam Abdin (Egipt)
Adem Kilicci (Turcja)
Artem Chebotarev (Rosja)
Dmytro Mytrofanov (Ukraina)
Xhek Paskali (Niemcy)
Mario Delgado (Ekwador)

81 KG
Joe Ward (Irlandia)
Spas Genov (Bułgaria)
Ehsan Rouzbahani (Iran)
Mathieu Bauderlique (Francja)
Nikita Ivanov (Rosja)
Abdelhafid Benchabla (Algieria)
Oybek Mamazulunov (Uzbekistan)
Adilbek Niyazimbetov (Kazachstan)

91 KG
Anton Pinchuk (Kazachstan)
Tervel Pulev (Bułgaria)
Javonta Charles (USA)
Clemente Russo (Włochy)
Chouaib Boloudinats (Algieria)
Emir Ahmatovic (Niemcy)
Yamil Peralta (Argentyna)
Alexey Egorov (Rosja)

russo

GŁAŻEWSKI, CHUDECKI, JACKIEWICZ, RUNOWSKI I LETR GÓRĄ W MIĘDZYZDROJACH. POŻEGNANIE „WOJOWNIKA”

glazewski

W głównej walce wieczoru gali w Międzyzdrojach naprzeciw siebie stanęli w limicie wagi półciężkiej Paweł Głażewski (23-2, 5 KO) i Rowland Bryant (18-4, 12 KO). Lepszy okazał się Polak. Gość zza oceanu lepiej rozpoczął pojedynek. W pierwszej rundzie trafił najpierw mocnym prawym sierpowym, a zakończył ją potężnym lewym hakiem w okolice wątroby. Lepiej było po przerwie. Pięściarz z Białegostoku trochę się rozluźnił i zamiast bić z całych sił zaczął boksować lewą ręką. W połowie trzeciej odsłony nadział się w wymianie na lewy sierpowy, na szczęście bez większych konsekwencji. Mało tego, Rowland uwierzył iż wszystko może zakończyć jednym ciosem i na to się właśnie nastawił, tymczasem „Głaz” robił swoje i zyskał przewagę w czwartym starciu. W piątym na ringu zapanował trochę chaos, jednak Paweł szybko to sobie poukładał i wrócił do boksowania przednią ręką w dystansie, wykorzystując przy tym dobrą pracę nóg. Najlepsza w jego wykonaniu była runda ósma, gdy wziął się na sposób i widząc lukę na korpusie bił konsekwentnie prawym po dole. A gdy Amerykanin przyjął kilka takich uderzeń i opuścił ręce, Paweł zaakcentował końcówkę prawym krzyżowym na głowę. Ostatnie trzy minuty to obszerne sierpy Rowlanda i bezpieczny boks Głażewskiego, który koncentrował się już na tym by dowieźć przewagę do końca. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 79:73, 77:76 i 79:73 – wszyscy na korzyść naszego rodaka.

Michał Chudecki (10-0-1, 3 KO) sam się prosił o tak trudnego rywala. Wielu stawiało Felixa Lorę (18-12-5, 9 KO) w roli faworyta, jednak popularny „TNT” pokazał dziś boks na zaskakująco wysokim poziomie i po bezwzględnie najlepszym występie w karierze pokonał groźnego Dominikańczyka. Już w pierwszej rundzie Polak rozciął przeciwnikowi łuk brwiowy. Świetnie tańczył na nogach, lepiej dystansował, a agresywnego oponenta co chwilę łapał na kontrę po uskoku czy uniku. Po gongu kończącym drugie starcie doszło do spięcia między pięściarzami, ale na szczęście szybka reakcja Mirosława Brózio zażegnała dalszy „rozlew krwi”. Chudecki był liczony w czwartej odsłonie, lecz powtórki dobitnie pokazały, że co prawda jakaś „obcierka” była, to Michał przewrócił się przez podstawioną nogę. To go tylko rozsierdziło i zmotywowało do jeszcze wyższego tempa. Ładnie karcił rywala prawym prostym bitym z luzu z biodra, a gdy Lora próbował przejść do ofensywy, po odskoku łapał go na prawy bądź lewy sierp. W szóstej rundzie po lewym krzyżowym gość z Dominikany aż przysiadł, lecz przewrócić się nie chciał. Wyglądał jednak już na bardzo zmęczonego i obficie krwawił. Początek ósmej odsłony Chudecki władował w niego serię trzech bomb na głowę, za moment poprawił podobną akcją, a Lora tylko zachęcał go do dalszych ataków. W dziewiątej Michał wyrwał się z klinczu, huknął krótkim prawym sierpem i rywal ratował się kolejnym klinczem. W dziesiątej w wymianie Chudecki trafił w akcji prawy na prawy sierp i tak odporny Lora w końcu był liczony. W ostatnich sekundach Polak przymierzył jeszcze lewym krzyżowym na szczękę i niewiele brakowało, by posłał Felixa raz jeszcze na matę. Ostatecznie po gongu kończącym tą świetną walkę sędziowie nie mieli wątpliwości, typując przewagę Michała 98:92, 99:89 i 98:89.

„To już jest koniec, nie ma już nic” – tak rozpoczął się numer wprowadzający Rafała Jackiewicza (46-11-2, 21 KO) do ringu na ostatnią walkę w karierze, przynajmniej tej bokserskiej. Naprzeciw niego stanął inny utytułowany weteran Krzysztof Szot (18-15-1, 5 KO), a to gwarantowało walkę na wysokim poziomie technicznym. I tak też było. Bokserskie szachy z nieznaczną przewagą byłego mistrza Europy i pretendenta do mistrzostwa świata. Zdarzały się jednak też fajerwerki, jak choćby końcówka drugiej rundy, kiedy Jackiewicz popisał się piękną kombinacją prawy sierp-prawy podbródek po zakroku. Szot pokazał natomiast to, z czego słynie od dawna, czyli nienaganną defensywę i niezbyt mocne, ale precyzyjne kontry. W końcówce piątego starcia Rafał przepuścił lewy prosty Krzyśka i po rotacji ładnym prawym krzyżowym zaskoczył „Rzeźnika”. Przypadkowe uderzenie łokcie w wymianie rozcięło Rafałowi powiekę, co tylko go podrażniło i w końcówce siódmej odsłony doszło nawet do krótkiego spięcia. W ostatnich trzech minutach obaj próbowali jeszcze zaakcentować swoją przewagę, pokazali kilka sztuczek, a po gongu kończącym pojedynek sędziowie opowiedzieli się za Jackiewiczem, punktując na jego korzyść 80:72, 79:73 i 78:74.

Przemysław Runowski (8-0, 2 KO) zdał najpoważniejszy dotąd test w karierze, pokonując przez techniczny nokaut twardego Andrieja Abramenkę (20-7-2, 4 KO). Białorusin zaskoczył młodego Polaka w pierwszej rundzie. Ostrym pressingiem zepchnął go do defensywy i zasypywał mocnymi bombami, na szczęście najczęściej zbieranymi na gardę. Wszedł jednak mocny lewy hak na głowę. Po przerwie role się odwróciły. „Kosiarz” trafił prawym podbródkowym, poprawił prawym sierpem i „obudził” kibiców zgromadzonych w Amfiteatrze w Międzyzdrojach. Trzecie starcie to typowa bitka na przełamanie, cios za cios, lecz w końcówce czwartego zarysowała się już nieznaczna przewaga Przemka. W kolejnych minutach Abramenka polował na jedno mocne uderzenie i wciąż był groźny, ale Runowski przełamał go psychicznie i fizycznie. Teraz to on spychał często rywala na liny, bijąc na zmianę na dół i górę. Rozbijał konsekwentnie Białorusina i dwadzieścia sekund przed końcem szóstego starcia Włodzimierz Kromka wkroczył do akcji, poddają Abramenkę. Ten protestował, ale tak naprawdę walczył już tylko o przetrwanie.

Po fatalnym początku zawodowej kariery utytułowany na ringach olimpijskich Włodzimierz Letr (3-3, 2 KO) wraca na właściwe tory, który zastopował Bena Wrotniaka (5-2, 1 KO). W pierwszej rundzie bardziej doświadczony Letr kontrolował potyczkę, przede wszystkim dzięki lepszej pracy nóg i lepszemu dystansowaniu. Po przerwie rolę się obróciły. Polak z australijskim paszportem zaczął układać akcje w serie kilku ciosów zamiast pojedynczych, obszernych sierpów i kilka razy trafił na głowę podopiecznego Dariusza Snarskiego. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Początek trzeciej odsłony to chaotyczne ataki Wrotniaka. Letr nie mógł sobie przez minutę z tym poradzić, lecz zaczął w końcu przepuszczać te akcje i wciągać rywala na kontrę z lewej ręki. Wchodziło niemal wszystko. Ben „zatańczył” na nogach, a lewe oko zaczęło puchnąć. Włodek robił konsekwentnie swoje i w czwartym starciu rozciął dodatkowo oponentowi prawy łuk brwiowy. Wrotniak jednak pokazywał szaloną ambicję i nieustannie parł do przodu. Niestety w przerwie między czwartą a piątą rundą jego lewe oko było już niemal kompletnie zamknięte. Letr rozluźnił się, punktował prawym prostym, a szalone ataki Bena zbierał na gardę. Na początku szóstego starcia Letr trafił krótkim lewym sierpem. Pod Wrotniakiem ugięły się nogi, ale ustał i znów niczym jednooki wojownik ruszył do przodu. Na szczęście zareagował jego narożnik, poddając tego ambitnego chłopaka na dwie minuty przed końcem walki.

Wcześniej w swoim zawodowym debiucie Tomasz Król tylko zremisował z Marcinem Ficnerem (2-4-2).

źródło: bokser.org

ZA 100 DNI RUSZY PROJEKT AIBA PRO BOXING

aiba-pro-boxing-logo

Międzynarodowe Stowarzyszenie Boksu Amatorskiego (AIBA) przypomniało, że tylko 100 dni dzieli nas od publikacji wstępnego rankingu zawodników zgłoszonych do rywalizacji w ramach AIBA Pro Boxing (APB). Dokładnie 24 października poznamy zestawienie, które zainicjuje ten rewolucyjny projekt pięściarskiej centrali.

W oczekiwaniu na tę chwilę AIBA uruchomiła specjalną stronę internetową dedykowaną projektowi APB, na której – na razie – znajdują się tylko oficjalne profile zawodników wagi papierowej (49 kg), których zobaczymy w walkach zawodowych. Wśród nich są absolutne gwiazdy światowego boksu olimpijskiego, m.in.: aktualny mistrz świata z Ałmatów (2013), Kazach Birzhan Zhakypov, wicemistrz świata z Baku (2011) Jonghun Shin z Korei Południowej, olimpijczyk z Londynu (2012), Filipińczyk Mark Anthony Barriga oraz Młodzieżowy Mistrz Świata z Erywania (2012), Chińczyk Lu Bin.

Profile pięściarzy z pozostałych kategorii wagowych będą stopniowo publikowane, a ich pełna lista znajdzie się na wspomnianej stronie internetowej już we wrześniu.

WBC DOCENIA POLSKICH PIĘŚCIARZY. 11 RODAKÓW W NAJNOWSZYM RANKINGU

Federacja WBC uaktualniła swój ranking za lipiec, a na tej liście znalazło się sporo nazwisk polskich bokserów. Niektórzy zanotowali spadek, inni awansowali, ale o wszystkim poniżej.

W wadze ciężkiej na 14. miejscu umieszczono Tomasza Adamka (49-3, 29 KO), zaś na 19. Artura Szpilkę (16-1, 12 KO), który wciąż ma nadzieję, że to właśnie on 8 listopada w Krakowie skrzyżuje rękawice z „Góralem” z Gilowic. Chętny jednak jest również nieaktywny od ponad półtora roku Mariusz Wach, ale jego w tym zestawieniu nie ma. Czwartą dziesiątkę otwiera kontuzjowany po wypadku samochodowym Andrzej Wawrzyk (29-1, 15 KO).

W kategorii cruiser, gdzie na tronie od dawna zasiada Krzysztof Włodarczyk (49-2-1, 35 KO), 17. jest Krzysztof Głowacki (22-0, 14 KO), 22. Paweł Kołodziej (33-0, 18 KO), a 28. Łukasz Janik (27-2, 14 KO).

W dywizji półciężkiej 5. lokatę w porównaniu z poprzednim miesiącem utrzymał Andrzej Fonfara (25-3, 15 KO), który pod koniec maja o mały włos nie sprawił sensacji w walce mistrzowskiej.

W wadze super średniej minimalny spadek na 29. miejsce zanotował Przemysław Opalach (15-2, 13 KO). Z kolei w średniej mały awans stał się udziałem 35. obecnie Przemysława Majewskiego (21-3, 13 KO).

W kategorii junior średniej na 12. miejscu pozostaje Damian Jonak (37-0-1, 21 KO), a ostatnim naszym przedstawicielem na liście pretendentów WBC jest 39. w limicie dywizji piórkowej Kamil Łaszczyk (17-0, 7 KO).

źródło: bokser.org

TAKŻE W ŚWIATOWYM RANKINGU IBF TYLKO CZTERY POLSKIE NAZWISKA

Niedawno nowy ranking ogłosiła federacja WBA, a teraz nadszedł czas na zestawienie organizacji IBF. Jak zwykle na liście pretendentów widnieje kilka nazwisk polskich pięściarzy. W wadze ciężkiej pierwszą dziesiątkę zamyka Tomasz Adamek (49-3, 29 KO), szykowany na listopadową galę Polsat Boxing Night w Krakowie.

W kategorii junior ciężkiej szósty jest Krzysztof Głowacki (22-0, 14 KO), a dziesiąty Paweł Kołodziej (33-0, 18 KO), przy czym należy dodać, że dwie pierwsze lokaty pozostają nieobstawione, więc w rzeczywistości „Główka” jest czwarty, a „Harnaś” ósmy. Ostatnim naszym rodakiem w tym rankingu okazał się czwarty w dywizji junior średniej Damian Jonak (37-0-1, 21 KO).

SPADEK MATEUSZA MASTERNAKA I PAWŁA KOŁODZIEJA W RANKINGU WBA

Federacja WBA „ukarała” Pawła Kołodzieja (33-0, 18 KO), zrzucając go w swoim najnowszym rankingu za czerwiec aż o dziesięć pozycji – z pierwszej na jedenastą. To wynik opieszałości jego oraz promotora, bo jak wiadomo panowie nie mogą dojść do porozumienia i koło nos przeszło im kilka walk.

W tym samym limicie, czyli w kategorii junior ciężkiej, siódma lokata przypadła Mateuszowi Masternakowi (32-2, 23 KO), który 21 czerwca przegrał niejednogłośnie na punkty pojedynek z Yourim Kalengą o tytuł mistrzowski w wersji tymczasowej. Tuż za plecami wrocławianina widnieje nazwisko Krzysztofa Głowackiego (22-0, 14 KO). Czwartym, a zarazem ostatnim Polakiem w tym rankingu WBA jest czternasty w dywizji junior średniej Damian Jonak (37-0-1, 21 KO).

źródło: bokser.org

DAMIAN JONAK ZNALAZŁ ZA OCEANEM NOWEGO TRENERA

jonak_damian_02

Osiem lat po debiucie na zawodowym ringu Damian Jonak wciąż nie stoczył pojedynku, który zweryfikowałby jego sportowe możliwości. 31-letni pięściarz wagi junior średniej liczy na to, że ten stan rzeczy wreszcie ulegnie zmianie. Po 38 pojedynkach (37 zwycięstw, 1 remis) Jonak zamierza związać się umową z nowym promotorem i kontynuować karierę w USA, a do pojedynków o najwyższą stawkę ma go doprowadzić amerykański szkoleniowiec Javan „Sugar” Hill.

Amerykanin jest siostrzeńcem zmarłego dwa lata temu Emanuela Stewarda, u boku którego przez wiele lat uczył się trenerskiego rzemiosła w owianym legendą Kronk Gym w Detroit. Dziś Hill pracuje na własny rachunek. Jego najbardziej znanym podopiecznym jest Adonis Stevenson, który miesiąc temu po raz trzeci obronił tytuł mistrza świata WBC wagi półciężkiej w starciu z Andrzejem Fonfarą. Jonak odbył już pod jego okiem Hilla kilka treningów, gdy ten w Niemczech przygotowywał Kanadyjczyka do starcia z polskim pretendentem.

– Początkowo do tematu podchodziłem sceptycznie, bo nie do końca wierzyłem, że będę mógł pracować z trenerem takiego formatu. Mam już jednak zapewnienie, że Javan poświęci mi swój czas. Wiele wskazuje na to, że najczęściej będziemy trenować w Niemczech – w Düsseldorfie lub Hamburgu. Liczę na to, że pierwszy obóz rozpoczniemy w sierpniu, a jesienią stoczę pojedynek w USA – opowiada Jonak.

Pięściarz ze Śląska wciąż nie podpisał nowego kontraktu promotorskiego.

– Opcje są dwie. W najbliższym czasie sprawa powinna zostać zamknięta, bo jak najszybciej chciałbym poznać przybliżony termin walki – mówi Jonak. Ponoć najbardziej realne jest nawiązanie współpracy z bardzo wpływowym menedżerem Alem Haymonem, która w dłuższej perspektywie mogłaby umożliwić Polakowi walkę transmitowaną w USA przez stację Showtime. Drugi kierunek, w tym momencie mniej prawdopodobny, to grupa Top Rank. Stoi za nią telewizja HBO.

– Chcę się wreszcie sprawdzić i postawić wszystko na jedną kartę. Albo dokonam czegoś znaczącego, albo zakończę karierę. Jesienią nie stoczę jeszcze wielkiej walki. Na największe wyzwania będę gotowy w przyszłym roku. Javan najpierw chce spokojnie popracować ze mną podczas obozu, ustawić mnie pod kątem przyszłych walk. W moim stylu boksowania nie będzie rewolucji, ale Javan chce wprowadzić pewne korekty, mam na myśli szczególnie pracę nóg. Wierzę, że może wprowadzić mnie na wyższy poziom sportowy – ocenia pięściarz.

Jonak twierdzi, że nie ma już żadnych zobowiązań wobec dotychczasowych promotorów, Andrzeja Wasilewskiego i Piotra Wernera. Według pierwszego z nich, sprawa nie jest jeszcze zakończona.

– Damiana obowiązuje umowa z Piotrem Wernerem do 31 grudnia bieżącego roku i nie przypominam sobie, żeby jakikolwiek sąd stwierdził, że jest ona nieważna. Możemy się zastanawiać, czy po ewentualnej walce Damiana w USA nie wystąpić do określonej komisji stanowej w z wnioskiem o odjęcie z gaży zawodnika prowizji menedżerskiej. Czy Piotr skorzysta z takiej możliwości? Tego jeszcze nie wiemy – mówi Wasilewski.

– Jestem wolnym zawodnikiem i podpisuję się pod tym obiema rękami. Nie jest to tylko moje zdanie, ale kancelarii prawnych, które w pełni zweryfikowały przedstawione dokumenty – przekonuje Jonak. Wypada mieć nadzieję, że kwestie prawne nie spowodują kolejnej przerwy w karierze niemłodego już przecież pięściarza.

TOMASZ ADAMEK: SZPILKA? WSZYSTKO JEDNO…

We wtorek ruszyły negocjacje w sprawie walki Tomasza Adamka z Arturem Szpilką. Z szefostwem Polsatu rozmawiali jednak tylko przedstawiciele tego drugiego. Adamek warunki na jakich ma wystąpić jesienią w Polsce już zna i spokojnie czeka na rozwój wydarzeń w swoim domu pod Nowym Jorkiem. Zresztą, jego zdaniem walki ze Szpilką może nie być.

- Podobno pojawiły się już pierwsze konkrety na temat pana walki z Arturem Szpilką.
Tomasz Adamek: Wiem tylko o dacie, a rywal wciąż jest nieznany. Z tego co słyszałem, Szpilka raczej nie będzie ze mną walczył. Tak mi przynajmniej mówią ludzie.

- A pan chciałby z nim walczyć?
TA: Wolałbym spotkać się z kimś z zagranicy, ale to nie ja proponuję i wybieram rywali, bo nie ja organizuję galę, tylko Polsat.

- Czytam, że Polsat bardzo chce tej walki.
TA: Co ja mam powiedzieć? Wolę omijać walki z Polakami, szczególnie z tymi, których znam. Naprawdę trudno wejść do ringu z kolegą. W tym przypadku jest trochę inaczej, bo widziałem go tylko kilka razy.

- Co pan myśli o Szpilce jako pięściarzu?
TA: Zna pan moją opinię, nie lubię dużo mówić. Każdy walczy jak potrafi, a później i tak zweryfikuje wszystko ring. Ja mam jasny plan. Przygotowania, walka, zwycięstwo, powrót do domu w USA. Tak to widzę.

- Unika pan odpowiedzi, a czytałem, że już mówił pan, że jest lepszy i wygra ważąc nawet 95 kilogramów.
TA: Ja tak mówiłem? E tam! Walczę jak potrafię najlepiej. Nie wychwalam się, nigdy tego nie robiłem. Wiem jak działa ten biznes, wiem co to jest zawodowy sport i wiem, że może być różnie. Mam na koncie 49 zwycięstw, osiągnąłem wiele i wiem co mówię.

- Walka ze Szpilką byłaby pana zdaniem hitem i udałoby się osiągnąć rekordowe wyniki sprzedaży pakietów pay per view?
TA: Szczerze? Myślę, że moja walka z kimś z pierwszej piętnastki na świecie może być świetnym widowiskiem. Kibice chcą walk ludzi z czołówki.

- Szpilka to czołówka wagi ciężkiej?
TA: (chwila ciszy) Nie. Młody chłopak, który wiele musi się nauczyć.

- Ile pieniędzy musiałby pan dostać, żeby być zadowolonym z warunków i wyjść do ringu ze Szpilką? Mówi się o milionie złotych. Zresztą, Artur też liczyłby na taki zarobek.
TA: Nie interesuje mnie na co liczyłby mój ewentualny rywal, bo to nie moja sprawa. Zajmuję się swoimi sprawami.

- Czyli ile?
TA: Przecież pan wie, że nie będę o tym publicznie rozmawiał. Są już pewne ustalenia i jestem z nich zadowolony.

- To byłaby jedna z lepszych wypłat w karierze? Oczywiście nie porównuję jej do tej za starcie z Witalijem Kliczko, bo to inna bajka.
TA: Miałem kilka dobrych walk pod tym względem. Ta też byłaby na pewno niezła. Na razie jednak nie ma o czym mówić. Wiem tylko tyle, że mam walczyć w Polsce. I że pewnie zmieni się data i miejsce. Podobno już nie Łódź w październiku, a nowa hala w Krakowie 8 listopada. Tak czy inaczej mam już dość jasny plan. Jeśli faktycznie wyjdę do ringu, ktokolwiek będzie rywalem, przylecę odpowiednio wcześniej do Polski, żeby się przygotować i zaaklimatyzować. Potrzebuję na to około dziewięciu tygodni. A później już tylko robota. O rywalu na razie nie gadajmy. Ja idę do pracy, czyli do ringu. A czy w drugim narożniku będzie ten czy tamten przeciwnik, nie ma znaczenia. Przecież muszę być gotowy.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

W RZESZOWIE ŁUKASZ JANIK LEPSZY OD RICO HOYE. POWRÓT KRZYSZTOFA GŁOWACKIEGO

janik01

W głównej walce wieczoru gali w Rzeszowie Łukasz Janik (27-2, 14 KO) pokonał jednogłośną decyzją sędziów Rico Hoye (24-4, 16 KO). Pięściarz z jeleniej Góry bez zbędnych podchodów od razu ruszył do ataku, starając się zepchnąć przeciwnika nieustannym pressingiem. To wychodziło, tylko że Hoye polował swoją prawą ręką na mocną bombę. I taki długi prawy wszedł niemal równo z gongiem kończącym drugie starcie. Na szczęście Janik przyjął to uderzenie bez większego uszczerbku.Polak wchodził w półdystans ładną akcją bezpośredni prawy-lewy sierp. To funkcjonowało dobrze w trzeciej rundzie, a końcówkę czwartej zaakcentował w wymianie prawym i lewym sierpem na szczękę. Po przerwie po lewym prostym trafił długim prawym prostym i zaczął zyskiwać coraz wyraźniejszą przewagę. W siódmej odsłonie Amerykanin, niegdyś czołowa postać wagi półciężkiej, podjął rękawice i otwarte wymiany. Trafił kilka razy, na szczęście nie przełamał podopiecznego Fiodora Łapina. W ósmym starciu Hoye skoncentrował się na ciosach na korpus, lecz i to nie zdało egzaminu. Fajna była też dziesiąta runda. Oglądało się to nieźle, natomiast w boksie Łukasza wciąż było chyba trochę za dużo chaosu.

- Wysiadły mi nogi – powiedział w swoim narożniku jeszcze przed ogłoszeniem werdyktu. A sędziowie punktowali 97:94, 98:93 i 98:92 – wszyscy na korzyść Janika.

Po siedmiu miesiącach przerwy spowodowanej kłopotami zdrowotnymi udanie na ringu w Rzeszowie powrócił sklasyfikowany na pierwszym miejscu w rankingu federacji WBO kategorii cruiser Krzysztof Głowacki (22-0, 14 KO). Rywalem „Główki” – już po raz drugi w karierze, był jeden z najbardziej znanych journeymanów światowego boksu, Ismail Abdoul (54-29-2, 20 KO). To z góry narzuciło pewien scenariusz, czyli atakujący Polak i świetnie broniący się, bardzo twardy Belg, próbujący sporadycznie odpowiadać. Krzysiek atakował, choć trochę zbyt w jednostajnym tempie, zaś Abdoul robił to z czego słynie – szczelna garda, niezła praca nóg, a nawet jak już coś przeszło, to wszystko amortyzowała betonowa szczęka. Głowacki najlepszą akcję przeprowadził w siódmym starciu, uderzając kombinacją prawy hak na korpus-krótki lewy sierp na górę. Ale Ismail przyjął to bez zmrużenia oka. Po ostatnim gongu nie mogło być wątpliwości. Sędziowie punktowali 80:72, 79:74 i 80:74 – wszyscy na korzyść naszego rodaka.

Marek Matyja (6-0, 2 KO) pokonał twardego Roberta Talarka (6-6-2, 3 KO) w potyczce kategorii półciężkiej. Marek od początku rzucił się do ataku, stosując swoje firmowe ciosy na korpus. Lżejszy Robert przyjął wymianę i choć bił znacznie mniej, to starał się zbierać ciosy na blok i odpowiadał pojedynczymi kontrami. Przewaga była oczywiście po stronie aktywniejszego pięściarza z Wrocławia, jednak motywowany w narożniku Talarek ładnie ripostował w półdystansie. Matyja zaakcentował piąte starcie niemal równo z końcem długim prawym prostym, lecz jego przeciwnik nie oddawał pola. Tak samo wyglądały też ostatnie trzy minuty, czyli nieznaczna przewaga Marka oraz niezwykle ambitna i wręcz trochę zaskakująca postawa Talarka. Sędziowie oczywiście wątpliwości mieć nie mogli i typowali przewagę Matyji 58:57 i dwukrotnie 59:56. Fajny pojedynek, choć od zeszłorocznego mistrza polski wagi półciężkiej w boksie olimpijskim oczekujemy troszkę więcej…

Po bolesnej porażce w pierwszy weekend lutego udanie na ring powrócił boksujący w kategorii super średniej Andrzej Sołdra (10-1-1, 5 KO), który pokonał doświadczonego Daniela Urbańskiego (21-17-3, 5 KO). Pojedynek był lepszy niż można było się spodziewać. Urbański tym razem naprawdę chciał wygrać, przyjechał w dobrej formie i ciosami na korpus starał się przełamać faworyzowanego rywala. Sołdra z kolei był odrobinę szybszy, dobrze operował ciosami prostymi, a od czwartej rundy wydłużył swoje akcje w kombinacje złożone z 3-4 ciosów. Danielowi pękła prawa powieka po prawidłowo zadanym ciosie, lecz tak doświadczony pięściarz jak on poradził sobie z tymi niedogodnościami i przeboksował do ostatniego gongu, cały czas szukając jakiegoś mocnego uderzenia. Sędziowie nie mieli wątpliwości i wytypowali wygraną Andrzeja w rozmiarach 60:55, 59:55 i 60:54, choć Urbański pokazał się dziś z lepszej strony niż bywało to ostatnio.

Przemysław Runowski (7-0, 1 KO) pokonał Sylwestra Walczaka (4-14-1). Po pierwszej spokojnej rundzie popularny „Kosiarz” od drugiej znalazł sposób na przeciwnika. Obniżał pozycję i polował swoim prawym sierpem, który dwukrotnie mocno trafił. W trzeciej odsłonie w akcji lewy na lewy o ułamek sekundy szybszy był Runowski, trafił na szczękę i Walczak aż „zatańczył”. Ale ustał i dotrwał do przerwy. W kolejnych minutach nic się nie zmieniło. Runowski w piątym starciu dwukrotnie wstrząsnął rywalem bezpośrednim prawym, jednak nie zdołał dokończyć dzieła zniszczenia. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Przemka 60:54 i dwukrotnie 60:55.

Wcześniej Michał Ludwiczak (11-0, 4 KO) przez cztery rundy obijał Josefa Obeslo (4-17-2, 2 KO), wygrywając u sędziów 40:37 i dwukrotnie 40:36. Utalentowany Konrad Dąbrowski (5-1, 1 KO) w końcu zanotował czasówkę, posyłając Rafała Piotrowskiego (0-44-1!!!) dwukrotnie na deski. Kilka sekund przed końcem drugiej odsłony pojedynek został zastopowany. Pierwszy raz na długim dystansie wystąpił Robert Parzęczewski (5-0, 2 KO). Zdał ten egzamin dojrzałości dobrze i poza mocnym prawym sierpem kończącym rywalizację jaki zainkasował mu Ivan Stupalo (7-5, 1 KO) dominował nad przeciwnikiem, o czym świadczy najlepiej punktacja – 80:73 i 2x 80:72.

źródło: bokser.org

MARCO HUCK – OSTATNIA SZANSA PAWŁA KOŁODZIEJA?

kolodziej1

Serial pod tytułem Poważna walka Pawła Kołodzieja trwa, a efekty są kiepskie. Pięściarz z 33 wygranymi walkami na koncie (bez porażki), zajmujący miejsca w czołówce rankingów najpoważniejszych federacji świata, nie stoczył dotąd pojedynku z rywalem, o którym można byłoby powiedzieć ścisła światowa czołówka. Trudno więc określić skalę możliwości „Harnasia” z Krynicy-Zdroju, choć ten ma już 33 lata! Za to był o krok od kilku wielkich walk.

Już w tym roku podpisał kontrakt na starcie z Yoanem Pablo Hernandezem, mistrzem federacji IBF, wystąpił na konferencji prasowej w Berlinie, ale Kubańczyk z Niemiec się rozchorował i potyczkę najpierw przełożono, a później odwołano. Teraz Niemcy ogłaszają, że Hernandez wraca, ale zmierzy się z Firatem Arslanem. Z kolei Kołodziej był blisko starć z Ilungą Makabu, a ostatnio z Olą Afolabim, ale do obu nie doszło. Paweł chce Hernandeza, bo podpisał kontrakt. Sęk w tym, że nie był obowiązkowym pretendentem, więc Niemcy nic nie muszą. Kołodziej liczy jednak na honorowych Niemców.

To tylko jeden z problemów Pawła. Całkiem niedawno powiedział w polsatowskim magazynie Puncher, że jest niezadowolony z pracy swoich promotorów, konkretnie Andrzeja Wasilewskiego, jednego ze współwłaścicieli grupy Sferis KnockOut Promotions.

– Wbrew temu co mówi Paweł, jestem jednym ze skuteczniejszych promotorów na świecie. Moją rolą jest doprowadzenie zawodnika wysoko w rankingach i organizowanie walk. Ale na końcu jest pięściarz, a ja za Pawła do ringu nie wejdę. Spróbuję jednak złożyć mu kolejną ofertę ciekawej walki. Jeśli Paweł znowu jej nie przyjmie, rozważymy zakończenie współpracy. Inwestujemy w Kołodzieja od dziesięciu lat, płacimy pensję i finansowaliśmy walki, co łącznie oznacza koszty idące w setki tysięcy euro – mówi dzisiaj Wasilewski.

Poważna walka o jakiej mówi promotor to być może starcie z mistrzem federacji WBO Marco Huckiem. Kołodziej dla Niemców może okazać się ciekawym rozwiązaniem. Obecnie wydaje się, że jeśli w najbliższym czasie Harnaś nie wejdzie do ringu z poważnym rywalem, jego drogi ze Sferis KnockOut Promotions się rozejdą. Już teraz sytuacja jest napięta, przede wszystkim ze względu na odwołanie walki z Afolabim. Swoje powody takiej decyzji Kołodziej podaje w rozmowie obok. Wasilewski i jego wspólnik Piotr Werner widzą sprawę inaczej.

– Paweł mówi nieprawdę. Między nami nie było nieporozumień w sprawach finansowych, bo nie my jesteśmy promotorem i organizatorem walki – mówi Wasilewski. – O godzinie 21 we wtorek rozmawiał z moim wspólnikiem i potwierdzał, że raczej będzie walczył, a chwilę później przeczytałem, że jednak nie – dodaje Wasilewski i przypomina, że jeszcze w poprzednim tygodniu Kołodziej był na własne życzenie na krótkim obozie kondycyjnym w Zakopanem z myślą o walce z Afolabim.

Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

GRZEGORZ PROKSA: ZAINTERESOWANIE MOJĄ OSOBĄ JEST DUŻE

proksa01

Grzegorz Proksa ma nadzieję, że wróci na ring jak najszybciej po wygaśnięciu umów z dotychczasowymi promotorami, które obowiązują do 31 sierpnia bieżącego roku.

Dwukrotny mistrz Europy (2011-2012, 2012) i były pretendent do tytułu mistrza świata WBA wagi średniej ostatni pojedynek stoczył równo rok temu, gdy w amerykańskiej Veronie przegrał na punkty z Sergio Morą. Pięściarz z Węgierskiej Górki niebawem zakończy współpracę z dotychczasowymi promotorami – brytyjską grupą Matchroom oraz amerykańską Banner Promotions, a także z agentem sportowym Krzysztofem Zbarskim, który reprezentował jego interesy od debiutu na zawodowym ringu w 2005 roku.

– Trochę pospieszono się z podawaniem informacji, że mam już nowego promotora, bo na dzień dzisiejszy nie podpisałem żadnego kontraktu. Szanuję dotychczasowych promotorów za długą współpracę i nie jest tak, że podejmuję konkretne decyzje za ich plecami. Jestem związany umowami do 31 sierpnia, dlatego istnieje teoretyczna możliwość, że jeszcze otrzymam ciekawą propozycję, choć z drugiej strony obecnie niewiele na to wskazuje. Być może przyjdzie nam jeszcze współpracować, lecz mam już własną wizję swojej sportowej przyszłości – tłumaczy 29-letni Proksa.

– Nie ukrywam, że zainteresowanie moją osobą jest duże. Odbieram sporo telefonów, zarówno z Polski, jak i zagranicy. Analizuję poszczególne opcje i staram się analizować, która może okazać się dla mnie najlepsza. Nazwisk promotorów ani nazw grup nie chcę w tej chwili wymieniać. W tej chwili mocno skupiam się na powrocie do solidnego treningu, bo chcę przygotować podstawę pod formę, która pozwoliłaby mi stoczyć poważny pojedynek – być może w październiku lub nawet wcześniej, we wrześniu. O wszystkich decyzjach poinformuję nie wcześniej niż 1 września, gdyż chcę pozostać fair wobec dotychczasowych promotorów – kontynuuje pięściarz.

W zwycięskiej konfrontacji z Sebastianem Sylvestrem o pas mistrza Europy, która przyniosła Proksie największy rozgłos, jak również w przegranej potyczce o pas mistrza świata WBA z Giennadijem Gołowkinem, w narożniku „Super G” stał trener Fiodor Łapin. Czy współpraca będzie kontynuowana?

– Jesteśmy w jak najlepszych relacjach i to się nie zmieni. Chciałbym dalej trenować pod okiem Fiodora Łapina, chyba że przyszłoby mi wyjechać poza Polskę i ze względu na zobowiązania w kraju trener nie mógłby ze mną przebywać. Jesteśmy w stałym kontakcie. Obecnie spokojnie trenuję w Węgierskiej Górce i czekam na rozwój wypadków. Cieszy mnie to, że nie przybrałem zbyt wiele na wadze, bo nie przekracza ona 80 kilogramów – kończy Proksa.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

MATEUSZ MASTERNAK: ZABRAKŁO ZDECYDOWANIA I PRAWDZIWEGO GŁODU ZWYCIĘSTWA

master01

Choć specjaliści upatrywali w nim faworyta, Mateusz Masternak nie poradził sobie z Yourim Kalengą i pas tymczasowego mistrza świata WBA założył rywal. Po punktowej porażce w Monte Carlo w głosie „Mastera” usłyszeliśmy dużą gorycz.

- Możemy porozmawiać o tym, co wydarzyło się w sobotę?
Mateusz Masternak: Możemy, choć jestem zdruzgotany i załamany swoją postawą. Wiadomo było, że przeciwnik ostro zaatakuje w pierwszych trzech rundach i tyle czasu mogłem mu dać, żeby się wystrzelał. Od czwartej należało już konsekwentnie przyspieszać, a wtedy Kalenga nie wytrzymałby do gongu kończącego pojedynek. Nie potrafię odpowiedzieć, dlaczego tego nie zrobiłem. Byłem lepszy pod względem sportowym, szybszy, dobrze przygotowany… Zawiodłem na całej linii.

- Dwóm sędziom, którzy za zwycięzcę uznali Kalengę nie ma pan już nic za złe?
MM: Tuż po walce podszedłem do tego emocjonalnie, ale teraz nie mam pretensji do nikogo. Poza samym sobą. Wynik 115:113 dla Kalengi, który wypunktował polski sędzia Paweł Kardyni, było właściwą oceną sytuacji.

- Ile jest prawdy w tym, że ubiegłoroczna porażka z Grigorijem Drozdem zabrała panu sporo mentalnej siły?
MM: Trudno mi o tym mówić, ale wychodząc na ring na pewno nie myślałem o przegranej z Drozdem, tylko o zwycięstwie nad Kalengą. Nie wystraszyłem się ani agresywnego stylu walki rywala, ani siły uderzenia – choć trzeba podkreślić, że bił naprawdę mocno. Nie dałem z siebie wystarczająco dużo, by zwyciężyć. Zawiodłem wszystkich, a przede wszystkim siebie.

- Czego najbardziej zabrakło?
Mm: Zdecydowania, prawdziwego głodu zwycięstwa. Andrzej Gołota powiedział kiedyś, że porażka najbardziej boli wtedy, gdy po zejściu z ringu nie jesteś zmęczony. I ja największy ból czuję właśnie dlatego. Nawet po walce z Drozdem nie byłem tak rozżalony. W Moskwie byłem źle przygotowany, pojedynek się nie układał, doszła do tego fatalna kontuzja… W Monako czułem się świetnie pod względem motorycznym, a nie wykorzystałem szansy. Liczę, że kiedyś jeszcze się pojawi.

- Mówił pan, że jeśli nie pokona Kalengi, to w świecie wielkiego boksu nie będzie czego szukać. Rozstanie z ringiem w wieku 27 lat trudno jednak sobie wyobrazić.
MM: Boks to całe moje życie, w tej chwili nie mam żadnej alternatywy i naturalne jest, że pozostanę sportowcem. Czekam na decyzję grupy Sauerland, którą zawiodłem już po raz drugi. Nadal wierzę, że jest we mnie potencjał i mogę go rozwijać. Na ringu zostało mi jeszcze dziesięć lat. Stać mnie na dobry boks, ale dziś trzeba sobie powiedzieć jasno i wprost – pogubiłem się.

- Co ma pan na myśli?
MM: Nie zdążyłem pozbierać się mentalnie. Byłem świadomy stawki pojedynku, a mimo to nie potrafiłem dać z siebie stu procent. Powinienem był podejść do niego tak, jakbym walczył o życie swoich dzieci. A zamiast tego… Nawet nie wiem, jak mógłbym tę postawę określić.

- To prawda, że przed walką przedłużył pan kontrakt z Niemcami do końca 2015 roku?
MM: Tak. Promotorzy wykonują dla mnie świetną pracę. Problem w tym, że na razie nie odwdzięczam się tym samym.

- Jeśli Niemcy nie będą mieli pomysłu na pana karierę, rozwiązanie umowy może wchodzić w grę?
MM: Nie rozmawialiśmy o tym. Spotykamy się w przyszłym tygodniu i wtedy usłyszę, jak promotorzy wyobrażają sobie moją sportową przyszłość. Wymarzony byłby rewanż z Kalengą. Podobno istnieje szansa, aby doszło do niego w październiku, znów w Monako. Z drugiej strony wiem, że nie powinienem sobie robić wielkiej nadziei, bo Kalenga zapewne liczy na ciekawszą ofertę.

- A Łukasz Janik, który zgłasza chęć rewanżu za porażkę sprzed pięciu lat? Byłby pan gotowy na październikowy pojedynek w Polsce?
MM: Byłbym, lecz najpierw muszę odbyć rozmowę z promotorami. Łukasz oglądał walkę z Kalengą i nic dziwnego, że ma nadzieję na lepszy wynik niż w naszej pierwszej walce. Swoją niejednogłośną porażkę z Olą Afolabim ocenia jako największy sukces, podczas gdy moją niejednogłośną przegraną z Kalengą jako największą porażkę. Nie mam nic przeciwko rewanżowi, ale gdyby telewizja Polsat i moi promotorzy doszli do porozumienia, wolałbym się bić z Krzysztofem Głowackim. To lepszy pięściarz niż Janik i zapewne stworzylibyśmy ciekawsze widowisko.

- Pana występ spotkał się z dużą krytyką, ale dostało się także Piotrowi Wilczewskiemu, który pół roku temu na stanowisku trenera zastąpił Andrzeja Gmitruka. Może pan powiedzieć, że na sto procent będziecie kontynuowali współpracę?
MM: Uzasadniona krytyka jest bardzo potrzebna i przyjmuję każde słowo, bo zwyczajnie na nie zasłużyłem. Nie uważam, że krytyka w tym przypadku jest przesadzona. Piotr do walki przygotował mnie naprawdę dobrze i nie mam do niego żadnych zastrzeżeń. Sporo mnie nauczył – tak dobrej obrony nie miałem w żadnej z ostatnich walk. Z drugiej strony samą obroną nie da się wygrać pojedynku. Obwiniam jednak tylko siebie. Co do dalszej współpracy – musimy usiąść do rozmowy z Piotrem jak dwaj poważni mężczyźni. Każdy z nas musi określić, czego oczekiwał, co zostało wykonane źle, a czego każdy z nas nie dopełnił. Na podjęcie decyzji jest jeszcze za wcześnie. Na pewno nie będę jej podejmował sam.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

NIEJEDNOGŁOŚNA PORAŻKA MASTERA W MONTE CARLO. KALENGA Z PASEM WBA INTERIM

master_kalenga

Mateusz Masternak (32-1, 23 KO) przegrał w Monte Carlo niejednogłośnie na punkty z bardzo niewygodnym Youri Kayembre Kalengą (19-1, 13 KO) z Francji. Zwycięzca zdobył tymczasowy pas WBA wagi cruiser. Walka rozpoczęła się od mocnych ataków Kalengi, który próbował zasypać naszego reprezentanta ciosami na głowę oraz korpus i zepchnąć go do defensywy. W drugiej odsłonie nadal agresorem był Kalenga. „Master” był bardzo uważny w defensywie, ale jednak za mało aktywny, na co zwrócił mu uwagę Piotrek Wilczewski w narożniku. Francuz w kolejnej rundzie znów ruszył do ataku, jednak Polak wyłapywał zdecydowaną większość na rękawice. Masternak nieco się rozluźnił i zaakcentował końcówkę. Po kolejnej przerwie „El Toro” rozpoczął kolejnym zrywem i już na początku trafił mocnym prawym między rękawice. Kalenga podkręcał tempo i zadawał dużo ciosów, jednak Polak spokojnie go wyczekiwał i sporadycznie kontrował.

Piąta odsłona wyglądała bliźniaczo – Kalenga cały nacierał na „Mastera” i spychał go do defensywy. Po tej rundzie szkoleniowiec Polaka po raz kolejny prosił, by podopieczny przestał się cofać i częściej używał akcji lewy-prawy. Szósta runda przyniosła mały przełom – Polak posłuchał rad z narożnika, zaczął boksować bardziej aktywnie i na szczególną uwagę zasługuje lewy pod prawy łokieć, który z pewnością odczuł rywal. W siódmej rundzie „Master” coraz częściej „kłuł” ciosami prostymi, a rywal nie był już tak zrywny jak w początkowej fazie walki. W ósmej rundzie Kalenga wrócił do gry i parokrotnie zaskoczył Polaka, choć nie były to czyste ciosy. Widać jednak, że ciosy na korpus robiły swoje i rywal wracał do narożnika zmęczony. W kolejnej odsłonie Masternak dalej wyczekiwał rywala, starał się przepuszczać jego chaotyczne ataki i oddawać precyzyjnymi ciosami. Kalenga mimo zmęczenia był niebezpieczny, zatem Polak nadal musiał być czujny.

W dziesiątej rundzie pięściarz z Francji był już mocno zmęczony, opuszczał rękawice na biodra i ciężko oddychał. „Master” trafiał lewym prostym, jednak i on odczuwał już dość mocno trudy walki. Zdecydowanie lepsze wrażenie robiły ataki Francuza i z pewnością sędziowie punktowali dla niego.W przedostatniej odsłonie tempo mocno spadło i pięściarze zadali niewiele ciosów. Kalenga w końcówce wykrzesał z siebie resztki sił, trafił i zaakcentował końcówkę chaotycznym zrywem. „El Toro” w finałowej rundzie ledwo stał na nogach, jednak mimo to nacierał na Polaka. Masternak trafił parokrotnie prawym prostym, jednak to z pewnością nie wystarczyło, by zaliczyć tą rundę na jego konto. Po dwunastu rundach sędziowie punktowali niejednogłośnie 115-113 dla Masternaka oraz 115-113 i 116-112 dla Kalengi.

źródło: bokser.org
master_kalenga_plakat

SZPILKA Z ADAMKIEM W PAŹDZIERNIKU? TO MOŻLIWE, ALE DO POROZUMIENIA DALEKO

SZPILKA04

Łódzka Atlas Arena, 18 październik, a w ringu Tomasz Adamek i Artur Szpilka w walce wieczoru. Dla wielu kibiców brzmi jak prawdziwy hit. Dla szefa sportu w stacji Polsat, Mariana Kmity – jak realny plan, co ogłosił w programie Puncher.

– To byłoby bardzo fajne starcie utytułowanego mistrza z młodym zawodnikiem, który wchodzi dopiero na rynek – powiedział Kmita dodając, że na razie nie osiągnięto jeszcze porozumienia w sprawie walki z promotorami pięściarzy. Tak naprawdę jednak do porozumienia jest bardzo, bardzo daleko.

Jak najbardziej za jest na razie tylko Artur, co oczywiście nie jest żadną niespodzianką. Szpilka po porażce z Bryantem Jenningsem nabrał masy i dzisiaj waży już 110 kilogramów. Twierdzi, że walka z Adamkiem to dla niego wielka szansa, a jej wynik to kwestia być albo nie być dla obojga.

– Myślę że na pewno mam szansę wygrać. Mam do Tomka wielki szacunek za to co osiągnął, ale teraz jest już bliżej końca kariery – przekonuje Szpilka.

Dalej wśród zainteresowanych zaczynają się schody. Adamek już zapowiedział, że rzeczywiście wraca na gali Polsatu w październiku, ale liczy raczej na rywala z zagranicy, na przykład na możliwy rewanż z Chrisem Arreolą. Walka z Polakiem?

– Nie mogę nic na ten temat powiedzieć, bo nie dostałem żadnej konkretnej propozycji. Rozmawiałem z panem Kmitą, gdy byłem w kraju, ale tylko o walce w Polsce. Chcę omijać walki z rodakami. Po Gołocie do dzisiaj niektórzy piszą, że pobiłem starszego pana. A gdy wygram z kolejnym Polakiem, znowu usłyszę, że nie chcę walczyć z Anglikami czy Amerykanami, a biję Polaków – mówi Adamek, ale zaraz dodaje zdanie, które może okazać się decydujące jeśłi pojawi się prawdziwa oferta: – Jeśli jednak pojawi się poważna propozycja, na pewno ją rozważę. Wolałbym jednak ringowej wojny z obcokrajowcem.

Entuzjastą pomysłu walki Adamek – Szpilka nie jest też jeden ze promotorów Artura, Andrzej Wasilewski.

– Szczerze? Nie bardzo chcę się wypowiadać na ten temat. Myślimy o gali w Krakowie w listopadzie, a tam jednym z głównych kandydatów do występu w walce wieczoru był Szpilka. Ewentualne starcie z Adamkiem to 18 październik i Łódź, więc terminy się niemal pokrywają. Poza tym, o ofercie walki ze Szpilką dowiedziałem się z mediów. Pomysł jest dobry, oczywiście, ale mam wątpliwości czy Artur po przegranej przed czasem powinna mieć miejsce. Sądzę, że wcześniej powinien stoczyć jakąś inną walkę – mówi Wasilewski.

Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

DENIS LEBEDEV STAWIA NA MASTERA. WALKI Z POLAKAMI? CZEMU NIE…

Jeśli w najbliższą sobotę Mateusz Masternak okaże się w Monte Carlo lepszy niż Youri Kalenga, założy pas tymczasowego mistrza świata WBA kategorii junior ciężkiej i zdobędzie prawo do konfrontacji z Denisem Lebedevem, pełnoprawnym czempionem tej samej federacji. 34-letni Rosjanin nie ma też nic przeciwko konfrontacji z innym Polakiem, mistrzem WBC Krzysztofem Włodarczykiem. Lebedev, który w zawodowej karierze pokonał już m.in. Alexandra Alexeeva, Roya Jonesa juniora i Jamesa Toneya, a niesłusznie przegrał na punkty z Marco Huckiem, opowiada także o dramatycznym boju z Guillermo Jonesem. Rok temu w Moskwie, umęczony przez posiłkującego się niedozwolonymi substancjami przeciwnika, nasz rozmówca poddał się na kilka sekund przed końcem 11. rundy. Pas poleciał do Panamy, lecz po dopingowej wpadce zwycięzcy tytuł WBA zwrócono Lebedevowi. 25 kwietnia miało dojść do rewanżu, lecz Jonesa… ponownie złapano na dopingu.

- Czeka pan na walkę Mateusz Masternak – Youri Kalenga, która wyłoni tymczasowego mistrza świata WBA i zarazem obowiązkowego pretendenta do starcia z panem?
Denis Lebedev: Oczywiście. Interesuje mnie wszystko, co dotyczy mojej kategorii wagowej, dlatego i ten pojedynek obejrzę z dużym zainteresowaniem.

- Rzeczywiście będzie pan zobowiązany, aby skrzyżować rękawice z posiadaczem tytułu WBA Interim, czy jest tak tylko w teorii?
DL: Nie będę widział przeszkód. Jeśli tylko WBA zobowiąże mnie do walki z Masternakiem lub Kalengą, nie będę stwarzał problemu i wyjdę na ring. Federacja dyktuje warunki, a ja je wypełniam. To wszystko.

- Zatem z kim przyjdzie się panu zmierzyć?
DL: Zacznijmy od tego, że najpierw stoczę pojedynek w dobrowolnej obronie tytułu, a więc rywalem nie będzie ani Masternak, ani Kalenga. Promotor Andriej Riabinskij powiedział mi, że przybliżony termin to koniec września – początek października. Następnie przyjdzie pora na obowiązkową obronę, a przeciwnikiem powinien zostać lider rankingu. Zapewne zostanie nim ten, kto zwycięży z Monte Carlo.

- A więc Polak czy Francuz?
DL: Walka zapowiada się bardzo ciekawie, ale sądzę, że wygra wasz zawodnik. Choć jesienią przegrał w Moskwie z Grigorijem Drozdem (TKO w 11. rundzie – przyp. red.), zrobił na mnie dobre wrażenie. Pojedynek był bardzo wyrównany, szala zwycięstwa przechylała się raz na lewo, raz na prawo. Los chciał, żeby zwyciężył Grisza i tak też się stało. Po przegranej Masternak powinien był wyciągnąć wnioski i udoskonalić swój warsztat, a jeśli tak postąpił, z pokonaniem Kalengi nie powinien mieć wielkich problemów.

- Jeśli przyjdzie panu walczyć z Masternakiem, na ile trudny okaże się dla pana pojedynek?
DL: Nie mam pojęcia. Powiem panu tylko tyle, że to ja zostanę zwycięzcą.

- Wygląda na to, że Guillermo Jones znowu chciał walczyć z panem na nieuczciwych zasadach…
DL: Nieprzyjemna historia. Opowiadam się za czystością w sporcie i uważam, że każdy powinien zachowywać się zgodnie z kodeksem sportowej etyki.

- Powiedzieć o walce z maja ubiegłego roku, że była najtrudniejszą w pana karierze, to chyba zdecydowanie za mało?
DL: A wie pan, że wcale nie uznaję jej za najtrudniejszą? Mimo rozcięć i wielkiej opuchlizny czułem się nie najgorzej. Trafiłem Jonesa wieloma ciosami. Największy problem polegał na tym, że widziałem tylko na jedno oko.

- Wspomnienie tamtego pojedynku naprawdę nie jest dla pana koszmarem?
DL: Już dawno temu przyzwyczaiłem się do cierpienia. Mimo bólu, który rzeczywiście mi towarzyszył, za wszelką cenę chciałem zwyciężyć. Gdy jednak pojawiło się rozcięcie pod drugim okiem – tym, na które akurat widziałem – i obraz stał się już bardzo zamazany, musiałem się poddać. To było już zbyt wiele.

- Gdyby Jones nie wspomagał się zabronionymi specyfikami, pojedynek miałby inny przebieg?
DL: Sądzę, że bardziej zaszkodziło mi co innego. Wie pan, w życiu nie miałem tak pokiereszowanej twarzy jak wtedy. Cztery poważne rozcięcia w jednej walce. Cztery! Czy pan to sobie wyobraża? Oczywiście jest o wiele za późno, abym mógł kogokolwiek oskarżać, ale przypuszczam, że w szatni ktoś majstrował przy rękawicach Jonesa. Stąd taki, a nie inny był wygląd mojej twarzy. Identyczne przemyślenia na ten temat ma Walerij Brudow, który walczył z Jonesem w Panamie i wygląda na to, że jego potraktowano w taki sam sposób.

- Dlaczego ludzie z pańskiego narożnika nie przerwali tej walki? Mieli na to kilka rund, a przecież pańskie zdrowie zostało narażone na bardzo poważne niebezpieczeństwo. W narożniku nie było nawet profesjonalisty, który umiejętnie poradziłby sobie z rozcięciami, a jego obowiązki wykonywał Andriej Kozłow, specjalista od przygotowania fizycznego.
DL: Nie chciałbym już do tego wracać. Było, minęło, a wszystko ostatecznie zakończyło się dobrze. Wyciągnąłem wnioski i podążam do przodu (po walce z Jonesem Lebiediew zakończył współpracę z trenerem Kostią Cziu – przyp. red.).

- Już podczas walki odniósł pan wrażenie, że odporność Jonesa na uderzenia, być może dzięki dopingowi, wydaje się nadludzka? Nie padł na deski, a przecież wiele razy trafił go pan piekielnie mocno.
DL: Bardzo możliwe, że rzeczywiście pomógł mu w tym doping. Wpadł na furosemidzie (w obu przypadkach – po walce oraz przed rewanżem, do którego nie doszło – przyp. red.), który najprawdopodobniej wypłukał z jego organizmu dużo poważniejsze substancje.

- Już nie raz pojawiały się informacje, że do Moskwy na walkę z panem wybierze się Krzysztof Włodarczyk, mistrz świata federacji WBC. Co pan na to?
DL: Dlaczego nie? Nie mam nic przeciwko. Włodarczyk to godny przeciwnik i jeśli nasi promotorzy dojdą do porozumienia, mogę z nim walczyć gdziekolwiek. Najuczciwiej byłoby zmierzyć się na neutralnym terenie, choćby w USA lub Anglii. Mógłbym nawet przylecieć do Polski.

- Żaden z was nie „głaszcze” i zapewne nie brakowałoby opinii, że wasz pojedynek nie potrwa dwunastu rund…
DL: Bo ja wiem? Jestem przekonany, że wychodząc na ring Włodarczyk nie myśli o nokaucie, tak samo jak ja. Obaj po prostu robimy swoje, choć oczywiście biorąc pod uwagę, że walczymy w wadze cruiser, prawdopodobieństwo nokautu byłoby duże. Z drugiej strony nawet w ciężkiej dwunastorundowe walki nie są rzadkością.

- Na pewno pamięta pan ubiegłoroczną walkę Włodarczyka z mistrzem olimpijskim Rachimem Czakijewem, która odbyła się w Moskwie. Pokonałby pan Polaka walczącego na takim samym poziomie, jak wówczas?
DL: Prowokator z pana.

- Nie zgodziłbym się z tym.
DL: (śmiech) Prowokator, ale teraz nie używam tego słowa w negatywnym znaczeniu. Powiem tak – Włodarczyk wygrał tamtą walkę w swoim stylu. Rachim powinien był wiedzieć, że Krzysztof najgroźniejszy stanie się w późniejszych rundach. Na tym polega jego boks. To było wielkie zwycięstwo nie tylko waszego pięściarza, ale i jego zespołu, przede wszystkim trenera, który nakreślił prawidłową strategię. Włodarczyk musiał odcierpieć swoje, ale przetrwał trudne momenty i dopiął swego. Rachim zaś okazał się chłopakiem ze zbyt gorącą głową.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

PEWNE ZWYCIĘSTWA POLAKÓW NA GALI BOKSU ZAWODOWEGO W PIĄTNICY

wschodzacy

W głównej walce wieczoru gali „Wschodzący Białystok Boxing Night” w Piątnicy Robert Świerzbiński (14-3, 3 KO) pokonał Andrieja Dolhozhyieu (7-7-1, 5 KO), udanie wracając po porażce z rąk Chrisa Eubanka Jr. Świerzbiński zaczął jak na siebie wyjątkowo ostro. Zaraz po pierwszym gongu ruszył ostrym pressingiem, skracał dystans i przy linach bił w chaotycznego rywala wszystkim co dała Bozia. Na górę ciężko było trafić, więc wraz z upływającymi minutami Robert coraz częściej szukał tułowia Białorusina. W trzeciej rundzie podkręcił jeszcze bardziej tempo, zyskując już bardzo wyraźną przewagę. Po przestoju w czwartej odsłonie, w piątej podopieczny Darka Snarskiego znów wziął się ostro do pracy, skutecznie bijąc w tym fragmencie lewym sierpowym. Niestety chaotyczny przeciwnik często klinczował, na co Mirosław Brózio zareagował na poważnie dopiero w siódmej odsłonie, odbierając mu jak najbardziej słusznie punkt za unikanie walki. Do końca już nic się nie zmieniło. Sędziowie Robert Gortat, Włodzimierz Kromka i Paweł Kardyni nie mieli żadnych wątpliwości, typując zgodnie wygraną Świerzbińskiego 80:71.

Michał Starbała (10-0, 2 KO) zanotował jubileuszowe zwycięstwo kosztem Artema Szczegłowa (6-9, 5 KO). Od początku walka miała charakter jednostronny, czyli oglądaliśmy atakującego Starbałę i broniącego się za szczelną gardą Ukraińca. Nasz rodak próbował wszystkiego – ciosów prostych z dystansu, mocnych sierpów i haków z bliska, lecz wybitnie defensywny rywal był w dodatku chaotyczny, ale z drugiej strony nigdy wcześniej nie przegrał przed czasem i dziś również potwierdził, iż przyjąć potrafi sporo. Nie przewrócił go w jego debiucie Masternak, sztuki tej również nie mógł dokonać Starbała. Trochę podrażniony tym faktem Michał w końcówce czwartego starcia stanął na środku ringu, przestał gonić rywala, próbując go wciągnąć na kontrę, jednak to również nic nie zmieniło. W kolejnej odsłonie zmienił nawet na chwilę pozycję na mańkuta, ale nokaut wciąż nie nadchodził. W ostatnich trzech minutach Michał odpuścił już sobie wyścig z czasem, rozluźnił się i jakby na przekór z luzu zaczął kąsać Szczegłowa celnymi ciosami. To nie starczyło do czasówki i „Niebieski ptak” z Ukrainy dotrwał do końca.

Miano niepokonanego utrzymał nasz kolejny ciekawy pięściarz wagi ciężkiej – Marcin Siwy (9-0, 4 KO). Nasz reprezentant nie zdołał jednak zastopować jak zwykle twardego Artsioma Czarniakiewicza (1-5, 1 KO). Siwy nie nadążał początkowo swoimi sierpami nad przeciwnikiem, który unikał ich dobrą pracą nóg. Nasz „ciężki” wziął się więc na sposób i boksującego na odchyleniu Białorusina zaczął karcić mocnym prawym hakiem na korpus. Kilka sekund przed końcem drugiej rundy trafił w końcu potężnym prawym sierpem. Doświadczony Czarniakiewicz wyraźnie poczuł to uderzenie, sklinczował, a za moment z opresji wyratował go gong. W trzecim i czwartym starciu Siwy podkręcił tempo. Wykorzystując zdecydowaną przewagę siły fizycznej coraz częściej rozbijał mocnym prawym sierpem szczelną dotąd gardę oponenta, polując również w zwarciu na prawy podbródkowy bity ze skrętem ciała. Czarniakiewicz, który przecież pokonał w ubiegłym roku Letra, ratował się w końcówce notorycznymi klinczami, za co Mirosław Brózio odebrał mu punkt. Tak oto po czterech rundach jeden z sędziów typował wygraną Marcina 39:36, a dwaj pozostali 40:35.

Po dwóch porażkach w fatalnym stylu w pierwszych rundach w końcu na zwycięską ścieżkę powrócił utytułowany przecież z ringów olimpijskich Włodzimierz Letr (2-3, 1 KO). Repatriant z Kazachstanu obiecywał, że wyciągnął wnioski z ostatnich niepowodzeń, w końcu odchudził się do kategorii junior ciężkiej i od razu wyglądał lepiej. A dziś jego rywalem był Artsem Hurbo (4-19-1, 3 KO). Dawny czterokrotny mistrz Polski z ringów amatorskich wyszedł do ringu chyba jeszcze nie do końca rozgrzany, bo na początku dał się zaskoczyć długim prawym prostym. Boksując z pozycji mańkuta szybko opanował jednak sytuację swoją prawą ręką, szachując nią swojego przeciwnika. W końcówce pierwszej rundy złapał go przy linach ładną serią. Letr miał kontrolę nad pojedynkiem, w końcówce coraz częściej polując na mocną bombę lewym sierpem. Brakowało trochę ciosów na korpus, ale najważniejsze, że Włodek w końcu przełamał fatalną serię jak na zawodnika tego kalibru jakim on był jeszcze kilka lat temu. Po ostatnim gongu całą trójka sędziów typowała wygraną podopiecznego Darka Snarskiego w rozmiarach 40:36.

Zwycięstwa zanotowali także Krystian Huczko (2-0) oraz Tomasz Mazur (1-0, 1 KO), odprawiając odpowiednio Aleksandra Abramenkę (17-44-1, 6 KO) i Dzianisa Makara (4-24-1, 3 KO). Krystian w dwóch pierwszych rundach boksował z defensywy. Ale była to kreatywna i aktywna obrona. Cofając się bił ciekawą akcją prawy krzyżowy na górę, po jakim natychmiast poprawiał lewym hakiem w okolice wątroby. Doświadczony Białorusin w w trzeciej odsłonie zaskoczył go raz jedyny prawym sierpem, lecz riposta niemal równo z gongiem długim i bardzo mocnym prawym prostym była jeszcze efektowniejsza. W ostatnich trzech minutach Huczko podkreślił jeszcze swoją przewagę i na koniec każdy z sędziów punktował jego sukces w rozmiarach 40:36. Po tej potyczce na ringu pojawił się debiutant, ale utytułowany na krajowym podwórku. Boksujący w kategorii junior średniej Mazur już w pierwszej odsłonie wraz z oponentem na środku ringu nie żałowali sobie mocnych ciosów. Polak jednak bił mocniej i niespodziewanie Makar zgłosił kontuzję oka, nie wychodząc do drugiego starcia. Debiut więc udany, choć szkoda, że tak krótki.

źródło: bokser.org

TOMASZ ADAMEK: CHCĘ RYWALA, KTÓRY NIE UCIEKA, TYLKO WALCZY

Adamek937

Jeszcze niedawno Tomasz Adamek walczył na scenie politycznej. Bez powodzenia, bo nie dostał się do Europarlamentu. Teraz znowu myśli o boksie. Były mistrz świata dwóch kategorii wagowych i pretendent w trzeciej zapowiada na łamach „Przeglądu Sportowego”, że wróci na ring 18 października w Polsce.

- Podobno rozpoczęły się już poważne rozmowy na temat pana walki rewanżowej z Chrisem Arreolą. To prawda?
Tomasz Adamek: Wiem o walce w Polsce, ale nie mogę wiele powiedzieć. Chodzi o 18 października i galę Polsatu. Dostałem ofertę występu w pojedynku wieczoru, ale o Arreoli nie było mowy.

- Gala Polsatu odbędzie się w Łodzi?
TA: Tak słyszałem. Chodzi o stworzenie dobrego widowiska, o to, żeby ludzie chcieli je obejrzeć. Chciałbym mieć za rywala kogoś, kto nie ucieka, tylko walczy

- Ucieka pan od nazwisk, a Arreola wydaje się naprawdę dobrym pomysłem.
TA: Dla mnie to obojętne. Chcę tylko dać ludziom dobry show, coś, o czym będą pamiętali i wspominali przez długi czas.

- Inny kandydat, o którym słyszałem, to Ray Austin, dawny rywal Andrzeja Gołoty.
TA: Ale ja naprawdę nie mam nic do powiedzenia na temat ewentualnych przeciwników, bo nic o tym nie wiem. Mam tylko informację o zainteresowaniu Polsatu.

- Była też wiadomość, że mógłby pan walczyć z Davidem Haye`em.
TA: Też o tym czytałem. Na pewno to byłoby wielkie widowisko. W Anglii mieszka mnóstwo Polaków, więc pewnie przyszłoby mnóstwo ludzi, także moich kibiców, ale nie było takiej oferty, więc nie ma o czym teraz rozmawiać. W tej chwili data mojego powrotu to 18 października – na to się nastawiam. W połowie sierpnia przyleciałbym do Polski i tutaj się przygotowywał.

- Zdążył pan już ochłonąć po politycznej przygodzie?
TA: A po czym tu ochłonąć? Dużo podróżowałem, przede wszystkim po Śląsku i zobaczyłem, jak dużo jest biedy, jak wiele ludzie mają problemów. To było duże przeżycie i dzisiaj już wiem, jak jest w Polsce. To nie Warszawa czy Kraków z dużymi inwestycjami. Ludzie żyją skromnie, w biedzie.

- Polityka okazała się bardziej brutalną dziedziną niż sport?
TA: A dlaczego? Nie byłem z żadnego układu, byłem tylko człowiekiem sportu, który chce pomóc. Startowałem do Europarlamentu z listy Solidarnej Polski, choć nie jestem członkiem partii.

- Dzisiaj jeden z liderów Solidarnej Polski, Jacek Kurski, nie wypowiada się o panu zbyt pochlebnie, choć w trakcie kampanii było inaczej.
TA: Jacek Kurski szuka kozła ofiarnego, choć odpowiedzialność spoczywa na nic. Przez pięć lat narobił wokół siebie wrzasku w różnych tematach, a polityk musi być jak sportowiec – czysty. Wtedy ludzie mogą ci zaufać. Jemu się to nie udało, skoro dostałem więcej głosów niż on… A przecież nie miałem reklam w telewizji, żadnych billboardów, tylko rozmawiałem z ludźmi. Niczego nie żałuję, niczego, co powiedziałem. Mówiłem prawdę, każdy, kto mnie zna, wie, że nie kłamię. Nie wiem, czy wrócę do polityki, teraz chcę walczyć.

- Ile jeszcze?
TA: Jeżeli będę wygrywał, zostanę w boksie. W innym przypadku może się okazać, że już nie powinienem wchodzić do ringu. Na razie czuję się świetnie. Odpocząłem, zregenerowałem się, biegam, wszystko jest w porządku. Będę gotowy na występ 18 października w Polsce.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

KRZYSZTOF WŁODARCZYK: O POJEDYNKU UNIFIKACYJNYM Z HUCKIEM I WADZE CIĘŻKIEJ

diablo01

– Chciałbym wystąpić w walce unifikacyjnej, na przykład z Marco Huckiem o dwa pasy – deklaruje Krzysztof Włodarczyk.

- Jak się panu podoba pomysł walki z BJ Floresem w sierpniu lub lipcu w USA?
Krzysztof Włodarczyk: Bardzo cieszę z tego powodu. Powiem więcej – cieszę się niezmiernie! Fajnie gdyby do niej doszło, jednak w Nowym Jorku ani Chicago, tylko gdzieś indziej. W tamtych miastach już byłem (śmiech). A tak poważnie – generalnie nie wybrzydzam. Liczę tylko, że przyjadę do USA dwa tygodnie przed walką, zdążę się zaaklimatyzować i będę miał czas na sparingi.

- Co pan wie o BJ Floresie?
KW: Widziałem jego walkę z Dannym Greenem. Fajny, całkiem sprytny pięściarz, który myśli w ringu. Na to trzeba uważać. Poza tym, trzeba ponawiać akcje i iść do przodu. To Ameryka, a więc nieco inna punktacja sędziowska. A ja nie chcę dawać nikomu powodów do żadnych wątpliwości na temat tego, kto jest lepszym pięściarzem.

- Nie walczył pan od grudnia i starcia z Giacobbe Fragomenim w Chicago. To kolejna długa przerwa. Nie za rzadko pan walczy?
KW: Trochę za rzadko. Nie chodzi o to, że jestem wybredny, jeśli chodzi o wybór rywali. Raczej o to, że chcę walczyć za konkretne pieniądze. Nie mówię o milionach złotych, raczej setkach tysięcy. To wszystko. Możliwe, że w przyszłym roku znowu pomyślę o przejściu do wagi ciężkiej, ale najpierw musiałbym wyleczyć kontuzje. W kategorii junior ciężkiej mogę tak walczyć, ale ciężka to inna historia. Mówiąc o kontuzjach mam na myśli choćby bark. Poza tym, zanim przejdę do wyższej kategorii, chciałbym też wystąpić w walce unifikacyjnej, na przykład z Marco Huckiem o dwa pasy mistrzowskie. Moglibyśmy zrobić fajne widowisko.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

REKOWSKI ZASTOPOWAŁ SOSNOWSKIEGO W WALCE WIECZORU GALI W LUBLINIE

rekowski

W głównym daniu gali Wojak Boxing Night w Lublinie spotkali się dwaj polscy czołowi pięściarze wagi ciężkiej – Marcin Rekowski (15-1, 12 KO) oraz Albert Sosnowski (48-7-2, 29 KO). Wygrał ten pierwszy przed czasem, choć emocji było sporo. Już w pierwszej akcji popularny „Reksio” trafił długim prawym prostym, lecz za pół minuty były mistrz Europy odpowiedział niemal bliźniaczą akcją. W drugiej odsłonie, a szczególnie w jej końcówce, obaj strzelali już potężnymi bombami, a każda z nich mogła skończyć ten pojedynek. Trzecie starcie Sosnowski rozpoczął efektownym lewym sierpem. W odpowiedzi Marcin kilka razy poszukał korpusu przeciwnika i niemal równo z gongiem zrewanżował się mu równie soczystym lewym sierpem. Czwarte znów było bardzo wyrównane i żaden z nich nie potrafił osiągnąć wyraźniejszej przewagi. Dopiero w piątej rundzie mogliśmy wskazać bez wahania boksera, na koncie którego trzeba było zapisać 10. To był Rekowski. Najpierw w klinczu „pacnął” krótkim prawym, zrobił krok w tył i poprawił lewym sierpowym. Sosnowski zatoczył się i szybko sklinczował, ale już po chwili doszedł do siebie. Siła i odporność na ciosy zdawały się powoli robić różnicę. Na początku szóstej odsłony obaj trafili niemal jednocześnie – Albert prawą ręką, Marcin lewą, i znów zdawało się, że to Sosnowski bardziej odczuł to uderzenie, cofając się na liny. Ale w swoim stylu przełamywał kryzysy i dzielnie starał się ripostować. A na początku siódmej rundy ruszył ruszył do ostrego ataku…I to był dla niego gwóźdź do trumny. Trafił swoim prawym, lecz Rekowski natychmiast odpowiedział swoim, już znacznie mocniejszym prawym, posyłając „Dragona” na deski. Sosnowski wstał na osiem, jednak po kilku sekundach zainkasował jeszcze prawy podbródkowy, osunął się na liny po raz drugi, a Leszek Jankowiak bez zbędnego liczenia zastopował potyczkę, podnosząc rękę Marcina.

W pojedynku o pas Międzynarodowego Mistrza Polski kategorii półśredniej Łukasz Maciec (21-2-1, 5 KO) pokonał przed własną publicznością stosunkiem głosów dwa do remisu Lanardo Tynera (31-10-2, 20 KO). Amerykanin od pierwszego gongu narzucił ostry pressing. Podążając za naszym „Grubym” operował mocnym lewym „dyszlem”, polując w półdystansie na uderzenie z prawej ręki. Polak był bardzo ruchliwy, uciekając na nogach przed niewygodnym rywalem. Ten jednak z każdą minutą coraz skuteczniej skracał dystans i pole manewru. Maciec zaakcentował końcówkę drugiej rundy prawym podbródkowym i prawym sierpem, lecz trzecia odsłona to już była dominacja Amerykanina. „Trzymaj środek ringu, uciekaj na nogach z lin” – usłyszał Łukasz w swoim narożniku. Tyner coraz częściej szukał mocnych haków na żebra, odbierając nimi kondycję reprezentantowi gospodarzy. Sam natomiast świetnie bronił się szczelną, choć nietypową gardą. W piątym starciu Maciec dwukrotnie trafił mocnym wydawałoby się prawym krzyżowym, jednak rywal tylko się uśmiechnął i niczym czołg nadal parł do przodu. Pięściarz z Houston czuł się tak pewny swego, że w końcówce szóstej rundy opuścił ręce i pozwolił Łukaszowi z premedytacją kilka razy się trafić, po czym ruszył do szturmu by zrewanżować się jeszcze mocniejszymi bombami. Wydawało się, że Maciec jest złamany psychicznie, tymczasem powrócił udaną siódmą odsłoną, kiedy podjął wyrównaną wymianę cios za cios. Taka wojna trwała w kolejnych minutach. Maciec bił częściej, za to Tyner dużo mocniej. Rywal Polaka rzucił wszystko co miał w ostatnim starciu, podobnie zresztą jak Łukasz, a po ostatnim gongu obaj podnieśli ręce i dostali gromkie brawa od publiczności w Lublinie. Sędziowie punktowali niejednogłośnie – 95:95, 97:94 i 98:92. Stosunkiem głosów dwa do remisu zwyciężył Maciec, choć trzeba dodać, że na neutralnym ringu wynik byłby prawdopodobnie inny, przynajmniej remisowy. Mimo wszystko szacunek dla Łukasza, bo pokazał niesamowitą wolę zwycięstwa i żelazną kondycję.

Michał Cieślak (6-0, 3 KO) jawi się nam jako coraz większy talent i być może przyszły mistrz świata. Tym razem nasz prospekt kategorii cruiser rozbił w drugim starciu twardego przecież Andrzeja Witkowskiego (9-10-1, 4 KO). W zgodzie z tym co obaj zawodnicy prezentowali przez całą swoją karierę od początku zaczęło się bombardowanie. Witkowski robił co mógł, lecz szybko zarysowała się przewaga fizyczna młodszego Michała. W połowie drugiej rundy Cieślak trafił między gardą bezpośrednim prawym krzyżowym i natychmiast ruszył do szturmu. Zasypał szczelnie zasłoniętego rywala gradem ciosów i choć Andrzej wszystko ustał, to Grzegorz Molenda wkroczył do akcji i zastopował potyczkę.

Przemysław Runowski (6-0, 1 KO) pokonał jednogłośnie na punkty Krzysztofa Szota (18-14-1, 5 KO) . „Kosiarz” na samym początku skoncentrował się na mocnych hakach na korpus. Po nich polował na pojedyncze uderzenia na górę, jednak tak doświadczony zawodnik jak „Rzeźnik” nic sobie z tego nie robił i szczelną gardą chronił się przed kolejnymi ataki młodszego rywala. „Kurde, twardy jest” – powiedział do Fiodora Łapina przed piątą rundą Runowski, jeden z bardziej utalentowanych pięściarzy młodego pokolenia. I tak to wyglądało do końca. Przewaga Przemka nie podlegała dyskusji, lecz nie zdołał zrobić Szotowi żadnej krzywdy i po ostatnim gongu sędziowie punktowali jego przewagę w rozmiarach 60:55 i dwukrotnie 60:54.

Po długiej przerwie w końcu między linami pojawił się Michał Chudecki (9-0-1, 3 KO) i odprawił Maurycego Gojko (22-44-3, 8 KO). Debiutujący pod banderą Babilon Promotion, dużo młodszy i szybszy „TNT” w pierwszej rundzie ustawił swojego rywala prawym prostym. Od drugiej odsłony dołożył do tego lewą rękę i z każdą minutą jego przewaga rosła coraz bardziej. W trzecim starciu kilka razy złożył ciosy w kombinację lewy-prawy-lewy, na jaką Gojko nie potrafił znaleźć recepty. Mimo wszystko dzielnie stał na nogach i ani myślał by się poddawać. Chudecki robił wszystko by zakończyć to efektownie, zmieniając nawet pozycję z mańkuta na normalną. Wszystko na nic. Nieugięty Maurycy w ostatnich fragmentach ruszył nawet do szturmu, choć lubiącemu boksować z kontry Michałowi to było nawet na rękę. W efekcie po sześciu rundach sędziowie jednogłośnie typowali przewagę „TNT” w rozmiarach 60:54

Ewa Piątkowska (4-0, 3 KO) zanotowała czwarte zawodowe zwycięstwo. I nie tylko w końcu znalazła się zawodniczka, która wytrzymała rundę, ale od razu zdołała dotrwać do ostatniego gongu. Klaudia Szymczak (1-5, 1 KO) od początku została zdominowana, jednak nieustannie starała się oddawać i nawet kilka razy ta sztuka się jej udała. „Tygrysica” biła celnie prawym krzyżowym, a w zwarciu krótkimi sierpami oraz hakami na korpus. Ostatecznie po czterech rundach wszyscy sędziowie ocenili pojedynek na 40:36, oczywiście typując przewagę Ewy.

Boksujący w kategorii junior średniej Krzysztof Kopytek (8-0, 2 KO) pokonał Grzegorza Sikorskiego (2-7). Wyższy Kopytek od początku wykorzystując lepszy zasięg ramion stopował rywala długim lewym prostym, momentami skracając dystans i bijąc lewym hakiem pod prawy łokieć w okolice wątroby. W pierwszych sekundach trzeciej rundy pociągnął z całego ciała prawy prosty na głowę, poprawił kolejnym lewym po dole i Sikorski znalazł się w sporych tarapatach. Ambitnie jednak wszystko przyjął, próbując nawet zrywami odpowiadać swoimi chaotycznymi trochę atakami. I tak mijały kolejne minuty. Przewaga szybszego i dokładniejszego Kopytka nie podlegała dyskusji, lecz zmęczył się w końcówce nieustannym pressingiem Sikorskiego i nawet kilka razy dał się zaskoczyć obszernymi sierpami. Po gongu kończącym szóste starcie sędziowie punktowali 58:56 i dwukrotnie 60:54 – wszyscy na korzyść Krzyśka.

źródło: bokser.org

MICHAŁ CIEŚLAK: NIE JESTEM JESZCZE GOTOWY NA WALKĘ Z ŁUKASZEM JANIKIEM

cieslak_paco

- Jak się czujesz na trzy dni przed walką w Lublinie?
Michał Cieślak: Bardzo dobrze. Czuję, że jestem w wysokiej formie i dam dobrą walkę. W tym tygodniu mam już tylko treningi na podtrzymanie formy i kontrolowanie wagi. W Lublinie chcę się zaprezentować jeszcze lepiej, niż w walce z Arturem Binkowskim. Będę lżejszy, a  przez to szybszy i bardziej dynamiczny. Wczoraj ważyłem 92 kg i dzięki temu czuje się bardzo dobrze.

- Ostatnio widzieliśmy Cię w ringu miesiąc temu. Czy w tak krótkim czasie zdążyłeś się odpowiednio zregenerować i przygotować do kolejnego pojedynku?
MC: Po walce z Binkowskim miałem tydzień przerwy. Potem wróciliśmy do normalnych treningów. Podczas przygotowań trzykrotnie sparowałem w Warszawie z Albertem Sosnowskim i miałem dodatkowe sparingi w Radomiu. Po nich mam już tylko treningi na podtrzymanie.

- W pojedynku z Binkowskim walczyłeś w podwyższonym limicie, jak się z tym czułeś?
MC: Czułem się silny, mocny i szybki, ale teraz będę jeszcze szybszy i bardziej dynamiczny. Zdecydowanie wolę walczyć w mojej kategorii wagowej.

- Czyli na razie nie myślisz o wadze ciężkiej? Nie masz ochoty do niej przejść?
MC: Nie myślę o zmianie kategorii wagowej, jeszcze na to za wcześnie. Poczekamy i zobaczymy. Na razie trzeba coś w wadze junior ciężkiej wyboksować.

- Najbliższą okazję na wyboksowanie będziesz miał już w sobotę. Jak oceniasz swojego rywala?
MC: Andrzej Witkowski to twardy i doświadczony zawodnik. Trzeba będzie na niego uważać. Oglądałem jego walkę z Nikodemem Jeżewskim i wiem czego się mogę po nim spodziewać. Mam już opracowany plan na tę walkę. Ale oczywiście wychodzę do ringu, żeby wygrać.

- Czy fakt, że Andrzej Witkowski na co dzień pracuje w kopalni, a boks jest dla niego tylko dodatkowym zajęciem, w jakiś sposób może wpłynąć na waszą walkę?
MC: Wiadomo, że jak ktoś pracuje to ciężej jest mu się przygotować. Wiem o czym mówię, bo na amatorstwie musiałem pracować, żeby utrzymać rodzinę i dodatkowo musiałem znaleźć czas na treningi. Nie było lekko, ale trzeba było sobie radzić.

- Niedługo minie rok jak jesteś zawodowcem. Jak ocenisz ten czas?
MC: Jest zdecydowanie lepiej. Jestem bardzo zadowolony z tej zmiany i mam nadzieję, że w przyszłości będzie podobnie. Największą różnicą jest liczba walk. W zeszłym roku stoczyłem cztery pojedynki, teraz jest już maj, a przede mną druga walka i mam nadzieję, że będzie ich jeszcze więcej. Natomiast na amatorstwie w ciągu trzech miesięcy toczyłem nawet 16 pojedynków, to było zdecydowanie za dużo i mogłem zajechać mój organizm.

- Jaka jest Twoim zdaniem optymalna liczba walk w roku?
MC: Optymalnie to około czterech pojedynków. Do tylu walk można się dobrze przygotować i odpowiednie zregenerować po nich.

- Czyli możemy liczyć, że w tym roku zobaczymy Cię w ringu jeszcze przynajmniej trzy razy?
MC: Zobaczymy. Na razie będę walczył w Lublinie, a potem najprawdopodobniej na gali w Radomiu we wrześniu. Chyba, że coś się przytrafi jeszcze przed Radomiem.

- Planujesz kolejny występ w Radomiu. Czy walki przed własną publicznością są dla Ciebie wyjątkowe?
MC: Oczywiście. Bardzo fajnie wspominam moje występy przed radomską publicznością. Podczas gali w grudniu była bardzo dobra atmosfera. Przy takim dopingu boksowało mi się bardzo fajnie. Czułem wsparcie kibiców, a na trybunach zasiadła moja rodzina i wielu znajomych. Dlatego bardzo chętnie będę wracał na kolejne walki do Radomia.

- A macie już jakieś plany co do najbliższych rywali? Niedawno wymieniałeś nazwisko Izu Ugonoha.
MC: Nie będzie walki z Izu, bo on przeszedł do wagi ciężkiej. A ja już nie mam ochoty na takie wycieczki jak ostatnio i podnoszenie limitu wagowego. Chce się skupić na mojej kategorii i toczyć coraz więcej lepszych walk z dobrymi rywalami.

- Jak do tej pory często walczyłeś z Polakami. Chciałbyś utrzymać ten trend?
MC: Nie wiem, zobaczymy. Ostatnio była propozycja walki z Nikodemem Jeżewskim, ale raczej do niej nie dojdzie, bo jego obóz się nie zgodzi. Dlatego będzie trzeba szukać zagranicznych rywali.

- A co z walką z Łukaszem Janikiem, o której wspominał Twój promotor Tomasz Babiloński?
MC: Jest ona w planach, ale na razie nie jestem na nią gotowy. Muszę przeboksować kilka walk na dłuższym dystansie i złapać trochę doświadczenia. Ja jeszcze nie miałem nawet walki sześciorundowej. Ale w przyszłości powinno dojść do mojego pojedynku z Łukaszem Janikiem. Może za rok albo za dwa. Zobaczymy, czas pokaże.

- Twoja najbliższa walka została zakontraktowana na sześć rund, chciałbyś przeboksować ją na pełnym dystansie?
MC: Zobaczymy jak się ułoży, jeżeli będzie trzeba to powalczymy i sześć rund. Ale oczywiście jak nadarzy się okazja do znokautowania, to ją wykorzystam.

- To będzie już Twój szósty zawodowy pojedynek. Jak uważasz, która z Twoich walk była najciekawsza? Którą najlepiej wspominasz?
MC: Wszystkie były fajne i mam z nimi miłe wspomnienia. Na początku walczyłem z doświadczonym zawodnikiem – Łukaszem Zygmuntem – i posadziłem go na deskach po prawym haku. W drugim pojedynku zmierzyłem się z równie doświadczonym Łukaszem Rusiewiczem i też daliśmy dobrą walkę. Za trzecim razem dostałem Francuza, który miał być słabszym zawodnikiem, a okazał się twardym pięściarzem. Potem była gala w Radomiu i mój pierwszy nokaut. A ostatnio pojedynek z Binkowskim i kolejne zwycięstwo przed czasem. Także wszystkie walki wspominam dobrze, wydaje mi się, że za każdym razem były ciekawie i kibice byli zadowoleni.

- Ale gdybyś miał wskazać tę najlepszą?
MC: Zdecydowałbym się na mój ostatni pojedynek z Arturem Binkowskim.

- Przed walką Binkowski udzielił wielu wypowiedzi, w których Cię zaczepiał. Jak na to reagowałeś?
MC: Nie zwracałem na to uwagi. Nie słuchałem co on mówi i tak mam przed każdą walką. Wolę skupić się na tym, co będę robił w ringu, a nie tracić czas na słowne przepychanki. Tak samo było przed pojedynkiem z Binkowskim. Wiedziałem, że to co najważniejsze będzie działo się w ringu i czułem, że tę walkę wygram, bo byłem dobrze przygotowany.

- Wracając jeszcze na chwilę do gali w Lublinie. Jaki typujesz wynik w walce wieczoru pomiędzy Albertem Sosnowskim i Marcinem Rekowskim?
MC: Pomagałem Albertowi w przygotowaniach i wiem, że jest w dobrej formie. Jeżeli w ringu wykona to wszystko, co sobie założył, to powinien tę walkę wygrać.

- A gdyby w ringu pojawił się Andrzej Wawrzyk, to też byś typował zwycięstwo Sosnowskiego?
MC: W pojedynku z Wawrzykiem Albert też miałby szanse. Bo wiadomo, że wchodzisz do ringu po zwycięstwo, a pomiędzy linami stoi dwóch mężczyzn, z których każdym ma dwie ręce i wszystko może się wydarzyć. Wydaje mi się, że Wawrzyk byłby trudniejszym rywalem od Rekowskiego, ale przy dobrym przygotowaniu Albert miałby spore szanse na zwycięstwo. Teraz też nie będzie łatwo, ale moim zdaniem Dragon to wygra.

 

Rozmawiał: Krzysztof Domagała, sporteuro.pl

Fot. paco.pl

DAWSON, BUTE, PASCAL? ANDRZEJ FONFARA CHCE ZŁOWIĆ GRUBĄ RYBĘ

fonfara_andrzej12

Andrzeja Fonfarę interesują już tylko największe wyzwania. Najbliższym rywalem może zostać ktoś z trójki: Chad Dawson, Lucian Bute, Jean Pascal.

Nękając Adonisa Stevensona w drugiej fazie walki, urywając mu cztery-pięć rund i kładąc na deski w dziewiątej, Andrzej Fonfara zawiesił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. I nie zamierza jej obniżać. Po arcytrudnym starciu z mistrzem świata WBC, uchodzącym za najlepszego pięściarza kategorii półciężkiej (przynajmniej do sobotniej potyczki w Montrealu), teoretycznie powinno być już z górki. Tym bardziej, że w rachubę raczej nie wchodzi konfrontacja z piekielnie silnym Siergiejem Kowaliowem (mistrz WBO), a Bernard Hopkins (mistrz IBF, superczempion WBA) w drugiej połowie roku ma skrzyżować rękawice ze Stevensonem.

Trzech kandydatów
26-letni Fonfara napsuł Kanadyjczykowi więcej krwi niż kilku poprzednich rywali razem wziętych, co rzecz jasna przełożyło się na jakość widowiska. Stephen Espinoza, szef sportu w transmitującej pojedynek telewizji Showtime, ostro rywalizującej z HBO o wpływy w amerykańskim boksie, po ostatnim gongu nie zwlekał z gratulacjami. Wątpliwe, aby stacja nie dążyła do dalszej promocji „Polskiego Księcia” z Chicago na swojej antenie.

– Nie mamy wobec Showtime zobowiązań i teoretycznie możemy rozważać inne rozwiązania. Na pewno Andrzeja chciałaby pokazać także telewizja HBO, ale sądzę, że najkorzystniejszą ofertę będzie miała Showtime. Na jej galach występują najlepsi w wadze półciężkiej (poza Kowaliowem, który walczy na HBO – przyp. red.), a mają się tam przenieść również Chad Dawson, Lucian Bute i Jean Pascal. Każdego z tych trzech pięściarzy bierzemy pod uwagę jako najbliższego rywala Andrzeja – mówi Marek Fonfara, brat i menedżer pięściarza.

W narożniku bez zmian
Przed starciem ze Stevensonem pojawiały się opinie, że Fonfara nie czyni należytych postępów pod okiem Sama Colonny. Zmiana szkoleniowca nie jest brana pod uwagę. – To decyzja Andrzeja, ale ja nie widzę nikogo innego na miejscu Sama. Brat jest z nim zżyty, a najważniejsze, że w Montrealu zaprezentował wszystko, co powinien był zaprezentować – zaznacza Marek Fonfara.

POTENCJALNI PRZECIWNICY FONFARY:

Chad Dawson
USA, 31 lat. Były mistrz WBC. Po ciężkim nokaucie z rąk Adonisa Stevensona (1. runda) nie wychodził na ring. Związał się z menedżerem Alem Haymonem, co oznacza, że będzie walczył na galach Showtime.

Lucian Bute
Rumunia, 34 lata. Ulubieniec kanadyjskiej widowni. Po błyskotliwej karierze w wadze superśredniej (mistrz IBF w latach 2007-2012) przeniósł się do półciężkiej. Numer jeden na liście życzeń Fonfary.

Jean Pascal
Kanada, 31 lat. Podobnie jak Stevenson, urodził się na Haiti. Były mistrz WBC. W styczniu wysoko wypunktował Bute, a we wrześniu ma się zmierzyć z Tavorisem Cloudem. Następny może być Fonfara.

Tavoris Cloud
USA, 32 lata. Były mistrz IBF. Rok temu stracił tytuł na rzecz Bernarda Hopkinsa, a następnie żadnych szans nie dał mu Stevenson. Aby uratować karierę, musi wznieść się na wyżyny i pokonać Pascala.

Bejbut Szumenow
Kazachstan, 30 lat. Miesiąc temu stracił pas WBA w unifikacyjnej konfrontacji z Hopkinsem. Pojedynek pokazywała stacja Showtime. Nie można wykluczyć, że były mistrz dostanie jeszcze jedną szansę.

Cedric Agnew
USA, 27 lat. W walce transmitowanej przez HBO nie sprostał mistrzowi WBO Siergiejowi Kowaliowowi. Może się jednak okazać, że po pierwszej porażce w karierze poszuka łatwiejszych rywali niż Fonfara.

Jürgen Brähmer
Niemcy, 35 lat. Regularny mistrz WBA. Walczy jedynie na własnym podwórku, gdzie promotorzy rzadko wystawiają go na ciężką próbę. Może w ramach odwrócenia tendencji złożyliby propozycję Fonfarze?

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

ANDRZEJ FONFARA: ROK, DWA I ZAŁOŻĘ PAS MISTRZA ŚWIATA

Fonfara146

W ostatnią sobotę Andrzej Fonfara przegrał z Adonisem Stevensonem walkę o pas mistrza świata wagi półciężkiej federacji WBC. W Montrealu Polak był na deskach, Kanadyjczyk też. Mimo przegranej „Polski Książę” z Chicago zrobił sobie znakomitą reklamę i w bokserskim światku mówi się o nim coraz więcej.Niewykluczone, że 26-latek szybko dostanie kolejną szansę walki o pas. Jednak na razie pięściarz zamierza odpocząć, a niebawem pojawi się w Polsce.

- Trudno było pana złapać pod telefonem po walce z Adonisem Stevensonem.
Andrzej Fonfara: Zmęczony byłem po tych dwunastu rundach. Trzeba było odpocząć. Spędziłem więc trochę czasu w gronie przyjaciół, a w poniedziałek wróciłem do Chicago. Teraz, gdy pan dzwoni, właśnie się obudziłem. Powoli będę zbierał siły i wezmę się za trening.

- Po walce nie chciał pan przyjąć gratulacji za dobrą postawę. Teraz ocenia się pan już mniej surowo?
AF: Ciągle nie widziałem walki, więc nie mogę na chłodno opowiedzieć o dobrych i złych momentach, choć były pewnie takie i takie. Wiadomo jednak, że przegrałem. Porażka boli, jaka by ona nie była. Stevenson był na deskach, ja też i ja przegrałem. Ale ja jeszcze wrócę.

- Dał pan kibicom to co lubią najbardziej, bo pojedynek cały czas trzymał w napięciu.
AF: Zapowiadaliśmy to przecież podczas konferencji prasowych (śmiech). A ja zawsze walczę emocjonalnie i daję z siebie wszystko. Chciałem dać dobry show i mam nadzieję, że ludziom się podobało, więc już teraz zapraszam na mój kolejny pojedynek.

- Za panem porażka, z której może jednak wypływać dużo pozytywnych wydarzeń, bo już teraz mówi się, że szybko wróci pan do poważnych walk. Większość ekspertów oceniła pana bardzo ciepło, przede wszystkim za wielkie serce.
AF: Pojawiło się kilka ofert zaraz po walce. Chodzi o pięściarzy z górnej półki, ale poczekajmy, nie chcę zdradzać szczegółów. Muszę ochłonąć, dać czas mojemu łukowi brwiowemu, żeby się zagoił, a później budujemy formę od nowa, przede wszystkim tę mentalną. A ja jestem gotowy na najlepszych. Teraz już mniej więcej wiem jaki to poziom. Mierzyłem się z Glenem Johnsonem, Gabrielem Campillo i kilkoma innymi mocnymi rywalami, ale poziom mistrzowski to co innego. Dzisiaj już to wiem, a doświadczenie, które zebrałem tylko mi pomoże.

- Wraca pan myślami do dziewiątej rundy? Miał pan wtedy Stevensona na deskach i ciągle wielu się zastanawia czy nie lepiej byłoby ruszyć wtedy do bardziej zdecydowanego ataku.
AF: Wracam, wracam, nie będę ukrywał. Nawet lecąc do domu myślałem, czy nie można było dać więcej. Nie chciałem jednak chaotycznie atakować, bo czułem, że nie był tak bardzo naruszony, że mógłby mnie skontrować. Liczyłem, że w następnych rundach dokończę walkę, ale Stevenson wrócił i pokazał, dlaczego jest mistrzem. Poza tym, teraz to tylko gdybanie, choć na pewno mam różne myśli. A może nokdaun w pierwszej rundzie mnie zblokował? Sam nie wiem…

- Często po porażce mówi się, że pięściarz potrzebuje walki na przetarcie.
AF: Zobaczymy, zależy od ofert. Nie uważam, żebym potrzebował przetarć. Nie schodzę z wysokiego poziomu. Jedyne czego potrzebuję to odpoczynek i świeżość, a później wchodzę znowu na najwyższy poziom.

- Wraca pan w tym roku?
AF: Na pewno, myślę, że przed świętami. Nie wiem jednak jaka to będzie walka. O pas? Nie wiem, naprawdę. Może jednak rankingowa, która przybliży mnie do kolejnego starcia o pas. Kiedy już dojdę do kolejnej takiej szansy, będę chciał wygrać.

- Pojawiło się nazwisko Jeana Pascala, choć ten ma walczyć we wrześniu z Tavorisem Cloudem.
AF: Słyszałem o Pascalu, ale też o Lucianie Bute. Zobaczymy. A może wrócę do Kanady walczyć? Naprawdę jest kilka nazwisk i możliwości. Tylko teraz za wcześnie, żeby o tym mówić.

- A kiedy odwiedzi pan Łazienkowską z pasem mistrza świata?
AF: Jak go zdobędę. A tak serio – szansa była duża i trochę jestem podłamany, że nie wyszło. Jednak co się nie odwlecze… Rok, dwa i pas będzie. Trochę mi się oddalił, ale może za jakiś czas będziemy rozmawiali po takim wygranym pojedynku.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

ANDRZEJ FONFARA BEZ PASA ALE POKAZAŁ WIELKI BOKS

fonfara_andrzej12

Andrzej Fonfara (25-3, 15 KO) co prawda nie zdobył tytułu mistrza świata federacji WBC wagi półciężkiej, ale nieźle pogonił faworyzowanego Adonisa Stevensona (24-1, 20), rzucając go nawet na deski. Przegrał, za to zostawił po sobie znakomite wrażenie i na pewno wkrótce dostanie kolejną szansę!

Pierwszy jak to zwykle bywa do ringu wyszedł pretendent. Polak wyglądał na pewnego siebie i niezwykle zdeterminowanego, ale między linami za moment pojawił się równie naładowany champion.

Obaj w poprzednich dniach odgrażali się, że od początku będą polować na nokaut i rzeczywiście obyło się bez żadnych podchodów. Andrzej zaczął mocno – po dwóch prawych po dole dosięgnął mistrza długim prawym na górę. Niestety w połowie rundy Stevenson doskoczył z akcją prawy-lewy, po jakiej nasz rodak wylądował na deskach. Przez ponad minutę Fonfara bronił się przed huraganowymi atakami mistrza, ale przetrwał. I zaraz po gongu znów ruszył do przodu. Nokaut wisiał w powietrzu. Andrzej radził sobie naprawdę dobrze. Do prawej ręki dołożył jeszcze lewy sierp i druga odsłona była już wyrównana. Widać było różnicę szybkości na korzyść „Supermana”, za to Polak wywierał nieustanny pressing.

W trzecim starciu „Polski Książę” z Chicago punktował mistrza lewą ręką, na co ten odpowiedział dwoma, za to bardzo mocnymi lewymi sierpami. Czwarta odsłona także była zażarta i wyrównana. Obrońca tytułu coraz częściej szukał korpusu naszego rodaka, lecz też inkasował jego ciosy, szczególnie długi lewym prosty.

Niestety w 70. sekundzie piątej rundy Stevenson pociągnął mocnym lewym po dole, doprowadzając challengera do drugiego nokdaunu. Polak z grymasem bólu powstał na osiem, zacisnął zęby i pomimo wyraźnego kryzysu aż do gongu próbował się odgryzać. Nawet chował się momentami za podwójną gardą, starając się przyjąć cios na blok i odpowiedzieć swoim uderzeniem.

Przez pierwszą połowę szóstej rundy Andrzej znów radził sobie doskonale, jednak kolejny mocny lewy na korpus aż zgiął go w pół. Stevenson rzucił się na swoją ofiarę, ale Polak wszystko ustał i dzielnie kontynuował potyczkę. W siódmej odsłonie Andrzej jeszcze trochę ciosów zainkasował, lecz niczym czołg parł do przodu, nie zważając na wszystkie trudności.

Kibice zgromadzeni w Bell Centre w Montrealu przecierali oczy ze zdziwienia w ósmej rundzie, kiedy znany kibic warszawskiej Legii gonił po ringu mistrza i coraz bardziej dochodził do głosu. I stało się! Na początku dziewiątego starcia prawy krzyżowy Fonfary rzucił Kanadyjczyka na deski. Ten zdołał powstać na osiem. Klinczami i desperacką obroną dotrwał do przerwy, ale człowiek z misją – Andrzej Fonfara, zaraz po gongu na dziesiąte starcie znów ruszył do ofensywy. Tylko że Adonis jak na „Supermana” przystało przełamał kryzys, dominując nad Polakiem w końcówce tego fragmentu. – Nie poluj na jeden cios, tylko bij kombinacjami – krzyczał w narożniku Sam Colonna do chłopaka spod Warszawy. Ale Stevenson złapał drugi wiatr w żagle i to on dyktował warunki. Zdeterminowany Fonfara przed ostatnią, dwunastą rundą jeszcze zachęcał kibiców do głośniejszego dopingu i ruszył na wojnę. Wojnę na totalne wyniszczenie. Zwycięzcy nie było – wygranymi byli obaj, a przede wszystkim boks! Sędziowie punktowali jednogłośnie – dwukrotnie 115:110 oraz 116:109, wszyscy na korzyść obrońcy tytułu.

- Trafił mnie mocno, ale powstałem i wróciłem, udowadniając światu iż jestem prawdziwym mistrzem – powiedział tuż po zakończeniu bardzo trudnego pojedynku Adonis Stevenson. – W drugiej rundzie zraniłem rękę, więc musiałem używać więcej głowy do boksowania. To była dobra walka, zaś Fonfara to prawdziwy twardziel. To świetny zawodnik i jeszcze będzie mistrzem świata. Teraz bez problemu zaakceptuję wyzwanie Bernarda Hopkinsa odnośnie unifikacji tytułów. To mogłaby być moja kolejna walka, choć z Siegiejem Kowaliowem też spotkam się bez problemu – dodał „Superman”.

- Czułem te jego uderzenia, ale mam serce do walki, dlatego walczyłem dalej. Dziś lepszy był Stevenson, jednak pewnego dnia zostanę jeszcze mistrzem świata – powiedział tuż po zakończeniu pojedynku Andrzej Fonfara. – Była szansa na dokończenie dzieła zniszczenia, lecz nie chciałem się też zbytnio podpalać, bo przecież Stevenson mógł mnie skontrować jakimś ciosem. Doszedł do siebie i wrócił, bo jest prawdziwym championem. Nie przyjmuję gratulacji, ponieważ te mógłbym przyjmować tylko jeśli bym wygrał – dodał dzielny pretendent.

źródło: bokser.org

ANDRZEJ FONFARA NIE KLĘKA PRZED SUPERMANEM

Polski pretendent do tytułu mistrza świata WBC wagi półciężkiej przed starciem ze znakomitym Adonisem Stevensonem jest skazywany na pożarcie, lecz ani myśli składać broni.

Bardzo rzadko się zdarza, że polski pięściarz znajduje się w tak ekskluzywnym otoczeniu. Pojemna (16–23 tysiące miejsc) hala Bell Centre w Montrealu, efektowna oprawa, transmisja na antenie Showtime – obok HBO najważniejszej telewizji transmitującej boks w Ameryce, pas mistrza świata prestiżowej federacji, w prestiżowej kategorii wagowej. I wreszcie przeciwnik – pięściarz roku 2013 według „The Ring” (w głosowaniu kibiców zwyciężył Giennadij Gołowkin) i „Sports Illustrated”, autor najbardziej spektakularnego nokautu, reprezentowany przez najbardziej wpływowego człowieka w świecie boksu, menedżera Ala Haymona. Adonis Stevenson – Andrzej Fonfara. To będzie grane w nocy z soboty na niedzielę polskiego czasu.

Zabiorą pas do Chicago?
Starcie Polaka z urodzonym na Haiti Supermanem obejrzy każdy kibic na świecie, który interesuje się boksem nie tylko od wielkiego dzwonu. 26-letni Fonfara może wywrócić do góry nogami całą hierarchię wagi półciężkiej, zdominowanej przez Stevensona po rewelacyjnym ubiegłym roku. 36-letni Kanadyjczyk otwiera ranking „The Ring” w kategorii z limitem 175 funtów (ok. 79,4 kg) i coraz głośniej puka do „10″ zestawienia najlepszych pięściarzy bez podziału na kategorie. Jeżeli wygra dwie najbliższe walki – z Fonfarą i unifikacyjną, planowaną na drugą połowę roku konfrontację z Bernardem Hopkinsem (mistrz IBF i WBA), na tej liście z pewnością się znajdzie.

Polak z Chicago jest skazywany na pożarcie, co najlepiej obrazują spoty promujące transmisję. Na pierwszym planie zazwyczaj jest wizerunek Stevensona i trudno nie odnieść wrażenia, że trwa przygotowywanie gruntu pod pojedynek z Hopkinsem. Włodarze Showtime zapewne nie mieliby nic przeciwko, gdyby Adonis się po Fonfarze „przejechał” – podobnie jak po Chadzie Dawsonie, Tavorisie Cloudzie i Tonym Bellew. Wymienionych rywali Superman bił jeszcze ku uciesze widzów HBO.

Najważniejsze, że o grzebaniu własnych szans nie chce słyszeć Fonfara. Atmosfera w polskim obozie jest bardzo bojowa. – Andrzej jest w gazie. Naszym zdaniem jest najlepszym przeciwnikiem Stevensona od dłuższego czasu. Dawson, Cloud, Bellew – żaden z nich nie był tak młody, silny i głodny sukcesu. Andrzej jest doskonale przygotowany fizycznie i mentalnie. Uderza z siłą konia. Czuję, że „zdejmie” Adonisa, a w niedzielę wrócimy do Chicago z pasem mistrza świata WBC – przekonuje nas Marek Fonfara, brat i menedżer Andrzeja.

Rapują dla Fonfary
Pretendentowi otuchy dodaje w Montrealu również Artur Boruc. Bramkarz piłkarskiej reprezentacji Polski zamieszkał w tym samym hotelu i będzie towarzyszył Fonfarze do ostatnich chwil przed walką. – Artur zakończył sezon, więc znalazł dla nas parę dni, za co bardzo mu dziękuję. Jego przylot omówiliśmy już dawno temu – mówi nasz pięściarz. – To dobrzy kumple, potrafią rozmawiać nawet codziennie przez Skype. Poznaliśmy się z Arturem kilka lat temu przez wspólnego przyjaciela. Kiedyś spędziliśmy razem wakacje w Kalifornii – opowiada Marek Fonfara.

O koledze pamiętali też warszawscy raperzy Bilon, Żary i Kaczy, podobnie jak pięściarz i Boruc sympatyzujący ze stołeczną Legią. Utwór „Andrzej Fonfara” ma popłynąć z głośników, gdy Polak będzie w drodze z szatni na ring. Tam najważniejszym pomocnikiem zostanie trener Sam Colonna, który dziewięć lat temu stał w narożniku zdobywającego pas WBC wagi półciężkiej Tomasza Adamka. Czy po „Góralu”, Dariuszu Michalczewskim i Krzysztofie Włodarczyku doczekamy się czwartego mistrza świata w boksie zawodowym? Przed najważniejszą dla pięściarza próbą Fonfara stanie jako dwunasty Polak. Podobnie jak przed wieloma potyczkami poprzedników, logika podpowiada, że o sprawienie sensacji będzie niezwykle trudno.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

SAM COLONNA WIERZY, ŻE FONFARA ZNOKAUTUJE STEVENSONA

Sam Colonna wierzy, że równo po dziewięciu latach znów doprowadzi pięściarza z Polski do tytułu mistrza świata WBC. Walka Fonfara – Stevenson już w sobotę.

Piąty raz Sam Colonna poprowadzi polskiego zawodnika w pojedynku o mistrzostwo świata. Po dyskusyjnym remisie Andrzeja Gołoty z Chrisem Byrdem i punktowej porażce z Johnem Ruizem oraz szybkim nokaucie z rąk Lamona Brewstera, a także zwycięskim boju Tomasza Adamka z Paulem Briggsem, w sobotę przyjdzie czas na Andrzeja Fonfarę. W Montrealu szkoleniowiec i jego podopieczny spróbują wyrwać Adonisowi Stevensonowi pas federacji WBC w kategorii półciężkiej – ten sam, który 21 maja 2005 roku, a więc dokładnie dziewięć lat temu, założył Adamek po wspomnianej wojnie w Chicago.

Amerykański trener odpowiedział na pytania Przemysława Osiaka z „Przeglądu Sportowego” o…

Adonisa Stevensona
Andrzej zmierzy się z najlepszym pięściarzem wagi półciężkiej na świecie. Stevenson znakomicie się porusza, ma doświadczenie, dysponuje niszczącą siłą, jest wszechstronnie wyszkolony. Pod względem umiejętności i aktualnych możliwości przewyższa pozostałych mistrzów, Sergieja Kowaliowa (WBO) i Bernarda Hopkinsa (IBF, WBA). Od dawna żaden przeciwnik nie jest w stanie wytrwać z nim pełnego dystansu. Najbliżej był Donovan George. Dał się złamać dopiero w 12. rundzie. Byłem w jego narożniku.

Walkę Stevenson–George
Pojedynek odbył się dwa lata temu w hali Bell Centre, a więc dokładnie tam, gdzie Stevensona spróbujemy zatrzymać z Andrzejem. Donovan to pięściarz z Chicago. Wielokrotnie sparował z Fonfarą, na przykład przed starciem… ze Stevensonem. Andrzej udawał mańkuta, chociaż jest praworęczny. W ringu Donovan walczył jak lew. Stevenson złamał mu żebro, ale nie mógł go znokautować, choć poprzednich i późniejszych rywali kładł bez problemu. Czapki z głów. Donovan oczywiście podzielił się doświadczeniami z Andrzejem. Również ja jestem o wiele mądrzejszy. Choć byłem tylko asystentem głównego trenera – był nim ojciec Donovana – wyniosłem dużą wiedzę, którą dziś przekazuję Andrzejowi. Nie wiem o Stevensonie wszystkiego, ale widziałem z bliska każdą z dwunastu rund. To ważne i lepsze od oglądania walk przeciwnika na taśmie.

Strategię na walkę
Tłumaczyliśmy Andrzejowi, w jaki sposób zneutralizować największe atuty Stevensona. Teraz najwięcej zależy od niego. Musi zrobić swoje. Jeśli okaże się, że nas posłuchał, poradzi sobie. Adonis i jego trener Javan Hill na pewno wiedzą o potężnym uderzeniu Andrzeja z prawej ręki, ale niech nie zapominają, że mocno przyłożyć umie także z lewej. Z Georgeem Stevenson walczył w limicie wagi superśredniej (76,2 kg). Fonfara będzie cięższy (limit 79,4 kg), więc siłą rzeczy będzie uderzał z większą mocą. Wierzę w tę siłę. Od początku Andrzej musi być bardzo czujny – nie zostawać w miejscu, dużo i szybko chodzić, unikać ciosów, ruszać głową i kontrować. Nie możemy dopuścić, aby Stevenson przejął kontrolę nad walką, bo nie będzie to dla nas udany wieczór. To my musimy kontrolować sytuację!

Wynik
Walka zakończy się przed czasem. Albo my znokautujemy Adonisa, albo on nas. Moja osobista prognoza: zwycięstwo Fonfary przez KO w 9-10 rundzie. Aby tak się stało, Andrzej musi zaprezentować nie 80-90, ale 100 procent swojego potencjału. Inaczej Stevensona pokonać się nie da.

Andrzeja Gołotę
Zawsze musiał pojawić się powód, który sprawił, że wygranie ważnej walki okazywało się niemożliwe. Tytuł mistrza świata wagi ciężkiej był po prostu nie dla Andrzeja, choćby najbardziej na niego zasługiwał. Dziesięć lat temu zremisował z Byrdem, a wielu ludzi do dziś powtarza, że powinien był wygrać. Byliśmy przekonani o zwycięstwie i podczas ogłaszania werdyktu nie mogliśmy uwierzyć w to, co słyszymy. Ruiza, pół roku później, w mojej opinii Andrzej też wypunktował, lecz nie w opinii sędziów. Zdarzało się też, że przeszkadzała mu własna psychika.

Walkę z Brewsterem
Andrzej nie lubił tłumu. Kiedy wychodził na ring przed wielką publicznością, działo się z nim coś niedobrego. Myślę, że przełożyło się to na fakt, że walka w United Center trwała ledwie pięćdziesiąt sekund. Ale to nie wszystko. Podobnie jak osiem lat wcześniej, przed starciem o pas WBC z Lennoksem Lewisem – wtedy byłem jedynie trenerem pomocniczym, w ringu znaleźli się też Lou Duva, Ronnie Shields i Roger Bloodworth – Andrzej przekonywał nas, że mamy mnóstwo czasu. Wróciłem do szatni po walce Adamka z Briggsem. Andrzej brał masaż i powtarzał jeszcze nie czas na rozgrzewkę. Zaraz po jej rozpoczęciu wpadła jakaś kobieta z krzykiem, że za chwilę musimy wychodzić na ring. Wyszliśmy. Okazało się, że w tunelu prowadzącym na halę musieliśmy spędzić… siedemnaście minut. Nie dość, że Andrzej nie było rozgrzany, to jeszcze skutecznie wychłodziła go klimatyzacja. Gdy wreszcie znaleźliśmy się w ringu, niebawem trzeba było z niego schodzić…

Walkę Adamek–Briggs
Miesiąc przed walką Tomek złamał nos. Wystarczyło, że sparingpartner dotknął go lewym prostym, a po twarzy zaczynał spływać strumień krwi. Myśleliśmy o odwołaniu walki, ale Adamek powiedział stanowcze nie. Udowodnił, że jest prawdziwym wojownikiem. Walka okazała się rewelacyjna, była jedną z najlepszych w 2005 roku. Zużyliśmy cztery ręczniki, każdy w całości nasiąkł krwią. Jej zapach czułem przez trzy kolejne dni.

Andrzejów Gołotę i Fonfarę
Gołota miał ogromny potencjał i wielki talent, być może nawet jeden z największych spośród wszystkich największych pięściarzy wagi ciężkiej. Był jednym z najlepiej wytrenowanych i oszlifowanych pięściarzy ze światowej czołówki, jednak zawsze coś zatrzymywało go w drodze po zwycięstwo. Nawet gdy wygraną miał już praktycznie w kieszeni, jak choćby w obu starciach z Riddickiem Boweem, musiało się zdarzyć coś, co go tej wygranej pozbawiło. Do dziś nie rozumiem, dlaczego uderzał poniżej pasa. Mógł zrobić wszystko – klinczować, przytrzymać, uciekać, unikać ciosów – ale dlaczego faulował? Wracamy do punktu wyjścia – do niego nie pasowało słowo zwycięski i już. Fonfara? Umiejętności mu nie brakuje, ale w porównaniu z Gołotą ma przede wszystkim silniejszą psychikę. Nie wyobrażam sobie, aby spanikował w Montrealu. Wielka widownia jeszcze bardziej go pobudza i motywuje, dzięki niej może się zaprezentować lepiej. On kocha publiczność. Jeśli zaś pojedynek przybierze dramatyczny obraz, Fonfara nie zwariuje i nie popełni jakiegoś głupstwa. Nie jest szaleńcem, w którego czasem potrafił się zamienić Gołota.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

EFEKTOWNY BOKS SZYMAŃSKIEGO I POTWIERDZENIE KLASY ŁASZCZYKA W ŚLESINIE

szymanski

W głównej walce wieczoru gali boksu zawodowego w Ślesinie Patryk Szymański (11-0, 6 KO) znokautował Andrieja Abramenkę (20-6-2, 4 KO), zdobywając przy okazji międzynarodowy pas organizacji WBF oraz pas Mistrza Polski w wadze junior średniej. Początek był nerwowy, a Patryk wyglądał jakby chciał pójść na wymianę cios za cios, by udowodnić rywalowi, że jest od niego po prostu silniejszy. W drugiej rundzie wydłużył dystans i polował prawym krzyżowym. Już w trzecim starciu trafił takim ciosem, choć Abramenka jeszcze ustał. W czwartym znów prawy krzyżowy i tym razem nie obyło się bez liczenia. W piątej odsłonie młody Polak kontynuował szturm, jednak koniec nadszedł dopiero w szóstek, gdy po kilku ciosach na górę nagle wystrzelił prawym po dole, nokautując twardego Białorusina.

Kamil Łaszczyk (17-0, 7 KO) wypunktował dzielnego Tuomo Eronena (13-3, 5 KO) i zdobył wakujące pasy Mistrza Polski oraz WBF kategorii piórkowej. Od początku zarysowała się przewaga szybkości u Polaka, który dodatkowo dzięki niezłej pracy nóg pozostawał nieuchwytny dla walecznego Fina. Ten był trudny do trafienia na górę, dlatego Kamil często w początkowej fazie bił prawym po dole. W piątym starciu Łaszczyk podkręcił jeszcze tempo i coraz mocniej spychał Eronena do defensywy. Wciągnął go również na kontrę prawy na prawy, o co w narożniku długo prosił Piotr Wilczewski. W szóstej odsłonie Kamil konsekwentnie rozbijał przeciwnika przy linach. Składał serie w ciosy słabsze, które kończył zawsze mocnym uderzeniem. Fin po wyraźnym kryzysie w rundzie szóstej, w siódmej rzucił się do odrabiania strat. W końcówce jednak Kamil znów zaznaczył swoją przewagę i po odchyleniu huknął celnym prawym krzyżowym. W ósmej rundzie obaj chyba łapali drugi oddech, jednak w dziewiątej znów do głosu doszedł pięściarz stajni Global Boxing. Robił co mógł w ostatnich minutach by zakończyć pojedynek przed czasem, lecz Eronen nie tylko się nie przewracał, ale nawet co jakiś czas próbował dzielnie ripostować. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie typowali przewagę wrocławianina w stosunku 120:108.

Szóste zawodowe zwycięstwo zanotował Michał Gerlecki (6-0, 3 KO), który z porozbijaną twarzą odprawił Marko Benzona (8-7, 4 KO). Polak początkowo kontrolował swojego przeciwnika lewym prostym, lecz już w końcówce pierwszej rundy po przypadkowym zderzeniu głowami pękł mu prawy łuk brwiowy. Narożnik, w którym stał Marcin Rekowski oraz promotor Mariusz Grabowski na szczęście zatamował krew i Michał wrócił do gry. Benzon strzelał obszernymi, ale mocnymi sierpami. Był trochę chaotyczny, jednak przy linach groźny. Gerlecki miał wszystko pod kontrolą, ale w ostatnich sekundach trzeciego starcia po kolejnym zderzeniu głowami pękła ma druga powieka. Ostatnie trzy minuty to już nerwowa jatka na środku ringu. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Gerleckiego 39:37 i dwukrotnie 39:38.

Nikodem Jeżewski (7-0-1, 5 KO) zastopował niewygodnego Marko Rupcicia (3-7-1, 1 KO). Polak od początku skoncentrował się przede wszystkim na pressingu. Z kolei jego przeciwnik boksował na wstecznym, ograniczając się do lewego prostego. W końcówce trzeciej rundy Jeżewski wystrzelił błyskawicznym prawym krzyżowym na szczękę, posyłając Chorwata na deski. Ten jednak szybko się poderwał, a za moment zabrzmiał gong na przerwę. Po niej Nikodem ruszył już jak po swoje. Zamiast na górę, uderzył prawym hakiem w okolice żeber i Rupcić przyklęknął, dając wyliczyć się do ośmiu. Kilkadziesiąt sekund później poprawił tą samą akcją i było już po wszystkim.

Tomasz Duszak (5-0-1, 2 KO) wypunktował sprowadzonego w ostatniej chwili Jakuba Wójcika (1-4-1, 1 KO). Silny fizycznie Wójcik był wolniejszy, za to w pierwszych minutach groźnie wciągał na pojedyncze sierpy. Duszak wykorzystując swoje warunki fizyczne szachował go lewym prostym, a gdy już miał rywal przy linach dodawał lewy hak w okolice wątroby bądź prawy podbródek. Niestety Tomek, który wygrał pewnie, zawiódł tym razem, boksując szczególnie w końcówce chaotycznie. Po ostatnim gongu sędziowie zgodnie typowali jego przewagę 40:36.

Trwa dobra passa doświadczonego na ringach zawodowych Sebastiana Skrzypczyńskiego (11-8, 5 KO). Pochodzący z Kalisza pięściarz zanotował czwartą wygraną z rzędu, wygrywając jednogłośnie na punkty z Białorusinem Dzianisem Makarem (4-22-1, 3 KO). Sędziowie punktowali zwycięstwo Skrzypczyńskiego 60-55, i dwa razy 59-55. Pochodzący z Poznania  Dawid Knade (2-1), walcząc na dystansie 4. rund, pokonał jednogłośnie na punkty Viktora Geliena (0-6). Niepokonany Michał Ludwiczak (10-0, 4 KO) dopisał dzisiaj do rekordu kolejne zwycięstwo, wygrywając jednogłośnie na punkty ze Słowakiem Władimirem Pakanikiem (0-3). Pochodzący z Rudy Śląskiej Robert Talarek (5-4-2, 2 KO) pokonał jednogłośnie na punkty Michała Szebestika (1-10-1).

źródło: bokser.org

[fot. Kasia Niedźwiecka ©]

TRENER STEVENSONA: PRAWA RĘKA BĘDZIE NIEBEZPIECZNĄ BRONIĄ FONFARY

- Nie zadowala nas wygrana na punkty. Interesuje nas jedynie nokaut. Taki cel zakładamy szykując się do boju z każdym kolejnym rywalem – mówi Javan „Sugar” Hill, trener Adonisa Stevensona. 24 maja pas mistrza świata WBC wagi półciężkiej Kanadyjczykowi spróbuje odebrać Andrzej Fonfara.

W przyszłą sobotę 36-letni Adonis Stevenson, największe objawienie 2013 roku w boksie zawodowym, wyjdzie na ring w Montrealu, aby po raz trzeci bronić odebranego Chadowi Dawsonowi tytułu mistrza świata WBC wagi półciężkiej. O pojedynku z Andrzejem Fonfarą i ewentualnej konfrontacji z czempionem IBF i WBA Bernardem Hopkinsem rozmawiamy ze szkoleniowcem Kanadyjczyka. Javan Sugar Hill to wychowanek i następca wybitnego Emanuela Stewarda, twórcy legendy bokserskiej sali Kronk Gym w Detroit, gdzie pod jego okiem trenowali m.in. Thomas Hearns, Julio Cesar Chavez, Evander Holyfield i Lennox Lewis.

- Kiedy po raz pierwszy zetknął się pan z Adonisem Stevensonem?
Javan „Sugar” Hill: Mój wujek i nauczyciel Emanuel Steward przyprowadził go do Kronk Gym na początku 2012 lub pod koniec 2011 roku. Powiedział mi wtedy: mam tu faceta, którego szukaliśmy. Przed śmiercią zdążył poprowadzić go w dwóch walkach. Ja w charakterze głównego trenera stanąłem w jego narożniku w październiku 2012 roku, w potyczce z Donovanem George’em. Emanuel umarł trzynaście dni później.

- Wzoruje się pan na nim?
JH: Naturalnie. Emanuel miał dwie córki, ale nigdy nie urodził mu się syn. Dlatego traktował mnie po ojcowsku. Z własnym ojcem nie miałem kontaktu, bo wyjechał z Detroit. Boks to całe moje życie. Już jako szkrab przesiadywałem w Kronk Gym, z bliska obserwując całą jego potęgę lat 80. i 90. Sam boksowałem jako amator. Chciałem się rozwijać, lecz na przeszkodzie stanęła kontuzja ręki. Lekarz uznał, że problem da się rozwiązać, ale operacja może go jeszcze pogłębić. Postanowiłem zostać trenerem, tak jak wujek. Pierwszych bokserów zacząłem szkolić w 1997 roku. W międzyczasie pracowałem jako policjant, ale to już historia. Po śmierci Emanuela jestem zobowiązany, aby codzienną pracą pielęgnować stworzoną przez niego legendę i markę Kronk Gym.

- W pierwszej walce pod pana okiem Stevenson wygrał eliminator federacji IBF, ale zamiast z jej mistrzem w kategorii super średniej Carlem Frochem, w czerwcu 2013 roku stanął do walki o pas WBC wagi półciężkiej z Chadem Dawsonem.
JH: Na pewno nie było tak, że Adonis obawiał się Frocha i przed nim uciekł. Promotor Yvon Michel zapytał mnie, czy wystawię Stevensona przeciwko Dawsonowi. Odpowiedziałem twierdząco. Pamiętałem Chada, bo jego też Emanuel szkolił kiedyś w Kronk Gym. Pewnego razu nawet rozmawialiśmy na jego temat. Steward stwierdził, że Stevenson znokautowałby Dawsona. Wiedziałem, że stoimy przed olbrzymią szansą. Emanuel się nie pomylił. Od tamtej pory mamy mistrza świata.

- Adonis został nim niedługo przed 36. urodzinami. Znane są jego problemy z przeszłości, tajemnicą nie jest 18-miesięczny pobyt za kratkami. Dlaczego mimo wszystko tak długo trwało, zanim świat poznał jego talent?
JH: Przede wszystkim Adonis zaczął uprawiać boks bardzo późno. Mając 21, 22, 23 lata uczył się jeszcze wyprowadzania ciosów, a na zawodowym ringu zadebiutował dopiero jako 29-latek. On wciąż się rozwija. Uczy się i dojrzewa jako pięściarz, mistrz świata, a także jako mężczyzna. W każdej kolejnej walce prezentuje coś nowego, lepszego. Może trudno to dostrzec, gdy szybko nokautuje przeciwnika, ale wierzcie mi – on nadal czyni postępy. Kolejne pojedynki powinny potwierdzić moje słowa.

- W ubiegłym roku pański podopieczny pokonał jeszcze Tavorisa Clouda i Tony’ego Bellew. Andrzej Fonfara poprzeczkę zawiesi wyżej?
JH: Jest przynajmniej na tym samym poziomie co wymienieni pięściarze. To byli twardzi zawodnicy, zaliczani do elity kategorii półciężkiej. Podobnie jest z Andrzejem. Pokonał byłych mistrzów świata – Glena Johnsona i Gabriela Campillo. Widać, że jego obecność w czołówce nie jest dziełem przypadku. Czytałem, że ma doświadczenie z boksu amatorskiego, a i jako zawodowiec stoczył już wiele walk. Rutynę pokazał choćby w starciu z Campillo. Ma bardzo dobry lewy prosty, umie boksować, jest solidny. Został obowiązkowym pretendentem do tytułu IBF. Mógł walczyć z Bernardem Hopkinsem, zmierzy się jednak z Adonisem. Nie mam wątpliwości, że trenuje bardzo ciężko. Wie, że może spełnić swoje marzenia, a każdy bokser śni o mistrzowskim pasie. Reprezentuje też Polskę, co z pewnością też jest dla niego bardzo ważne.

- Wspomniany pojedynek z Campillo długo nie układał się po myśli Fonfary. Przed nokautem Andrzej przegrywał na punkty z byłym mistrzem, podobnie jak Stevenson – mańkutem. Dlaczego polscy kibice powinni wierzyć, że z najlepszym zawodnikiem wagi półciężkiej na świecie według magazynu „The Ring” nawiąże równorzędną walkę?
JH: Andrzej jest twardym facetem, a na przestrzeni całej potyczki miewał przebłyski świadczące o dużym potencjale. W pierwszej rundzie walczył znakomicie, później Campillo wytrącił go z rytmu. Fonfara konsekwentnie trzymał się jednak taktyki, która ostatecznie zdała egzamin. Wiedziałem, że czeka na przeprowadzenie decydującej akcji z użyciem bardzo mocnej prawej ręki, którą odrzucał rywala jeszcze przed nokautem. Właśnie prawa ręka może się okazać bardzo niebezpieczną bronią Fonfary, na co uczulę Adonisa. Mówi się tak o wadze ciężkiej, ale przecież także w kategorii półciężkiej, jak i w każdej innej, walkę może zakończyć jeden cios.

- A czy Stevenson nie okaże się dla Fonfary po prostu zbyt szybki?
JH: O tym przekonamy się dopiero 24 maja wieczorem. Wiem, że Adonis jest świetnym, szybkim i silnym zawodnikiem, ale nie wiem jeszcze na ile jego atuty okażą się skuteczne w konfrontacji z waszym pięściarzem. Fonfary, jak i żadnego innego boksera nie można skreślać tylko dlatego, że rywal dominuje pod względem szybkościowym.

- O umiejętnościach pańskiego podopiecznego Andrzej wypowiada się z dużym uznaniem, ale jeszcze bardziej ceni Siergieja Kowaliowa, mistrza WBO. Z kolei „The Ring” w wadze półciężkiej Rosjanina umieszcza na trzeciej pozycji, za Stevensonem i 49-letnim Hopkinsem, który posiada tytuły IBF i WBA. A jak wygląda pana własny ranking?
JH: W nim rzecz jasna na czele jest Adonis. Drugie miejsce przyznałbym Hopkinsowi, ze względu na jego doświadczenie i fakt, że wśród najlepszych pozostaje od wielu, wielu lat. Niezwykłe, że w tym wieku nadal rywalizuje na najwyższym poziomie. Jednak i Kowaliowowi niczego nie odmawiam. W ubiegłym roku bardzo nam zaimponował i znokautował czterech rywali, podobnie jak Adonis. Nie zawahał się polecieć do Wielkiej Brytanii, gdzie zmiażdżył Nathana Cleverly’ego i odebrał mu pas. Szacunek.

- Nie uciekniemy przed pytaniem o walkę unifikacyjną. Jesteście pewni, że w razie zwycięstwa nad Fonfarą dojdzie do konfrontacji z Hopkinsem o trzy pasy – WBC, WBA i IBF?
JH: Byłoby wspaniale. Walka zapowiada się pasjonująco, pragnie ją zobaczyć mnóstwo ludzi. Wiem, że dla zatwardziałych kibiców numerem jeden jest pojedynek Stevenson – Kowaliow. Jednak ci ludzie, którym boks nie jest aż tak bliski – a oczywiście jest ich znacznie więcej – czekają na walkę z Hopkinsem. Bernard przez wiele lat pracował na swoje nazwisko i w Ameryce cieszy się o wiele większą popularnością niż Kowaliow. Ponadto Siergiej walczy na antenie HBO, a Stevenson przeniósł się do Showtime. Realnie oceniając, na starcie Adonisa z Kowaliowem nie ma wielkich szans.

- Na stronie internetowej The Ring umieszczono ankietę pt. Kto wygra walkę?. 44 procent głosujących odpowiedziało, że Hopkins na punkty, 33 procent – że Stevenson przez nokaut. To są rzeczywiście dwa najbardziej realne warianty? Hopkins nie przegrał przed czasem przez 25 lat zawodowej kariery.
JH: Szczerze? Stawiam, że Stevenson go znokautuje.

- A jak będzie z Fonfarą?
JH: Tak samo. Z Adonisem zawsze trenujemy tak, żeby potem nokautował. Nie zadowala nas wygrana na punkty. Interesuje nas jedynie nokaut. Taki cel zakładamy szykując się do boju z każdym kolejnym rywalem.

- Kowaliow też przegrałby przed czasem?
JH: Najtrudniej znokautować przeciwnika, który stawia na ruchliwość i ucieka przed uderzeniami. O Kowaliowie nie można tego powiedzieć, on nie boi się prawdziwej walki. Nokaut byłby jak najbardziej możliwy.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

ANDRZEJ WAWRZYK BYŁ KROK OD ŚMIERCI. REKOWSKI RYWALEM SOSNOWSKIEGO

wawrzyk_andrzej04

Ostatniego dnia maja w Lublinie Andrzej Wawrzyk miał walczyć z Albertem Sosnowskim. Wystarczyła jednak chwila i prawie pożegnał się ze światem.

W sobotę pięściarz miał wypadek na drodze krajowej numer 7, na odcinku Kielce – Jędrzejów.

– Zostałem wypchnięty przez autobus, który nagle zaczął zmieniać pas. Wszedłem na czołowe zderzenie z innym samochodem. Potem dopiero obudziłem się gdy rozcinali mój samochód, ponieważ miałem zaklinowane nogi. Na pewno mam złamaną nogę, prawdopodobnie także nos. Jak przypominam sobie siłę tego uderzenia, to cieszę się, że żyję – powiedział, a niedzielę dostaliśmy informację, że kierowca autobusu przyznał, że do wypadku doszło z jego winy.

Wawrzyk trafił do szpitala, później przetransportowano go do warszawskiej kliniki Carolina Medical Center. Od razu było wiadomo, że ma pokruszone zęby i złamany nos, ale najpoważniej wygląda sprawa nogi. Kość pęknięta w kilku miejscach, odpryski i pozrywane ścięgna. Dzisiaj wiadomo, że we wtorek Wawrzyk przejdzie operację, a później czeka go co najmniej dziesięć miesięcy przerwy. I nie ma żadnej gwarancji, że wróci do pełnej sprawności, pozwalającej wejść do ringu. O sporcie jednak nie myśli.

Gala, podczas której miał wystąpić jednak się odbędzie. Wawrzyka, byłego pretendenta do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej, w starciu z Albertem Sosnowskim zastąpi Marcin Rekowski. Ten ostatni 26 kwietnia walczył w Legionowie z Oliverem McCallem, ale szybko udało się dojść do porozumienia (rozważano jeszcze ściągnięcie do Polski znanego polskim fanom ze starcia z Tomaszem Adamkiem Nagiego Aguilerę).

W Lublinie oprócz tej walki przewidziano także inne pojedynki, m.in. o mistrzostwo Polski kategorii junior średniej między Rafałem Jackiewiczem a Łukaszem Maćcem , a także występy Ewy Piątkowskiej, Michała Cieślaka i Michała Chudeckiego.

Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

POKAZ BOKSU SULĘCKIEGO W BRODNICY. UDANY POWRÓT SĘKA

sulecki01

W walce wieczoru na gali w Brodnicy Maciej Sulęcki (18-0, 3 KO) stoczył pasjonujący dziesięciorundowy bój z Nicolasem Dionem (11-2, 1 KO). Zwycięski „Striczu” został międzynarodowym mistrzem Polski w wadze super średniej. Punktacja sędziów: 96-92, 98-90 i 100-90. Już w pierwszym starciu Sulęcki rzucił rywala na deski perfekcyjną kontrą z prawej ręki. Francuz był wyraźnie naruszony i wydawało się, że Maciej może go zdemolować w ciągu zaledwie kilkudziesięciu sekund, ale nie udało się wykończyć roboty, a Dion w końcu przezwyciężył kryzys i wrócił do gry. Niestety nokdaun nie wpłynął dobrze na boks Polaka – rozkojarzony Maciek nastawił się na mocne ciosy i przestał boksować za lewym prostym, a jego rywal przeszedł do ofensywy i narzucił swoje warunki. W ringu rozgorzała wojna pełna uderzeń w półdystansie. Szala co chwilę przechylała się na jedną lub drugą stronę, a Sulęckiemu nikt w narożniku nie był w stanie przemówić do rozsądku. Nie ma jednak tego złego, bo na determinacji zawodników z pewnością skorzystali kibice, którzy obejrzeli świetne widowisko. Kiedy w 10. rundzie wydawało się, że w ringu nie wydarzy się już nic dramatycznego, Sulęcki zranił Diona lewym sierpem, szybko poprawił prawym prostym, a następnie zarzucił przeciwnika całą serią ciosów, co skończyło się drugim liczeniem. Na wykończenie roboty niestety zabrakło czasu i Maciej znów był niepocieszony po ostatnim gongu, ale kiedy emocje nieco opadły, z rozbawieniem odparł, że z rzucającym mu wyzwanie Maciejem Miszkiniem (15-2, 4 KO) może walczyć w każdej chwili – nawet teraz.

Dariusz Sęk (20-1-1, 7 KO) wrócił na ring po 11-miesięcznej przerwie i na dystansie ośmiu rund wypunktował Sergieja Demczenkę (14-7, 10 KO). Polak miał przewagę w większości rund, ale doświadczony Ukrainiec postraszył go w samej końcówce, kiedy Darek nie miał już sił. Sędziowie punktowali 80-72, 80-72 i 80-73. Pod znakiem zapytania stoi teraz potyczka z Konni Konradem (20-1, 10 KO) o pas WBO Inter-Continental. Pojedynek może się odbyć 31 maja na gali Felixa Sturma, ale Sęk miał dziś cięższą niż przypuszczał przeprawę, więc być może będzie zmuszony zrezygnować z tej szansy.

W marcu Norbert Dąbrowski (14-2, 6 KO) stoczył świetny pojedynek z Markiem Matyją (5-0, 2 KO) i choć przegrał niejednogłośnie na punkty, jego występ spodobał się kibicom. Dziś w Brodnicy „Noras” zmierzył się z Andrejem Salakhutdzinau (15-4, 5 KO) i wygrał przez techniczną decyzję sędziów po czterech rundach. Karty zostały podliczone przedwcześnie z powodu groźnego rozcięcia, które pojawiło się na czole Białorusina w wyniku przypadkowego zderzenia głowami. Już w pierwszej odsłonie pod prawym okiem Polaka pojawił się ślad walki. Zawodnicy bili się w półdystansie, a większy Dąbrowski – choć momentami zagubiony w obronie – radził sobie dobrze i ciosami na korpus osłabiał nacierającego Salakhutdzinau. Tuż po feralnym zderzeniu głowami jasne stało się, że pojedynek nie potrwa sześciu rund. Sędzia Leszek Jankowiak pozwolił pięściarzom dokończyć starcie, a potem w porozumieniu z lekarzem przerwał walkę. Punktacja sędziów: 40-37, 39-37, 40-36 – jednogłośnie dla Dąbrowskiego.

Znów z doskonałej strony pokazał się Michał Syrowatka (9-0, 2 KO). Były mistrz Polski amatorów po raz czwarty w karierze zawodowej spotkał się z francuskim pięściarzem i tym razem wypadł lepiej niż kiedykolwiek – zwyciężył Ala Edine Moussę (6-4-1, 1 KO) przez nokaut w czwartej rundzie. Syrowatka od pierwszego gongu świetnie wyczuwał dystans i punktował przeciwnika. Francuz był liczony już w drugiej rundzie, ale zdołał jeszcze wrócić do gry. W końcówce czwartego starcia Polak skontrował lewy prosty Moussy swoim prawym sierpem i było po wszystkim.

źródło: Leszek Dudek, bokser.org

TYLKO CZTERECH POLAKÓW W ŚWIATOWYM RANKINGU WBA

Federacja WBA uaktualniła swój ranking, biorąc pod uwagę tylko kwietniowe potyczki. A w nim jak zwykle znalazło się kilku polskich pięściarzy. W wadze ciężkiej nie mamy swojego przedstawiciela, ale już w junior ciężkiej na czele stawki znajduje się Paweł Kołodziej (33-0, 18 KO). Szósty jest Mateusz Masternak (32-1, 23 KO), a pierwszą dziesiątkę zamyka Krzysztof Głowacki (21-0, 14 KO).

Przypomnijmy przy tej okazji, że właśnie Masternak 21 czerwca na ringu w Monte Carlo skrzyżuje rękawice z siódmym w zestawieniu Youri Kayembre Kalengą (19-1, 13 KO) o tytuł mistrza świata tej federacji w wersji tymczasowej. Ostatnim naszym rodakiem pozostaje ósmy w kategorii junior średniej Damian Jonak (37-0-1, 21 KO).

źródło: bokser.org

SAUERLAND POTWIERDZA WALKĘ MASTERNAKA Z KALENGĄ

kalenga2

– Data i miejsce, a przede wszystkim stawka walki Mateusza Masternaka nie ulegną zmianie. 21 czerwca w Monte Carlo zmierzy się z Yourim Kalengą o tymczasowe mistrzostwo świata WBA wagi cruiser – powiedział nam Kalle Sauerland, promotor Mateusza Masternaka z niemieckiej grupy Sauerland Event. Jeszcze we wtorek, po rezygnacji Ilungi Makabu, sam pięściarz nie dowierzał, że nie będzie musiał zmieniać planów. – Nie powinien więcej wątpić w możliwości swojego promotora – śmieje się Sauerland.

Jak doszło do tego, że na pojedynek Masternak – Kalenga zgodził się nie tylko Rodney Berman, organizator gali w Monako, ale i działacze WBA?

– Wiele pracy i brak snu. A mówiąc poważnie, w sprawie Mateusza interweniowaliśmy w WBA od dawna i to przyniosło skutek. Nasze plany skomplikowała ubiegłoroczna porażka z Grigorijem Drozdem, ale wielu ludzi doceniło, że Masternak zdecydował się na wyprawę do Rosji i przyznało, że nie sprzyjały mu okoliczności. To była dla niego ciężka noc, ale wiele się wtedy nauczył – przekonuje Sauerland.

Urodzonego w DR Konga (podobnie jak Makabu), lecz reprezentującego Francję 26-latka w rankingu próżno było szukać nawet w czwartek.

– Jeszcze nie tak dawno temu był piąty, ale po dziwnej walce stoczonej w Rydze (we wrześniu 2013 roku przegrał na punkty z Artursem Kulikauskisem, którego Polak pokonał przed czasem dwa lata wcześniej – przyp. red.) wyleciał z listy. My pamiętamy go z Berlina, gdzie w drugiej rundzie znokautował zawodnika, z którym chcieliśmy podpisać kontrakt (mowa o potyczce z Iago Kiladze – przyp. red.). Według mnie jest nawet groźniejszy niż Makabu. Wiedzieliśmy, że federacja pójdzie nam na rękę – tłumaczy promotor.

Po wycofaniu się Makabu, 27-letni Masternak zapowiedział, że w oczekiwaniu na pomyślne rozwiązanie sytuacji nie przerwie treningów do końca bieżącego tygodnia. Okazało się, że podjął słuszną decyzję, ale jeszcze raz będzie musiał poszukać wartościowych sparingpartnerów. Dotychczasowy przeciwnik był bowiem mańkutem, a Kalenga walczy z normalnej pozycji.

Pełnoprawnym czempionem WBA jest Denis Lebiediew. Zwycięzca starcia Masternak – Kalenga w praktyce zostanie „wicemistrzem”, lecz z prawami obowiązkowego pretendenta.

– Słyszałem, że Denis wyjdzie na ring 30 maja w Moskwie (w walce wieczoru Aleksander Powietkin ma się zmierzyć z Manuelem Charrem – przyp. red.). Jeśli Mateusz pokona Kalengę, do konfrontacji z Lebiediewem powinniśmy doprowadzić przed końcem roku. Gdzie skrzyżowaliby rękawice? Podział honorariów na korzyść mistrza sprawia, że najprawdopodobniej w Rosji, choć oczywiście nam zależałoby na Polsce lub Niemczech. Na razie Mateusz musi się jednak skupić na czerwcowym pojedynku, bo już on będzie dla niego poważnym wyzwaniem – podsumowuje Sauerland.

 

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

MARIUSZ WACH: KAŻDY MA SPOSÓB NA SWOJE ŻYCIE

wach01

Mariusz Wach jeden z najlepszych w Polsce bokserów wagi ciężkiej w szczerym wywiadzie opowiada o swoim powrocie na ring, konflikcie w teamie i przyszłości w polityce.

- Nie walczył Pan od ponad 18 miesięcy, kiedy w końcu doczekamy się powrotu na ring?
Mariusz Wach: Musisz mi to wypominać? (śmiech). W tym tygodniu będę wiedział konkrety, kiedy wrócę na ring. Czas leci…

- A czy będzie to pojedynek z Eddie`em Chambersem podczas gali w Londynie 26 lipca? Bo takie szczegóły zdradził niedawno Pana promotor Mariusz Kołodziej?
MW: Nie znam żadnych konkretów, nie mam kontraktu i niczego nie podpisywałem odnośnie tej walki. Wszystko jest możliwe, ale jak mówię – w tym tygodniu będę wiedział co dalej.

- Od wielu miesięcy jest Pan w treningu, czy jest to przygotowanie na najwyższych obrotach, które pozwoli Panu wyjść do ringu w najbliższym czasie?
MW: Cały czas ćwiczę. Teraz też jestem w Dzierżonowie. Praktycznie od walki z Kliczko jestem w treningu. Tutaj przygotowuje się pod okiem Piotra Wilczewskiego. Nie są to „ostre” zajęcia. Wszystko robię powolutku, stopniowo. Mój trening jest rozłożony w czasie. Nie mam problemu z mobilizacją. Wiem, że kiedy wyjdę do ringu – muszę wygrać tę walkę. Nie urodziłem się jako pięściarz. To czego się nie nauczę, albo nad czym nie popracuję – wyjdzie w ringu. Ring wszystko zweryfikuje.

- Podobno główną przyczyną Pańskiej nieobecności na ringu jest konflikt dwóch Pana menadżerów. Czy obaj panowie już się dogadali?
MW: Moi menadżerowie nie są w konflikcie (śmiech). Jeśli chodzi o jakiś konflikt to być może między promotorem a menadżerem. A czy się dogadali? Panie Redaktorze, najlepiej zapytać jednego albo drugiego.

- W ostatnich miesiącach nie oglądaliśmy Pana na ringu, ale pomagał Pan innym bokserom w przygotowaniach się do ważnych starć. Jak wspomina Pan sparingi z Powietkinem i Haye`em?
MW: Kiedy to było? (śmiech). Na pewno sparingi zarówno z Powietkinem, jak i Haye`em były dobrym czasem. Uczyłem się od nich. W końcu to czołowi bokserzy na świecie. Wiadomo, że w ringu wszystko może się wydarzyć – chociaż Kliczko jest faworytem. Te sparingi to były na plus dla nas wszystkich.

- Ostatnio sporo zamieszania w polskim boksie narobił Tomasz Adamek, który zapowiedział, że wystartuje w wyborach do europarlamentu. Jego wybór został skrytykowany przez Dariusza Michalczewskiego, który uważa, że bokserzy powinni zostać przy sporcie, a nie bawić się w politykę. A jakie jest Pańskie zdanie na ten temat i czy Panu też marzy się kariera polityczna po zakończeniu kariery?
MW: Każdy ma sposób na swoje życie. Jeśli Tomek uważa, że odnajdzie się w polityce – życzę mu powodzenia. Jeśli chodzi o krytykę – zawsze będzie. Nie ma co się tym przejmować i trzeba robić swoje jak najlepiej. Wiadomo, że całe życie człowiek nie będzie boksował. Kariera sportowca kiedyś się skończy, wtedy trzeba mieć nowy pomysł na swoje życie. Mi się nie marzy kariera polityczna, ponieważ nie znam się na tym.

- Dziękuję za rozmowę.
MW: Dzięki.

Rozmawiał: Krzysztof Domagała, sporteuro.pl

CZY FONFARA ZDEJMIE KLĄTWĘ GOŁOTY?

Fonfara146

Andrzej Fonfara trenuje w miejscu, które nie przyniosło szczęścia jego słynnemu imiennikowi – Gołocie.

– Nic się nie dzieje, nic do roboty. Tylko ptaszki, kojoty i jeszcze raz kojoty. Wszędzie ich pełno i nie wyglądają na zbyt przyjazne – tak piętnaście lat temu kalifornijskie Big Bear Lake amerykańskim dziennikarzom „zachwalał” Andrzej Gołota. W tym górskim miasteczku szykował się do boju ze wschodzącą gwiazdą wagi ciężkiej, Michaelem Grantem. Tamtejszą dolinę, jezioro i lasy podziwia dziś jego imiennik i młodszy kolega z Chicago. Od starcia o mistrzostwo świata federacji WBC Andrzeja Fonfarę dzieli już tylko dwa i pół tygodnia.

Relaks w jacuzzi
24 maja w Montrealu nasz 26-letni pięściarz chce wprawić w osłupienie tych, którym Adonis Stevenson, wg „The Ring” najlepszy pięściarz świata kategorii półciężkiej (2. miejsce zajmuje mistrz IBF i WBA Bernard Hopkins, 3. jest Siergiej Kowaliow, czempion WBO), tak bardzo zaimponował ubiegłorocznymi nokautami na Chadzie Dawsonie, Tavorisie Cloudzie i Tonym Bellew. Do Big Bear Lake polski pretendent udał się tydzień po Wielkanocy, a opuści je na tydzień przed pojedynkiem, gdy wsiądzie na pokład samolotu do Kanady.

Kojoty nie dają mu się we znaki.

– W mieście panuje cisza. Nastał martwy okres, bo skończył się sezon dla narciarzy, a turystów można spotkać głównie w weekend, gdy rowerzyści zjeżdżają z miejscowych górek – opowiada Fonfara. Polak pracuje w pocie czoła, aby telewizja Showtime, która już planuje unifikacyjną konfrontację Stevenson – Hopkins, musiała zmienić plany. W celu dokonania sensacji i pobicia 36-letniego Kanadyjczyka, pochodzący z Białobrzegów pięściarz ściągnął na sparingi niepokonanego na zawodowym ringu Australijczyka Blake’a Caparello. Wcześniej, jeszcze w Chicago, Fonfarze pomagał były mistrz świata Gabriel Campillo, który rok temu okazał się również jego najtrudniejszym przeciwnikiem na zawodowym ringu.

– Budzę się o siódmej, a po rozruchu zaczynam bieg. W pierwszym tygodniu pokonywałem długie dystanse. Były też marszobiegi, czyli podejście pod szczyt, a potem biegiem na dół. Po powrocie do domku śniadanie, odpoczynek i drzemka. Później obiad, a o trzeciej-czwartej zajęcia bokserskie lub sparingi. Wieczorem relaks. Jacuzzi lub film. Jest wesoło. Oglądamy też walki Stevensona i swoje sparingi, które wcześniej nagrywamy. Zasypiam o dziesiątej-jedenastej – relacjonuje Fonfara. Dwupiętrowy, znajdujący się tuż obok sali treningowej domek, wspólnie z nim zajmują trenerzy Sam Colonna i Bogdan Maciejczyk, specjalista od przygotowania kondycyjnego Rafał Radkowski oraz sparingpartnerzy – Caparello i kolejny mańkut (jak Stevenson), Amerykanin George Carter.

Był tam i Lennox…

Big Bear Lake od lat przyjmuje najlepszych pięściarzy świata. Na obozy wybierali się tam Oscar De La Hoya, Mike Tyson i Shane Mosley, a ostatnio choćby mistrz WBA wagi średniej, znakomity Giennadij Gołowkin (Fonfara ćwiczy tam gdzie Kazach – w Summit Gym, należącym do trenera Abela Sancheza).

Do Big Bear Lake niegdyś zawitał też Lennox Lewis i poczuł się na tyle dobrze, że… jego walki z Gołotą nie lubimy wspominać. Z kolei temu ostatniemu górski klimat nie posłużył – według relacji jego wieloletniego menedżera Ziggy’ego Rozalskiego, „Andrew” opuścił Kalifornię zaledwie cztery dni przed starciem z Grantem, przegranym przed czasem mimo desek Amerykanina w pierwszej rundzie. Czy po kilkunastu latach klątwa Gołoty pozostanie historią, a po obozie w Big Bear szczęście uśmiechnie się do Fonfary?

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

ZAPRASZAMY NA 3. SĘPOLEŃSKI BOXING SHOW. W WALCE WIECZORU TRZCIŃSKI Z BRECHLINEM

plakat_sepolno

W najbliższą niedzielę (11 maja) o godz. 18.00 w hali widowiskowo-sportowej Krajna-Arena przy ul. Chojnickiej 19 w Sępolnie Krajeńskim odbędzie się trzecia już gala boksu pod nazwą „Sępoleński Boxing Show”. W walce wieczoru w wadze ciężkiej zmierzą się zwycięzca pierwszej edycji, Damian „Turbo” Trzciński oraz były młodzieżowy wicemistrz świata z Guadalajary (2008), mający m.in. za sobą starty w lidze World Series of Boxing w brawach German Eagles, Eric Brechlin. Stawką pojedynku będzie Puchar Burmistrza Sępólna Krajeńskiego.

Podczas wieczoru dojdzie także do oficjalnego meczu międzynarodowego Polska-Niemcy, w którym zmierzą się utytułowani bokserzy, w tym także niektórzy mający za sobą występy w elitarnej zawodowej lidze World Series of Boxing. Z zawodników „Boxing Team” Chojnice w składzie polskiej ekipy zobaczymy: Patryka Godlewskiego, Patryka Wardyna, Paulinę Gruchała, Weronikę Zakrzewską oraz Larysę Sabiniarz.

Spikerem ringowym będzie Marek Matela – komentator wielu bokserskich widowisk m.in. gali Gołota – Saleta czy Adamek – Kliczko, zaś najatrakcyjniejszą walkę wieczoru poprowadzi w ringu polski sędzia zawodowy klasy światowej – Józef Prostojanek. Supervisorem walk olimpijskich będzie sędzia klasy międzynarodowej, Prezes Pomorskiego OZB Jerzy Guss. Gościem specjalnym sępoleńskiej gali będzie były zawodowy mistrz świata Dariusz „Tiger” Michalczewski.

Podczas gali nie zabraknie występów artystycznych.Wiemy już na pewno,że pojawi się grupa Break Dance „Braterstwo Stylu”,zespół artystyczny „Paradisse” oraz formacja „Alibi”. Organizatorzy przewidzieli również nagrody dla publiczności.

plakat_maj

NIE BĘDZIE WALKI MASTERNAKA Z MAKABU O PAS WBA

master_trening

Nie dojdzie do pojedynku Mateusz MasternakIlunga Makabu, którego stawką miał być pas tymczasowego mistrza świata WBA wagi cruiser.

Choć walkę zdążono już oficjalnie zapowiedzieć i podpisać kontrakty, pięściarz z Demokratycznej Republiki Konga nie porozumiał się ze swoim promotorem Rodneyem Bermanem (zarazem organizatorem gali planowanej na 21 czerwca w Monte Carlo) i tym samym zrezygnował z pojedynku.

– Liczę, że otrzymam ofertę walki o znaczący tytuł w podobnym terminie. Żałuję, że uciekło mi duże wyzwanie, ale taki jest boks. Jeśli Makabu zmieni zdanie, będę gotowy. W mocnym treningu będę do końca tygodnia – komentuje 27-letni „Master”.

Od swoich promotorów z grupy Sauerland Event pięściarz usłyszał, że potyczka o tymczasowy tytuł WBA pozostanie realna. Jeden z wariantów zakłada, że zmianie nie musiałaby ulec nawet data i miejsce walki, a rywalem zostałby Youri Kalenga, lecz taki scenariusz wydaje się mało prawdopodobny. Organizator gali nie jest promotorem ani Polaka, ani Francuza i teoretycznie nie ma żadnego interesu, aby sponsorować pojedynek o pas. Ponadto nazwiska Kalengi próżno szukać w czołowej „15″ rankingu WBA.

Być może zaproszeniem Polaka do Moskwy zainteresowany byłby Denis Lebiediew, pełnoprawny mistrz World Boxing Association? Rosjanin ostatnio miał skrzyżować rękawice z Guillermo Jonesem, lecz Panamczyka przyłapano na dopingu i pojedynek w ostatniej chwili odwołano.

– Dla mnie to byłby najlepszy wariant, ale na razie mogę go traktować jedynie w kategoriach życzeń. Denisa nie uważam za lepszego pięściarza niż Makabu, a przecież stawka pojedynku byłaby większa, podobnie jak pieniądze. Nie miałem zamiaru narzekać, ale podliczając koszty przygotowań, po starciu w Monte Carlo zostałoby mi nie więcej niż dziesięć tysięcy dolarów – ocenia wrocławianin.

Z kolei polscy kibice najbardziej cieszyliby się z walki Masternaka z Pawłem Kołodziejem, który w rankingu WBA zajmuje 1. lokatę. Jeśli w kraju znaleźliby się chętni na organizację takiej konfrontacji, usankcjonowanie jej jako starcie o tymczasowy pas WBA nie musiałoby stanowić wielkiego problemu.

– Do tej pory nie było poważnych rozmów na ten temat. Jeśli jednak taka opcja przybrała realne kształty, a Paweł chciałby podjąć rękawicę, byłbym jak najbardziej za – deklaruje Masternak.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

W LEGIONOWIE REKOWSKI ZREWANŻOWAŁ SIĘ MCCALLOWI. BITWA GŁAŻEWSKIEGO Z MISZKINIEM

rekowski

Niespełna trzy miesiące po pierwszej zawodowej porażce udany rewanż zanotował w Legionowie Marcin Rekowski (14-1, 11 KO), który tym razem pewnie rozprawił się z Oliverem McCallem (57-14, 37 KO). Polak wyciągnął wnioski z pierwszej walki i początku starał się przejąć inicjatywę, operując często lewym prostym. Doświadczony „Atomowy Byk” był niezwykle trudny do trafienia. Boczne ustawienie, dobry balans ciała i tak mijały początkowe minuty. W trzeciej rundzie McCall trafił lewym podbródkowym, lecz „Reksio” niemal natychmiast odpowiedział swoim prawym krzyżowym. Pół minuty przed końcem czwartej odsłony zapachniało sensacją. Marcin po kilku lżejszych ciosach po dole wystrzelił prawym sierpowym na górę i wyraźnie zamroczył słynącego z betonowej szczęki przeciwnika. Ten jednak szybko sklinczował i w swoim stylu wyszedł z opresji. Rekowski boksował mądrze i konsekwentnie. Nie podpalał się, tylko realizował założenia taktyczne, czym na przykład w siódmej rundzie otworzył sobie drogę do bardzo mocnego lewego sierpowego. W przerwie Danell Nicholson w ostrych słowach mobilizował w narożniku byłego mistrza świata, ale to najwidoczniej nie był jego dzień. W końcówce Oliver polował jeszcze na pojedyncze uderzenie, jakie mogłoby odwrócić losy spotkania. Rekowski nie wdawał się w niepotrzebne wymiany i dowiózł pewne zwycięstwo. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Polaka 96:94, 99:92 oraz 99:91.

Po kapitalnej, jednej z najlepszych walk na naszym podwórku nienawiść przerodziła się w piękny spektakl. Po ośmiu rundach stosunkiem głosów dwa do remisu Paweł Głażewski (22-2, 5 KO) pokonał Macieja Miszkinia (15-2, 4 KO). Pomiędzy oboma iskrzyło od dawna. Padło wiele cierpkich słów, a czym bliżej było potyczki atmosfera wrzała coraz mocniej. Nic więc dziwnego, że kibice ostrzyli sobie apetyty na tę konfrontację. I nie zawiedli się. Od pierwszej sekundy nielubiący się pięściarze stanęli na środku ringu i wymieniali potężne bomby, a każda z nich była zadawana z intencją znokautowania rywala. Głowy obu „przyjaciół” co chwilę odskakiwały do tyłu. Miszkiń dobrze celował prawym podbródkiem, natomiast „Głaz” trafiał swoim firmowym lewym sierpem. Ani jeden ani drugi nie chcieli ustąpić, stąd trwała typowa bitka na wyniszczenia. Kryzysy były po jednej i drugiej stronie, lecz wola zwycięstwa oraz nienawiść do rywala pchały zawodników do dalszej wojny.  Upływały kolejne minuty, a my nie byliśmy w stanie wskazać dominującego boksera. W ostatnim starciu więcej sił zachował Miszkiń, jednak ostatni trafił Paweł. Sędziowie mieli nie lada orzech do zgryzienia… Ostatecznie punktowali 76:76, a także 78:75 i 78:74 na korzyść Głażewskiego. Ale zwycięzców jest tu dwóch. W sumie zwycięzcą jest każdy, kto obejrzał ten pojedynek…

Niespełna pięć minut potrzebował Michał Cieślak (5-0, 2 KO) na zdemolowanie doświadczonego Artura Binkowskiego (16-5-3, 11 KO). Zgodnie z oczekiwaniami „młody wilk” zaczął bardzo ostro i już w 20. sekundzie zranił Artura prawym sierpem. Pod koniec pierwszej minuty Binkowski przyklęknął i był liczony do ośmiu, choć on sam domagał się odnotowania faulu. Cieślak parł do przodu niczym taran i równo z gongiem huknął prawym krzyżowym. Binkowski zawisł na linach bezwładnie, ale miał minutę na odpoczynek. Na nic to się zdało. Michał po soczystym lewym prostym zasypał rywala całą lawiną sierpów, doprowadzając do drugiego nokdaunu. Binkowski wstał na osiem, jednak po kilku następnych bomach zawisł na linach, a przed brutalnym nokautem w ostatniej chwili wyratował go sędzia Grzegorz Molenda.

Kamil Szeremeta (7-0, 1 KO) pokonał jednogłośnie na punkty na dystansie ośmiu rund Łukasza Wawrzyczka (19-3-2, 2 KO). Stroną atakującą był od początku Wawrzyczek, który wyprowadzał zdecydowanie więcej ciosów. Szeremeta skutecznie jednak unikał większości z nich i cierpliwie szukał okazji do kontry. Narożnik pięściarza z Białegostoku już po pierwszej rundzie ocenił, że zbyt cierpliwie, i doradzał swojemu podopiecznemu podkręcenie tempa. W kolejnych minutach 24-latek nadal jednak walczył zachowawczo, skupiając się głównie na defensywie. W czwartej rundzie Wawrzyczek wylądował na deskach po ciosie na tułów, jednak będący blisko akcji sędzia ringowy uznał, że był to efekt bardziej utraty równowagi niż uderzenia Szeremety. Ciosy na dół były w każdym razie dość skuteczną bronią białostoczanina. W szóstej rundzie trafił on rywala mocnym lewym kontrującym, który Wawrzyczek wyraźnie odczuł. Zaraz jednak sklinczował i przetrwał moment słabości. Przed ostatnią rundą obaj zawodnicy wydawali się nie być pewni zwycięstwa, dlatego rozpoczęli ją z większym animuszem i starali się podkreślić swoją przewagę. Sędziowie bardziej docenili wyrachowany boks Szeremety, zgodnie punktując 77:75. Zdziwiony tym werdyktem Wawrzyczek usiadł na ringu, co nie spodobało się jego rywalowi.

W swojej drugiej walce w tym roku Michał Żeromiński (7-1, 1 KO) odniósł drugie zwycięstwo, pokonując po dobrym pojedynku Dawida Kwiatkowskiego (8-2, 3 KO). Ośmiorundowa batalia zakończyła się jednogłośnym zwycięstwem 27-latka. Obaj zawodnicy przystąpili do walki z dużymi nakładami energii. Więcej miał jej Kwiatkowski, ale nie przekładało się to na skuteczność, która była zdecydowanie po stronie Żeromińskiego. Zawodnik z Radomia szybko rozgryzł rywala i umiejętnie go kontrował lub sam inicjował ataki. Szczególnie skuteczny okazał się bezpośredni prawy, raz po raz dochodzący głowy Kwiatkowskiego. Narożnik tego ostatniego, widząc, jak efektywnie operuje tą bronią Żeromiński, doradzał swojemu podopiecznemu podniesienie lewej ręki, co jednak przyniosło tylko połowiczny skutek. Przeciwnik bowiem miał znacznie więcej broni w arsenale i urozmaicał ataki, trafiając też i lewą, i na tułów. Kwiatkowski z czasem zaczął klinczować, ale wciąż boksował bardzo ambitnie i szukał drogi do zwycięstwa. W starciu z wszechstronniejszym oponentem brakowało mu jednak argumentów. Sędziowie punktowali 80:72, 79:73 i 78:74.

Niewiele powiedział o aktualnej formie Alberta Sosnowskiego (48-6-2, 29 KO) jego występ w Legionowie. „Dragon” odniósł zwycięstwo w pierwszej rundzie, ale nie przez nokaut, a przez kontuzję jego rywala Włodzimierza Letra (1-3, 1 KO). Skazywany na pożarcie Letr dość odważnie rozpoczął pojedynek i chciał zaskoczyć rywala mocnym ciosem. Kilka jego uderzeń doszło celu, jednak nie zrobiło wrażenia na byłym pretendencie do mistrzostwa świata. Zupełnie inaczej było w drugą stronę – po pierwszym mocnym ciosie Sosnowskiego Letr zatoczył się na liny i padł na deski. Chwilę później znowu był liczony, padając właściwie bez uderzenia. Kiedy przewrócił się po raz trzeci, znowu nie otrzymawszy ciosu, z grymasem bólu złapał się za nogę, a sędzia ringowy zakończył walkę.

Po dziewięcioletniej przerwie Roman Bugaj (17-8-1, 9 KO) udanie powrócił na ring. 40-letni zawodnik pokonał po czterech rundach na punkty Patryka Kowolla (2-12, 1 KO). Bugaj od początku narzucał tempo, spychając rywala do obrony i starając się ustrzelić mocnym prawym. W pierwszej rundzie niewiele jego uderzeń dochodziło celu, ale w drugiej, kiedy nieco onieśmielony rozbitym nosem Kowoll przestał odpowiadać lewym prostym, coraz częściej ataki weterana przynosiły oczekiwany skutek. Bugaj popisał się między innymi efektywną serią przy linach, dwukrotnie trafiając oponenta na górę i na dół. Ciosów na tułów wyprowadzał w tej walce znacznie mniej, ale zdawały się one wywierać większe wrażenie na rywalu. W kolejnych minutach obraz pojedynku się nie zmieniał. Bugaj atakował, a Kowoll nastawiał się głównie na przetrwanie, rzadko kiedy próbując się zrewanżować doświadczonemu przeciwnikowi. W efekcie sędziowie nie mieli problemów ze wskazaniem zwycięzcy. Wszyscy punktowali wygraną Bugaja – 40:36, 40:36 i 39:37.

źródło: bokser.org

« Older Entries Recent Entries »