Archiwum: RING KRAJOWY

GALE ZAWODOWE W POLSCE: MAJ 2023. OD ZĄBEK DO BIAŁEGOSTOKU

szeremeta_diablo

14 MAJA 2023 ROKU [ZĄBKI, BABILON PROMOTIONS]

W Ząbkach Jan Lodzik (8-0, 2 KO) pokonał Konrada Dąbrowskiego (11-4, 1 KO), który w pierwszych trzech rundach postawił się Lodzikowi, boksował z kontry, ale nieustanny pressing rywala sprawił, że w czwartej odsłonie zaczął coraz ciężej oddychać. W piątej Lodzik trafił mocnym prawym sierpowym, podkręcił tempo i pod nawałnicą jego ciosów Dąbrowski dwukrotnie przyklęknął. Przy drugim nokdaunie sędzia zastopował pojedynek.

19 MAJA 2023 ROKU [ZŁOTÓW, TYMEX BOXING NIGHT]

W daniu głównym gali Jewgienij Makarczuk (8-0, 3 KO) ściągnął kolejny skalp z naszego podwórka. Tym razem pokonał Łukasza Maćca (28-7-1, 5 KO). Styl robi walkę, a te style się nie dobrały. Dużo było klinczowania, mało ciekawych akcji, a sędziowie mieli duży rozrzut na swoich kartach po dziesięciu rundach. Jeden z nich wskazał na Maćca 96:94, lecz dwaj pozostali na Makarczuka – 97:93 i 98:92. Przypomnijmy, że urodzony w Białorusi, a mieszkający w Polsce Jewgienij dwa miesiące wcześniej pokonał Tomasza Nowickiego.

Tomasz Nowicki (11-3, 4 KO) przerwał serię trzech kolejnych porażek i zwyciężył mocnego niegdyś Johana Pereza (27-13-2, 16 KO). Nowicki zaczął od lewych na korpus. Na początku drugiej odsłony trafił lewym sierpowym na górę. Minutę później poprawił dla odmiany prawym sierpowym. W trzecim starciu obaj weszli w bardziej otwarte wymiany. W pewnym momencie Tomek wyprowadził kombinację trzech ciosów przy linach, wszystkie weszły i Perez był w tarapatach. Weteran sprytnie wybrnął z opresji, dotrwał do przerwy, mijały kolejne minuty, a on wciąż stał na nogach. I był momentami groźny. W końcówce piątej rundy Nowicki strzelił lewym sierpowym na szczękę i wygrał przez efektowny nokaut!

Wcześniej dobrą walkę w mocnym tempie stoczyli Kamil Kuździeń (9-0, 3 KO) i Artjom Rażnik (1-1-1). Początkowo boksujący z kontry Ukrainiec sprawiał problemy pięściarzowi z Częstochowy, ten jednak zdominował drugą część potyczki i wygrał. Ale sędziowie nie byli jednogłośni – 59:54, 56:58 Rażnik i 58:56. Stosunkiem głosów dwa do jednego wygrał Kuździeń.

Paweł Brach (1-0) nie zawiódł i pokonał innego debiutanta, Karola Siwka. Od początku był to popis jednego aktora. Siwek już w końcówce pierwszej rundy był w tarapatach, ale wyratował go gong. W drugiej jakoś sobie radził, ale pół minuty przed końcem trzeciej po serii ciosów na korpus przyklęknął. Przed przerwą był jeszcze drugi raz liczony. Minutowa przerwa starczyła do złapania drugiego oddechu i uciekając przez ostatnie trzy minuty Karol zdołał przetrwać z Brachem cały dystans, co jest dla niego swego rodzaju sukcesem. Punktacja mogła być tylko jedna – 40:34. Dwóch sędziów tak typowała, a trzeci wypunktował nawet 40:33.

Wcześniej Wasyl Halycz (1-0-1) pokonał Bartosza Kwiatkowskiego (1-2-1, 1 KO). Znany z walk na gołe pięści Halycz był agresorem, ale uparł się na lewy sierp, którym nie trafiał. Boksował schematycznie, lecz pressing i mocniejsze ciosy sprawiły, że wszyscy sędziowie wskazali na niego – 58:56, 59:55 i przesadzone 60:54.

20 MAJA 2023 ROKU [BIAŁYSTOK, KNOCKOUT PROMOTIONS]

Bardzo udany rewanż Kamila Szeremety (24-2-1, 8 KO), który przełamał Nizara Trimecha (10-5-2, 4 KO). Francuz nie wyszedł do czwartej rundy. Już od samego początku spore emocje, okraszone wieloma wymianami. W drugiej odsłonie seria ciosów sierpowych na korpus ze strony Polaka, na koniec prawym bezpośrednim trafił Trimech. Początek trzeciej rundy w miarę spokojny, fajerwerki rozpoczęły się mniej więcej w połowie – Szeremeta skontrował znakomitym lewym sierpowym, po którym Francuz padł na deski. Już do końcowego gongu Szeremeta okładał Trimecha całą gamą ciosów na głowę i korpus, ale ten zdołał przetrwać. Za sprawą narożnika i decyzji trenera Francuz nie wyszedł już jednak do czwartej rundy.

Sylvera Louis (9-9, 4 KO) klinczował, ile mógł, ale Krzysztof Włodarczyk (62-4-1, 42 KO) przełamał go w siódmej rundzie zakończonego przed momentem pojedynku. Już w pierwszej rundzie Diablo trafił Kanadyjczyka mocnym lewym prostym, dokładając do tego sporo lewych sierpowych pod prawą ręką Louisa. Podobny przebieg miały następne dwie odsłony – Polak metodycznie polował lewym prostym i lewymi sierpowymi na korpus, Louis klinczował i pozwalał sobie na pojedyncze zrywy. Kolejne świetne uderzenie Diablo w rundzie czwartej, był to mianowicie lewy sierpowy na korpus, po którym pięściarz przyjezdny nieco się skulił. Więcej ciosów sierpowych w piątej, jak i w szóstej rundzie, ale był to jedynie przedsmak czekających nas emocji. Koniec nastąpił w połowie siódmej odsłony – Diablo złapał Louisa prawym podbródkowym, po którym ten padł na deski. Kanadyjczyk wstał, ale po serii ciosów i kolejnym zabójczym prawym podbródkowym było już po wszystkim.

Mateusz Tryc (14-2, 7 KO) – dwukrotny ćwierćfinalista mistrzostw Europy w boksie olimpijskim, zanotował drugą porażkę z rzędu przed czasem. O ile nokaut z rąk Leonard Carrillo był wliczony w ryzyko, to dziś podopieczny Andrzeja Liczika miał odbudować się kosztem Petro Lakockija (2-2, 2 KO). Od początku jednak Ukrainiec podjął rękawicę i w półdystansie bił się jak równy z równym z Polakiem. Trzeba przyznać, że oglądało się to wybornie, ale kiedyś Mateusz po prostu przejechałby się po takim rywalu. Na początku piątej odsłony Tryc wstrząsnął przeciwnikiem prawym podbródkowym. Kilkadziesiąt sekund później taka sama akcja zakończyła potyczkę, lecz tym razem to Lakockij trafił czystko podbródkiem, poprawił raz jeszcze tym samym ciosem, posyłając naszego rodaka na deski. Mateusz powstał na dziewięć, ale sędzia popatrzył mu w oczy i pomimo protestów zawodnika zastopował potyczkę.

Kolejna szybka robota Rafała Wołczeckiego (9-0, 6 KO), który zastopował Pavla Albrechta (16-21, 13 KO). Pierwsza minuta pod znakiem obopólnych badań, ale już po minucie Polak zranił rywala mocnym prawym sierpowym na korpus. Czterdzieści sekund później pierwszy nokdaun po kombinacji lewy-prawy. Do końca rundy Albrecht był liczony jeszcze dwukrotnie – po kontrującym prawym sierpowym i raz jeszcze po kombinacji lewy-prawy. Druga runda to już odwlekanie egzekucji – czwarty nokdaun po wspaniałej kontrze lewym sierpowym, piąty po ciosach na głowę i korpus, a sam koniec po znakomitym lewym haku na wątrobę Czecha, który aż zawył z bólu. Gratulujemy wrocławianinowi dziewiątego zwycięstwa.

Jan Czerklewicz (10-1, 3 KO) z jubileuszowym zwycięstwem. Jiri Kroupa (5-12-1, 4 KO) zastopowany pod koniec drugiej rundy. Występujący w wadze półciężkiej Polak od początku ostro ruszył na rywala, który skoncentrował się przede wszystkim na defensywie. W pierwszej rundzie obijał jego tułów, na początku drugiej dodał podbródki z obu rąk i powiększył przewagę. Na pół minuty przed końcem drugiego starcia po wydłużonej serii Czerklewicza Czech przyklęknął i dał się policzyć do ośmiu. Chciał kontynuować potyczkę, ale z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania.

Kamil Gardzielik (16-0, 4 KO) miał dziś słabszego rywala, jego obowiązkiem było więc podreperowanie statystyki nokautów. I szybko odprawił Vojtecha Majera (4-7, 4 KO). Występujący w wadze średniej Polak już w pierwszej rundzie trafił prawym sierpowym, dopadł rywala przy linach i po wydłużonej serii bez odpowiedzi zmusił arbitra do zastopowania potyczki.

Wcześniej Mateusz Wojtasiński (4-0, 1 KO) pewnie wypunktował Bazargura Jugdera (8-17-2, 3 KO). Na naszych oczach Mateusz z uzdolnionego dzieciaka przeradza się powoli w mężczyznę, jego ciosy mają coraz większą moc, a i on łapie pewność siebie. Dziś ustawiał rywala lewą ręką, a gdy ten próbował zaatakować, Wojtasiński łapał go na ładną kontrę prawym krzyżowym po odejściu. Zdecydowanie najlepszy występ od czasu podpisania kontraktu zawodowego.

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: KWIECIEŃ 2023. ZGORZELEC I RZESZÓW

rozanski_babic

22 KWIETNIA 2023 ROKU [RZESZÓW, KNOCKOUT PROMOTIONS]

Czegoś takiego chyba się nikt nie spodziewał. Łukasz Różański (15-0, 14 KO) po jednostronnym boju zastopował Alena Babicia (11-1, 10 KO) już w pierwszej rundzie, zdobywając pas WBC! W zasadzie trudno tu napisać cokolwiek innego – wymiany i jeszcze raz wymiany. Precyzyjniejszy był jednak Polak, który zalał rywala i położył Babicia na deski lewym sierpowym. Po kilku dodatkowych ciosach sędzia ringowy zdecydował się zastopować Chorwata. Łukasz Różański nowym mistrzem świata kategorii bridger! – Mówiąc szczerze, to jeszcze do mnie nie dotarło. Spełniłem marzenie swoje, mojego zespołu, mojej żony i moich kibiców. Bez Was mnie tu by nie było – podsumował świeżo upieczony champion.

Prawy sierpowy górą – Michał Cieślak (24-2, 18 KO) bez większych problemów przełamał Dylana Bregeona (12-3-1, 3 KO), zdobywając pas mistrza Europy kategorii junior ciężkiej. Zaczęło się jeszcze spokojnie od badań ciosami prostymi, ale już w drugiej odsłonie Polak męczył rywala sierpowymi na dół, dokładając do tego kilka uderzeń na głowę. W trzeciej odsłonie dalsze natarcie Cieślaka, a po twarzy Francuza widać było, że przechodzi w ringu trudne chwile. Koniec nastąpił w rundzie czwartej – zaczęła się ona jeszcze flegmatycznie, ale w drugiej połowie odsłony Cieślak złapał Francuza kontrującym prawym sierpowym. Podłączony Bregeon przyjął jeszcze kilka sierpowych i powędrował na deski po raz pierwszy. Wstał, ale po kolejnej szarży Polaka doszło do drugiego liczenia, a Francuz nie chciał kontynuować walki.

Laura Grzyb (9-0, 3 KO) z pasem mistrzyni Europy kategorii super koguciej, ale przyjezdna Maria Cecchi (8-2, 2 KO) postawiła naprawdę trudne warunki. Zaczęło się od wzajemnych badań ciosami prostymi, choć już w pierwszej odsłonie obie poczęstowały się prawymi sierpowymi. Polka kontrolowała pierwszą połowę walki dzięki swojej szybkości, Włoszka szukała mocniejszych ciosów. Przebieg pojedynku zmienił się w drugiej połowie pojedynku. Cecchi zaczęła dochodzić do głosu, spychając Grzyb do defensywy. Pięściarka z Wodzisławia Śląskiego miała oczywiście swoje momenty, ale na znaczeniu nabrał prawy sierpowy rywalki. Po dobrym boju i sędziowie nie byli jednomyślni – sędzia Kadikis 98:92 dla Grzyb, sędzia Guggenheim 97:93 dla Cecchi i sędzia Rafn 96:94 na korzyść Laury Grzyb, która zdobyła pierwszy znaczący tytuł w swojej karierze zawodowej.

Świetna seria Martina Bakole (19-1, 14 KO) trwa. Kongijczyk zdominował przed momentem Igora Szewadzuckiego (10-1, 8 KO), stopując go w trzeciej rundzie. Spokojna była tylko pierwsza runda. Tempo dyktował Bakole, Ukrainiec próbował pojedynczymi ciosami, wymianę zobaczyliśmy dopiero w końcówce odsłony. Już w drugiej Bakole trafił kapitalnym lewym sierpowym, a potem dosłownie znęcał się nad rywalem. Ukrainiec tylko znanym sobie sposobem dotrwał do gongu kończącego drugą odsłonę. Koniec nastąpił w rundzie trzeciej. Seria ciosów ze strony Kongijczyka i Robert Gortat wkroczył do akcji, przerywając pojedynek. Czas na poważne wyzwania dla Bakole.

Jeamie Tshikeva (5-0, 3 KO) zbił twardego przecież Michała Bołoza (5-5-2, 5 KO) i szybko odprawił pogromcę Wawrzyka przed czasem. Pięściarz z Londynu ostro wszedł w walkę. Pierwsza runda jednak bez fajerwerków. Koniec nastąpił jednak w drugiej. Tshikeva trafił po dole, poprawił prawym sierpem na głowę i Bołoz prawie wypadł poza liny. Po liczeniu do ośmiu Brytyjczyk huknął lewym hakiem w okolice wątroby i było po wszystkim. Nokaut.

Błyskawiczna robota Piotra Łącza (6-0, 6 KO), który błyskawicznie zdemolował Milosa Budincicia (2-5-1) z Bośni i Hercegowiny. Polak badał rywala przez pierwsze kilkanaście sekund, po czym naruszył oponenta lewym sierpowym na korpus. Dokładka lewym sierpowym przez blok i było już po wszystkim.

Wcześniej Tobiasz Zarzeczny (3-0, 2 KO) nie miał problemów z wypunktowaniem innego Bośniaka – Andrii Kuzmana (0-1). Sędziowie byli jednomyślni – trzykrotnie 40:35 na korzyść pięściarza ze Stalowej Woli.

15 KWIETNIA 2023 ROKU [ZGORZELEC, MB BOXING NIGHT 15]

Jeden z ciekawszych nokautów na polskich ringach zanotował Placido Ramirez (22-3, 15 KO), który ciężko znokautował Łukasza Wierzbickiego (22-2, 8 KO). Aktywniej zaczął Polak, ale już po 40 sekundach nadział się na kontrujący lewy sierpowy Kolumbijczyka. W połowie rundy odważna wymiana prawy na prawy, a w drugiej odsłonie próba wyboksowania rywala ze strony Wierzbickiego. Ramirez polował z kolei na mocnego sierpowego. W trzeciej rundzie solidny lewy prosty „Pretty Boya”, który nieco rozjuszył Kolumbijczyka. Ramirez próbował swoich szans obszernymi ciosami, ale Wierzbicki uciekał spod topora. Koniec nastąpił w drugiej połowie czwartej odsłony – Polak zagapił się, nadziewając się na bardzo mocny podbródkowy przeciwnika, po którym padł bezwładnie na deski. O kontynuacji nie było już mowy, co oznacza, że Placido Ramirez został właśnie międzynarodowym mistrzem Polski kategorii półśredniej.

W walce o mistrzostwo Polski wagi średniej Karol Welter (13-1, 3 KO) pokonał po dobrej, krwawej bitce Stanisława Gibadło (9-1, 1 KO). Welter od pierwszego gongu ruszył do przody. Gibadło starał się bić częściej, niekoniecznie mocno, ale dał zepchnąć się do defensywy. W drugiej rundzie Karol po zakroku skontrował lewy prosty rywala swoim prawym. W trzeciej zaś dwukrotnie trafił czysto lewym sierpowym. W czwartym starciu Staszek uruchomił nogi, wrócił do gry i zaczął sprawiać, że Karol często chybiał swoimi ciosami. Kolejne trzy minuty równe i dobre po obu stronach. Problemem Gibadły był jednak fakt, że coraz mocniej puchła mu prawa powieka. Welter wyczuł kryzys oponenta, podkręcił tempo, bił częściej na korpus, a i lewy prosty zaczął mu wchodzić coraz częściej. Gibadło po szóstej odsłonie miał już prawie zamknięte prawe oko. Na początku siódmej przyjął mocny prawy hak na korpus. Musiał to poczuć, bo przez dobrą minutę uciekał nogami praktycznie bez ciosów. Gibadło miał nie tylko kryzys kondycyjny i zamknięte prawe oko. Otóż pod lewym również pojawiła się opuchlizna i przed dziewiątym starciem przyglądał się mu sędzia Leszek Jankowiak. Staszek pokazał charakter, przetrzymał trzy następne minuty i wiadomo było, że pozwolą mu już przeboksować do końca. Mało tego, Gibadło wygrał ostatnie starcie. To było jednak zbyt mało na odrobienie strat. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 97:93, 98:92 i 97:93.

Adrian Valentin (5-1, 3 KO) zszedł z kilogramami do wagi półciężkiej i po dobrej walce pokonał Sebastiana Ślusarczyka (9-2, 6 KO). Obaj mocno weszli w ten pojedynek. Polak chyba nawet lepiej. Runda druga poderwała kibiców, ale z czasem okazało się, że to zbijający dużo kilogramów Słowak lepiej wytrzymuje kondycyjnie trudy walki, lepiej boksuje, a i w krótkich zwarciach w półdystansie lepiej sobie radzie. Dwoma ostatnimi starciami przypieczętował swój sukces. Sędziowie punktowali 78:74 i dwukrotnie 77:75 – wszyscy na korzyść Valentina.

Wcześniej Oskar Wierzejski (7-0-1, 2 KO) pewnie pokonał „gromdziarza” Łukasza Załuskę, rozwiewając tym samym wątpliwości z pierwszej walki kilkanaście miesięcy temu.

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: MARZEC 2023. DZIERŻONIÓW I NOWY SĄCZ

parzeczewski

18 MARCA 2023 ROKU [DZIERŻONIÓW, TYMEX BOXING NIGHT]

Robert Parzęczewski (30-2, 18 KO) nie miał większych problemów z Nuhu Lawalem (27-11, 15 KO), stopując go w szóstej rundzie walki wieczoru podczas Dzierżoniów Boxing Night. „Arab” od samego początku polował na mocne ciosy, trafiając zwłaszcza tymi na korpus. Urodzony w Nigerii Niemiec polował na obszerne prawe sierpowe, ale pod koniec rundy sam nadział się na tego rodzaju cios. Podobny przebieg miała runda druga, który do obijania dołów dorzucił prawy sierpowy. Lawal padł również na deski po przypadkowym zderzeniu głowami, mając sporo pretensji do sędziego ringowego Krzysztofa Bubaka. Na samym starcie trzeciej odsłony częstochowianin zepchnął Lawala do narożnika, zalewając go ciosami. Następne minuty wyglądały podobnie – pełna kontrola Parzęczewskiego i pojedyncze próby przyjezdnego pięściarza. Koniec nastąpił w rundzie szóstej – po zwarciu „Arab” trafił zagubionego rywala prawym sierpowym. Niemiec po raz kolejny nie mógł dogadać się z sędzią Bubakiem, nie wyraził również chęci do kontynuowania walki, wskutek czego Krzysztof Bubak zdecydował się na przerwanie pojedynku.

Masa wymian, lejąca się krew i bój pełen emocji – Michał Leśniak (18-2-1, 5 KO) udanie wrócił po porażce, zwyciężając na punkty z bojowym Aleksandrem Jasiewiczem (5-2). Zaczęło się jeszcze w miarę spokojnie – „Olo” zaskoczył Leśniaka bezpośrednim lewym, ten odpowiadał licznymi ciosami na korpus, końcówka znów mocniej zaakcentowana przez Jasiewicza. Po pierwszej minucie drugiej rundy wydawało się, że będzie po wszystkim – „Szczupak” upolował Jasiewicza lewym i prawym sierpowym, po których ten padł na deski. Nokdaun ten spowodował jednak, że urodzony w Jaworznie pięściarz postawił się jeszcze mocniej. Następne rundy wyglądały mniej więcej podobnie – Leśniak atakował, sporo bijąc na dół, Jasiewicz przepuszczał ataki, szukając swoich okazji na kontry. „Szczupak” na pewno zaakcentował szóstą odsłonę, a w siódmej stracił punkt za bicie poniżej pasa. Ostry atak z obu stron także w ostatnich trzech minutach. Wałbrzyszanin kończył z zapuchniętym prawym okiem, nos Jasiewicza przypominał z kolei marmoladę. Werdykt sędziowski? Punktowi woleli Leśniaka – Paweł Kardyni 79:71, Paweł Kysiak 77:73, Marta Leszner 77:73. Wielkie brawa dla obu pięściarzy za znakomitą postawę.

Michał Soczyński (6-0, 3 KO) pokonał przed czasem Juana Carlosa Rodrigueza (18-4, 17 KO). Pojedynek trwał trzy rundy. Niski, „śliski” w defensywie i obniżający dodatkowo pozycję rywal sprytnie unikał tych najmocniejszych bomb Michała, ale on dzisiaj pokazał mądry boks, nie podpalał się i konsekwentnie boksował swoje. Być może zabrakło trochę ciosów na korpus, ale ogólnie walka na plus. W przerwie pomiędzy trzecią a czwartą rundą Rodriguez pozostał w narożniku. Ale dodajmy, że o walce dowiedział się na dzień przed terminem i miał prawo być na roztrenowaniu…

Tomasz Nowicki (10-3, 3 KO) przegrał po ośmiu starciach z Jewgienijem Makarczukiem (7-0, 3 KO). Pięściarz Tymexu miał dobre momenty w ataku, kilka razy trafił podbródkiem bądź sierpem, ale miał też zbyt duże przestoje w defensywie. Wywierający pressing Makarczuk urywał rundy i wygrał na kartach sędziów 79:73 i dwukrotnie 78:74.

Oskar Wierzejski (6-0-1, 2 KO) postanowił schodzić z kategorii cruiser do półciężkiej. Póki co wystąpił w umownym limicie 87 kilogramów i odprawił przed czasem Stanislava Eschnera (15-19-1, 8 KO). Pięściarz z Jeleniej Góry już w pierwszej i drugiej rundzie, gdy tylko podkręcił tempo, zagroził przeciwnikowi. W trzeciej odsłonie po wydłużonej serii przy linach do akcji wkroczyła sędzina i zastopował pojedynek.

Wcześniej na ringu w Dzierżoniowie zwycięstwa punktowe zanotowali Igor Pryga (3-1, 1 KO) oraz Władimir Juszyn (1-4).

24 MARCA 2023 [NOWY SĄCZ]

W Nowym Sączu odbyła się gala organizowana przez Jerzego Galarę. W daniu głównym wystąpił należący do krajowej czołówki kategorii cruiser Krzysztof Twardowski (10-4, 7 KO). Miejscowy pięściarz już w pierwszej rundzie odprawił słabiutkiego Norberta Szekeresa (19-93-4, 10 KO).

Wcześniej Michał Bołoz (5-4-2, 5 KO) – zeszłoroczny pogromca Andrzeja Wawrzyka, w pierwszym starciu miał Jozsefa Kormanego (19-49-1, 6 KO) na skraju porażki przed czasem, a w drugim dopełnił dzieła zniszczenia. Inny „ciężki” – Jacek Chruślicki (7-0-1, 3 KO), dominował w każdej z ośmiu rund (80:72), ale nie zdołał przełamać Ferenca Zsaleka (21-80-7, 7 KO). W ostatnim pojedynku „półciężki” Sebastian Rembecki (4-0) wypunktował 40:36 Aleksandra Nagolskiego (2-5, 1 KO).

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: LUTY 2023. STĘŻYCA I NOWY DWÓR MAZOWIECKI

gloves 01

11 LUTEGO 2023 ROKU [STĘŻYCA, ROCKY BOXING NIGHT]

Szybka robota w wykonaniu Kacpra Meyny (10-1, 6 KO), który już w pierwszej rundzie rozbroił Jakuba Sosińskiego (8-2-1, 3 KO), broniąc tytułu mistrza Polski wagi ciężkiej. Pięściarz z Kościerzyny już od samego początku polował na oponenta lewym prostym. Po trzydziestu sekundach natarcie Sosińskiego, który nadział się na kontrujący prawy sierp Meyny. Mistrz Polski poczuł krew, ruszając do ataku obszernymi sierpami na górę i dół, na które sosnowiczanin nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Koniec nastąpił na pół minuty przed końcem, gdy 23-latek zalał Sosińskiego serią ciosów, zmuszając sędziego Bubaka do interwencji.

Wcześniej Dominik Harwankowski (11-0, 2 KO) pokonał w walce wagi lekkiej Piotra Gudla (10-9-1, 1 KO). Harwankowski drugiej rundzie ciosem z prawej ręki rzucił weterana polskiej sceny na deski, potem kontrolował potyczkę ciosami prostymi, ale w szóstej odsłonie dostał ostrzeżenie za bicie w tył głowy. W siódmej dla odmiany to Gudel został napomniany odjęciem punktu, on za wpadanie głową w półdystans. Po ostatnim gongu musiało wyjść sędziom 79:70. I dwóm tak wyszło, trzeci w jakiś sposób znalazł dwie rundy dla Piotrka (77:72).

Kajetan Kalinowski (5-1, 4 KO) zaczął misję pod tytułem waga półciężkiej. Tryumfator turnieju Każyszki w kategorii cruiser zdecydował się zejść w dół. Ale stopniowo. Dziś wystąpił w umownym limicie 86 kilogramów, następnym razem zejdzie o kolejne 3-4 kilogramy i dopiero wtedy postara się wejść na limit 79,4. Naprzeciw niego stanął Damian Smagieł (1-5), lecz nie wyszedł nawet poza pierwszą rundę. Kalinowski szybko rzucił go na deski lewym sierpowym na szczękę z doskoku, potem Kajetan jeszcze trzy razy przewracał rywala i pojedynek zatrzymano.

„Piórkowy” Maciej Jóźwik (4-0, 1 KO) pewnie pokonał Michaiła Soloninkiniego (10-26-1, 5 KO). Znany z ringów olimpijskich Maciek zachwiał rywalem w drugiej rundzie lewym sierpowym, kontrolował pojedynek, a gdy Gruzin w ostatniej, czwartej odsłonie, nieco się otworzył i odważniej zaatakował, Polak złapał go na kilka kontr i ostudził jego zapał. Po ostatnim gongu pewne 3x 40:36.

Występujący w wadze ciężkiej Artur Bizewski (6-0, 3 KO) hakami na korpus w drugiej rundzie dwa razy doprowadził grubego Davita Gogiszwilego (18-17, 12 KO) do nokdaunu. Za drugim razem Gruzin dał się wyliczyć do dziesięciu.

25 LUTEGO 2023 ROKU [NOWY DWÓR MAZOWIECKI, BABILON BOXING SHOW]

Blisko dwa lata po pierwszej walce, Łukasz Stanioch (9-1, 1 KO) znów okazał się lepszy od Roberta Talarka (27-17-3, 18 KO). Teoretycznie pięściarz ze Szczecina znów zdominował walkę, jednak twardy górnik postawił chyba wyżej poprzeczkę niż w pierwszej potyczce. Po ośmiu solidnych rundach werdykt brzmiał 78:74 na korzyść Staniocha.

Wcześniej Damian Tymosz (7-2-1, 4 KO) posłał w drugiej rundzie Anatoli Conopliova (2-2, 1 KO) na deski lewym hakiem w okolice wątroby. W trzeciej ta sama akcja i drugi nokdaun. Trzecie liczenie po lewym sierpowym na górę. Mołdawianin wrócił lepszą czwartą odsłoną, jednak w piątej po raz czwarty przyklęknął, znów po lewym haku na korpus, i było po wszystkim.

Z kolei w bokserskim debiucie dobijający do czterdziestki Rafał Dudek (0-0-1), ceniony kickbokser, zremisował po czterech ciekawych rundach (38:38) walki w półdystansie z Artjomem Rażikiem (1-0-1).

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: STYCZEŃ 2023. TYLKO NOWY SĄCZ

adam balski

28 STYCZNIA 2023 ROKU [NOWY SĄCZ, KNOCKOUT BOXING NIGHT 26]

Spokojny i metodyczny boks Adama Balskiego (18-2, 10 KO), który wypunktował Michala Plesnika (9-6, 7 KO) w walce wieczoru podczas dwudziestej szóstej gali z cyklu Knockout Boxing Night. Praktycznie przez cały czas trwania pojedynku było spokojnie, Balski operował lewym prostym, próbował wciągnąć Słowaka na kontrę, ale ten nie dawał sobie robić większej krzywdy, boksując za podwójnym blokiem. Nieco więcej akcji w rundzie trzeciej, kiedy Polak poszerzył repertuar, trafiając kombinacją lewy-prawy. Trochę bardziej emocjonująca druga połowa walki – kaliszanin rzucił trzema mocnymi ciosami w rundzie szóstej, choć Plesnik złapał je na blok. Kilkadziesiąt sekund potem Słowak leżał już na deskach, kluczowy był prawdopodobnie prawy sierpowy w zwarciu. Już do końca trwania pojedynku Balski bił lewym prostym, szukając okazji na zadanie ciosu z prawej ręki. Punktacja? Jak najbardziej oczywista – Marcin Godoń 78:73, Grzegorz Molenda 80:71, Przemysław Moszumański 80:71 – wszyscy trzej na korzyść pięściarza z Kalisza, który zaraz po zakończeniu boju ogłosił.. zakończenie kariery. – To była moja ostatnia walka, tak po prostu i tyle – powiedział reporterce TVP Sport Balski.

Wcześniej Łukasz Pławecki (6-0-2, 4 KO) obijał Emmanuela Feuzeu (10-13-2, 4 KO), kładąc go również na deski. Po konsultacji z narożnikiem Hiszpana Grzegorz Molenda nie dopuścił Feuzeu do piątej rundy, co dało Pławeckiemu szóste zwycięstwo na zawodowych ringach.

Rafał Wołczecki (8-0, 5 KO) uchodzi za jednego z mocniej bijących polskich pięściarzy bez podziału na kategorie. Naprzeciw wrocławianina stanął należący niegdyś do szerokiej światowej czołówki wagi półśredniej i junior średniej Joel Julio (39-15, 33 KO). Ale to było już dawno temu, a 38-letniemu Kolumbijczykowi pomysł o sportowej emeryturze do głowy mocno wbił dziś Polak. Od początku Wołczecki podchodził nogami, skracał dystans lewym prostym i szukał bomby z prawej ręki. Doświadczony Julio unikał najmocniejszych ciosów, ale dziesięć sekund przed końcem pierwszej rundy zagapił się w zwarciu, Rafał zrobił krok w tył, strzelił krótkim lewym sierpowym na szczękę i było po wszystkim. Nokaut!

Kamil Urbański (3-0, 2 KO) zachował czyste konto, a przy okazji po raz pierwszy zaboksował na pełnym dystansie. Urbański od początku narzucił pressing na Łukasza Barabasza (1-7, 1 KO). W pierwszych minutach spychał go lewym prostym, szukając mocniejszej prawej ręki. W trzeciej rundzie dwa razy złapał rywala prawym sierpowym, poprawił prawym podbródkiem, jednak Łukasz okazał się twardym chłopakiem. Zresztą nigdy dotąd nie przegrał przed czasem. Kamil wygrał pewnie każdą z czterech rund, choć sędzia Moszumański – jak niestety ma w zwyczaju, zamyślił się chyba i jakoś wyciągnął 39:37. Dwaj pozostali sędziowie punktowali 40:36, bo nie można było inaczej…

Później między linami zameldował się Artur Górski (6-1, 3 KO). A naprzeciw niego stanął „dziadek” Jiri Svacina (15-57, 4 KO). Występujący w kategorii cruiser Artur oczywiście dyktował warunki, lecz długo nie potrafił dobrać się czeskiemu „oldbojowi” do skóry. W końcu w piątej rundzie trafił prawym na splot i rywal był liczony. Za moment dodał prawy hak w okolice żeber i było po wszystkim.

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: GRUDZIEŃ 2022. TYLKO GLIWICE

PBP_logo

9 GRUDNIA 2022 ROKU [GLIWICE, POLSAT BOXING PROMOTIONS]

Osleys Iglesias (8-0, 7 KO) i jego promotorzy narzucili wysokie tempo i już w ósmym zawodowym występie świetny Kubańczyk sięgnął po pas IBO wagi super średniej. A wszystko to w daniu głównym gali Polsat Boxing Promotions 13 w Gliwicach. Naprzeciw niego stanął Andrij Welikowski (21-2-2, 14 KO), który dał się poznać polskim kibicom wygraną nad Patrykiem Szymańskim. W konfrontacji z Iglesiasem był jednak bez szans. Kubańczyk od początku wywierał pressing i wchodził łatwo w półdystans. Rywal odpowiadał, choć były to pojedyncze kontry. Iglesias z kolei wydłużał akcje to serii 3-4 ciosów. W czwartej rundzie po raz pierwszy zachwiał przeciwnikiem. Na półmetku na czole oponenta pojawiła się opuchlizna, a w siódmym starciu akcja Osleysa znów wstrząsnęła Welikowskim. W dziewiątej odsłonie na czole Ukraińca wyrosła „piłeczka tenisowa”, a Leszek Jankowiak tylko szukał okazji, by wyratować rozbijanego Andrija przed przykrą porażką. A ta nadarzyła się w dziesiątej rundzie, gdy Iglesias podkręcił tempo i przy linach złapał rywala kolejną serią. Arbiter przerwał nierówny bój, ogłaszając tryumf Kubańczyka przez TKO.

Bartłomiej Przybyła (5-0, 1 KO) wygrał każdą z sześciu rund potyczki z Michalem Dufkiem (35-25-2, 22 KO), zaś Konrad Kaczmarkiewicz (6-1-1, 2 KO) zremisował z Ervisem Lalą (6-0-1, 2 KO).

Aleksander Bereżewski (8-0, 7 KO) idzie jak burza przez zawodowe ringi, a o jego sile na własnej skórze przekonał się niepokonany w jedenastu walkach Eber Tovar (8-1-3, 3 KO). Występujący w wadze półśredniej Polak już na samym początku zranił rywala prawym krzyżowym i po kilku kolejnych ciosach rzucił go na deski. Kolumbijczyk powstał na osiem i próbował oddać, lecz nadział się na prawy sierpowy na brodę i został ciężko znokautowany.

Miłosz Grabowski (6-0, 3 KO) nie radził sobie początkowo z również niepokonanym Matteo Gubinellim (5-1, 4 KO) i w pierwszym starciu był liczony po akcji prawy na prawy, w której nieznacznie się spóźnił. Po dziewięciu minutach przegrywał na kartach wszystkich sędziów, ale obrócił losy tej potyczki w czwartej odsłonie. Trafił akcją lewy-prawy, poprawił od razu taką samą kombinacją, a gdy dostrzegł, że rywal jest zraniony, zasypał go lawiną ciosów i zmusił sędziego do zatrzymania pojedynku.

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: LISTOPAD 2022. LUBIN I PUŁAWY

jonak_damian_02

1 LISTOPADA 2022 ROKU [LUBIN, POLSAT BOXING PROMOTIONS]

Na spory skok w rankingach może liczyć Paweł Czyżyk (10-1, 2 KO), który napracował się, wygrywając przed momentem z Draganem Lepeiem (21-6-2, 10 KO). W ręce Polaka wpadły pasy WBA Continental i IBO International kategorii półciężkiej. Zaczęło się od całkiem precyzyjnych ataków miejscowego pięściarza, który karał rywala krótkimi prawymi bezpośrednimi, w końcówce Włoch trafił dwoma uderzeniami, ale była to runda Polaka. Także i drugą rundę Czyżyk zaakcentował stałą presję i nawet jeśli jego skuteczność spadła, to przeważał nad Lepeiem aktywnością. Chwile grozy w rundzie trzeciej – „Furia” napierała zza obszernych sierpowych, zaś Lepei polował na kontrę. Włoch doczekał się szansy w ostatnich sekundach szansy, kilkukrotnie trafiając czysto Polaka i zagarniając odsłonę dla siebie. Od tego momentu zaczęło nam się robić w ringu spokojniej, wszystko za sprawą zmienionej taktyki Czyżyka, który wydłużał dystans, punktując rywala lewym prostym. W rundzie piątej Włoch trafił kontrującym lewym sierpowym, a już w szóstej to Czyżyk odwdzięczył się kombinacją przy linach. Polak zwodził przeciwnika, wyprzedzając jego ataki lewym prostym, często schodząc z linii ciosu Lepeia. I znów – gdy w dziewiątej rundzie Włoch zaskoczył reprezentanta Lubina, trafiając dwoma lewymi sierpowymi na górę i prawym na dół, to już na sam koniec Czyżyk zaakcentował swoje zwycięstwo kombinacją lewy-prawy-lewy. Po ostatnim gongu mogliśmy być dość spokojni o werdykt i faktycznie – cała trójka sędziów widziała zwycięstwo Polaka, przyznając mu osiem rund, dwie przypadły Lepeiowi. Bardzo cenne zwycięstwo „Furii”, który zaczyna już myśleć o walkach wyjazdowych.

Siódme zwycięstwo Konrada Kozłowskiego (7-0, 2 KO) podczas dwunastej gali z cyklu Polsat Boxing Promotions. Tym razem ofiarą koszalinianina był twardy Bartosz Głowacki (5-11-1, 4 KO). Zaczęło się dość wyrównanie, gdy obaj częstowali się ciosami prostymi. Kozłowski polował na prawą rękę, nie brakowało wymian i chaosu, a pod koniec odsłony Kozłowski próbował wydłużać kombinacje. W następnych rundach przebieg walki był niemal identyczny – Kozłowski atakował, polował na doły i te ciosy raniły rywala. Pod koniec trzeciej rundy śmielej zaatakował Głowacki, ale nie zrobiło to wrażenia na oponencie, który za chwilę sam skontrował. Na początku kolejnej odsłony Głowacki powędrował na deski, wydawało się, że był to efekt ciosu Kozłowskiego, inaczej widział to sędzia ringowy, mówiąc o poślizgnięciu. Już do samego końca Kozłowski atakował sporą ilością ciosów, choć były to uderzenia w większości niecelne, a już na pewno nierobiące większego wrażenia na reprezentancie Chrzanowa, który próbował się odgryzać. Jeszcze trochę wymian na sam koniec i przyszło nam wysłuchać werdyktu sędziów punktowych, którzy byli jednogłośni – 60:54, 60:54 i 59:55 na korzyść pięściarza z Koszalina.

Wcześniej mieliśmy okazję być świadkami dwóch naprawdę ciekawych dla oka czasówek – udanie po porażce z rąk Petro Frołowa wrócił Max Suske (5-1, 4 KO), który pod przewodnictwem Georga Bramowskiego szybko rozprawił się z Patrikiem Fialą (5-3-1, 1 KO), zaś Konrad Czajkowski (2-0-1, 1 KO) rozbijał, rozbijał, aż w końcu rozbił Jakuba Świderskiego (0-1), nokautując go w drugiej odsłonie.

18 LISTOPADA 2022 ROKU [PUŁAWY, TYMEX BOXING NIGHT]

Nokaut roku? Na pewno na polskim ringu. Bardzo brutalnie ze swoim rywalem obszedł się przed momentem w Puławach Damian Jonak (43-1-2, 22 KO). Nestor David Campos (6-4, 4 KO) nie będzie dobrze wspominał wizyty w Polsce. Argentyńczyk już w pierwszej rundzie był naruszony lewym sierpowym, ale na początku drugiej wydłużył serie i zaczął sobie radzić coraz lepiej. Chyba trochę za bardzo w siebie uwierzył, „otworzył się” w swoim ataku, a Jonak wszedł mu w tempo prawym sierpowym. Campos padł ciężko na matę, a sędzia nawet nie zaczynał liczyć. półprzytomnego Argentyńczyka znoszono z ringu na noszach. Zdrowia…

Lukas Dekys (8-0, 3 KO) pozostaje katem polskich pięściarzy. Pobił między innymi Syrowatkę i Kiwiora, a teraz do tej listy dopisał Michała Leśniaka (17-2-1, 5 KO). Zaczęło się dobrze. Pojedynek był prowadzony w spokojnym tempie i na lewe proste. I w tej dziedzinie „Szczupak” radził sobie całkiem dobrze. W drugiej rundzie Michał trafił dwukrotnie lewym sierpowym i nabraliśmy nadziei. Wszystko jednak zmieniło się od czwartej rundy. Czech przejął kontrolę nad pojedynkiem. Boksował na luzie, kontrował, a gdy trafił, od razu podkręcał tempo. W siódmym starciu Michał był liczony. Rywal przepchnął go w zwarciu, ale trzeba oddać, że wcześniej trafił czystym ciosem i to Michał dążył do klinczu. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednogłośnie na korzyść Dekysa – 97:92, 98:91 i 97:92.

Galę w Puławach reklamowaną hasłem czas weryfikacji. I taki test z pewnością zdał Stanisław Gibadło (9-0, 1 KO). A wszystko kosztem Tomasza Nowickiego (10-2, 3 KO). To była rywalizacja wewnątrz grupy Tymex Boxing Promotion. Obaj mieli coś do udowodnienia. Gibadło boksował trochę poniżej oczekiwań w niektórych walkach, natomiast Nowicki wracał po porażce. W ringu pełną kontrolę od początku przejął jednak Staszek. Najpierw zaczął boksować lewym prostym, potem sprytnie spychał rywala na liny i nie dawał mu rozwinąć skrzydeł. Przewaga wzrastała, a kumulacja nastąpiła w rundzie piątej. Gibadło zasypał Nowickiego nawałnicą ciosów, niekoniecznie mocnych, ale było ich tak dużo, że w końcu nierówny pojedynek przerwał sędzia.

Michał Soczyński (5-0, 2 KO) dopisał do swojego rekordu kolejne zwycięstwo. Tym razem przed czasem. Naprzeciw „Soczka” stanął Alessandro Jandejsek (4-2, 4 KO), który straszył rekordem, ale w ringu po przyjęciu pierwszego lewego prostego szybko cofnął się na liny i próbował przetrwać. Ale nie przetrwał. Już pod koniec drugiej rundy po bezpośrednim prawym pięściarza z Lublina było po wszystkim. Dodajmy, że Michał zmienił niedawno sztab szkoleniowy.

Wcześniej Aleksandra „Sasza” Sidorenko (10-1-1, 1 KO) wypunktowała pewnie na dystansie sześciu starć Aleksandrę Vujović (5-22-2, 2 KO).

Występujący w wadze półciężkiej Sebastian Wiktorzak (2-0, 1 KO) pokonał Jurisa Zundovskisa (5-3, 4 KO). Pięściarz ze Szczecina od początku ustawiał sobie rywala ciosami prostymi, zmieniając pozycję z normalnej na mańkuta praktycznie po każdej akcji. Łotysz próbował atakować, ale jego chaotyczne próby podopieczny Karola Chabrosa albo przepuszczał, albo kontrował. W trzeciej rundzie Łotysz podkręcił tempo i przy pasywnej postawie Sebastiana być może nawet zapisał ten odcinek na swoją korzyść, kosztowało go to jednak sporo sił i w czwartej wszystko wróciło do normy. Wiktorzak ładnie próbował wejść w tempo prawym podbródkowym, brakowało jednak trochę precyzji w tej akcji. Polak do końca kontrolował pojedynek i po ostatnim gongu wygrał jednogłośną decyzją sędziów – 59:55, 59:55 i 58:56 (???).

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: PAŹDZIERNIK 2022. OD KARLINA DO ZAKOPANEGO

masternak_gala lodz

1 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [KARLINO, ROCKY BOXING NIGHT]

Efektownie wypadł występ Mateusza Polskiego (3-0, 3 KO) przed własną publicznością w Karlinie. Były medalista Mistrzostw Europy i Igrzysk Europejskich już w pierwszej rundzie odprawił Adam Ngange (20-8-2, 13 KO). Tym samym Mateusz sięgnął po tytuł zawodowego mistrza Polski kategorii junior półśredniej. Wcześniej występujący w wadze ciężkiej Kacper Meyna (9-1, 5 KO) pokonał Michała Bańbułę (13-35-5) przez techniczny nokaut po trzeciej rundzie. Niemal równo rok temu też wygrał Kacper, ale na dystansie ośmiu rund.

Robiący systematyczne postępy Karol Welter (12-1, 3 KO) pokonał Evandera Riverę (7-1-1, 3 KO) jednogłośną decyzją sędziów – 77:75, 78:74, 77:75, a Radomir Obruśniak (7-1, 2 KO) odprawił Cosmasa Chekę (27-15-7, 7 KO). Sędziowie punktowali 79:73 i dwukrotnie 78:74. Kajetan Kalinowski (4-1, 3 KO) udanie powrócił po pierwszej porażce w karierze. Zwycięzca turnieju kategorii cruiser pokonał Jiriego Svacinę (15-55, 4 KO). Od początku jedynym pytaniem było, czy Kajetan, który sparował w ramach przygotowań między innymi z Michałem Cieślakiem, wygra to na punkty, czy przed czasem. Ostatecznie przeboksował na dystansie sześciu rund i zwyciężył jednogłośnym werdyktem 60:54. Wcześniej Dominik Harwankowski (10-0, 2 KO) zanotował jubileuszową wygraną, punktując równie wysoko Yona Segu (20-12-2, 6 KO). Szybko sprawę załatwił z kolei „ciężki” Artur Bizewski (5-0, s KO), który już w pierwszym starciu odprawił Andrasa Csomora (18-36-2, 14 KO).

1 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [BIELSKO-BIAŁA, BABILON BOXING SHOW]

Nieaktywny od czterdziestu miesięcy Khoren Gevor (35-10, 17 KO) ostro wszedł w walkę, a gdy siły zaczęły go opuszczać, po przypadkowym zderzeniu głowami pękł mu łuk brwiowy. I to zagwarantowało mu wygraną nad Łukaszem Staniochem (9-1, 2 KO). Tak naprawdę trudni jednoznacznie stwierdzić, czy pięściarz ze Szczecina zdołałby odrobić straty, z pewnością jednak były mistrz Europy zaczął powoli spuszczać z tonu. Podliczono karty i dwóch sędziów miało w tym momencie na swoich kartach prowadzenie Gevora. Zasłużenie…

Wcześniej Łukasz Pławecki (5-0-2, 3 KO) przełamał Mateusza Lisa (3-2, KO), który poddał się w siódmej rundzie. Mając jednocześnie zastrzeżenia do pracy sędziego Bubaka. Nie udał się też rewanż Damianowi Kiwiorowi (9-5-1, 1 KO). Pablo Mendoza (12-12, 12 KO) od początku wciągnął go w ringową wojnę, a że arsenał był po jego stronie, w wymianach jego ciosy robiły coraz większe wrażenie. W końcówce szóstej rundy arbiter Arek Małek po liczeniu postanowił przerwać nierówny bój.

1 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [LUBLIN, KNOCKOUT BOXING NIGHT 24]

W walce wieczoru KnockOut Boxing Night 24 w Lublinie dobrze dysponowany Michał Cieślak (23-2, 17 KO) przełamał i znokautował Krzysztofa Twardowskiego (9-4, 6 KO). Bombardier z Radomia od razu ostro wszedł w walkę. Twardowski jednak przepuszczał jego ataki bądź szybko klinczował. Michał w drugiej rundzie zmienił nieco taktykę, poczekał na rywala i wciągał go w akcje cios na cios. W trzecim starciu dwukrotny pretendent do tytułu mistrza świata wagi junior ciężkiej najpierw zalał się krwią po przypadkowym zderzeniu głowami. Ale pęknięty łuk brwiowy tylko go rozsierdził jeszcze bardziej. Michał trafił mocnym jabem, poprawił krótkim prawym sierpem i Twardowski po raz pierwszy przyklęknął. Za moment mocny prawy podbródek i mieliśmy drugi nokdaun. Na szczęście dla Krzyśka za moment zabrzmiał gong na przerwę. W czwartej odsłonie Cieślak utrzymywał przewagę, bił sierpami na górę, ale walkę skończył w rundzie piątej ładnym lewym hakiem w okolice wątroby. Nokaut!

W pierwszej ósemce w karierze Rafał Wołczecki (7-0, 4 KO) pokonał twardego journeyama Pavla Semjonova (26-23-2, 10 KO). Rafał w swoim stylu szukał półdystansu, boksując zza podwójnej, szczelnej gardy. A rywal podjął rękawicę. Z jednej strony wrocławianin pokazał mądry, wyważony boks, z drugiej brakowało trochę zmiany tempa i przyśpieszeń. W piątej rundzie Wołczecki kilka razy trafił mocnym lewym hakiem pod prawy łokieć. W szóstej dołożył do tego prawy sierpowy. W pewnym momencie trafił lewym sierpowym, ale poślizgnął się i nie ponowił akcji, gdy rywal był lekko naruszony. Pojedynek potrwał pełne osiem rund. Po ostatnim gongu sędziowie jednomyślnie wskazali na Wołczeckiego – 78:74 i dwukrotnie 80:72.

Mniej doświadczony Jan Czerklewicz (9-1, 2 KO) pokonał stosunkiem głosów dwa do remisu Marka Matyję (20-4-2, 9 KO). Po pierwszej, jeszcze w miarę spokojnej rundzie, od drugiej zaczął się fajny spektakl. Najpierw kilka razy lewym sierpem trafił Czerklewicz. W trzeciej i czwartej rundzie Matyja zaczął wciągać go na swój bezpośredni prawy. Wydawało się, że pięściarz z Oleśnicy zaczyna zyskiwać przewagę, tymczasem Janek w piątej odsłonie wydłużył serie i ciekawymi kombinacjami, kończonymi często prawym podbródkiem, wrócił do gry. Kolejne minuty były zacięte. Jeśli jeden trafił, drugi od razu starał się odpowiedzieć. Przed ostatnią odsłoną nikt nie mógł być niczego pewnym. Lepiej zaczął ją Matyja, który trafił lewym sierpowym, ale Czerklewicz zrewanżował się mu bombą z prawej ręki. Sędziowie punktowali dwa do remisu 76:76, 77:75 i 79:73 – zwycięzcą został ogłoszony Jan Czerklewicz.

Zwycięstwa do swoich rekordów dopisali Kamil Szeremeta (23-2-1, 7 KO) oraz Mateusz Wojtasiński (3-0, 1 KO). Młody wrocławianin od początku zdominował Sylwestra Ziębę (1-3), nękał go konsekwentnie ciosami na korpus i jedyne z czego może być zły to fakt, iż pomimo czterech nokdaunów nie udało się skończyć rywala przed czasem. Ale werdykt – 3x 40:32 najlepiej oddaje obraz tej potyczki. Z kolei Kami – były mistrz Europy wagi średniej, trochę męczył się z ambitnym Władysławem Gelą (12-5, 7 KO), ale cały czas kontrolował pojedynek. Przed ostatnią, ósmą rundą sędzia Grzegorz Molenda zastopował potyczkę. Zawodnik z Ukrainy co prawda protestował, lecz chwilę wcześniej wymiotował w swoim narożniku, a jego trener dał znać sędziemu, że poddaje swojego zawodnika.

8 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [RUDA ŚLĄSKA, SILESIA BOXING]

Przeciętnie dysponowany Robert Talarek (27-15-3, 18 KO) zanotował drugie tegoroczne zwycięstwo. Naprzeciw niego stanął Thodoris Ritzakis (4-4-1). I od początku zaczął zapychać lepszego technicznie, za to dziwnie ospałego górnika. Talarek miał swoje przebłyski, kilka razy wciągnął przeciwnika na kontrę, lecz w jego boksie brakowało błysku i agresji. Po ośmiu rundach sędziowie wskazali na wygraną Talarka 77:75, 77:75 i 78:74.

Damian Knyba (9-0, 5 KO) po raz pierwszy zaboksował na dystansie ośmiu i pokonał doświadczonego journeymana Konstantina Dowbiszczenkę (9-11-1, 6 KO). Od początku kontrolę nad rywalem zyskał Polak, który ustawiał go sobie lewym prostym. Dużo ruszał się na nogach, co miało dobre i słabsze strony. Plusem było to, że unikał ciosów rywala. Minusem fakt, że uderzając w ruchu jego ciosy traciły na mocy. Można się również przyczepić do małej ilości ciosów na korpus, ale podopieczny Piotra Wilczewskiego coraz więcej widzi w ringu, zaczyna celować i nie bije już bezsensownie na gardę, co zdarzało się mu choćby rok temu. Przeciwnik myślał przede wszystkim o obronie, więc ciężko było go trafić czymś czystym, ale gdy tylko zaatakował, Damian potrafił wejść w tempo i skontrować. W szóstej rundzie Knybę złapał kryzys, a Dowbiszczenko wyczuł swoją szansę i podkręcił tempo. Dobra nauka na przyszłość. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 78:74, 77:75 i 79:73 – wszyscy na korzyść Knyby.

Wcześniej Ioannis Evmorfiadis (2-0, 1 KO) po raz drugi pokonał Dawida Turka (0-2-1), tym razem przez TKO w trzeciej rundzie. Poniżej oczekiwań wypadł Witold Lisek (4-0, 2 KO), który wygrał z Athanasiosem Droutsasem (0-2), ale dziś nie olśnił. Tak jak jeden z sędziów, któremu wyszedł remis 38:38. Na dwóch pozostałych kartach 40:36. Polak rzeczywiście wygrał wszystkie cztery rundy, ale w ringu było więcej chaosu niż boksu.

22 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [ŚWIERADÓW ZDRÓJ, MB BOXING NIGHT 14]

Absurdalnie zakończyła się gala MB Boxing Night 14. Najpierw ogłoszono zwycięstwo Artjomsa Ramlavsa (15-2, 8 KO), ale za moment to ręka Damiana Wrzesińskiego (26-2-2, 7 KO) powędrowała w górę. Początek walki równy, momentami chaotyczny. Żaden z zawodników nie potrafił zbudować większej przewagi. W piątej rundzie Łotysz posłał „Wrzosa” na deski, ale to tylko zmotywowało Polaka, który w kolejnych starciach zaczął boksować znacznie lepiej. Gdy zabrzmiał ostatni gong, obaj w napięciu oczekiwali na werdykt. A ten był jednomyślny na korzyść Ramlavsa. Problem w tym, że sędziowie zaczęli zgłaszać swoje uwagi, bo okazało się, że supervisor po prostu źle podliczył punkty. Wtedy zaczęła się mała awantura w ringu. Promotor Grabowski wyrywał Łotyszowi pas, promotor Borek starał się obozowi Łotysza coś tłumaczyć, supervisor przepraszał i brał winę na siebie, ale niesmak z pewnością pozostanie. Ostatecznie okazało się, że na kartach sędziów nieznacznie wygrał Damian – 96:93 i dwukrotnie 95:94.

Pół minuty trwała walka Łukasza Wierzbickiego (22-1, 8 KO). Pan Frank Rojas (25-6, 24 KO) najpierw nie popisał się przed walką, a teraz w ringu. Ale oddajmy Łukaszowi to co jego. Rojas nie zrobił wagi półśredniej, potem nie zrobił umownej granicy, a dziś w południe przekroczył trzeci umówiony limit. Łukasz natomiast ukarał go za to wszystko szybką „czasówką”. Już w pierwszej akcji Wierzbicki trafił lewym sierpowym. Rywal cofnął się na liny, tam zainkasował kolejny lewy sierp, a gdy zawisł na linach, Polak dobił go jeszcze jednym ciosem z lewej ręki. Nokaut.

Debiutujący na zawodowym ringu Sebastian Wiktorzak (1-0, 1 KO), jedna z gwiazd naszej reprezentacji, pobił Eduarda Vaisę (4-1, 1 KO). Pięściarz ze Szczecina, ćwierćfinalista zeszłorocznych Mistrzostw Świata, od początku zmieniał pozycję i szukał luki w obronie rywala. W połowie drugiej rundy zranił go lewym hakiem w okolice wątroby, ponowił akcję przy linach i po kolejnym ciosie na korpus było po wszystkim.

Wcześniej Arkadiusz Zakharyan (3-0, 1 KO) kontrolował w pierwszej połowie potyczkę z Paulem Peersem (2-3, 2 KO), potem nieco opadł z sił, ale dowiózł wygraną do końca. Po gongu kończącym szóste starcie sędziowie punktowali na korzyść Polaka 58:56 i dwukrotnie 59:55.

28 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [RZYM]

Ewelina Pękalska (6-1) przegrała w Rzymie jednogłośnie na punkty z mistrzynią Europy (EBU) wagi super muszej – Stephanie Silvą (7-0). Włoszka od pierwszej rundy imponowała przede wszystkim mądrą pracą lewą ręką i precyzją swoich akcji. Zachowywała przy tym sporą aktywność. 35-letnia Polka miała swoje momenty, ale jej zrywy były mało efektywne. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 97-93 i dwa razy 98-92 – wszyscy na korzyść 27-letniej Włoszki.

29 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [ZAKOPANE, KNOCKOUT BOXING NIGHT 25]

Koncertowo zaboksował Mateusz Masternak (47-5, 31 KO), pewnie pobił niepokonanego dotąd olimpijczyka Jasona Whateleya (10-1, 9 KO) i nabył prawa pretendenta do tytułu mistrza świata wagi junior ciężkiej. Federacja IBF uznała ten pojedynek za oficjalny i ostateczny eliminator. Stawka więc była ogromna. Ale poza pierwszą rundą, gdy Whateley dwukrotnie złapał Polaka prawym krzyżowym, cała reszta potyczki wyraźnie na konto i korzyść byłego mistrza Europy. Od trzeciego starcia Mateusz regularnie kąsał Australijczyka lewym prostym, podbijając mu szybko oko. Od czwartej rundy dołożył do tego lewy sierpowy i lewy hak pod prawy łokieć. Przewaga wzrastała. Od szóstej rundy, gdy „Master” zaczął wydłużać kombinacje, jedyne pytanie brzmiało, czy ambitny Whateley dotrwa do ostatniego gongu? W siódmej rundzie Australijczyk był liczony, niemal równo z gongiem kończącym dziewiątą odsłonę „pływał” zamroczony po prawym sierpowym, ale pokazał „cohones” i wytrzymał do końca. Po ostatnim gongu sędziowie jednogłośnie wskazali na Masternaka – 117:110, 118:109 i 119:108. Whateley pobity, teraz pora na mistrza – Jai Opetaię (22-0, 17 KO).

Duża, przykra niespodzianka. Niepokonany dotąd Mateusz Tryc (14-1, 7 KO) poległ z niedocenianym, a mocno bijącym Leonardem Carrillo (16-4, 15 KO). Pierwsza runda nie zapowiadała katastrofy. Mateusz zapychał rywala na liny, bił w półdystansie i wygrał pierwsze trzy minuty. Ale już na początku drugiej rundy zainkasował lewy sierpowy. Tryc nie wyciągnął wniosków, Kolumbijczyk kilka sekund później strzelił raz jeszcze lewym sierpem, trafił w okolice czoła i zupełnie odciął Polaka. Nokaut!

Po długiej przerwie Krzysztof Włodarczyk (61-4-1, 41 KO) długo wchodził na swoje obroty, ale jak już w końcu złapał rytm, to zobaczyliśmy starego dobrego „Diablo”. Śliski Cesar Hernan Reynoso (17-18-4, 8 KO) długo sprawiał kłopoty swoją ruchliwością byłemu dwukrotnemu mistrzowi świata. Cały czas zmieniał pozycję, dużo pracował na nogach i dobrze amortyzował ciosy. A Krzysiek czekał, jakby pewny swego, choć z lepszymi rywalami to może okazać się złudne. Rywal z czasem trochę opadł z sił, a wtedy Włodarczyk – konkretnie w szóstej rundzie, trafił prawym podbródkowym, posyłając przeciwnika na deski. Za moment znów prawy podbródkowy i drugi nokdaun. Kilkanaście sekund później „Diablo” poprawił lewym sierpowym, Argentyńczyk po raz trzecie wylądował na deskach, a z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania.

Adam Balski (17-2, 10 KO) efektownie i szybko powrócił po ciężkiej, przegranej nieznacznie walce z Babiciem i przed momentem rozbił na ringu w Zakopanem Nicolasa Holcapfela (12-10, 10 KO). Pojedynek bez większej historii, zakończył się już po dwóch minutach. Po rozpoznawczej minucie pięściarz z Kalisza po lewym prostym huknął prawym sierpowym za rękawicę w okolice ucha i rzucił rywala na deski. Zamroczony Słowak powstał z trudem na osiem, ale za moment przewrócił się po lewym prostym i walkę zastopowano.

Laura Grzyb (8-0, 3 KO) z kolejną dobrą walką. Polka w dobrym stylu pokonała niezwyciężoną dotąd Marian Herrerię (3-1). Dobrze pracująca na nogach „Grzybowa” lepiej dystansowała niż rywalka. Hiszpanka miała swoje momenty, ale generalnie pojedynek pod dyktando Polki. Szczególnie wtedy, gdy wydłużała kombinację do 3-4 ciosów. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Laury 77:75, 78:74 i 80:72.

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: WRZESIEŃ 2022. OD CZĘSTOCHOWY DO ŁOMŻY

gala_nadarzyn

2 WRZEŚNIA 2022 ROKU [CZĘSTOCHOWA, POLSAT BOXING PROMOTIONS 9]

W polsko-polskiej walce wieczoru wagi ciężkiej Marcin Siwy (25-0-1, 12 KO) zremisował z Kamilem Sokołowskim (11-26-1, 4 KO). Pojedynek obfitował w autentyczne emocje od pierwszego do ostatniego gongu. Siwy zaczął w swoim stylu, od razu atakując korpus Sokołowskiego. Mocno pracował także lewym prostym, a Kamil spokojnie przyjmował większość ataków na gardę i co jakiś czas próbował odpowiadać lewą ręką. W drugim starciu Sokołowski trafił dobrą kombinacją lewy-prawy i Siwy odczuł te uderzenia. Sklinczował i stracił w tym fragmencie inicjatywę. Pod koniec drugiego starcia kibice dostali jeszcze efektowną wymianę. Siwy dość ciężko oddychał, a Sokołowski się rozkręcał. Trzecia runda to próby sił w klinczach i próby ataków z obu stron. Sokołowski starał się stopniowo przeć do przodu, ale Siwy trafiał lewym prostym i miał dobre momenty. Pojedynek był bardzo zacięty i wyrównany. W czwartej rundzie Siwy dobrze boksował z defensywy i trafił w głowę Sokołowskiego dwoma mocnymi prawymi z góry, a następnie prawym podbródkowym. Sokołowski odgryzł się prawym za ucho. Natomiast piąta runda to wciąż zacięta rywalizacja, ze zrywami obu zawodników. Siwy trafiał czyściej, ale Sokołowski nie ustawał w presji, choć nie była ona zazwyczaj efektywna. Marcin był w szóstej rundzie już naprawdę zmęczony. Sokołowski również, ale to on zachował na tym odcinku więcej świeżości. Obaj trafiali głównie lewą ręką, ale nieco lepsze wrażenie sprawiał Kamil, szczególnie wtedy, gdy huknął prawym sierpem wychodząc z klinczu. Siódma runda to również odcinek, w którym zaznaczyła sie niewielka przewaga Sokołowskiego, częściej trafiającego i aktywniejszego. W ostatniej rundzie obaj poszli na całość, Sokołowski trafiał krótkimi kombinacjami, a Siwy odpowiadał prawymi na dół i na górę. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 76-76, 77-75 dla Siwego i 77-75 dla Sokołowskiego.

Rywalizujący w wadze cruiser Nikodem Jeżewski (22-2-1, 9 KO) pokonał przed czasem Serge’a Michela (13-3, 9 KO). Obaj od początku mocno pracowali lewymi prostymi, Jeżewski starał się przy tym w swoim stylu kontrować lewy rywala swoim prawym. Walka była wyrównana, aż nagle w drugim starciu Polak nadział się na dobrą kombinację i padł na deski. Pozbierał się i w trzeciej rundzie ruszył do ataku, choć nie zdołał jeszcze uzyskać wyraźnej przewagi. Michel miał niezły fragment w czwartej odsłonie, ale Jeżewski zaczął w końcu szeroko rozwijać skrzydła w ofensywie. Atakował ciekawymi kombinacjami i stopniowo przechylał szalę zwycięstwa na swoją stroną. Niemiec cofał się w piątej i szóstej rundzie na liny i widać było, że jego organizm źle reaguje na uderzenia. W przerwie między szóstą i siódmą rundą okazało się, że oko Niemca jest całkowicie zamknięte po ciosach Polaka. To spowodowało, że Michel do siódmej rundy już nie wyszedł i Nikodem mógł świętować zwycięstwo.

Konrad Kaczmarkiewicz (6-1, 2 KO) pokonał Kristofera Kovacsa (9-4, 7 KO) przez techniczny nokaut w piątej rundzie. Polak, który wniósł na wagę 76,9 kg, na początku miał trochę kłopotów z dokładnym namierzeniem chaotycznego rywala, ostatecznie jednak zaczął coraz wyraźniej górować, aż wreszcie zakończył sprawę przed czasem celnymi uderzeniami w piątej odsłonie.

Wcześniej „półśredni” Kewin Gibas (4-1, 3 KO) został już w pierwszej rundzie ciężko znokautowany mocnym prawym przez Denisa Mądrego (8-7, 3 KO), w wadze junior półśredniej Bartłomiej Przybyła (4-0) wygrał z Alessandro Fersulą (8-3, 1 KO) jednogłośną decyzją sędziów (59-55, 59-55, 58-56), a w wadze super średniej Miłosz Grabowski (4-0, 1 KO) pokonał przez TKO w pierwszej rundzie Adela Kobilicę (3-2, 1 KO).

Dodajmy, że galę rozpoczęły pojedynki polskich nadziei boksu olimpijskiego: Jakub Straszewski pokonał Klemensa Szczepaniaka, Bartłomiej Rośkowicz wygrał z Makarem Vdovitsenko i Artur Proksa pokonał Frantiska Horvatha (trzy zwycięstwa jednogłośną decyzją sędziów), a Mateusz Grejber wygrał z Patrikiem Stefanem przez TKO w trzeciej rundzie.

2 WRZEŚNIA [BIAŁYSTOK, CHORTEN BOXING PROMOTIONS]

W walce wieczoru gali w Białymstoku boksujący w grupie Dariusza Snarskiego w limicie wagi super średniej Przemysław Gorgoń (15-10-1, 6 KO) przegrał stosunkiem głosów dwa do remisu z Gino Kantersem (10-4-2, 4 KO). Przemek ostro szedł do przodu, wywierał pressing, ale celniej bił Holender. To była ciasna walka, Kanters wygrał ją jednak zasłużenie.

Wcześniej Krzysztof Warekso (3-0-1, 1 KO) udanie zrewanżował się Piotrowi Bisowi (6-2-1, 2 KO) za remis z maja. Po sześciu rundach sędziowie punktowali 59:55 i dwukrotnie 58:56. Natomiast debiutant Dawid Czarniawski (1-0, 1 KO) ciężko znokautował w pierwszej odsłonie Andrzeja Nowiczenkę (1-1).

17 WRZEŚNIA 2022 ROKU [RADOMSKO, TYMEX BOXING NIGHT 22]

W walce wieczoru występujący po raz pierwszy w tym roku Robert Parzęczewski (29-2, 17 KO) pokonał jak zwykle twardego Tomasza Gromadzkiego (12-5-1, 3 KO). „Arab” zaczął dobrą pracą nóg, dzięki czemu unikał ciosów atakującego trochę chaotycznie rywala. A jednocześnie kąsał cały czas lewym prostym i pewnie prowadził walkę. Od czwartej rundy zaczęły się jednak „schody”, które trwały do końca ósmej odsłony. W dziewiątej rundzie mocnym prawym zranił przeciwnika i znów złapał luz. Zwycięstwo przypieczętował w ostatnim starciu. Najpierw rzucił „Zadymę” na deski bezpośrednim prawym krzyżowym. Za moment serią ciosów przy linach znów przewrócił Tomka na deski. Na dokończenie roboty zabrakło jednak czasu i gong wyratował Gromadzkiego. Sędziowie byli wyjątkowo zgodni i wszyscy wypunktowali przewagę Parzęczewskiego w stosunku 97:91.

Kamil Kuździeń (8-0, 3 KO) nie potrafił kończyć swoich rywali, ale jak już się odblokował, to wygrał trzecią walkę z rzędu przed czasem. Dziś naprzeciw niego stanął Nikola Vlajkov (11-14-1, 6 KO), który słynie z tego, że przewraca się bardzo rzadko. Ale „Kundzia” łatwo rozmontował jego obronę. Przez trzy rundy wyboksowywał rywala, by w końcówce czwartej przewrócić go bezpośrednim prawym krzyżowym. Wtedy jeszcze pięściarzowi z Częstochowy przeszkodził gong na przerwę, ale po niej dokończył dzieła zniszczenia. Najpierw przy linach wydłużoną serią posłał Serba na deski po raz drugi, a wszystko zakończył prawym sierpowym. Tym razem sędzia wyliczył już Vlajkova do dziesięciu.

Po słabszych ostatnio walkach w końcu dobry boks pokazał Michał Soczyński (6-0, 2 KO). I przerwał serię Adriana Valentina (4-1, 3 KO), który był dotąd katem polskich pięściarzy wagi junior ciężkiej. „Soczek” zaczął bardzo dobrze, boksując lewym prostym i trafiając w kombinacji lewym sierpowym. W drugiej rundzie trafił prawym krzyżowym, poprawił lewym hakiem na szczękę i zrobiło się gorąco. W trzecim starciu nieco spuścił z tonu, ale w czwartym powrócił do lewego prostego. W pewnym momencie zagapił się, przyjął mocny cios i przez moment wydawał się zraniony, szybko jednak wrócił do gry i zaakcentował końcówkę. W dwóch ostatnich rundach do swojego arsenału dodał prawy podbródkowy, znów trafił kilka razy lewą ręką i pewnie dowiózł wygraną. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść pięściarza z Lublina 59:55 i dwukrotnie 60:54.

Napiszmy, że ta walka się odbyła. A jedyny z niej plus jest taki, że Remigiusz Smoliński (5-1, 3 KO) dopisał do rekordu kolejne zwycięstwo. Dwumetrowy i ważący ponad 120 kilogramów pięściarz z Gliwic już wczoraj przestraszył na ważeniu Żeczeslawa Radewskiego (3-5, 2 KO). Bułgar zrobił więc wszystko, żeby nic dziś nie przyjąć i po pierwszym lewym prostym przewrócił się, sygnalizując kontuzję nogi…

Wcześniej debiutujący na zawodowym ringu Damian Cieślik (1-0) pokonał stosunkiem głosów dwa do remisu Bartłomieja Włodarczyka (1-2), zaś inny debiutant – Jan Lauk (0-0-1), zaledwie zremisował z Pawłem Cieciorą (0-2-1).

24 WRZEŚNIA 2022 ROKU [ŁÓDŹ, POLSAT BOXING PROMOTIONS 10]

Osleys Iglesias (7-0, 6 KO) to zawodnik światowej klasy. Cieszmy się z jego walk w Polsce, bo nasz rynek będzie wkrótce dla niego za mały. Pierwotnie rywalem Kubańczyka miał być kto inny, ale zastępstwo też wydawało się solidne. Bo przecież Ezequiel Osvaldo Maderna (27-10, 17 KO) niedawno urwał kilka rund Pawłowi Stępniowie. Wszystko jednak błyskawicznie się skończyło. Iglesias od pierwszej akcji spychał rywala na liny, w pewnym momencie uderzył kombinacją lewy hak na korpus-prawy sierp bity z góry i było po wszystkim. Sędzia Leszek Jankowiak wyliczył Argentyńczyka do dziesięciu, a ten sygnalizował cios w tył głowy. Szybko, łatwo i przyjemnie. Różnica klas.

Aleksander Bereżewski (7-0, 6 KO) po raz pierwszy na pełnym dystansie. Występujący w wadze półśredniej pięściarz ograł Jose Angela Rosales Romero (6-3, 3 KO). Już w pierwszej rundzie Olek trafił mocnym lewym sierpowym, który wstrząsnął rywalem, ale za moment zabrzmiał gong. Potem wciąż on nieznacznie przeważał, wywierał pressing, ale brakowało trochę zmiany tempa. Atakował, zadawał dużo ciosów, jednak Meksykanin zbierał większość z nich na blok. Po sześciu ciekawych rundach sędziowie jednogłośnie wskazali na Bereżewskiego – 59:55 i dwukrotnie 58:56.

Max Suske (4-1, 3 KO) niedawno przejechał się po Remku Runowskim i wydawało się, że może to być kawał zawodnika. Ale Petro Frolov (6-0, 2 KO) udowodnił mu, że rzeczywistość jest zgoła inna. Ukrainiec prawdopodobnie nie bił tak mocno jak Niemiec, ale wyboksowywał go z kontry i z upływem czasu zyskiwał coraz większą przewagę. A dwa nokdauny przypieczętowały jego wygraną – 58:54, 58:54 i 60:52.

W wadze super średniej Miłosz Grabowski (5-0, 2 KO) przez cztery rundy rozbijał Damiana Mielewczyka (12-8, 8 KO), który nie wyszedł do piątej odsłony. Wcześniej Niko Zdunowski (3-0-2) wypunktował na dystansie czterech rund Oskara Gajcowskiego (2-2), a Gracjan Królikowski (3-2-1, 2 KO) już w pierwszej rundzie zastopował Kristiana Dzurnaka (3-4, 1 KO).

30 WRZEŚNIA 2022 ROKU [ŁOMŻA, SUZUKI BOXING NIGHT 17]

Po sześciu latach przerwy wrócił były pretendent do tytułu WBA Regular wagi ciężkiej – Andrzej Wawrzyk (33-2, 19 KO). Na gali Suzuki Boxing Night 17 w Łomży został jednak bardzo ciężko znokautowany przez Michała Bołoza (4-4-2, 4 KO). Bołoz od początku atakował prawą ręką, a Wawrzyk był ostrożny i pasywny. Przyjmował uderzenia rywala na blok, ale dopiero pod koniec pierwszej rundy zaczął pracować ciosami. Nieco lepiej wyglądał do pewnego momentu w rundzie drugiej, trafiając pojedynczymi uderzeniami prostymi i lewym sierpowym. Nagle Bołoz trafił jednak potężnym prawym pod linami i Wawrzyk długo nie podnosił się z maty ringu. Nokaut był bardzo ciężki.

Brązowy medalista mistrzostw Europy, multimedalista mistrzostw Polski Tomasz Niedźwiecki (1-0) udanie zadebiutował w boksie zawodowym na gali Suzuki Boxing Night 17 w Łomży, pokonując w walce wieczoru Krzysztofa Stawiarskiego (2-4, 2 KO). Pojedynek był naprawdę efektowny i ciekawy. Ambitny i silny bytomianin Stawiarski zaczął bardzo ostro, atakując bezpardonowo z obu rąk. Niedźwiecki spokojnie się jednak bronił, a w ostatniej akcji rundy świetnie skontrował akcją złożoną ze czterech celnych ciosów i rywal padł na deski. Zdołał się podnieść i ruszył w drugiej rundzie do ponownych ataków, ale widać już było, że Tomasz ma walkę pod całkowitą kontrolą. Niedźwiecki trafiał coraz częściej – w różnych płaszczyznach i precyzyjnie. Ale Stawiarski nie odpuszczał i walka zamieniła się w małą wojnę, w której Tomasz zdecydowanie przeważał dzięki wyższym umiejętnościom. Co jakiś czas przyjmował mimo wszystko ciosy rywala, który imponował zaciętością. Do końca pojedynku trwała nieustanna akcja. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 59:55 i dwa razy 60:54 – wszyscy dla Niedźwieckiego.

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: SIERPIEŃ 2022. OD MRĄGOWA DO WROCŁAWIA

kewin_gruchala

5 SIERPNIA 2022 ROKU [MRĄGOWO, KNOCKOUT PROMOTIONS]

Miały być Kielce, skończyło się na Mrągowie – Kamil Gardzielik (15-0, 3 KO) zwycięski w swoim debiucie pod banderą Knockout Promotions. Jego ofiarą naprawdę bitny Aleksander Iwanow (17-6, 8 KO), choć trzeba przyznać – nie był to łatwy test. Początek należał do naprawdę zaciętych i wyrównanych. Ukrainiec boksujący na co dzień w Szczecinie kilkukrotnie zaskoczył Gardzielika, choć to jemu wypadało zapisać pierwszą odsłonę. W drugiej nieco lepszy Iwanow, który sprawiał Polakowi problemy swoim chaotycznym, ofensywnym stylem i obszernymi sierpowymi. Trzecia runda dla Gardzielika wyprzedzającego ataki przeciwnika swoimi próbami, ale już w czwartej znów nieco lepszy pięściarz zza wschodniej granicy. Piątą i szóstą odsłonę zgarnął turczanin, emocji nie brakowało zwłaszcza w rundzie szóstej, obfitującej w sporo wymian ciosów. Byliśmy również świadkami małej kontrowersji – sędzia ringowy podjął dość niezrozumiałą decyzję o liczeniu Iwanowa, co jak się potem okazało, mogło przesądzić o wyniku walki. Pod koniec Ukrainiec nieco spuchł, choć nadal parł do przodu, Gardzielik z kolei bardzo celnie się odgryzał. Wydawało się, że Polak wygrał nieznacznie, ale bez większych wątpliwości, lecz sędziowie punktowi nie byli już jednomyślni – Paweł Kardyni 76:75 Gardzielik, Grzegorz Molenda 76:75 Iwanow i Marcin Godoń 77:75 dla zwycięskiego Kamila Gardzielika, dla którego było to piętnaste zwycięstwo.

Paweł Stępień (18-0-1, 12 KO) pewnie uporał się ze sprowadzonym na ostatnią chwilę Iago Kizirią (6-8, 4 KO). Niski, krępy rywal, obniżał jeszcze bardziej pozycję, szukał półdystansu, w który bił z całych sił prawym sierpem lub hakiem pod łokieć. Ale Paweł kontrolował sytuację lewym prostym, a nawet gdy Gruzinowi udało się podejść bliżej, zbierał jego ciosy na blok. W trzeciej rundzie szczecinian trafił kilka razy twardym, nieprzyjemnym lewym prostym, poprawił mocnym lewym hakiem w okolice wątroby, lecz trochę nie wykorzystał okazji i nie podkręcił tempa. Po przerwie rywal zaatakował, wtedy jednak Stępień wszedł mu w tempo kontrą lewym sierpowym i posłał na deski. Czując przewagę Polak rozluźnił się, być może aż za bardzo i cały czas kontrolował agresywnego, ale chaotycznego przeciwnika. Kąsał ciosami prostymi, niekoniecznie bitymi z całych sił, i zbierał małe punkty. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Pawła 79:72 (???) i dwukrotnie 80:71.

Jan Czerklewicz (8-1, 2 KO) pokonał po niezłym pojedynku polsko-polskim Macieja Drozdowskiego (2-1). Rywal co prawda miał przebłyski i pojedynczymi kontrami potrafił czymś odpowiedzieć, lecz przez zdecydowaną część tej potyczki warunki dyktował Czerklewicz, obijając na zmianę korpus i górę przeciwnika. Kilka razy również trafił prawym sierpem, lecz Drozdowski ani razu nie był poważnie zagrożony nokautem. Po ostatnim gongu sędziowie wskazali na Janka w stosunku 59:55 i dwukrotnie 60:54.

Swoje walki wygrali zawodnicy boksujący w wadze junior średniej – Kamil Urbański (2-0, 2 KO) oraz Tobiasz Zarzeczny (2-0, 1 KO). Trenowany przez Mateusza Masternaka zawodnik w swoim stylu wywierał pressing zza podwójnej gardy, rozbijając Sylwestra Ziębę (1-2) lewym prostym. W drugiej rundzie posłał go na deski krótkim prawym sierpowym. Zięba dotrwał do przerwy, ale tuż po niej Urbański skończył przeciwnika prawym hakiem na splot słoneczny. Zarzeczny tym razem zaboksował na pełnym dystansie. Przez pierwsze minuty kontrolował Łukasza Barabasza (1-5, 1 KO) z kontry, ale w trzeciej rundzie pogubił się. Na szczęście minuta przerwy pozwoliła mu złapać drugi oddech i dowieźć wygraną – 39:37 oraz dwukrotnie 40:36.

14 SIERPNIA 2022 ROKU [CHOJNICE, BOXING TEAM CHOJNICE]

W walce wieczoru gali w Chojnicach miejscowy Kewin Gruchała (9-0, 3 KO) dopisał kolejne zwycięstwo do swojego rekordu, choć łatwo nie było. 22-latek spotkał się z dobrze znanym na polskim rynku Egipcjaninem Nabilem Zakym (8-2, 5 KO). Po sześciu rundach sędzia Tomasz Chwoszcz punktował minimalną przewagę Polaka 57:56. Wcześniej w konfrontacji dwóch debiutantów nastoletni Mikołaj Cieślik (1-0, 1 KO) pod koniec pierwszej odsłony zastopował Artema Szmatczenkę (0-1).

27 SIERPNIA 2022 ROKU [WROCŁAW, TYMEX BOXING NIGHT]

Paweł Augustynik (15-0, 7 KO) pokazał po raz kolejny, że być może jest nawet jedynką w wadze półciężkiej na krajowym podwórku. A o jego klasie przekonał się na własnej skórze Aro Schwartz (19-6-1, 13 KO). Od początku polsko-brytyjski zawodnik narzucił pressing. W pierwszej rundzie przyjął lewy podbródkowy, ale wygrał ten odcinek 10:9. W połowie drugiej rzucił rywala na deski firmowym lewym hakiem w okolice wątroby, co jest pieczątką Pawła. Schwartz dotrwał do przerwy, ale było to tylko odroczenie wyroku. Augustynik rzucił się na niego zaraz po gongu, długą serię zakończył prawym sierpowym, a sędzia Małek nawet nie zaczynał liczyć, od razu stopując nierówny bój.

Kamil Łaszczyk (32-0, 11 KO) w końcu błysnął jak za dawnych lat i w walce wieczoru w swoim Wrocławiu efektownie rozprawił się z Kevinem Acevedo (21-5-3, 6 KO). Polak od początku kontrolował lewym prostym niższego Argentyńczyka i pewnie wygrał pierwszą rundę. A w połowie drugiej było już po wszystkim. Rywal zaatakował, Kamil po zwodzie strzelił z kontry lewym podbródkowym i zwyciężył przez nokaut.

Michał Leśniak (17-1-1, 5 KO) wstał z desek w pierwszej rundzie i pokonał podczas gali we Wrocławiu solidnego Josefa Zahradnika (14-7, 8 KO). W 70. sekundzie atakujący Michał nadział się na kontrę prawym sierpowym i „Szczupak” poleciał na matę ringu. Na szczęście nie był to ciężki nokdaun i szybko się pozbierał. Wyciągnął naukę, zaczął boksować za lewym prostym i dzięki dobrej pracy nóg mozolnie odrabiał straty. Kilka razy trafił też lewym hakiem pod prawy łokieć. Mądry, konsekwentny boks i punktacja na koniec 76:75, 78:73 i 78:73.

Karol Łapawa (3-0) – utytułowany na krajowych ringach olimpijskich, po dwóch przeciętnych walkach w końcu pokazał to, na co liczyliśmy, gdy podpisał kontrakt zawodowy. Ładnie wciągał na kontrę Mateusza Rajewskiego (1-1) po przepuszczeniu, a w półdystansie trafił kombinacją hak na korpus-lewy podbródek. Rywal odpowiadał, ale Łapawa był bardziej wszechstronny i wygrał na kartach sędziów 58:56, 58:56 i 59:55. Ta ostatnia punktacja chyba najlepsza…

Sebastian Wiktorzak – ćwierćfinalista Mistrzostw Świata i Mistrz Polski Seniorów, udanie zadebiutował w gronie zawodowców. Pytanie jednak, czy to był debiut, czy zwykła walka pokazowa? Naprzeciw niego stanął Jiri Korda, który dotąd wygrał dwie walki, a dwie przegrał. Wiktorzak skończył go przed czasem lewym hakiem na szczękę. Problem polega na tym, że Polska Unia Boksu wymagała od pięściarza ze Szczecina dodatkowych badań antydopingowych, które z powodów proceduralnych nie zostały przeprowadzone, więc PBU nie usankcjonowało tego pojedynku. Na BoxRecu walka widmo…

Arkadiusz Zakharyan (2-0, 1 KO) ciosami na korpus już pod koniec pierwszej rundy zastopował Jakuba Kasla (2-2, 1 KO).

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: CZERWIEC 2022. KIELCE I TORUŃ

cieslak_paco

24 CZERWCA 2022 [KNOCKOUT PROMOTIONS, KIELCE]

Bardzo udany debiut Michała Cieślaka (22-2, 16 KO) na antenie TVP Sport. Dwukrotny pretendent do pasa mistrzowskiego w kategorii junior ciężkiej rozbił doświadczonego Enrico Koellinga (28-5, 9 KO). Cieślak rozpoczął od obszernych sierpowych, Niemiec schowany za podwójną gardą zdołał ich uniknąć, samemu próbując pojedynczymi próbami. Koelling zaatakował przy narożniku, by po kilku sekundach tańczyć wskutek znakomitego prawego sierpowego Cieślaka. Reprezentant Berlina padł na deski, a Grzegorz Molenda nie pozwolił mu kontynuować.

Dwóch niepokonanych Polaków z konkurencyjnych grup, obaj ponad 90 kg wagi – nie da się ukryć, mogliśmy wiązać pewne nadzieje z pojedynkiem Artura Górskiego (4-1, 1 KO) z Oskarem Wierzejskim (5-0-1, 1 KO). Zawiedzeni być nie możemy – kilka wymian, parę trafionych prostych, Wierzejski był nawet podłączony po dobrym prawym Górskiego, ale dosyć szybko doszedł do siebie. Koniec niespodziewany i naprawdę spektakularny – Górski chciał zadać lewy sierpowy, samemu nadziewając się na prawy sierp Wierzejskiego. Sędzia Bubak nie miał wyjścia, kończąc pojedynek już w pierwszej odsłonie.

Martina Vallieres Bisson (5-1, 1 KO) miała być z kolei najtrudniejszą dotychczas rywalką Laury Grzyb (7-0, 3 KO) i trzeba przyznać, że ta musiała się trochę namęczyć. Prymat Polki nie podlegał jednak dyskusji i to jej ręce powędrowały w górę. Premierowa odsłona rozpoznawcza, szachowanie prostymi, celne ciosy mogliśmy policzyć na palcach jednej ręki. W drugiej Polka próbowała ustawić rywalkę lewym prostym, dołożyła też naprawdę dobry prawy na dół, Bisson odpowiedziała, bijąc kombinacją. Pod koniec rundy celny lewy prosty Grzyb, przepuszczenie – wydaje się, że ta odsłona należała do niej. Trzecia runda z tym samym przebiegiem – Kanadyjka atakowała w sposób chaotyczny, pojedyncze ciosy mogły ocierać się o głowę naszej reprezentantki. Ta z kolei będąc pięściarką szybszą, nastawiała się na lewy prosty, od czasu do czasu dokładając często celne uderzenia z prawej ręki. Ciekawa wymiana przy linach na początku rundy czwartej i wydaje się, że Kanadyjka trafiła jakimś uderzeniem. Bisson dążyła w każdym razie do wymiany, Grzyb skupiała się z kolei na ciosach pojedynczych, ale celniejszych. Rysowała się przewaga szybkościowa i techniczna ze strony 27-latki z Wodzisławia Śląskiego – próby Bisson były nieco desperackie. Szósta runda spokojniejsza, Bisson uznała ją za swoją. Kilka celnych ciosów Grzyb na początku odsłony siódmej, Kanadyjka nie mogła znaleźć recepty na szybszą przeciwniczkę. Także druga połowa rundy wyraźnie należała do zawodniczki Knockout Promotions. Wymiana w odsłonie ostatniej, z początku z inicjatywy zakrwawionej Bisson, potem to Polka przeszła do kontrataku. Jej zwycięstwo było zdecydowane, a jak widzieli to sędziowie? Sędzia Kowalik 78:74, sędzia Molenda 80:72, sędzia Moszumański 78:74 – wszyscy na korzyść pięściarki ze Śląska, która zanotowała naprawdę dobry występ.

Czwarte zwycięstwo do swojej kolekcji dołożył Piotr Łącz (4-0, 4 KO), który nie pozostawił złudzeń Morganowi Dessaux (6-11, 5 KO). Młody Polak w analogicznym do Mike’a Tysona stylu rozpoczął pojedynek od ataku, zasypując przeciwnika sierpami i dużo balansując, ale Francuz zbierał większość ciosów na blok. Łącz był jednak stroną wiodącą i do niego należała premierowa odsłona. Na początku drugiej rundy pięściarz z Francji podejmował nieśmiałe próby, zadając ciosy, które były jednak pchane i bez wyrazu. 24-latek z Bielska-Białej ganiał za nim, nadział się nawet na uderzenie z prawej ręki, nie zrobiło to jednak na nim żadnego wrażenia. Zaraz na początku drugiej minuty Polak zasypał rywala gradem sierpowych w narożniku, poprawiając je hakiem. Dessaux przyklęknął, a sędzia Molenda zdecydował się na przerwanie pojedynku – czwarta wygrana Łącza i czwarta przed czasem.

Wcześniej Patryk Głuch (1-0) musiał poradzić sobie z chaotycznym stylem Sebastiana Wojtana (1-6, 1 KO), który stale napierał do przodu. Debiutant nie uniknął kilku ciosów ze strony rywala, ale przez większość czasu przeważał, dzięki czemu zyskał uznanie sędziów. Byli oni jednogłośni – 40:36, 40:36 i 39:37 na korzyść Głucha, który udanie rozpoczął karierę zawodową.

25 CZERWCA 2022 [POLSAT BOXING PROMOTIONS, TORUŃ]

W daniu głównym gali Polsat Boxing Promotions 8 dobrze dysponowany Ihosvany Garcia (8-0, 6 KO) po raz pierwszy zaboksował na tak długim dystansie i pewnie pokonał Ryno Liebenberga (22-9-1, 14 KO). Kubańczyk trenujący i mieszkający w Polsce tańczył na nogach i ustawiał sobie rywala samą lewą ręką. Pięściarz z RPA szuka lewego sierpowego, pruł nim jednak w powietrze. Jedyne do czego można się przyczepić, to zbyt asekuracyjny boks i troszkę za mało ryzyka. Ale Garcia boksował koncertowo i pozostawał nieuchwytnym celem. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 98:92 i dwukrotnie 100:90.

Zaczęło się dobrze, skończyło się źle. Zsolt Osadan (22-0-1, 15 KO) zadał Radomirowi Obruśniakowi (6-1, 2 KO) pierwszą porażkę w karierze i sięgnął po międzynarodowy tytuł mistrza Polski wagi lekkiej. Słowak zaczął bardzo ostro, ale już po minucie ciężko padł na matę. Z trudem się podniósł i do końca rundy przeżywał kryzys. Wszystko działo się bardzo szybko, powtórki jednak pokazały, że nokdaun nastąpił… po ciosie z główki. Obaj chcieli uderzyć, zrobili krok do przodu, a Obruśniak skosił rywala uderzając czołem w jego brodę. Na usprawiedliwienie sędziego – naprawdę ciężko było to zauważyć w ferworze walki. Osadan szybko doszedł do siebie i w rundach od drugiej do czwartej znów mocno nacierał. Radomir niby kontrolował sytuację, lecz za bardzo oddawał inicjatywę. W piątym starciu Obruśniak zaczął wchodzić w tempo i kilka razy złapał przeciwnika na soczystą kontrę. Gdy wydawało się, że będzie już tylko lepiej, Słowak wrócił dobrą rundą szóstą. A potem siódmą, ósmą, dziewiątą… Po ostatnim gongu sędziowie punktowali niejednogłośnie, najważniejsze jednak, że wynik się zgadzał. Oficjalna punktacja 94:95, 93:96 i 96:94.

Zwycięstwa do swoich rekordów dopisali Konrad Kozłowski (6-0, 2 KO) oraz Aleksander Bereżewski (6-0, 6 KO). Kozłowski wolno wchodził w walkę z Nikolasem Dzurnakiem (2-1-2, 2 KO), który polował na pojedyncze, mocne uderzenie, z czasem jednak Polak zaczął pressingiem łapać przewagę. W końcówce walki, gdy Dzurnak trafił prawą ręką, rzucił w ferworze Konradem na matę, za co ringowy Marcin Pawlak ukarał go odjęciem punktu. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Kozłowskiego 60:53, 60:53 i 59:54. Za wysoko.

Potem między linami zameldował się Bereżewski, który od początku rozbijał Kristiana Dzurnaka (2-3) mocnym jabem. W końcówce drugiej rundy powalił go natomiast na deski prawym sierpowym. W trzeciej zafundował mu nokdaun kombinacją prawy-lewy sierp. Na tym etapie był to już bardzo jednostronny pojedynek. Aleksander w czwartym starciu jeszcze dwukrotnie przewracał rywala, a na początku piątego – po lewym sierpowym i piątym nokdaunie, z narożnika Czecha poleciał ręcznik na znak poddania.

Kolejne zwycięstwo do rekordu dopisał Paweł Czyżyk (9-1, 2 KO), który odprawił przed czasem Jonathana Cottereta (8-7-1, 3 KO). Zazwyczaj to „Furia” wywiera pressing i idzie do przodu, tymczasem w pierwszej rundzie wystąpił w roli kontrboksera, a Francuz naciskał. Po przerwie Paweł poukładał sobie walkę, zmieniał momentami pozycję na mańkuta i zaczął przejmować inicjatywę. W trzeciej odsłonie Czyżyk wyczuł kryzys rywala, podkręcił tempo, a ten poddał się w przerwie przed kolejną rundą, tłumacząc się kontuzją oka.

Wcześniej Bartłomiej Przybyła (3-0, 1 KO) pokonał w dobrym stylu Santiago Garcesa (4-4-3, 2 KO). Polak fajnie zbierał ciosy w kombinacje, które momentami wydłużał do serii 4-5 uderzeń. Może jeszcze trochę za dużo łapie prawej ręki rywala, ale boksuje na tyle inteligentnie, że z pewnością będzie ten element poprawiał. W piątym starciu był blisko przełamania przeciwnika, skończyło się jednak na pełnym dystansie. Sędziowie punktowali 59:55 i dwukrotnie 60:54.

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: MAJ 2022. OD BIAŁEGOSTOKU DO LUBLINA

polski02

7 MAJA 2022 [CHORTEN BOXING PRODUCTION, BIAŁYSTOK]

W daniu głównym gali Podlaskie Boxing Show w Białymstoku Przemysław Gorgoń (15-9-1, 5 KO) wygrał przed czasem z Bogdanem Malinovicem (4-3-1, 2 KO). „Śmieszek” dobrze wszedł w ten pojedynek, rozbijając przeciwnikowi nos swoim lewym prostym. W drugiej rundzie spóźnił się jednak w akcji prawy na prawy, zainkasował cios i zapoznał się z matą ringu. Co prawda nie był nawet ranny, ale sędzia musiał policzyć go do ośmiu. Po przerwie Gorgoń ruszył do kontrofensywy. Coraz mocniej spychał przeciwnika, aż w końcu powalił go na deski mocnym lewym sierpowym. Malinović dotrwał do przerwy, lecz do czwartego starcia już nie wyszedł.

Występujący w wadze ciężkiej Jakub Sosiński (8-1-1, 3 KO) pokonał przed momentem Carlosa Carreona (8-7, 2 KO). Od początku Polak skoncentrował się na ciosach po dole, a pierwszą rundę zakończył lewym sierpowym na górę. Były mistrz Meksyku po przerwie starał się przejąć inicjatywę, zostawiał jednak nogi z tyłu, a jego obszerne sierpy pruły powietrze. A Kuba konsekwentnie celował po dołach. Mijały kolejne minuty, a blisko 120-kilogramowy misiek z Meksyku wcale nie słabł, a wręcz starał się wywierać pressing. Sosiński momentami zmieniał się w boksera, nieźle operował lewym prostym i kontrolował wciąż groźnego przeciwnika. Po raz pierwszy w karierze wyszedł również poza szóstą odsłonę. W ostatnich trzech minutach obaj byli już mocno zmęczeni, lecz „charakternie” wymieniali ciosy do samego końca. Sędziowie punktowali na korzyść Jakuba 80:72, 80:72 i 79:73.

Wcześniej Krzysztof Warekso (2-0-1, 1 KO) zremisował z Piotrem Bisiem (6-1-1, 2 KO). Po czterech rundach wszyscy sędziowie zgodnie punktowali 38:38.

13 MAJA 2022 [BABILON BOXING SHOW, JAWORZNO]

Jan Lodzik (7-0, 1 KO) zdał test i pokonał wysoko na punkty byłego mistrza świata amatorów oraz trzykrotniego olimpijczyka Domenico Valentino (11-3, 1 KO). Kibice spodziewali się, że walka Lodzika z Valentino, który przecież jest bardzo doświadczonym i utytułowanym w boksie zawodnikiem, będzie bardziej wyrównana. Tak się jednak nie stało, Lodzik przeważał w każdym aspekcie. 98-91 Godoń, 99-90 Gortat, 98-91 Małek – wszyscy trzej sędziowie wypunktowali zwycięstwo Jana Lodzika nad mistrzem świata z Mediolanu (2009).

Wielokrotny mistrz świata w K-1 Łukasz Pławecki (4-0-2, 2 KO) oraz medalista mistrzostw Finlandii Krzysztof Wojciechowski (4-0-1) dali świetną walkę i prawdopodobnie w listopadzie dojdzie do ich rewanżu. Pławecki z Wojciechowskim zmierzyli się na dystansie ośmiu rund. Ten pierwszy od początku narzucił mocne tempo. Wojciechowski – mimo swojej pracy jako spawacz – dobrze przygotował się do pojedynku i szczególnie pokazał to w ostatnich odsłonach starcia, gdy śmiało wchodził w wymiany. Pławecki nie był mu dłużny i również był otwarty na bitkę. Dwaj sędziowie wypunktowali remis, Leszek Jankowiak miał na swojej karcie 77-75 na korzyść Wojciechowskiego – walka remisowa. Obaj po walce zgodzili się na rewanż, są duże szanse, że drugi pojedynek odbędzie się na dystansie dziesięciu rund.

Swego czasu Konrad Dąbrowski (11-3, 1 KO) uchodził za duży talent. Wielkich sukcesów nie osiągnął, a i dziś nie zachwycił. Pomimo przeciętnej postawy starczyło to na wygranie z Hamisi Mayą (13-5-1, 11 KO). Tanzańczyk boksujący z pozycji mańkuta nie dość, że sporo wyższy, to jeszcze cały czas boksował na odchyleniu. Konrad zamiast konsekwentnie bić pod prawy łokieć uparł się, żeby upolować rywala lewym sierpem na górę. I większość tych ciosów pruło powietrze. Przeciwnik zrozumiał, że wielkiego ryzyka ze strony Polaka nie ma, w piątej i szóstej rundzie podkręcił tempo, lecz zabrakło mu czasu na odrobienie strat. Po ostatnim gongu sędziowie zgodnie punktowali 58:56 na korzyść Dąbrowskiego.

Wcześniej Oskar Gajcowski (1-1) nokdaunem w ostatnich sekundach przechylił szalę zwycięstwa (3x 38:37) na swoją korzyść w konfrontacji z Pawłem Rogiem (1-1), a Mateusz Lis (3-1, 3 KO) szybko poddał przestraszonego Radoslava Estocina (8-4-1, 3 KO).

14 MAJA 2022 ROKU [ROCKY BOXING NIGHT, GDAŃSK]

W walce wieczoru gali w Gdańsku Cristian Lopez (3-0, 1 KO) pokonał Kajetana Kalinowskiego (3-1, 3 KO). Polak, zwycięzca turnieju wagi junior ciężkiej, źle wszedł w ten pojedynek. Chciał urwać głowę, przez co jego mocne sierpy pruły powietrze, Kubańczyk zaś karcił go z defensywy lżejszymi kontrami. Ale w końcówce drugiej rundy jakby zeszło z niego powietrze. Kajetan natomiast przeszedł na lewy prosty i to dzięki niemu zyskiwał przewagę. W trzecim starciu Lopez ratował się już klinczem, choć cały czas próbował wciągnąć pięściarza z Lublina na jakąś kontrę. W czwartej rundzie to Kalinowski przeżywał lekki kryzys, bo spuścił z tonu. Końcówkę lepiej zaznaczył Lopez, dzięki czemu wyszarpał wygraną w stosunku dwa do remisu – 57:57, 58:56 i 59:55.

Mateusz Polski (2-0, 2 KO) nie zamierza bezpiecznie i powoli budować swojej kariery. I słusznie, o czym świadczy szybkie zwycięstwo nad Saidi Mundim (25-9-1, 13 KO). Mateusz – medalista Mistrzostw Europy oraz Igrzysk Europejskich, ostro wszedł w ten pojedynek i już w 70. sekundzie krótkim prawym sierpowym rzucił rywala na deski. Za moment kolejny prawy i drugi nokdaun. Tu przed przerwą trzeci raz prawa ręka wylądowała na głowie Tanzańczyka i Grzegorz Molenda liczył po raz trzeci. Zaraz potem zabrzmiał gong na przerwę. Po niej Mateusz dalej nacierał i gdy znów trafił prawym w okolice ucha, rywal przyklęknął i tym razem dał się wyliczyć do dziesięciu.

Robiący małe, aczkolwiek systematyczne postępy Adrian Szczypior (10-0, 3 KO) wypunktował 78:74, 78:74 i 80:72 solidnego journeymana Pavla Semjonova (25-22-2, 10 KO) w walce wagi średniej.

Występujący w wadze ciężkiej Artur Bizewski (4-0, 1 KO) pokonał weterana, Michała Bańbułę (13-34-5). Młodszy i silniejszy fizycznie „Bizon” ostro wszedł w pojedynek, jednak stary wyga przeczekał jego próby, by w drugiej i trzeciej rundzie skarcić go kilka razy swoim lewym sierpowym z doskoku. Albo bezpośrednim, albo w kombinacji po wcześniejszym prawym. Gdyby Bańbuła był młodszy i trochę lżejszy – bo to przecież naturalny „półciężki”, mógł to spokojnie wygrać, lecz pressing oraz „zdrowie” Bizewskiego zrobiły swoje. Michał w końcówce piątego starcia miał już lekki kryzys, a całe szóste walczył z rywalem i własnymi słabościami. Po ostatnim gongu sędziowie wskazali na Bizewskiego 59:55, 58:56 i przesadzone 60:54.

„Lekki” Dominik Harwankowski (9-0, 2 KO) wypunktował 60:54 i dwukrotnie 59:55 Emmanuela Amosa (17-7-1, 10 KO) zaś Evander Rivera (7-0-1, 3 KO) znokautował już w pierwszej odsłonie Nicolausa Mdoe (10-5-2, 7 KO).

20 MAJA 2022 ROKU [TYMEX BOXING NIGHT, ŚRODA WIELKOPOLSKA]

Urwał rundy Łaszczykowi i do Polski ponownie przyleciał pokazać się z solidnej strony. Ismail Galiatano (10-4-3, 2 KO) w pojedynku wieczoru gali MB Boxing Night 12 w Środzie Wielkopolskiej zmierzył się z Damianem Wrzesińskim (25-2-2, 7 KO). Tanzańczyk jednak nie zdecydował się na agresywniejszy boks, miał podczas walki kilka zrywów, ale nie zagroził Polakowi i nie poszedł na całosć. W narożniku polskiego pięściarza zabrakło jego nowego trenera Wayne’a Battena, z którym „Wrzos” przygotowywał się ostatni miesiąc w angielskim Southampton. Batten wybrał lokalną galę, na której wystąpi kilku jego podopiecznych. Wrzesiński od początku naładowany pozytywną energią, ale rywal do łatwych nie należał, nie bez przyczyny udało mu się posadzić na deski Kamila Łaszczyka w marcu tego roku w Koninie. Chwilami odważnie wchodził w wymiany Galiatano, Polak starał się bić więcej, ale brakowało u Wrzesińskiego zarówno precyzji, jak i siły uderzenia. Pięściarz z Tanzanii czekał na żwawsze ataki Wrzesińskiego, próbował odpowiadać lewym prostym lub zaczepnym prawym podbródkowym, by wtedy w konsekwencji zakończyć akcje lewym prostym. Wrzesiński z kolei podchodził bliżej, wchodził do półdystansu, dorzucał sporo balansu, ale ciosy Polaka nie robiły na Tanzańczyku żadnego wrażenia. „Wrzos” mógł jednak kontrolować tempo pojedynku ze względu na to, że Galiatano wycofywał się i nie zadawał wielu uderzeń, był chwilami mocno pasywny. Na początku czwartej odsłony rywal polskiego pięściarza podkręcił nieco tempo, ale w drugiej połowie rundy Wrzesiński bił częściej i celniej. W całej walce z obu stron brakowało jednak większej aktywności, pojedynek był nudny, obaj panowie nie zadawali wielu ciosów, choć na pewno aktywniejszy był Wrzesiński i to on wygrał większość rund. Druga połowa walki była lepsza od pierwszej. Walka mogłaby być bardziej wyrównana, gdyby rywal Polaka zadawał więcej uderzeń i podkręcał tempo. Po dziesięciu rundach trzej sędziowie jednogłośnie wskazali (98-92, 98-92, 99-91) na Damiana Wrzesińskiego.

Louis Greene (14-3, 8 KO) lubi przyjeżdżać do Polski. Kiedyś zabrał zero w rekordzie Łukasza Wierzbickiego, dziś pokonał przed czasem Tomasza Nowickiego (10-1, 3 KO). Nasz „Joker” dobrze wszedł w ten pojedynek. Był śliski, unikał akcji rywala, a sam zranił go pół minuty przed końcem pierwszej rundy lewym hakiem pod prawy łokieć. Po przerwie Brytyjczyk zaczął wywierać pressing. Nowicki przepuścił jego prawy i świetnie skontrował lewą ręką, ale minutę później to Greene trafił swoim prawym. Trzecia odsłona również równa. Tomek oddawał inicjatywę, ale tylko pozornie, bo opierając się o liny cały czas starał się kontrować z defensywy. Greene rzucił wszystko na jedną kartę na początku czwartego starcia. Jego szturm trwał 90 sekund i wyglądało to bardzo groźnie, lecz Tomek przetrwał trudne chwile i to on zaakcentował końcówkę. Wydawało się, że pięściarz Tymexu kontroluje już sytuację, tymczasem w piątej rundzie znów oparł się o liny, a Greene po spokojniejszej minucie znów zerwał się do ataku. Jego ciosy zaczęły dochodzić celu, Nowicki przestał balansować, przyjął mocny prawy krzyżowy, schował się za gardą, Anglik poprawił lewym sierpowym na szczękę i do akcji wkroczył sędzia Małek.

Łukasz Maciec (28-4-1, 5 KO) pokonał solidnego niegdyś, dziś będącego journeymanem Joela Julio (39-12, 33 KO). „Gruby” jak zwykle ostro zaczął. Wywierał pressing, bił dużo po dole. Trafił czysto w akcji prawy na prawy, ale gdy doskoczył do zranionego Kolumbijczyka, w tym samym momencie zabrzmiał gong kończący pierwszą rundę. Po przerwie pięściarz z Lublina dalej robił swoje, choć już tak czystych ciosów brakowało. Łukasz nastawił się trochę za bardzo na bombę z prawej ręki, kiedy więc w końcówce szóstej odsłony po zwodzie uderzył dla odmiany lewym sierpowym, znów wstrząsnął doświadczonym przeciwnikiem. W ostatnich minutach nie wydarzyło się już nic godnego uwagi. Łukasz przeważał i po ostatnim gongu sędziowie punktowali na jego korzyść 77:75 (pan Małek przysnął…) i dwukrotnie 80:72.

Wcześniej Karol Welter (11-1, 3 KO) pewnie ograł Emmanuela Feuzeu (10-12-2, 4 KO), ale nie zachwycił. Wygrywał runda po rundzie, panował nad sytuacją niepodzielnie, jednak nie zrywał tempa, boksował schematycznie i dzięki temu dużo słabszy rywal nie dał sobie zrobić większej krzywdy. Po ostatnim gongu werdykt musiał być tylko jeden – trzy razy 60:54.

udanie na zawodowym ringu zadebiutował Arkadiusz Zakharyan (1-0). Polak pokonał Buchuti Tatiszwilego (3-1, 1 KO). Po czterech rundach sędziowie punktowali 39:37 i dwukrotnie 40:36.

27 MAJA 2022 ROKU [POLSAT BOXING PROMOTIONS, LUBLIN]

Rzadko mamy takie zestawienia w Polsce. Po pierwsze – duże nazwisko w main evencie. Po drugie – pasy regionalne w stawce. W pojedynku wieczoru gali Polsat Boxing Promotions 7 w Lublinie Osleys Iglesias (6-0, 5 KO) zmierzył się z bardzo doświadczonym i znanym w świecie boksu Isaaciem Chilembą (26-9-3, 10 KO).  Chilemba przed pojedynkiem był 25. zawodnikiem rankingu Boxrec wagi super średniej, dwukrotnie walczył o mistrzostwo świata, dzierżył również mniej znaczący tytuł federacji IBO. Dla występującego na galach Polsatu Iglesiasa to był zdecydowanie najtrudniejszy test w dotychczasowej karierze w boksie zawodowym. Na pięć pojedynków Kubańczyka aż cztery nie wyszły poza pierwszą rundę. Spodziewano się więc, że mimo ogromnego doświadczenia Chilemby Iglesias od początku narzuci swoje tempo i będzie boksował eksplozywnie. Prognozowano także, że mieszkający w Niemczech zawodnik może mieć problemy kondycyjne w drugiej fazie walki. Już od pierwszych minut Iglesias był dużo bardziej aktywniejszy, narzucił tempo, świetnie operował przednią ręką, ale współkomentujący galę Polsatu Przemysław Saleta przekonywał, że mimo wielu zwycięstw przed czasem Kubańczyk początkową częśc walki z Chilembą raczej poświęci na rozpracowywanie przeciwnika. Pięściarz z Malawi był w ringu spokojny, przyjmował ciosy bez większego wrażenia, ze sporym przeglądem pola amortyzował te uderzenia. 33-letni Chilemba, nawet jeśli był czasem zamykany przy linach, kontrolował większość akcji swojego rywala, sporo ciosów inkasował na gardę, ale boksował pasywnie, ostrożnie wyprowadzał uderzenia. Z kolei Kubańczyk cały czas schodził z linii ciosu, przez to ciężko było go trafić. Chilemba głównie pracował prawą ręką, wiedział doskonale, że dłuższe serie jego rywala mogą zabierać mu energię. Dużo sił wkładał podopieczny Goerga Bramowskiego w każdy swój cios. W szóstej rundzie Iglesias jeszcze raz podkręcił tempo, Chilemba przyjął sporo uderzeń. Łukasz Jurkowski powiedział, że w narożniku między szóstą a siódmą rundą były mistrz IBO zasygnalizował problem z ręką. Chilemba był w ringu pasywny, najczęściej decydował się na pojedyńcze ciosy, przegrywał kolejne rundy. Saleta zwracał uwagę na to, że Kubańczyk ze względu na dobrą obronę Chilemby powinien chwilami poczekać na ofensywną akcję rywala i wtedy go skontrować. W dziewiątym starciu utrzymujący świetne tempo Iglesias zadał prawy sierpowy w okolice ucha i wyraźnie naruszony Chilemba wylądował na deskach. Podopieczny Bramowskiego nie zdołał jednak dokończyć roboty i walka zakończyła się po dwunastu rundach. Sędziowie jednogłośnie na punkty wskazali na Osleysa Iglesiasa, dla którego to jest najważniejsze zwycięstwo w jego karierze. Trzeba też przyznać, że Iglesias świetnie wytrzymał trudy pojedynku, pod względem kondycyjnym na przestrzeni calej walki wyglądał świetnie, pokazał ringową dojrzałość i zdecydowanie wygrał na punkty, zdobył także dwa tytuły: WBA Inter-Continental oraz IBO International. Nie był w stanie dziś zaistnieć w ringu Isaac Chilemba.

Wracający po porażce Nikodem Jeżewski (21-2-1, 9 KO) stoczył twardą, dobrą i co najważniejsze wygraną walkę z Artursem Gorlovsem (9-2-1, 8 KO). Pierwsze dwie rundy równe, może z lekką przewagą Nikodema. Ale równie dobrze Polak mógł być liczony w pierwszej odsłonie. Sędzia Gortat uznał cios za zbyt niski, choć powtórka pokazała, że trafił hakiem w pas, więc teoretycznie akcja była prawidłowa. W trzecim starciu to Jeżewski starał się każdą akcję kończyć lewym hakiem w okolice wątroby. W wymianie w narożniku trafił także czystym lewym sierpowym na szczękę. Polak i Łotysz w czwartej i piątej rundzie poszli na bitkę w półdystansie. Fajnie to się oglądało, choć taki obraz potyczki bardziej odpowiadał chyba silniejszemu fizycznie przeciwnikowi. Gorlovsa złapał lekki kryzys w szóstym starciu, które oddał, za to Nikodem trudne chwile przeżywał w siódmym. Gdy wydawało się, że Jeżewski przegra wyraźnie 9:10 ten odcinek, w ostatniej akcji trafił mocnym prawym i posyłając rywala na deski z 9:10 zrobiło się 10:8. To dodało skrzydeł Jeżewskiemu, który złapał drugi oddech i choć Łotysz do końca był groźny, to lepiej na finiszu wyglądał pięściarz z Kościerzyny. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 96:93, 97:92 i 96:93.

Aleksander Bereżewski (5-0, 5 KO) podtrzymuje serię wygranych przed czasem. Przed momentem czołowy polski „półśredni” zastopował Wilbera Blanco (8-3, 7 KO). Olek od początku ruszył pressingiem, obijał korpus, a na finiszu pierwszej rundy strzelił prawym sierpowym na szczękę i posłał rywala na liny. Gdy sędzia Gortat doliczył do ośmiu, zabrzmiał zbawienny dla Kolumbijczyka gong na przerwę. Było to jednak tylko odroczenie wyroku. Bereżewski szedł jak czołg i po dwóch minutach drugiego starcia po serii w narożniku było po wszystkim.

Konrad Kozłowski (5-0, 2 KO) – brązowy medalista Mistrzostw Europy Juniorów 2015, po brzydkiej, rwanej i chaotycznej walce wyrwał zwycięstwo nad Athanasiosem Glynosem (2-1, 1 KO). Sędziowie punktowali 40:36 i dwukrotnie 39:37.

W starciu dwóch niepokonanych 19-latków Max Suske (4-0, 3 KO) pokonał przed czasem Remigiusza Runowskiego (2-1-1, 1 KO). Remek dobrze wszedł w pojedynek, polując konsekwentnie lewym hakiem pod prawy łokieć. Po przerwie jednak to Niemiec doszedł do głosu, trafiając w końcówce mocnym prawym sierpowym i prawym podbródkiem. Pod koniec pierwszej minuty trzeciej odsłony w wymianie w półdystansie Suske trafił lewym sierpowym na szczękę, zadając najmłodszemu z klanu Runowskich „czasówkę”.

Miłosz Grabowski (3-0), po słabszej pierwszej rundzie, pokonał Andrija Czyrkowa (0-1-1). Sędziowie punktowali 38:38 i dwukrotnie 40:36. Później w kategorii junior półśredniej Bartłomiej Przybyła (2-0, 1 KO) rzucał Denisa Bartosa (8-4, 6 KO) na deski w pierwszej, trzykrotnie w drugiej oraz dwukrotnie w trzeciej rundzie, zanim sędzia Leszek Jankowiak zlitował się nad Czechem i zatrzymał nierówny bój.

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: KWIECIEŃ 2022. BYTOM I WAŁCZ

jonak_damian_02

22 KWIETNIA 2022 ROKU [TYMEX BOXING NIGHT, BYTOM]

Do trzech razy sztuka. Damian Jonak (42-1-2, 21 KO) zakończył trylogię z Andrew Robinsonem (26-6-2, 7 KO) wygraną! Już w pierwszej rundzie obaj poszli na całość, brakowało jednak czystych ciosów. W drugiej jednak Damian po przestrzelonym prawym natychmiast poprawił lewym sierpem, trafił na szczękę i Brytyjczyk ciężko padł na matę, Nie pierwszy raz pokazał charakter, wstał i dotrwał do przerwy. Po niej nadal warunki dyktował Polak, który dwukrotnie prawym sierpowym „zamroził” na moment przeciwnika. Kolejne trzy minuty już bardziej wyrównane, choć wrażenie robiły haki Jonaka na korpus. Wcześniej tego brakowało. Na półmetku wszystko wyglądało bardzo dobrze, niestety piąte starcie to najlepszy dotąd okres Robinsona. Anglik bił lżej, z luzu, ale prawa ręka coraz częściej dochodziła do głowy miejscowego bohatera. Lepiej wyglądała kolejna odsłona, w której Damian wrócił do lewego prostego. Po chwilowym dołku Jonak wrócił bardzo dobrą siódmą rundą. W połowie trafił bezpośrednim prawym krzyżowym i do przerwy poprawił jeszcze kilka razy w wymianach w półdystansie. Ostatnie trzy minuty to ringowa wojna. Co najważniejsze wciąż pod lekkie dyktando naszego reprezentanta. Kiedy więc zabrzmiał ostatni gong, Damian podniósł ręce na znak zwycięstwa. Sędziowie typowali wygraną Jonaka 78:73, 78:73 i 77:74.

Trudne walki i tym cenniejsze zwycięstwa zanotowali Stanisław Gibadło (8-0) oraz Kamil Młodziński (15-5-4, 7 KO). „Camilo” spotkał się z twardym, choć sprowadzanym w ostatniej chwili Miroslavem Serbanem (13-11, 7 KO). Po sześciu rundach sędziowie wskazali na miejscowego pięściarza – 58:56, 58:56 i 59:55. Gibadło był liczony w piątej rundzie po prawym na korpus Mateo Verona (29-29-3, 8 KO). Pojedynek był rwany, momentami chaotyczny, a Staszek, który w boksie olimpijskim pracował nogami i ładnie kontrował, niepotrzebnie wchodził w półdystans, mając mało argumentów w pięściach. Po ośmiu starciach wygrał 76:75, 77:76 i 76:75, ale na tle Rafała Wołczeckiego wypadł w walce z Argentyńczykiem słabiej.

Tomasz Gromadzki (12-4-1, 3 KO) założył rękawice na dłonie i zamiast walk na gołe pięści znów zaboksował na ringu zawodowym. Podczas trwającej gali w Bytomiu pewnie ograł Adama Koprowskiego (4-4-2). „Zadyma” rozpoczął – i skończył, w swoim stylu. Od początku ruszył ostrym pressingiem i momentami chaotycznymi atakami spychał rywala na liny. Doświadczony Koprowski w drugiej rundzie odpowiedział ładnym prawym sierpem, ale nie ponowił akcji. Gromadzki z każdą minutą zyskiwał coraz wyraźniejszą przewagę, choć w piątej rundzie – znów po kontrze prawym sierpowym, przyklęknął i był liczony do ośmiu. Szybko jednak powstał i dalej nacierał. Adam w końcówce szóstej odsłony walczył z rywalem i kryzysem, jednak zdołał dotrwać do końca. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Gromadzkiego 57:56, 59:55 i 59:55.

Trwa dobra seria Remigiusza Smolińskiego (4-1, 2 KO). Dwumetrowy olbrzym po czasówce na Kamilu Bodziochu teraz jeszcze szybciej uporał się z Borną Grcicciem (1-1, 1 KO). Walka bez większej historii. Sporo niższy Chorwat starał się skrócić dystans i przejść do półdystansu. W połowie pierwszej rundy Remek zrobił krok w tył, skontrował prawym krzyżowym i posłał przeciwnika na deski. Grcić jeszcze się podniósł, ale po kilku kolejnych ciosach znów zapoznał się z matą ringu i nierówny bój zastopował sędzia.

Czwarte zwycięstwo do swojego rekordu dopisał były wicemistrz Polski, Wiktor Szadkowski (4-0, 2 KO). Występujący w wadze półciężkiej „Wicio” od początku zdominował Damiana Szewczyka (1-2), w drugiej rundzie podłączył go prawym krzyżowym, nie zdołał jednak skończyć ambitnego rywala przed czasem. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie punktowali na jego korzyść w stosunku 40:36. Wcześniej wracający po długiej przerwie Martin Gottschall (4-0, 1 KO) wypunktował Pawła Strykowskiego (3-16), a Aleksander Jasiewicz (4-1) ograł w krwawej potyczce Bazargura Jugdera (3-4-1, 2 KO).

30 KWIETNIA 2022 ROKU [KNOCKOUT PROMOTIONS, WAŁCZ]

Aż trzy i pół roku czekał Krzysztof Głowacki (32-3, 20 KO), by powrócić na zwycięską ścieżkę. Dwukrotny mistrz świata wagi junior ciężkiej w swoim Wałczu odbudował się po porażkach z Briedisem i Okolie, pokonując przed czasem Francisco Ruiza (16-4, 5 KO). „Główka” już pierwszym ciosem – lewym krzyżowym, przestawił grubiutkiego rywala na liny i tam go zostawił aż do końca rundy. W międzyczasie posłał go dwukrotnie na deski lewym hakiem na korpus, pod prawy łokieć. W końcówce wręcz go oszczędzał, żeby dać sobie i kibicom parę minut więcej. W drugim starciu Krzysiek zrobił sobie „pracę na worku”. Obijał bezlitośnie przeciwnika, ale bił z luzu, nie z pełną mocą, bawiąc się boksem i długo wyczekiwanym powrotem. W końcówce trzeciej odsłony „Główka” podkręcił tempo i kilka razy trafił sierpem z prawej i lewej ręki. Meksykanin cierpiał po dołach, ale głowę ma twardą. W czwartej rundzie lewy sierpowy Polaka po raz trzeci przewrócił Ruiz, a po liczeniu do ośmiu Krzysiek dopełnił dzieła zniszczenia krótkim prawym sierpem.

Mateusz Tryc (14-0, 7 KO) – po raz pierwszy z Andrzejem Liczikiem w narożniku, pokonał Omara Garcię (17-7, 14 KO). W pierwszej rundzie zapachniało niespodzianką – prawy sierp pięściarza z Wenezueli wylądował w okolicach ucha i Mateusz „zatańczył”. W drugiej jednak to on wyprzedził przeciwnika w akcji prawy na prawy, odzyskując kontrolę nad pojedynkiem. W trzeciej pięściarz z Wyszkowa dodał do swojego arsenału mocne haki na korpus. Na półmetku pojedynku Mateuszowi ewidentnie przeszkadzało rozcięcie prawej powieki po przypadkowym zderzeniu głowami. Kontrolował walkę, widać jednak było, że odczuwa pewien dyskomfort. Tryc przyjął prawy podbródek na początku piątego starcia, ten cios jednak nie zrobił na nim większego wrażenia i z kolejnymi minutami tylko podkręcał tempo. Ale trzeba przyznać Garcii, że prawym podbródkiem bije dobrze, bo w siódmej odsłonie znów złapał nim Tryca. Ten zrewanżował się mu natomiast tuż przed przerwą prawym sierpowym. W ostatniej, ósmej rundzie, Mateusz pogonił wymęczonego rywala i gdyby miał jeszcze dziewiątą, zapewne wygrałby przed czasem. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na jego korzyść 80:72 (?), 78:74 i 78:74.

Chwalony mocno, czasem może trochę na wyrost, Kamil Bednarek (11-0, 6 KO) pokonał zasłużenie solidnego Iago Kizirię (5-4, 3 KO), ale na pewno nie zaboksował dobrze. Gruzin ruszył od razu pressingiem. Lepszy na nogach Kamil kontrolował jego ataki, ale w pierwszej rundzie zainkasował mocny prawy, a w drugiej lewy sierpowy. I widać było, że te ciosy mają swoją wymowę. W trzecim starciu podopieczny Piotra Wilczewskiego złapał w końcu rytm, łapał w tempo przeciwnika na kontrę i jedną z nich rozciął mu prawy łuk brwiowy. Kolejne minuty miały podobny scenariusz – Kiziria boksował dwoma-trzema zrywami na rundę, a Kamil przepuszczał najczęściej chaotyczne ataki dobrą pracą nóg i wyboksowywał twardego oponenta prawym jabem. Wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą, ale na starcie siódmej rundy Kiziria przeprowadził minutowy, huraganowy atak. Bednarek pogubił się, przyjął kilka niepotrzebnych ciosów i gdyby mierzył się z kimś z mocniejszym uderzeniem, mógłby słono zapłacić z te luki w obronie. W końcówce znów się pogubił. Zamiast stanąć mocno na nogach, trochę panicznie uciekał. Bez mocnej kontry. Ostatnie trzy minuty już lepsze, ale Bednarek i jego trener wiedzą nad czym trzeba popracować. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali niejednogłośnie – 78:74, 75:77 i 77:75.

W wieku siedemnastu lat udanie na ringu zawodowym zadebiutował mistrz Polski w gronie młodzików i kadetów, na pewno perspektywiczny Tobiasz Zarzeczny (1-0, 1 KO). Zadanie teoretycznie łatwe, bo naprzeciw niego stanął Kamil Zychiewicz (0-4), ale dla tak młodego chłopaka telewizja, inne rękawice – to wszystko ma znaczenie. Tobiasz już po 30 sekundach sięgnął rywala długim prawym krzyżowym. Za moment trafił prawym sierpowym, poprawił prawym podbródkiem, w wszystko zakończył lewym hakiem na wątrobę. Debiut trwał łącznie 75 sekund.

Po chwili do ringu wyszedł inny debiutant – Kamil Urbański (1-0, 1 KO). A w jego narożniku jeszcze inny debiutant – Mateusz Masternak, który tym razem wcielił się w rolę trenera. Rywalem wrocławianina był Goga Kewliszwili (5-10-1, 1 KO). Dwukrotny medalista Mistrzostw Polski w wadze średniej w końcówce pierwszej rundy rozbijał rywala lewym prostym i zmusił do przyklęknięcia. Po przerwie rzucił go na deski prawym sierpowym, za moment znów prawy sierp przewrócił Gruzina i było po wszystkim po czterech minutach.

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: MARZEC 2022. OD STĘŻYCY DO BĘDZINA

polski2016

19 MARCA 2022 ROKU [ROCKY BOXING NIGHT, STĘŻYCA]

Kajetan Kalinowski (3-0, 3 KO) wyrasta na nową ciekawą twarz polskiej kategorii cruiser. Pięściarz z Lublina wygrał 8-osobowy turniej, zarobił 50 tysięcy złotych i zagwarantował sobie kontrakt z grupą Krystiana Każyszki. Kalinowski błysnął już w półfinale, gdy bardzo szybko odprawił przed czasem faworyzowanego Igora Jakubowskiego. Dziś naprzeciw niego stanął niepokonany Rafał Rzeźnik (2-1). Ale również poległ w pierwszej rundzie. Kajetan najpierw ściął go z nóg prawym krzyżowym bitym z góry w tempo na unik rywala. Po liczeniu do ośmiu Kalinowski poprawił prawym sierpowym na szczękę i było po wszystkim.

Efektownie wypadł zawodowy debiut Mateusza Polskiego (1-0, 1 KO). Medalista Mistrzostw Europy oraz Igrzysk Europejskich szybko rozprawił się z Tornikem Kandelakim (8-10, 6 KO). Mateusz rozpoczął od kilku mocnych haków na korpus, a gdy rywal próbował odpowiedzieć sierpem, zbierał jego cios na rękawice i szybko odpowiadał z bloku tą samą ręką. W pierwszej akcji drugiej rundy Polski hakiem w okolice wątroby zgiął Gruzina w pół, choć jeszcze wtedy bez liczenia. Pół minuty później ta sama akcja i pierwszy nokdaun. Po liczeniu do ośmiu przeciwnik chronił korpus, więc Mateusz strzelił prawym sierpowym na górę i było po wszystkim.

Wcześniej występujący w wadze ciężkiej Artur Bizewski (3-0, 1 KO) lewym hakiem na wątrobę pod koniec pierwszej rundy znokautował Pawła Sowika (3-10, 1 KO).

Kacper Meyna (8-1, 4 KO) zawodowym mistrzem Rzeczpospolitej Polskiej wagi ciężkiej. Ale nie mogło być inaczej, skoro naprzeciw niego stanął dziś dobijający do pięćdziesiątki Jacek Piątek (11-2, 9 KO). Piątek ostro ruszył do ataku zaraz po gongu. Meyna potrzebował chwili, żeby uporządkować ten chaos i w 80. sekundzie skontrował lewym sierpowym, posyłając przeciwnika na deski. Potem poszedł za ciosem, jeszcze dwa razy przewrócił Piątka i zwyciężył pod koniec pierwszej rundy.

Słabiutko zaboksował niewątpliwie utalentowany Dominik Harwankowski (8-0, 2 KO). Igor Lazarev (8-3, 3 KO) na pewno tej walki nie przegrał, ale z pomocą przyszli sędziowie. I o ile 4:2 w rundach można było podpiąć pod „ściany pomagają”, to pan Tuszyński zrobił „popisówkę”, wyciągając z tego 5:1 – 59:55 i dwukrotnie 58:56.

25 MARCA 2022 ROKU [BABILON BOXING SHOW, OŻARÓW MAZOWIECKI]

To był naprawdę trudny test dla Łukasza Staniocha (9-0, 2 KO). Jego przeciwnik, Haddilah Mohoumadi (23-6-1, 16 KO) wrócił ze sportowej emerytury i podczas walki wieczoru gali w Ożarowie Mazowieckim nie pękał na robocie. – Musimy pracować! – grzmiał po piątej rundzie trener Karol Chabros. Pracy Stanioch miał w ringu naprawdę sporo. Narożnik Staniocha nieustannie chciał uzyskać od swojego podopiecznego ringową aktywność. Zaangażowany w akcje polski pięściarz mógł tym samym stopować zapędy Francuza, który rozpędzał się w ringu, gładko wchodził w półdystans i nacierał na gospodarza. Mohoumadi nic sobie nie robił z ciosów Staniocha i przechodził do ofensywy, postawił na pressing. W czwartej rundzie widać było zakłopotanie Łukasza, zainkasował w niej bardzo dużo uderzeń. Wrócił większą aktywnością w szóstej i siódmej rundzie, ale w ósmej znowu zostawił dużo miejsca rywalowi, który to wykorzystywał. Nie zmienia to faktu, że w wielu momentach Mohoumadi był zawodnikiem lepszym. Po ośmiu rundach sędziowie nie byli zgodni. Dwóch wypunktowało 77-75 na korzyść Staniocha, trzeci zanotował na swojej karcie 78-74 dla Mohoumadiego. Pięściarz ze Szczecina został więc ogłoszony zwycięzcą, co bardzo nie spodobało się jego rywalowi, który po werdykcie pokazał dał wyraz swojemu niezadowoleniu.

Damian Kiwior (9-4-1, 1 KO) zdaniem wielu kibiców jest już rozbitym pięściarzem, a podczas gali w Ożarowie Mazowieckim zmierzył się z niepokonanym, głodnym zwycięstw Lukasem Dekysem (7-0, 3 KO). Mimo że Czech był na pewno duży lżejszy od tarnowianina, to zdecydowanie przewyższał Polaka pod kątem bokserskim. Czeski pięściarz był faworytem tej walki zdaniem bukmacherów, kibiców oraz ekspertów. Wydawało się jednak, że szansą dla Damiana może być jego przewaga fizyczna. Kiwior zawsze zbija dużo kilogramów. Przed pojedynkiem z Jackiewiczem, czyli kilka dni po odwołaniu starcia z Konradem Dąbrowskim, wniósł na wagę ponad 78 kg! (Z Dąbrowskim miał walczyć w umownym limicie 69 kg). Wcześniej z Danielem Rutkowskim ważył 73 kg. Z kolei Dekys jeszcze rok temu bił się w limicie kategorii super lekkiej. I rzeczywiście widać było zdecydowanie, że ciosy niepokonanego Czecha nie robiły większego wrażenia na Kiwiorze, ale Dekys był pięściarzem zdecydowanie szybszym, zwinniejszym. Kiwior próbował zaskakiwać rywala, blokować lewą rekę Dekysa i zadawać prawy sierpowy. Obaj pięściarze nastawili się na jeden mocny cios, obu brakowało chłodnej głowy. Bardzo szybko, bo już w pierwszej rundzie, na twarzach obu pojawiły się rozcięcia. Dwukrotny mistrz Polski seniorów, srebrny medalista turnieju Stamma, mimo zmęczenia, starał się nie ustępować Czechowi i ambitnie wchodzić w półdystans. W piątej odłonie Dekys nabawił się kolejnego rozcięcia, tym razem  policzka. Dla obu pięściarzy najważniejsze było przełamać rywala, ich obrona zeszła na dalszy plan. Trzykrotnie Leszek Jankowiak upominał boksera z Ostrawy za ciosy w tył głowy. – Nie prawy na prawy, bo możesz się nadziać! – przekonywał w narożnika Kiwiora jego trener. W końcówce Dekys zaczął zadawać więcej lewych prostych, chciał usypiać Kiwiora i na końcu zadawać prawe sierpowe. Kiwior przed dziewiątą rundą zapytał swój narożnik czy te rundy wygrywa – team odpowiadał mu, że musi bardziej akcentować każdą rundę, zadawać więcej uderzeń, nawet na gardę. Kiwior mimo prognoz wytrzymał kondycyjnie do końca walki, ale na punkty przegrywał. Pojedynek był brudny, pełny szarpaniny, wpadania w siebie. Po dziesięciu rundach brudnego boksu sędziowie jednogłośnie na punkty (97-93 Robert Gortat, 96-94 Arkadiusz Małek, 99-91 Przemysław Moszumański) wskazali na zwycięstwo Lukasa Dekysa.

26 MARCA 2022 ROKU [KNOCKOUT PROMOTIONS, BIAŁYSTOK]

Efektownie wypadł debiut Kamila Szeremety (22-2-1, 6 KO) na ringu w swoim mieście – Białymstoku. Obijany przez niemal całą walkę Sasza Jengojan (45-9-1, 26 KO) skapitulował w ostatnich sekundach. Były mistrz Europy wagi średniej dominował od początku. Już w pierwszej rundzie trafił długim prawym krzyżowym. W drugiej i trzeciej trafiał w zwarciu. Od połowy potyczki pojedynek był już bardzo jednostronny. W siódmej odsłonie Jengojan cierpiał po lewym haku na korpus. W ósmej jego twarz przypominała już krwawą maskę. Ostatnie minuty to była walka o przetrwanie. Niestety dla niego Kamil podkręcił tylko tempo, ładował cios za ciosem i na samym finiszu do akcji wkroczył sędzia.

Paweł Stępień (17-0-1, 12 KO) pokonał, nie bez trudu, Ezequiela Madernę (27-8, 17 KO). Pięściarz ze Szczecina rozegrał pojedynek w swoim stylu. Boksował z luzu, wydłużał serie i tylko ostatnio cios był uderzany z pełną mocą. Różnicowanie sił to zaleta Pawła, z drugiej strony czasem wydaje się, że wystarczyłoby tylko podkręcić mocniej tempo. Od połowy Stępień szukał konsekwentnie lewego haku pod prawy łokieć, ale rywal nie dał sobie zrobić większej krzywdy. Paweł tym bardziej… Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na jego korzyść stosunkiem głosów dwa do remisu – 76:76 i dwukrotnie 77:75. Znów – niby pełna kontrola w ringu, a na własne życzenia punktacja „ciasna”.

Wcześniej Laura Grzyb (6-0, 3 KO) pewnie wypunktowała na dystansie sześciu rund Vanesę Caballero (4-14-3).

Rafał Wołczecki (6-0, 4 KO) pewnie kroczy przez zawodowe ringi. Przed momentem porozbijał, choć wygrał „tylko” na punkty z Mateo Damianem Veronem (29-28-3, 8 KO). Znany z mocnego uderzenia wrocławianin od razu starał się skrócić dystans, jednak doświadczony w sześćdziesięciu walkach zawodowych pozostawał ruchomym celem. Rafał zaczynał więc akcje od dołów i już w końcówce drugiej rundy trafił lewym hakiem na górę. W połowie trzeciego starcia Wołczecki przewrócił przeciwnika akcją lewy-prawy. Po liczeniu do ośmiu nie podpalał się jednak i konsekwentnie boksował swoje. Tuż przed gongiem na przerwę przepuścił lewy rywala i znów trafił mocno prawą ręką. Podobna sytuacja miała miejsce czwartej odsłonie. Rafał równo z gongiem huknął lewym sierpowym. Veron dwa metry do narożnika – zygzakami, szedł dobre kilka sekund. Minuta przerwy okazała się zbawienna dla Argentyńczyka. W piątej i szóstej rundzie zbierał lanie, lecz dotrwał do końca. Sędziowie punktowali 60:53, 59:55 i 57:56 (????) – wszyscy na korzyść Wołczeckiego.

Piotr Łącz (3-0, 3 KO) udanie zadebiutował w grupie KnockOut Promotions. Występujący w wadze ciężkiej zawodnik zastopował w drugiej rundzie Abdulnasera Delalicia (6-7, 5 KO). Polak w swoim stylu ostro ruszył na rywala, który stanął za podwójną gardą i oparty o liny praktycznie tylko się bronił. A Łącz starał się przebić się przez rękawicę sierpami bądź hakami na dół. Bośniak z niemieckim paszportem w połowie drugiej rundy zdał sobie chyba sprawę, że nie warto dostawać po głosie, zgłosił kontuzję ręki i pojedynek zastopowano

26 MARCA 2022 ROKU [POLSAT BOXING PROMOTIONS, BĘDZIN]

W walce wieczoru szóstej gali z cyklu Polsat Boxing Promotions Marcin Siwy (25-0, 12 KO) musiał się sporo napocić, by wyciągnąć zwycięstwo w walce z Rydellem Bookerem (26-5-1, 13 KO). Początek stał pod znakiem lewych prostych Bookera, które rzadko dochodziły do celu. Amerykanin spróbował też kombinacje lewy prosty-prawy prosty, ale i to Siwy zdołał zebrać na rękawice, aż sam spróbował ciosu na dół, który był celny. Polak zaakcentował też końcówkę, zasypując kombinacją Bookera, który wyszedł jednak bez szwanku. W rundzie drugiej zaczął się festiwal zapasów, Siwy próbował ciosów na dół, z których niektóre dochodziły do celu. Kolejne minuty to jeden wielki ciąg klinczów, między którymi Siwy próbował kombinacji, a Amerykanin bił pojedynczymi ciosami, próbował też złapać rywala na prawy podbródkowy. W czwartej rundzie „Rock n’ Rye” jeszcze bardziej obniżył aktywność, choć Polak nie mógł się do niego dobrać. Runda dla Siwego, ale większość ciosów nie dochodziła do celu.
W rundzie piątej Polak przeprowadził małą zmianę w swoim boksie. Po każdej serii wpadał w klincz, co z jednej strony nie było przyjemne dla oka, ale pozwalało mu zneutralizować prawy podbródkowy rywala. Booker skupiony na pojedynczych ciosach, najwięcej roboty w tej odsłonie miał chyba sędzia Robert Gortat. Następna runda zaczęła się od próby trafienia łokciem przez Siwego, Booker trochę podkręcił tempo, ale to Siwy trafiał celniej (choć rzadko).  Booker trafił za to dobrym prawym sierpowym w rundzie siódmej, choć znów to Polak był stroną atakująca. Rzucało się też w oczy zmęczeniu obu pięściarzy. Niemal identycznie wyglądała końcówka – Siwy próbował kombinacji, które nie należały do najcelniejszych. Booker nie bił prawie wcale, ale nie dawał sobie chociaż zrobić krzywdy. Pojedynek był przeciętny, za to dosyć łatwy do oceny. Wszyscy trzej sędziowie punktowali to dla Polaka – sędzia Bubak 78:74, sędzia Godoń 80:72, sędzia Jankowiak 79:73.

Kolejny bardzo dobry występ Ihosvany’ego Garcii (7-0, 6 KO), który znów pokazał nieprzeciętne umiejętności i moc w pięściach. Przed chwilą w trzeciej rundzie poznał ją Patrick Rokohl (22-1, 16 KO). Zaczęło się spokojnie, choć przeważającą stroną był Kubańczyk i to jemu należy zapisać pierwszą rundę. Na początku drugiej Garcia próbował zaatakować prawym sierpem, ale spudłował. Pod koniec odsłony kombinacja prawy prosty – lewy bezpośredni i ten drugi cios został ulokowany na głowie Niemca, który wyraźnie odczuwał ciosy Garcii. Koniec przyszedł już w rundzie trzeciej. Zaczęło się od mocnego ciosu Garcii na dół, po którym zdecydował się przyspieszyć. Po lewym sierpowym Rokohl po raz pierwszy wylądował na deskach, wstał na miękkich nogach. Próbował klinczować, lecz po chwili zamarkowany prawy i mocny lewy sierp znów na jego szczęce. Sędzia Jankowiak zakończył pojedynek po trzecim nokdaunie, gdy Niemiec został zasypany ciosami w narożniku. Mocny akcent Kubańczyka, który udowadnia, że naprawdę warto w niego inwestować.

Cenne rundy wpadły przed momentem Pawłowi Czyżykowi (8-1, 1 KO), który pewnie wypunktował twardego Włocha Lucę Spadacciniego (7-3-3, 3 KO). Pierwsza runda zaczęła się od ładnego zrywu Czyżyka, który szachował rywala ciosami na górę i na dół. Gość próbował się odgryźć, ale poza jednym lewym prostym nie można było mówić o konkretach – precyzyjniejsze były jaby „Furii”. Druga odsłona to znów przewaga Polaka, który nadział się jednak na kilka ciosów z lewej ręki Spadacciniego. W trzeciej rundzie zarysowała się przewaga szybkości Polaka, choć trzeba przyznać, że Włoch o groźniej nazwie „War Machine” regularnie trafiał lewą ręką. Ostatnia minuta to typowe zwarcie połączone z klinczami, co wydawało się męczyć pięściarza z Lubina. Było to sześć minut na jego korzyść, ale nie możemy mówić o jednostronności. Na początku następnej odsłony Czyżyk próbował zamknąć rywala w narożniku, co skończyło się jednak fiaskiem. Polak pokazał za to więcej luzu, przynajmniej przez pierwsze półtorej minuty. W piątej rundzie największą atrakcją był chyba zwisający kawałek bandaża z lewej rękawicy Włocha, choć znów to Czyżyk wydawał się stroną przeważającą. To także Polak wygrał szóstą odsłonę, wydłużając dystans i szachując lewym prostym, na którego rywal nie potrafił znaleźć recepty. W siódmej rundzie słyszeliśmy tylko rady z narożnika Polaka, mówiące o podniesieniu prawej ręki, biciu lewym prostym i próbach kombinacji góra-dół. Włoch przejawiał już naprawdę spore zmęczenie, ale spróbował zaakcentować końcówkę. Przed ostatnią rundą cenna rada od trenera Makowskiego, który zasugerował swojemu podopiecznemu, iż rywal z Włoch będzie „leciał do przodu”. Tak też faktycznie się stało, ale wszystkie te ciosy Czyżyk spokojnie wychwytywał, nie dając sobie krzywdy. Jednogłośne zwycięstwo Polaka i wartościowe osiem rund po półtorarocznej przerwie.

Wcześniej Radomir Obruśniak (6-0, 2 KO) zdał kolejny test, wygrywając na dystansie ośmiu rund z doświadczonym Meksykaninem Diego Fabianem Eligio (22-7-1, 9 KO). Rywal z zagranicy uparcie parł do półdystansu, momentami robiąc z walki chaotyczny bój. Obruśniak bił raczej rzadziej, natomiast jego uderzenie były precyzyjniejsze. Sędziowie raz jeszcze jednogłośni – 79:72 i dwukrotnie 78:73 na korzyść pięściarza z Białogardu.

Kewin Gibas (4-0, 3 KO) ostro natarł na reprezentującego Mołdawię Eugeniu Bata (1-1), co już od drugiej rundy przyniosło wymierny skutek. Szkoda tylko, że Polak bił rywala, gdy ten klęczał na macie ringu. Gibas wygrał przez techniczny nokaut w trzeciej rundzie.

W drugim pojedynku imprezy wydawało się, że lepiej zaczął Niko Zdunowski (2-0-2), końcówkę zaakcentował Artur Gierczak (2-2-1, 1 KO), który wykorzystał problemy kondycyjne rywala. Sędziowie byli zgodni – 38 do 38 – mamy remis.

Gracjan Królikowski (2-2-1, 1 KO) narzucił mocne tempo już od samego początku, lecz Denis Mądry (7-7, 2 KO) przetrwał i ostatecznie zastopował w ostatniej rundzie zmęczonego już oponenta.

źródło: bokser.org

NIESMAK PO WERYKCIE W WALCE WIECZORU. NIEUDANY REWANŻ SASZY SIDORENKO

dzierzoniow_2022

W walce wieczoru gali Tymex Boxing Night 20 w Dzierżoniowie Aleksandra Sidorenko (9-1-1, 1 KO) przegrała z Jeleną Janicijević (4-1-1, 2 KO) w starciu o tytuł mistrzyni Europy wagi lekkiej. „Sasza” zaczęła koncertowo. W pierwszych minutach wyprzedzała silniejszą fizycznie rywalkę, trafiała ciosami prostymi i zbierała małe punkty. Rundy czwarta i piąta wyrównały się, ale w szóstej Sidorenko dwukrotnie złapała przeciwniczkę kombinacją lewy-prawy prosty, po którym biła – i trafiała, lewym sierpowym. Gorsza boksersko, za to dobrze przygotowana fizycznie Serbka atakowała do samego końca i nieco zniwelowała straty. Tak przynajmniej widzieliśmy to my… Tymczasem po ostatnim gongu sędziowie punktowali 96:94 Janicijević, 96:94 Sidorenko i 97:93 – Janicijević!

Damian Wrzesiński (24-2-2, 7 KO) dorzucił do swojej kolekcji tytuł międzynarodowego mistrza Polski kategorii junior półśredniej, choć na co dzień startuje w lekkiej. Wobec problemów na lotnisku pierwotnie anonsowanego rywala naprzeciw niego w wyższym limicie stanął Michal Dufek (34-23-2, 22 KO). „Wrzos” od razu narzucił wysokie tempo i Czech już po trzeciej rundzie wydawał się mieć kryzys. Damian tylko te tempo zwiększał, choć momentami podchodził za blisko i sam sobie przeszkadzał, umożliwiając mu klincz. Dopiero w szóstej rundzie trochę poukładał swój boks, zaczął łapać na kontry i zwiększać przewagę. W siódmym starciu Wrzesiński trafił bezpośrednim prawym i w końcu posłał przeciwnika na deski. W ósmej odsłonie dodał kilka kolejnych kontr, odbierając Czechowi ochotę do kontynuowania potyczki. Dufek do dziewiątej rundy już nie wyszedł.

- Nie trenuję już tak z ciężarami, ważę mniej i od razu widzę, że lepiej boksuję – mówił kilkadziesiąt godzin temu Michał Leśniak (16-1-1, 5 KO). I potwierdził to dziś w ringu w Dzierżoniowie. Naprzeciw „Szczupaka” stanął Wilber Blanco (8-2, 7 KO). Po pierwszej, spokojnej i rozpoznawczej rundzie, w drugiej Michał przepuścił sierp rywala i po zwodzie strzelił hakiem na korpus. Nokaut! Dla Leśniaka, który ciężko przechorował covid, był to udany powrót po dokładnie rocznej przerwie.

Michał Soczyński (5-0, 2 KO) dopisał kolejną wygraną do rekordu, mamy jednak wrażenie, że nie rozwija się od jakiegoś czasu. Jest silny, charakterny, i to na tyle. Ambitny Adam Kolarik (2-1, 2 KO) już w pierwszej rundzie padł na deski, choć powtórki pokazały, że decydujący cios „Soczek” zadał… głową w wymianie. Wszystko działo się bardzo szybko, sędzia tego nie zauważył i liczył. W trzeciej odsłonie Michał ściął przeciwnika z nóg lewym sierpowym. Ale nie zdołał go skończyć. Przeważał do końca, jednak za mało kombinował i Czech przetrwał sześć rund. Sędziowie punktowali na korzyść pięściarza z Lublina 59:53, 59:53 i 60:52.

Karol Łapawa (2-0) dominował przez cztery rundy nad Richardem Walterem (9-23-1, 8 KO), konsekwentnie obijał jego tułów, nie zdołał jednak przełamać rywala i wygrał na kartach wszystkich sędziów 40:36.

Kamil Mroczkowski (4-0, 2 KO) dopisał kolejne zwycięstwo do swojego rekordu, ale takich chłopaków jak Ramazi Gogiczaszwili (14-36-2, 6 KO), który zaczynał karierę w wadze junior średniej, pogromca Dubois i Kadiru z ringów olimpijskich powinien demolować… Wszystko zaczęło się zgodnie z planem. Akcja lewy-prawy Kamila i Gruzin zapoznał się z matą ringu. Za moment krótki prawy sierp i drugi nokdaun w pierwszej rundzie. Potem Mroczkowski na siłę starał się ubić przeciwnika, walka zrobiła się chaotyczna, a w samej końcówce Polak dostał jeszcze ostrzeżenie za ściąganie w dół. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na jego korzyść 39:34, 38:35 i 39:34.

Krzysztof Ryta (0-1) przegrał w debiucie zawodowym z Bartłomiejem Włodarczykiem (1-1). Wszyscy sędziowie punktowali 39:37.

źródło: bokser.org

LAWRENCE OKOLIE POKONAŁ MICHAŁA CIEŚLAKA I OBRONIŁ TYTUŁ WBO

cieslak_okolie

- Muszę wyboksować rywala w każdej z możliwych sytuacji – powiedział przed dzisiejszą walką w Londynie Lawrence Okolie (18-0, 14 KO). Szarpaniny było mnóstwo, brudnego boksu też, dodatkowo jeden nokdaun. Michał Cieślak (21-2, 15 KO) starał się z całych sił, ale nie zdołał dziś pokonać mistrza WBO wagi junior ciężkiej.

Brytyjczyk przekonywał na konferencji prasowej, że na pewno znokautuje Polaka. Większość kibiców i ekspertów jednak spodziewała się, że to Cieślak zacznie agresywnie, a Okolie będzie czujny i spokojny. Pierwszą rundę wygrał nerwowy Okolie, kilka razy wystrzelił mocnym prawym sierpowym, Michał z kolei był usztywniony, szukał miejsca na zadanie ciosów. W drugiej odsłonie Brytyjczyk ponownie był naładowany. Wydłużał dystans, starał się bić na korpus, ale nie był spokojny w ringu, widać było duże zdenerwowanie. „Nie szukaj mocnych ciosów, boksuj na dystans, pracuj lewą ręką. Nie stój naprzeciwko, zacznij chodzić na boki” – krzyczał w narożniku do czempiona jego sztab trenerski. Cieślak zaczął być bardziej agresywny w trzeciej odsłonie. Okolie w swoim stylu opuszczał lewą rękę i mimo rad swojego trenera nie potrafił uspokoić pojedynku, nadal było bardzo dużo szarpaniny w półdystansie. „Powinien narzucić większą presję, Michał jest niebezpieczny wtedy, gdy jest agresorem, idzie do przodu” – komentował na gorąco Grzegorz Proksa, zwracając na uwagę na potrzebę większej aktywności Michała.

Po czwartej rundzie cały narożnik Lawrence’a Okolie sprawiał wrażenie zdenerwowanego, brak było czystych ciosów ze strony mistrza WBO. Narożnik Okoliego chciał, aby ich podopieczny uspokoił walkę i bił z dystansu. W piątej rundzie Cieślak był liczony po celnym uderzeniu z prawej ręki za ucho. Okolie natychmiast ruszył do przodu i do końca rundy jeszcze raz zamroczył radomianina, ale ten ustał.

Michał podczas walki zmieniał pozycję i starał się krótkimi zrywami skracać dystans, przechodzić do półdystansu i atakować. Obaj pięściarze tracili dużo energii w półdystansie, choć fizycznie prezentowali się bardzo dobrze. W siódmej rundzie Cieślak wystrzelił mocny prawy podbródkowy i ponownie zaczął zmieniać pozycję – zdaniem Tony’ego Bellew nasz pretendent wygrał tę rundę. „Szybkie ciosy! Zwód, raz-dwa-trzy, od razu idziesz za ciosem!” – instruował Cieślaka w narożniku Andrzej Liczik.

Kolejne rundy były pełne szarpaniny i klinczu. Przy bezpośrednich lewych sierpowych Cieślaka Okolie uchylał się i przechodził w klincz, w którym czuł się bezpiecznie przez warunki fizyczne. Jednocześnie w tych rundach Okolie akcentował przewagę m.in. przez uderzenia na korpus i ciosy z dystansu. Podczas pojedynku czystych uderzeń z obu stron było bardzo niewiele, Michał nie miał pomysłu jak odpowiednio skrócić dystans i zaskoczyć Okoliego. W ostatniej rundzie Cieślak poszedł na całość, starał się jak najszybciej skrócić dystans i poszukać swojej szansy, ale nie udało mu się zaskoczyć mistrza. Po dwunastu rundach sędziowie jednogłośnie na punkty (117-110, 116-111, 115-112) wskazali na Lawrence’a Okolie.

„To była brudna, niezbyt piękna. Emocje odgrywały na pewno tutaj wielką rolę. Bardzo twarda walka z obu stron” – powiedział tuż po walce współkomentujący dla DAZN Polska Janusz Pindera.

źródło: bokser.org

MANN WYPUNKTOWAŁ JEŻEWSKIEGO NA GALI WE WROCŁAWIU

Jeżewski

W walce wieczoru gali Polsat Boxing Promotions we Wrocławiu dobre dysponowany Artur Mann (18-2, 9 KO) pokonał Nikodema Jeżewskiego (20-2-1, 9 KO). Od początku było widać nieznaczną różnicę na korzyść niedawnego pretendenta do tytułu mistrza świata wagi junior ciężkiej. Był nieznacznie szybszy, celnie bił i zbierał małe punkty. W piątej rundzie podkręcił tempo i zdominował Nikodema. Prawym krzyżowym przedzierał się przez gardę, a w półdystansie zbierał akcje Polaka na gardę i odpowiadał swoimi sierpami. W ostatniej odsłonie znów mocniej „siadł” na Jeżewskiego i przypieczętował swoją wygraną, choć jeden z sędziów bardzo chciał pomóc… Po ostatnim gongu wynik na kartach sędziów brzmiał 96:94, 97:93 i 98:92 – wygrywa Mann.

W walce krajowej czołówki kategorii super średniej Konrad Kaczmarkiewicz (5-1, 1 KO) pokonał Przemysława Gorgonia (14-9-1, 5 KO). Gorgoń rozpoczął pressingiem, ale dobrze pracujący nogami „Erni” przepuszczał jego ciosy i boksując ciosami prostymi z kontry zbierał małe punkty. Przemek w piątej rundzie kilka razy trafił prawą ręką i wydawało się, że zaczyna przełamywać przeciwnika, ten jednak szybko opanował kryzys, wrócił do tego co robił wcześniej i wygrał na kartach wszystkich sędziów 79:73.

Wcześniej Konrad Kozłowski (4-0, 2 KO) odprawił w drugiej rundzie akcją lewy na dół-prawy sierp na górę Andrija Spodara (3-4, 2 KO). Kozłowski to brązowy medalista Mistrzostw Europy Juniorów 2015.

Pozostałe wyniki:
Bartłomiej Przybyła (1-0) PKT 4 [38:38 i 2x 39:37] Arkadiusz Zając (2-1,1 KO)
Miłosz Grabowski (2-0) PKT 4 [39:37 i 2x 40:36] Petro Lakockij (1-1, 1 KO)

źródło: bokser.org

fot.: Polsat Boxing Promotions

GALE ZAWODOWE W POLSCE: GRUDZIEŃ 2021. OD WARSZAWY DO RADOMIA

mateusz_tryc_02

10 GRUDNIA 2021 ROKU [POLSAT BOXING PROMOTIONS, WARSZAWA]

Po pierwszej dziesiątce pod koniec sierpnia dziś Radomir Obruśniak (5-0, 2 KO) spotkał teoretycznie najtrudniejszego rywala w karierze. Ale doświadczony Caril Herrera (41-6, 25 KO) nie postawił się tak mocno, jak chyba wszyscy zakładaliśmy. Obaj panowie szybko wzięli się do pracy, ale to Radomir kończył wymiany celnym ciosem, najczęściej długim lewym krzyżowym. W drugiej połowie trafił akcją prawy-lewy i rywal powinien być liczony, gdyż podparł się rękawicą. Nie zauważył tego jednak sędzia Grzegorz Molenda, który stał akurat za plecami zawodników. W trzecim starciu Obruśniak rozwinął swoje akcje w dłuższe kombinacje i zaczął zyskiwać coraz większą przewagę. W czwartym po konsultacji z lekarzem pojedynek został zastopowany, a sędzia ogłosił wygraną Radomira przez TKO.

Niespełna dwie minuty trwała kolejna walka Marcina Siwego (24-0, 12 KO). Nasz czołowy zawodnik wagi ciężkiej szybko przejechał się po Adnanie Deronji (7-3, 5 KO). Już w 20. sekundzie pięściarz z Częstochowy trafił mocnym lewym sierpowym. Potem kąsał Bośniaka lewym prostym, aż w końcu wystrzelił po tym lewym prawym sierpowym na szczękę i było po wszystkim. Co prawda Deronja powstał na osiem, ale wciąż był zamroczony i sędzia Krzysztof Bubak zatrzymał dalszą potyczkę.

Wcześniej Osleys Iglesias (4-0, 4 KO) – kolejny Kubańczyk na naszym rynku, w 72 sekundy pokonał przestraszonego i słabego Rafaela Sosę Pintosa (61-17, 24 KO).

Kewin Gibas (3-0, 2 KO) odprawił przed czasem Ondreja Schildera (2-2, 2 KO), ale to Czech lepiej wszedł w walkę i zepchnął młodego Polaka do odwrotu. – Nie może dać mu się rozpędzić, kiedy to on się cofa, wygląda dużo gorzej – mówił w narożniku Grzegorz Proksa. – On bije jak c*pa – „uspokajał” trenera Gibas. – No to mi to teraz pokaż – odpowiedział Proksa. No i pokazał. Kewin na początku drugiej rundy mocnym prawym sierpowym posłał przeciwnika na deski, a w zasadzie na liny. Po liczeniu do ośmiu dodał jeszcze jedno mocne uderzenie i zamroczonego Schildera poddał sędzia Grzegorz Molenda.

Na początek imprezy Gracjan Królikowski (2-1-1, 1 KO) wygrał na kartach wszystkich sędziów 40:35 z debiutantem Damianem Uspińskim, a Miłosz Grabowski (1-0) pokonał niejednogłośnym werdyktem Marcina Latochę (0-1) – 39:37, 37:39, 39:37.

10 GRUDNIA 2021 ROKU [KAPEO ROCKY BOXING NIGHT, ŻUKOWO]

Evander Rivera (5-0-1, 2 KO) zremisował po sześciu rundach z Kacprem Salaburą (3-1-1) w pojedynku wieczoru gali Rocky Boxing Night w Żukowie. Wcześniej swoje walki wygrali między innymi Adam Szczypior (9-0, 3 KO), Max Miszczenko (8-2, 3 KO) oraz Damian Tymosz (6-1-1, 3 KO). Początek walki wieczoru należał do Kubańczyka, ale z czasem Salabura szedł coraz bardziej do przodu, wbijał się w półdystans i tam sprawiał kłopoty Riverze. Kubańczyk nie potrafił w pełni ustawiać Polaka lewym prostym, ale jego ciosy były celniejsze, szczególnie te na tułów. Rivera był szybszy, bardziej dynamiczny i celniejszy. Salabura z kolei skracając dystans realizował swoją taktykę. Stojący w narożniku Salabury Jerzy Galara chciał ciągłej ofensywy ze strony swojego podopiecznego, domagał się większej aktywności. Tę aktywność bardzo mocno Salabura pokazał w trzeciej oraz czwartej odsłonie. W piątej rundzie Salabura nadal napierał na przeciwnika, ale nadziewał się na kolejne celne uderzenia ze strony kubańskiego pięściarza. Rivera nie pokazał się ze świetnej strony, oddawał pole Salaburze, chętnie czekał na ciosy w półdystansie – był oczywiście lepszy, precyzyjniejszy, szybszy, ale nie pokazał w pełni swoich umiejętności, był chwilami zbyt pasywny. Ostatecznie pojedynek zakończył się remsiem – dwaj sędziowie wypunktowali 57-57, jeden 58-56 na korzyść Kubańczyka. Ta ostatnia punktacja była chyba najbliższa prawdy, nieco lepszym pięściarzem był w ringu Rivera.

Rezultaty walk:
Waga super półśrednia, 6 rund: Evander Rivera (5-0-1, 2 KO) DRAW 6 Kacper Salabura (3-1-1)
Waga średnia, 8 rund: Adrian Szczypior (9-0, 3 KO) UD 8 Sandro Jajanidze (10-24-2, 8 KO)
Waga super lekka, 6 rund: Damian Tymosz (6-1-1, 3 KO) MD 6 Tornike Kandelaki (8-9, 6 KO)
Waga półciężka, 6 rund: Max Miszczenko (8-2, 3 KO) UD 6 Damian Smagieł (1-3) jednogłośną decyzją sędziów
Waga lekka, 6 rund: Dominik Harwankowski (7-0, 2 KO) UD 6 Irakli Shariashvili (7-10-1, 2 KO)
Waga ciężka, 4 rundy: Artur Bizewski (2-0) UD 4 Piotr Balcerzak (0-2)
Waga super średnia, 4 rundy: Mykoła Nomerowskij (4-0, 2 KO) KO 1 Kornel Cendrowski (0-4)
Waga uper lekka, 4 rundy: Carlos Bori (1-0, 1 KO) TKO 4 Pavlosa Paisiosa (2-2, 2 KO)
Waga super kogucia, 6 rund: Angelika Krysztoforska (3-0, 1 KO) TKO 3 Tetiana Pereventseva (0-4)
Waga półciężka, 4 rundy: Cristian Lopez (1-0) UD 4 Przemysław Binienda (2-32)
Waga ciężka, 6 rund: Kacper Meyna (7-1, 2 KO) TKO 2 Tamaz Zadisvili (7-21-1, 3 KO)

17 GRUDNIA 2021 ROKU [CHALLENGER`S BOXING NIGHT BY KNOCKOUT, WYSZKÓW]

W pojedynku wieczoru gali Challenger’s Boxing Night by KnockOut w Wyszkowie Mateusz Tryc (13-0, 7 KO) pokonał jednogłośnie na punkty Javiera Francisco Maciela (33-15, 23 KO). Polski pięściarz od początku do końca kontrolował walkę, ale jego rywal z Argentyny nie dał sobie zrobić większej krzywdy. Scenariusz tej walki był bardzo łatwy do rozczytania. Maciel postawił na defensywę i unikanie mocnych ciosów. Sporo uderzeń było niecelnych. Tryc w ostatnich rundach zmieniał pozycję na odwrotną, szukał różnych rozwiązań, aby wygrać z Macielem przed czasem, ale Argentyńczyk sprytnie unikał inkasowania mocniejszych uderzeń. Podopieczny Huberta Migaczewa chciał lewym prostym ustawiać swojego przeciwnika, dokładał do tego prawy sierpowy. Narożnik Argentyńczyka doradzał swojemu zawodnikowi wyprzedzanie Tryca. Jak słusznie zauważył współkomentujący galę Knockoutu Janusz Pindera, dla Maciela podczas walk w Polsce kluczem jest to, aby nie zaliczyć większego uszczerbku na zdrowiu i nie zostać zbity. Dlatego szuka w nich sprytu, uników, klinczu, pochyleń – wszystko po to, aby nie zostać zraniony. Brakuje jednak ofensywnych działań ze strony Argentyńczyka. U polskiego pięściarza zabrakło postawienia kropki na i na tle wyraźnie zmęczonego Maciela. W ostatniej dziesiątej rundzie Tryc podkręcił tempo, zadał akcje rozpoczynającą się podwójnym prawym prostym, kończąc lewym na korpus, szukał jeszcze szansy na zranienie argentyńskiego przeciwnika i wygranie przed czasem. Ostatecznie Mateuszowi nie udało się zrobić „czasówki”, ale sędziowie byli zgodni i wszyscy trzej wypunktowali zwycięstwo polskiego pieściarza (2x 100-90, 99-91).

Początek niezły, szybki nokdaun, ale od czwartej rundy czegoś zdecydowanie zabrakło. Maciej Sulęcki (30-2, 11 KO) pokonał Fouada El Massoudiego (17-16-1, 2 KO) i wrócił między liny po prawie szesnastu miesiącach przerwy. Do poprawy jest jednak naprawdę wiele. Ostatni pojedynek „Striczu” stoczył w sierpniu 2020 r. w Suwałkach. Dzisiejsza walka wyszła bardzo spontanicznie, wypadł z powodu kontuzji Krzysztof Głowacki, przeniesiono w konsekwencji galę do Wyszkowa, zorganizowano Mateuszowi Trycowi starcie wieczoru, a do karty walk dokooptowano duże polskie nazwisko, czyli Sulęckiego. „Striczu” początek miał niezły, zwycięstwo nie było zagrożone, ale Sulęcki był ospały, brakowało szybkości i nawet posłanie na deski Francuza nie zmieniło średniego obrazu walki i postawy byłego pretendenta do tytułu mistrza świata WBO wagi średniej. Na kartach punktowych nie było wcale widać dużej przewagi Sulęckiego, choć trzej sędziowie jednogłośnie wskazali na Macieja Sulęckiego (2x 77-74, 78-73). Plusy tej walki dla Maćka? Powrót między liny po 16 miesiącach, powrót do boxrecowego rankingu w wadze średniej i być może duże oferty na stole w 2022 roku. Z tym ostatnim jednak chyba warto się wstrzymać i stoczyć dodatkowo minimum jedną walkę wczesną wiosną nad Wisłą. Czas wrócić do większej aktywności.

Adam Balski (16-1, 9 KO) pokonał Wadyma Nowopaszyna (6-4, 2 KO) w pojedynku wagi junior ciężkiej. Była to pierwsza walka Balskiego od czasu porażki z Mateuszem Masternakiem w maju tego roku. Balski ostro zaczął, trafił kilkoma mocnymi kombinacjami, a następnie soczystym prawym prostym, po którym Nowopaszyn padł na deski. Zdołał wstać, po czym Polak zasypał go kolejnymi uderzeniami. Gonił Ukraińca od narożnika do narożnika i ładował w niego ile wlezie. Trochę za bardzo na siłę, bo można było skończyć ten pojedynek na chłodno już w pierwszym starciu. Nowopaszyn próbował w drugiej rundzie wywierać presję za podwójną gardą i lewym prostym, ale to była woda na młyn dla Balskiego, który ciekawymi seriami uderzeń regularnie trafiał przeciwnika w różnych płaszczyznach. Pokazał kilka efektownych i skutecznych manewrów na nogach, ale miał też momenty przestoju. W trzecim starciu Balski podwajał i potrajał lewy prosty, co podobało się trenerowi Andrzejowi Liczikowi. Po chwili rozluźnienia Polak wystrzelił potężnym lewym sierpowym – Nowopaszyn był ponownie zraniony, ale wciąż się trzymał i atakował. W czwartej rundzie przyjął mocny, bezpośredni lewy sierpowy, a potem kolejny prawy. Balski boksował swobodnie i chwilami bawił się w ringu, choć w jego poczynania czasami wkradał się chaos. Pod koniec rundy zerwał się i trafił serią kilkunastu mocnych ciosów, ale Nowopaszyn nie padł, a sędzia Arkadiusz Małek nie przerwał walki. Runda numer pięć była przez półtorej minuty spokojna, po czym Balski przyjął kilka ciosów rywala na gardę i mocno odpowiedział. Trzeba przyznać, że Ukrainiec imponował twardością i wolą walki, choć był deklasowany. Polak punktował w szóstej odsłonie lewym prostym i demonstrował przyśpieszenia, które mogły się podobać. Niespodziewanie Nowopaszyn zdołał wdać się z Polakiem w kilka wymian i trafił nawet prawym w półdystansie w rundzie siódmej, chociaż Balski nadal miał nad walką całkowitą kontrolę. W ostatniej odsłonie Polak jeszcze kilka razy próbował skończyć pojedynek przed czasem i ranił Ukraińca. Nie udało się jednak dokończyć roboty, mimo że werdykt mógł być tylko jeden. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 80-70 i dwa razy 80-71 – wszyscy dla Balskiego.

Rywalizujący w wadze średniej Rafał Wołczecki (5-0, 4 KO) na gali Challenger’s Boxing Night by KnockOut w Wyszkowie pokonał przed czasem Białorusina Siergieja Huliakiewicza (43-15-2, 17 KO). Przewaga siły Wołczeckiego była od początku bardzo widoczna i białoruski weteran czuł niemal wszystkie ciosy Polaka. Po jednym z uderzeń na korpus był wyraźnie zraniony, ale zdołał przetrwać pierwszą rundę. W drugiej Huliakiewicz pokazał kilka starych trików i zdołał dwukrotnie trafić Rafała prawą ręką. W końcu Polak trafił jednak lewym na wątrobę, a Białorusin przyklęknął i został wyliczony. Bombardier z Wrocława idzie więc nadal jak burza i pora chyba zacząć przymierzać się do poważniejszych wyzwań.

17 GRUDNIA 2021 ROKU [BABILON BOXING SHOW, RADOM]

Paskudna kontuzja Daniela Rutkowskiego (2-2) po uderzeniach głową Damiana Kiwiora (8-3-1, 1 KO) nie uchroniła pięściarza z Tarnowa przed porażką z zawodnikiem KSW na gali Babilon Boxing Show w Radomiu. Na przestrzeni sześciu rund pięściarz z Radomia był zdecydowanie lepszym pięściarzem od Kiwiora i zasłużenie został uznany za zwycięzcę. Kiwior nie miał pomysłu na pokonanie Rutkowskiego. W jednej z akcji wpadł „z byka” w zapaśnika i zawodnika MMA, w konsekwencji pojawiło się rozcięcie pod okiem Daniela. W szóstej rundzie doszło do kolejnego rozcięcia po uderzeniu głową i sędzia Gortat po reakcji i analizie lekarza przerwał pojedynek. Dwaj sędziowie punktowi do czasu przerwania mieli na swoich kartach zwycięstwo Rutkowskiego, jeden wypunktował remis. Kiwior idzie niestety drogą Michała Syrowatki i powinien poważnie zastanowić się nad bokserską przyszłością. Z kolei Rutkowski znajdzie teraz czas na odpoczynek, aby wiosną prawdopodobnie zmierzyć się w drugim pojedynku dla organizacji KSW. Czy potem dojdzie do jego kolejnych starć w boksie? Po dzisiejszym zwycięstwie prawdopodobnie tak. Kto będzie jego kolejnym, bokserskim rywalem? Może Adam Szczypior od Krystiana Każyszki?

Michał Syrowatka (23-6, 8 KO) został rozbity i przegrał boleśnie przed czasem z Lukasem Dekysem (6-0, 3 KO). To zdecydowanie powinien być ostatni pojedynek w karierze pięściarza z Ełku. Rozbicie Michała widzieliśmy już w jego poprzednich walkach. Dziś w Radomiu formalności zostały dopełnione – Czech był stroną dominującą od początku, był zdecydowanie szybszy. Wprawdzie Syrowatka w pierwszych minutach trzymał wysoko gardę, ale nie nadążał za sprytnym Dekysem. Pod koniec pierwszej rundy Michał przyjął kilka ciosów sierpowych, z tym najbardziej widocznym zadanym z lewej ręki. W drugiej odsłonie Dekys jeszcze bardziej przyspieszył, zadawał więcej ciosów, po prawym sierpowym Syrowatka zaliczył pierwsze deski. Drugie zanotował w trzeciej odsłonie, po drugim nokdaunie Polak wstał, ale szybko stracił kontrolę nad ruchami i sędzia ringowy Robert Gortat bardzo słusznie przerwał pojedynek. Michał poważnie powinien zastanowić się nad zakończeniem kariery.

Wyniki pozostałych walk:
Wiktoria Sądej (2-1, 1 KO) TKO 3 Nino Gviniashvili (1-7, 1 KO)
Maksim Hardzeika (11-0, 4 KO) MD 8 Patrik Balaz (4-2, 1 KO) (2x 77-75, 76-76)

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: LISTOPAD 2021. OD RUDY ŚLĄSKIEJ DO OSTROŁĘKI

diablo01

5 LISTOPADA 2021 ROKU [SILESIA BOXING SHOW, RUDA ŚLĄSKA]

W Rudzie Śląskiej między linami pokazało się dwóch znanych i naprawdę dobrych polskich pięściarzy – Norbert Dąbrowski (24-9-2, 11 KO) oraz Robert Talarek (25-14-3, 16 KO).

Problem w tym, że sparingi mieli pewnie trudniejsze niż dzisiejszych rywali. Nie mogło się to więc skończyć inaczej. „Noras” pokonał w czwartej rundzie Przemysława Biniendę (2-31, 2 KO), który obchodził swój mały „jubileusz” – trzydziestą porażkę z rzędu! Z kolei najmocniej bijący górnik w naszym kraju (no może obok Pawła Czyżyka…) – Talarek, zastopował w drugiej odsłonie George Aduaszwilego (19-39-2, 8 KO). Seria Gruzina jest mniej okazała – to dopiero jedenasta porażka z rzędu, za to wszystkie jedenaście przegrał przed czasem.

6 LISTOPADA 2021 ROKU [GIA 3, NOWY SĄCZ]

W daniu głównym gali GIA 3 w Nowym Sączu jubileuszowe zwycięstwo zanotował Krzysztof Włodarczyk (60-4-1, 40 KO), który odprawił Maximiliano Jorge Gomeza (29-6, 13 KO).

„Diablo” zrzucił z siebie rdzę w lipcu i dziś od początku ruszył do ataku, z czym różnie bywało w ostatnich walkach. Tuż przed końcem pierwszej rundy po lewym haku na korpus uderzył mocnym lewym sierpowym na górę. To ostudziło zapał Argentyńczyka, który w drugiej odsłonie skoncentrował się tylko na defensywie i ucieczce. W trzeciej były dwukrotny mistrz świata wagi junior ciężkiej przewrócił rywala krótkim lewym sierpowym w półdystansie. W czwartym starciu Włodarczyk odwrócił kolejność, najpierw postraszył lewym na górę, po czym strzelił lewym hakiem w okolice wątroby. Zapiekło i Gomez musiał przyklęknąć. Argentyńczyk dotrwał jeszcze do gongu, jednak do piątej rundy już nie wyszedł.

Wcześniej miejscowy Łukasz Pławecki (3-0-1, 1 KO) zremisował z Radoslavem Estocinem (8-2-1, 3 KO) ze Słowacji na dystansie sześciu rund.

Kamil Gardzielik (14-0, 3 KO) zakończył walkę z jednym okiem, ale wygrał z Nicolasem Luque Palaciosem (12-9-1, 1 KO). W pierwszej rundzie wydawało się, że Kamil samym lewym prostym uprzykrzy rywalowi życie, ten jednak wrócił do gry w drugiej odsłonie, przebijając się dwa razy przez gardę prawym sierpowym. Potem rundy wygrywał Gardzielik, choć pojedyncze udane akcje Argentyńczyka sprawiły, że prawa powieka zaczęła puchnąć. Podopieczny Andrzeja Liczika podkręcił tempo w siódmym starciu, do swojego arsenału dodał kilka mocnym ciosów na korpus, a musiał się śpieszyć, gdyż prawe oko miał już prawie zamknięte. Sprawa się komplikowała, Palacios radził sobie coraz odważniej i po ostatnim gongu walka okazała się ciasna na kartach punktowych – 98:92 i dwukrotnie 96:94.

Wcześniej Mateusz Wojtasiński (2-0, 1 KO) ograł Mariusa Cola (2-6). Lepiej wyszkolony technicznie wrocławianin przepuszczał sierpy rywala i kontrolował go z dystansu ciosami prostymi, jednak w czwartej rundzie nieco osłabł i do głosu coraz częściej dochodził przeciwnik. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Wojtasińskiego 40:36 i dwukrotnie 39:37.

21 LISTOPADA 2021 ROKU [POLSAT BOXING PROMOTIONS, TORUŃ]

W walce wieczoru gali w Toruniu Ihosvany Garcia (6-0, 5 KO) efektownie rozprawił się z twardym przecież Przemysławem Gorgoniem (14-8-1, 5 KO).

Od początku uwidoczniła się spora przewaga szybkości Kubańczyka, który kąsał lewym prostym i polował prawym sierpowym. W drugiej rundzie dodał do swojego arsenału również prawy hak na korpus. W końcówce czwartej trafił w akcji prawy na prawy w okolice ucha, posyłając Polaka na deski. Przemka wyratował jednak gong na przerwę. W połowie piątego starcia Gorgoń porozbijany i krwawiący spod oka Przemek przyklęknął i dał się policzyć do ośmiu. Za moment znów był na macie, tym razem po szybkim lewym prostym. Wszystko skończył czwarty nokdaun – tym razem po prawym haku na żebra.

Marcin Siwy (23-0, 11 KO) efektownie rozpoczął współpracę z grupą Polsat Boxing Promotions, bijąc już w pierwszej rundzie doświadczonego journeymana Marcelo Nascimento (18-21, 16 KO). „Ciężki” z Częstochowy agresywnie wszedł w swojego rywala podwójnym lewym prostym, a gdy już skrócił dystans, bił konsekwentnie prawym na dół, po którym od razu szukał lewego sierpowego. Trafił tak kilka razy, aż w końcówce pierwszej odsłony huknął dla odmiany prawym sierpowym. Ten cios rozciął rywalowi skórę pod okiem i odebrał ochotę do kontynuowania potyczki.

Wcześniej Remigiusz Runowski (2-0-1, 1 KO) dostał przedwczesny prezent mikołajkowy od sędziów w postaci remisu z Jarosławem Petriczenką (1-0-1, 1 KO). Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 39:38, 38:39 i 38:38. Po wszystkim obaj wyrazili chęć rewanżu. Plus jest taki, że 18-letni Runowski takimi walkami może pójść w górę.

Na otwarcie gali Polsat Boxing Promotions w Toruniu solidny niegdyś junior – Konrad Kozłowski (2-0), pokonał debiutującego na zawodowym ringu Denisa Makowskiego. Brązowy medalista ME Juniorów z 2015 kontrolował przeciwnika lewym prostym. W końcówce trzeciej rundy Białorusin miał kryzys i było blisko liczenia, jednak wyratował go gong, a minuta przerwy starczyła na złapanie drugiego oddechu. Po ostatnich gongu wszyscy sędziowie punktowali 40:36 na korzyść Kozłowskiego.

Potem Gracjan Królikowski (1-1-1, 1 KO) zaczął nawet nieźle pierwszą rundę, potem jednak lepiej wyszkolony i mający szerszy wachlarz Siergiej Szwec (3-1, 2 KO) przejął kontrolę nad pojedynkiem, zwyciężając na kartach sędziów 40:36 i dwukrotnie 39:37.

26 LISTOPADA 2021 ROKU [TYMEX BOXING NIGHT 19, RADOMSKO]

W walce wieczoru Tymex Boxing Night 19 w Radomsku Robert Parzęczewski (28-2, 17 KO) wygrał po trudnej, taktycznej potyczce z Tarasem Gołowiaszczenką (6-5, 3 KO).

„Arab” zaczął z przytupem. Trafił lewym hakiem na wątrobę i na twarzy Ukraińca pojawił się grymas bólu. Robert jednak nie podkręcił tempa, czego mógł potem żałować, bo rywal był do skończenia. Potem walka się uspokoiła. Obie strony czekały na błąd tego drugiego i momentami przypominało to ostrzejszy sparing. W ósmej rundzie Gołowiaszczenko podkręcił tempo, przeprowadził dłuższy atak, jednak Robert zbierał jego ciosy na blok bądź przepuszczał, choć przy swojej bierności tę rundę zapewne przegrał. Do samego końca pojedynek już się nie rozwinął, a sędziowie mieli trudny orzech do zgryzienia. Po ostatnim gongu punktowali 95:95, 96:94 i 97:93 – stosunkiem głosów dwa do remisu zwyciężył Parzęczewski.

Damiana Jonaka (41-1-2, 21 KO) na pewno nie chronią w Polsce ściany. Dziś walczył dobrze i choć miał kryzys kondycyjny, to zrobił nieco więcej niż Andrew Robinson (25-5-2, 7 KO). Sędziowie orzekli jednak remis. Damian mocno wszedł w ten pojedynek, bijąc z obu rąk na dół i górę. W drugiej rundzie lewym hakiem na korpus zranił Anglika, a w trzeciej po prawym podbródkowym miał go już na przysłowiowym widelcu. Niestety przerwał mu gong. Robinson obudził się dopiero w drugiej połowie czwartej rundy. W piątej bardzo mocno przycisnął Damiana, który miał ewidentny kryzys. Wrócił jednak w szóstym starciu do gry. Ostatnie sześć minut to wojna, w której nieznacznie – chyba, lepszy był Polak. Sędziowie punktowali 77:75 Jonak, ale dwaj pozostali sędziowie mieli remis 76:76.

Tomasz Nowicki (11-0, 3 KO) efektownie wszedł w drugą dziesiątkę walk. Pięściarz z Obornik Wielkopolskich ciężko znokautował Tomasa Reynoso (13-9-1, 3 KO). Tomek od początku przejął kontrolę nad pojedynkiem, choć jeszcze w pierwszej rundzie nie podkręcał tempa. W połowie drugiej rzucił rywala na deski, ten jednak powstał na osiem. Kilka sekund przed zakończeniem drugiego starcia Nowicki zranił przeciwnika lewym sierpowym, a równo z gongiem – gdy poprawił lewym sierpem, ciężko znokautował Argentyńczyka, który przez dobrą minutę leżał jeszcze nieprzytomny na macie ringu.

Po zaledwie remisie w zawodowym debiucie, dziś Patryk Tołkaczewski (1-0-1, 1 KO), finalista turnieju GROMDA, efektownie rozprawił się z kolejnym rywalem. Ważący 104 kilogramy „Gleba” już w pierwszej akcji trafił prawym nad lewą ręką. Potem dodał kilka ciosów na korpus, by w końcówce pierwszej rundy ściąć Pawła Sowika (3-9, 1 KO) z nóg akcją lewy-prawy na górę. Nokaut. Potem między linami zameldował się Kamil Kuździeń (7-0, 2 KO), któremu w ostatniej chwili zmienił się rywal. Sprowadzony Beka Murjikneli (6-19-1, 4 KO) skoncentrował się wyłącznie na obronie. W piątej odsłonie przyklęknął po lewym haku na wątrobę pięściarza z Częstochowy, ale wyratował go jeszcze gong. W szóstej rundzie Kuździeń dokończył jednak dzieła zniszczenia, wygrywając przez TKO.

Dużo nie brakowało, by debiut Karola Łapawy (1-0) został popsuty przez jak zawsze twardego Wołodymira Juszyna (0-4). W pierwszej rundzie Karol dał się złapać na kontrę i był liczony, choć prawda jest też taka, że źle stał na nogach. Potem odrabiał straty, wygrał trzy pozostałe starcia, zwyciężając na kartach arbitrów 38:37. Wcześniej Aleksander Jasiewicz (3-1) wygrał u wszystkich sędziów trzy do jednego w rundach z debiutantem Igorem Prygą, zaś Oskar Wierzejski (5-0-1) męczył się niespodziewanie z „gromdziarzem” Łukaszem Załuską (0-2). Wszyscy sędziowie punktowali 58:56 – dwóch na korzyść Oskara, jeden dla Łukasza.

27 LISTOPADA 2021 ROKU [KNOCKOUT BOXING NIGHT 19, OSTROŁĘKA]

W walce wieczoru gali KnockOut Boxing Night 19 Przemysław Zyśk (18-0, 6 KO) na oczach swoich kumpli i rodziny w Ostrołęce pokonał Juana Ruiza (27-6, 19 KO).

Miejscowy bohater rozpoczął walkę od kilku lewych prostych, ale pod koniec drugiej minuty „El Nino” przepuścił ten lewy i po odchyleniu mocno skontrował prawą ręką. W drugiej rundzie to Przemek trafił mocnym lewym sierpem, ale rywal zaraz odpowiedział i oddalił od siebie zagrożenie. W trzeciej jeden próbował narzucić swój styl drugiemu, panowie wymienili kilka soczystych lewych „dyszli”, a pojedynek nabierał rumieńców. Podobny przebieg miała kolejna runda, choć ostatni atak należał do podopiecznego Łukasza Malinowskiego. Mijały kolejne minuty, a żaden z nich nie był w stanie uzyskać większej przewagi. Gdy jeden miał lepszy moment, za moment drugi wracał do gry i odpowiadał swoją akcją. W sprawę zaangażował się sam Andrzej Wasilewski, zajmując miejsce w narożniku swojego zawodnika i na zmianę z trenerem Malinowskim podpowiadając Przemkowi. Niestety dobrą siódmą rundę w wykonaniu naszego reprezentanta lepiej zaakcentował Wenezuelczyk, który tuż przed przerwą dwa razy złapał naszego rodaka bezpośrednim prawym. W dziewiątym starciu Zyśk wydłużył swoje ataki do serii trzech-czterech ciosów, czym trochę „zaszachował” przeciwnika. Obaj podkręcili tempo w ostatnich trzech minutach, ale to Przemek zaakcentował lepiej samą końcówkę, za co został nagrodzony gromkimi brawami przez swoich krajanów z Ostrołęki. Parę rund było trudnych do oceny, ale sędziowie wątpliwości nie mieli – stosunkiem 97:93, 98:92 i 98:92 zwyciężył Zyśk.

Niektórzy twierdzą, że po walce z Giennadijem Gołowkinem zawodnik już nigdy nie jest ten sam.  Nie ma co wyciągać pochopnych wniosków, ale… Kamil Szeremeta (21-2-1, 5 KO) zaledwie zremisował z bardzo solidnym Nizarem Trimechem (9-2-1, 4 KO). Wszystko zaczęło się zgodnie ze scenariuszem, były mistrz Europy dyktował warunki, ale  końcówce pierwszej rundy nadział się na mocny prawy podbródkowy. Podrażniony pięściarz z Białegostoku w drugiej rundzie ruszył do ataku, lecz znów zagapił się na moment, pół minuty przed gongiem zainkasował lewy sierp na skroń i aż „uciekła” mu jedna noga. Nie było nokdaunu, choć na sędziach zrobiło to na pewno wrażenie. Kamil na szczęście złapał swój rytm i wrócił do gry dobrą trzecią odsłoną. Francuz wyczuł swoją szansę i w czwartym starciu przyjął wymiany w półdystansie. Walka mogła podobać się kibicom, ale my z pewnością liczyliśmy na wyraźniejszą przewagę niedawnego pretendenta do pasa IBF wagi średniej. Szeremeta polował przede wszystkim na ciosy na górę, rywal natomiast mieszał takie akcje z długim prawym na korpus. W szóstym starciu podopieczny Andrzeja Liczika poszedł na przełamanie, brakowało jednak w jego atakach trochę dynamiki. W siódmej rundzie Polak złapał drugi oddech, natomiast jego przeciwnik miał chyba w tym okresie kryzys kondycyjny. Kamil władował sporo ciosów na korpus, trafił też mocnym prawym sierpem oraz podbródkiem. Ostatnie trzy minuty jak cały pojedynek – zażarte i bliskie remisu. Obaj byli już wyczerpani, ale dawali z siebie wszystko. Po ostatnim gongu jeden sędzia punktował 77:75 Szeremeta, lecz dwaj pozostali mieli na swojej karcie 76:76. A więc remis.

Paweł Stępień (16-0-1, 12 KO) wrócił udanie po półrocznej przerwie i pewnie pokonał na pełnym dystansie Hernana Davida Pereza (8-5, 3 KO). Paweł kontrolował od początku sporo niższego rywala lewym prostym, szukając miejsca na zadanie mocnego prawego na górę bądź na korpus. W drugiej odsłonie dał przeciwnikowi trochę luzu, oparł się o liny i pozwolił mu pobić w gardę lub powietrze. Potem wrócił do swojego boksu, choć wydawało się, że wciąż pozwala przeciwnikowi na więc niż by mógł. Miał oczywiście wszystko pod kontrolą, ale momentami niepotrzebnie oddawał pola. I tak mijały kolejne minuty. Z jedne strony fajnie było oglądać luz Stępnia, z drugiej jednak powtarzają się „grzechy” z pierwszej walki z Matyją, gdy Paweł – dużo lepszy boksersko, trochę koło tamtej walki „przeszedł”. W ostatnim starciu Stępień zmienił pozycję na mańkuta i poczęstował Argentyńczyka podwójnym lewym hakiem na żebra. Ta akcja pokazuje potencjał Pawła, ale po niej znów oddał miejsce i nie ponowił ataku. Sędziowie punktowali 79:73 i dwukrotnie 78:74, choć wydaje się, że Paweł spokojnie mógł z tego wyciągnąć 80:72, o ile nie wygrać przed czasem.

Rafał Wołczecki (4-0, 3 KO) wrócił po kontuzji ręki i w niecałe pięć minut rozprawił się efektownie z Olegiem Lebiedińskim (3-2, 1 KO). Rafał od początku szukał ciosów na korpus i już w końcówce pierwszej rundy lewym hakiem w okolice wątroby posłał rywala na deski. Gdy ten wstał, poprawił równo z gongiem mocnym lewym sierpowym, jednak Ukrainiec dostał minutę przerwy. Po niej nawet starał się przejść do ataku, lecz wrocławianin pozbierał te ciosy na blok i znów lewym hakiem pod prawy łokieć po raz drugi zmusił przeciwnika do przyklęknięcia. Kiedy po lewym haku na żebra poprawił za moment prawym podbródkiem i Ukrainiec po raz trzeci przyklęknął, pojedynek został zastopowany w połowie drugiej rundy.

źródło: bokser.org

JUBILEUSZOWA GALA MB PROMOTIONS: ŁASZCZYK I WRZESIŃSKI GÓRĄ W WALKACH WIECZORU

laszczyk027

W pojedynku wieczoru gali MB Boxing Night X Kamil Łaszczyk (30-0, 10 KO) wrócił po ponad rocznym rozbracie z boksem i pokonał po dziesięciu rundach na punkty Jose Valdesa (10-6-1, 4 KO). Meksykanin nie przyjechał tylko po wypłatę, postawił twarde warunki podopiecznemu Piotra Wilczewskiego. Łaszczyk ostatni pojedynek stoczył w październiku 2020 r. z Kevinem Escanezem i w jego ringowej postawie brakowało błysku. Od początku rywal był niewygodny dla Kamila. W drugiej rundzie pojawił się problem z butem Łaszczyka, rozerwała się podeszwa. Meksykanin chciał narzucić własne tempo i udawało mu się zaskakiwać „Szczurka”. Kamil na pewno potrafi boksować zdecydowanie lepiej. Sędzia Zbigniew Łagosz, który był zarówno sędzią ringowym oraz punktowym wypunktował 97-94 na korzyść Kamila Łaszczyka.

Majowa porażka z rąk Ericka Encinii była dla Damiana Wrzesińskiego (23-2-2, 6 KO) trudna do przełknięcia, ale dziś polski pięściarz miał okazję zmazać plamę po tej przegranej. Wrzesiński wypunktował na dystansie ośmiu rund Victora Julio (16-1, 8 KO), a dzisiejszym ringowym zmaganiom przyglądała się spora rzesza jego oddanych kibiców. Kolumbijczyk był największą zagadką tej gali. Wrzesiński podkreślał, że nie oglądał żadnej walki z udziałem jego dzisiejszego przeciwnika, bo nie było żadnych materiałów video. Polski obóz znalazł jedynie skrawek tarczy, sparingu rywala. Julio różnił się jednak znacząco od ostatniego przeciwnika „Wrzosa”, Encinii. Meksykanin od pierwszego gongu narzucił bardzo duże tempo i nie dawał odpoczywać Wrzesińskiemu. Z kolei starciu z Julio Damian był pięściarzem zdecydowanie bardziej aktywnym od swojego przeciwnika, trzymał się przez osiem rund środka ringu. Kolumbijczyk nie chciał podjąć ryzyka, postawił bardziej na bezpieczeństwo. Wrzesiński trzymał się taktyki, był konsekwentny w swoich działaniach, w efekcie wygrywał każdą kolejną rundę. Sędziowie byli jednomyślni, wszyscy trzej wypunktowali 80-72 na korzyść Damiana Wrzesińskiego.

Kamil Młodziński (15-5-4, 7 KO) przez osiem rund próbował skracać dystans i tam trafiać mającego lepsze warunki fizyczne Augustina Kucharskiego (7-4-1, 2 KO). Miał Argentyńczyka na deskach, ale nie zdołał pokonać go przed czasem. Werdykt sędziowski był bardzo bliski. Młodziński starał się utrzymywać duży spokój defensywny. Kucharski z kolei najczęściej uderzał z dystansu, np. lewy sierpowy i potem prawy sierpowy. Wprawdzie wiele z tych uderzeń nie robiło wrażenia na Kamilu, ale Kucharski nie robił sobie z tego nic i próbował nadal być w ringu aktywny. Były momenty, w których Argentyńczyk wykorzystał swoje warunki fizyczne, unikał wejścia do półdystansu wydłużając lewy prosty i schodząc z linii ciosu na boki. Z kolei Młodziński starał się jak najczęściej skracać dystans. Trener Kucharskiego cały czas namawiał swojego podopiecznego na większą aktywność i ponawianie akcji i Argentyńczyk rzeczywiście zadawał dużo ciosów, nie robiły one wrażenia na Młodzińskim. Polak do szóstej rundy nie wykorzystywał w pełni błędów defensywnych i niefrasobliwości Argentyńczyka. W szóstej odsłonie jednak mocnym lewym sierpowym („lewy na lewy”) Młodziński powalił na deski Kucharskiego. Argentyńczyk polskiego pochodzenia miał nieco więcej czasu na odpoczynek, bo wypadła mu szczęka. Kucharski oparł swoją defensywę po nokdaunie na balansie, pracy nóg, uciekaniu z linii ciosu. Jednocześnie nisko opuścił ręce i chwilami było naprawdę blisko, aby Młodziński ponownie go skarcił. Młodziński starał się najpierw przyjąć cios na gardę, by potem bardzo szybko skrócić dystans i szukać w szczególności miejsca nad lewą ręka. Jednocześnie pod koniec walki chwilami czekał na ruch podrażnionego Kucharskiego, by przepuścić atak rywala i szybko skontrować. Kucharski z kolei nadał dużo bił z obu rąk, starał się być aktywny. Po ośmiu dobrych rundach stosunkiem „dwa do jednego” (2x 76-75 Młodziński, 76-75 Kucharski) ręce w geście zwycięstwa podniósł Kamil Młodziński.

Rodrigo Labre (6-6, 1 KO) chwilami nie ustępował Łukaszowi Wierzbickiemu (20-1, 7 KO) i sprawiał mu kłopoty podczas ich pojedynku, ale ostatecznie musiał uznać jego wyższość. Zaliczył też również deski. Wierzbicki udanie powrócił między liny. Łukasz Wierzbicki zamierzał prawdopodobnie od pierwszych chwil po gongu pokazać rywalowi siłę swojego ciosu, aby nabrał szacunku do jego pięści. Bił różne kombinacje, w tym także pojedyncze ciosy – np. Labre zainkasował w pierwszej odsłonie bezpośrednie ciosy z prawej ręki. W ringu Wierzbicki widział dużo, choć nie obyło się bez błędów. Po swoich akcjach opadały ręce Wierzbickiego, zostawiał dużo miejsca na lewy sierpowy Ekwadorczyka. Potrafił jednak skutecznie kontrować przeciwnika. W jednej z akcji wyrwał się z klinczu i wystrzelił prawym sierpowym. Obaj pięściarze wykorzystywali element odchylenia, przepuszczenia, aby szybko skontrować. Labre kontrował jednak jednym, maksymalnie dwoma ciosami, z kolei polski pięściarz decydował się po przepuszczeniu bić bardziej rozszerzonymi akcjami. Na początku czwartej odsłony Labre wszedł na cios Łukaszowi i po przepuszczeniu od razu został przez Wierzbickiego skontrowany. Łukasz próbował zamykać część swoich akcji prawym sierpowym. Nie było sensu wdawać się jednak w bijatykę w półdystansie, bo przy atakach Wierzbicki opuszczał ręce i mógł nadziać się na kolejne uderzenia z rąk Ekwadorczyka. W momencie gdy Łukasz kontrolował tempo radził sobie w ringu zdecydowanie lepiej, szczególnie gdy trzymał Labre na dystans i kontrował go po przepuszczeniu ataków. Pod koniec czwartej odsłony po akcji Wierzbickiego Labre oparł się o liny, które uratowały go przed deskami, ale sędzia nie zareagował i nie wyliczył Ekwadorczyka. Zauważalna była skuteczna lewa ręka Wierzbickiego po obniżeniu pozycji i przepuszczeniu, raziło chwilami jednak opuszczanie rąk przez Łukasza. Problem pojawił się w szóstej rundzie, gdy w półdystansie Wierzbicki zainkasował mocny cios z lewej ręki i przez kilkadziesiąt sekund musiał odpierać ataki Ekwadorczyka, który poszedł na całość. Labre zakończył odsłonę celnym prawym podbródkowym i próbował zamknąć Łukasza przy linach. Wierzbicki był w tarapatach i zdecydowanie przegrał tę rundę. Labre bił bardzo szeroko na korpus, czasami zmieniał pozycję, choć chwilami nadziewał się na uderzenia z rąk Wierzbickiego, między innymi na kontrujący jab. „Głowa cały czas pracuje, nie śpimy!” – nawoływał w narożniku Wierzbkiciego jego trener. Z perspektywy całego pojedynku widać było, że Łukasz jest świetnie przygotowany kondycyjnie, ale półdystans zdecydowanie był jego mocną stroną. Na kilka sekund przed końcem siódmej rundy Wierzbicki wystrzelił mocnym prawym sierpowym po zejściu i powalił Labre na deski. W ósmej, ostatniej odsłonie polski pięściarz starał się wygrać przed czasem, ale Ekwadorczyk dotrwał do ostatniego gongu. Po ośmiu emocjonujących rundach sędziowie byli jednomyślni i jednogłośnie wypunktowali zwycięstwo Łukasza Wierzbickiego (78-73, 78-73, 80-71)

W trzecim pojedynku gali Jakub Sosiński (6-2-1, 2 KO) skrzyżował rękawice z Michałem Bołozem (2-3-2, 2 KO) i zanotował trzecie z rzędu zwycięstwo. W pierwszej rundzie Sosiński był bardziej aktywny, mając na uwadze gorsze warunki fizyczne przeciwnika. Polował na prawe bite nad lewą ręką Bołoza. Ten z kolei walczył bardziej ekonomicznie, szukał uderzeń na dół. W drugiej obaj pięściarze szukali ciosów pod łokciami. Sosiński nie miał większych problemów ze skróceniem dystansu, łatwo wchodził w półdystans. Michał Bołoz nie był w stanie złapać odpowiedniego rytmu, oddawał pole. Sosiński szukał różnych rozwiązań i kombinacji – między innymi akcje prawy sierpowy – lewy podbródkowy. Bołoz inkasował również uderzenia proste w kierunku splotu słonecznego. Przeciwnik Sosińskiego wiatru w żagle złapał w momencie, gdy rozcięcia prawego łuku brwiowego nabawił się Sosiński w trzeciej rundzie. Podopieczny Jerzego Galary zaczął podkręcać tempo i mimo oddawania półdystansu starał się być stale aktywny, nie dawał Sosińskiemu odpoczywać, ale nie trwało to długo. Sosiński nadal dyktował warunki. Narożnik Sosińskiego domagał się w piątej rundzie od swojego zawodnika ciosów z prawej ręki na korpus. Ten kilka razy trafił lewym prostym i kontrował po uderzeniach Bołoza na korpus. Pod koniec piątej odsłony narożnik Jakuba nie był zadowolony, gdy ich podopieczny wchodził w niepotrzebne wymiany. U Bołoza brakowało jednak aktywności, chwilami był zbyt pasywny w ringu i oddawał inicjatywę. Po sześciu rundach trzej sędziowie wypunktowali zwycięstwo Jakuba Sosińskiego (2x 60-54, 59-55).

W inauguracyjnym pojedynku gali zmierzyli się Adrian Valentin (2-0, 2 KO) i Oskar Gryckiewicz (1-1, 1 KO). Słowak nie dał polskiemu pięściarzowi żadnych szans i mimo walki zakontraktowanej na cztery rundy zdołał efektownie rozmontować Polaka przed czasem. Kolejne zwycięstwo zanotował Stanisław Gibadło (7-0). Początek pierwszej rundy lepiej rozpoczął jednak Gryckiewicz, szukał ciosów na dół i zakończenia uderzeniami sierpowymi. Skutecznie Słowak skracał dystans w obronie i polował na soczyste kontry. Druga część pierwszej odsłony należała już do Valentina. Słowacki pięściarz miał kilka ciekawych pomysłów, w tym kontrujące ciosy z prawej ręki. Druga odsłona wyglądała podobnie jak koniec pierwszej. Słowak podtrzymał odpowiednie dla siebie tempo, polski pięściarz zainkasował z rąk rywala kilka uderzeń podbródkowych przy linach, przyjął również kombinację prawy podbródkowy – lewy na wątrobę. Z minuty na minutę szanse Gryckiewicza spadały. W trzeciej rundzie nos Gryckiewicza krwawił coraz intensywniej. Po jednym z ciosów podbródkowych z prawej ręki Valentina Gryckiewicz zaliczył pierwsze deski. Słowacki bokser bił m.in. podwójny prawy sierpowy. Po kilkudziesięciu sekundach Gryckiewicz zainkasował mocny cios na wątrobę, w konsekwencji opuścił ręce i przyjął prawy sierpowy, ponownie lądując na deskach. Przed czasówką w trzeciej rundzie uratował go gong. Przez chwilę po rozpoczęciu ostatniej odsłony walki wydawało się, że Polak wytrzyma pełen dystans. O to też na pewno walczył sam Gryckiewicz po fatalnej trzeciej rundzie, ale te plany pokrzyżował soczysty prawy sierpowy z rąk Valentina. Gryckiewicz został wyliczony i sędzia w konsekwencji przerwał walkę.

Na doping nie mógł narzekać występujący w drugim pojedynku gali Stanisław Gibadło (7-0). Do Kalisza na starcie pięściarza Tymexu z Andrijem Spodarem (1-2, 1 KO) zawitała spora rzesza jego kibiców. Gibadło częściej trafiał – m.in. postawił od razu na podwójny lewy hak na wątrobę, co doprowadziło do tego, że Ukrainiec zaczął opuszczać ręce. Problem pojawił się jednak z ponowieniami ciekawych akcji Stanisława. „Idziesz po nokaut, hej Stachu idziesz po nokaut! – krzyczeli fani Gibadły podczas trzeciej rundy. W czwartej odsłonie Gibadło posłuchał swoich kibiców i podkręcił tempo, prawdopodobnie widząc, że Ukrainiec był potwornie zmęczony i z rozbitym lewym łukiem brwiowym. Polak zaczął rundę lewym sierpowym, zajął środek ringu i aktywnie rozbijał Spodara. Ukrainiec boksował na wstecznym, próbując jedynie bić w półdystansie. Gibadło uderzał zdecydowanie częściej oraz celniej, wierzył do końca, że uda mu się pokonać rywala przed czasem. Tego nie udało się jednak zrealizować 27-letniemu pięściarzowi i Polak wygrał ostatecznie po sześciu jednostronnych rundach.

źródło: bokser.org

ŁATWE ZWYCIĘSTWA MASTERNAKA, CZERKASZYNA I BEDNARKA NA GALI W ZAKOPANEM

gala zakopane 2021

W daniu głównym gali Knockout Boxing Night 18 w Zakopanem, która odbyła sie 23 października 2021 r., świetny technicznie Fiodor Czerkaszyn (19-0, 12 KO) pewnie wypunktował Gonzalo Corię (18-5, 7 KO).

Polsko-ukraiński pięściarz od początku wywierał lekki pressing, boksując w swoim dystansie. Gdy atakował, szukał haka na wątrobę, a gdy Argentyńczyk chciał zaatakować, Fiodor po zakroku łapał go na kontrę prawą ręką. W drugiej odsłonie podkręcił nieco tempo, wydłużył kombinacje i po jednym z krótkich prawych sierpów na ucho Coria „zatańczył”. Sprytnie jednak sklinczował i obyło się bez nokdaunu. W połowie trzeciego starcia podopieczny Andrzeja Liczika „podłączył” przeciwnika dla odmiany lewym sierpem. Argentyńczyk od czwartej odsłony myślał już tylko o głębokiej defensywie i o tym, by nie dostać kolejnej kontry. Dlatego praktycznie przestał zadawać ciosy, dużo pracując nogami „na wstecznym”. Ruch w tej walce był już jednostronny, a jedyną niewiadomą było pytanie, czy Fiodor skończy to przed czasem, czy bardzo wysoko na punkty? Szukał miejsca i luk w szczelnej gardzie przeciwnika, często zmieniał pozycję na mańkuta, wciąż jednak nie potrafił przełamać ambitnego gościa z Ameryki Południowej. Skończyło się na pełnym dystansie, co akurat w dłuższej perspektywie może wyjść Fiodorowi na dobre. Sędziowie punktowali zgodnie 100:90, ale nie mogło być inaczej…

Mateusz Masternak (46-5, 31 KO) bardzo efektownie rozpoczął drugą pięćdziesiątkę swojej kariery, pokonując przed czasem Armenda Xhoxhaja (12-2, 7 KO). „Master” od początku kontrolował nieco niższego rywala lewym prostym, a niemal równo z gongiem kończącym pierwszą rundę skontrował go w akcji prawy na prawy. Kosowianin ratował się panicznie klinczem, ale z pomocą przyszedł mu gong. Po przerwie Xhoxhaj chciał zaatakował, lecz jego ciosy pruły powietrze, wrocławianin natomiast najpierw poczęstował go mocnym hakiem na korpus, a potem trzy razy wciągnął na prawy krzyżowy. W połowie trzeciego starcia Xhoxhaj trafił nieoczekiwanie mocnym prawym podbródkowym, ale to tylko rozzłościło podopiecznego Piotra Wilczewskiego. Przez ostatnie pół minuty Kosowianin zainkasował kilka naprawdę mocnym bomb z prawej ręki i do narożnika schodził z mocno podbitym okiem. To było tylko odroczenie wyroku.. W czwartej odsłonie Mateusz kilka razy „otworzył” sobie przeciwnika lewym prostym bądź lewym na dół, aż w końcu wystrzelił akcją lewy-prawy, trafił na szczękę i posłał przeciwnika na deski. Ten co prawda powstał na osiem, lecz z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania.

51 sekund – łącznie z liczeniem do dziesięciu, trwała jubileuszowa walka Kamila Bednarka (10-0, 6 KO). Uriel Gonzalez (18-9-1, 14 KO) potrafi boksować, ale dziś nie zdążył nawet wyprowadzić ciosu. Pięściarz z Dzierżoniowa już na samym początku trafił lewym hakiem na wątrobę i Meksykanin już wtedy się krzywił. Za moment chciał zaatakować, lecz Kamil zrobił krok w tył, poprawił w to samo miejsce i było po wszystkim. Gonzalez jeszcze długo zbierał się z maty…

Z dobrej strony pokazał się jeden z ciekawszych polskich „ciężkich” młodego pokolenia, Damian Knyba (4-0, 2 KO). Naprzeciw niego stanął Jurij Bychacow (10-23-3, 5 KO), który może rekordem oraz wyglądem nikogo nie straszy, ale Białorusin potrafił już napsuć krwi naprawdę solidnym zawodnikom, z Robertem Heleniusem na czele. Damian kontrolował niższego rywala lewym prostym a gdy ten chciał skrócić dystans, albo kontrował po odchyleniu długim prawym, albo wciągał na prawy podbródek. Kilka razy polował też lewym hakiem w okolice wątroby. Pewne i stosunkowo łatwe zwycięstwo.

Wcześniej udanie na zawodowym ringu zadebiutowała Justyna Walaś (1-0), która wygrała wszystkie rundy (3x 40:36) z Kateryną Drozd (0-3).

źródło: bokser.org

NIEUDANY REWANŻ Z HELENIUSEM. KOWNACKI ZDYSKWALIFIKOWANY W 6. RUNDZIE

Adam Kownacki (20-2, 15 KO) szedł jak burza przez zawodowe ringi, aż nadział się na Roberta Heleniusa (31-3, 20 KO), który dziś w rewanżu udowodnił, że ma sposób na Polaka!

Zaczęło się bardzo źle! Już po 30 sekundach wielki Fin trafił lewym hakiem na głowę Polaka i lekko nim wstrząsnął. Adam szybko doszedł do siebie, uderzył kilka razy po dole, ale pół minuty przed przerwą bardzo mocny prawy krzyżowy znów wstrząsnął Kownackim, który schodził do narożnika z mocno spuchniętym lewym okiem. Najlepszą obroną jest atak, a już na pewno w przypadku Adama. Ruszył więc, wywierał pressing, skracał dystans i drugą rundę wygrał. Niestety praktycznie nic już nie widział na lewe oko. Podobny scenariusz miało trzecie starcie, choć wygrał je Helenius dzięki mocnej kontrze prawy-lewy na samym finiszu. Czwarta runda podzielona na dwie części – pierwsza na korzyść Adama, który trafił dwa razy „lewym spotkaniowym” oraz długim prawym krzyżowym, Helenius jednak odpowiedział lewym podbródkiem i mocnym prawym sierpowym.

Słaba runda piąta. Na jej początku Kownacki został ukarany odjęciem punktu za ciosy poniżej pasa. A potem rozluźniony Helenius karcił Adama ciosami z obu rąk. – Pokaż mi coś Adam – mówił do Polaka sędzia, a lekarz oglądał twarz i opuchliznę. W szóstej rundzie było po wszystkim. Ale nie było żadnego nokautu, mocnych ciosów, tylko… Adam w zwarciu trafił poniżej pasa i choć miał tylko jedno ostrzeżenie, sędzia Celestino Ruiz zdyskwalifikował Polaka. Anonser odczytał potem werdykt TKO, ale ringowy wyraźnie powiedział „Dyskwalifikuję cię”…

źródło: bokser.org

KUBAŃCZYK GARCIA NOKAUTUJE W WALCE WIECZORU GALI POLSAT BOXING PROMOTIONS 2

PBP_logo

W walce wieczoru Polsat Boxing Promotions 2 w Węgierskiej Górce nowy nabytek tej stajni – Ihosvany Rafael Garcia (5-0, 4 KO), błyskawicznie odprawił niepokonanego dotąd Nabila Zaky’ego (8-1, 5 KO). Kubańczyk był ostry, kilka razy postraszył sierpem na górę, a pod koniec drugiej minuty strzelił lewym hakiem w okolice wątroby i było po wszystkim. Garcia nawet się nie spocił i ma zaboksować po raz kolejny już na gali Polsat Boxing Night, która odbędzie się 22 października w Gliwicach.

Pozostałe wyniki gali Polsat Boxing Promotions w Węgierskiej Górce:

super średnia: Konrad Kaczmarkiewicz (4-1, 1 KO) PKT 6 [60:54, 60:54, 59:55] Iago Gedenidze (1-2, 1 KO)
junior średnia: Kewin Gibas (2-0, 1 KO) TKO 1 Kamil Zychiewicz (0-3)
junior półśrednia: Arkadiusz Zając (1-0) PKT 4 [3x 40:36] Patryk Burkiciak (0-1)
półśrednia: Gracjan Królikowski (1-0-1) PKT 4 [3x 40:35] Grzegorz Radtke (0-2)
półśrednia: Niko Zdunowski (1-0-1, 1 KO) TKO 2 Aleksander Mohilat (0-2)

źródło: bokser.org

SENSACJA NA JUBILEUSZOWEJ GALI ROCKY BOXING NIGHT 10 W KOŚCIERZYNIE

Rocky_koscierzyna

W ubiegłą sobotę (2 października) w walce wieczoru Rocky Boxing Night 10 w Kościerzynie Adrian Szczypior (8-0, 3 KO) zdał najpoważniejszy test zawodowej kariery, pokonując po trudnych dziesięciu rundach Władysława Gelę (11-4, 6 KO). Sędziowie byli niejednomyślni – 96:94, 94:96, 97:93.

Były mistrz EBU, pretendent do tytułu mistrza świata wagi półśredniej, Rafał Jackiewicz (51-29-3, 22 KO) w pojedynku w wadze super średniej przegrał przed czasem z Kewinem Gruchałą (8-0, 3 KO). Po czterech rundach były rywal Zavecka i Bonsu po prostu się poddał. Gdy usłyszał to jego trener, Krzysztof Drzazgowski, wściekły opuścił ring.

To chyba koniec poważnej kariery Igora Jakubowskiego (3-2, 2 KO). Mało znany Kajetan Kalinowski (2-0, 2 KO) wygrał przed czasem i awansował do finału turnieju wagi junior ciężkiej, który organizuje Krystian Każyszka. Sytuacja była dynamiczna i zmienna. Kajetan szybko posłał na deski olimpijczyka z Rio prawym sierpowym, ale gdy poszedł dobić zranioną ofiarę, nadział się na kontrę Igora z prawej ręki i tym razem to on wylądował na macie ringu. Kalinowski nie był jednak ranny i za moment to on tryumfował. Mocny prawy, poprawka jeszcze jednym prawym i Jakubowski zaprezentował „Wawrzyk Dance”. Sędzia nie miał wyboru i musiał przerwać potyczkę.

Wcześniej 115-kilogramowy Kacper Meyna (6-1, 2 KO) pewnie pokonał weterana Michała Bańbułę (13-33-5), choć większej krzywdy mu nie zrobił. Sędziowie punktowali 79:73, 79:73 i 78:74.

Dominik Harwankowski (6-0, 2 KO) przeszedł najtrudniejszy test w karierze i po ciężkim boju pokonał Dato Nanavę (10-18-1, 4 KO). Dominik dobrze wszedł w pojedynek, kontrolował przeciwnika lewym prosty i wciągał na prawą kontrę. Był szybszy, dokładnie i taki scenariusz był do połowy walki. W czwartej rundzie zaczęły się problemy – wtedy jeszcze nieznaczne, ale w połowie piątego starcia z 20-letniego Polaka zupełnie uszło powietrze. Gruzin ostro finiszował. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 58:56, 58:56 i 59:55 (?) – wszyscy na korzyść Dominika. Czwartą rundę można było jeszcze naciągnąć, ale pięć do jednego…

Występujący w dywizji junior średniej Yaniel Evander Rivera (5-0, 2 KO) w niecałą minutę ciosami na korpus odprawił słabiutkiego Zazę Amiridze (10-19-1, 8 KO).

Wcześniej w starciu dwóch debiutantów z wagi ciężkiej Artur Bizewski (1-0) przetrwał chwilę grozy w pierwszej rundzie, ale z czasem zaczął łamać Pavlo Smolynskiego (0-1) i nawet miał go dwa razy na deskach. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie punktowali zgodnie w stosunku 39:35.

źródło: bokser.org

FAWORYT BYŁ JEDEN I ZROBIŁ SWOJE. MASTERNAK NOKAUTUJE NA GALI W MRĄGOWIE

[28 sierpnia 2021 r.] Od początku faworyt był jeden. Świetnie dysponowany Mateusz Masternak (45-5, 30 KO) efektownie znokautował Felipe Nsue (4-2-1, 3 KO) w walce wieczoru gali KnockOut Boxing Night 17. Rywal zaskoczył „Mastera” na samym początku dwoma lewymi prostymi, ale wrocławianin ostudził jego zapały prawym krosem. W końcówce pierwszej rundy Mateusz dwa razy strzelił prawą ręką i Nsue przed nokdaunem uratowały najpierw liny, a potem gong. W drugiej odsłonie były mistrz Europy znów zachwiał przeciwnikiem, najpierw lewym sierpowym, potem kolejnym prawym. Ale wciąż nie było desek. Koniec nastąpił na początku drugiej minuty trzeciej rundy. Masternak ustawił sobie rywala lewym prostym, podszedł nogami i huknął prawą ręką na czubek brody. Nokaut!

Kamil Bednarek (9-0, 5 KO) zdał najpoważniejszy test w karierze, pokonując byłego pretendenta do tytułu mistrza świata wagi średniej, Javiera Francisco Maciela (33-14, 23 KO). Pięściarz z Dzierżoniowa dobrze wszedł w pojedynek, ustawiając sobie doświadczonego rywala krótkim prawym sierpem bądź prawym hakiem pod lewy łokieć. No i jak zawsze fajnie pracował na nogach. Na początku drugiej rundy dwa razy trafił lewym podbródkowym, a potem kontrolował walkę prawym prostym. Po przerwie Argentyńczyk próbował pressingiem spychać Polaka i wciągać w wymiany, ten jednak pozostawał nieuchwytny i z kontry odgryzał się lewym hakiem bądź lewym sierpowym. Wszystko układało się w myśl tego scenariusza, aż nagle po minucie piątej rundy Maciel strzelił prawym sierpowym. Bednarek miał chwilę kryzysu, jednak za moment odpowiedział ładnym lewym podbródkowym i wszystko wróciło na swoje miejsce. A w szóstym starciu wydłużył akcje do serii trzech-czterech ciosów i znów górował nad przeciwnikiem. Na finiszu siódmej rundy Kamil skontrował po zakroku w tył rozpędzonego przeciwnika lewym sierpowym na ucho, posyłając go na matę ringu. Tak więc runda wygrana 10:8. Maciel w ostatnich trzech minutach rzucił wszystko na jedną kartę i w samej końcówce walce zranił po raz drugi Polaka – tym razem lewym hakiem na wątrobę. Walka pewnie wygrana, lecz również dobra lekcja na przyszłość. Sędziowie punktowali 79:72, 78:73 i 78:73 – wszyscy na korzyść podopiecznego Piotra Wilczewskiego.

Przemysław Zyśk (17-0, 6 KO) odprawił przed czasem Davida Bency’ego (14-24-1, 4 KO). Po spokojnej pierwszej rundzie, w drugiej pięściarz z Ostrołęki dwukrotnie trafił akcją lewy-prawy. W trzeciej ładnie przycelował lewym sierpowym, a równo z gongiem rzucił rywala na deski prawym podbródkowym. Ten był mocno zraniony, lecz po liczeniu miał minutę przerwy. Czwarta odsłona to jednostronne bicie. O dziwo Bency cały czas stał na nogach, pomimo iż kilka razy się zachwiał. W piątej rundzie miał już dość i tłumacząc się kontuzją wycofał z kontynuowania potyczki.

Wcześniej dwumetrowy i ważący 110 kilogramów Damian Knyba (3-0, 2 KO) pokonał przed czasem Giorgi Tamazaszwilego (3-8, 3 KO).

źródło: bokser.org

GALA PBP W GDAŃSKU: OBRUŚNIAK WYGRAŁ Z GUDELEM W WALCE WIECZORU

PBP_logo

W zaciętej walce wieczoru gali Polsat Boxing Promotions w Stoczni Gdańskiej Radomir Obruśniak (5-0, 1 KO) jednogłośną decyzją sędziów pokonał Piotra Gudela (10-6-1, 1 KO) i zdobył wakujący tytuł zawodowego mistrza Polski wagi super piórkowej. Obaj zawodnicy byli liczeni, ale zwycięstwo Obruśniaka było zdecydowane.

Walczący z odwrotnej pozycji, dysponujący lepszymi warunkami fizycznymi Obruśniak od początku kontrolował sytuację w ringu za pomocą ciosów prostych, przewagi szybkości i efektywnej pracy nóg. Doświadczony Gudel szukał półdystansu i miał swoje momenty, ale Obruśniak rozkręcał się z akcji na akcję, smagając lewymi korpus rywala i dokładając do prostych ciosy sierpowe, także kontrujące. Kolejne odsłony to wciąż techniczny, precyzyjny boks Radomira i jego coraz wyraźniejsza przewaga. Nieliczne zrywy Gudela były pacyfikowane przepuszczeniami i kontrami z obu rąk, a podpowiedzi Dariusza Snarskiego w narożniku nie były realizowane. Jego podopieczny Gudel nie potrafił odmienić obrazu pojedynku, choć starał się m.in. zmieniać pozycję i co jakiś czas rzucał się do ataku. Prawy prosty Radomira pozostawał jednak czujny, a lewe bardzo kąśliwe, zadawane w różnych płaszczyznach. Na początku siódmej odsłony Gudel był liczony po wydłużonej serii Obruśniaka. Zdołał powstać, ale był ścigany po całym ringu i zasypywany uderzeniami. W końcu nieco przystopował, dbając o konserwację energii. Niespodziewanie w ósmej rundzie przyszedł jednak kryzys – Gudel pokazał ambicję i ostro ruszył, trafiając sierpowymi. Obruśniak przyklęknął po lewym na dół i był liczony. Powstał i wrócił do gry, powracając do szybszej pracy nóg. Rywal nadal nacierał, czując wiatr w żaglach, ale znów zaczął się nadziewać na kontry. W ostatniej rundzie to uderzenia Radomira robiły większe wrażenie, a po ostatnim gongu sędziowie punktowali 95-93, 96-92 i 99-90 – wszyscy dla Obruśniaka.

Kubańczyk Ihosvany Rafael Garcia (5-0, 3 KO) to w tym momencie jeden z najciekawszych bokserów walczących w Polsce. Potwierdził to w walce na gali Polsat Boxing Promotions w Stoczni Gdańskiej, bez trudu wygrywając z Damianem Smagiełem (1-2). Po pierwszej, badawczej rundzie Garcia ruszył do zdecydowanego ataku, huknął kilkoma prawymi i Smagieł był liczony. Kubańczyk zachował spokój i na zimno obrabiał korpus rywala, by następnie szukać kolejnych mocnych uderzeń na górę. Bezbarwna trzecia runda rozgrywanej w limicie wagi cruiser walki sprawiła, że Garcia nieco zmienił taktykę i zaczął boksować bardziej z luzu i defensywy. Efektownie pracował na nogach i bawił się boksem. W piątej rundzie zaczął natomiast ostro, doskoczył do rywala i po mocnej serii Smagieł był ponownie liczony. Zdołał jednak przetrwać do końca walki – zarówno dlatego, że jest ambitnym zawodnikiem, jak i z powodu raczej „sparingowego” podejścia Garcii do tego pojedynku.

W pojedynku wagi półciężkiej Michał Łoniewski (3-2) pokonał po prawdziwej wojnie Konrada Kaczmarkiewicza (3-1, 1 KO). 32-letni Łoniewski zaczął od ostrego pressingu i mocnych ciosów z prawej ręki. Młodszy o dekadę Kaczmarkiewicz nie najlepiej sobie z tym radził i jego nogi ugięły się po otrzymaniu ciosu w jednej z wymian. W drugiej rundzie walka się wyrównała, jednak wciąż nacierał Łoniewski, który lepiej składał ciosy w kombinacje i nieźle operował lewym prostym. Pod koniec rundy trafił mocnym prawym i Kaczmarkiewicz odczuł to uderzenie. W trzeciej odsłonie dobrze funkcjonował natomiast lewy sierpowy Łoniewskiego, który był już wyraźnie zmęczony, ale wciąż nie pozwalał Kaczmarkiewiczowi na złapanie rytmu. Druga połowa trzeciego starcia to jednak wreszcie naprawdę dobry fragment Konrada, trafiającego lewymi na dół i prostymi. Kolejne rundy to wciąż ringowa wojna, w której obaj mieli swoje momenty. Łoniewski złapał w czwartej odsłonie drugi oddech i znów trafiał mocniej, ale niesiony dopingiem Kaczmarkiewicz oddawał swoimi seriami. Również w piątej rundzie trudno było ten pojedynek punktować – agresja, siła i doświadczenie Łoniewskiego były równoważone pracą nóg i długimi uderzeniami Kaczmarkiewicza. Cios za cios, akcja za akcję, krew za krew, mimo to nieco lepsze wrażenie sprawiał Łoniewski, który postawił w ostatniej rundzie wszystko na jedną kartę i osiągnął na prawie dwie minuty przewagę, choć ostatnie 60 sekund ponownie stało pod znakiem wyrównanej wojny, a swoją serię zdołał umieścić w celu Kaczmarkiewicz. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 57-57 i dwa razy – 59-55 i 58-56 – dla Łoniewskiego.

Bezpośrednio przed Kaczmarkiewiczem i Łoniewskim zobaczyliśmy w ringu zawodników wagi średniej: Remigiusza Runowskiego (2-0, 2 KO) i Kamila Zychiewicza (0-2). Runowski – członek bokserskiego klanu Runowskich – zdominował pojedynek i wygrał przez TKO w czwartej rundzie. Wcześniej udanie na ringu zawodowym zadebiutował utalentowany Kewin Gibas (1-0), który wypunktował Islama Majrasułtanowa (0-2). Sędziowie mieli na swoich kartach przewagę Kewina 39:37 i dwukrotnie 40:36.

źródło: bokser.org

CZERKASZYN ZDEMOLOWAŁ BONELLEGO. POWRÓT „DIABLO” W SUWAŁKACH

gala suwałki2021

W pojedynku wieczoru wczorajszej gali Knockout Boxing Night w Suwałkach pochodzący z Ukrainy i mający również polskie obywatelstwo Fiodor Czerkaszyn (18-0, 12 KO) wręcz przejechał się po Damianie Eqzequielu Bonellim (24-9, 20 KO).

Trzeci przyjazd Bonellego do Polski i trzecia porażka, druga przed czasem. Dziś najszybciej, bo już w pierwszej rundzie, w której po pięknym odchyleniu, balansie tułowia oraz czyściutkim lewym sierpowym, Argentyńczyk zaliczył deski. Po chwili wstał, sędzia ringowy go wyliczył, a Czerkaszyn szybko wykończył przy linach i słusznie starcie zostało przerwane. Fiodor potrzebuje zdecydowanie mocniejszych przeciwników. Czas na wyjazd z Polski.

He’s back! Krzysztof Włodarczyk (59-4-1, 39 KO) po problemach z prawem i pobycie w sanatorium wyszedł na gali Knockout Boxing Night w Suwałkach między liny i rozprawił się z Wadymem Nowopaszynem (6-3, 2 KO). Styl walki byłego mistrza świata raczej bez zaskoczenia, była pasywność, stanie w miejscu, ale od czasu do czasu także mocniejsze uderzenia. Po latach współpracy z Fiodorem Łapinem nastąpiła zmiana i szkoleniowcem Włodarczyka został Andrzej Liczik. Dla „Diablo” jest to coś nowego, ale jak przekonywał ostatnio w mediach, jest zaciekawiony współpracą z nowym trenerem. Sam Liczik chce, aby niespełna 40-latek był w ringu inicjatorem ataków i dawał jako pierwszy sygnał do ofensywy, nie czekając na to, co zrobi przeciwnik. Ciężko go jednak od lat zmusić do narzucenia tempa walki, Diablo preferuje styl defensywny. Pierwsza runda była spokojna, więcej szachów niż boksu. Włodarczyk starał się uderzać lewym prostym, szukał różnych rozwiązań zza podwójnej gardy. Trudno było jednak wymusić od Krzysztofa szybszą pracę na nogach i chęć do skuteczniego boksowania. Nowopaszyn zaczął zauważać, że ciosy Włodarczyka nie robią na nim większego wrażenia, dlatego w drugiej odsłonie zerwał się dwoma ciosami, w odpowiedzi „Diablo” skontrował jabem. Nowopaszyn rzucił się także lewym sierpowym na Włodarczyka i zauważył, że jest miejsce na cios z prawej ręki. Zaczął coraz śmielej poczynać sobie w drugiej oraz trzeciej odsłonie. Włodarczyk odpowiadał w półdystansie, starał się być cały blisko rywala. Były mistrz świata wagi junior ciężkiej dokładał do swojego arsenału kolejne uderzenia podbródkowe oraz sierpowe, od czasu do czasu bijąc na dół. Ukraiński rywal szczególnie na początku każdej z rund nie bał się podchodzić do Włodarczyka, skracać dystans, ale brakowało mu argumentów i energii w kolejnych odsłonach, aby zaskakiwać Polaka. Ten jednak zaczął bardziej różnicować swoje akcje, obniżając pozycję i bijąc celnie ciosy podbródkowe między gardę Nowopaszyna. Ostatnia minuta piątej odsłony to wymiana ciosów – Nowopaszyn uśpił swoim stylem Włodarczyka i zaskoczył kilkoma sierpowymi z prawej ręki, „Diablo” nic sobie z tego nie robił, obniżał pozycję i przy linach szukał kolejnych podbródkowych, po jednym z ciosów chyba ugięła się noga Nowopaszyna. „Unik, lewy hak, prawy sierp!” – domagał się w szóstej rundzie od Włodarczyka jego trener, Andrzej Liczik. Brakowało jednak ponowień. Nowopaszyn starał się zadawać kolejne sierpowe, stał twardo na nogach, chcąc prawdopodobnie pokazać, że nie robią na nim wrażenia uderzenia zadawane przez pogromcę Greena, Czakijewa i Cunninghama. Włodarczyk zachował jednak koncentrację do ostatniego gangu, bił Ukraińca ciosami podbródkowymi, ale skupił się także na defensywie. Krzysztof Włodarczyk został oczywiście zwycięzcą tego pojedynku, wygrał na punkty po ośmiu rundach (79-73, 80-72, 79-73). Czy zaskoczył? Nie. Czy jest innym bokserem? Także nie. Pojedynek z Ukraińcem pokazał, że „Diablo” nie ma w sobie ostrości i chęci ponawiania ataków oraz że oddaje w ringu inicjatywę. Dużo do poprawy, rdza jest spora.

Maksym Miszczenko (7-3, 3 KO) zaczął swój pojedynek aktywnie, trafiał i mógł celnym prawym podbródkowym sprawić niemałą niespodziankę, ale chwilę później Marek Matyja (20-2-2, 9 KO) brutalnie skontrował swojego przeciwnika i zabrał mu marzenia o zwycięstwie. Ukrainiec po dwóch bolesnych porażkach na zawodowym ringu chciał się pokazać na Podlasiu z jak najlepszej strony. Zaczął aktywnie, starał się narzucić własne tempo i wyprowadzić z równowagi Matyję. Ten jednak różnicował tempo zadawania ciosów, nie uciekał od Miszczenki i wręcz chciał zmęczyć swojego przeciwnika. W drugiej odsłonie Miszczenko trafił kilkoma ciosami, wśród nich Matyja zainkasował mocny prawy podbródkowy, co spowodowało, że Ukrainiec otworzył się przed zawodnikiem Knockoutu i po paru sekundach Marek wystrzelił mocnym prawym sierpowym nad opuszczoną lewą ręką Miszczenki, kładąc na deski swojego rywala. Miszczenko wstał, ale nie reagował na komendy sędziego ringowego, który zdecydował się ostatecznie przerwać pojedynek.

Michael Szubow (16-10-1, 9 KO) na zawodowych ringach nigdy nie przegrał przed czasem. Do wczoraj. W Suwałkach nie tylko musiał uznać wyższość Kamila Bednarka (8-0, 5 KO), ale dodatkowo przełknąć gorycz porażki przed czasem. Rosjanin z niemieckim paszportem 14 lat temu był w Polsce i boksował na dużej gali w Spodku z Damianem Jonakiem (w pojedynku wieczoru Krzysztof Włodarczyk zmierzył się w rewanżowym boju ze Steve’em Cunninghamem). Szubow imponował odpornością na ciosy, ale po latach są z nią problemy – pięściarz zainkasował sporo ciosów na dół z rąk Bednarka, który z jednej strony boksował mądrze i spokojnie, z drugiej starał się przyspieszać w półdystansie. Tam swoich argumentów szukał również Szubow, który po swoich błędach i niecelnych ciosach otwierał się przed podopiecznym Piotra Wilczewskiego. Dwukrotnie Rosjanin z niemieckim paszportem leżał na deskach i ostatecznie przegrał przed czasem w trzeciej rundzie po przerwaniu przez swój narożnik.

Przemysław Zyśk (16-0, 5 KO) to bardzo ambitny zawodnik, który łączy boks z pracą zawodową na co dzień. Na gali w Suwałkach pięściarz z Ostrołęki dopisał do swojego rekordu kolejne zawodowe zwycięstwo, pokonując po ośmiu rundach na punkty Marcosa Jesusa Cornejo (19-6, 18 KO). Zyśk wystąpił na gali w pierwszym starciu, ponieważ Damian Knyba (1-0, 1 KO), którego walka miała pierwotnie zainaugurować galę KBN, zawalczy ze swoim rywalem tuż po pojedynku wieczoru. Cornejo to zawodnik, który do Polski na walkę przyleciał po raz trzeci – pierwszy raz zawalczył w kwietniu 2018 roku na gali w Częstochowie, mierząc swe siły z Damianem Jonakiem – pięściarz ze Śląska nie dał mu wtedy żadnych szans. Parę miesięcy później skrzyżował rękawice z Kamilem Gardzielikiem – również zabrakło mu argumentów. Argumentów nie miał również w dzisiejszym pojedynku z Zyśkiem, przegrywając wszystkie rundy. Zyśk wydłużał akcje, zaczynając od lewego prostego, kończąc uderzeniami podbródkowymi lub sierpowymi z prawej ręki. Kilkukrotnie w trakcie walki Argentyńczyk wypluwał szczekę i zarówno kibice, jak i komentatorzy domagali się ostrzeżenia ze strony sędziego ringowego. Pięściarz z Ostrołęki starał się bić coraz bardziej celniej i z większą intensywnością, ale nie zdołał przewrócić swojego przeciwnika, co mimo wszystko jest sporym minusem, bo kilkukrotnie słaniał się na nogach. Narożnik Zyśka prosił go o koncentrację i rozpoczynanie akcji od jabów. W ostatniej rundzie Argentyńczyk starał się kraść kolejne sekundy, wypluwał szczękę, był pasywny. Ostatecznie wszyscy trzej sędziowie punktowi opowiedzieli się za zwycięstwem Przemysława Zyśka, który dopisał do swojego rekordu kolejne zawodowe zwycięstwo. Czas jednak na większe wyzwania.

źródło: bokser.org

CHALLENGER’S BOXING NIGHT 2: TRYUMF KAMILA GARDZIELIKA W WALCE WIECZORU

gala w turku 2021

W walce wieczoru gali boksu zawodowego Challenger’s Boxing Night w Turku rywalizujący w wadze średniej Kamil Gardzielik (13-0, 3 KO) pokonał byłego pretendenta do tytuł mistrza świata Joela Julio (39-7, 33 KO).

Polak rozpoczął od solidnego lewego prostego, celnego prawego podbródkowego i kontry lewym sierpowym na korpus. Chwilę później podobną kontrą odpowiedział Kolumbijczyk. Ciosy na korpus stały się ważnym motywem tego pojedynku. Po ciekawym, rozpoznawczym pierwszym starciu, w drugiej rundzie walka nabrała żywszych kolorów. Julio miał swoje momenty, trafił m.in. mocnym lewym sierpowym, ale górował dobrze pracujący na nogach podopieczny Andrzeja Liczika. Kolejne rudy to kontrola Gardzielika nad pojedynkiem. Polak spokojnie robił swoje i starał się wydłużać kombinacje, a Julio zrywał się co jakiś czas, atakując głównie mocnymi prawymi. Gardzielik nabierał pewności siebie, prezentując coraz większy rozmach, ale w szóstej rundzie nadział się na mocny lewy sierpowy, który zrobił na nim wrażenie. Na szczęście dla siebie szybko się pozbierał, zaczął zmieniać pozycję i wrócił do kontroli nad konfrontacją. W siódmym starciu Julio był liczony, choć sygnalizował, że Polak uderzał w tył głowy. Do końca walki Kamil dominował, zwyciężając ostatecznie jednogłośną decyzją sędziów (78-74 i dwa razy 80:72).

Coraz wyżej notowany w kategorii super średniej Mateusz Tryc (12-0, 7 KO) pokonał przed czasem Uriela Gonzaleza (18-8-1, 14 KO). Pojedynek był prawdziwą ringową wojną, która stała pod znakiem dominacji Polaka. Meksykanin zaczął ostro i zaatakował korpus Tryca, któremu taki styl walki pasował. Polak szybko zaczął trafiać mocnymi sierpowymi z prawej ręki i podbródkowymi. Gonzalez był raniony, ale zachował spokój. W drugim starciu rozgorzała bijatyka, w której górował Polak, ale zamykany przy linach Meksykanin pokazywał charakter i cwaniactwo, kilka razy trafiając Tryca niezłymi ciosami. Podopieczny Huberta Migaczewa osiągnął jeszcze bardziej wyraźną przewagę w trzeciej odsłonie. Rąbał sierpami i podbródkowymi w różnych płaszczyznach, przeplatając to co jakiś czas prostymi. Nie przestawał pracować, a jego mocne ciosy robiły na rywalu coraz większe wrażenie. Podobny przebieg miało czwarte starcie, ale tym razem Tryc zakończył je dwoma efektownymi nokdaunami na Meksykaninie. Potężne prawe siały spustoszenie i Gonzalez zdołał przetrwać, jednak do piątej rundy już nie wyszedł.

Porównywany często – oczywiście z zachowaniem odpowiednich proporcji – do Mike’a Tysona Piotr Łącz (2-0, 2 KO) szybko odprawił Czecha Alaina Banongo (3-3, 2 KO) w walce wagi ciężkiej. Walczący z odwrotnej pozycji Czech na początku kilka razy sklinczował, a 23-letni Łącz wydawał się nieco spięty i mimo kilku ciekawych kombinacji w półdystansie nie zdołał zranić rywala. W drugim starciu Balongo atakował Polaka głową, ale obdarzony „ciężką ręką” Piotr przełamał go kolejną mocną serią uderzeń w różnych płaszczyznach i sędzia liczył. Czech zdołał wstać, jednak następny atak Piotra skończył się nokautem.

Bezpośrednio przed Łączem zaprezentował się 23-letni zawodnik wagi półciężkiej Jan Czerklewicz (6-1, 2 KO), który pokonał jednogłośnie na punkty (trzy razy 60-54) Węgra Attilę Korosa (16-25-1, 12 KO). Polak całkowicie kontrolował sytuację w ringu, górując przede wszystkim pod względem fizycznym, ale brakowało mu dynamiki i techniki, by skończyć pojedynek przed czasem.

Na zawodowym ringu udanie zadebiutował utalentowany, 21-letni Mateusz Wojtasiński (1-0, 1 KO). Występujący w wadze lekkiej Mateusz od początku górował nad dużo starszym, niższym i mniej umiejącym Malchazem Tatriszwilim (9-18, 1 KO). Przepuszczał jego chaotyczne ciosy i od razu kontrował. A w połowie pierwszej rundy prawym hakiem w okolice żeber odebrał przeciwnikowi ochotę do kontynuowania potyczki.

Poniżej wyniki pozostałych walk:

Aleksander Bereżewski (3-0, 3 KO) TKO 1 Zaza Amiridze (10-17-1, 8 KO)
Przemysław Kulig (2-2, 2 KO) TKO 1 Lukas Dzurban (0-4)
Łukasz Pławecki (2-0, 1 KO) PKT 4 Wladyslaw Tantsiura (2-9, 1 KO)
Bartłomiej Szczęsny (3-0-1, 2 KO) KO 2 Filip Białyński (0-3)

źródło: bokser.org

JAIME MUNGUIA NIE DAŁ SZANS KAMILOWI SZEREMECIE

Szeremeta_Munguia

Na gali boksu zawodowego w El Paso, Jaime Munguia (37-0, 30 KO) nie dał szans Kamilowi Szeremecie (21-2, 5 KO). Po szóstej rundzie były mistrz Europy wagi średniej został poddany.

Pierwsza runda spokojna i wyrównana. Obaj panowie poczęstowali się kilkoma lewymi prostymi i ciosami na korpus. W połowie Kamil wyprowadził podwójny lewy i była to najciekawsza akcja pierwszych trzech minut. Po przerwie Munguia wydłużył akcje do 3-4 ciosów i zaczął zyskiwać przewagę. Trafił w pewnym momencie bardzo mocnym lewym sierpowym, jednak na podopiecznym trenera Baranieckiego nie zrobiło to większego wrażenia.

Kamil dał rozwinąć skrzydła rywalowi w pierwszej połowie trzeciego starcia. Wyglądało to źle, ale kiedy wrócił do lewego prostego, od razu obraz pojedynku się wyrównał. W czwartej odsłonie obaj poszli na wymianę w półdystansie zza podwójnej gardy. Szeremeta też trafiał, jednak to bomby Munguiy miały większą wymowę. W dodatku więcej z nich doszło celu. Faworyt miejscowych kibiców piątą rundę rozpoczął od ładnej kombinacji lewy hak na dół-lewy sierp na górę. Kamil przeżywał chyba lekki kryzys, bo na tym odcinku praktycznie nie odpowiadał. A były mistrz świata wagi junior średniej swoim firmowym prawym podbródkiem zaczął przebijać się przez gardę naszego rodaka.

Kolejne trzy minuty to niestety jednostronne obijanie. Wchodziło już prawie wszystko. Przewaga szybkości, która na początku walki była nieznaczna, teraz była już olbrzymia. Kamil dzielnie dotrwał do końca, lecz w przerwie jednostronny pojedynek został zastopowany.

Munguia bił i trafiał dwa razy częściej niż Szeremeta. Statystyki ciosów potwierdzają, że poza pierwszą rundą, był to jednostronny pojedynek. Choć nie było nokdaunów, potyczka została przerwana po szóstej rundzie. Meksykanin, w przeszłości mistrz świata wagi junior średniej, chwalił po wszystkim Polaka.

- To był mój trzeci występ w wadze średniej i z każdym kolejnym startem czuję się w tym limicie coraz bardziej komfortowo. Ale byłem pod wrażeniem tego, jak twardy okazał się Szeremeta i ile potrafił przyjąć – powiedział po wszystkim Munguia, który teraz chętnie spotka się z Gabrielem Rosado.

Statystyki ciosów:
Munguia 178/439 (40%) – Szeremeta 72/287 (25%)

źródło: bokser.org

ŁUKASZ RÓŻAŃSKI NOKAUTUJE W RZESZOWIE ARTURA SZPILKĘ. WPADKA DAMIANA KIWIORA

KBN15_rzeszów

W pojedynku wieczoru gali KBN 15 w Rzeszowie Artur Szpilka (24-5, 16 KO) zmierzył się w starciu o pas WBC wagi bridger z Łukaszem Różańskim (14-0, 13 KO). Miały być emocje, miała być zła krew. Było wszystko. Brutalny nokaut w pierwszej rundzie i Różański wygrywa tę walkę.

Od pierwszego gongu było prawdziwe tornado. Pierwszy na deskach wylądował Różański, który przyjął mocne uderzenie. Pięściarz z Rzeszowa zachwiał się, ale później wyprowadził pierwszy potężny prawy sierpowy i Szpilka zaliczył nokdaun. Chwilę później Szpilka ponownie zaliczył deski, ponownie po brutalnym sierpowym z prawej ręki. Były pretendent do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej wstał, dostał jeszcze chwilkę czasu na umycie i włożenie szczęki. Kilkanaście sekund później Różański wyprowadził trzeci potężny cios, Szpilka opuścił wcześniej ręce, brodę uniósł do góry i po raz trzeci wylądował na deskach. To był koniec.

Mieli walczyć w osobnych pojedynkach, ostatecznie skrzyżowali ze sobą rękawice i stoczyli w Rzeszowie bój o pas IBF Inter-Continental wagi junior ciężkiej. Adam Balski (15-1, 9 KO) i Mateusz Masternak (44-5, 29 KO) dali naprawdę znakomitą, emocjonującą walkę. To był świetny występ obu panów. Pierwszą odsłonę wygrał Balski, był szybszy i kilka razy trafił celnie, ale pozwalał jednocześnie Masternakowi na pressing. Balski przygotowywał ciosy sierpowe, najpierw starając się bić na korpus. Druga runda. Wygrał ją Masternak. Zaczął mocnym prawym sierpowym, wyczekiwał kanonadę ciosów rywala i przechodził do swojej, przemyślanej akcji. Prawy bity z góry przestrzelony Masternaka, dobrze zgaszony lewym prostym przez Balskiego. Adam rzucał wiele uderzeń bez timingu, nie łapał rytm. Z kolei wspomniany rytm złapał w pewnej chwili popularny „Master”, miał lepszy timing. Wydawało się, że jeśli Balskiego złapie w pewnym momencie zmęczenie, to zacznie wpadać w ciosy Masternaka i zaczną się dla niego kłopoty. W trzecim starciu wyraźną przewagę osiągnął Masternak. Balski przy linach bronił się zza podwójnej gardy. Masternak złapał odpowiedni rytm, dobrze punktował pięściarza z Kalisza bijąc wiele ciosów z lewej ręki: począwszy od jabów, aż po bezpośrednie uderzenia sierpowe. Czwartą odsłonę mieszkający we Wrocławiu 34-latek zaczął od ciosów na korpus, wśród nich znalazła się m.in. kombinacja prawy-lewy hak. Balski po jednej z ofensyw rywala przytrzymał go lewą ręką przy linach i zadał mocny prawy sierpowy. W ostatniej minucie czwartej odsłony Masternak wystrzelił potężny cios z prawej ręki i Balski był przez kilkanaście sekund brutalnie rozbijany, ale nagle wystrzelił dwa mocne uderzenia i ukrócił ofensywę „Mastera”. Runda była jednak do wiwatu wygrana przez Mateusza. Piątą i szóstą odsłonę pojedynku zdecydowanie wygrał podopieczny Piotra Wilczewskiego. Dało się odnotować sporo ciosów przestrzelonych przez Balskiego, który nie miał pomysłu na rozmontowanie boksu Mateusza. Ze strony Adama brakowało zadawania lewych prostych. Wbrew pozorom Balski najgroźniejszy stawał się wtedy, gdy Masternak rozpoczynał bardziej śmiałe ataki i spychał go do lin. Na nieoficjalnej karcie punktowej Macieja Miszkinia po sześciu rundach widniał wynik 5:1 na korzyść Masternaka. Każdy lewy prosty Masternaka dochodził celu w siódmej odsłonie. Balski jednak w każdej sekundzie pokazywał odporność na ciosy, hart ducha i zawziętość. Pod lewym okiem Balskiego była widoczna opuchlizna oraz rozcięcie, natomiast nie było wdrożonej konsultacji lekarskiej – opuchlizna nadmiernie się nie poszerzała. Podopieczny Harry’ego Keitta starał się wchodzić w wymiany, gdy był przy linach, i próbował wtedy kontrować. W jednej z akcji w ósmej rundzie Balski przyjął na gardę i z gardy odpowiedział z prawej ręki. Aby uciekać od ryzyka kontry ze strony Balskiego Masternak wydłużał długi lewy sierpowy. Adam cały czas szukał uników i uderzeń z prawej ręki, do końca wierzył w zadanie jednego, silnego sierpowego. Od pierwszej do dziesiątej rundy uderzenia „Mastera” miały jednak odpowiednią dynamikę, kunszt Mateusza polegał również na świetnym lewym prostym, którym skutecznie rozbijał Adama Balskiego. Komentujący to zestawienie z Januszem Pinderą Maciej Miszkiń wypunktował 99-91 na korzyść Mateusza Masternaka, który był w tym pojedynku zdecydowanie lepszy. Wszyscy trzej sędziowie punktowi wskazali na zwycięstwo Mateusza Masternaka (98-92, 99-91, 99-91) i to on stał się posiadaczem pasa IBF Inter-Continental wagi junior ciężkiej.

Po dwóch pojedynkach celebrytów w ringu znaleźli się Paweł Stępień (15-0-1, 12 KO) oraz Deneb Diaz (14-1, 11 KO). Panowie skrzyżowali rękawice w starciu o pas IBF Inter-Continental wagi półciężkiej. Zwycięzca w najbliższym czasie powinien znaleźć się w rankingu IBF. Kolumbijczyk był totalną niewiadomą. Niemal wszystkie zawodowe pojedynki stoczył na galach organizowanych w swojej ojczyźnie. Większość ekspertów typowało z tego powodu zwycięstwo Stępnia przed czasem, ale po pierwszym gongu polski pięściarz nie ruszył na swojego rywala, nie podpalał się, dużo obserwował. W pierwszej odsłonie pięściarz ze Szczecina długo się przyglądał, nie zadawał jeszcze więcej lewego prostego, ale te, które wyprowadzał, dochodziły do celu. Jak słusznie wspomniał Maciej Miszkiń, w odróżnieniu od Damian Kiwiora, Stępień kontrolował to co się dzieje z prawą ręką przeciwnika i nie inkasował wielu ciosów z rąk Kolumbijczyka.  Stępień, aby się rozkręcić, potrzebował więcej zaczepki, ofensywy, różnicowania ciosów, wyprowadzania lekkich jabów, aby znaleźć miejsce do kontry. W drugiej rundzie Stępień zadawał więcej sztywnych lewych prostych, które rozbijały Kolumbijczyka. Diaz w inauguracyjnych odsłonach pojedynku nie był pasywny, starał się być mobilny, próbował zadawać sporo ciosów, ale bliżej mu było oczywiście do rozwiązań defensywnych. Z minuty na minutę tracił energię. Kolumbijczyk, aby zadawać ciosy sierpowe, ustawiał się jednak frontalnie, dlatego nadziewał się na celne jaby Stępnia. W pewnym momencie Stępień przyzwyczaił się już na dobre do siły ciosu pięściarza z Ameryki Południowej, nie obawiał się prawych sierpowych, jednocześnie widział, że rywal jest coraz bardziej zmęczony. W czwartej rundzie głodny boksu Stępień podkręcił tempo. Celnie bił lewy hak na tułów, ranił ciosami z prawej ręki, nie dawał Kolumbijczykowi miejsca. W tej rundzie Diaz był trzykrotnie ranny i zabrakło 10-15 sekund, aby posadzić na deski rywala. W kolejnej odsłonie Paweł dokończył dzieła. Świetnie rozpoczynał akcje skutecznym lewym prostym, zakończył silnym prawym z góry. Sędzia ringowy wyliczył Diaza i ostatecznie zakończył pojedynek. Stępień zdobył pas IBF Inter-Continental i prawdopodobnie znajdzie się w najbliższym rankingu tej federacji w limicie kategorii półciężkiej – tym samym zdobędzie prawa pretendenta do walki o mistrzostwo świata.

Chociaż Aleksander Bereżewski (2-0, 2 KO) gładko pokonał rywala w pierwszym pojedynku gali, to już w drugim starciu mieliśmy małą sensację. Zawodnik KnockOut Promotions Damian Kiwior (8-2-1, 1 KO) został ciężko znokautowany przez Pablo Mendozę (10-8, 10 KO) Bereżewski, podopieczny Andrzeja Liczika, zmierzył się z doświadczonym, ale już zmęczonym boksem, Czechem Bronislavem Kubinem (20-27-2, 12 KO). Szybko przeszedł do ofensywy i mocnym sierpowym posłał Czecha na deski. Pojedynek nie wyszedł poza pierwszą rundę, ponieważ zawodnik GIA Boxing Promotions dokończył dzieła i ponownie posłał na deski swojego przeciwnika – ostatecznie sędzia ringowy Robert Gortat zdecydował się przerwać pojedynek. To drugie zawodowe zwycięstwo 23-letniego Bereżewskiego. Kiwior przez chwilę trenował w Warszawie z amerykańskim szkoleniowcem Harrym Keittem, ale ostatecznie w jego narożniku stanął doświadczony Jerzy Baraniecki, który był również obecny podczas treningów tarnowianina w gymie na Petofiego. Jego przeciwnik, Pablo Mendoza (10-8, 10 KO), w ostatnich miesiącach skrzyżował rękawice odpowiednio z Aleksandrem Streckim w Pionkach oraz Łukaszem Maćcem w Dzierżoniowie. W obu występach pokazał się z dobrej strony, a ze Streckim mógł z dużą pewnością zostać ogłoszony zwycięzcą. Na tle pięściarza z Nikaragui Łukasz Maciec również nie wyglądał dobrze. Pojedynek od początku nie trwał po myśli Kiwiora. Mendoza rozpoczął groźne ataki, bił m.in. kombinacjami lewy-prawy na korpus. Komentujący galę Janusz Pindera oraz Maciej Miszkiń słusznie zauważyli, że jeśli pięściarz z Nikaragui zacznie ponawiać swoje akcje, to Kiwior będzie miał problemy. I już w drugiej odsłonie Mendoza przycelował i zadał brutalny prawy sierpowy, który rzucił na deski Damiana Kiwiora. Polski pięściarz został wyliczony przez sędziego ringowego i pojedynek się ostatecznie zakończył. To pierwsza sensacja na gali Knockout Promotions w Rzeszowie.

źródło: bokser.org

PRZERWANA SERIA ZWYCIĘSTW DAMIANA WRZESIŃSKIEGO W PIONKACH

wrzesinski_pionki

Każda seria kiedyś się kończy. 21 maja na gali Tymex Boxing Night 17  w Pionkach skończyła się seria Damiana Wrzesińskiego (22-2-2, 6 KO), który przegrał z Erickiem Encinia (14-4-1, 5 KO).

Polak dobrze wszedł w ten pojedynek, choć już w pierwszej rundzie nie ustrzegł się jednego prawego. Ale odsłony dwa i trzy już wyraźnie dla gościa z Meksyku. Bił mocno, celnie i wywierał ostry pressing. Damian zaczął łapać go na kontry w czwartej rundzie i wydawało się, że łapie odpowiedni rytm. Niestety – za moment zaczęło się wszystko co najgorsze. Piąta i szósta runda to popis Enciniy. W szóstym starciu wydawało się nawet, że „Wrzos” może przegrać to przed czasem. Sprawy unormowały się nieco po przerwie, a w ósmym starciu Damian boksował koncertowo. Przepuszczał ciosy, kontrował i uciekał nogami. Po krótkim kryzysie Meksykanin wrócił dobrą rundą dziewiątą, dziesiąta równa, chyba z lekką przewagą Wrzesińskiego i po ostatnim gongu z niepokojem czekaliśmy na werdykt. Sędziowie punktowali 95:95, 94:96 i 93:97 – stosunkiem głosów dwa do remisu zwyciężył Encinia.

Wcześniej mistrz turnieju GROMDA – Wasyl Halycz (0-0-1), w zawodowym debiucie zremisował z Oskarem Wierzejskim (4-0-1). Jeden arbiter widział przewagę Halycza 58:56, lecz dwaj pozostali typowali 57:57.

Mateusz Rzadkosz (11-0-1, 3 KO) wrócił po długiej przerwie i załatwieniu spraw osobistych. – To był jeden z najważniejszych momentów w moim życiu – przyznał już po wygranej walce z Michalem Rybą (5-3, 4 KO). Mateusz rozpoczął ciosami prostymi i dobrą pracą nóg. W trzeciej rundzie kombinacją prawy krzyżowy-lewy sierp przewrócił rywala. W ostatniej, szóstej odsłonie, oddał już trochę inicjatywę, pewnie dowożąc wygraną do końca.

Po nim między linami zameldował się Tomasz Nowicki (8-0, 2 KO), a naprzeciw niego stanął Vladyslav Gela (10-3, 5 KO). Polak wyłapał kilka niepotrzebnych prawych sierpów, lecz kontrolował potyczkę w zdecydowanej większości prawym prostym bądź lewym na dół. W końcówce piątego starcia trafił lewym sierpowym, jednak za moment zabrzmiał gong. Najmocniejszy cios w walce zadał Ukrainiec. W połowie siódmej rundy wykorzystał zagapienie Tomka i strzelił prawym sierpowym. Nowicki szybko jednak doszedł do siebie i wygrał jednogłośną decyzją sędziów – 78:74 i dwukrotnie 77:75.

Wiktor Szadkowski (3-0, 2 KO) po raz drugi z rzędu wygrał efektownie przed czasem. Tym razem odprawił Jozefa Kolodzeja (4-4, 1 KO). Zawodnik wagi półciężkiej rozpoczął spokojnie, badając rywala. Oczywiście dyktował warunki, ale tempo podkręcił dopiero po przerwie. Najpierw trafił prawym podbródkiem. Minutę później w wymianie w półdystansie złapał przeciwnika lewym sierpowym i było po wszystkim.

Krótki, za to efektowny okazał się zawodowy debiut Piotra Łącza (1-0, 1 KO), który co prawda warunki fizyczne ma przeciętne – 180 centymetrów i około 100 kilogramów, ale bije bardzo mocno. Kontuzja opuściła jego debiut o kilka miesięcy, ale co się odwlecze… Już pierwszy hak po dole – prawy, pod lewy łokieć, pokazał mu, jak skończyć Konrada Cupriaka (0-4). Ten co prawda z grymasem bólu przetrwał pierwszą rundę bez nokdaunów, ale w drugiej był już dwa razy liczony po ciosach na korpus, krwawił z nosa i sędzia zastopował potyczkę.

Kamil Mroczkowski (3-0, 2 KO) robi systematycznie, powoli, idzie w górę. Co prawda musiał wygrać z Filipem Białyńskim (0-2), ale boksował dziś znacznie lepiej niż w pierwszych dwóch startach. Dużo mniejszy rywal od początku włączył „wsteczny” i swoją ruchliwością starał się unikać wymian. Kamil natomiast nie podpalał się, ustawiał przeciwnika lewym prostym i celował mocną bombą z prawej ręki. Celował to słowo klucz, bo wcześniej z celnością był u Mroczkowskiego problem. Kiedy przeciwnik pochyla się nisko, łapał go na podbródki. W połowie drugiej rundy trafił mocno prawym sierpowym, dopadł przy linach i po kilku kolejnych ciosach pojedynek został przerwany.

źródło: bokser.org

POLSAT BOXING NIGHT 10: BŁYSKAWICZNA WYGRANA MICHAŁA CIEŚLAKA

cieslak_kaszinski

Miała być energia i była! W pojedynku wieczoru gali Polsat Boxing Night 10 w Warszawie Michał Cieślak (21-1, 15 KO) skrzyżował rękawice z Jurijem Kaszińskim (20-2, 18 KO). Starcie było eliminatorem federacji IBF w wadze junior ciężkiej, w której czempionem jest przymierzający się do przejścia do wagi ciężkiej Mairis Briedis. Pojedynek rozpoczął się od kilku lewych haków na tułów Cieślaka, jeden był na granicy, ale sędzia Leszek Jankowiak nie zwrócił uwagi. W pewnym momencie radomianin wyprowadził pierwszy bardzo mocny prawy sierpowy za gardę nad lewą ręką Rosjanina – prosto w jego szczękę. Rywal był niewątpliwie zraniony i zamroczony, z zamglonym wzrokiem. Sędzia ringowy nie rozpoczął liczenia w narożniku, tylko od razu przerwał walkę.

- Będzie leciał dym z rękawic! – komentował na gorąco przed walką legendarny Andrzej Kostyra. Tak miał wyglądać pojedynek Łukasza Staniocha (7-0, 1 KO) z Robertem Talarkiem (24-14-3, 16 KO) o pas WBC Francophone wagi super średniej na gali Polsat Boxing Night 10 i taki właśnie był. To było bardzo dobre starcie. Talarek od pierwszego gongu wysoko trzymał ręce, uważając na uderzenia Staniocha. Z drugiej strony pięściarz Silesii Boxing nie czekał na rywala i w pierwszych czterech rundach umiejętnie skracał półdystans. Stanioch rozpoczął spokojnie i trzeba przyznać, że tego się spodziewaliśmy, bo pięściarz Skorpiona Szczecin stoczył raptem sześc walk na zawodowstwie i rzucił się na głęboką wodę. Mający za sobą półtoraroczny rozbrat z ringami Robert zadał między innymi mocny lewy hak na tułów, próbował też podbródkowych, potem ponawiał hakiem na wątrobę. Druga odsłona była już lepsza w wykonaniu Staniocha. Najpierw Talarek zainkasował prawy podbródkowy, później podopieczny Karola Chabrosa zaczął być bardziej aktywny, celniejszy, zadawał ciosy proste i podtrzymywał dobre tempo. Walka była bardzo czysta, sędzia Robert Gortat nie miał zbyt wiele pracy. Górnik Talarek nie ustępował Staniochowi, starał się umiejętnie skracać dystans i bić dużo kombinacjami lewy prosty – prawy sierpowy. Po czterech pierwszych rundach dwaj sędziowie mieli na kartach wynik 39-37 na korzyść Staniocha, trzeci zanotował remis 38-38. Piątą odsłonę wygrał zdecydowanie Stanioch, pięściarz ze Śląska tę odsłonę odpuścił, walcząc zza podwójnej gardy, przyjmując sporo ciosów prostych i sierpowych w półdystansie. W pewnym momencie zawodnik Skorpiona Szczecin złapał rytm boksowania, więcej luzu i wywiązała się jego większa przewaga, w szóstej rundzie naszym zdaniem również był zawodnikiem lepszym. Kolejna, siódma runda pokazała, że walka toczy się pod dyktando Łukasza Staniocha. Pięściarz ze Szczecina przejął inicjatywę – Talarek zagrażał mu i sprawiał problemy jedynie w pierwszych czterech rundach, po nich zdecydowaną przewagę zyskał młodszy o jedenaście lat Łukasz. Po ośmiu rundach pojedynku wszyscy trzej sędziowie mieli na kartach punktowych (73-79, 73-79, 74-78) wyraźną przewagę Staniocha i aby wygrać Talarek potrzebował już tylko nokautu.Zwycięstwa przed czasem jednak nie było i ostatecznie po dziesięciu dobrych odsłonach jednogłośnie na punkty (98-92, 99-91, 99-91) Łukasz Stanioch został ogłoszony zwycięzcą i tym samym zdobył wakujący pas WBC Francophone wagi super średniej. To najważniejsze zwycięstwo 26-latka w jego dotychczasowej karierze na zawodowych ringach.

Wracający między liny po bolesnej porażce z grudnia ubiegłego roku Nikodem Jeżewski (20-1-1, 9 KO) skrzyżował rękawice z Władimirem Reznickiem (10-4-2, 4 KO) z Czech. Mierzący 187 centymetrów Rezniczek, który przegrał trzy walki, ale tylko jedną przed czasem, miał być odpowiednim rywalem dla Jeżewskiego na jego powrót po nokaucie z rąk Lawrence’a Okoliego. Pierwsza runda była rozpoznawcza, ale raczej wygrana przez Polaka, który kontrolował lewym prostym, szedł do przodu, był bardziej aktywny, ale też Czechowi dwa-trzy razy udało się trafić Jeżewskiego z prawej ręki, przez co narożnik Nikodema doradzał mu, aby był czujny i uważał na tę prawą rękę Rezniczka oraz obniżył pozycję oraz skierował głowę w dół. A tego miejsca na uderzenia Czech miał dużo, bo Jeżewski starał się boksować na refleksie i opuścił lewą rękę. Kolejne rundy wygrał Jeżewski, Rezniczek nie był skłonny na zaryzykowanie i bardziej aktywne zadawanie ciosów, choć wydawało się, że powinien tak zrobić, bo Nikodem miał podczas walki przestoje i było dużo miejsca na zadawanie uderzeń. Jeżewski wygrywał kolejne rundy aktywnością i skutecznością, Czech walczył ślamazarnie, bez pomysłu i mocy. W żadnym momencie nie zagroził Jeżewskiemu podczas walki – nie był na tyle aktywny, by wygrać z Jeżewskim, koncentrował się tylko i wyłącznie na obronie. Na tle całego pojedynku zdecydowanie lepszym zawodnikiem był Nikodem Jeżewski i to on zdaniem wszystkich trzech sędziów punktowych (78-74, 79-73, 80-72) wygrał tę walkę. To pierwsze tegoroczne zwycięstwo pięściarza z Kościerzyny.

Była mistrzyni świata WBC wagi super półśredniej Ewa Piątkowska (16-1, 4 KO) pokonała jednogłośnie na punkty po sześciu rundach Judy Waguthii (17-10-4, 5 KO). Piątkowska, która w ostatniej walce pokonała Różę Gumienną, rozpoczęła dzisiejszy pojedynek bardzo spokojnie. W drugiej i trzeciej odsłonie Ewa podkręciła nieco tempo, zadała kilka ciosów na dół i zaczęła dyktować warunki. Po kilku minutach walki było już jednak widać, że Kenijka nie ma żadnych argumentów, aby pokonać dziś byłą mistrzynię świata. Oczywiście jak w większości walk w boksie kobiet, pojedynek zakończył się na punkty. Po sześciu rundach po dwie minuty sędziowie nie mieli większych kłopotów ze wskazaniem wygranej – wszyscy trzech arbitrzy punktowi jednomyślnie wypunktowali zwycięstwo Ewy Piątkowskiej. To pierwsze tegoroczne zwycięstwo byłej zawodniczki KnockOut Promotions.

Maksim Hardzeika (10-0, 4 KO) pokonał stosunkiem głosów dwa do remisu Daniela Rutkowskiego (1-3). Pierwsza połowa walki optycznie wyrównana. Więcej pokazywał Hardzeika, ale silniejszy fizycznie „Rutek” spychał go momentami na liny, a ciosy bardziej doświadczonego rywala przyjmował bez zmrużenia oka. Białorusin zaczął zyskiwać przewagę w rundzie piątej i szóstej, ale to Rutkowski pogonił go w końcówce siódmej. Ostatnia odsłona dla Hardzeiki, który wziął rywala na blok i odpowiadał z kontry. Po gongu kończącym walkę sędziowie punktowali 76:76 i dwukrotnie 77:75 – na korzyść Maksima.

Walki boksu olimpijskiego:
Oliwier Zamojski – Dominik Palak WP
Bartłomiej Rośkowicz – Paweł Sulęcki WP
Sebastian Kusz – Kevin Lakatos WP

źródło: bokser.org

KAMIL GARDZIELIK PEWNIE PUNKTUJE ARGENTYŃCZYKA TOMASA REYNOSO

gardzielik2021

W głównym daniu wczorajszej gali bokserskiej Challengers Boxing Night #1 Kamil Gardzielik (12-0, 3 KO) zdecydowanie ograł na punkty Argentyńczyka Tomasa Andresa Reynoso (13-7-1, 3 KO).

Podopieczny Andrzeja Liczika w połowie pierwszej rundy „podłączył” rywala kombinacją prawy krzyżowy-lewy sierp, ale gdy ruszył na zranioną ofiarę, poślizgnął się, przewrócił i zanim walka została wznowiona, minęło przynajmniej dziesięć sekund i Argentyńczyk zdążył opanować kryzys. Po przerwie Gardzielik rozbijał przeciwnika lewym prostym, a gdy wydłużył raz serię do czterech ciosów, tym ostatnim – prawym krzyżowym, znów lekko wstrząsnął Reynoso. W trzecim starciu Argentyńczyk aż tak ranny nie był, wciąż jednak zbierał praktycznie każdy jab Polaka. Gardzielik dodał również do swojego arsenału prawy na dół. W czwartym znów dwie kolejne dwie ładne akcje naszego rodaka – najpierw lewy sierpowy, a pół minuty później kombinacja lewy-prawy prosty. Kolejne minuty mijały pod zdecydowane dyktando Kamila, ale nawet jeśli lewym hakiem na korpus prawie złamał rywala w pół w szóstej rundzie, to ten – pomimo grymasu bólu na twarzy, wciąż stał na nogach i nie dał się przewrócić. Do samego końca trwała demolka, o dziwo nie przyniosła ona skutku. Oczywiście Kamil wygrał zdecydowanie, ale albo brakuje tam „pary”, albo Reynoso jest wyjątkowym twardzielem. Albo trochę tego i trochę tego… Sędziowie nie mogli mieć żadnych wątpliwości i zgodnie punktowali 80:72.

Kamil Bednarek (7-0, 4 KO) stoczył najtrudniejsze trzy rundy w zawodowej karierze, ale ostatecznie złamał fizycznie i mentalnie Giuliano Nataliziego (5-2, 1 KO). Lepiej w ten pojedynek wszedł Włoch, który w akcji lewy na lewy dwukrotnie wyprzedził podopiecznego Piotra Wilczewskiego. Kamil jednak złapał go prawym sierpem, poprawił lewym na dół i przy linach poprawił kilkoma mocnymi ciosami. W drugiej rundzie obaj trafili mocnym lewym sierpowym, różnica była jednak taka, że po Kamilu ten cios spłynął, zaś na przeciwniku zrobił duże wrażenie. Ale wciąż nie było żadnego liczenia. Początek trzeciej odsłony to równa i twarda bitka, ale już w drugiej połowie tego odcinka Bednarek zaczął przełamywać fizycznie oponenta. W ostatnich sekundach trafił przy linach mocnym hakiem na dół, poprawił lewym sierpem, jednak akcję przerwał mu gong. Natalizi zrozumiał wtedy, że więcej już nie ugra i nie wyszedł do czwartego starcia.

Przemysław Zyśk (15-0, 5 KO) efektownie rozprawił się przed czasem z Jose Luisem Castillo (9-5-1, 6 KO). Castillo zaczął ciosami na korpus, z kolei Przemek trafiał prawym krzyżowym przez gardę. W połowie drugiej rundy krótki prawy Przemka w zwarciu sprawił, że rywal przyklęknął. Argentyńczyk sugerował cios w tył głowy, lecz sędzia Gortat policzył go do ośmiu. I powtórki pokazały, że się nie pomylił. W trzecim starciu było po wszystkim. Zyśk przestrzelił co prawda prawym podbródkowym, ale od razu poprawił lewym i prawym bitym z góry. Złapał przeciwnika w tempo w uniku i posłał znów na deski. Tym razem Castillo dał się już wyliczyć do dziesięciu. Nokaut.

Wygraną przed czasem zanotował Jan Czerklewicz (5-1, 2 KO). Polak kontrolował pierwsze dwie rundy, ale nie potrafił dobrać się do szczelnie schowanego Bosko Misicia (20-15, 16 KO). W trzeciej rundzie zaczął w końcu bić po dole, czym „otworzył” sobie rywala na górę. Najpierw trafił lewym sierpowym, poprawił prawym i Chorwat po raz pierwszy zapoznał się z deskami. Po przerwie kolejne dwa nokdauny. Ten drugi w czwartej rundzie, a trzeci w ogóle, po prawym sierpowym na głowę. Misić dał się tym razem wyliczyć do dziesięciu.

Konrad Kaczmarkiewicz (2-0, 1 KO), młodzieżowy wicemistrz Polski wagi ciężkiej, wygrał każdą z czterech rund (3x 40:36) potyczki z Walentynem Zbrożkiem (5-16-1, 2 KO). Debiutujący w gronie zawodowców „półśredni” Aleksander Bereżewski (1-0, 1 KO) pod koniec pierwszej odsłony zgasił Mykolę Seredę (1-5) prawym sierpowym. Do tej pory to Filip Pham Hong (2-1, 2 KO) nokautował innych, ale dziś to Ondrej Schilder (2-1, 2 KO) zastopował jego. Czech trafił w akcji prawy na prawy, posyłając Polaka na deski. Za moment dołożył kilka ciosów przez gardę, Filip nie odpowiadał i sędzia zatrzymał potyczkę.

źródło: bokser.org

gala gia2021

CENNE ZWYCIĘSTWA CZERKASZYNA I TRYCA NA GALI KNOCKOUT BOXING NIGHT 14

knockout14

W walce wieczoru gali boksu zawodowego KnockOut Boxing Night 14 w Hotelu Warszawianka w Jachrance Fiodor Czerkaszyn (17-0, 11 KO) w dobrym stylu i do jednej bramki ograł solidnego i cenionego Javiera Francisco Maciela (33-11, 23 KO).

Fiodor od początku podchodził nogami pod rywala, boksując w swoim dystansie, a jego ciosy przepuszczając o centymetry. Argentyńczyk był bez szans w takiej taktycznej rozgrywce, dlatego w trzeciej rundzie ruszył ostrzej do ataku. Kiedy jednak nadział się na bezpośredni prawy, a potem prawy podbródkowy, zrozumiał, że nieprzygotowany na Czerkaszyna iść nie może. Dlatego mijały kolejne minuty, a obraz potyczki się nie zmieniał. Punkty zbierał polsko-ukraiński technik. W siódmym starciu lewy hak pod prawy łokieć zranił byłego pretendenta do pasa WBO wagi średniej. Ale zagryzł zęby i dalej starał się odpowiadać. Po trochę spokojniejszej dziewiątej rundzie, w dziesiątej Fiodor podkręcił jeszcze tempo i przypieczętował swoje zwycięstwo. Sędziowie punktowali 100:90, 100:90 i… 98:92 (gdzie te dwie rundy?).

Mateusz Tryc (11-0, 6 KO) idzie konsekwentnie małymi kroczkami w górę. Dwukrotny ćwierćfinalista Mistrzostw Europy pokonał Jorge Luisa Garbeya (6-1-1, 3 KO). Tryc w swoim stylu ruszył ostro, skracał dystans i z bliska szukał sierpów oraz haków. Kubańczyk mieszkający w Hiszpanii boksować potrafił. Przegrywał rundy, oddawał inicjatywę rozpędzonemu Polakowi, wciąż jednak polował pojedynczą kontrą z defensywy prawą ręką. W czwartym starciu Garbey trafił takim prawym, wyczuł swoją szansę i ruszył do krótkiego szturmu. Szczelny Tryc pozbierał jego akcje na blok i za moment to znów on spychał przeciwnika na liny. Kubańczyk w szóstej rundzie uruchomił lewy prosty, trafił też prawym krzyżowym, jednak Tryc nie robił koku w tył. A jeden z jego sierpów wyraźnie wstrząsnął Garbeyem. Pół minuty przed końcem szóstego starcia Mateusz trafił prawym krosem w okolice czoła i po raz drugi doprowadził do liczenia rywala. Bo Kubańczyk był już liczony na samym początku, tylko że… po błędzie sędziego ringowego. Tym razem był to mocny cios i prawidłowe liczenie. Garbeya z opresji wyratował gong. Ale tuż po nim Mateusz podkręcił jeszcze bardziej tempo. Przeciwnik koncentrował się już wyłącznie na obronie. Parę sekund przed przerwą znów przyklęknął i dał się policzyć do ośmiu. Był już bardzo zmęczony, lecz z pomocą po raz drugi z rzędu przyszedł gong. Polak miał ostatnie trzy minuty na dokończenie dzieła zniszczenia. Ruszył po swoje, jednak zmotywowany Garbey ambitnie przeboksował do końca. Sędziowie nie mogli mieć wątpliwości. Punktowali wyjątkowo zgodnie – trzy razy 79:70.

Po dużo trudniejszym niż mogliśmy się spodziewać pojedynku Marek Matyja (19-2-2, 8 KO) pokonał stosunkiem głosów dwa do remisu jak zwykle bardzo ambitnego Bartłomieja Grafkę (23-40-4, 10 KO). Marek wszedł dobrze w walkę długim lewym oraz lewymi hakami w okolice wątroby. W drugiej rundzie dwa razy mocnym prawym krzyżowym przebił gardę rywala. Kontrolował sytuację, choć w trzeciej odsłonie niepotrzebnie oddał trochę inicjatywę. W czwartym starciu Matyja znów wydłużył dystans, trafiał lewym prostym, a gdy Grafka zaatakował – bo cały czas starał się ambitnie odpowiadać, pięściarz z Wrocławia wciągnął go na ładną kontrę z prawej ręki. Nieoczekiwanie to Bartek dobrze i ostro wszedł w piątą rundę. Co prawda ciężko oddychał, wykorzystał jednak chwilę zagapienia Marka i przy linach trafił w półdystansie kilkoma mocnymi ciosami. Teoretycznie wszystko było po stronie Marka – nie oddychał tak ciężko, optycznie bił mocniej i celniej, ale to wciąż Grafka wykazywał większą ambicję i aktywność. To on spychał rywala i nawet jeśli bił na gardę, to wydłużał serie i zyskiwał tym w oczach sędziów. W siódmym starciu trwała zacięta rywalizacja cios za cios. I tak było aż do końca. Kiedy więc zabrzmiał ostatni gong, obaj czekali niecierpliwie na decyzję sędziów. A ci punktowali 76:76, 77:75 i 78:74.

Rafał Wołczecki (3-0, 2 KO) po raz pierwszy na pełnym dystansie. Dmytro Bogdanow (6-4, 4 KO) nigdy nie przegrał dotąd przed czasem i podtrzymał tę serię. Pięściarz Adrenaliny Wrocław zaczął w swoim stylu. Szukał przede wszystkim lewego sierpowego oraz lewego haka pod prawy łokieć. Rywal dzielnie odpowiadał, choć przewaga Polaka nie podlegała dyskusji. W trzeciej rundzie Rafał trafił bezpośrednim prawym, poprawił lewym sierpem i Ukrainiec musiał ratować się klinczem. Ostatnie trzy minuty również dla Wołczeckiego, ale pierwszy przeciwnik wytrwał z nim do ostatniego gongu. Sędziowie zgodnie punktowali 39:37.

źródło: bokser.org

knockout14_gala

LAWRENCE OKOLIE ZA DUŻY I ZA MOCNY – KRZYSZTOF GŁOWACKI „POLEGŁ” W 6. RUNDZIE!

glowacki_okolie

Niestety nie udała się wyprawa do Londynu. W walce o wakujący tytuł mistrza świata wagi junior ciężkiej federacji WBO Lawrence Okolie (16-0, 13 KO) pokonał przed czasem Krzysztofa Głowackiego (31-3, 19 KO).

- Balans, zwody – krzyczał od początku trener Fiodor Łapin. Krzysiek podchodził pod rywala prawą nogą, ten jednak wykorzystując znakomite warunki fizyczne trzymał go w bezpiecznej odległości, a w pierwszej rundzie trafił też mocną kontrą z prawej ręki. W drugiej rundzie Okolie ustawił Krzyśka lewym prostym, polując prawym hakiem na korpus bądź prawym podbródkiem. Na szczęście tylko ciosy na dół dochodziły celu. „Główka” starał się skrócić dystans, nie mógł jednak przedrzeć się mocnym, celnym uderzeniem.

W trzeciej odsłonie Brytyjczyk wciąż kontrolował walkę długim lewym prostym. Polak dwukrotnie zerwał tempo i przeszedł do półdystansu, Okolie jednak sprytnie sklinczował i zażegnał niebezpieczeństwo. Po przerwie Anglik strzelił mocnym prawym krzyżowym, poprawił prawym sierpowym i poszedł za ciosem, bo wydawało mu się, że zranił Krzyśka. Ten jednak wyrzucił lewy sierpowy z całym skrętem. Nie trafił, ale ostudził nieco zapał przeciwnika. Okolie w końcówce trafił jeszcze mocnym prawym na dół. Po dwunastu minutach wygrywał wyraźnie, jednak nie podłączył poważniej pięściarza z Wałcza.

W piątej rundzie Okolie trafiał lewym prostym, rozcinając naszemu rodakowi prawy łuk brwiowy. Głowacki nie dosięgał głowy, więc próbował celować na korpus. – Musisz go zmęczyć – mówił w narożniku trener Łapin.

Niestety runda szósta była ostatnią. Po trzydziestu sekundach Okolie trafił czysto prawym hakiem na szczękę. Co prawda Głowacki powstał na osiem, był jednak wciąż zamroczony i sędzia zatrzymał potyczkę.

źródło: bokser.org

glowacki_okolie_big

UDANE POWROTY ROBERTA PARZĘCZEWSKIEGO I PATRYKA SZYMAŃSKIEGO

gala_szklarska2021

W głównym daniu wczorajszej gali MB Boxing Night 9 wracający po ciężkim nokaucie Robert Parzęczewski (26-2, 16 KO) pokonał solidnego Facundo Nicolasa Galovara (10-6-2, 7 KO). Argentyńczyk naoglądał się ostatniej walki „Araba” i od początku polował lewym sierpowym bitym z całym skrętem. Robert natomiast dobrze pracował nogami i lewym prostym punktował. Gdy rywal wydłużał kombinację, czasem coś przeszło, generalnie jednak podopieczny Grzegorza Krawczyka dobrą defensywą przepuszczał bądź blokował ciosy rywala. Sam natomiast polował, by wejść w tempo akcją prawy na prawy. Celował też lewym hakiem pod prawy łokieć.

Na półmetku wszystko pod kontrolą, choć Galovar pozostawał groźny, polując jakimś mocnym uderzeniem, którym mógłby obrócić losy potyczki. W piątym starciu Parzęczewski bił albo prawym na dół, albo kombinacją lewy na dół-prawy sierp na górę. Na początku kolejnej odsłony zagapił się i Argentyńczyk trafił długim prawym, ale ten cios nie zrobił na Robercie większego wrażenia. Zaraz zresztą uderzył lewym pod prawy łokieć, poprawił prawym sierpowym i rywal był w tarapatach. Zabrakło czasu. Ale po przerwie Galovar już odważnie wchodził w wymiany w półdystansie. Do końca atakował i starał się przechylić szalę na swoją korzyść. Robert natomiast boksował dziś konsekwentnie, nie podpalał się i wyboksował oponenta. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 78:74 i dwukrotnie 80:72 – wszyscy na korzyść „Araba”.

Po czterech porażkach w pięciu walkach wielu wysyłało już Patryka Szymańskiego (21-4, 11 KO) na sportową emeryturę. On jednak się nie poddaje i zadał Danielowi Bociańskiemu (10-1, 2 KO) pierwszą porażkę w karierze. Patryk wyprzedzał rywala w pierwszej rundzie. Drugą zaczął od akcji prawy krzyżowy-lewy sierp. Weszło. Od razu poprawił tą samą kombinacją. Był jeszcze prawy podbródkowy. Ale tuż przed gongiem sam zainkasował mocny prawy podbródek i wydawał się, że gong go trochę uratował. Po przerwie tempo nieco spadło, co było Szymańskiemu na rękę. W takim kontrolowanym boksie górę brały jego większe umiejętności techniczne. A poza tym wszyscy znamy jego problemy z kondycją. „Bocian” nie podkręcał tempa również w czwartym starciu. Przegrał więc i ten odcinek. W połowie piątej rundy Szymański ustawił sobie przeciwnika lewym prostym, uderzył prawym podbródkowym, trafił idealnie na szczękę i było po wszystkim. Co prawda Bociański się nie przewrócił, ale mocno „zatańczył” i sędzia Małek wkroczył do akcji. Bo Patryk mógł zaraz dobić Daniela i ciężko znokautować.

Kamil Bodzioch (7-1-1, 2 KO) zremisował z Jakubem Sosińskim (3-2-1, 1 KO). Kuba zaczął spokojniej. Wywierał pressing, ale celował. Nie tracił niepotrzebnie energii. A 40 sekund przed końcem pierwszej rundy zranił Kamila prawym sierpowym na szczękę. Obyło się bez nokdaunu, ale mocne 10:9. Drugie starcie również dla Sosińskiego, który bił optycznie mocniej. W trzeciej jednak pojedynek zaczął się robić „ciasny”. I znów rozgrzał salę, tak jak kilka miesięcy wcześniej. Tuż przed przerwą pięściarz z Jeleniej Góry trafił lewym sierpowym i niemal równo z gongiem poprawił prawym. Udana końcówka sprawiła, że po przerwie Bodzioch rozluźnił się, boksował z dystansu ciosami, przepuszczał sierpy rywala, a raz mocno strzelił lewym hakiem pod prawy łokieć. W piątej rundzie Kamil ustawiał już sobie przeciwnika lewym prostym, polując na mocny prawy. I dwa razy takim prawym trafił. Ale Sosiński zebrał się w sobie, złapał drugi oddech i w szóstej rundzie znów ostrzej zaatakował. Poziom światowy to nie był, ale oglądało się to dobrze. A takie starcia też są fajne dla kibiców… Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 58:56 Sosiński i dwa razy 57:57 – a więc remis!

Kamil Młodziński (14-5-4, 7 KO) w dobrym stylu odprawił niepokonanego Bartłomieja Wańczyka (15-1, 7 KO). Już w pierwszej rundzie zranił rywala prawym krzyżowym. W drugiej był mocny prawy podbródek. W trzeciej kilka haków w okolice wątroby i ostrzeżenie dla przeciwnika za klinczowanie. Młodziński zakończył jednostronny bój w czwartym starciu. Wańczyk wstał po pierwszym nokdaunie, ale za moment kolejne ciosy Kamila zmusiły sędziego Jankowiaka do zatrzymania potyczki.

Po twardych sześciu rundach Tomasz Nowicki (8-0, 2 KO) pokonał niejednogłośnym werdyktem Dmytro Szczerbina (9-1-1, 2 KO). Sędziowie punktowali 58:56, 56:58 i 58:56. Nie był to przekręt, ale na neutralnym terenie Tomek tej walki by nie wygrał…

Kacper Salabura (3-1) pokonał Marcina Piegońskiego (1-2). Salabura dobrze wszedł w pojedynek, skracając dystans i bijąc celnie hakami oraz sierpami. W drugiej rundzie niby dalej wywierał pressing, lecz przestał zadawać ciosy. Po sześciu minutach 19:19. – Bliżej niego – krzyczał trener Galara. W połowie trzeciej odsłony Piegoński już ciężko oddychał, a czujący jego kryzys Kacper podkręcił jeszcze bardziej tempo. Celował hakami na korpus na osłabionego przeciwnika. Po przerwie Salabura ruszył po nokaut. Łamał Marcina każdym kolejnym ciosem, choć brakowało w nich trochę mocy. Obijanie rywala – momentami trochę bezmyślne, w końcówce piątej rundy zmęczyło również Slaburę. Ostatnie trzy minuty także dla Kacpra, który wygrał na kartach sędziów 58:56 (???) i dwukrotnie 59:55.

Wcześniej występujący w kategorii cruiser Oskar Gryckiewicz (1-0, 1 KO) udanie zadebiutował w gronie zawodowców, stopując Łukasza Bordewicza (1-1, 1 KO) w drugiej rundzie. W pierwszej kilka razy trafił prawym na górę, na początku drugiej prawy – tym razem na dół, dał pierwszy nokdaun. Po liczeniu Oskar poprawił prawym sierpowym na górę i było po wszystkim.

Boks olimpijski:
Artur Proksa PKT (30:27) Almos Lantos
Alexas Kubicki PKT (30:27) Martyna Bruch

źródło: bokser.org

szklarska2021

WRZESIŃSKI POKONAŁ BARRAZĘ W WALCE WIECZORU GALI W DZIERŻONIOWIE

wrzesinski_barraza

W głównym daniu gali Tymex Boxing Night 16 naprzeciw siebie stanęli Damian Wrzesiński (22-1-2, 6 KO) oraz Julio Barraza (19-3-1, 13 KO). Po naprawdę dobrych dziesięciu rundach wygrał zawodnik promowany przez Mariusza Grabowskiego.

Lepiej w ten pojedynek wszedł Meksykanin, który w pierwszej rundzie dwa razy wciągnął naszego rodaka na bezpośredni prawy krzyżowy. Po przerwie jednak „Wrzos” zaczął boksować na zwodach, zmieniał pozycję na mańkuta, a dużo „przyruchów” myliło przeciwnika i przewagę zyskał Polak. Od piątego starcia rozgorzała jednak zażarta bitwa. Obaj nie tylko boksowali na charakterze, lecz również pokazywali sztuczki techniczne. Oglądało się to naprawdę dobrze. Obaj rozpoczynali akcję lewym prostym, polując prawym sierpowym bądź lewym hakiem w okolice wątroby. W końcówce równej rundy dziewiątej Damian trafił prawym krzyżowym, poprawił lewym sierpowym na szczękę i przechylił szalę na swoją korzyść. Ostatnie trzy minuty jak cała walka – dobre tempo, w miarę równa walka, ale jednak z lekką przewagą Wrzesińskiego. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 97:93, 97:93 i 98:92 – wszyscy na korzyść „Wrzosa”.

Michał Leśniak (15-1-1, 3 KO) powstał z desek i dowiózł wygraną, choć gdyby to ręka Rodrigo Labre (6-5, 2 KO) powędrowała w górę, nikt nie mógłby mieć żadnych pretensji. Od pierwszego gongu obaj poszli na wymiany w półdystansie. Początkowo było trochę za dużo chaosu w poczynaniach „Szczupaka”, ale już w końcówce drugiej poukładał sobie nieco ten boks i zaczął boksować zamiast bić się z silnym fizycznie rywalem. – Luźne ciosy, boksuj – słychać było z narożnika Polaka. Wszystko zaczynało się układać, aż minutę przed końcem piątego starcia Ekwadorczyk z hiszpańskim paszportem hakiem na korpus posłał Michała – po raz pierwszy w jego karierze, na deski. Leśniak cierpiał, lecz dotrwał do przerwy. A minuta odpoczynku pozwoliła mu złapać drugi oddech. Do końca toczyła się zażarta walka. W półdystansie lepszy był Labre, za to kiedy Leśniak wydłużał dystans i boksował ciosami prostymi, szala przechylała się na jego stronę. Gdy zabrzmiał ostatni gong, obaj w napięciu czekali na werdykt. Sędziowie punktowali 76:75, 77:74 i 76:75 – wszyscy na korzyść Michała.

Ewa Brodnicka (20-1, 2 KO) udanie wróciła po utracie pasa WBO i boksując w wyższej wadze – lekkiej, wypunktowała Milenę Kolevą (10-12-1, 4 KO). „Kleo” pokazała to, z czego ją znamy – dobry „brudny boks” w półdystansie i lewy prosty. Znów brakowało prawej ręki, co momentami wykorzystywała Bułgarka. W ostatniej, ósmej rundzie, Koleva nawet podkręciła tempo, ale było za późno by odrabiać straty. Sędziowie mieli na swoich kartach przewagę Brodnickiej w takim samym stosunku – 79:73.

Stanisław Gibadło (6-0, 0 KO) w dobry stylu ograł Melvina Wassinga (7-6-4, 2 KO), a Łukasz Maciec (27-3-1, 5 KO) musiał naprawdę się napracować, by odprawić Pablo Mendozę (9-8, 9 KO). Staszek od początku wydłużył serie do trzech-czterech ciosów. Kombinacje kończył albo hakiem na korpus, albo prawym podbródkiem. Na początku drugiej rundy zainkasował lewy sierp, ale ten cios nie zrobił na nim większego wrażenia. Za moment odpowiedział zresztą bezpośrednim prawym. – On jest już naruszony – krzyczał w trzecim starciu Gus Curren. W piątej odsłonie Gibadło miał podłączonego przeciwnika, lecz za moment sędzia wkroczył do akcji i ukarał go odjęciem punktu za rzekomy cios poniżej pasa. Staszek kontrolował potyczkę, ale jeden z sędziów bardzo przychylnie patrzył na poczynania holenderskiego gościa. Po ostatnim gongu werdykt brzmiał 59:54, 59:54 i zaskakująco blisko 57:56.

Łukasz swój pojedynek zaczął dobrze. Prawym overhandem rzucił nawet rywala na deski w pierwszej rundzie. W drugiej wciąż wyglądało to dobrze, jednak w trzeciej jakby stanął. Ograniczony technicznie, za to silny jak tur oponent przeszedł do ofensywy. „Gruby” dał mu rozwinąć skrzydła i potem męczył się bardzo, tocząc niepotrzebną wojnę w półdystansie. W piątym starciu wyglądało to naprawdę źle, na szczęście Maciec opanował nieco kryzys i wrócił do gry na finiszu. Walkę oglądało się naprawdę dobrze, niestety Łukasz sprawił – trochę na własne życzenie, że była to ciężka ringowa wojna. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 76:75, 77:74 i 77:74 – wszyscy na korzyść Polaka.

W pojedynku wagi średniej Kamil Kuździeń (5-0) pokonał Damiana Stanisławskiego (4-2, 1 KO). Stanisławski bił mocniej i za wszelką cenę dążył do półdystansu. Pięściarz z Częstochowy kontrolował jednak pojedynek lewym prostym i dobrą pracą nóg. W drugiej połowie, pomimo rozcięcia łuku brwiowego, Kuździeń powiększył przewagę, celując ładnie lewym hakiem pod prawy łokieć. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 60:54 i dwukrotnie 59:55.

Wcześniej, w potyczce dwóch niepokonanych zawodników, Lukas Dekys (4-0, 2 KO) pokonał na kartach wszystkich sędziów 39:37 Aleksandra Jasiewicza (2-1). Czech wygrał pierwsze dwie rundy, wyprzedzając akcje Polaka, ten wrócił dobrą trzecią odsłoną, więc na finiszu mógł wyciągnąć remis. Obaj trafili mocnym lewym sierpowym, ale to sierp Dekysa zrobił większe wrażenie i sędziowie wskazali na niego.

źródło: bokser.org

dzierzoniow_2021

PAWEŁ AUGUSTYNIK ZASTOPOWAŁ MAKSA MISZCZENKO NA GALI W GNIEWIE

augustynik_gniew2021

W pojedynku wieczoru gali na zamku w Gniewie Paweł Augustynik (13-0, 6 KO) skrzyżował rękawice z Maksem Miszczenką (7-2, 3 KO). Walka została zakontraktowana na dziesięć rund, a w jej stawce znalazł się należący do Polaka mieszkającego na Wyspach Brytyjskich pas WBC International Silver.

Pojedynek od pierwszych chwil oglądało się bardzo dobrze. Obaj pięściarze narzucili wysokie tempo, Augustynik trzymał się środka ringu, Miszczenko walczył bliżej lin, dużo poruszał się po ringu, szukał kontrataków i miejsca na ulokowanie swoich ciosów. Największym argumentem Augustynika były jednak jego celne ciosy na korpus, które na pewno Ukrainiec odczuwał podczas pojedynku. Miszczenko, który promowany jest przez Krystiana Każyszkę, walczył dzielnie i nastawił się na kontry. Zgubiła go jednak prawdopodobnie zbyt duża częstotliwość walki przy linach, kiedy za bardzo otwierał się przed rywalem. W szóstej rundzie Augustynik ustrzelił Miszczenkę. Mieszkający na stałe w Wielkiej Brytanii 25-letni pięściarz najpierw wystrzelił bezpośredni lewy sierpowy, który doszedł celu, by potem już w półdystansie wyprowadzić mocny cios z lewej ręki na korpus. Ukrainiec padł na deski, został wyliczony, a sędzia Zbigniew Łagosz po chwili zakończył pojedynek.  Augustynik obronił pas WBC International Silver, więc prawdopodobnie awansuje o kilka oczek w nadchodzącym rankingu WBC wagi półciężkiej.

Michał Soczyński (2-0, 1 KO) kontynuuje swoją karierę na zawodowych ringach. Podczas gali Queensberry Polska na zamku w Gniewie były reprezentant Polski w boksie olimpijskim przejechał się po Michale Czykielu (2-3, 2 KO). Od pierwszych akcji było widać dużą dysproporcję w sile ciosu oraz umiejętnościach. Ciosy z prawej ręki autorstwa Soczyńskiego robiły największe wrażenie na przeciwniku, który w efekcie trzykrotnie leżał na deskach już w pierwszej rundzie. Pierwsze deski zaliczył po prawym sierpowym na dół oraz na górę. Kolejne liczenia to efekt totalnej dominacji. Po trzecim sędzia zdecydował się na przerwanie pojedynku.

Wygrał, ale nie zachwycił. Kamil Mroczkowski (2-0, 1 KO) dopisał do swojego zawodowego rekordu kolejne zwycięstwo, pokonując jednogłośnie na punkty Artsioma Czarniakiewicza (3-30, 3 KO). Do poprawy jest jeszcze naprawdę wiele. Białorusin to niewątpliwie twardy facet, ale jeśli były medalista mistrzostw Europy juniorów w wadze super ciężkiej chce się w przyszłości wyróżniać na ringach zawodowych, musi pokazywać zdecydowanie lepszy boks, również pod względem fizycznym i kondycyjnym. Dziś w pewnym momencie Czarniakiewicz był tak zmęczony, że zakończenie tej walki przed czasem to powinien być fundament dla Kamila. Tak się jednak nie stało i walka potrwała do ostatniego gongu. Ringowy odjął jeszcze punkt Białorusinowi, a wszyscy trzej sędziowie ostatecznie punktowali jednomyślnie 40-35 na rzecz Kamila Mroczkowskiego. Pamiatkowy puchar po tym pojedynku wręczył Mroczkowskiemu były pretendent do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej Mariusz Wach, który wspierał swojego młodszego kolegę spod ringu.

Ihosvany Garcia (2-0, 1 KO) jest jednym z tych kubańskich pięściarzy, którzy w ubiegłym roku pojawili się w naszym kraju i zaczęli występować na tutejszych galach boksu zawodowego. Podczas gali na zamku w Gniewie 25-letni pięściarz pokonał wysoko na punkty doświadczonego Rusłana Rodziwicza (15-32, 14 KO). Garcia kontrolował pojedynek, bił dużo ciosów na korpus, obijał Białorusina, sporo jabował – starał się rozpoczynać swoje kombinacje od ciosów prostych. Rodziwicz to doświadczony zawodnik i przed ich starciem można było się spodziewać, że ani Rodziwicz się w ringu nie przewróci, ani nie zrobi większej krzywdy Kubańczykowi. Wszyscy trzej sędziowie wypunktowali pojedynek Kubańczyka z Białorusinem jednomyślnie (60-54) na korzyść tego pierwszego. To jego druga walka w Polsce i drugie zwycięstwo.

Kolejna parę stanowili Krzysztof Stawiarski (2-4,2 KO) i Karol Długosz (2-0). Pierwszy jest zawodnikiem Silesii Boxing Irosława Butowicza, trenera, który był obecny w narożniku Krzysztofa. Jego przeciwnik kilkanaście lat temu wyleciał do Irlandii Północnej i tam szlifował swój boks. Podpisał w ubiegłym roku kontrakt z duetem Krawczyński-Warren i dalej trenuje na Wyspach. Stawiarski walczył ambitnie, ale Długosz zamęczał rywala, bił sporo na dół. Chwilami jednak za bardzo się podpalał i opuszczał swoje ręce, przez co zawodnik Silesii Boxing mógł mieć szanse na kontratak, do czego namawiał jego trener. – Dołóż prawy sierp, dwa sierpy, tak! Dawaj Krzysiek, walczymy, do końca! – krzyczał z narożnika Butowicz. Ostatecznie po czterech rundach wszyscy trzej sędziowie wypunktowali 40-36 na korzyść Karola Długosza.

Wiktor Szadkowski (2-0, 1 KO) od początku widział luki w boksie Eryka Ciesłowskiego (3-7, 1 KO). Szczególnie po wyprowadzeniu lewego prostego, gdy lewa ręka nie wracała do brody i było dużo miejsca. Pierwsza runda była pod dyktando Wiktora, ale bez fajerwerków. W drugiej odsłonie Szadkowski wyczuł odpowiedni moment, zadał lewy prosty i skutecznym sierpowym rzucił na deski Ciesłowskiego. Ten został wyliczony przez sędziego, ale był wyraźnie zamroczony i sędzia ostatecznie zdecydował się przerwać pojedynek.

Kolejne zwycięstwo na zawodowych ringach zanotował Radomir Obruśniak (3-0, 2 KO). W pojedynku zakontraktowanym na sześć rund polski pięściarz nie dał żadnych szans Islamowi Mayrasultanovi (0-2).

źródło: bokser.org

gala_gniew_2021

WIELKI GIENNADIJ GOŁOWKIN ZMUSIŁ DO PODDANIA AMBITNEGO KAMILA SZEREMETĘ.

Golovkin_szeremeta

Kamil Szeremeta (21-1, 5 KO) wyszedł do wielkiego Giennadija Gołowkina (41-1-1, 36 KO) bez obaw i dał z siebie absolutnie wszystko. To niestety nie starczyło. Polak został poddany pomiędzy siódmą a ósmą rundą. Tym samym Kazach obronił tytuł mistrza świata wagi średniej federacji IBF.

Kamil wyszedł do ringu oczywiście jako pierwszy. Nie wyglądał na spiętego walką życia. Zaraz potem między linami pojawił się „GGG”. Anonser odczytał nazwiska, rekordy i zaczęli… Kamil zaczął tak jak zapowiadał – odważnie, pressingiem. Przez pół minuty szachował mistrza lewym prostym, ale ten za moment zaczął odpowiadać tym samym, polując prawym sierpem na górę. Kamil zbierał ten sierp na rękawicę, ale niemal równo z gongiem padł na matę po lewym sierpowym. Pytanie brzmiało, czy minutowa przerwa starczyła, by dojść do siebie?

Zaraz po starcie drugiej odsłony champion ruszył po swoje. Kamil dzielnie odpowiadał, lecz po prawym sierpowym był „podłączony”. Na szczęście sprytnie sklinczował. 50 sekund przed końcem drugiej rundy Gołowkin trafił akcją lewy-prawy i Polak po raz drugi tej nocy zapoznał się z matą ringu. Pokazał jednak charakter i przetrwał do gongu. W trzecim starciu bombardier z Karagandy demolował naszego rodaka mocnym lewym prostym, prawym hakiem na dół, dwa razy trafił też mocnym prawym podbródkiem. Mały sukces był taki, że Kamil trzecią rundę przetrwał bez liczenia.

Szeremeta na początku czwartego starcia trafił lewym sierpowym, ale na Kazachu nie zrobiło to żadnego wrażenia. On szedł jak czołg po swoje. Minutę przed końcem rundy trafił prawym sierpowym w okolice ucha, poprawił krótkim lewym hakiem na szczękę i Kamil po raz trzeci był liczony. Ale znów dotrwał do przerwy. Mało tego, pomimo strasznego lania przetrwał również piątą odsłonę – drugą bez liczenia. Cierpiał, krzywił się po hakach na korpus, lecz nie dawał za wygraną. – On jest gotowy iść już do domu – usłyszał w narożniku Gołowkin przed szóstą rundą. Ale Kamil nigdzie się nie wybierał. W szóstym starciu przyjął potworny prawy podbródek, kilka tak mocnych lewych haków w okolicę wątroby, że bolało aż tu w Polsce, zainkasował też mocny prawy sierp, a wciąż stał na nogach.

Gołowkin wyszedł do siódmej rundy z nastawieniem nokautu. Włączył piąty bieg. Po minucie rozbijania lewy prosty posłał Kamila po raz czwarty na deski. Pięściarz z Białegostoku dotrwał jednak i tym razem do przerwy. Ale Szeremeta nie został już dopuszczony do ósmego starcia. Pokazał wielkie jaja, ale kolejne minuty z Gołowkinem w ringu mogłyby zakończyć mu karierę.

Prezentujemy Wam statystyki ciosów.

Nie ma co ukrywać – to był teatr jednego aktora. Ale na jego tle polski pretendent do pasa IBF pokazał charakter i serce do walki. Dysproporcja siły ciosów była bardzo duża, a do tego „GGG” bił więcej i celniej. To nie mogło się więc inaczej skończyć.

Ciosy celne/wyprowadzone:
Gołowkin 228/554 (41%) – Szeremeta 59/327 (18%)
Tzw. mocne uderzenia:
Gołowkin 134/237 (56%) – Szeremeta 49/135 (36%)
Ciosy zadane przednią ręką:
Gołowkin 94/317 (30%) – Szeremeta 10/192 (5%)

- Cieszę się, że boks wraca. Czułem się bardzo komfortowo, ale Szeremeta to świetny bokser. Miałem jednak dużo czasu na przygotowania i dobrych ludzi wokół siebie, a pracowałem naprawdę ciężko. Szacunek dla narożnika Kamila, bo on przecież już był s kończony w tej walce. To była dobra decyzja. Jestem teraz otwarty na każdego rywala. Na wszystkich – powiedział po wszystkim Gołowkin.

źródło: bokser.org

LAURA GRZYB PUNKTUJE DE LEON W WALCE WIECZORU NA GALI W PIONKACH

pionki2020

W głównym daniu gali bokserskiej Tymex Boxing Night 15 w Pionkach po raz pierwszy boksująca na tak długim dystansie Laura Grzyb (5-0, 3 KO) po dobrej walce pokonała Enerolisę de Leon (6-4-2, 2 KO).

Pierwsza runda typowo na rozpoznanie. Na początku drugiej rywalka ostrzej zaatakowała, jednak Laura skontrowała ją lewym sierpowym na odejściu i posłała na deski. Nie był to może ciężki nokdaun, za to ostudził na jakiś czas zapał zawodniczki z Dominikany. Polka podążając za radą swojego trenera Piotra Wilczewskiego wydłużała dystans lewym prostym, a dzięki dobrej pracy nóg nie dawała się zagonić na liny. Ale nawet gdy tak się stało, nie panikowała i – co jest rzadkością w boksie kobiecym, po zebraniu ciosu na gardę natychmiast kontrowała tą samą ręką krótkim sierpem. Pod koniec piątej rundy pogubiła się trochę w defensywie, przyjęła prawy sierp, na szczęście bez większych konsekwencji. Grzyb ma jeszcze jedną umiejętność – przynajmniej w pustej hali, bez kibiców. Potrafi wyłapać wskazówki z narożnika i na bieżąco wcielać je w walkę. De Leon, która miała już przeboksowaną „dziesiątkę”, podkręcała tempo, nieustannie atakowała, licząc chyba na to, że Polka opadnie w końcówce z sił. Laura popełniła kilka błędów w defensywie, generalnie jednak boksowała naprawdę solidnie. Na minutę przed końcem spóźniła się w akcji prawy na prawy, ale dobrze finiszowała. Sędziowie punktowali ciaśniej niż widzieliśmy to my sprzed telewizora – 96:94 i dwukrotnie 97:92. Dobra lekcja i nauka na przyszłość.

Marcin Siwy (22-0, 10 KO) szybko i efektownie rozprawił się z Morganem Dessaux (6-9, 5 KO). „Ciężki” z Częstochowy w pierwszej rundzie zranił przeciwnika lewym sierpowym na szczękę przy linach, ale dużo wyższy Francuz dwa razy sięgnął go długim prawym. Mimo wszystko 10:9 dla Marcina. Tuż po przerwie Siwy zanurkował zwodem pod rękę rywala, znów strzelił lewym na szczękę, ale tym razem już nie wypuścił zranionej ofiary z opresji. Marcin poszedł za ciosem, wydłużył kombinację, aż w końcu po prawym sierpie w okolice ucha Dessaux przyklęknął. Po liczeniu do ośmiu Siwy nie odpuszczał. Nacierał, bił na zmianę na dół i górę, co zaowocowało drugim nokdaunem. Za moment poprawił kilkoma bombami i z narożnika Francuza poleciał ręcznik na znak poddania.

Kolejne zwycięstwo zanotował występujący w kategorii junior średniej Tomasz Nowicki (6-0, 2 KO). Octavian Gratii (5-10-1, 3 KO) rzucił się do szturmu tuż po gongu, ale Tomek pół minuty pozbierał wszystko na gardę i zaczął celnie kontrować. W końcówce pierwszej rundy trafił najpierw na wątrobę, poprawił znów lewą ręką – tym razem w okolice żołądka i Gratii był do liczenia. Udało mu się jednak oszukać sędziego Molendę, który uznał ten cios za zbyt niski i dał mu odpocząć. W drugim starciu Polak przepuszczał chaotyczne próby przeciwnika i po odchyleniu łapał go na kontry – najczęściej lewym sierpowym. Potem Tomek trochę spuścił z tonu, choć cały czas kontrolował chaotycznie nacierającego przeciwnika. Pół minuty przed końcem piątej odsłony zrobił krok w tył, strzelił lewym podbródkowym i Gratii znów był przez moment w tarapatach. Ostatnia runda także dla Polaka i pewne zwycięstwo – 59:55 oraz dwukrotnie 60:54.

Kamil Kuździeń (4-0) zakończył pierwszy rok zawodowej kariery czwartym zwycięstwem. Dziś naprzeciw niego stanął Bartosz Głowacki (4-5, 3 KO). Pierwsza runda jeszcze równa, ale od drugiej lepiej wyszkolony technicznie pięściarz z Częstochowy złapał swój rytm, wciągał rywala na kontry, sam polował hakami na korpus i kontrolował potyczkę zbyt rzadko używanym lewym prostym. To wszystko starczyło do punktowego zwycięstwa – 39:37 i dwukrotnie 40:36.

Potem między linami zaprezentował się olimpijczyk z Pekinu (2008) w reprezentacji Ukrainy – Aleksander Strecki (12-1-2, 5 KO). W pierwszej rundzie Aleks polował na Pablo Mendozę (9-7, 9 KO) lewym hakiem pod prawy łokieć. W drugiej rywal zaczął atakować bardziej ochoczo, nadział się jednak na kontrę lewym sierpowym na pół minuty przed przerwą i przez moment był lekko podłączony. Strecki kontrolował pojedynek w kolejnych minutach, choć źle czuł się w bliskim półdystansie i próbował trzymać przeciwnika jak najdalej od siebie. Nie lśnił jednak jak na zawodnika z takim CV w boksie olimpijskim… Sędziowie punktowali wyjątkowo przyjaźnie dla przybysza z Nikaragui, bo o mały włos wywiózłby z Pionek remis – 57:57 i dwukrotnie 58:56. Strecki był lepszy, remis byłby wygłupem.

Zaciąg Kubańczyków na polskie ringi wygląda póki co bardzo średnio. Tydzień temu z trójki zawodników tylko jeden pokazał poważny boks, dziś natomiast na gali innego promotora – Mariusza Grabowskiego, kolejny uciekinier z „Gorącej Wyspy” zaboksował poniżej oczekiwań. Teoretycznie mający solidne podstawy z boksu olimpijskiego Yuriet Prades wyglądał dużo lepiej technicznie niż Taras Gołowiaszczenko (4-4, 3 KO), jednak Ukrainiec wszedł w niego swoją siłą fizyczną, trafił kilka razy obszernym lewym sierpowym, w trzeciej rundzie poprawił też prawym krzyżowym i popsuł debiut Kubańczyka. Choć jeden z sędziów wyciągnął mu remis – 38:38, 39:37 i 40:36.

Wcześniej występujący w kategorii cruiser debiutant Piotr Kuberski (1-0) pokonał po średnio interesującej walce Huberta Krasuskiego (1-3-1, 1 KO). Po jednostajnych czterech rundach wszyscy sędziowie punktowali 40:36.

źródło: bokser.org

TO NIE BYŁ POLSKI WIECZÓR. JEŻEWSKI I WACH WRACAJĄ Z LONDYNU NA TARCZY

london2020gala

Nikodem Jeżewski (19-1-1, 9 KO) przyjął trochę szaloną propozycję, ale wróci na tarczy. Lawrence Okolie (15-0, 12 KO) przejechał się po nim w niecałe pięć minut i w przyszłym roku zawalczy z Krzysztofem Głowackim (31-2, 19 KO) o wakujący tytuł mistrza świata federacji WBO kategorii junior ciężkiej.

Anglik od razu poszedł po swoje. Zaczął pressingiem, uderzył mocnym prawym na górę, poprawił prawym hakiem po dole i Nikodem przyklęknął. Potem „zatańczył” dwa razy po prawym krzyżowym na głowę, a potem jeszcze jeden prawy po raz drugi rzucił go na deski. Ale wytrwał do przerwy. Po niej polował lewym sierpowym z doskoku, brakowało mu jednak centymetrów. A Okolie wyczekał odpowiedni moment, znów huknął prawą ręką i było po wszystkim.

Początek był obiecujący, ale Mariusz Wach (36-7, 19 KO) został wypunktowany przez Hughie Fury’ego (25-3, 14 KO) podczas gali Joshua vs Pulew w Londynie. Fajna pierwsza runda w wykonaniu Mariusza. Zaczął ją i skończył prawym krzyżowym na głowę faworyzowanego Anglika. Po przerwie dwa razy uderzył po dole, więc sprytny rywal zmienił taktykę, poszedł w półdystans i tam „brudnym boksem” w zwarciu zyskał przewagę. W pewnym momencie jednak Polak strzelił mocnym prawym podbródkowym. Po gongu na przerwę Fury uderzył jeszcze raz, co świadczyło chyba o lekkim podrażnieniu. – Nie śpiesz się, on poluje na jedno uderzenie – mówił w narożniku Peter Fury, ojciec i trener Hughie’ego. Fury agresywnie rozpoczął trzecie starcie, spychając Mariusza do odwrotu. Bił na zmianę na górę i korpus. Jeszcze gorzej rozpoczęła się czwarta runda. Hughie trafił prawym krzyżowym, za moment poprawił kolejnym prawym, ale Mariusz nic sobie z tego nie zrobił. Po przypadkowym zderzeniu głowami pękła lewa powieka Anglika. Sędzia poprosił o konsultację lekarza, a ten puścił pojedynek. Wach zaskoczył przeciwnika na starcie piątej odsłony długim prawym. Fury się śpieszył, w ringu zapanował lekki chaos i obaj poszli na przełamanie. Przed startem szóstego starcia sędzia znów poprosił lekarza o konsultację. Na półmetku „Waszkę” dopadł chyba lekki kryzys, bo stanął w szóstej rundzie i oddał ją Fury’emu. Z drugiej strony nie przyjął nic mocnego. Pierwsza połowa siódmego starcia też do zapomnienia, ale finisz w wykonaniu Polaka był już dużo lepszy. Złapał drugi wiatr w żagle. W ósmym Fury – podobnie jak jego sławny kuzyn, zmienił pozycję na mańkuta, czym trochę wytracił z tempa Wacha. A gdy wrócił do normalnej, szachował Polaka lewym prostym. Podobny scenariusz miały kolejne trzy minuty. W dziesiątej i ostatniej rundzie Fury podkręcił tempo jeszcze bardziej, szukając jakby „czasówki”. Nie udało się, ale przypieczętował swoją wygraną. Po gongu kończącym pojedynek sędziowie punktowali na korzyść Brytyjczyka 100:90, 100:90 i 99:91.

źródło: bokser.org

NIESPODZIEWANA PORAŻKA IGORA JAKUBOWSKIEGO NA GALI W WIELKIM KLINCZU

klincz2020

Utytułowany na ringach olimpijskich Igor Jakubowski (2-1, 1 KO) przegrał w walce wieczoru gali Rocky Boxing Night 7 im. Jana Biangi w Wielkim Klinczu ze Słowakiem Michalem Plesnikiem (8-4, 6 KO). Mimo dynamicznego początku, pojedynek okazał się dla Polaka bardzo trudny i ostatecznie „Cygan” nie zdołał przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę.

Jakubowski rozpoczął od zdecydowanego pressingu za twardym lewym prostym. Słowak starał się co jakiś czas odpowiadać i trafiał przednią ręką, ale Polak dołożył uderzenia prawą ręką do swojego lewego i wygrał pierwsze starcie. Trafiał prawicą na górę i na dół, akcentując jeszcze przewagę lewym sierpowym na korpus. W drugim starciu „Cygan” nadal spychał Słowaka do obrony, jednak stracił jakby koncept i nie mógł dobrać się do rywala mocnymi ciosami. Plesnik wciąż trafiał lewym prostym i pojedynek się wyrównał. Tempo było spore, ale narzucający je Polak musiał w przerwie zastanowić się, co począć dalej, by wygrać. W trzeciej odsłonie Igor zaczął szukać nowych rozwiązań, trafił kombinacją sierpowych i prawym z odchylenia, jednak Plesnik również miał sporo dobrych momentów, jego lewy prosty nadal pracował regularnie. Pressing Jakubowskiego nie przynosił oczekiwanych efektów, a walka na półmetku była wyrównana. Czwarte starcie to atakujący, ale naprawdę zmęczony Jakubowski, który zaczynał tracić kontrolę nad pojedynkiem. W pewnym momencie padł na matę ringu, ale sędzia kontrowersyjnie uznał, że nie było to efektem ciosu. Plesnik trafiał jednak bardziej soczystymi uderzeniami i chyba wygrał ten odcinek walki. Pod Jakubowski ugięły się nogi na początku piątej rundy po kombinacji Plesnika i widać było, że Polak ma duże problemy. Całkiem stracił precyzję, nie funkcjonował timing, a Słowak zaczął bić na dół i rzucał niebezpiecznymi sierpowymi z bloku. Osiągnął przewagę, trafiał seriami prostych i przed ostatnią rundą sprawy nie wyglądały dla „Cygana’” najlepiej. Szósta odsłona miała na dodatek podobny przebieg do piątej – Słowak nieco spuścił z tonu, ale bił celniej, a Igor walczył już ostatkiem sił, choć pod koniec rzucił się do ostrego ataku. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 59:55 i dwa razy 58-56 – wszyscy dla Plesnika.

Walczący z odwrotnej pozycji zawodnik wagi średniej i super średniej Adrian Szczypior (5-0, 3 KO) pokonał przed czasem Marcina Piejka (2-6). Szczypior od początku dominował pod każdym względem, ale nie mógł trafić konkretną bombą i rozkręcał się z akcji na akcję. Koniec przyszedł w drugiej rundzie, gdy ustawił sobie rywala przy linach i huknął mocnym lewym. Piejek osunął się na liny, był liczony, jednak sędzia dopuścił go do dalszej walki. Szczypior zasypał przeciwnika kolejnymi mocnymi ciosami i pojedynek przerwano na kilka sekund przed końcem rundy.

W ostrej walce wagi lekkiej Dominik Harwankowski (2-0, 1 KO) pokonał Artura Gierczaka (0-2) jednogłośną decyzją sędziów. Ambitni zawodnicy często wymieniali ciosy w półdystansie i nie odpuszczali, ale wyraźnie większą szybkość i lepszą technikę pokazał zwycięzca. Harwankowski nieźle składał kombinacje, wplatając w nie ciekawe rozwiązania. Szczególnie dotkliwie karcił statycznego rywala podbródkowymi z prawej ręki. Gierczak miał okazje do skontrowania Harwankowskiego, ale nie był w stanie ich wykorzystać. Przyjął sporo ciosów i został ostatecznie zdeklasowany, choć stawiał pewnego rodzaju opór.

Debiutujący na zawodowym ringu w wadze cruiser Kubańczyk Pablo Sanchez (0-0-1) – świeży nabytek grupy Rocky Boxing Promotion – zremisował z utytułowanym zawodnikiem K-1, Niemcem Andre Langenem (0-0-1). Werdykt sędziów można uznać za kontrowersyjny. Niemiec rzucił się do ataku i od początku jego chaotyczny styl sprawiał Kubańczykowi kłopoty. Sanchez przyjmował jednak większość ciosów na gardę i zdawał się spokojnie wchodzić w swój rytm. Niemiec faulował uderzając backfistem i dostał mocne ostrzeżenie od sędziego, a Kubańczyk do końca rundy niewiele zrobił. Do pracy ruszył w drugim starciu. Ustawiał sobie Niemca lewym prostym i dokładał prawy, ale ciosom brakowało dynamiki i wymowy. Stopniowo jednak zaczął regularnie trafiać, a Langen słabł w oczach. Sanchez dołożył jeszcze uderzenia na dół i prawe sierpowe na głowę. Nie błyszczał, jednak zdobywał przewagę. Trzecia runda to kolejne szarże Langena, który wrócił do pressingu, cały czas ”siedział” na Garcii i nie dawał mu chwili oddechu. Wyraźnie odzyskał kontrolę i walka zaczynała się faworytowi wymykać z rąk. Kubańczyk zaczął mocno atakować w czwartej odsłonie, szybko jednak stracił impet. Był bardzo zmęczony, a Niemiec szedł do przodu jak burza i chyba wygrał ostatnią rundę. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 39-37 dla Niemca i dwa razy 38-38.

Drugi z trzech debiutujących Kubańczyków, Ihosvany Garcia (1-0, 1 KO) pokonał przez TKO w trzeciej rundzie Michała Łoniewskiego (0-1) w pojedynku wagi półciężkiej. Kubańczyk wywierał mocny pressing i wkładał w ciosy dużo siły, ale pokazał też niezłe umiejętności. Nowy zawodnik grupy Krystiana Każyszki odsłaniał się chwilami i sygnalizował niektóre uderzenia, jednak szybko i sprawnie złamał Polaka, trafiając od pewnego momentu raz po raz ciężkimi ciosami. Początek trzeciego starcia okazał się ostatnim aktem egzekucji na ostatecznie bezradnym, ale stosunkowo dzielnie walczącym Łoniewskim.

W innej walce gali Andrzej Szkuta (1-2-1) przegrał w ćwierćfinale turnieju wagi cruiser z Rafałem Rzeźnikiem (1-0) po wyrównanej walce jednogłośną decyzją sędziów. Obaj zawodnicy dali z siebie dużo i często rzucali się do ataków, ale umiejętności w tym wszystkim brakowało, choć nie można temu pojedynkowi odmówić pewnej dawki emocji.

Mniejsze emocje i jeszcze niższe umiejętności widzieliśmy w drugim ćwierćfinale ww. turnieju – Damian Smagiel (1-0) wygrał jednogłośnie na punkty ze Sławomirem Brylą (0-1) i choć ambicja obu zawodników była widoczna, to poziom rozczarował.

W rozgrywanym w wadze junior średniej pojedynku debiutantów efektownie zaprezentował się Kubańczyk Evander Rivera (1-0, 1 KO), który już w pierwszej rundzie odprawił Islama Majrasultanowa (0-1). W boksie Rivery od początku widać było kubański sznyt. Rivera elegancko się poruszał i kontrolował rywala ciosami prostymi. Do precyzyjnego lewego dokładał mocny prawy i bawił się walką. W połowie trzeciej minuty walki Majrasultanow otrzymał prawy prosty na korpus, po chwili przyklęknął i został wyliczony.

Walczący w wadze junior półśredniej Radomir Obruśniak (2-0, 1 KO) wygrał z ambitnym Tomaszem Piotrowskim (1-2). Obruśniak był szybszy i lepiej pracował na nogach i od początku było to widać. Piotrowski sporo o boksie wie i ma całkiem niezłe umiejętności, ale przyjmował zbyt dużo ciosów i nie wyglądał najlepiej atletycznie. W drugiej rundzie był bliski porażki przed czasem, ale sędzia Gortat nie przerwał, a w końcówkach trzeciego i czwartego starcia Tomasz rzucał się na faworyta i wymieniali ciosy w wymianach, pokazując serce. Ostatecznie Obruśniak zwyciężył 40-36 na kartach wszystkich sędziów.

źródło: bokser.org

POLSAT BOXING NIGHT 9: MICHAŁ CIEŚLAK WYGRYWA W WALCE WIECZORU

PBN92020

W pojedynku wieczoru gali Polsat Boxing Night 9 Michał Cieślak (20-1, 14 KO), jedna z naszych największych nadziei na zdobycie tytułu mistrza świata, skrzyżował rękawice z twardym Taylorem Mabiką (19-7-2, 10 KO). Pojedynek zgodnie z planem wygrał radomianin, który udanie wrócił po styczniowej porażce z rąk Ilungi Makabu.  

Pierwsza runda minęła pod dyktando Michała, który różnicował akcje, nie podpalał się, schodził z linii ciosu. Pojedynczymi uderzeniami ustawiał swojego przeciwnika. Mabika nie był mu dłużny, w drugiej odsłonie przyjął na blok, odpowiedział kombinacją prawy-lewy, zbijał ciosy Cieślaka. Współkomentator gali Przemysław Saleta zauważył, że były pretendent do tytułu mistrza świata wagi junior ciężkiej przy zadawaniu niektórych kombinacji wkłada zbyt dużo siły. Mabika starał się aktywizować swój boks, wyprowadzał sporadycznie bezpośrednie prawe proste, skracał dystans – szczególnie w momentach, gdy Cieślak miał przestoje i stawał przy linach. Mabika nie jest łatwym do rozpracowania zawodnikiem, stąd różnicowanie akcji było ważnym elementem boksu Cieślaka. Przykładem była czwarta runda, w której radomianin starał się korzystać z innych kombinacji, np. trafił celu jego prawy podbródkowy – idealnie w momencie gdy Mabika wchodził pochylony do półdystansu. Z rundy na rundę Cieślak za bardzo skupiał się na sile i nie widać było w ringu odpowiednich efektów. Rywal imponował obroną, był śliski, ale akurat tego można się było spodziewać. – Troszeczkę więcej się spodziewałem po Michale, spodziewałem się więcej luzu – komentował po piątej rundzie Saleta. Pojedynek zakończył się jednak już w szóstej odsłonie. Taylor Mabika przyklęknął dwukrotnie, pokazując, że nabawił się jakiejś kontuzji prawej ręki. Komentujący Saleta uznał, że skrupulatnie rozbijany Mabika bardziej uciekał od walki niż doznał urazu. Po obejrzeniu kilku powtórek trudno było zauważyć moment, w którym rywal Cieślaka nabawił się kontuzji.

Organizatorzy długo zastanawiali się czy co-main eventem gali ma być ostatecznie starcie Runowskiego z Syrowatką czy potyczka Ewy Piątkowskiej (15-1, 4 KO) z Różą Gumienną (0-1). Ostatecznie wybrano starcie kobiet. Szału nie było, niespodzianki także. Pierwsze dwie rundy wygrała była mistrzyni świata w boksie, szybko można było zauważyć sporą dysproporcje w pięściarskich umiejętnościach obu zawodniczek. Gumienna bardzo słabo pracowała na nogach, które przy każdej akcji zostawały w tyle, ale nadrabiała olbrzymią ambicją i zaangażowaniem, stąd na pewno urwała jedną-dwie rundy. Piątkowska walczyła za to poniżej swoich umiejętności i to nie jest jej pierwszy taki pojedynek, w ostatnim czasie walczy poniżej oczekiwań.  Pojedynek trwał pełne sześć rund. Dwaj sędziowie wypunktowali 58-56 na korzyść Piątkowskiej, na kartach ostatniego z arbitrów widniał wynik remisowy.

Pojedynek zorganizowany o kilka lat za późno, ale dalej interesował część środowiska. Przemysław Runowski (20-1, 5 KO) zdemolował Michała Syrowatkę (22-5, 7 KO) i prawdopodobnie wysłał go na sportową emeryturę. Od pierwszych chwil walki Michał nie istniał w ringu, w którym pełną kontrolę miał Runowski, a poza ringiem słychać było tylko i wyłącznie narożnik „Kosiarza”. Runowski zaczął dosyć spokojnie, nie chciał urwać głowy rywalowi, choć trzeba przyznać, że przewaga była widoczna od razu. W trzeciej odsłonie pięściarz z Ełku zaczął chwiać się po ciosach przeciwnika i było niemal pewne, że za chwilę walka może się zakończyć. Do zakończenia doszło już w czwartej rundzie. Runowski zasypywał Syrowatkę ciosami, bił szybkie kombinacje, trafiał czysto na twarz rywala i ostatecznie sędzia przerwał pojedynek po tym jak narożnik Syrowatki zdecydował go poddać. Runowski przyznał po walce, że miał problem z prawą ręką i już od drugiej rundy praktycznie jej nie używał. O urazie wiedział już przed pojedynkiem, ale jak stwierdził, nie chciał rezygnować z walki. Mamy nadzieję, że dla Michała Syrowatka był to ostatni pojedynek. Zdrowie jest najważniejsze, a mamy wrażenie, że w ostatnich miesiącach Michał stracił dużo zdrowia i nie warto, by tracił je dalej.

Łukasz Stanioch (4-0, 1 KO) zmierzył się z bardzo ambitnym i nieustępliwym Przemysławem Gorgoniem (12-7-1, 5 KO) na dystansie ośmiu rund. Tak jak się spodziewano, to był naprawdę świetny, obfity w emocje pojedynek. Tempo walki było od początku bardzo dobre. W pierwszej odsłonie Gorgoń trafił prawym sierpowym po zbyt wolnym prawym haku Staniocha. Narożnik 25-letniego Łukasza doradzał mu, aby nie był tak blisko Gorgonia i schodził z linii ciosu. Stanioch zadawał na tyle przyzwoite ciosy proste, że podchodził blisko rywala. Bardziej rozluźniony w pierwszej rundzie był jednak orgoń. Momentami Stanioch się zapominał i stał w miejscu, a Przemek instynktownie skracał dystans. W drugiej odsłonie dobre proste w wykonaniu Staniocha, zaczął dokładać do nich mocne prawe, ale chwilami za długo czekał i był podatny na kontry Gorgonia, który bardzo dobrze czuł się w półdystansie. Będący w narożniku Staniocha Karol Chabros i Michał Materla krzyczeli do niego, aby bił z większym luzem i nie wpadał w Gorgonia. Współkomentujący galę PBN Przemysław Saleta w trakcie drugiej odsłony zauważył, że Gorgoń powinien śmielej zaatakować i częściej wchodzić w półdystans, bo inaczej będzie zostawiał miejsce przeciwnikowi. Z kolei Stanioch chwilami zbyt nisko trzymał swoje ręce i robiąc krok w tył z opuszczonymi rękoma mógł nadziać się na mocniejsze ciosy ze strony Przemka. W momencie kiedy Stanioch zaczynał się ruszać, wtedy pojawiały się problemy u Gorgonia. Najlepiej Stanioch boksował w momentach, gdy bił kombinacje lewy-prawy i od razu schodził z linii ciosu. Szósta runda to popis w ringu Staniocha. 25-latek zadawał jeszcze więcej podbródkowych, rozbijał Gorgonia lewym prostym i był zdecydowanie bardziej rozluźniony niż w poprzednich odsłonach walki. Było to widoczne, że Przemek odczuwał inkasowane ciosy i wydawało się, że Stanioch znalazł receptę na zwycięstwo z Gorgoniem – Nie przysypiaj. Siódma runda, on już ledwo żyje! – mówił w narożniku przed siódmą rundą Staniochowi trener Chabros. I chyba rzeczywiście jego podopieczny przysnął, bo pod koniec walki dało się zauważyć, że więcej sił zachował podopieczny Dariusza Snarskiego, który bardzo ambitnie starał się skracać dystans i zaskakiwać Łukasza. Ostatecznie sędziowie stosunkiem „dwa do remisu” (76-76, 77-75, 77-75) przyznali zwycięstwo Łukaszowi Staniochowi.

Jan Lodzik (5-0, 1 KO) i Damian Tymosz (4-1-1, 2 KO) pokazali niezły boks. Były także nokdauny. W pierwszej odsłonie pojedynku Tymosz był szybszy i wyprzedzał Lodzika, którego ciosy były wyraźnie wolniejsze i sygnalizowane. Druga runda była już dużo bardziej wyrównana, choć jak słusznie zauważył komentujący gale Przemysław Saleta, Lodzik mając rywala przy linach powinien wydłużać akcje i być bardziej aktywny. Od trzeciej rundy przewagę uzyskał zdecydowanie Lodzik – bardzo wyraźne prowadzenie, Tymosz chwiał się po ciosach rywala. Lodzik bił wiele ciosów z prawej ręki nad opuszczoną lewą Tymosza. W piątej rundzie Tymosz po celnych uderzeniach rywala dwukrotnie był liczony przez sędziego Leszka Jankowiaka, raz po ciosie w splot słoneczny. Wydawało się, że w kolejnej odsłonie Lodzik dobije przeciwnika, ale Tymosz bardzo ambitnie starał się odwrócić losy pojedynku. W ostatnich rundach nie było już żadnego nokdaunu, w ósmej z dobrej strony pokazał się Tymosz, ale ostatecznie sędziowie jednogłośnie (77-73, 78-70, 78-72) wypunktowali zwycięstwo Jana Lodzika.

Mateusz Lis (2-1, 2 KO) skrzyżował rękawice z Maksem  Miszczenką (7-1, 3 KO) na dystansie sześciu rund. Ukrainiec pokonał Lisa przed czasem w czwartej rundzie z powodu kontuzji rywala. W pierwszej odsłonie Lis zaczął od ataków zza podwójnej gardy, często zbyt chaotycznych, stąd od razu po gongu dostał uwagę od swojego narożnika, żeby nie próbował urwać głowy rywalowi. Mateusz od drugiej odsłony miał nieco problemów z zamykaniem Miszczenki w ringu. Ukrainiec zadawał pojedyncze ciosy, ale też podejmował walkę, w jednej z akcji przepuścił lewy sierpowy Lisa i uderzył kombinację szybkich uderzeń. Lis w pewnym momencie zaczął mieć spore problemy z poruszaniem przez kontuzję nogi, której nabawił się podczas walki. Lis zachęcał Miszczenkę do ataków, szukając w tym szansy na kontrę, ale rywal nie był skłonny do ofensywy, widząc w jakim stanie jest noga Lisa. W czwartej rundzie kontuzja ambitnego Mateusza jeszcze bardziej się pogłębiła i ostatecznie sędzia Jankowiak przerwał pojedynek. Rywal Miszczenki od czasu nabawienia się kontuzji dalej walczył niezwykle ambitnie i starał się odmienić losy pojedynku.

Wcześniej w pojedynkach boksu olimpijskiego Marcel Materla wypunktował Filipa Lewandowskiego, a starcie Muhamada Ali Kharimowa z Sejfullą Ashkabovem zakończyło się remisem.

źródło: bokser.org

CORAZ LEPSZY MASTERNAK POROZBIJAŁ ARGENTYŃCZYKA ULRICHA NA GALI W ŁODZI

masternak_gala lodz

Bardzo dobrze dysponowany Mateusz Masternak (43-5, 29 KO) porozbijał i pokonał przed czasem twardego Jose Gregorio Ulricha (17-4, 6 KO) w głównym daniu gali KnockOut Boxing Night Extra w Łodzi.

Mateusz od początku boksował na lekkim pressingu. Pod koniec pierwszej rundy zmienił na moment pozycję na mańkuta, wrócił do normalnej i zaskoczył zdezorientowanego rywala mocnym lewym sierpowym. Gdy Argentyńczyk podniósł ręce, skarcił go od razu lewym hakiem w okolice wątroby. Po przerwie Ulrich w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak, próbował przejść do ofensywy, jednak Mateusz albo zbierał jego akcje na blok, albo je przepuszczał i wtedy kontrował. Były mistrz Europy w trzeciej odsłonie rozbijał przeciwnika mocnym lewym dyszlem, koncentrując się potem w półdystansie na obijaniu tułowia oponenta. Wrocławianin długo nie mógł znaleźć rytmu w czwartym starciu, aż w końcu trafił prawym podbródkowym. Gdy zobaczył, że to dobra broń na nisko schodzącego Argentyńczyka, jeszcze dwa razy złapał go na taką samą akcję. Dwadzieścia sekund przed końcem piątej rundy Mateusz wyprzedził rywala w akcji prawy na prawy, lekko nim zachwiał, ale Ulrich okazał się naprawdę twardym i ambitnym zawodnikiem. W szóstym starciu Polak zaskoczył Argentyńczyka dla odmiany lewym sierpowym, a gdy ten ruszył oddać, wciągnął go jeszcze na mocną kontrę z prawej ręki. Masternak wyszedł po przerwie na siódmą rundę po swoje. Od razu wydłużył serię do kilku mocnych bomb, a gdy Ulrich przyklęknął w narożniku, sędzia bez zbędnego liczenia przerwał nierówny pojedynek.

Kolejne zwycięstwo do bilansu dopisał Marek Matyja (18-2-2, 8 KO), który pokonał Czecha Ondreja Buderę (13-18-1, 8 KO). Pojedynek odbył się w limicie wagi cruiser i był jednostronnym widowiskiem. Matyja od początku robił swoje, zaznaczając przewagę siły i techniki. Pracował lewą ręką i starał się dokładać do niej różne uderzenia. Nie olśniewał, ale spokojnie kontrolował pojedynek. W ataku radził sobie przeciętnie, za to jak zwykle mało przyjmował, prezentując szczelną obronę. Jeśli chodzi o efektowne akcje, to w trzeciej i czwartej rundzie Czech był wyraźnie zraniony po dobrych ciosach na dół, obrywał też lewym sierpowym na głowę i prawym prostym. Mimo wszystko próbował i kilka razy zaskoczył Matyję. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednogłośnie dla Polaka – 60:54 i dwa razy 59:55. W przyszłym roku Marek może mieć sporo ciekawych propozycji (mówi się m.in. o walce z Mateuszem Trycem, a także o możliwościach walk wyjazdowych) i wydaje się, że możemy go zobaczyć w kilku ciekawych walkach z zawodnikami europejskiej klasy. Tego przynajmniej sobie i Markowi życzymy.

W pojedynku rozgrywanym w wadze średniej Kamil Gardzielik (11-0, 3 KO) pokonał wysoko na punkty Nikaraguańczyka Davida Bency’ego (14-19-1, 4 KO). Gardzielik od początku kontrolował mniejszego rywala lewym prostym i zaskakiwał go co jakiś czas ciosami z prawej ręki. Czasem prawym prostym na górę, czasem prawym na dół, a czasem prawym podbródkowym. Dobrze pracował na nogach i szybko narzucił swój styl. W drugim starciu nadal robił swoje, ale brakowało mocniejszego zaakcentowania przewagi, a jego ciosy jakby nie miały odpowiedniej wymowy. Prawy podbródkowy w trzeciej odsłonie był początkiem nieco lepszego okresu w wykonaniu Polaka. Prawa ręka coraz częściej dochodziła do celu, a rywal był kompletnie bezradny. Oprócz rzucanych raz na jakiś czas obszernych prawych i stosunkowo lekkich prawych prostych nie miał właściwie żadnych argumentów w ataku, choć Kamil również – mimo wyraźnej dominacji – nie zachwycał. Trafiał często ciekawymi kombinacjami, jednak nie mógł wykrzesać iskier. Podopieczny Andrzeja Liczika zerwał się do ostrzejszego ataku w końcówce szóstej rundy, gdy huknął konkretnym prawym, ale nie zdołał dokończyć roboty. Do końca walki obraz sytuacji w ringu już się nie zmienił, po ostatnim gongu sędziowie punktowali trzy razy 80:72 – wszyscy dla Gardzielika.

Jeden z najciekawszych polskich prospektów, rywalizujący w kategorii super średniej Kamil Bednarek (6-0, 3 KO) pokonał jednogłośnie na punkty Czecha Tomasa Bezvodę (8-14, 5 KO). Polak od początku dobrze pracował prawym prostym, podwajał go i potrajał, a wkrótce dołożył lewy podbródkowy. Dobrze pracował na nogach i kontrolował pojedynek ze starającym się atakować rywalem. Bezvoda kilka razy trafił, ale nie mógł poważnie zagrozić Bednarkowi. Kamil zwiększył tempo w drugiej rundzie i szukał coraz mocniejszych rozwiązań. Czech był zraniony po ciosie na dół, ale za chwilę sam trafił mocnym prawym przy linach. Bednarek wydłużył serie i zaczął nacierać, ale Bezvoda pokazał twardość i przyzwoite umiejętności. W trzecim starciu Polak skupił się na wywieraniu aktywnej presji i całkowicie już panował między linami, a w czwartej rundzie ranił Czecha raz po raz ciosami na dół i na górę. Złapał luz i jego pomysłowe kombinacje mogły się podobać. Szóste starcie również było popisem Polaka, Bezvoda było liczony i ledwo dotrwał do końca, ale warto oddać szacunek dzielnemu Czechowi. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 60:54 i dwa razy 60:53 – wszyscy dla Bednarka.

W walce otwierającej transmisję zwycięstwo odniósł Maks Hardzeika (9-0, 4 KO). Białorusin zdominował w każdym elemencie doświadczonego Adama Grabca (8-33, 1 KO), który nie był w stanie przeciwstawić się przewadze siły, szybkości i techniki rywala. Białorusin zmieniał płaszczyzny ataku, nieźle pracował na nogach i w piątej rundzie przygotował sobie kończącą pojedynek akcję. Mocny prawy i reakcja weterana z Żor sprawiły, że sędzia przerwał walkę i ogłoszono zwycięstwo Hardzeiki przed czasem.

Rafał Wołczecki (2-0, 2 KO) słynie z mocnego uderzenia i potwierdził swoją reputację na dzisiejszej gali w Łodzi, szybko odprawiając Nikaraguańczyka Nelsona Altamirano (10-38-3, 6 KO). Polak zaczął od lewego prostego na dół, a potem zrzucał bomby – najpierw na korpus, a potem na górę. Skontrował potężnym prawym, a chwilę później trafił kolejnym soczystym uderzeniem i rywal był liczony. Pozbierał się, ale po lewym sierpowym znów padł, a następnie został zahaczony następnym mocnym ciosem i był liczony po raz trzeci. Sędzia Arkadiusz Małek nie przerwał jednak walki. Koniec nastąpił w drugim starciu, gdy lewy sierpowy posłał Altamirano na deski po raz czwarty. Kiedy Wołczecki trafił chwilę później podbródkowym, przeciwnik znów zwijał się z bólu. Sędzia zaczął liczyć, ale w końcu zdecydował się na przerwanie.

Konrad Kaczmarkiewicz (1-0, 1 KO), należący do krajowej czołówki wagi ciężkiej w boksie olimpijskich, zbił parę kilogramów i już jako półciężki udanie zadebiutował w gronie zawodowców. Walka bez większej historii. Inny debiutant – Bartłomiej Włodarczyk, poległ w końcówce pierwszej rundy. Wcześniej Jan Czerklewicz (4-1, 1 KO) zastopował w trzecim starciu Przemysława Biniendę (2-29, 2 KO), a Bartłomiej Szczęsny (2-0) wypunktował twardego journeymana Artsioma Czarniakiewicza (3-29, 3 KO).

źródło: bokser.org

WRZESIŃSKI ROZBIJA MEKSYKANINA W WALCE WIECZORU GALI W SZYDŁOWCU

szydlowiecgala2020

Starcie Damian Wrzesiński (21-1-2, 6 KO) vs Luis Angel Viedas (26-10-1, 9 KO) zamknęło kartę walk gali w Szydłowcu. Polak do wiwatu rozbił Meksykanina. Damian Wrzesiński przez 10 rund nie dał sobie poważnie zagrozić ani razu. Jedynym zagrożeniem ze strony Viedasa były chaotyczne pojedyncze ataki, z których żaden nie przyniósł rezultatu. Nie oznacza to natomiast, że Meksykanin był workiem do bicia. Cały czas próbował swojej szansy, a także starał się pracować w obronie co patrząc na niektórych rywali Polaków na polskich galach należy uznać za plus. Poznanianin z kolei dużo pracował lewym prostym, składał lekkie, ale bardzo szybkie kombinacje, a także dużo korzystał ze swojego atutu, czyli dobrego balansu ciała. Tak czy inaczej, Damian Wrzesiński o kroczek zbliżył się do swojego celu, jakim jest mistrzostwo Europy wygrywając ten pojedynek stosunkiem punktowym 100-90, 100-90, 99-91.

Stanisław Gibadło (5-0, 0 KO) bardzo pewnie poradził sobie z Damianem Stanisławskim (4-1, 1 KO). Już od pierwszej rundy Stanisław Gibadło narzucił swojemu przeciwnikowi swoje warunki w tej walce. Dużo pracy lewym prostym, ponowienie akcji i szybki odskok to była domena 26-letniego pięściarza w tym pojedynku. Starszy 31-letni Damian Stanisławski, który do tej pory w rekordzie miał wyłącznie 4 wygrane pojedynki, w tej konfrontacji nie miał nic do powiedzenia. Niemal z każdą akcją był spóźniony, ponadto wyraźnie było widać braki techniczne i problemy z utrzymaniem dystansu. Stanisławski raz na jakiś czas starał się zerwać z pojedynczym mocnym ciosem w nadziei na zakończenie walki przed czasem, natomiast dobra dyspozycja w obronie Gibadły ograniczyły szansę na takie rozstrzygnięcie niemal do zera. Po 6 rundach wszyscy trzej sędziowie jednogłośnie orzekli zwycięstwo Stanisława Gibadły punktując na jego korzyść 60:54.

Łukasz Maciec (26-3-1, 5 KO) po dwóch latach rozbratu z boksem i szeregu perypetii pozasportowych wrócił na ring. W Szydłowcu pokonał Czecha Marka Andryska (5-1, 4 KO). Cała walka przebiegała w podobnym niezbyt dynamicznym tempie. W początkowych odsłonach pojedynku obydwaj pięściarze rozpoczynali akcje ofensywne i obydwaj szukali swoich szans, częściej trafiał jednak Maciec. W miarę upływu czasu Czech na skutek zmęczenia stawał się coraz mniej groźny, natomiast Maciec boksował cały czas bez większych przestojów co zapewniło mu znaczną przewagę w końcowej fazie walki. „Gruby”, jak brzmi ksywa Polaka, co prawda wypunktował swojego schematycznie boksującego rywala, jednak w jego boksie zwłaszcza na początku walki widać było sporo „rdzy”. Mimo większej ilości celnych trafień i tak spora część jego ciosów przeszywała powietrze. Po wyprowadzanych kombinacjach ręce zbyt często opadały, a dynamika akcji pozostawiała sporo do życzenia. Na szczęście w końcowych rundach sytuacja się poprawiła. Finalny niejednogłośny werdykt punktowy: 79-73, 78-74, 75-77.

Oskar Kapczyński (4-1, 2 KO) pokonał doświadczonego kickboksera Marcina Piegońskiego (1-1, 0 KO) i wrócił tym samym na ścieżkę zwycięstw po niespodziewanej porażce z Kacprem Salaburą w czerwcu tego roku. Pierwsze rundy to większa aktywność Kapczyńskiego, dynamicznie rozpoczynał kombinacje i dużo pracował balansem tułowia unikając sporej części ciosów rywala. Piegoński nie przyjechał jednak do Szydłowca przegrać, w momentach przestoju Kapczyńskiego potrafił mocno i celnie skontrować co poskutkowało szybkim rozcięciem łuku brwiowego Zielonogórzanina. W miarę upływu czasu i kolejnych rund po 20-letnim Oskarze coraz bardziej było widać zmęczenie, często opuszczane po ciosach ręce i wolniejsze ciosy w ofensywie skutkowały otrzymywaniem ich od przeciwnika. Finalnie to jednak Oskar Kapczyński wróci z tarczą do domu. Po 6 rundach sędziowie wypunktowali pojedynek na jego korzyść 58-56, 58-56, 55-55.

W pierwszym pojedynku gali Błażej Nowak pokonał na punkty Vladimira Yashyna.

źródło: bokser.org

DEBIUT QUEENBERRY POLSKA NA ZAMKU W GNIEWIE. AUGUSTYNIK Z PIERWSZYM PASEM

Queensberry

Paweł Augustynik (12-0, 5 KO) pokonał jednogłośnie na punkty Dariusza Sęka (28-7-3, 10 KO) w ciekawej i ostrej walce wieczoru gali grupy Queensberry Polska w Gniewie. Stawką był pas WBC International Silver wagi półciężkiej.

Bardziej doświadczony Sęk w swoim stylu rozpoczął od aktywnej pracy prawą ręką i krążył wokół rywala. Augustynik obniżał pozycję i starał się przedrzeć do półdystansu, gdzie ulokował kilka mocnych ciosów na dół przy linach. Sam jednak również przyjął parę lekkich kontr Darka. W drugiej odsłonie Augustynik konsekwentnie skracał ring i wchodził coraz pewniej w półdystans. Tam wciąż lokował ciosy sierpowe – głównie z lewej ręki – na korpus. Praca nóg Augustynika była oszczędna i mądra, Sęk wpadał w pułapki i przyjmował coraz więcej uderzeń. W końcówce rundy wyraźnie poczuł prawy na górę na środku ringu. Trzecie starcie miało podobny przebieg jak poprzednie. Paweł spokojnie kontrolował walkę i zamykał Sęka przy linach, a Darek skupiał się na obronie, z rzadka odgryzając się dobrymi akcjami. Pod koniec starcia Augustynik zaczął kończyć kombinacje podbródkowymi i zaczynał się powoli szykować do ostrzejszego szturmu. Podbródkowe dochodziły do celu także w czwartym starciu i Sęk był już w naprawdę niewesołym położeniu. Dał się zamknąć w narożniku i był tam stopniowo demontowany przez młodszego i pewniejszego siebie rywala. Augustynik podkręcił tempo i płynnie przechodził w półdystansie z obrony do ataku, trafiając krótkimi uderzeniami w różnych płaszczyznach, ale Darek zdołał przetrwać ten odcinek. Lewy prosty Augustynika lądował na głowie Sęka na początku piątej rundy, nieźle pracował również lewy sierpowy na głowę. Sęk był metodycznie kruszony, lecz nadal się trzymał i zdołał złapać zmęczonego już trochę nieustannym pressingiem przeciwnika kilkoma ciosami. W szóstym starciu nie był jednak w stanie zatrzymać natarcia Pawła, który powrócił do podbródkowych i wyraźnie przeważał, ale brakowało mu wymowy. Głowa zamykanego na linach Sęka odskakiwała na początku siódmej rundy po ciosach z dołu, choć Augustynik również przyjął kilka uderzeń mężnie stawiającego opór weterana. Obaj byli już naprawdę mocno zmęczeni, obaj trafiali soczyście, ale zdecydowanie więcej i celniej bił nadal Paweł. W rundzie ósmej Sęk był zasypywany uderzeniami i liczony po prawym sierpowym. Wstał, oparł się o liny, ale jakimś cudem zdołał przetrwać, mimo że przyjął co najmniej kilkanaście uderzeń na głowę. Raz czy dwa razy odpowiedział i sędzia pozwolił mu dalej boksować. Na szczęście dla niego Augustynik się wystrzelał i nie potrafił wykończyć roboty w starciu dziewiątym, mimo nieustającej przewagi. W końcówce przyjął nawet kilka desperackich kontr Sęka. Runda dziesiąta to prawdziwa bitwa, w której Sęk rzucił na szalę ambicję i trafiał ciosami z lewej ręki, bijąc się cios za cios. Nie mógł jednak przełamać natarcia rzucającego sierpami Augustynika, który z kolei nie zdołał zwyciężyć przed czasem. Po ostanim gongu sędziowie punktowali 97:92 i dwa razy 100:89 – wszyscy dla Pawła.

We wrześniu sędziowie orzekli szeroko dyskutowany remis, a walka weteranów była pełna emocji. Dziś w Gniewie doszło do rewanżu między Rafałem Jackiewiczem (51-28-3, 22 KO) i Bartłomiejem Grafką (23-38-4, 10 KO). Znów nie zabrakło ognia i pasji. Grafka próbował zacząć mocno pracując lewą ręką, ale Jackiewicz go wyprzedzał i lepiej chodził na nogach. Stosował wytrawne uniki i zejścia, trafiał w różnych płaszczyznach, a Ślązak szukał mocnych ciosów przede wszystkim na dół i trafił pod koniec rundy całą serią takich uderzeń. Grafka ruszył w drugiej rundzie do mocniejszego pressingu, jednak Jackiewicz spokojnie go przyjął i odpowiadał kąśliwymi sztychami. Pressing Grafki w końcu zaczął jednak robić swoje, Ślązak zamknął rywala na linach i lokował uderzenia na korpus. Pojedynek był bardzo wyrównany, przewaga rozmiaru i siły zawodnika Silesia Boxing miała znaczenie, ale mniejszy, lepszy technicznie Jackiewicz pokazywał klasę. Początek trzeciej odsłony to kilka sprytnych akcji Jackiewicza, który tylko na chwilę dał się zepchnąć na liny w pierwszej połowie rundy i utrzymywał walkę na środku ringu. Górował szybkością, natomiast ostatnia minuta początkowo należała do napierającego Grafki, ale Jackiewicz ładnie zaakcentował końcówkę celnym lewym sierpowym i prawym prostym. Bardziej utytułowany Rafał zbierał uderzenia równie walecznego i większego Bartka na aktywny blok i odpowiadał seriami krótkich ciosów na górę i na dół. W końcu Grafka zahaczył prawym sierpowym, a potem poprawił kilkoma kolejnymi. Jackiewicz poczuł te ciosy i schodził do narożnika mocno zmęczony. Podopieczny Irosława Butowicza znów huknął prawą ręką na początku piątej odsłony i poszedł za ciosem. Rozgorzała wojna, w której obaj dawali z siebie wszystko. Bardziej doświadczony Jackiewicz zdołał zepchnąć Grafkę do narożnika i tam kontrolował walkę, która wkrótce wróciła na środek ringu. Tam niespodziewanie Ślązak trafił serią, a Jackiewicz odpowiadał, ale chyba brakowało mu aktywności w tym starciu. Ostatnia runda była piekielnie ostra. Jackiewicz imponował precyzją i spokojem, a Grafka agresją i ambicją. Ostatecznie prawa ręka Grafki zaczęła ponownie dochodzić do głowy Jackiewicza, który poczuł te uderzenia i chyba przegrał ten odcinek pojedynku. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 59-55 i dwa razy 58-56 – wszyscy dla Grafki.

Brązowy medalista Młodzieżowych Mistrzostw Europy i mistrz Polski seniorów w wadze ciężkiej, rywalizujący na zawodowstwie w wadze cruiser Michał Soczyński (1-0) pokonał w zawodowym debiucie na gali w Gniewie jednogłośnie na punkty bardzo walecznego Piotra Rzymana (2-5, 2 KO). Soczyński ostro wszedł w walkę i rąbał lewymi sierpowymi w różnych płaszczyznach, nie zapominając też o lewym prostym i obronie. Rzyman trzymał się twardo i zaczął nawet odpowiadać, ale wyraźnie czuł ciosy młodego wilka. Mocny lewy prosty dochodził celu, a bomby na dół siały spustoszenie. Druga odsłona to atak Rzymana w pierwszych sekundach, szybko skontrowany lewym sierpowym. Skazywany na pożarcie pokazał jednak dużą odporność i serce, podejmując walkę cios za cios. Soczyński dość ciężko oddychał i bił zbyt siłowo, ale mocno przycisnął i trafiał rywala kolejnymi bombami. Zakrwawiony bokser grupy Silesia Boxing dawał z siebie wszystko, poszedł z debiutantem na wojnę. Obaj byli w trzecim starciu wyraźnie zmęczeni. Rzyman parł do przodu za podwójną gardę i miał swoje momenty, lecz celniej trafiał Soczyński, przede wszystkim lewą ręką. W końcu pod koniec rundy ulokował prawy prosty, a chwilę później podkręcił tempo i zepchnął Rzymana na liny. W ostatniej rundzie trwała szarża Soczyńskiego, brakowało mu jednak różnicowania siły uderzeń, kondycja też szwankowała. Rzyman nagle zerwał się do szalonego ataku i trafił lewym sierpowym w wymianie. Następnie sam przyjął potężny lewy sierp. Soczyński niespodziewanie stracił punkty za notoryczne wypluwanie ochraniacza. Niedługo później zabrzmiał ostatni gong. Sędziowie punktowali 39:35 i dwa razy 39:36, oczywiście dla Soczyńskiego.

Jeden z najciekawszych polskich amatorów ostatnich lat, mistrz Polski seniorów w wadze średniej z 2019 roku Ryszard Lewicki (1-0) udanie zadebiutował na zawodowym ringu na gali w Gniewie, pokonując jednogłośnie na punkty (trzy razy 40-36) Ślązaka Daniela Przewieślika (2-11-1, 2 KO). Lewicki od pierwszego gongu zaczął wywierać pressing za lewą ręką. Stosował sporo zwodów, ale był chyba jeszcze spięty. W końcu trafił lewym sierpowym w półdystansie i Przewieślik poczuł ten cios, podobnie jak kolejny lewy sierp równo z gongiem kończącym rundę. Ślązak nie dawał sobie zrobić krzywdy na początku drugiego starcia, pozostawał w nieustannym ruchu, zmieniał pozycję i Lewicki nie był w stanie czysto trafiać wieloma ciosami. Prawe zaczęły dochodzić celu, ale brakowało regularności, precyzji i luzu. W trzeciej rundzie Lewicki ładnie uderzył parę razy na dół i kończył kombinacje uderzeniami na górę. Pod koniec rundy zepchnął rywala całkowicie do obrony i ładował w niego ile fabryka dała, jednak Przewieślik trzymał się twardo, także w czwartej rundzie, kiedy zdołał nawet kilka razy skutecznie odpowiedzieć na szarże Lewickiego. ”Ryszard Lwie Serce” nie zdołał wygrać przed czasem, ale zebrał w debiucie cenne doświadczenie.

Rywalizujący w wadze super koguciej Abdulchaj Szarachmatow (2-0, 2 KO) szybko i sprawnie odprawił przed czasem Roberta Niedźwiedzkiego (0-3-1). Boksujący z odwrotnej pozycji mocny Uzbek od początku atakował precyzyjnymi ciosami prostymi z obu rąk na górę i na dół. Na chłodno robił swoją robotę i szybko zdobył całkowitą kontrolę nad starającym się pozostawać w ciągłym ruchu Polakiem. Niedźwiedzki nie mógł wiele zrobić, ale nie dawał sobie zrobić większej krzywdy. Do czasu. Druga runda była egzekucją, Szarachmatow agresywnie ruszył do przodu i po kilku akcjach Polak był liczony w narożniku po lewym prostym. Wkrótce poczuł też ciosy na tułów i był po raz drugi liczony po celnym trafieniu lewicą na górę. Trener Irosław Butowicz przerwał walkę, oszczędzając zdrowie swojego zawodnika.

Karol Długosz (1-0) rozpoczął zawodową karierę i współpracę ze stajnią Queensberry Polska od punktowej wygranej nad solidnym Pawlem Martyniukiem (4-6, 4 KO), który dał się poznać z dobrej strony już w walce z Sebastianem Ślusarczykiem. Mieszkający w Irlandii Północnej Polak przeważał od początku, choć ciężko było mu czysto trafić „śliskiego” przeciwnika. Zabrakło też trochę ciosów na korpus w pierwszej fazie pojedynku, a Martyniuk kilka razy skontrował ładnie bitym prawym podbródkiem. Kiedy jednak Karol już „przeczytał” rywala, przejął kontrolę nad pojedynkiem. Martyniuk nie dał sobie zrobić większej krzywdy i w dobrym stylu dotrwał do ostatniego gongu. A po czterech rundach na kartach sędziów wygrał Długosz – 39:37, 39:37 i 40:37.

Kamil Mroczkowski (1-0, 1 KO) udanie rozpoczął swoją przygodę z boksem zawodowym. Mający w swoim CV wygrane nad Danielem Dubois czy Peterem Kadiru pięściarz szybko odprawił Mateusza Rybarskiego (1-12). Były medalista Mistrzostw Europy Juniorów w wadze super ciężkiej ostro ruszył na przeciwnika, ten jednak dobrze uciekał na nogach, więc Kamil spuścił nogę z gazu i konsekwentnie podążał za przeciwnikiem. A gdy zapędził go na liny, podkręcał od razu tempo. Na początku drugiego starcia ciosów na korpus doprowadził do pierwszego nokdaunu. Po liczeniu do ośmiu Mroczkowski poprawił – tym razem na górę, i było po wszystkim.

źródło: bokser.org

KAMIL ŁASZCZYK W TARAPATACH ALE ZWYCIĘSKI NA GALI WE WROCŁAWIU

gala wroclaw 2020

W walce wieczoru gali MB Boxing Night 8 we Wrocławiu Kamil Łaszczyk (29-0, 10) pokonał Kevina Escaneza (8-3-1), choć przez moment zapachniało sensacją.

Początek wyraźnie dla miejscowego pięściarza z Wrocławia, który ustawiał sobie Francuza lewym prostym i konsekwentnie celował lewym hakiem pod prawy łokieć. W drugiej rundzie zaczął już wchodzić lewy sierpowy, co wzięło się oczywiście z wcześniejszych akcji po dole. Był też krótki sierp z prawej ręki i efektowne uniki. Trzecie starcie to koncert podopiecznego Piotra Wilczewskiego. Przez dwie minuty szachował rywala jabem. W końcu huknął prawym sierpowym. Pod Francuzem ugięły się nogi, ale ustał. Za moment chciał odpowiedzieć, jednak Kamil po przepuszczeniu skontrował krótkim prawym i przeciwnik znów był podłączony. Po przerwie Polak rozbijał Escanez lewą ręką, dodając do tego od czasu do czasu mocne uderzenie z prawej. Na półmetku zapachniało sensacją. Kamil dominował tak bardzo, że zlekceważył rywala. Opuścił ręce, chciał efektownie przepuszczać jego ciosy unikami, nadział się jednak na lewy sierpowym, który eksplodował na jego szczękę. Nokdaun! I to ciężki nokdaun. Na szczęście gdy sędzia doliczył do ośmiu, kilka sekund później zabrzmiał gong. „Szczurek” pozbierał się w przerwie i wygrał kolejne trzy minuty. Widać było za to, że Escanez uwierzył w siebie i polował na jedno, mocne uderzenie. A jako iż był dużo wolniejszy, starał się przyjąć cios na blok i wtedy oddać. Podrażniony Łaszczyk w siódmym starciu postanowił pójść na wojnę. I przez dwie minuty była to równa potyczka, dopiero w końcówce Polak zaakcentował swoją przewagę, szczególnie trafiając mocnym prawym sierpowym. Na początku ósmej rundy trafił lewym sierpem, rozcinając rywalowi prawą powiekę. Wydawało się, że w końcówce dziewiątej rundy Kamil zranił oponenta lewym hakiem na dół, lecz Francuz okazał się twardzielem i nie zamierzał kapitulować. W połowie ostatniej rundy Escanez znów trafił lewym sierpowym i uwierzył, że znów może coś zdziałać. Kamil jednak wszystko kontrolował i dowiózł wygraną do końca. Sędziowie punktowali na jego korzyść 99:91, 98:91 i 99:91.

Michał Leśniak (14-1-1, 4 KO) pokonał Hamzę Misaui (9-3) przez kontuzję prawej ręki w trzecim starciu. Już początek pokazał, że Marokańczyk nie będzie łatwym przeciwnikiem. Był szybki na nogach i trudny do złapania. „Szczupak” więc skoncentrował się na lewym prostym i ciosach na korpus. Pod koniec drugiej rundy Misaui trafił nieczysto i miał kłopoty z prawą dłonią. Po krótkiej konsultacji z lekarzem podjął jednak rękawicę. Trzecia runda się rozkręcała, ale gdy w jej połowie Misaui znów skrzywił się z bólu po zadanym ciosie, z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania. Tak więc Leśniak wygrał przez TKO.

W wadze ciężkiej Kamil Bodzioch (7-1, 2 KO) pokonał Jakuba Sosińskiego (3-2, 1 KO). Kuba zgodnie z przewidywaniami ruszył bardzo ostro. Przebijał prawym sierpowym gardę rywala. Pięściarz z Jeleniej Góry był lekko naruszony, ale przetrwał kryzys i od połowy rundy uruchomił nogi, zaczął stopować ataki przeciwnika lewym prostym i wrócił do gry. Oczywiście przegrał 9:10, lecz wydawało się, że najgorsze już za nim. Po przerwie wciąż był w odwrocie, unikał jednak obszernych sierpów, a sam kilka razy trafił hakiem na korpus. Robiło się ciekawie. Trzecie starcie zdominował Bodzioch. Jego ciosy na korpus odebrały rywalowi oddech. On to zauważył, podkręcił tempo i poza akcjami po dole trafił również ładnym prawym krzyżowym na górę. W czwartej odsłonie przewaga Kamila powiększyła się jeszcze bardziej. Przepuszczał obszerne sierpy Jakuba, kontrował, wydłużał serie i choć sam także był zmęczony, charakterem zajeżdżał Sosińskiego. Początek piątej rundy to znów ładne lewe haki Bodziocha w okolice wątroby. A one przecież najbardziej odbierają oddech. Był też długi lewy prosty, którym rozkrwawił nos oponenta. Ostro było w ostatnim starciu. Zaczął Bodzioch prawym krzyżowym na górę. Za moment Sosiński odpowiedział prawym sierpowym. Obaj poczuli te ciosy, lecz byli zbyt wyczerpani, by ponowić akcję. 50 sekund przed końcem Kuba zranił Kamila prawym sierpem na szczękę. Sędzia Łagosz niepotrzebnie przerywał walkę, gdy Bodzioch tracił ochraniacz na zęby. Wszak to nie boks olimpijski… Ostra końcówka dla Sosińskiego. Naprawdę fajna walka, lepsza niż większość z nas się spodziewała. A jak to wyglądało na kartach sędziów? 58:56, 59:56 i 58:56 – wszyscy na korzyść Bodziocha, który udanie wrócił do gry po przykrej porażce z Marcinem Siwym.

Po trzech kolejnych porażkach Kamil Młodziński (13-5-4, 6 KO) zanotował drugie kolejne zwycięstwo, odprawiając niepokonanego dotąd Zsolta Osadana (16-1-1, 11 KO). Na samym finiszu pierwszej rundy w wymianie w półdystansie Kamil trafił krótkim lewym sierpowym na brodę. Zraniony rywal natychmiast sklinczował, a za moment zabrzmiał gong. Po przerwie Polak od razu trafił bezpośrednim prawym krzyżowym. Wyprzedzał akcje Słowaka, a dobrą pracą nóg unikał zagrożenia. W trzeciej odsłonie Młodziński nieco się pogubił, w ringu zapanował chaos i walka się wyrównała. Po słabszym okresie „Camilo” strzelił na 40 sekund przed końcem piątego starcia lewym sierpowym. Osadan „zatańczył”, jednak Kamil zamiast z zimną krwią dobić zranioną ofiarę, rzucił się na nią, chcąc urwać głowę. A w ten sposób ciężko czysto poprawić. Słowak przetrwał więc kryzys i w ostatnich trzech minutach próbował odwrócić losy pojedynku. Ambicji nie można było im odmówić, ale ta ambicja momentami przeradzała się w chaos. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali wyjątkowo zgodnie – wszyscy 58:56 na korzyść Polaka.

W starciu dwóch niepokonanych zawodników wagi junior średniej Tomasz Nowicki (6-0, 2 KO) pokonał Mario Zabojnika (3-1, 2 KO). Tomek pod koniec pierwszej rundy trafił długim lewym krzyżowym. W drugiej kontrolował potyczkę prawym jabem, a lewą ręką szukał miejsca pod prawym łokciem przeciwnika. W trzeciej odsłonie nadal przeważał, dał się jednak kilka razy złapać niepotrzebnym ciosem. Potem tempo nieco spadło. Minutę przed końcem walki Nowicki wstrząsnął jeszcze Słowakiem lewym sierpowym. Sędziowie jednomyślnie wskazali na Polaka – 59:55 i dwukrotnie 60:54.

Wcześniej w kategorii cruiser Oskar Wierzejski (4-0) pokonał debiutującego Michała Łoniewskiego (0-1). W piątej rundzie Oskar posłał rywala na deski lewym sierpowym i wygrał na kartach sędziów 60:54 oraz dwukrotnie 60:53.

źródło: bokser.org

JEŻEWSKI WYGRYWA PO ROCZNEJ PRZERWIE. ZNAMY PÓŁFINALISTÓW TURNIEJU W CRUISER

klincz2020

W pojedynku wieczoru gali Rocky Boxing Night w Wielkim Klinczu Nikodem Jeżewski (19-0-1, 9 KO) udanie wrócił po prawie rocznej przerwie do walk w boksie zawodowym. Zawodnik wagi junior ciężkiej wypunktował Czecha Marka Prochazkę (9-3-1, 5 KO) i zdobył pas międzynarodowego mistrza Polski.

Zestawienie z gatunku takich, którego scenariusz jest znany już przed całym wydarzeniem – każdy oglądający starcia Nikodema raczej wiedział jak będzie ten pojedynek wyglądać. Jeżewski zrywał się do ataków, przeplatał wejścia do półdystansu z biciem krótkich kombinacji i kończeniem ciosami na korpus. Czeski rywal imponował solidną obroną, starał się ambitnie wywierać presję, ale był szybko spychany do defensywy przez Jeżewskiego. Podopieczny Rafała Kałużnego chwilami zbyt długo zwlekał z zadawaniem ciosów, co zdarzało mu się już także w swoich wcześniejszych występach. Trener Jeżewskiego zachęcał go do częstszych ataków i chciał, aby 29-letni Polak zaczynał akcje bijąc na dół, by ostatecznie zakończyć uderzeniami na górę. Ambitny Czech miał swoje małe momenty, tak jak np. w rundzie ósmej, ale nie udało mu się zmienić losów walki, był wyraźnie słabszy od Jeżewskiego, który miał zdecydowaną przewagę i nie dał sobie zrobić krzywdy. Podczas ostatnich odslon walki – co zauważył także komentujący razem z Krzysztofem Kosedowskim redaktor Andrzej Kostyra – Jeżewski miał widoczny problem z prawą ręką, w pewnym momencie przestał jej praktycznie używać. Zauważył to chyba sam Prochazka, który w ostatniej rundzie ruszył do ataku i chciał zepchnąć do defensywy Nikodema. Ostatecznie po dziesięciu jednostronnych rundach Jeżewski został ogłoszony zwycięzcą. Wszyscy trzej sędziowie (99-91, 99-91, 97-93) widzieli wygraną polskiego pięściarza.

„Cygan” Igor Jakubowski (2-0, 1 KO) nie dał żadnych szans Pawłowi Nowaczyńskiemu (0-1) i awansował do półfinału turnieju wagi junior ciężkiej. Srebrny medalista mistrzostw Europy, olimpijczyk z Rio kontra jego niedoświadczony przeciwnik. Nowaczyński imponował ambicją, ale jak słusznie zauważył komentujący całe wydarzenie Krzysztof Kosedowski – ambicja musi iść w parze z umiejętnościami, których Pawłowi niestety brakuje. Po walce Jakubowski przyznał, że zmiana planu, szukanie nowych rozwiązań, analiza poczynań rywala to wszystko konsekwencja rdzy, z jaką wychodził do ringu. Igor był bowiem na początku spięty, ale bardzo szybko zauważył ogromne luki w obronie Nowaczyńskiego. Po jednej z wymian rywal Jakubowskiego nie wrócił z prawą ręką blisko brody i nadział się na soczysty lewy sierpowy, który powalił go na deski. Walka została natychmiast zakończona, a w ringu pojawił się lekarz zawodów. Jakubowski jest wielkim faworytem turnieju wagi junior ciężkiej organizowanego przez Krystiana Każyszkę. Wicemistrz Europy dalej ma spory potencjał, musi jednak toczyć częściej pojedynki i zdecydowanie powinien mieć lepszych przeciwników. Dziś naprawdę przykro było patrzeć na młodego Nowaczyńskiego, który do ringu nie powinien wychodzić z tak solidnym pięściarzem.

O występie Kacpra Meyny (5-0, 2 KO) niewiele możemy napisać. Jego rywal z Węgier skradł show swoim żenującym występem. Polski pięściarz dopisał do swojego rekordu kolejne zwycięstwo i… na tym można byłoby zakończyć. Przeciwnikiem Meyny był 43-letni Zsoltan Csala (12-23, 10 KO) i gdy ujrzeliśmy go w ringu to przypomniały się stare, „dobre” czasy boksu zawodowego w Polsce sprzed 15 lat. Mimo tego, że Węgier ma pewne powiązania z Mike’em Tysonem (chodzi oczywiście o tatuaż na twarzy), dziś jednak nie sprostał Meynie i musiał uznać jego wyższość. Csala lądował kilkakrotnie na deskach i w drugiej rundzie wyraźnie nie chciał już kontynuować pojedynku. Trzeba jednak przyznać, że Meyna ma sportowe ambicje. Po walce w rozmowie z Arturem Łukaszewskim i Przemysławem Saletą w studiu Polsatu Sport młody bokser nie ukrywał, że chciałby mieć mocniejszych przeciwników, a jeśli nie jest to możliwe na galach w Polsce to Meyna ma chęć wyjeżdżać za granicę, by walczyć z lepszymi rywalami na nieznanym terenie. Jego celem jest toczenie 3-4 starć rocznie.

Kamil Sokołowski (10-19-2, 4 KO) to jeden z najbardziej cenionych journeymanów wagi ciężkiej w Europie. Śmiało można zaliczyć do do grona najlepszych polskich „ciężkich”, ale dziś debiutował na naszym ringu. Na rywala wybrano mu Patryka Kowolla (7-24, 5 KO), od początku faworyt był więc tylko jeden. „Sokół” rozpoczął spokojnie i konsekwentnie obijając tułów przeciwnika. W drugiej rundzie podkręcił już nieco tempo, lecz dalej szukał dołów. W trzeciej natomiast zaczął już bić haki na korpus na zmianę z sierpami na górę. Kowoll w czwartym starciu już ciężko oddychał, wszak cały czas boksował na wstecznym. Po przerwie podirytowany nieco Kamil nieco ostrzej zaatakował i na samym finiszu trafił prawym podbródkiem. Kowoll jednak przetrwał kolejne trzy minuty. Ale w połowie szóstej odsłony w końcu Sokołowski skruszył Patryka, posyłając go na deski prawym hakiem pod lewy łokieć. Minutę później prawy sierp, po nim znów prawy hak i drugi nokdaun. Dzieła zniszczenia „Sokół” dopełnił zaraz po przerwie. TKO

Wcześniej Hubert Benkowski (7-0-1, 1 KO) pokonał Patryka Litkiewicza (18-12, 11 KO) jednogłośną decyzją sędziów – trzy razy 60:54. Z kolei Adrian Szczypior (4-0, 2 KO) wygrał każdą z czterech rund (3x 40:36) z Adamem Grabcem (8-32, 1 KO).

Kewin Gruchała (7-0, 2 KO) reklamowany był jako ten najmłodszy zawodowiec. Z czasem dojrzał – fizycznie oraz boksersko, i dziś prezentuje coraz lepszy boks. Twardy Bartosz Głowacki (4-4, 3 KO) miał być poważnym testem przed ewentualnym starciem z Rafałem Jackiewiczem w przyszłym roku. Niektórzy zastanawiali się nawet, czy to nie zbyt odważny ruch, gdyż Bartek ostatnio boksował naprawdę dobrze, nawet jeśli przegrywał. Dziś jednak nie miał się czym przeciwstawić Kewinowi. Na moment tylko zagroził mu w trzeciej rundzie, gdy trafił mocnym lewym sierpowym. Gruchała był lepszy w dystansie i półdystansie, co znalazło odbicie na kartach sędziów – trzy razy 40:36.

Kajetan Kalinowski (1-0, 1 KO) pierwszym półfinalistą turnieju wagi junior ciężkiej, organizowanego przez Krystiana Każyszkę z nagrodą główną 50 tysięcy złotych. Ćwierćfinałowym rywalem Kajetana był inny debiutant, Alan Jachimowski (0-1). Obaj ostro ruszyli od pierwszego gongu do ataku, lecz już od połowy rundy zaczęła się uwidaczniać przewaga Kalinowskiego. Na dobrą sprawę Jachimowskiego uratował gong na przerwę, bo już w pierwszej rundzie był ranny. Na początku drugiej Kajetan wyczekał moment, dwa razy trafił akcją lewy-prawy w okolice ucha i było po wszystkim.

Wcześniej efektowny debiut zanotował Dominik Harwankowski (1-0, 1 KO), który już w dwunastej sekundzie skosił Adama Walasa (1-4, 1 KO) z nóg prawym sierpowym. Na tym koniec. Szybko, łatwo i efektownie.

źródło: bokser.org

PARZĘCZEWSKI I ŚLUSARCZYK NIESPODZIEWANIE POKONANI NA GALI W CZĘSTOCHOWIE!

tymex_czestochowa2020

W walce wieczoru gali boksu zawodowego TBN 13 w Częstochowie Sherzod Khusanov (22-1-1, 10 KO) potężnym lewym sierpowym odebrał Robertowi Parzęczewskiemu (25-2, 16 KO) szansę na 26. zwycięstwo w karierze. Cios idealnie w punkt, tak można by było określić lewy sierpowy jakim pod koniec 2. rundy poczęstował „Araba” Khusanov.

Na początku nic nie zwiastowało porażki Roberta, zwłaszcza w taki sposób. Robert dobrze wszedł w pojedynek. Balansował tułowiem, był dynamiczny i celnie trafiał pojedyńczymi ciosami. Do czasu feralnego uniku. „Arab” przepięknym unikiem rotacyjnym przepuścił potężny prawy sierpowy rywala. Natychmiast po uniku chciał odpowiedzieć rywalowi prawym hakiem. Niestety nad ręką przygotowaną do zadania ciosu Uzbek ulokował bardzo silny lewy sierp prosto w szczękę Parzęczewskiego. Częstochowianin próbował wstać, ale sędzia Gortat nie miał wyjścia, musiał przerwać walkę. Po walce „Arab” zdradził, że czuje się dobrze i pierwsze czego by teraz chciał to chwila odpoczynku i rewanż za tę dotkliwą porażkę.

Co-Main Event gali dostarczył kibicom ogromnych emocji. Po prawdziwej wojnie Paweł Czyżyk (6-1, 1 KO) zwyciężył na punkty z faworyzowanym Sebastianem Ślusarczykiem (8-1, 5 KO). Walka przebiegała według dewizy „cios za cios” od pierwszej do ostatniej sekundy, jednak to „Furia” z tej konfrontacji wyszedł zwycięsko sprawiając nie lada niespodziankę. Sebastan Ślusarczyk na początku chciał prowadzić walkę metodą podjazdową. Starał się doskakiwać do rywala, ostrzelać go kombinacją ciosów, po czym uciec. Paweł Czyżyk początkowo nawet na to pozwalał, jednak w miarę upływu czasu jego wewnętrzna „Furia” wzięła górę i z walki bokserskiej zrobiła nam się prawdziwa wojna. Kilka mocniejszych ciosów ze strony Ślusarczyka wystarczyło, aby Czyżyk, zamiast czekać na kolejny atak swojego rywala zaczął sam na niego nacierać, wtedy też „SebSlu” częściej ulegał pokusie wchodzenia w niebezpieczne wymiany. Czyżyk natomiast gdy wiedział, że zrobił wystarczająco, aby wygrać rundę, oszczędzał ciosy, a tym samym tlen co okazało się doskonałą taktyką.

W poprzedzającym tę walkę pojedynku pań Laura Grzyb (4-0, 3 KO) pokonała pewnie na punkty Monicę Gentili (6-12, 1 KO)

Michał Leśniak (13-1-1, 3 KO) pewnie wypunktował Czecha Miroslava Serbana (12-5, 6 KO), od początku walki konsekwentnie realizując swój plan taktyczny. Niemal każdy atak Polaka kończył się sierpem (lub kilkoma) na korpus, a ciosy te z reguły dosięgały celu.
Serban w czasie tych 8 rund zdecydował się na kilka zrywów, jednak czujny „Szczupak” nie nabrał się na żadną sztuczkę swojego przeciwnika i cała walka przebiegła w niemal 100% pod jego dyktando. Nie licząc wyżej wymienionych pojedynczych akcji Czecha raczej unikał on walki, co poskutkowało dosyć oczywistym jednogłośnym zwycięstwem podopiecznego trenera Piotra Wilczewskiego.

‚W Częstochowie upadłem i w Częstochowie się podniosę’ – Tymi słowami podczas jednej z zapowiedzi przed walką Łukasz Wierzbicki (19-1, 7 KO) zwrócił się do widzów i słowa dotrzymał. Wierzbicki, który ostatnią walkę stoczył w październiku 2019 (porażka przed czasem z Louisem Greene) nie dał żadnych szans Octavianowi Grattiemu (5-8, 3 KO). „Pretty Boy” od pierwszej rundy zaczął boksować w sposób, który Mołdawianinowi bardzo nie odpowiadał. Szybka praca na nogach, balans ciałem, szybkie ciosy i natychmiastowy odskok spowodowały, że Gratti nie mógł znaleźć na „Pretty Boya” żadnej recepty. Reprezentantowi Mołdawii natomiast i tak należy się szacunek, mimo ewidentnej przewagi Wierzbickiego wciąż szukał swojej szansy i mimo, że nie miał możliwości rozkręcić się w takim stopniu jak miało to miejsce w walkach z Leśniakiem czy Żeromińskim to nie ustawał w próbach ataku i ustrzelenia zawodnika Tymexu, którymś z ciosów.

Kamil Kuździeń (3-0, 0 KO) i Kacper Salabura (2-1, 0 KO) zdecydowanie rozgrzali publiczność na miejscu i widzów przed telewizorami. To było uosobienie tego, co kibice w boksie kochają najbardziej. Ogromna liczba ciosów, potężne wymiany i wojna charakterów, z których żaden ani myśli o jakimkolwiek oszczędzaniu sił. Początkowo bardziej aktywny był Kamil Kuździeń, który zasypywał schowanego za podwójną gardą rywala kapitalnymi kombinacjami wymierzonymi zarówno w głowę, jak i korpus. Salabura nie pozostawał jednak długo w defensywie. Gdy tylko Kuździeń pokazywał oznaki zmęczenia Salabura przystępował do kontrataku. Po chwili spędzonej za szczelnym blokiem strzelał potężnymi sierpowymi. Końcówka niemal każdej rundy wyglądała tak jakby była to ostatnia runda walki o duże trofeum. Panowie bezkompromisowo ruszali na siebie nie szczędząc sobie ciosów bitych z największą mocą defensywę odkładając na drugi plan. Finalnie jednak to presja i częstotliwość ciosów Kuździenia okazała się dla sędziów ważniejsza niż boks z kontry Salabury i to właśnie on pozostaje pięściarzem niepokonanym dopisując 3. zwycięstwo do zawodowego rekordu.

W drugim pojedynku głównej karty walk Krzysztof Twardowski (9-2, 6 KO) po 8 rundach wypunktował Piotra Podłuckiego (6-5, 2 KO). Początkowo to Podłucki zdawał się mieć w ringu większą kontrolę. Bez żadnej obawy przed ciosami rywala parł do przodu i starał się naruszyć go pojedynczym mocnym uderzeniem. To nawet udało się w drugiej rundzie po lewym sierpowym kiedy to Twardowski zmuszony był do klinczu pod linami ringu. Dalsze odsłony pojedynku to już widowisko bez większych emocji. Podłucki atakował zdecydowanie rzadziej, co dawało okazję Twardowskiemu do rozkręcenia się. „Twardy” jednak nie podejmował ryzyka i nie decydował się na otwartą wojnę ze swoim rywalem. Konsekwentnie trzymał dystans kąsając głównie lewym prostym.

W pierwszym pojedynku TBN 13 Aleksander Jasiewicz po twardej walce pokonał na punkty Denisa Mądrego.

źródło: bokser.org.

MASTERNAK WYPUNKTOWAŁ MABIKĘ W TARNOWIE. PIERWSZA CZASÓWKA KIWIORA

galatarnów2020

W swoim debiucie pod skrzydłami nowego promotora Mateusz Masternak (42-5, 28 KO) pewnie wypunktował w walce wieczoru gali boksu zawodowego w Tarnowie Taylora Mabikę (19-6-2, 10 KO).

Pojedynek był pod kontrolą „Mastera”, choć rywal z bloku cały czas był groźny. A gdy dał się czymś złapać, wyciągał wnioski i na taką samą akcję już nie dawał się trafiać następnym razem. Mateusz zaczął dobrze lewym prostym, a w drugiej rundzie zrobił wrażenie na Mabice mocnym hakiem na korpus. W połowie potyczki zaczął wydłużać kombinacja do trzech-czterech ciosów i zyskiwać coraz wyraźniejszą przewagę. Pod koniec bił konsekwentnie akcją lewy-prawy, a wszystko kończył lewym podbródkiem. Trafiał często, jednak nie zdołał złamać bardzo twardego przeciwnika. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść wrocławianina 99:91 i dwukrotnie 100:90.

Damian Kiwior (8-1-1, 1 KO) szybko i efektownie odprawił Rubena Rodrigueza (9-5-1, 4 KO). Wszystko skończyło się już w pierwszej rundzie. Miejscowy bohater liczył, że po raz pierwszy zaboksuje na dystansie ośmiu starć, tymczasem skończyło się na pierwszej „czasówce” w karierze. Wszystko rozpoczęła akcja prawy na prawy, po której Hiszpan poleciał na matę ringu. To był w zasadzie początek jego końca. Dzielnie wstawała, ale był ranny i po dwóch kolejnych nokdaunach potyczka została zatrzymana.

Łukasz Różański (13-0, 12 KO) szybko rozpracował przestraszonego Ozcana Cetinkayę (31-21-2, 23 KO). Jeśli ktoś nie oglądał walki, mógłby pomyśleć, że to była rzeź – pięć nokdaunów w pierwszej rundzie i trzy kolejne w drugiej, zanim Leszek Jankowiak zlitował się nad Cetinkayą i… kibicami.

Wiadomo było, że faworyt jest jeden, ale Adam Balski (15-0, 9 KO) potrzebował tak efektownego zwycięstwa po słabszej postawie w poprzednim starcie. Udało się – Jarosław Prusak (9-5, 9 KO) poległ już w pierwszej rundzie. Podopieczny Fiodora Łapina od razu ruszył jak po swoje, szukając mocnych uderzeń w półdystansie. W pewnym momencie trafił w wymianie krótkim prawym sierpowym, posyłając przeciwnika na deski. Po liczeniu do ośmiu Balski doskoczył do zranionej ofiary i tym razem prawym podbródkiem wywrócił Prusaka po raz drugi. Sędzia nie puścił już walki, ogłaszając TKO.

Wcześniej młodszy z braci – Maciej Kiwior (2-0), wypunktował 40:36 i dwukrotnie 39:37 Jakuba Laskowskiego (4-1-1, 2 KO).

Wiedzieliśmy już wcześniej, że Rafał Wołczecki (1-0, 1 KO) bije bardzo mocno, szczególnie lewym sierpowym na górę. I wszystko to potwierdził przed momentem, efektownie debiutując w gronie zawodowców. Wszystko trwało zaledwie 48 sekund. Naprzeciw aktualnego mistrza Polski w gronie młodzieżowców i wicemistrza Polski seniorów wagi średniej stanął Jakub Nasiłowski. Pierwsze sekundy rozpoznawcze, aż w końcu Rafał odpalił firmowy lewy sierp… Rywal był w ciężkim nokdaunie, lecz poderwał się na osiem. Ale po następnych ciosach z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania.

Wcześniej Filip Pham Hong (2-0, 2 KO) dwoma prawymi sierpami rozmontował – równie szybko, a nawet szybciej (39 sekund), Kamila Szydłowskiego (0-1).

źródło: bokser.org

EFEKTOWNY POWRÓT SULĘCKIEGO I SZYBKA „ROBOTA” TRYCA NA GALI W SUWAŁKACH

wielki_boks_suwalki_s

Efektownie wypadł powrót po ponad rocznej przerwie Macieja Sulęckiego (29-2, 11 KO). Jedyne czego wczoraj zabrakło w walce wieczoru gali boksu zawodowego KnockOut Boxing Night 12 w Suwałkach, to nokautu na twardym Saszy Jengojanie (44-8-1, 26 KO).

Pierwsze dwie rundy jeszcze optycznie równe, choć „Striczu” kontrolował sytuację. W trzeciej zachwiał przeciwnikiem lewym sierpowym. Od tego momentu dominował bezapelacyjnie. Punktował fajnie bitym lewym prostym, wchodził w tempo prawym krzyżowym na górę, a gdy rywal chciał schować się za podwójną gardą, polował hakami na korpus. Od szóstej rundy coraz częściej prawa ręka lądowała na głowie Jengojana. Ten o dziwo, choć kilka razy był w tarapatach, wszystko wytrzymywał. Ale gdy próbował czymś odpowiedzieć, natychmiast nadziewał się na kontrę. W dziewiątym starciu po akcji lewy-prawy ugięły się pod nim nogi, lecz i tym razem pokazał determinację oraz zaciętość. Walczył już tylko o przetrwanie. W ostatnich trzech minutach Maciek podkręcił jeszcze tempo, ale nie zdołał przełamać twardego oponenta. Po ostatnim gongu werdykt mógł być tylko jeden. Wszyscy sędziowie wskazali na Polaka w stosunku 100:90.

To miał być korespondencyjny pojedynek z Robertem Parzęczewskim. I choć takie porównania nie mają większego sensu, Mateusz Tryc (10-0, 6 KO) wypadł na tle niedawnego rywala „Araba” bardzo dobrze. Naprzeciw dwukrotnego ćwierćfinalisty Mistrzostw Europy w boksie olimpijskim stanął Sladan Janjanin (27-7, 21 KO). Ale była to kreacja jednego aktora. Tryc w niespełna dwie rundy kilka razy przewrócił rywala – na zmianę hakami na korpus i podbródkami. Tak więc niecałe sześć minut starczyły Mateuszowi na dokończenie dzieła zniszczenia. Pora na poważniejsze testy!

Przemysław Zyśk (14-0, 4 KO) i Tomi Silvennoinen (9-2, 5 KO) dali naprawdę twardą i fajną walkę. Ostatecznie sędziowie wskazali na naszego rodaka. Początek obiecujący. Przemek dwukrotnie sięgnął przeciwnika długim prawym, Fin jednak jeszcze przed końcem pierwszej rundy odpowiedział dwoma lewymi sierpowymi. A w drugiej rundzie starał się narzucić pressing i przedostać do półdystansu. – Środek ringu – krzyczał z narożnika trener Fiodor Łapin. Ale walka była równa i twarda. W połowie czwartej odsłonie obaj trafili w tym samym momencie – Przemek prawym krzyżowym, rywal lewym sierpem. Bardziej poukładany był Zyśk, natomiast rzadziej trafiający Silvennoinen bił chyba mocniej, bo optycznie to jego ciosy robiły większe wrażenie na drugiej stronie. Na półmetku spadło nieco tempo, na czym zyskał po prostu lepiej wyszkolony Zyśk. W szóstej rundzie znów zaczął sięgać długim prawym głowy Fina, choć nie ustrzegł się jednego mocnego prawego sierpa. Po dobrym siódmym starcia Przemka, na początku ósmego Fin znów trafił mocnym sierpowym, tylko tym razem z lewej ręki. Końcówka jak cała walka – zażarta i optycznie równa. Sędziowie punktowali dwukrotnie 77:75 i 78:74 – wszyscy na korzyść Polaka.

Kamil Bednarek (5-0, 3 KO) dał kolejną dobrą walkę. Tym razem odprawił przed czasem Wilmera Gonzaleza (20-18-1, 13 KO). Kamil już na samym początku trafił w zwarciu krótkim lewym podbródkiem. Po dwóch minutach przepuścił prawy rywala i skontrował lewym sierpowym, posyłając go na deski. Ale nie śpieszył się i konsekwentnie boksował swoje. Po przerwie podopieczny Piotra Wilczewskiego szukał korpusu, wywierał pressing, a jednocześnie przepuszczał wszystkie zamachowe bomby doświadczonego przeciwnika. W trzecim starciu Kamil wciągnął oponenta na kontrę krótkim prawym. Pod Gonzalezem ugięły się nogi, lecz obyło się bez liczenia. Ale co się odwlecze… W czwartej rundzie Bednarek akcją prawy-lewy sierp dokończył dzieła zniszczenia.

Pozostałe walki:
Ismaił Kagermanow (1-0, 1 KO) – Łukasz Rudnik (0-2) TKO 1
Denis Krotiuk (4-0, 3 KO) – Lukas Ulys (0-2) TKO 1

źródło: bokser.org

PAWEŁ STĘPIEŃ WYPUNKTOWAŁ MARKA MATYJĘ. UDANY POWRÓT BALSKIEGO W AUGUSTOWIE

augustow_gala

Wydarzeniem wieczoru gali organizowanej przez grupę Knockout Promotions w Augustowie było rewanżowe starcie pomiędzy Markiem Matyją i Pawłem Stępniem. Faworytem tak jak przed ich pierwszym pojedynkiem był ten drugi, kibice mieli jednak nadzieję, że będzie zdecydowanie więcej emocji niż przed rokiem w Rzeszowie.

Pojedynek rozpoczął się tak jak każdy się spodziewał. Stępień ostrożny, walczył na dystans, czekał na odpowiedni moment, by skontrować rywala. Paweł wydłużał lewą rękę i szukał ciosów na dół, tak aby ręce rywala z rundy na rundy zaczynały wędrować bardziej w dół, za to Matyja starał się skracać dystans, próbował napierać na przeciwnika. Stępień zmieniał pozycje, walczył nieszablonowo, czym pokazywał, że nie jest go tak łatwo trafić. Swoją przewagę Stępień świetnie zaznaczył w rundzie drugiej – wpadało w niej z jego strony dużo lewych i prawych prostych. Trener Fiodor Łapin namawiał Matyję do wzmożonego działania, gdy ten znajdował się w półdystansie oraz przy linach ze Stępniem. W trzeciej odsłonie Matyja był już dużo bardziej odważniejszy, uruchomił swój pressing, szukał miejsca dla swojego prawego sierpowego. Największe szanse Matyja upatrywał właśnie będąc w półdystansie i w narożnikach, przy linach. Dla Stępnia kluczem była walka na dystans, szybkie zejścia z linii ciosu, uniki i obijanie dołów, zaskakiwanie Marka. Przegląd sytuacji Stępnia dawał się jednak Matyi we znaki. Pięściarz ze Szczecina w kilku aspektach wyciągnął wnioski z pierwszej walki, choć momentami widoczny był u niego brak agresji, której zabrakło w lipcu rok temu. W ostatniej rundzie Matyja starał się odrabiać straty, Stępień miał już wtedy walkę pod kontrolą. Mimo tego Marek urwał Pawłowi kilka rund. Ostatecznie po dziesięciu miłych dla oka rundach dwaj sędziowie wypunktowali 97-93 na korzyść Stępnia, za to jednemu z sędziów (prawdopodobnie z problemami ze wzrokiem) wyszedł wynik 98-93 dla Marka Matyi, co jest absolutną kompromitacją.

Nikt się raczej nie spodziewał cudów ze strony Adama Balskiego (14-0, 8 KO), który w Augustowie wrócił po 18 miesiącach rozbratu z ringami zawodowymi. Andrzej Wasilewski dogadał się kilka dni temu z Mariuszem Grabowskim i Balski spotkał się w walce na dystansie sześciu rund z Mateuszem Kubiszynem (3-4, 2 KO). Zwycięstwo na punkty, rdza u Balskiego jednak jest, a pojedynek bardzo wyrównany. Zardzewiały Balski walczył na samym początku bardzo spokojnie i zachowawczo. Wprawdzie wykorzystywał błędy rywala i zadał kilka soczystych sierpowych, ale nie szedł tak prężnie do przodu. Kubiszyn miał problem z pracą nóg, które przy atakach zostawały i przez to nie mógł odpowiednio skrócić dystansu. Gdy już tego próbował, inkasował od Balskiego m.in. krótkie lewe sierpowe. Ciekawiej zrobiło się w drugiej połowie walki. Pod koniec czwartej rundy Balski wdał się w bijatykę z Kubiszinem, ten próbował wykorzystać dłuższą chwilę walki w półdystansie, ale nie zdążył zadać więcej ciosów, bo wybrzmiał gong kończący odsłonę. Kubiszynowi nie brakowało jednak ambicji i szczególnie w końcowych rundach starał się zaskakiwać Balskiego, próbował skracać dystans, narzucać swoje tempo. Tak też było w rundzie szóstej, gdzie Kubiszyn nie czekał na ruch ze strony podopiecznego Fiodora Łapina tylko parł do przodu, by wymieniać uderzenia. Ostatnie odsłony starcia były pod dyktando Kubiszyna. Werdykt sędziów był jednomyślny: wszyscy trzej wypunktowali 58-56 na korzyść Adama Balskiego. Trzeba uczciwie przyznać, że nie był to dobry występ Adama, ale zważając na wszystkie perturbacje związane z jego osobą w ostatnich miesiącach można go w pewnym stopniu usprawiedliwić. Duży szacunek dla Mateusza Kubiszyna, który sprawił Balskiemu wiele problemów i dla wielu kibiców to właśnie on wygrał ten pojedynek.

W oczach Kamila Bednarka podczas oficjalnego ważenia przed galą w Augustowie widać było ogień. Jego rywal, Bartłomiej Grafka, walczył jednak w swojej karierze z wieloma świetnymi pięściarzami i przestraszyć się na pewno nie przestraszył. To była bardzo dobra walka i ostatecznie koncert Bednarka. Spodziewano się grzmotów, zaczęło się jednak od szachów. Bednarek przyznał po walce, że wiedział, że boksersko i technicznie jest lepszym pięściarzem od Grafki i chciał to w tym aspekcie skrzętnie wykorzystywać w ringu. Było wiadomym, że każde spięcie daje pewne szanse zawodnikowi Silesii Boxing. Podopieczny Piotra Wilczewskiego świetnie punktował Grafkę, czuł dystans, znakomicie go skracał i unikał ciosów rywala. W pewnym momencie poczuł krew i mocniej zaatakował Grafkę, u którego pojawiła kontuzja łuków brwiowych. Wtedy też do gry starał się wkraczać doświadczony zawodnik Irosława Butowicza i gdy tylko Bednarek próbował urwać mu głowę w półdystansie to Grafka szukał kontrataków – głównie obszernych prawych i lewych sierpowych. Z marnym skutkiem. Ostatecznie pojedynek został przerwany przez sędziego po reakcji lekarza.

Kolejne zwycięstwo do zawodowego rekordu dopisał Przemysław Zyśk (13-0, 4 KO), który po sześciu rundach pokonał na punkty Ivansa Levickisa (31-35, 19 KO). Jak to w walkach Zyśka bywa – mocne tempo, ciosy na dół, momenty nieuwagi, luki w obronie. Szału nie było, aktywność podtrzymana. Trzynaste zwycięstwo Zyśka na zawodowstwie nie porwało kibiców, ale nie było to złe starcie. Pięściarz Knockout Promotions bił dużo ciosów na dół, próbował kończyć uderzeniami na górę – najczęściej były to podbródki. Gubił się jednak wtedy, gdy kończył swoje akcje i nie wracał z rękami do góry, szczególnie w półdystansie. Łotewski rywal nie był mu dłużny i zadawał swoje uderzenia. Wygrana Zyśka zasłużona, choć trzeba sobie zadać pytanie: czy w jego boksie widać jakikolwiek progres? Trudno stwierdzić.

Najlepszy pojedynek w zawodowej karierze stoczył Damian Kiwior (7-1-1), a efektownie w gronie profesjonalistów zadebiutował Maciej Kiwior (1-0). Damian zaczął bardzo dobrze. Z daleka punktował Octaviana Gratiego (5-7-1, 3 KO) swoim jabem, a gdy skrócił dystans polował hakami i sierpami. Na początku drugiej rundy rywal odgryzł się podbródkiem, ale w rewanżu Kiwior dwukrotnie wstrząsnął nim lewym sierpowym. W trzecim starciu obraz potyczki wyrównał się. W drugiej połowie czwartej odsłony Polak znów doszedł do głosu, sięgając twardego przeciwnika długim prawym krzyżowym. Piąta runda popisowa dla Kiwiora, który trzy razy zachwiał Gratiim swoim lewym sierpowym. W końcówce dodał jeszcze bombę z prawej ręki. Ostatnie trzy minuty w spokojniejszym tempie, lecz wciąż pod dyktando Damiana. Sędziowie punktowali 58:56, 58:56 i 60:54 – wszyscy na korzyść Damiana. Maciek Kiwior już w pierwszej wymianie krótkim prawym sierpowym przewrócił Marcina Ficnera (2-27-4), ale ten minutę później swoim prawym zachwiał Kiwiorem. Zanim zabrzmiał gong na przerwę, Maciek po raz drugi posłał na deski oponenta, tym razem kombinacją lewy podbródek-prawy sierp. Druga i trzecia runda już nieco spokojniejsza, choć pod całkowitą kontrolą młodszego z braci. W ostatniej minucie walki Kiwior spuchł i na samym finiszu zrobiło się gorąco. Ale punktacja mogła być tylko jedna – 3x 40:34.

Denis Krotiuk (3-0, 2 KO) sprawił Sylwestrowi Bidzińskiemu lanie w jego zawodowym debiucie. Na początku drugiej rundy posłał go na deski lewym sierpowym, a po liczeniu kolejnymi ciosami rozciął powiekę i na wniosek lekarza potyczka została zastopowana.

źródło: bokser.org

WRZESIŃSKI POKONUJE GAMEZA W PIONKACH. SZYBKI TRIUMF SIWEGO NAD BODZIOCHEM

wrzesinski_pionki

Damian Wrzesiński (20-1-2, 6 KO) w efektowny sposób pokonał przed czasem Otto Gameza (19-3, 14 KO) w walce wieczoru gali boksu zawodowego w Pionkach. Polak potwierdził, że jest numerem jeden polskiej wagi lekkiej i może myśleć o pasach europejskich.

Wrzesiński od początku ustawiał sobie walkę lewym prostym i szybko zaczął dokładać do niego prawy. Timing i praca nóg funkcjonowały prawidłowo, a Gamez był w ringu zagubiony. Zmienił jednak kąt uderzeń lewą ręką i sam trafił kilka razy na zakończenie rundy. W drugim starciu Wrzesiński zaczął od rozsądnej presji, ale Gamez tym razem miał więcej pomysłów i nagle wystrzelił długim prawym po podwójnym lewym. Wrzesiński poczuł ten cios, zdołał jednak natychmiast odpowiedzieć. Wenezuelczyk poczuł się mimo to pewniej i rzucał niebezpieczne sierpowe z lewej ręki i prawe podbródkowe. Polak mocno zaatakował od początku trzeciej odsłony, nie dawał Gamezowi miejsca i Wenezuelczyk był trafiany ciosami prostymi z obu rąk. Wciąż jednak pozostawał w grze i próbował zmieścić ciosy kontrujące. Wrzesiński złapał go w końcu bombą na odchyleniu i zranił, a na pół minuty przed końcem rundy przymierzył dwoma prawymi. Na początku czwartej rundy było po walce. Celny i mocny prawy sierpowy posłał Gameza na deski i Wenezuelczyk nie zdołał kontynuować pojedynku.

Walka wagi ciężkiej wymyślona na Twitterze – Marcin Siwy (21-0, 9 KO) kontra Kamil Bodzioch (6-1, 2 KO) – zakończyła się demolką w wykonaniu Siwego, który szybko rozprawił się z rywalem. Obaj zaczęli walkę mocnymi ciosami na dół. Jedno z takich uderzeń Siwego wywarło na Bodziochu wrażenie, a chwilę później kolejny lewy pod prawy łokieć zranił Bodziocha, który padł na matę ringu. Zdołał wstać, ale Siwy zasypał go ciosami przy linach i sędzia przerwał pojedynek. A więc duże emocje i nokaut, choć trochę szkoda, że trwało to tak krótko.

Bracia Gibadło: Maksymilian (4-0) i Stanisław (4-0) wygrali swoje pojedynki na gali w Pionkach. Maks łatwo pokonał Denisa Mądrego (5-4, 1 KO), a Staszek miał bardzo trudną przeprawę z Tomaszem Gromadzkim (10-4-1, 3 KO).

Urodzony w Grecji Stanisław Gibadło wyszedł do ringu w greckim stylu – przy klimatycznym soundtracku i owinięty flagą – a jak było w ringu? Tomasz Gromadzki jak zawsze ruszył od razu do przodu, ale został kilka razy skontrowany. Zdołał jednak dojść wkrótce do głosu i Gibadło musiał się sprężyć, by odpowiedzieć ciosami na korpus. W drugiej rundzie rozgorzała ostra walka, w której Gromadzki zaczynał akcje od uderzeń na dół i kończył na górę. Gibadło tańczył, ale sporo przyjmował i stracił kontrolę na pojedynkiem. Pod koniec rundy zdołał ją w jakimś stopniu odzyskać, lecz walka była bardzo wyrównana. Trzecią odsłonę dobrze zaczął Gibadło, który stopniowo okiełznywał Gromadzkiego, łapał rytm i nieźle pracował ciosami na korpus, choć wciąż przyjmował niepotrzebne uderzenia. Gromadzki był zmęczony, ale sporo trafiał i na półmetku  wynik stanowił sprawę otwartą. I mimo że Staszek w czwartym starciu wciąż boksował elegancko, to wręcz w banalny sposób dawał się trafiać po swoich akcjach sierpami z obu rąk. Brakowało refleksu w obronie, a ”Zadyma” czekał po prostu na błędy Gibadły, który dopiero piątą rundę mógł z czystym sumieniem uznać za dość udaną, choć w końcówce Gromadzki znów sięgnął lewym Stanisława. Ostatnia runda również była ciekawa i po ostatnim gongu nikt nie mógł się czuć pewnie. Sędziowie punktowali niejednogłośnie na korzyść Staszka (56-58 i dwa razy 58-56).

Maksymilian Gibadło od początku kontrolował pojedynek i już w pierwszej rundzie dwukrotnie zranił Denisa Mądrego, choć boksował nieco chaotycznie. W drugiej odsłonie był już bardziej precyzyjny i lokował niesygnalizowane uderzenia, m.in. lewe proste, haki i sierpowe.  Nieźle kontrolował dystans i spokojnie robił swoje. Zmieniał pozycje, uderzał w różnych płaszczyznach, schodził z linii ciosów rywala, deklasował go we wszystkich elementach, stopniowo sie rozluźniał. Trochę brakowało w tym wszystkim mocy i dynamiki, ale boks Maksa oglądało się całkiem przyjemnie. Do końca walki trwał mocniejszy sparing, jakim w zasadzie była ta walka dla Gibadły. Mądry miał nawet swoje momenty, chociaż nie mógł poważnie zagrozić Maksowi. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali oczywiście jednogłośnie dla Maksymiliana (58-56 i dwa razy 60-54).

Walki kobiet na gali w Pionkach nie rozczarowały. Sasza Sidorenko (9-0, 1 KO) pokazała kawał konkretnego, technicznego i ofensywnego boksu i pokonała charakterną, doświadczoną w zawodowych bojach Karinę Kopińską (13-34-4, 3 KO), która również pokazała się z dobrej strony. Natomiast Laura Grzyb (3-0, 3 KO) w walce z Bojaną Libiszewską (7-40, 1 KO) dała kibicom efektowny spektakl w swoim stylu.

Sidorenko zaprezentowała klasyczną, „wschodnią” szkołę boksu w bardziej agresywnym niż zazwyczaj widzimy z jej strony wydaniu. Kontrolowała pojedynek seriami ciosów prostych i elegancką pracą nóg, obchodząc Kopińską, gdy było trzeba i świetnie pracując lewą ręką. Dochodziły do tego ciosy sierpowe w różnych płaszczyznach, kibice mogli zobaczyć naprawdę imponujący arsenał umiejętności. Kopińska dzielnie próbowała stawiać opór i co jakiś czas odgryzała się swoimi akcjami, nie mogła jednak zagrozić Saszy. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 79-73 i dwa razy 80-72.

Laura Grzyb od początku czarowała ringowym tańcem i mocnymi kontrami w walce z zaprawioną w bojach Bojaną, która miała swoje momenty, ale ostatecznie – po ostrym zrywie Laury w trzeciej rundzie – lewy łuk brwiowy Libiszewskiej był już tak mocno rozbity, że sędzia przerwał pojedynek i ogłoszono wygraną Grzyb przez TKO.

Otwierająca galę grupy Tymex Boxing Promotion w Pionkach walka Kamila Kuździenia (2-0) z Dmytro Żukowem (0-1) była dobrą i treściwą zakąską, kawałkiem ciekawego boksu w wadze junior średniej. Ostatecznie górą był Polak, ale Ukrainiec postawił mocny opór. W drugim starciu gali Aleksander Strecki (11-1-2, 5 KO) pokonał Tarasa Gołowaszczenkę (3-3, 3 KO), który przegrał przez dyskwalifikację.

Kamil Kuździeń vs Dmytro Żukow. Obaj zaczęli w dobrym tempie, Żukow kilka razy zaskoczył Kuździenia lewymi prostymi po zmianie pozycji, a Kuździeń trafiał ciosami na korpus, które wkrótce zaczął też lokować Ukrainiec. Szybkość Żukowa sprawiała Kuździeniowi kłopoty. W drugiej rundzie Polak kontynuował ostrzeliwanie korpusu, Żukow szukał miejsca na lewy sierpowy na wątrobę i ciosy podbródkowe. W końcu Kuździeń przyparł rywala do lin, Ukrainiec wyraźnie odczuwał już bomby na dół, a pod koniec rundy Polak huknął jeszcze ładnym, celnym prawym nad lewą ręką. W trzeciej rundzie Żukow zaczął elegancko kontrować z obu rąk, ale Kuździeń nie przestawał atakować. Obaj byli już konkretnie zmęczeni i choć utrzymywało się żwawe tempo, temperatura w hali robiła swoje. Żukow zranił Kuździenia uderzeniem na dół, jednak Polak zdołał zamaskować problem i zakończył rundę atakiem. Czwarte, ostatnie starcie również było ciekawe, Żukow ulokował kilka podbródkowych, a Kuździeń pozostawał agresywny i zacięcie torował sobie drogę w ofensywie, kończąc akcje m.in. prawymi sierpowymi. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednogłośnie (40-36 i dwa razy 39-37), przyznając zwycięstwo Polakowi.

Aleksander Strecki vs Taras Gołowaszczenko. Boksujący z odwrotnej pozycji, bardzo utytułowany na ringach olimpijskich Strecki zaczął spokojnie i starał się kontrolować walkę lewym prostym na korpus i niebezpiecznymi zrywami. Gołowaszczenko kilka razy wpadł w pułapki zastawione przez starego lisa, choć sam też miał kilka dobrych momentów. W drugiej rundzie po przypadkowym zderzeniu głowami nad lewym okiem Gołowaszczenki pojawiło się poważne rozcięcie, również Stecki ucierpiał, ale chwilę później zaczął mocno trafiać prawym sierpowym. Sędzia przerwał walkę, odjął po punkcie za faule, ale nie zdołał uspokoić Ukraińców. Obaj rwali się do ostrej bitki, jednak bardziej technicznie robił to Strecki. W kolejnych rundach emocje opadły, style obu wzajemnie się neutralizowały. Strecki odczuwał trudy starcia i stracił koncept, a Gołowaszczenko stopniowo zyskiwał pole ciekawymi akcjami prawą ręką. Niestety dla siebie często faulował, przynajmniej według sędziego. W końcu został upomniany po raz trzeci i przegrał przez dyskwalifikację.

źródło: bokser.org

PARZĘCZEWSKI PUNKTUJE JANJANINA W ARŁAMOWIE. ŚWIETNA POSTAWA ŁASZCZYKA I GORGONIA

arlamow2020

W walce wieczoru gali boksu zawodowego w Arłamowie Robert Parzęczewski (25-1, 16 KO) aż pięciokrotnie przewracał Sladana Janjanina (27-6, 21 KO), jednak wygrał „tylko” na punkty.

Już pierwszy lewy hak Roberta w okolice wątroby zgiął rywala i widać było, że boli… Schowany za podwójną gardą 20 sekund przed końcem rundy wystrzelił obszernym prawym, a Polak przepuścił go i natychmiast skontrował krótkim lewym. Pierwsze liczenie. Za moment jednak zabrzmiał gong na przerwę. W połowie drugiego starcia Parzęczewski ściął przeciwnika z nóg prawym podbródkowym. Po liczeniu ruszył jeszcze ostrzej i lewym hakiem znów przewrócił oponenta. Ale i tym razem udało się dotrwać do przerwy. Początek trzeciej rundy to akcja lewy-prawy i czwarte liczenie. „Arab” czuł się tak mocny, że pozwalał sobie nawet na zmiany pozycji na mańkuta. Bośniak panicznie uciekał, a podopieczny Grzegorza Krawczyka nigdzie się nie śpieszył, tak oto doszło do czwartej odsłony. A potem piątej. Scenariusz się oczywiście nie zmieniał – pełna dominacja pięściarza z Częstochowy. Wydawało się wręcz, że mógł skończyć walkę w każdym momencie, lecz chciał trochę dłużej poboksować. Po dwudziestu sekundach piątej rundy krótki prawy hak na górę dał kolejny nokdaun. Ale że charakteru nie można było odmówić Bośniakowi, to i tym razem dotrwał do przerwy. W szóstej nawet się nie przewrócił. I tak wyglądało to do końca. Ruch jednostronny i wielki sukces Bośniaka. Bo porażka na punkty to jego wielki sukces… Werdykt mógł być jeden – trzy razy 80:67.

Świetnie dysponowany Kamil Łaszczyk (28-0, 10 KO). Dzielny Piotr Gudel (10-5-1, 1 KO) walczył bardzo charakternie, ale przewaga klas była ogromna i pojedynek został zastopowany w piątym starciu. Od początku uwidoczniła się przewaga szybkości Kamila. Trafił fajną kombinacją lewy podbródkowy-prawy sierp, poprawił prawym podbródkiem i Piotrek lekko się zachwiał. Wrocławianin pierwszą rundę zakończył jeszcze świetną kontrą z prawej ręki po odchyleniu. Po przerwie ciąg dalszy dominacji – lewy prosty pracujący z automatu i parę naprawdę mocnych lewych haków pod prawy łokieć. Trzecie starcie to coraz dłuższe i ciekawsze kombinacje Kamila i powiększająca się przewaga. Coraz częściej dochodził też prawy sierp. Gudel musiał coś szybko zmienić, kiedy jednak tylko chciał sam zaatakować, od razu nadziewał się na jakąś kontrę. Pod koniec czwartej rundy lewy podbródek w końcu złamał Gudela i zmusił do przyklęknięcia. Zanim sędzia Gortat doliczył do ośmiu, do przerwy pozostało już tylko kilka sekund. Łaszczyk demolował swojego kumpla w piątej rundzie i po dwóch kolejnych nokdaunach nierówny pojedynek został zatrzymany.

- Nie kończcie mi kariery – mówił przed galą Patryk Szymański (20-4, 10 KO). Ale chyba pora kończyć, skoro przegrał dziś z Przemysławem Gorgoniem (11-6-1, 5 KO). W pierwszej rundzie Patryk wykorzystując lepsze warunki fizyczne ustawiał sobie rywala jabem i dwukrotnie trafił prawym krzyżowym. Na początku drugiej odsłony Gorgoń trafił prawym sierpowym, poprawił lewym sierpem i Patryk sklinczował. Oddał inicjatywę, lecz niemal równo z gongiem ładnie skontrował swoim prawym. Po przerwie Szymański niby kontrolował potyczkę lewym prostym, jednak boksował zbyt zachowawczo, a gdy walka przechodziła w półdystans, panikował i jak najszybciej chciał sklinczować. Rundy szły na jego korzyść, ale to wciąż nie był ten sam zawodnik, na jakiego się zapowiadał pięć-sześć lat temu… Niby wszystkie argumenty miał w ręku Patryk, lecz runda numer cztery była naprawdę równa. Piątą dobrze zaczął faworyt, ale w połowie jakby odcięło go od prądu i Gorgoń zaczął go znów spychać. Dużo pracy miał też Robert Gortat, który co chwilę musiał rozrywać klincz. Gorszy technicznie, za to twardszy Przemek nacierał nieustannie i na samym finiszu po krótkim prawym sprawił, że Szymański przyklęknął. A pan Gortat jak najbardziej zasłużenie liczył. Po ostatnim gongu obaj w napięciu czekali na werdykt sędziów. A ci punktowali 58:55 Gorgoń, 57:56 Szymański i 58:55 – stosunkiem głosów dwa do jednego zwyciężył skazywany na porażkę Przemek!

Sprowadzony niemal w ostatniej chwili w zastępstwie Paweł Martyniuk (1-5, 1 KO) pokazał charakter i choć zakrwawiony, to przeboksował na pełnym dystansie z Sebastianem Ślusarczykiem (8-0, 5 KO). Podopieczny Adama Jabłońskiego chyba zlekceważył rywala i w pierwszej rundzie zainkasował kilka niepotrzebnych ciosów. Po przerwie Polak trafił mocnym prawym hakiem na korpus. To uderzenie zrobiło wrażenie na Ukraińcu mieszkającym w naszym kraju. Od tego czasu Sebastian zyskał przewagę. Trzecia runda już naprawdę fajna. Ślusarczyk dwukrotnie zranił Martyniuka prawym krzyżowym. Ukraińcowi nie można jednak odmówić ambicji i choć był lekko wstrząśnięty, to nie zamierzał kapitulować. W czwartej odsłonie Sebastian rozbijał przeciwnika lewym prostym, bił coraz częściej hakami na dół i systematycznie przełamywał. Podobny przebieg miała runda piąta. W szóstej Sebastian bawił się już i totalnie zaszachował oponenta swoim lewym prostym, którego trochę brakowało w poprzednich walkach. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie punktowali przewagę Polaka w stosunku 60:54.

To musiało się tak skończyć. Po jedenastu miesiącach przerwy Łukasz Różański (12-0, 11 KO) zastopował w drugiej rundzie Eriksa Kalasnikovsa (10-9-1, 8 KO). Pod koniec pierwszej minuty Łukasz fajną kombinacją lewy podbródkowy-prawy sierp rzucił Łotysza na deski po raz pierwszy. Kilkadziesiąt sekund później po prawym sierpowym w okolice ucha drugi nokdaun, ale rywal dotrwał do przerwy. Po niej Różański wziął się mocniej do pracy, uderzył kilka razy po dole, a walkę zakończył krótkim prawym na brodę.

W pojedynku wagi junior średniej Tomasz Nowicki (5-0, 2 KO) pokonał Bartosza Głowackiego (4-2, 3 KO). Nowickiego zżarły chyba nerwy. Pierwsze cztery minuty do śmieci. Był nerwowy, chaotyczny, skakał na nogach… Wyglądało to źle. W połowie drugiej rundy w końcu poukładał swój boks i od razu zaczął odrabiać straty. Na początku trzeciej rundy Tomek dwa razy trafił akcją prawy-lewy. – Jest dobrze – usłyszał potem w narożniku. Tomek miał chyba lekki kryzys w czwartym starciu, spuścił nieco z tonu, ale i tak był dużo aktywniejszy i po dwunastu minutach na karcie BOKSER.ORG wygrywał 39:37. Głowacki wziął się do pracy w piątej odsłonie. Brakował w jego akcjach polotu, wydawał się za to świeższy. A Nowicki coraz częściej klinczował. Ostatnie minuty zażarte, ale i nieco chaotyczne. Plus był taki, że z tego chaosu wyszło kilka celnych ciosów po obu stronach. Gdy zabrzmiał ostatni gong, wszyscy sędziowie mieli na swoich kartach przewagę 58:56 Nowickiego. I tak było też u nas – runda pierwsza i piąta dla Głowackiego, reszta dla Tomka.

Na otwarcie imprezy w Arłamowie w konfrontacji dwóch niepokonanych, młodych i zdolnych Polaków Kacper Salabura (2-0) pokonał faworyzowanego chyba Oskara Kapczyńskiego (3-1, 2 KO). Pierwszą rundę lepiej zaczął Oskar, choć odkrył się i zainkasował dwa prawe sierpy Kacpra. W drugiej Kapczyński niepotrzebnie zmieniał pozycję na mańkuta, co ewidentnie nie wychodziło mu na zdrowie. Pozostawał odkryty i kiedy tylko rywal wydłużał swoje akcje, od razu trafiał. Po sześciu minutach 19:19. Trzecia odsłona równa, ale to Salabura zaakcentował ją w samej końcówce dwoma bezpośrednimi prawymi. Salabura zachował więcej sił i pogonił w czwartej rundzie Kapczyńskiego. Ten równo z gongiem huknął lewym sierpowym. To był najmocniejszy cios w tej walce, ale finiszował zdecydowanie za późno. I znalazło to odzwierciedlenie na kartach sędziów. 40:36, 39:37 i 38:38 – stosunkiem głosów dwa do remisu zwyciężył Kacper.

źródło: bokser.org

MARIUSZ WACH WYPUNKTOWAŁ KEVINA JOHNSONA. BOKS WRACA PO 3 MIESIĄCACH PRZERWY

konary

Wczoraj w Pałacu w Konarach odbyła się gala bokserska. W pojedynku wieczoru zmierzyli się dwaj zawodnicy, którzy w przeszłości walczyli o mistrzostwo świata wagi ciężkiej z braćmi Kliczko – Mariusz Wach (36-6, 19 KO) i Kevin Johnson (34-17-1, 18 KO). Spodziewaliśmy się tego jak może wyglądać przebieg tego pojedynku i chyba nikt nie jest zaskoczony wynikiem, choć trzeba przyznać, że Amerykanin pokazał się z niezłej strony.

W pierwszych rundach – zresztą tak jak zwykle – „Viking” nie grzeszył ringową aktywnością, przez co m.in. trzecią rundę sędziowie punktowi mogli spokojnie zapisać na konto Amerykanina. Wach starał się bić ciosy proste, ale tak jak słusznie zauważyli komentatorzy, polski pięściarz wyglądał tak, jakby miał przywiązaną prawą rękę, bowiem rzadko z niej korzystał. Gdy jednak jej już sporadycznie zaczął używać, w ringu wyglądało to już o niebo lepiej. Johnson widząc pasywną postawę Mariusza szukał swojej szansy kontrując ciosami sierpowymi, choć w końcowej fazie Wachowi przeszkadzał również „jab” byłego rywala Witalija Kliczki. Chwilami pojedynek obu pięściarzy wyglądał bardziej jak sparing, Johnson miał bardzo dużo czasu na odpoczynek, bo Wach bił rzadko. Trener Piotr Wilczewski krzyczał w narożniku, że Amerykanin nie ma już siły, chcąc pobudzić do walki swojego podopiecznego, ale Wach nie korzystał z przestojów rywala. Kilkakrotnie spóźniony i zmęczony Johnson nie był gotowy na obronę, mimo tego brakowało wtedy aktywności ze strony „Vikinga”. Po walce poinformowano, że Wach walczył z kontuzją prawej ręki. Po 10. rundach sędziowie jednogłośnie (97-93, 98-92, 99-91) wypunktowali zwycięstwo Mariusza Wacha, który być może już jesienią skrzyżuje rękawice z Agitem Kabayelem. Trzeba jednak przyznać, że jeśli „Viking” chce wygrać z najbliższym potencjalnym rywalem, musi dać z siebie zdecydowanie więcej. W starciu z Kabayelem nie będzie takich przestojów jak w ringu w Konarach.

W Konarach, oglądaliśmy także pojedynek byłej mistrzyni świata Ewy Piątkowskiej (14-1, 4 KO) z zawodniczką Silesia Boxing Kariną Kopińską (13-33-4, 3 KO). Pierwsze starcie było dobre w wykonaniu Kopińskiej. Zardzewiała w ringu Ewa starała się wydłużać dystans, Kopińska szukała natomiast szybkich akcji w półdystansie. Drugą odsłonę Kopińska rozpoczęła od czystego uderzenia prawym sierpowym. Podopieczna Andrzeja Liczika biła sztywne lewe proste, jej rywala za to wybierała kombinacje: lewy-prawy prosty i wydłużony lewy podbródkowy. Karina upatrywała szanse w kombinacjach i ciosach sierpowych, widać było plan wejścia w półdystans i bicia prawego sierpowego ze strony Kopinskiej. Była mistrzyni świata w boksie zawodowym zaczęła jednak uderzać jeszcze więcej ciosów prostych, dokładając do nich uderzenia na dół. Gdy skutecznie uruchomiła prawą rękę, zaczęła budować sobie przewagę. Dalej walczyła na dystans, skutecznie radząc sobie z ambitną przeciwniczką. Z rundy na rundę zawodniczka Knockout Promotions wyglądała coraz lepiej i podkręcała tempo, Kopińska była za to już wyraźnie zmęczona, zważywszy, że Piątkowskiej udawało się celnie trafiać również na jej korpus. Sędziowie po sześciu rundach jednogłośnie na punkty wskazali na Ewę Piątkowską (58-56 59-55, 58-56) i to jej ręka powędrowała do góry w geście zwycięstwa. Obie zawodniczki dały dosyć dobry pojedynek, choć jeśli Ewa ma jeszcze ambicje na sukcesy w boksie, musi przygotować lepszą formę na swoje następne występy.

Wyniki pozostałych walk:

Marcin Ficner vs. Jakub Laskowski: zwycięstwo Laskowskiego na punkty po czterech rundach
Artur Proksa vs. Jakub Targiel (boks amatorski): zwycięstwo Proksy na punkty
Hubert Benkowski vs. Maciej Ważny: zwycięstwo Benkowskiego na punkty po czterech rundach
Radosław Chojnowski vs. Sebastian Rembecki: wygrana Rembeckiego stosunkiem „dwa do remisu”
Krzysztof Rogowski – Maksym Vislaukh: zwycięstwo Białorusina przez TKO w drugiej rundzie
Alexas Kubicki – Julia Kabzińska (boks amatorski): punktowe zwycięstwo Kubicki
Damian Ławniczak – Siergiej Huk: zwycięstwo Ukraińca przed czasem w drugiej rundzie

źródło: bokser.org

SENSACJA NA BROOKLYNIE. ROBERT HELENIUS ZWYCIĘŻA PRZED CZASEM ADAMA KOWNACKIEGO

Kownacki-vs-Helenius

Straszliwa bitwa w Barclays Center zakończyła się wielkim szokiem dla polskich kibiców. Adam Kownacki (20-1, 15 KO) został pokonany przez TKO w czwartej rundzie przez Roberta Heleniusa (30-3, 19 KO), który potężnymi uderzeniami odwrócił losy walki i powstrzymał marsz ‚Babyface’a’.

Adam zaczął lewym prostym na korpus, a potem zaczął bardzo ostro wchodzić do półdystansu. Bił prawym z góry nad lewą ręką, lewym sierpowym na głowę i sierpami z obu rąk na korpus. Wciąż dobrze pracował lewy prosty, a także prawy prosty na tułów. Kanonada Polaka nie ustawała. Helenius był rzucany po całym ringu i nie potrafił utrzymać Adama w dystansie. „Babyface” ruszył do dalszej pracy od pierwszej sekundy drugiej odsłony. Fin zachowywał nordycki chłód i szukał bomby z prawej ręki, lecz to Adam ją zrzucił. Za moment nadział się jednak na mocny prawy prosty i rozgorzała brutalna jatka. Polak dominował, lecz przyjmował też swoje. Helenius został przyparty do lin i zasypany uderzeniami w końcówce starcia.

Trzecia odsłona to nieco spokojniejszy początek. Nie na długo. Lewa ręka Adama torowała drogę, a prawe dochodziły do głowy Fina coraz częściej. Osłabiały go też uderzenia na dół. ”Babyface” napierał niczym walec i był bezlitosny, ale Helenius zdołał odgryźć się kilkoma mocnymi uderzeniami. Brakowało mu natomiast pracy nóg i techniki, by zmienić obraz tej batalii. Tak się przynajmniej wydawało.

Niestety… Niespodziewanie na początku czwartej odsłony Adam został czysto trafiony bardzo mocnymi ciosami prawą ręką. Był poważnie zraniony, choć sędzia uznał przez moment, że ”Babyface” się poślizgnął. Fin zachował zimną krew, rzucił Polaka na deski, a gdy ten wstał, zasypał go uderzeniami i sędzia przerwał pojedynek. Szok na Brooklynie stał się faktem, polscy kibice zamarli w milczeniu, a smutny Kownacki ruszył od razu do szatni, pozostawiając na placu boju wciąż jakby ”chłodnego” zwycięzcę, na twarzy którego pojawił się jednak w końcu dumny uśmiech.

Nie można ślepo ufać statystykom, ale oglądając walkę i patrząc na jej obraz malowany w liczbach przez firmę Compubox, można było zauważyć sporą przewagę Kownackiego we wszystkich aspektach. Helenius posiadał natomiast spory atut strategiczny (bardzo mocne pojedyncze uderzenie przy przewadze zasięgu ramion), który cierpliwie wykorzystywał przy każdej nadarzającej się okazji. Adam przyjął kilka naprawdę mocnych ciosów w trzech pierwszych rundach, aż wreszcie w czwartej został trafiony na punkt i zamroczony, a potem złamany serią, której nie powstrzymają nawet najlepsze statystyki.

KOWNACKI vs HELENIUS – STATYSTYKI CIOSÓW

Wszystkie ciosy (w nawiasie ciosy na korpus):
Kownacki – 84 (45) z 224, 37.5% skuteczności
Helenius – 49 (10) z 228, 21.5%

Ciosty proste przednią ręką (w nawiasie ciosy na korpus):
Kownacki – 29 (12) z 90, 32.2%
Helenius – 13 (3) z 73, 17.8%

Ciosy mocne (w nawiasie ciosy na korpus):
Kownacki – 55 (33) z 134, 41%
Helenius – 36 (7) z 155, 23.2%

Po walce powiedzieli:

Adam Kownacki
„Sędzia myślał, że w czwartej rundzie się poślizgnąłem, jednak trochę mnie zamroczyło. I tyle, później Helenius rzucił się na mnie jak bydlak i zrobił to, co ja zazwyczaj robię. Chciałem walczyć dalej, ale… To boks, musisz uważać cały czas, zwłaszcza w wadze ciężkiej. Ale to też lekcja, wciąż jestem na szczęście piękny i młody (śmiech). Wrócę do gry. Chcę natychmiastowego rewanżu, choć nie ma go w kontrakcie na walkę. Może powinienem go przytrzymać po nokdaunie albo zagrać w stylu Andrzeja Gołoty. Trener mówił mi między rundami, żebym bił podwójnym lewym prostym i nie szedł na chama. Człowiek uczy się na błędach. Muszę teraz obejrzeć walkę, wielcy zawodnicy wracają”.

Robert Helenius
„Kownacki to twarda sztuka, ale ciężka praca się opłaciła. Wiedziałem, że go zraniłem, gdy sędzia w czwartej rundzie uznał, że Adam się poślizgnął. To dobry bokser, kilka razy miałem szczęście w tej walce. Teraz pora na powrót do rodziny, to był czas wyrzeczeń, teraz czas na wspólne świętowanie”.

źródło: bokser.org

SĘDZIOWSKA FARSA PO WALCE ARTURA SZPILKI Z SERGIEJEM RADCZENKO W ŁOMŻY

szpilka_radczenko

Walką z Siergiejem Radczenką (7-6, 5 KO), będącą pojedynkiem wieczoru gali KnockOut Boxing Night X w Łomży, powracający do wagi junior ciężkiej Artur Szpilka (24-4, 16 KO) miał udowodnić, że stać go na pojedynki z najlepszymi w nowej dywizji. Niestety tak się nie stało. Polaka dopadły dawne demony, a werdykt sędziów punktowych musiał wzbudzić niesmak.

Pierwsza runda pod dyktando Artura. Polak rozpoczął spokojnie, lokując na korpusie rywala kilka celnych ciosów. Pozytywnego obrazu inauguracyjnego starcia nie zmieniły nawet dwa niebezpieczne momenty, w których Radczenko zepchnął naszego zawodnika na liny i spróbował swojego firmowego lewego sierpa. Druga runda zdecydowanie bardziej wyrównana. Siergiej zaczął momentami wyprzedzać „Szpilę”, dzięki czemu udało mu się kilkukrotnie zaskoczyć naszego pięściarza. Dramatyczny przebieg miała runda trzecia. Ukrainiec wystrzelił w niej idealną bronią na mańkuta – bezpośrednim prawym, i posłał tym ciosem Polaka na deski. Na szczęście Artur nie był zamroczony i natychmiast wrócił do gry. Rundę wygrał jednak Radczenko. Czwarte starcie ponownie było wyrównane, zaś w piątym Artur raz jeszcze znalazł się na deskach. Siergiej złapał Polaka serią ciosów, a ten upadł na matę starając się ich uniknąć. Niestety, starcie znowu było przegrane, a cała walka zaczęła od tego momentu przybierać coraz bardziej ponury dla nas obraz. Wraz z drugim nokdaunem posypało się dosłownie wszystko. Szpila próbował, ale jego poczynania nie robiły na Ukraińcu żadnego wrażenia, zaś każdy atak Siergieja sprawiał, że Polak znajdował się w ogromnych tarapatach. Przed dziewiątą rundą, w narożniku Artura pojawił się Andrzej Wasilewski – i najwyraźniej przekazał mu kilka mocnych słów, ponieważ dziewiąte starcie Polak zaczął z przytupem. Niestety, nadal to Radczenko był w swoich atakach zdecydowanie groźniejszy. W pewnym momencie wydawało się nawet, że Ukrainiec jest niezwykle bliski zakończenia pojedynku na swoją korzyść przed czasem, ale w kluczowym momencie Szpili pomógł nieco sędzia, udzielając Radczence ostrzeżenia za rzekome bicie po komendzie stop. W ostatniej odsłonie tej emocjonującej batalii, nie mający innego wyjścia Szpila postawił wszystko na jedną kartę, przechodząc do frontalnego ataku. Dzięki temu, kibice zgromadzeni w łomżańskiej hali mieli okazję oglądać kilka naprawdę emocjonujących wymian. Artur w końcu parę razy trafił, i wydaje się, że jednym z ciosów nawet wreszcie zamroczył rywala. Ten jednak do końca nie pozostawał mu dłużny. Po ostatnim gongu wydawało się, że werdykt może być tylko jeden: Radczenko zrobił w tej walce zdecydowanie więcej, by wygrać. Sędziowie uznali jednak inaczej. Punktacja 95-93, 94-94, 95-92 na korzyść Szpilki nie tylko nie oddaje przebiegu walki, ale jest po prostu skandaliczna. Artur na zwycięstwo zwyczajnie nie zasłużył.

Patrick Mendy (18-16-3, 1 KO) dał się poznać jako pięściarz szalenie twardy i trudny do boksowania. Było więc wiadomo, że Fiodor Czerkaszyn (16-0, 11 KO) nie będzie miał z nim lekko. I nie miał, ale w siódmej rundzie kapitalnym lewym sierpowym na zejściu znokautował pięściarza z Gambii! Mendy przed czasem przegrał tylko raz – przed siedmioma laty z Callumem Smithem, i to w dość kontrowersyjnych okolicznościach. Znokautować go zatem niezmiernie trudno, o czym Fiodor przekonał się dziś na własnej skórze. Czerkaszyn od pierwszych sekund imponował brylantową techniką, znakomitą szybkością, oraz nienaganną pracą na nogach. Gambijczyk odstawał od niego właściwie w każdym aspekcie pięściarskiego rzemiosła. Mimo to, do siódmej rundy w zasadzie ani przez chwilę Mendy nie wydawał się być zagrożony w tym pojedynku przegraną przed czasem. Gambijczyk był mocno trafiany chociażby w drugiej i piątej odsłonie, ale przyjmował te ciosy bez zmrużenia oka. Do czasu. W siódmym starciu Czerkaszyn kapitalnie, w tempo wystrzelił kontrującym lewym sierpowym, i ściął Mendy’ego z nóg. Patrick wstał, wydawał się być gotowy do kontynuowania rywalizacji, ale sędzia ogłosił wygraną Fiodora przed czasem. Pora na jeszcze większe wyzwania!

Paweł Stępień (13-0-1, 11 KO) z powodu naderwanego ścięgna w kolanie nie boksował od lipca ubiegłego roku i kontrowersyjnego remisu z Markiem Matyją. Dziś Szczecinianin w końcu wrócił między liny, i choć może nie zachwycił, to pewnie wypunktował na dystansie ośmiu rund Gearda Ajetovicia (31-24-2, 16 KO). Walka wyglądała w zasadzie tak, jak można było się spodziewać. Stępień dobrze pracował na nogach, i w swoim stylu skutecznie punktował rywala ciosami zadawanymi z różnych płaszczyzn. Ajetović zaś nie miał zamiaru podejmować żadnego zbędnego ryzyka – Serb od pierwszych sekund boju skoncentrował się w zasadzie wyłącznie na szczelnej obronie, przez którą Polak niespecjalnie miał pomysł, jak się przebić. Cały pojedynek nie dostarczył kibicom zbyt wielu emocji, i miał raczej formę otwartego sparingu. Stępień, prawdopodobnie chcąc zrzucić rdzę po dłuższej przerwie, też nie forsował tempa i zadowolił się bezpieczną wygraną na punkty. Sędziowie punktowali, nie mogło być inaczej, trzy razy 80-72 na korzyść pięściarza ze Szczecina.

Przemysław Zyśk (12-0, 4 KO) przede wszystkim doskonale zaczął pojedynek z Wasylem Kurasowem (11-5, 6 KO). Po pierwszej rundzie wydawało się nawet, że pięściarz z Ostrołęki zdoła jako pierwszy zastopować Ukraińca, ale nic z tego – ostatecznie Przemek musiał zadowolić się wyraźną wygraną na punkty. Zyśk zaczął znakomicie – jego prawy sierpowy kilka razy wstrząsnął pięściarzem z Ukrainy, i po inauguracyjnym starciu Kurasow wracał do swojego narożnika na miękkich nogach. Wydawało się, że jeżeli Polak będzie kontynuował natarcie, prędzej czy później uda mu się przełamać rywala. Nic z tego. W kolejnych starciach 22-letni zawodnik z Ukrainy coraz łatwiej radził sobie z atakami Zyśka, samemu raz po raz celnie kontrując. Poza tym, o ile na początku Przemek wydawał się być pełen wigoru, szybki i precyzyjny, tak od połowy dystansu do głosu coraz częściej dochodził już Kurasow. Ukrainiec nie robił jednak w ringu tyle, by wygrywać rundy, a nawet najsłabsze starcia w wykonaniu Zyśka optycznie były dość wyrównane. W dodatku, w ostatnim starciu Polakowi udało się rzucić rywala na deski (choć trzeba przyznać, że duża w tym zasługa złego ustawienia na nogach Kurasowa). Właśnie stąd tak wysoka punktacja sędziów – 80-71, 78-71, 79-72.

Kamil Bednarek (3-0, 1 KO) to jeden z naszych najbardziej obiecujących pięściarzy. Dziś młody zawodnik z Dzierżoniowa dowiódł, że drzemie w nim spory potencjał, i porozbijał na dystansie sześciu rund solidnego Iwana Muraszkina (5-6-1, 2 KO). Od początku pojedynku zarysowała się przewaga Polaka, który był od rywala bardziej zdecydowany, szybszy, i zwyczajnie lepszy technicznie. Wprawdzie przez pierwsze dwie-trzy rundy Białorusin starał się jeszcze odgryzać (i czasem robił to naprawdę skutecznie), jednak czym dalej w las, tym w większych Muraszkin znajdował się tarapatach. Ostatnie dwa starcia to już pełna dominacja Polaka, podkreślona krwią intensywnie spływającą z nosa przybysza z Białorusi.

źródło: bokser.org

ILUNGA MAKABU MISTRZEM ŚWIATA WBC. PORAŻKA MICHAŁA CIEŚLAKA W AFRYCE

makabu_cieslak

Misja Kongo niestety zakończona niepowodzeniem. Michał Cieślak (19-1, 13 KO) zaczął całkiem nieźle, ale z każdą rundą coraz bardziej brakowało mu sił i to chyba w głównej mierze braki kondycyjne Polaka zadecydowały o tym, że nowym mistrzem świata WBC w wadze junior ciężkiej został Ilunga Makabu (27-2, 24 KO).

Wokół tego pojedynku działo się wiele dziwnych rzeczy, dlatego jeszcze zanim zabrzmiał pierwszy gong, można było się spodziewać niemal wszystkiego. Inauguracyjne starcie było spokojne, ale na pewno należało je zapisać na konto Michała. To Polak był nieco aktywniejszy, widać było, że reprezentant gospodarzy ma do naszego pięściarza sporo szacunku. Druga runda jeszcze lepsza. Cieślak złapał swojego oponenta kilkoma celnymi uderzeniami z doskoku, które wyraźnie zrobiły wrażenie na Makabu. W pewnym momencie wydawało się nawet, że Polak mocniej przyciśnie, być może uda się zastopować rywala. Nic takiego się jednak nie wydarzyło.

Trzecia runda była bardziej wyrównana. Makabu w końcu przeszedł do bardziej zdecydowanej ofensywy i kilka razy zaskoczył naszego pięściarza, choć nadal inicjatywa należała do Polaka. Kryzysowa dla Michała była runda czwarta. Cieślak w pewnym momencie został uderzony przez rywala poniżej pasa, po czym w oczekiwaniu na reakcję sędziego w niewytłumaczalny sposób przestał się bronić. Makabu to wykorzystał. Mocno trafił Polaka, po czym ten wylądował na deskach. Do końca tego starcia Polak walczył już tylko o przetrwanie. Na szczęście z powodzeniem.

W połowie walki zarysował się kryzys kondycyjny naszego pięściarza. Nie wiadomo, czy to przez temperaturę wokół ringu, czy też wysokie tempo pojedynku, w każdym razie od szóstego starcia Michał oddychał już coraz ciężej. Siódma i ósma runda należały więc do Kongijczyka, który z kolei z każdą minutą zdawał się łapać wiatr w żagle.

W dziewiątej rundzie wszystko wyglądało tak, jakby największy kryzys Polak miał już za sobą. W końcu to on ponownie zaczął wywierać presję na rywala i całe starcie było wyrównane. Dziesiąte starcie kapitalne. Obaj pięściarze poszli na jeszcze bardziej zdecydowane wymiany, i obaj przyjmowali ciosy rywala bez zmrużenia oka.

Końcówka niestety znowu należała do reprezentanta gospodarzy. Michałowi przez ostatnie kilka minut wyraźnie brakowało już paliwa, zaś Makabu potwierdził renomę zawodnika, który doskonale znosi pojedynki kondycyjnie. Po dwunastu rundach sędziowie jednoznacznie więc (114:112, 116:111, 115:111)  wskazali na wygraną Ilungi. Szkoda, ale Michał udowodnił, że potrafi walczyć z najlepszymi i swoje szanse na pewno jeszcze dostanie.

źródło: bokser.org

JEŻEWSKI WRACA W KOŚCIERZYNIE ZWYCIĘSTWEM. CIELEPAŁA Z MEYNĄ POWALCZĄ O 100 000 ZŁ

jezewski_lodi

Po ośmiu miesiącach rozbratu z zawodowym ringiem powrócił Nikodem Jeżewski (18-0-1, 9 KO). Z nowym sztabem szkoleniowym i dużymi nadziejami na najbliższą przyszłość pięściarz kategorii junior ciężkiej podczas trwającej gali w Kościerzynie skrzyżował rękawice z Tamasem Lodim (20-13-2, 17 KO). Walka wygrana, aktywność podtrzymana, do poprawy jest wciąż wiele, ale trzeba przyznać, że Jeżewski od początku do końca pojedynku miał go pod kontrolą.

Jeżewski walkę rozpoczął zachowawczo, pierwsze dwie rundy były pod dyktando Polaka. W trzeciej zawodnik promowany przez Krystiana Każyszkę podkręcił tempo, oprócz ciosów na korpus świetnie wszedł soczysty prawy sierpowy, który rzucił na deski węgierskiego rywala. Lodi wstał, by za chwilę ponownie znaleźć się na deskach, tym razem po prawym sierpowym. Wydawało się, że w rundzie czwartej Jeżewski dobije przeciwnika, jednak zwolnił tempo, dużo stał w miejscu, kilka razy dał się trafić Lodiemu, którego ciosy nie robiły jednak na Nikodemie wrażenia. Ostatecznie walka zakończyła się na pełnym dystansie, wszyscy trzej sędziowie wypunktowali wysokie zwycięstwo Nikodema Jeżewskiego (79-71, 80-70, 80-70).

W pierwszym półfinale turnieju wagi ciężkiej zmierzyli swe siły Kacper Meyna (3-0) i Paweł Sowik (3-4, 1 KO). Dużo ambicji, mniej umiejętności z obu stron, ale pojedynek był na pewno emocjonujący i wyrównany. Serca do walki nie można było odmówić zarówno Meynie, jak i Sowikowi. Poznaliśmy finalistę. Obaj pięściarze od początku mieli problemy z pracą nóg, szybko też pojawił się kryzys kondycyjny. Meyna próbował wywierać presję, uderzać ciosami sierpowymi, jego rywal odkrywał się próbują kontrować i zaskakiwać. Dla Sowika bardzo dobra była 3. runda, w trakcie której zadał dużo podbródkowych, kolejnymi ciosami sprowadzał do defensywy przeciwnika. W końcówce pojedynku wydawało się jednak, że więcej energii zostawił Meyna, który poszedł na całość i próbował być zdecydowanie bardziej agresywniejszy od Pawła Sowika. Ostatecznie sędziowie jednomyślnie (wszyscy trzej 58-56) wypunktowali na korzyść Kacpra Meyny i to on został pierwszym finalistą turnieju wagi ciężkiej.

Mateusz Cielepała (2-1, 1 KO) został drugim finalistą turnieju wagi ciężkiej organizowanego przez promotora Krystiana Każyszkę. Pięściarz podczas zakończonej przed kilkunastoma minutami gali Rocky Boxing Night w Kościerzynie pokonał jednogłośnie na punkty Jakuba Sosińskiego (1-1), choć ten drugi miał również swoje momenty podczas walki i przede wszystkim posłał rywala na deski. Cielepała był jednak zdecydowanie lepiej przygotowany kondycyjnie i w drugiej fazie starcia to zaprocentowało. Sosiński, który – tak jak wspominał komentator Andrzej Kostyra – do walki sparował z Kamilem Sokołowskim i Nathanem Gormanem w Anglii, walkę zaczął aktywnie. Już od pierwszych sekund było widać, że Sosiński swoje atuty będzie mógł najbardziej pokazać w półdystansie. Cielepała bowiem próbował zniwelować błędy z pojedynku z Jackiem Chruślickim, podczas którego trzy razy lądował na deskach i ostatecznie przegrał przed czasem. Końcówka drugiej rundy była już pod dyktando mistrza Polski z 2018 roku, który wyciągnął wiele wniosków i sprytnie próbował trzymać na dystans rywala. W trzeciej odsłonie uśpiony Cielepała nadział się na dwa czyste prawe sierpowe, który spowodowały, że przeszedł na chwilę do głębszej defensywy i tę rundę można było ze spokojem przypisać Sosińskiemu, mimo nabawienia się pękniętego łuku brwiowego. Od czwartej rundy Cielepała był bardziej rozsądny w swoich poczynaniach. Widząc potwornie zmęczonego Sosińskiego zaczął walczyć inteligentnie, dystansował rywala, który nie mógł skutecznie przejść do półdystansu. Gdy wszystko przebiegało po jego myśli, w ostatniej odsłonie starcia Sosiński posłał go na deski, co spowodowało, że po końcowym gongu narożnik Cielepały nie był pewny zwycięstwa. Sędziowie punktowi ostatecznie nieznacznie wypunktowali wygraną Mateusza Cielepały, który w 2020 roku zmierzy się w finale turnieju wagi ciężkiej z Kacprem Meyną.

Wyniki pozostałych walk:

Adrian Szczypior pokonał Viktara Murashkina (58-56, 57-57, 58-56)
Kewin Gruchała pokonał Patryka Litkiewicza (60-54, 59-55, 59-55)
Jacek Chruślicki zremisował z Rafałem Jaszczukiem (38-38, 40-39, 38-38)
Damian Tymosz pokonał Maurycego Gojko (40-36, 40-36, 40-36)
Hubert Benkowski pokonał Władimira Marszalowa (38-37, 40-35, 38-36)
Max Miszczenko pokonał Krzysztofa Lisa (40-33, 40-33, 40-33)

źródło: bokser.org/polsatsport

FAWORYZOWANY DILLIAN WHYTE WYPUNKTOWAŁ TWARDEGO I NIEZŁOMNEGO MARIUSZA WACHA

Clash-On-The-Dunes-Whyte-vs-Wach

Pół roku po sensacyjnej porażce w Nowym Jorku dziś na ringu w Arabii Saudyjskiej świetnie dysponowany Anthony Joshua (23-1, 21 KO) pewnie wypunktował Andy’ego Ruiza Jr (33-2, 22 KO) i odzyskał pasy IBF/WBA/WBO wagi ciężkiej. W cieniu tej rywalizacji w ringu zobaczyliśmy Mariusza Wacha (35-6, 19 KO), który mimo punktowej porażki faworyzowanym z Dillianem Whyte`em (27-1, 18 KO) pokazał się z bardzo dobrej strony!

Mariusz dobrze wszedł w ten pojedynek, punktując lewym prostym. Mocniej bił oczywiście Anglik, ale przecież wyszedł do ringu z ewidentną nadwagą i brakowało mu trochę szybkości. W drugiej rundzie Whyte przejął inicjatywę, przedzierał się do półdystansu i trafiał Mariusza. Ten jednak w końcówce odpowiedział ładnym prawym bitym z góry. Po przerwie Brytyjczyk skoncentrował się na ciosach na korpus. I polował lewym sierpowym po przyjęciu akcji Mariusza na blok. Ale nie wyglądało to źle. Polak kąsał lewym prostymi nie dawał się zbyt mocno spychać, czego pewnie obawialiśmy się w momencie zakontraktowania potyczki. Od początku czwartego starcia Whyte celował na wątrobę, czy to w ataku, czy też kontrując akcje Wacha.

W piątej odsłonie Anglik podkręcił tempo, jakby szukając wygranej przed czasem. W pewnym momencie wydawało się, że przełamuje Polaka, lecz ten rozzłościł się tylko i w końcówce odpowiedział mocnym prawym sierpowym, studząc zapały przeciwnika. W szóstej rundzie przespał środek i przegrał 9:10, ale początek i końcówka pokazały, że może nawiązać z faworyzowanym Anglikiem równą walkę. Tym bardziej, że zaczęło mu lekko puchnąć prawe oko. W siódmym starciu podopiecznego Piotra Wilczewskiego dopadł chyba lekki kryzys i oddał je, choć nie dał sobie zrobić większej krzywdy. Niestety podobnie wyglądały kolejne trzy minuty. A w zasadzie 170 sekund. W akcji lewy na lewy swoim sierpowym trafił Wach i wydawało się, że Whyte był lekko zraniony. Szkoda, że za moment zabrzmiał gong.

W dziewiątej rundzie między linami wywiązała się całkiem fajna wojenka. I o dziwo to Mariusz był w niej mocniejszy. Dał z siebie w końcu sto procent, uruchomił prawą rękę i zaakcentował jeszcze samą końcówkę. W dziesiątej rundzie panowie dalej wymieniali ciężkie ciosy. Więcej sił zachował Brytyjczyk i to on wygrał ten odcinek 10:9, lecz Mariusz – po raz pierwszy od dawna, pokazał ringowy charakter. Sędziowie punktowali 98:93 i dwukrotnie 97:93. Brawo.

Statystyki ciosów z tej potyczki:

Ciosy proste:
Wach 53/349 (15%) – Whyte 55/293 (19%)
Ciosy sierpowe i haki:
Wach 114/206 (55%) – Whyte 143/342 (42%)
Ciosy ogółem:
Wach 167/555 (30%) – Whyte 198/635 (31%)

źródło: bokser.org

SZYMAŃSKI, SĘK, ZIMNOCH I WERWEJKO NA TARCZY. WYGRANE ŁASZCZYKA, ŚLUSARCZYKA, GARDZIELIKA W RADOMIU

gala_radom2019

W walce wieczoru gali MB Boxing Night 6 w Radomiu Patryk Szymański (20-3, 10 KO) został zdominowany i pokonany przed czasem przez Andrieja Welikowskija (15-2-1, 9 KO), który górował właściwie w każdym elemenice rzemiosła i był dużo odporniejszy na ciosy.

Szymański w pierwszej akcji trafił prawym prostym, a potem zaczął celować lewym sierpowym na korpus. Ukrainiec zaczął jednak kontrować mocnym lewym sierpowym i chyba zranił Polaka. Welikowskij kontynuował ciekawe akcje w drugej rundzie, szukając różnych rozwiązań. Kończył zazwyczaj lewym sierpowym i coraz bardziej dominował. Szymański boksował schematycznie – miał swoje momenty, trafił m.in. lewym sierpowym, ale walka nie układała się po jego myśli. W trzecim starciu Welikowskij rozbijał już Polaka, spustoszenie siał zwłaszcza jego prawy. Szymański się trzymał i odpowiadał pojedynczymi trafieniami, lecz obficie krwawił jego nos i sytuacja podopiecznego Gusa Currena wyglądała coraz gorzej. Ukrainiec okazał się zawodnikiem wszechstronniejszym, umiejętnie balansował i kontrował, a także dobrze pracował na nogach. Koniec nastąpił w rundzie czwartej, gdy precyzyjna akcja zakończona kolejnym lewy sierpowym i prawym w okolice ucha posłała Polaka na deski. Patryk jakoś wstał, ale sędzia słusznie przerwał walkę, nie chcąc przesadnie narażać zdrowia zawodnika.

Shawndell Winters (13-2, 12 KO) pokazał się już w tym roku polskim kibicom z dobrej strony na gali w Katowicach, ale przegrał z Nikodemem Jeżewskim. Dziś Amerykanin wystąpił w wadze ciężkiej i pokonał przed czasem słabo przygotowanego Siergieja Werwejkę (11-3, 7 KO). Obaj zaczęli spokojnie i konsekwentnie, rozpoznając sytuację. Werwejko szedł do przodu za lewym prostym, Winters krążył wokół niego i czekał na okazję do ataku. Obaj trafili kilka razy lewymi prostymi i udali się do narożników. Drugą odsłonę Winters rozpoczął dynamiczną kombinacją, trafiając prawą ręką po lewym prostym. Chwilę później Amerykanin znów huknął prawą ręką i chyba zranił Werwejkę, ale nie poszedł za ciosem. Winters doskakiwał i kontrolował walkę, Werwejko nie miał wiele do powiedzenia, choć pod koniec rundy próbował się zerwać. Trzecia runda była szarpana, z obu stron brakowało czystych akcji. Siergiej doszedł do siebie i zaczął wreszcie pracować lewą ręką z większą precyzją (trafił przede wszystkim mocnym, bezpośrednim lewym sierpowym), co zapewniło mu zapewne zwycięstwo w tej odsłonie. Czwarta runda to znów sporo chaosu i przepychanek, w których lepiej czuł się zwinniejszy Winters, trafiając przede wszystkim prawą ręką. Werwejko odgryzał się lewymi sierpowymi, lecz dążenie do walki w półdystansie wyraźnie mu nie służyło. Siergiej próbował w piątej rundzie uruchomić wreszcie prawą rękę, ale to Winters trafił nią naprawdę mocno z doskoku i zranił Werwejkę, który zaczął słaniać się na nogach. Mimo wszystko zdołał się jakoś pozbierać i pod koniec rundy znów ruszył do ataku, trafiając prawym podbródkowym. Z kolei w rundzie szóstej Werwejko trafił kilka razy lewym sierpowym i wciąż był w grze, ale dał się złapać kontrą prawą ręką po odchyleniu. Padł na deski, zdołał wstać i został zasypany ciosami, przed nokautem uratował go gong. Po przerwie miał miękkie nogi, a Winters mądrze zaczynał akcje z dołu, by kontynuować bombami na górę. W końcu z narożnika Werwejki poleciał ręcznik na znak poddania i Robert Gortat przerwał walkę.

Sebastian Ślusarczyk (7-0, 5 KO) odniósł najważniejsze zwycięstwo w swojej dotychczasowej karierze, nokautując doświadczonego Dariusza Sęka (28-6-3, 10 KO). Sęk w swoim stylu zaczął od szachowania prawym prostym, do którego dokładał sporą ruchliwość. Odwrotna pozycja sprawiała Ślusarczykowi kłopoty, przyjmował lewe proste na dół, był również trafiany na głowę. W końcu wystrzelił celnym lewym sierpowym i do końca rundy starał się atakować, lecz prezentował zbyt słabą pracę nóg, by zagrozić rywalowi. Doświadczenie i umiejętności Sęka robiły swoje w drugiej rundzie, ale wyglądał na coraz bardziej zmęczonego. Ślusarczyk zaczął regularnie trafiać lewymi sierpowymi i walka się wyrównała. W trzeciej odsłonie napór Ślusarczyka zaczął robić na Sęku wrażenie. Serie ciosów w różnych płaszczyznach – od mocnych prawych, przez uderzenia na korpus, do lewych sierpowych – dochodziły celu i szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na stronę młodszego zawodnika. Ślusarczyk nie przygotowywał swoich akcji najlepiej w czwartej odsłonie, ale jego młodość, siła i ambicja pchały go do przodu. Zaczynała jednak zawodzić kondycja, a Sęk stopniowo przełamywał kryzys i wracał do gry. Pod koniec starcia został natomiast zraniony ciosami z prawej ręki na dół i na górę. W piątej rundzie Ślusarczyk złapał drugi oddech i kontynuował natarcie, trafiał lewym i prawym sierpowym, zamknął Sęka w narożniku, zasypał go ciosami i ciężko znokautował.

Jeden z najciekawszych polskich zawodników ostatniej dekady, Kamil Łaszczyk (27-0, 9 KO) pokonał wysoko na punkty Aleksandra Jegorowa (20-3-1, 10 KO) i pokazał, że duży talent idzie obecnie w parze z naprawdę niezłą formą. Kamil wdał się na początku w dość ryzykowną wymianę, ale chwilę później zaznaczył przewagę szybkości ładnymi akcjami prawą ręką. Wciąż jednak odsłaniał się w półdystansie i Jegorow regularnie lokował niebezpieczne prawe sierpowe. Pod koniec rundy Łaszczyk trafił mocnym prawym na dół, ale Jegorow zakończył pierwszą odsłonę natarciem. W pierwszej akcji drugiej rundy Polak huknął celną kombinacją. Potem rozluźnił się i trafił kilkoma mocnymi ciosami, m.in. lewym sierpowym na dół i prawym z góry. Niestety doznał rozcięcia prawego łuku brwiowego, zresztą twarz Jegorowa również krwawiła. Łaszczyk naprawdę dobre momenty przeplatał słabymi, a Jegorow wciąż pozostawał w grze. Podwójny i potrójny lewy prosty Łaszczyka i różnicowanie siły ciosu ”robiły robotę” w trzeciej i czwartej odsłonie. Polak szachował Ukraińca, choć nie chciał lub nie potrafił do końca uruchomić nóg i walka wyglądała momentami chaotycznie, także ze względu na niewygodny styl Jegorowa. Łaszczyk miał kapitalną końcówkę czwartej rundy, gdy trafił kilkoma sierpowymi w różnych płaszczyznach i zranił Ukraińca prawym podbródkowym. Można powiedzieć, że Jegorow został uratowany przez gong. Lewy na górę-prawy na korpus i bezpośredni prawy-lewy sierpowy po zejściu to dwie akcje, które często widzieliśmy w wykonaniu Łaszczyka, który rozwinął w piątej rundzie skrzydła i pokazywał naprawdę ciekawy boks. Ranił Jegorowa głównie bombami na korpus. Totalna dominacja Łaszczyka trwała w szóstej odsłonie, gdy Jegorow wielokrotnie zginał się z bólu, ale zdołał jakoś przetrwać. Kamil trochę za bardzo podpalał się w rundzie siódmej, Jegorow dużo klinczował i uchronił się przed nokautem, przyjmując po drodze kolejne mocne ciosy – od uderzeń z bliska na korpus, przez prawe proste (w kombinacjach i bezpośrednie) do sierpowych na głowę. Podobny przebieg miała ostatnia runda, pod koniec której Łaszczyk znów był blisko skończenia przed czasem po serii sierpowych. Po ostatnim gongu sędziowie byli niemal jednomyślni (79-73 i dwa razy 80-72).

- Tutaj w Radomiu upadłem i tutaj chcę się podnieść – mówił przed tym startem Krzysztof Zimnoch (22-3-1, 15 KO). Ale Radom mu nie służy, a Krzysztof Twardowski (6-2, 4 KO) wysłał go chyba na sportową emeryturę. W pierwszej rundzie Zimnoch ustawiał przeciwnika lewym prostym, ale to Twardowski zadał najmocniejszy cios – prawy krzyżowy w akcji prawy na prawy. Na początku drugiego starcia Twardowski zranił faworyta prawym krzyżowym na szczękę. Widział, że Zimnoch się zachwiał, więc doskoczył do niego, władował przy linach kilka kolejnych mocnych bomb i zamroczonego Zimnocha przed ciężkim nokautem uratował sędzia Arek Małek. Dla Zimnocha, kiedyś naprawdę dobrego amatora i zawodowca, był to powrót po ciężkim nokaucie z rąk Joeya Abella ponad dwa lata temu. Zbił kilogramy do kategorii junior ciężkiej, ale niestety czas płynie nieubłaganie. I jego czas w poważnym boksie właśnie się skończył…

Rok trwała przerwa Kamila Gardzielika (10-0, 3 KO) od startów. W tym czasie nie zardzewiał i pewnie ograł niepokonanego dotąd Mikolaja Kuzmickiego (11-1, 9 KO). Kamil zaczął spokojnie, ale kontrolował przeciwnika lewym prostym. W drugiej rundzie poczęstował rywala efektownym prawym podbródkiem, choć nie włożył w ten cios siłę i nie zrobił nim większej krzywdy. Po przerwie do swojego arsenału dodał uderzenia na korpus, co na dłuższym dystansie ma spore znaczenie. Przewaga Polaka wzrastała i nie podlegała dyskusji, a jedyne do czego można było się przyczepić, to brak zmiany tempa i ponowień. Ale on chyba chciał po prostu poboksować parę rund więcej po bardzo długiej przerwie. W siódmym starciu ruszył nieco agresywniej i szczególnie jego haki po dole robiły na przeciwniku wrażenie. Ambitnie jednak walczył o przetrwanie, a czasem nawet szukał szczęścia w jakimś obszernym sierpie. Sędziowie punktowali 79:73 i dwukrotnie 80:72, oczywiście na korzyść Gardzielika.

Mający ostatnio gorszy okres Kamil Młodziński (12-5-4, 6 KO) pokonał Jakuba Dobrzyńskiego (4-3, 1 KO). Już na początku zaiskrzyło. Pod koniec drugiej minuty Kamil trafił prawym krzyżowym na szczękę, zamroczonego rywala trafił jeszcze krótkim lewym sierpem i zaliczył dodatkowy punkt za nokdaun. Kuba doszedł do siebie i w drugiej oraz trzeciej odsłonie nawiązał wyrównaną walkę, jednak w końcówce czwartej znów był w poważnym kryzysie. Młodzińskiemu wygraną przed czasem zabrał chyba gong na przerwę, a minuta odpoczynku starczyła Dobrzyńskiemu na regenerację. Dobrzyński w ostatnich sześciu minutach znów nawiązał równą walkę, jednak nie zdołał odrobić strat. Sędziowie punktowali 58:55, 59:54 i 58:55 – wszyscy na korzyść Młodzińskiego.

źródło: bokser.org

SZYBKIE I ŁATWE ZWYCIĘSTWA ARTURA SZPILKI I FIODORA CZERKASZYNA W SOSNOWCU

Szpilka_sosnowiec

Zaledwie 87 sekund trwał wczoraj w Sosnowcu powrót Artura Szpilki (23-4, 16 KO). Najważniejsze, że były pretendent do mistrzostwa świata wagi ciężkiej wrócił na dobre tory. A Fabio Tuiach (29-7, 16 KO)? Telewizja Polska powinna powiedzieć stanowcze „NIE” takim zawodnikom w przyszłości na walkę wieczoru. Włoch pod koniec pierwszej minuty zrobił krok do przodu, „Szpila” skontrował lewym krzyżowym na górę i posłał przeciwnika na deski. Ten powstał, jednak Artur doskoczył, poprawił dwoma hakami na żebra i było po wszystkim. Po wszystkim „Szpila” zapowiedział, że po latach wraca do limitu kategorii junior ciężkiej, w której górny limit wynosi 90,7 kg.

Na naszych oczach rodzi się talent w osobie Fiodor Czerkaszyn (14-0, 9 KO). Na własnej skórze przekonał się o tym bardzo przecież solidny Guido Nicolas Pitto (26-7-2, 8 KO). Podopieczny Fiodora Łapina przejechał się po rywalu i wykończył go już w końcówce pierwszej rundy! Wszystko zaczął szybkim i celnym lewym prostym oraz hakami na korpus. Na początku trzeciej minuty złapał przeciwnika w uniku prawym bitym z góry w dół na czoło i wysłał go na deski. Argentyńczyk powstał na osiem, jednak Fiodor dopadł go przy linach, zasypał lawiną ciosów i zmusił sędziego ringowego do zastopowania potyczki.

Marek Matyja (17-1-2, 8 KO) szykował się na rewanż z Pawłem Stępniem. I choć do niego nie doszło, to pięściarz z Oleśnicy potwierdził zwyżkę formy, stopując cenionego journeymana Tony’ego Averlanta (27-12-2, 5 KO). Wychowanek Wojtka Bartnika, obecnie zawodnik trenera Fiodora Łapina, w swoim zwyczaju rozpoczął od ciosów na korpus. Francuz jednak nie zwykł się łatwo przewracać i zbierał wszystko bez zmóżenia oka. Dał się jednak uśpić i w czwartej rundzie Marek dla odmiany strzelił prawym sierpowym na górę, posyłając przeciwnika na deski. Po liczeniu do ośmiu poprawił taką samą akcję. Znów naruszył oponenta, lecz tym razem obyło się bez nokdaunu. W piątej odsłonie Polak kontynuował ofensywę, a w szóstej dokończył dzieła zniszczenia. I znów po kilku ciosach na korpus uderzył prawym na górę. Averlant co prawda powstał, lecz pokręcił głową i poddał się.

Nastawialiśmy Was na to, by bacznie przyglądać się Kamilowi Bednarkowi (1-0, 1 KO). Ten wciąż młody, 24-letni chłopak z Dzierżoniowa, po uporaniu się z problemami osobistymi ma właśnie za sobą udany debiut zawodowy. Piotr Rzyman (2-3, 2 KO) uchodzi za twardego zawodnika, lecz z podopiecznym Piotra Wilczewskiego wytrzymał niewiele ponad minutę. Bednarek zranił go najpierw kontrą lewym sierpowym, zagonił do lin, poprawił dwoma hakami na korpus i było po wszystkim. Wcześniej odbyły się dwa inne pojedynki.

Wyniki pozostałych walk:
Sebastian Chojecki (debiut) vs Przemysław Binienda (2-26, 2 KO) PKT 2:1 [39:37, 37:39, 39:38]
Denis Krotiuk (debiut) vs Boguslaw Jano (3-35, 2 KO) TKO 1

źródło: bokser.org

WRZESIŃSKI WYGRYWA W WALCE WIECZORU GALI W ŁOMIANKACH. POWRÓT SIDORENKO

lomianki_gala

W pierwszej walce wieczoru w swojej karierze, podczas gali Tymex Boxing Night w Łomiankach, Damian Wrzesiński (18-1-2, 5 KO) jednogłośnie wypunktował Miguela Cesario Antina (18-4, 8 KO). Argentyńczyk od początku był stroną bardziej defensywną w tej walce. To „Wrzos” częściej gonił rywala i często go trafiał. W 4 rundzie przyszedł jednak cięższy moment. Antin trafił ciosem, który ewidentnie zrobił na Polaku wrażenie i ruszył do ataku raz po raz celnie trafiając pod linami. Wrzesiński przetrwał jednak ten drobny kryzys. Kolejny taki moment przyszedł w rundzie numer 8. Polak po raz kolejny jednak zdołał przetrwać napór rywala i ostatecznie odniósł jednogłośne zwycięstwo 100:90, 100:90, 99:91.

Aleksandra Sidorenko (8-0, 1 KO) jednogłośnie na punkty pokonała Mayrę Alejandrę Gomez (18-10, 4 KO). „Sasha” zanotowała tym samym udany powrót na zawodowy ring po ponad dwuletnim rozbracie z boksem spowodowanym narodzinami syna. Doskonale wykorzystywała przewagę warunków fizycznych i nie pozwalała zbliżyć się rywalce stopując ją ciosami prostymi. Z powodzeniem korzystała też z ciosów na korpus jednak garda Argentynki była na tyle szczelna że żaden cios nie spowodował poważnego zagrożenia. Finalnie po 8 rundach sędziowie jednogłośnie orzekli zwycięstwo Polki, 79:73, 79:73, 80:72.

Nadzir Bakshyieu (4-7-3, 0 KO) postawił wyjątkowo ciężkie warunki Michałowi Żeromińskiemu (13-5-3, 1 KO) w pojedynku wagi półśredniej. Od początku obydwaj zawodnicy nie szczędzili sobie ciosów i ochoczo wchodzili w wymiany. Celniejszy zdawał się być jednak „Żeroma”. W dalszej części walki Białorusin częściej zaczął rewanżować się Michałowi powodując też rozcięcie w okolicy oka Polaka. Po ciężkiej 6-rundowej wojnie, sędziowie zgodnie orzekl remis 57:57.

Kamil Bodzioch (5-0, 1 KO) z Arturem Szpilką w narożniku, w swoim ostatnim występie w wadze ciężkiej przed zbijaniem kilogramów do cruiser pokonał po twardym boju Michała Bołoza (2-2, 2 KO). Od początku uwidoczniła się przewaga szybkości Kamila, ale również siły Michała, który lewym prostym przedzierał się przez gardę. W drugiej rundzie Bodzioch wydłużył kombinacje i zdominował przeciwnika. Poczuł się jednak zbyt pewnie i w połowie trzeciej odsłony był lekko zraniony po prawym sierpowym Bołoza. Szybko doszedł na szczęście do siebie i dalej kontrolował potyczkę. Przynajmniej w rundzie czwartej i przez dwie minuty piątej. Wtedy znów nadział się na prawy sierpowy w okolice czoła. Był mocno naruszony, Bołoz ruszył do szturmu i w sumie gong wyratował Kamila przed możliwą porażką. W szóstej odsłonie obaj mierzyli się już ze zmęczeniem oraz własnymi słabościami. Więcej charakteru wykazał Bodzioch i tym samym przypieczętował swoje zwycięstwo – 58:56, 59:55 i 58:56.

Kolejne zwycięstwa do swoich rekordów dopisali bracia Gibadło – Stanisław (3-0) i Maksymilian (3-0). Łatwiejsze zadanie miał Maks, naprzeciw którego stanął Dawid Przybylski (0-2). Etatowy półfinalista Mistrzostw Polski w wadze do 69kg już w pierwszej rundzie posłał rywala na deski lewym hakiem w okolice wątroby. Potem kontrolował w kolejnych odsłonach i po ostatnim gongu zwyciężył 40:35 oraz dwukrotnie 39:36, przy czym naprawdę trudno doszukać się tej jednej rundy, jaką rzekomo miał wygrać Przybylski. Przeciwnikiem Staszka był doświadczony i twardy Daniel Urbański (21-32-3, 5 KO). Dodatkowo miała to być pierwsza szóstka dla początkującego dopiero zawodnika Tymexu, dawnego finalisty Młodzieżowych MP. Staszek dobrze wytrzymał kondycyjnie trudy pojedynku, fajnie pracował na nogach i pewnie wypunktował Urbańskiego. Wszyscy sędziowie mieli na swoich kartach wynik 59:55.

Laura Grzyb (2-0, 2 KO) już w pierwszej rundzie ciosami na korpus odprawiła Valerię Kovacs (2-4, 2 KO), zaś Tomasz Nowicki (3-0, 2 KO) przez TKO w 3. rundzie pokonał Błażeja Nowaka (1-1, 0 KO).

źródło: bokser.org

TRUDNY TEST PARZĘCZEWSKIEGO, OBRONA BRODNICKIEJ I CIĘŻKI NOKAUT NA WIERZBICKIM

parzeczewski_mendy

Polska nadzieja młodego pokolenia, Robert Parzęczewski (24-1, 16 KO) pokonał po trudnym boju nietypowo boksującego i bardzo odpornego Patricka Mendy’ego (18-15-3, 1 KO) z Gambii. Kibice podczas gali Tymex Boxing Night 9 w Częstochowie oglądali bezpardonowy i brudny momentami pojedynek, który był też pełen dużych emocji.

Mendy od pierwszej sekundy pokazał, że przyjechał po zwycięstwo. Umiejętnie się odchylał i pokazał Parzęczewskiemu kilka ciekawych trików, próbując przy tym kontrować. Polak zaczął dość nerwowo, ale był agresywny i zdecydowany. Mendy zaatakował bezpośrednim lewym sierpowym, ale chwilę później ”Arab” złapał go podbródkowym, co okazało się dobrą odpowiedzią na często pochylającego się rywala. Druga odsłona to kolejne próby bezpośredniego lewego sierpowego w wykonaniu Mendy’ego. Robert nieco się uspokoił i szukał m.in. kontry lewym sierpowym i prawym z dołu na korpus. Wciąż nie mógł złapać swojego rytmu, ale nie przyjmował też czystych ciosów. Mendy był bardzo aktywny w trzecim starciu, wciąż atakował bezpośrednimi sierpowymi, a także wymieniał z Parzęczewskim lewe proste. Mocno jednak przestrzelił w jednym z ataków i wpadł w liny, co wykorzystał Polak, choć jego ciosom brakowało precyzji. Mendy był jak zwykle bardzo ”śliski” i niewygodny, a w dodatku nie ustawał w ataku. Parzęczewski na szczęście dla siebie zachowywał koncentrację: wymienił w połowie czwartego starcia mocne ciosy na korpus z rywalem i widać było, że bije dużo mocniej. Mendy poczuł bomby Polaka, był spychany do obrony i Parzęczewski zaczynał przejmować kontrolę. W piątym starciu ciosy na dół w wykonaniu ”Araba” przełamywały już rywala, który był w tarapatach i opierał się o liny, walcząc chyba o przetrwanie. Wrócił jednak do gry w szóstej odsłonie, pokazując prawdziwy hart ducha. Trafiał pochylonego Polaka podbródkowymi i ciosami na korpus, lecz końcówka tego starcia należała do faworyta publiczności. Niezmordowany Mendy wciąż dążył natomiast do odwrócenia losów pojedynku. Parzęczewski wyraźnie odczuwał uderzenia na dół w siódmej rundzie i przechodził przez kryzys kondycyjny, polując przy tym na cios w splot słoneczny lub wątrobę i starając się złapać drugi oddech. Ostatnie trzy odsłony to wyrównany i zacięty bój, w którym Parzęczewski musiał nieustannie myśleć i pracować. Na szczęście dla siebie znajdował na bardzo trudny do kontrolowania boks Mendy’ego wiele odpowiedzi: wciąż soczyste uderzenia na korpus, a także kontry prawym prostym i ataki prawym podbródkowym. Błędy były popełniane głównie w obronie, Mendy stosował dziwaczne zwody i łapał Polaka ciosami w różnych płaszczyznach. Wydawało się, że to właśnie rywal Roberta miał inicjatywę tej fazie walki, zwłaszcza w rundzie dziewiątej. Mimo wszystko ”Arab” zasłużył na zwycięstwo, które jednogłośnie przyznali mu po ostatnim gongu sędziowie (96:94, 97:93, 97:94).

Polski prospekt wagi półśredniej, Łukasz Wierzbicki (18-1, 7 KO) doznał porażki przed czasem w drugiej rundzie. Anglik Louis Greene (10-2, 5 KO) był od początku agresywnie nastawiony i wykorzystał spory błąd Polaka, ciężko go nokautując. Na początku walki ”The Medway Mauler” trafił prawym sierpowym, tym samym ciosem odgryzł się Łukasz. Greene ostro nacierał i walka wyglądała z minuty na minutę coraz ciekawiej. Wierzbicki przyjął kilka bomb na korpus, ale odpowiedział bezpośrednim lewym prostym. Niestety na prawym łuku brwiowym Łukasza pojawiło się niewielkie rozcięcie, co jest jego zmorą. Wierzbicki świetnie skontrował w pierwszych akcjach drugiej odsłony dwoma mocnymi lewymi – najpierw po odchyleniu, a potem po uniku rotacyjnym. Nagle przyszedł jednak brutalny koniec. Greene rzucił się do ataku, a ”Pretty Boy” zupełnie niepotrzebnie przyjął wymianę i się odsłonił, przyjmując chwilę później mocne i czyste prawe sierpowe. Padł ciężko na deski, zdołał jakoś powstać, ale Greene nie wypuścił już okazji z rąk. Kolejne uderzenia spadały na Polaka, zalała go krew i Robert Gortat nie miał innego wyjścia – musiał przerwać pojedynek.

Ewa Brodnicka (18-0, 2 KO) nie dała sobie odebrać tytułu mistrzyni świata WBA wagi super piórkowej, pokonując niejednogłośnie na punkty Argentynkę Edith Soledad Matthysse (16-10-1, 1 KO). Pojedynek stał na dość przeciętnym poziomie i obfitował w klincze, które przysłoniły nieliczne momenty czystego i interesującego boksu. Polka może być natomiast zadowolona z kolejnej obrony prestiżowego pasa. Brodnicka od początku boksowała w swoim stylu, polegając na lewym prostym i pracy nóg. Argentynka nacierała, ale była tłamszona klinczami, w których Polka starała się być aktywniejsza niż zwykle, lokując uderzenia na koprus. Wciągała również rywalkę na kontrujące ciosy proste prawą ręką. Słabiej wyglądał boks mistrzyni w drugiej odsłonie, brakowało soczystych trafień, ale Polka dość spokojnie kontrolowała walkę. Potrójny lewy prosty i lewy sierpowy po rotacji w wykonaniu Brodnickiej na początku trzeciej odsłony mogły się podobać. Argentynka trafiła w odpowiedzi lewym sierpowym, a potem znów wkradły się klincze, w których Polka spychała rywalkę do lin. Nie wyglądało to zbyt pięknie, ale było skuteczne. Klincze były stałą narracją również w czwartej rundzie, ale zdarzały się i ciekawsze momenty, takie jak ciosy na korpus z obu stron i celny lewy podbródkowy Matthysse, która wciąż nie mogła jednak złapać swojego rytmu. Ciekawszy boks zobaczyliśmy wreszcie w piątej rundzie. Upominana przez sędziego Leszka Jankowiaka Brodnicka nieco mniej klinczowała i ulokowała kilka celnych prostych. Chwilę później znów wróciła – niestety dla kibiców – do klinczu i została trafiona przez Argentynkę prawym overhandem. Szósta odsłona to wreszcie nieco ciekawszy boks z obu stron. Celny lewy sierpowy Brodnickiej i nadal dobra praca nóg w jej wykonaniu oraz uderzenia na korpus lokowane coraz częściej przez rywalkę. W siódmej odsłonie lewy sierpowy Polki znów doszedł celu i mistrzyni świata zaczynała boksować z większą swobodą, chociaż prawy prosty nie funkcjonował i w drugiej połowie rundy zobaczyliśmy kolejne klincze i spychanie rywalki na liny przez Brodnicką. Ten scenariusz powtarzał się w kolejnych starciach. Niezłe momenty ”Kleo” (elegancka praca nóg, pojedyncze celne ciosy i uniki) były dominowane przez serie klinczów. Na szczęście dla Brodnickiej Matthysse nie potrafiła narzucić swojego stylu i przejąć kontroli nad konfrontacją. Z jednej strony była to zasługa boksu Polki, a z drugiej niemocy Argentynki, której wyraźnie brakowało siły fizycznej i dynamiki w ataku. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 96-95 dla Matthysse oraz 96-94 i 97-93 dla Brodnickiej.

Po dość ciekawej walce Marcin Siwy (20-0, 8 KO) pokonał lepszego niż wskazywałby na to jego bilans Ukraińca Kostiantyna Dowbyszczenkę (6-5-1, 3 KO). Po dobrym początku Polaka dopadł kryzys kondycyjny i walka się wyrównała, ciesząc kibiców wieloma zwrotami akcji. Polak zaczął dynamiczną kombinacją przy linach, od początku dobrze skracając dystans i obijając korpus rywala. Siwy próbował w półdystansie kończyć akcje prawym podbródkowym, pod koniec rundy mocno trafił takim uderzeniem. W drugiej rundzie Marcin nadal atakował, bił lewy prosty z luzu i wciąż polował na bombę prawym podbródkowym. Pod koniec rundy trafił natomiast bezpośrednim lewym sierpowym po uniku rotacyjnym. Nadal dobrze wyglądała praca nóg Marcina i jego ogólna szybkość. Niezłe wymiany rozgorzały w trzeciej rundzie, gdy rywal próbował stawić Polakowi mocniejszy opór. Siwy przyjął dwa mocne prawe Ukraińca, lecz sam lokował lewe sierpowe na dół i prawe sierpowe kończące krótkie kombinacje. Dynamika Polaka wyraźnie spadła w czwartej rundzie. Ukrainiec trafiał niezbyt mocnymi, ale precyzyjnymi ciosami z obu rąk, mądrze zrywając dystans. Siwy stanął i próbował złapać oddech opierając się o liny. Oddał rundę i przed kolejnymi starciami ciężko oddychał w narożniku. Piąte starcie w jego wykonaniu to zrywy – w których trafiał zwłaszcza prawym sierpowym – i przerwy poświęcone na odwrót i dalsze łapanie oddechu. Kondycja zawodziła Marcina nie pierwszy raz. Szósta runda była naprawdę trudna dla Siwego i obfitowała w wymiany, w których niejednokrotnie górował Ukrainiec. Potrafił złożyć ciekawe kombinacje i choć nie zranił Polaka, to wykorzystywał jego kondycyjny kryzys. Przejął również kontrolę w pierwszej minucie siódmej odsłony, ale Siwy zerwał się i trafił dwukrotnie prawym sierpowym, a następnie przyśpieszył i huknął kombinacją prawy podbródkowy-lewy sierpowy. W końcówce znów doszło do wymiany, w której obu zabrakło już celności. Prawy sierpowy Siwego doszedł celu na początku ostatniego starcia, ale nacierał Dowbyszczenko, zasypując Siwego krótkimi ciosami. Polak odpowiedział na szczęście dla siebie dobrym lewym sierpowym, a następnie prawym prostym. Walka była wyrównana i wyczerpująca, jednak Marcin zdobył się na niezłe akcje w ostatniej minucie ósmej rundy, trafiając m.in. lewym prostym popartym prawym podbródkowym. Ukrainiec był chyba nieco aktywniejszy, ale trafiał mniej soczyście. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 78-74 i dwa razy 78-75 – wszyscy dla Siwego.

Powrót Patryka Szymańskiego (20-2, 10 KO) po dramatycznej porażce z Robertem Talarkiem okazał się udany. Polak wyraźnie pokonał Denisa Kriegera (14-8-2, 9 KO). Pojedynek był jednostronny, ale Patryk nie ustrzegł się trudnych momentów. Szymański zaczął lewym prostym na dół i na górę, do którego szybko dołożył prawą rękę. Spokojnie kontrolował Kriegera, nie wkładając całej siły w celne ciosy i ładnie pracując na nogach. Pod koniec rundy Krieger wreszcie uruchomił swój lewy i dwukrotnie trafił. Drugie starcie to nadal spokojny boks Polaka, który dołożył tym razem ciosy proste i sierpowe na korpus. Krieger był systematycznie rozbijany, ale co jakiś czas odgryzał się niecelnymi uderzeniami. Mieszkaniec Hamburga przyśpieszył w trzeciej rundzie i dość łatwo trafiał ciosami sierpowymi na dół i na górę, zwłaszcza kontrując Polaka. Szymański popełniał stare błędy w obronie, lecz zdołał opanować sytuację lewym prostym. Właśnie na tym ciosie całkowicie skupił się w czwartej odsłonie, często zbytnio się pochylając, jednak utrzymując przy tym przewagę. Podwójny i potrójny lewy Polaka rozpoczął starcie piąte. Krieger zaczął dynamiczniej poruszać głową i co jakiś czas wdzierał się do półdystansu, gdzie lokował uderzenia na dół. Szymański coraz więcej klinczował i wyraźnie odczuwał już trudy walki, podobnie zresztą jak rywal. Szósta runda to powrót Szymańskiego do pełnej kontroli. Ryzykował tylko podczas zadawania uderzeń na korpus, lecz ogólnie rzecz biorąc operował głównie lewym prostym, który zapewnił mu również przewagę przez większość czasu w siódmej rundzie. Pod koniec tej odsłony znów popełnił jednak prosty błąd i otrzymał kilka naprawdę mocnych ciosów z obu rąk, po których schodził do narożnika na miękkich nogach. Ostatnia runda to próba natarcia Kriegera, który został szybko poskromiony dobrą pracą nóg i seriami niezbyt mocnych, ale skutecznych ciosów prostych. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 79-73, 78-74 i 80-72 – wszyscy dla podopiecznego Gusa Currena.

Mało dotąd znany na naszym podwórku Sebastian Ślusarczyk (6-0, 4 KO) wyrobił sobie dobrą markę dzięki efektownej wygranej nad Tomaszem Gromadzkim (10-3-1, 3 KO). Już w pierwszej rundzie po lewym sierpowym rywala „Zadyma” mógł być liczony, jednak sędzia uznał, że to nie cios zadecydował o nokdaunie. Gromadzki przedzierał się do półdystansu, niwelując w ten sposób ogromną przewagę wzrostu Ślusarczyka, jednak to wcale nie sprawiło, że odebrał mu jego argumenty. Druga odsłona również dla „wyspiarskiego Polaka”. W trzeciej Tomek zaczął dochodzić do głosu i wydawało się, że swoim doświadczeniem na dłuższych dystansach może odwrócić losy potyczki na swoją korzyść. Nic z tego… W czwartym starciu Sebastian trafił w wymianie w półdystansie, poszedł za ciosem, ponowił akcję i choć Tomek nie przewrócił się, był już mocno zraniony i arbiter wkroczył do akcji, ratując mu trochę zdrowia.

Wcześniej boksujący w kategorii cruiser Oskar Wierzejski (2-0) wygrał niejednogłośnym werdyktem z Igorem Filipienką (5-46-2, 1 KO).

źródło: bokser.org

KOWNACKI WYPUNKTOWAŁ ARREOLĘ. REKORD WSZECHCZASÓW W ILOŚCI ZADANYCH CIOSÓW!

kownacki_arreola

W pierwszej walce wieczoru w karierze, podczas gali w Nowym Jorku, Adam Kownacki (20-0, 15 KO) pokonał po trudnej bitce Chrisa Arreolę (38-6-1, 33 KO) i zdobył wakujący, interkontynentalny pas IBF wagi ciężkiej.

Zgodnie z oczekiwaniami od początku rozgorzała wojna. Adam już w dziesiątej sekundzie trafił mocnym prawym sierpowym. W pierwszej odsłonie obaj trafili kilka raczy czysto na górę, lecz to bomby Polaka miały większą wymowę. Dobrze pracował też lewym prostym. Jeszcze większa zadyma w drugim starciu. Kownacki zepchnął Arreolą do odwrotu. Ten odpowiadał mocnymi sierpami, lecz Adam bez zmrużenia oka przyjmował to i nacierał dalej. Trafiał ładnymi krótkimi podbródkami w półdystansie. I właśnie takim podbródkiem zranił Amerykanina na początku trzeciej odsłony. Arreola przegrywał, choć cały czas pozostawał groźny i mocno odpowiadał. Skoncentrował się na ciosach na korpus, by osłabić ataki naszego polonijnego wojownika. Ale napór Adama nie słabł.

Dopiero w czwartej rundzie tempo nieco spadło, na czym skorzystał Arreola. Bił celniej, a po gongu na przerwę podniósł rękę, nakręcając się jeszcze bardziej. Adam kontrolował sytuację, lecz złapał go chyba lekki kryzys. Po przerwie Polak poczęstował przeciwnika prawym sierpowym. Fajnie zaczął, lecz Arreola trochę lepiej finiszował. Runda trudna do punktowania. Dużo lepsza była na szczęście ta szósta. „Babyface” zaczął ją akcją lewy-prawy, ponowił kilka razy tę kombinację i znów to on nadawał tempo. Arreola sporo przyjmował, ale nie zamierzał skapitulować. Mało tego, cały czas groźnie odpowiadał. I wygrał siódme starcie, bo Adam potraktował je trochę „odpoczynkowo”. W ósmym wydłużył dystans, uruchomił nieco nogi i gdy stał dalej, radził sobie lepiej. Nieznacznie, ale jednak wygrana przez naszego wojownika runda 10:9.

Kownacki na początku dziewiątej rundy trafił mocnym prawym sierpem. Dodatkowo Arreola miał chyba kłopoty z lewą ręką. Adam zdominował ten odcinek, trafiał, choć w tych jego ciosach brakowało już trochę dynamiki. Dziesiątą dobrze zaczął, potem trochę odpoczywał i fajnie zaznaczył końcówkę dłuższą kombinacją przy linach. Jednoręki Arreola wygrał jedenastą rundę. Bił tylko prawymi sierpami, a i tak potrafił znaleźć lukę w gardzie naszego rodaka. Ostatnie trzy minuty to znów bitka, choć nie tak efektowna jak na początku. Obaj byli już po prostu zbyt zmęczeni. Sędziowie punktowali jednogłośnie – 118:110 i dwukrotnie 117:111, wszyscy na korzyść Adama.

Kownacki z Arreolą dali kibicom ostrą bitkę, a jednocześnie wykręcili niesamowite, rekordowe liczby. Serwis CompuBox poinformował, że obaj zawodnicy pobili dwa rekordy wagi ciężkiej. Wyprowadzili najwięcej ciosów w historii walk wagi ciężkiej – aż 2172. Trafili też najwięcej w historii – 667. Statystyki ciosów: Kownacki 369/1047 (35%) – Arreola 298/1125 (27%).

źródło: bokser.org

SZPILKA BRUTALNIE ZNOKAUTOWANY PRZEZ CHISORĘ W LONDYNIE

SZPILKA04

Zaczęło się nieźle, ale Artur Szpilka (22-4, 15 KO) został bardzo ciężko znokautowany przez Derecka Chisorę (31-9, 22 KO). Od początku zrobiło się gorąco. Anglik zgodnie ze scenariuszem zaatakował. Trafił mocnym prawym na dół i polował prawym sierpem na górę. Na szczęście nie trafiał. Polak za to skontrował go długim lewym krzyżowym, a potem lewym podbródkiem. Dobry początek.

Drugą rundę Artur zaczął niezłym prawym jabem, jednak za moment został brutalnie spacyfikowany. Chisora uderzył najpierw dwukrotnie prawym na dół, czym uśpił czujność „Szpili”. Huknął prawym sierpowym i na dobrą sprawę już było po wszystkim. Artur nie padł, ale tylko dlatego, że opierał się o liny. Były mistrz Europy doskoczył do zranionej ofiary, poprawił lewym sierpem, a kolejnym prawym ciężko znokautował naszego rodaka. Prawie równie ciężko, jak kilka lat temu Deontay Wilder

źródło: bokser.org

DEMETRIUS ANDRADE POKONAŁ MACIEJA SULĘCKIEGO NA GALI W PROVIDENCE

andrade_sulecki

Demetrius Andrade (28-0, 17 KO) w świetnym stylu obronił tytuł mistrza świata WBO i zdominował Macieja Sulęckiego (28-2, 11 KO) na gali w Providence. Amerykanin pokazał boks na najwyższym światowym poziomie, a Polak nie miał niestety na to odpowiedzi.

Pierwszy do ataku zerwał się Andrade, strzelał szybkimi ciosami lewą ręką i posłał Polaka na deski uderzeniem w czubek głowy, ale Maciek nie był mocno zraniony i zdołał wrócić do gry. Andrade agresywnie atakował i spychał Sulęckiego do obrony. Zamknął Maćka w narożniku pod koniec pierwszej rundy, trafił prawym sierpowym, ale gong przerwał nawałnicę mistrza.

Druga odsłona to świetna praca nóg Amerykanina w dystansie i efektowny boks w jego wykonaniu, ale Sulęcki zaczął wreszcie odpowiadać, choć jego ciosy nie dochodziły celu. Andrade próbował znowu rozwinąć ofensywę, ale Maciek był już bardziej uważny i trafił pod koniec kilka razy prawym na dół. W przerwie między rundami Piotr Wilczewski apelował o walkę na środku ringu.

W trzeciej odsłonie Andrade sprawiał wrażenie nonszalanckiego, lecz nadal sprawiał Polakowi kłopoty. Jego długi prawy prosty, balans i luz były bardzo trudne do okiełznania. Sulęcki nie dawał sobie zrobić krzywdy i mądrze pracował na nogach w obronie, choć zaczął przyjmować długie lewe na dół. Pod koniec rundy trafił bezpośrednim prawym, a potem umiejętnie wymknął się spod lin po szarży championa.

Andrade huknął mocnym prawym na dół na początku czwartej rundy, a następnie po raz kolejny ruszył do ataku. Sulęcki unikał obszernych zamachowych uderzeń, ale niewiele robił w ofensywie. Amerykanin bardzo nisko schodził głową, wytrącał Polaka z rytmu i znowu zaakcentował końcówkę mocną serią przy linach.

Piąta odsłona to pokaz kreatywnego poruszania się w ringu w wykonaniu Andrade. Maciek nie mógł mu się dobrać do skóry, namierzyć śliskiego, wysokiego mańkuta lewym prostym, a także celnie trafić bezpośrednim prawym. Mistrz trafił kombinacją lewy na dół-prawy na górę i zmieniał pozycję, nieustannie szachując Polaka.

Andrade trafił bezpośrednim prawym podbródkowym z pozycji mańkuta na początku szóstej rundy i tańczył w ringu swój niesamowity taniec. Maciek nie miał niestety na tym etapie żadnego pomysłu na odwrócenie przebiegu walki. „Boo Boo” nie był szczególnie aktywny w ataku, ale niewątpliwie wyraźnie przeważał.

Druga połowa walki rozpoczęła się od prób ataków Sulęckiego. Andrade spokojnie opanował sytuację prawymi prostymi z bekhendu, które totalnie frustrowały Polaka. Nareszcie Maciek trafił dwoma prawymi prostymi, Amerykanin amortyzował jednak te ciosy, mistrzowsko pracował w obronie i nie dał „Striczowi” rozwinąć skrzydeł w ataku.

W ósmej rundzie Sulęcki agresywniej próbował skrócić dystans i trafił prawym prostym. Niedługo później ulokował lewy sierpowy i wydawało się, że Andrade zwolnił. Walka wciąż miała miejsce na środku ringu. Pod koniec rundy Amerykanin trafił soczystym lewym prostym i podkreślił swoją kontrolę. Ten sam – niekorzystny dla Polaka obraz walki – utrzymał się w dziewiątej rundzie. Andrade trafił w niej m.in. prawym sierpowym z defensywy i serią trzech lekkich, ale celnych ciosów z doskoku.

Dwa mocne lewe sierpowe z dystansu odrzuciły Sulęckiego na początku dziesiątego starcia. Chwilę potem Sulęcki otrzymał dwa lewe na dół i nie miał już właściwie argumentów w tym pojedynku. Piotr Wilczewski żądał od Maćka ciosów po odchyleniach i większej agresji, ale mistrz był po prostu lepszy we wszystkich płaszczyznach. Wszedł w jedenastej odsłonie do półdystansu i trafiał ciosami z dołu, a potem spokojnie się wycofał i kontynuował swój dystansowy popis. Trafiał mocnymi pojedynczymi ciosami, a Maciek nie był w stanie się temu przeciwstawić. Starał się w ostatniej rundzie postawić wszystko na jedną kartę, co zupełnie się nie udawało. Można wręcz powiedzieć, że Andrade deklasował „Stricza”, odbierając mu wszystkie atuty i bawiąc się w ringu. Sędziowie nie mogli mieć wątpliwości i jednogłośnie przyznali wszystkie rundy mistrzowi (3x 120:107).

źródło: bokser.org

SKANDAL W RYDZE! GŁOWACKI ZNOKAUTOWANY PRZEZ BRIEDISA

glowacki_briedis

Mairis Briedis (25-1, 18 KO) znokautował Krzysztofa Głowackiego (31-1, 19 KO) i odebrał mu mistrzostwo świata w półfinale turnieju WBSS w Rydze po skandalicznej walce, w której królowały brutalne faule – przede wszystkim ze strony Łotysza – i błędy sędziów.

„Główka” od początku ruszył do przodu i po kilku zwodach i spięciu w półdystansie trafił lewym prostym na korpus. Potem trafił piękną akcję lewy na górę-prawy na dół, a następnie huknął podbródkowym. Briedis odpowiedział bezpośrednim prawym, a Polak konsekwentnie polował na długi lewy na korpus. Początek drugiej rundy to agresywny atak ”Główki”, który obniżał pozycję i wywierał presję. Briedis próbował umieścić prawy prosty za ucho. Następnie Polak poszukał akcji z kontry i w drugie tempo. W zwarciu Polak uderzył w tył głowy, a Bredis zrewanżował się ciosem łokciem w szczękę, po którym Polak padł na matę ringu.

Na szczęście zdołał wstać, sędzia udzielił ostrzeżenia Briedisowi, ale kiedy wznowił akcję, Łotysz ruszył na Polaka i posłał go na deski serią ciosów. Polak powstał i wdał się w szaloną wymianę, która trwała jeszcze po gongu, a sędzia nie przerwał akcji. Polak padł na deski, ale kilka sekund po gongu! Fiodor Łapin wbiegł na ring i interweniował. Trzecia runda to szalona wymiana ciosów, w której Głowacki zdołał najpierw trafić, ale chwilę później został znokautowany. Walka miała niewątpliwie skandaliczny przebieg i będzie zapewne składany natychmiastowy protest.

źródło: bokser.org

MICHAŁ CIEŚLAK ZDEMOLOWAŁ W PRUSZKOWIE OLANREWAJU DURODOLĘ

cieslak_durodola

W walce wieczoru piątkowej gali Babilon Fight Night 1 w Pruszkowie Michał Cieślak (19-0, 13 KO) zdemolował w drugiej rundzie Olanrewaju Durodolę (29-7, 27 KO) i zdobył pas międzynarodowego mistrza Polski w wadze junior ciężkiej. Polski pięściarz nie dał absolutnie żadnych szans swojemu rywalowi.

W pierwszej rundzie radomianin był spokojnie boksującym pięściarzem, nie podpalał się. Większa aktywność była jednak po stronie Cieślaka. Druga odsłona pokazała nam już wszystko. Nigeryjczyk został trafiony ciosami podbródkowymi, poszedł na liny, a 30-letni Cieślak doskoczył i dopełnił formalności zasypując Durodolę gradem uderzeń.

- Byłem nastawiony na spokój od początku walki. Za mną świetne przygotowania. Dziękuję moim trenerom Andrzejowi Liczikowi, Karolowi Kosakowi, a także promotorom oraz kibicom – mówił po walce zadowolony Cieślak.

Cieślak, zapytany przez reportera Polsatu Sport o najbliższe plany, zakomunikował, że usiądzie ze swoimi promotorami i razem pomyślą o przyszłości. Stwierdził jednak, że następna walka będzie jeszcze mocniejsza, a później liczy na mistrzowską szansę i będzie do niej dążył.

źródło: bokser.org

TRZECIA UDANA OBRONA PASA WBO EWY BRODNICKIEJ. BEZ NIESPODZIANEK W JELENIEJ GÓRZE

brodnicka_ewa

Ewa Brodnicka (17-0, 2 KO) pokonała w walce wieczoru gali w Jeleniej Górze Janeth Perez (24-5-2, 6 KO) i już po raz trzeci obroniła tytuł mistrzyni świata federacji WBO kategorii super piórkowej, czy też jak kto woli junior lekkiej.

Od początku Polka ustawiała sobie dużo mniejszą Meksykankę lewym prostym, uciekając od zwarć i boksują bezpiecznie dla siebie w dystansie. Drugą rundę zakończyła kombinacją prawy na dół-lewy sierp na górę. Nieźle pracowała też na nogach, przepuszczając zdecydowaną większość ciosów rywalki. Brakowało może spięć, emocji, ale od strony taktycznej Ewa kontrolowała walkę bez większego zagrożenia. Ambitna pretendentka, w przeszłości dwukrotna mistrzyni świata, jednak trzy limity niżej, do końca szukała swojej szansy, lecz była po prostu zbyt mała i zbyt wolna na nogach, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Kilka razy sięgnęła prawym sierpowym, trafiała też prawym na korpus, lecz to było zbyt mało, by móc odebrać tytuł Polce. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali stosunkiem głosów dwa do remisu na korzyść Ewy – 95:95, 96:94 i 97:93.

Michał Leśniak (11-1-1, 3 KO) po efektownych ostatnich walkach tym razem wyglądał trochę gorzej, ale najważniejsze, że pokonał Maksima Czurbanowa (8-4-1). „Szczupak” dobrze rozpoczął walkę, bijąc w każdej wymianie mocnym hakiem na korpus, czy to z prawej, czy z lewej ręki. W drugiej rundzie w ringu pojawiło się trochę chaosu i klinczu. Swój rytm szybciej złapał Rosjanin i w czwartym starciu przejął inicjatywę. Michał trafiał na małym procencie, ale w piątej odsłonie najpierw prawym krzyżowym, potem lewym sierpem, zmazał gorsze wrażenie. Walka prowadzona była w wolnym tempie, obaj zawodnicy wyprowadzali mało celnych ciosów, a wszystko przypominało bardziej sparing niż pojedynek dwóch solidnych przecież pięściarzy. Największe wrażenie robiły haki Michała na korpus, lecz mając w pamięci poprzedni jego występ, ten wypadał mniej okazale. Inna sprawa, że i przeciwnik był dziś trudniejszy, pomimo słabszego rekordu. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 78:74 i dwukrotnie 77:75 – wszyscy na korzyść Leśniaka.

Po dobrej, zażartej i stojącej na wysokim poziomie walce Michał Chudecki (13-3-2, 3 KO) pokonał Kamila Młodzińskiego (11-4-4, 6 KO). Lepiej w pojedynek wszedł „TNT”. Zainkasował co prawda mocny prawy sierp Kamila, ale sam odpowiedział kilkoma swoimi akcjami. Druga runda miała podobny scenariusz. Najmocniejszy cios – prawy sierp, zadał Młodziński, ale to Chudecki wyprowadzał więcej uderzeń i pozostawał nieco aktywniejszy. Kolejne minuty bardzo wyrównane i zażarte. Obaj odpowiadali sobie cios za cios, a największą zagwozdkę mieli sędziowie. Trzecia, czwarta i piąta runda bardzo dobre po obu stronach, jednak w połowie szóstej Kamila dopadł poważny kryzys. Tak doświadczony zawodnik jak Michał wyczuł słabość rywala, podkręcił tempo i zyskał wyraźną przewagę. Powiększył ją jeszcze bardziej w pierwszej połowie siódmego starcia, lecz Kamil wykazał się charakterem i przetrwał trudne chwile. Mało tego, na starcie ósmej odsłony to Młodziński trafił prawym sierpowym na szczękę. Do końca stawiał dzielnie opór i obaj panowie dali zdecydowanie najlepszą walkę jeleniogórskiej gali. Sędziowie punktowali 78:74, 77:75 i 78:75 – wszyscy na korzyść Chudeckiego.

Kamil Bodzioch (4-0, 1 KO) pokonał Kostiantina Dowbiszczenkę (4-4-1, 2 KO), po czym… oświadczył się swojej dziewczynie. Pięściarz z Jeleniej Góry dobrze wszedł w ten pojedynek, ale w końcówce pierwszej rundy nadział się na prawy sierpowy. W drugiej chciał za wszelką cenę odpowiedzieć sam czymś mocnym, jednak nie potrafił namierzyć Ukraińca i większość jego ciosów pruło powietrze. W trzeciej znów przyjął kilka prawych, ale przynajmniej odpowiedział paroma hakami na korpus. W czwartej odsłonie, gdy przyszło zmęczenie, obaj zainkasowali po kilka niepotrzebnych ciosów, choć chyba więcej celnych, szczególnie na górę, zadał Dowbiszczenko. Bodzioch wrócił do gry lepszą piątą rundą. Uruchomił jab, a po kilku ciosach na korpus zrobił sobie również miejsce na prawy sierp na górę. Kamil, który wcześniej miewał problemy kondycyjne, dziś lepie wytrzymał trudy pojedynku i był również lepszy w szóstym starciu. Wciąż jednak sporo do poprawy, szczególnie w obronie. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 58:56, 58:56 i wzięte z kosmosu 60:54 – wszyscy na korzyść Bodziocha. Walka w okolicach remisu i gdy usłyszeliśmy 60:54…

Marcin Siwy (19-0, 8 KO) pokonał przed czasem Aleksieja Mazikina (14-15-2, 4 KO), wicemistrza świata w boksie olimpijskim sprzed… 18 lat. Dużo niższy Polak próbował skracać dystans, lecz doświadczony weteran, choć bardzo wolny, to łapał go na kontrę bezpośrednim prawym. Marcin lepiej zaakcentował końcówkę drugiej odsłony, lecz już po sześciu minutach obaj ciężko oddychali. Więcej charakteru pokazał Polak. Nieco podkręcił tempo, a pół minuty przed przerwą trafił lewym hakiem w okolice wątroby i doświadczony Ukrainiec przyklęknął, dając się policzyć do ośmiu. Wtedy zabrakło jeszcze czasu, lecz Siwy wyczuł swoją szansę i w czwartej rundzie dodał trzy kolejne nokdauny. Wszystkie po lewym haku pod prawy łokieć przeciwnika. Za ostatnim razem sędzia Leszek Jankowiak wyliczył Mazikina do dziesięciu, ogłaszając nokaut.

Tak jak za pierwszym razem Tomasz Gromadzki (10-2-1, 3 KO) i Wojciech Wierzbicki (0-2) dali fajne widowisko i znów nieznacznie lepszy okazał się Tomek, zwyciężając stosunkiem głosów dwa do remisu. Od początku „Zadyma” ruszył do ataku, szukając przede wszystkim ciosów na korpus. Wojtek zrewanżował się mu soczystym lewym sierpowym, lecz w drugiej połowie drugiej rundy pogubił się trochę przy ciągłym naporze przeciwnika. Potem trwała wymiana w półdystansie na wyniszczenie. Nie było w tym dużo finezji, ale oglądało się to dobrze. W czwartym starciu to Wierzbicki złapał przeciwnika prawym hakiem na korpus. Nie zauważył chyba jednak tego i nie wykorzystał chwilowego kryzysu oponenta. Wierzbicki osłabł w piątym starciu. Tempo podkręcił więc Tomek, ale w końcówce również on łapał już ciężko oddech. Ostatnie trzy minuty obaj boksowali na charakterze. I znów poderwali publiczność, tak samo jak piętnaście miesięcy wcześniej. Sędziowie punktowali 57:57 i dwukrotnie 58:56 – na korzyść „Zadymy” Gromadzkiego.

Debiutujący na zawodowym ringu Oskar Wierzejski (1-0) pokonał Milana Cechvalę (1-4, 1 KO). Miejscowy pięściarz od początku dominował nad Słowakiem, lecz brakowało w jego akcjach ponowień. Dopiero w trzeciej rundzie wydłużył swoje serie i od razu jego boks zaczął lepiej wyglądać. Nie zdołał jednak przełamać rywala i pojedynek potrwał na pełnym dystansie. Sędziowie punktowali zgodnie 40:36.

Wcześniej Tomasz Nowicki (2-0, 1 KO) w pierwszej rundzie dwukrotnie rzucił na deski Grzegorza Sikorskiego (2-20), w trzeciej dorzucił kolejne trzy nokdauny i po piątym liczeniu – po lewym sierpowym, pojedynek został zastopowany.

źródło: bokser.org

CENNE ZWYCIĘSTWO PARZĘCZEWSKIEGO. „OSTATNI TANIEC” SZYMAŃSKIEGO I WETERANÓW?

parzeczewski

Robert Parzęczewski (23-1, 16 KO) twierdzi, że jego praca to nokautowanie. I dzisiejszego wieczoru w katowickim Spodku wykonał swoją pracę wzorowo, nokautując już w drugiej rundzie znakomitego niegdyś Dmitrija Czudinowa (21-5-2, 13 KO) i sięgając po pas międzynarodowego mistrza Polski w wadze superśredniej.

Arab zaliczył dobre otwarcie pojedynku, wykorzystując przewagę warunków fizycznych i celnie stopując ataki szukającego walki w dystansie rywala ciosami kontrującymi, z których szczególnie mógł podobać się lewy sierpowy. Widać było wyraźnie, że Czudinow najlepsze lata ma już za sobą, ale dysponuje ogromnym doświadczeniem. Chyba nikt nie spodziewał się, że koniec nastąpi tak szybko. W drugiej rundzie Parzęczewski trafił prawym, po którym Rosjanin padł na deski i choć wstał na „8”, był wyraźnie podłączony do prądu. „Arab” ruszył do przodu, starając się dokończyć dzieła zniszczenia, jednak Czudinow swojemu doświadczeniu zawdzięczał przetrwanie bombardowania pod linami. Nie na długo jednak. Gdy udało mu się przenieść walkę na środek ringu, Polak przepuścił jego atak i potężnym prawym sierpowym bitym na skroń skosił z nóg. Choć Czudinow z trudem pozbierał się z desek, sędzia Arkadiusz Małek nie miał wątpliwości i słusznie zakończył walkę. Triumfujący „Arab” w rozmowie z Mateuszem Borkiem po walce zapowiedział zmianę ringowego przydomka na „Mr KO”. I choć odrzucił niedawno ofertę walki z mistrzem WBA Callumem Smithem, który szuka rywala na galę w nowojorskiej Madison Square Garden na 1 czerwca, stwierdził jednocześnie, że kolejne zwycięstwo przez nokaut nad doświadczonym rywalem zbliża go do walki na szczycie kategorii superśredniej. I tak z niedocenianego do niedawna pięściarza wyrósł nam kolejny polski prospekt.

Damian Jonak (41-1-1, 21 KO) niesiony dopingiem śląskiej publiczności nie poradził sobie z Andrew Robinsonem (23-4-1, 6 KO), notując pierwszą w karierze porażkę, trochę na własne życzenie. Jonak nie najlepiej wszedł w walkę. Koncentrował się na obszernie bitych sierpowych, ale nie czuł dystansu i przestrzeliwał te ciosy, sam inkasując celne kontry Brytyjczyka. Dopiero pod koniec rundy złapał rywala w narożniku, ale nawałnicę jego ciosów przerwał gong. Niestety Jonak nie wyciągnął wniosków z obrazu pierwszej rundy i kolejne starcie przebiegało w bardzo podobnym stylu – agresywne ataki Polaka, prującego nieskutecznie powietrze i celne kontry Robinsona. Dopiero w trzeciej rundzie Jonak zaczął częściej trafiać i to starcie sędziowie mogli zapisać na jego konto bez wątpliwości. Jednak w kolejnej odsłonie Robinson wprowadził do swojego arsenału ciosy podbródkowe, które okazały się zabójczo skuteczne i już do końca celnie raził nimi Jonaka. W czwartej rundzie rywalizacja nieco wyrównała się, gdyż Jonak zaczął częściej atakować korpus oraz używać ciosów prostych, czego domagał się od niego w narożniku trener Gus Curren. Powoli jednak boksujący spokojnie i uważnie Brytyjczyk zaczął ponownie dochodzić do głosu i stopniowo dominować nad Polakiem. Szósta runda to była już niemal zupełna deklasacja Jonaka, który przyjmował bez odpowiedzi kolejne kombinacje ciosów. Polak odpowiadał pojedynczymi atakami, w których obszernymi sierpami próbował urwać głowę rywala, niestety ciągle przestrzeliwując. Robinson konsekwentnie realizował wskazówki przekazywane w narożniku, nie podpalał się i celnie kontrował szarżującego bezradnie rywala. Ten opanowany styl znalazł uznanie w oczach dwóch sędziów, którzy ostatecznie punktowali 78:74 i 77:75 dla Robinsona, tylko sędzia Grzegorz Molenda nieco zbyt optymistycznie i gospodarsko ocenił tę walkę stosunkiem 77:75 dla Jonaka i w efekcie miejscowy faworyt po raz pierwszy poczuł gorzki smak porażki, choć w wywiadzie po walce nie uznał wyższości rywala, oceniając werdykt sędziowski jako niesprawiedliwy. W opinii piszącego te słowa kontrowersji jednak nie było i Damian Jonak niestety tej walki nie wygrał.

Mariusz Wach (33-5, 17 KO) zapowiadał przed walką „koniec opierdzielania się” i choć na ringu w katowickim Spodku zobaczyliśmy Wikinga chwilami aktywniejszego niż w większości jego ostatnich walk, jednak było to stanowczo za mało na Martina Bakole Ilungę (12-1, 9 KO), który zastopował naszego pięściarza w ósmej rundzie. Przez większą część pierwszego starcia Polak boksował skutecznie w defensywie, stopując celnymi kontrami lewym prostym nacierającego z animuszem Kongijczyka. Jednak jego aktywność pod koniec tej rundy zmalała, co pozwoliło w ostatnich sekundach skutecznie zaatakować Ilundze. To był zwiastun tego, co nastąpiło w kolejnych czterech starciach, które upłynęły pod znakiem zdecydowanej dominacji Kongijczyka, który zasypywał bezradnego momentami Wacha kombinacjami ciosów. Zaskakująco łatwo jego lewe proste przebijały się przez podwójną gardę Polaka. Aktywność Wacha spadła do minimum, co wykorzystywał jego rywal, bezkarnie przechodząc do półdystansu i ładując cios za ciosem w głowę Wikinga. Jedyne co mogło imponować, to niemal nadludzka odporność Wacha na te uderzenia. Zdesperowany Piotr Wilczewski krzyczał do swego podopiecznego w narożniku: Sparowałeś z Joshuą, sparowałeś z Furym, musisz sobie poradzić, musisz to wytrzymać! Chyba udało mu się nieco zmotywować Wacha, który wrócił udaną szóstą rundą, w której był chyba najbardziej aktywny w przekroju całej walki. Zawdzięczał to jednak spokojniejszej postawie rywala, który być może postanowił nieco odpocząć po niezwykle dynamicznych poprzednich starciach i także mógł imponować odpornością na celne ciosy Polaka, który przecież ma czym uderzyć. Niestety pary Wachowi starczyło tylko na trzy minuty. W siódmej rundzie Ilunga ponowił ataki i Polak znów znalazł się pod gradem ciosów, na które nie znajdował odpowiedzi. Koniec nastąpił w ósmym starciu, gdy po 12 (!!!) ciosach sierpowych na głowę Wacha bez odpowiedzi z jego strony, sędzia Robert Gortat wkroczył przerywając słusznie egzekucję i ratując być może trochę zdrowia naszemu pięściarzowi. Ilunga początkowo wygwizdany przez kibiców, zebrał później owację, gdy zaczął pozdrawiać publiczność odbierając trofeum zwycięzcy z rąk Adama Kownackiego i dziękować za szansę, którą otrzymał. Poprosił Mateusza Borka o kolejną i otrzymał zapewnienie, że ją dostanie.

Dla Patryka Szymańskiego (19-2, 10 KO) walka w katowickim Spodku okazała się naprawdę ostatnim tańcem. W wywiadach przed pojedynkiem zapowiadał, że w przypadku porażki z Robertem Talarkiem (24-13-2, 16 KO) zakończy karierę. I to rzeczywiście było niestety ostatnie tango Szymańskiego w Katowicach. Ale jego walkę z Talarkiem zapamiętamy na długie lata, przejdzie do historii polskiego boksu. W całym pojedynku obaj rywale znaleźli się łącznie na deskach 10 razy! Szymański zaczął pierwszą rundę od trzęsienia ziemi. Zaatakował od pierwszego gongu i już w pierwszej minucie klasyczną akcją prawy na prawy posadził Talarka na deskach! Dzielny górnik pozbierał się, jednak chwilę później znów zaliczył nokdaun po prawym bitym nad lewą ręką. Wydawało się, że sensacyjne zwycięstwo przed czasem wisiało na włosku, jednak Talarek dotrwał do gongu. W drugim starciu nieoczekiwanie to właśnie Talarek w ataku trafił prawym na górę, wykorzystując opuszczone ręce rywala, poprawił tym samym ciosem i Szymański znalazł się na deskach! Gdy wydawało się, że teraz losy starcia obrócą się na korzyść miejscowego faworyta, pięściarz z Wielkopolski wrócił do gry dwoma nokdaunami, kontrując skutecznie nacierającego Talarka prawym sierpowym i po drugim z tych nokdaunów wydawało się, że to już naprawdę koniec. Ambitnego Ślązaka uratował jednak ponownie gong. W trzeciej rundzie Talarek przeżywał trudne chwile, gdy Szymański dwukrotnie posyłał go na deski i porażka Ślązaka przed czasem wisiała w powietrzu. Jednak Talarek pokazał wielki hart ducha i twardy charakter górnika, który pozwolił mu przetrwać trudne chwile. Ta walka to był jednak prawdziwy rollercoaster! Coraz bardziej widoczne było zmęczenie Szymańskiego, który nie nacierał już tak skutecznie jak w poprzednim starciu i po ciosie Talarka z prawej na korpus znalazł się po raz drugi w tym pojedynku na deskach. Teraz to on walczył o przetrwanie, zaliczając kolejny nokdaun przed gongiem kończącym tę rundę. I choć dotrwał do przerwy było jasne, że jego koniec jest bliski. Wrzawa na trybunach sięgała zenitu! Szymański był jednak ciągle groźny i w czwartym starciu kilka razy celnie skontrował nacierającego gwałtownie Talarka. Jednak nie miał już siły, a jego ciosy były pozbawione dynamiki, więc nie mogły już wyrządzić rywalowi takiej szkody, jak w pierwszych rundach. Kolejne ciosy na korpus rozbijały go i doprowadziły do dwóch nokdaunów, które chyba tylko on sam wie, jak przetrwał do gongu na koniec starcia. Dał radę nawet wstrząsnąć Talarkiem w ostatnich sekundach prawym z kontry, ale nie miał już sił, aby odwrócić losy pojedynku. W końcu w piątej rundzie kumulacja uderzeń, którymi Talarek już bezkarnie rozbijał skrajnie wyczerpanego Szymańskiego doprowadziła do dziesiątego w tej walce, a szóstego dla Patryka nokdaunu, po którym Wielkopolanin pozbierał się z ogromnym trudem na „8”, jednak sędzia Robert Gortat słusznie nie dopuścił go już do dalszej walki. Zbyt dużo zdrowia obaj pięściarze zostawili tego dnia w ringu. Po ogłoszeniu werdyktu w rozmowie z promotorem i organizatorem katwickiej gali Mateuszem Borkiem pokonany Patryk Szymański potwierdził, że kończy karierę bokserską, a jego szczere słowa na temat sportowej ambicji wywołały owację na stojąco zebranej w Spodku publiczności. Jeśli młody pięściarz z Wielkopolski rzeczywiście wytrwa w swoim postanowieniu i nie wróci już na ring, to z pewnością tym thrillerem ze Spodka zapisze się trwale w pamięci kibiców.

Nikodem Jeżewski (17-0-1, 9 KO) miał trudną przeprawę z trochę niedocenianym Shawndellem Terellem Wintersem (11-2, 10 KO). Po ośmiu rundach sędziowie wskazali na niego w stosunku dwa do remisu. Amerykanin próbował zaskoczyć naszego rodaka na samym początku, ten jednak nie dał się niczym trafić, choć nieco za bardzo oddał inicjatywę. W drugiej rundzie podkręcił nieco tempo, trafił dwa razy prawym krzyżowym, ale i tak dostał w narożniku uwagę, że jest za mało aktywny. W połowie trzeciej odsłony Jeżewski dostał po komendzie stop mocny cios na korpus.  Sędzia Grzegorz Molenda dał mi czas na dojście do siebie, ale Polak ewidentnie stanął po tamtej akcji i obudził się dopiero w połowie czwartej rundy, gdy zainkasował lewy sierpowy. Wtedy odpowiedział ładnie swoim prawym sierpem. Wszystko jednak oscylowało w granicach remisu. Po przerwie Jeżewski uderzył najpierw mocnym lewym hakiem w okolice wątroby, zrobił krok do tyłu i poprawił prawym na splot. I te akcje zrobiły na moment wrażenie na przeciwniku. Szósta runda wyrównana. Obaj mieli swoje momenty i trudno było wskazać lepszego na tym etapie walki. W siódmym starciu Jeżewski zaczął bić swój prawy nie w linii, tylko z góry w dół, dzięki czemu zaczął trafiać schodzącego unikiem w prawo do dołu rywala. Nie potrafił go jednak zranić. W ostatnich trzech minutach obaj panowie trochę ostrzej i odważniej ruszyli na siebie i oglądaliśmy kilka spięć w półdystansie. Nikt nie zadał natomiast czystej bomby, która mogłaby zrobić wrażenie na sędziach. A ci po ostatnim gongu punktowali dwa do remisu – 76:76 oraz 78:75 i 76:75 Jeżewski. W rekordzie kolejna wygrana, ale i dobry materiał poglądowy na przyszłe walki.

Damian Wrzesiński (17-1-2, 5 KO) pokonał Kamila Młodzińskiego (11-3-4, 6 KO) i obronił tytuł mistrza Polski kategorii junior półśredniej (63,5kg). Pierwsze dwie rundy bardzo dobre. Młodziński sięgał głowę rywala długim prawym, natomiast Wrzesiński odpowiadał mu ładnym lewym sierpowym z defensywy po zakroku. W trzeciej „Wrzos” zaczął obijać korpus przeciwnika mocnymi hakami, a w czwartej skosił go z nóg prawym sierpem w wymianie i zdobył dodatkowy punkt za nokdaun. Oczywiście nie było to mocne uderzenie, a liczenie wynikało ze złego ustawienia nóg Kamila, jednak liczenie jak najbardziej słuszne i zgodne z zasadami. Piąte starcie było w miarę równe, lecz Damian trafił w wymianie w półdystansie czysto mocnym lewym sierpowym i przechylił szalę na swoją korzyść. Przez dwie minuty szóstej odsłony Młodziński radził sobie lepiej, lecz nagle stanął w miejscu. Dopadł go wyraźny kryzys, a widząc to obrońca tytułu podkręcił jeszcze bardziej tempo. Młodziński walczył nie tylko z rywalem, ale i swoimi słabościami. Był naprawdę dzielny i wciąż groźny, trafiając nawet kilka razy prawą ręką, jednak więcej zdrowia miał „Wrzos” i to on wygrywał nieznacznie kolejne rundy. Przy dobrej woli tą dziewiątą można było nawet przyznać ambitnemu Młodzińskiemu. W dziesiątej rozochocony złapał drugi oddech i dwukrotnie trafił prawą ręką. Przegrał, ale zaimponował serduchem do walki. Sędziowie po ostatnim gongu punktowali niejednogłośnie. Pan Małek wygłupił się punktacją 96:93 dla Młodzińskiego, na szczęście dwaj pozostali wyspali się przed galą i typowali 97:93 oraz 96:93 dla Damiana.

To była ich trzecia walka w gronie zawodowców, a piąta w ogóle. I za każdym razem było ciekawie. Na otwarcie gali Mateusz Rzadkosz (10-0-1, 3 KO) pokonał po twardej potyczce Tomasza Gromadzkiego (9-2-1, 3 KO). Początek zgodny ze scenariuszem. Do ataku ruszył „Zadyma”, natomiast lepiej wyszkolony Mateusz stopował jego chaotyczne szturmy swoim lewym prostym, dobrze pracując też nogami. Ale wszystko zaczęło się zmieniać w końcówce drugiej rundy, gdy Tomek zaczął sięgać obszernym prawym sierpowym. Potem zaś Rzadkosz niepotrzebnie zaczął wdawać się z nim w wymiany, zamiast boksować z daleka. W trzeciej odsłonie pod jego prawym okiem pojawiło się rozcięcie, lecz krew spływała po policzku i nie przeszkadzała w kontynuowaniu potyczki. Na półmetku pojedynek był w okolicach remisu, ale walka toczyła się na warunkach Gromadzkiego – w bliskim półdystansie. I to jego ciosy miały większą wymowę. Rzadkosz równo z gongiem kończącym piąte starcie skontrował fajnie bezpośrednim prawym krzyżowym. Mateusz z jakiegoś powodu ubzdurał sobie, że zamiast boksować, lepiej jest z Gromadzkim się bić i poszedł z nim na wojnę w szóstej rundzie. Kibice pewnie byli zadowoleni, ale taktycznie nie było to najlepsze rozwiązanie. W połowie siódmej wydłużył serię i złapał go ładną akcją, wciąż jednak brakowało jabu. Tuż przed przerwą doszło do spięcia w półdystansie, w której w końcu lepszy był Mateusz. Ostatnie trzy minuty jak cała walka – zażarta i zacięta. Po ostatnim gongu obaj z niepokojem czekali więc na werdykt. A sędziowie punktowali stosunkiem głosów dwa do remisu na korzyść Rzadkosza – 76:76, 78:74 i 78:75.
źródło: bokser.org

ŁUKASZ WIERZBICKI I MICHAŁ LEŚNIAK Z PASAMI ZAWODOWYCH MISTRZÓW POLSKI

gala_dzierzoniow

W jednej z najlepszych walk na polskim rynku w ostatnich miesiącach, w ramach gali Tymex Boxing Night w Dzierżoniowie, Łukasz Wierzbicki (18-0, 7 KO) efektownie znokautował Mykolę Vovka (15-4, 9 KO) i obronił tytuł Mistrza Polski wagi półśredniej.

Początek zgodnie z zakładanym scenariuszem. Vovk ruszył do przodu, a Wierzbicki uruchomił nogi, ładnie unikał jego ciosów i kontrował jabem bądź bezpośrednim lewym. W drugiej rundzie trwał koncert Łukasza, który każdym lewym krzyżowym karcił większego przeciwnika. Trafił też z odejścia kontrą krótkim prawym sierpowym. I były to akcje ze swoją wymową. Po przerwie wściekły Vovk ruszył do szturmu. Nie nadążał momentami za szybszym Łukaszem, więc pokazywał „brudny boks”. Na szczęście w ringu był chyba nasz najlepszy sędzia – Leszek Jankowiak, i szybko poskromił zapał zawodnika. Wierzbicki boksował mądrze, ale i na bardzo dużej intensywności. Napór Mykoli nie słabł, ale i Łukasz nie spuszczał z tonu. W końcówce czwartej odsłony zszedł z linii ciosu, skontrował w tempo prawym sierpem i posłał przeciwnika na deski. Oczywiście Vovk nie był ani trochę zraniony, po prostu dał się złapać na wykroku, jednak liczenie jak najbardziej słuszne i zgodne z zasadami. Na półmetku wciąż trwała dominacja Wierzbickiego, lecz Vovk pozostawał groźny. W szóstej rundzie Mykola bił niżej, momentami dużo za nisko. Dostał za to ostrzeżenie. Ale atakował z furią, jak lew w klatce, powoli jakby przełamując Łukasza. Gdy ten schodził na przerwę pomiędzy szóstą a siódmą odsłoną, krwawił już z nosa i prawej powieki. Vovk nie miał szans wygrać tego na punkty, za to przed czasem… Zaraz po przerwie ruszył więc do ataku. Wierzbicki przeżywał bardzo trudne chwile, lecz wyratował go sam rywal, znów uderzając poniżej pasa. Łukasz dostał chwilę na odpoczynek, zaś Mykola drugie ostrzeżenie. Wierzbicki całą ósmą rundę rozegrał na wstecznym, lecz przełamał chyba kryzys, bo nogi znów zaczęły dobrze pracować i szybkimi kontrami zbierał małe punkty. A to była tylko cisza przed burzą. Na początku dziewiątego starcia niezniszczalny wydawałoby się Vovk padł ciężko po świetnej kontrze krótkim prawym sierpowym na czubek brody. Piękny nokaut zakończył piękną walkę, a Łukasz zrobił kolejny krok w górę.

To było jubileuszowe i chyba najefektowniejsze zwycięstwo Michała Leśniaka (10-1-1, 3 KO). Polak pokonał przed czasem niezwyciężonego dotąd Władysława Gelę (9-1, 4 KO). Tym samym zdobył wakujący tytuł Międzynarodowego Mistrza Polski wagi półśredniej. Pierwsza runda niezła w wykonaniu „Szczupaka”, który co prawda zainkasował lewy sierpowy, ale odpowiedział kilkoma jabami. Na starcie drugiej rundy Ukrainiec trafił prawym sierpowym, lecz druga połowa tej odsłony dla aktywniejszego wałbrzyszanina. Po przerwie Leśniak trafił kombinacją prawy prosty-lewy sierp. Za moment wziął akcję rywala na blok i skontrował lewym hakiem na korpus. Minutę później ponowił taką samą akcję. Cios wszedł idealnie na punkt i przeciwnika aż zgięło. W czwartej rundzie Leśniak trafił lewym sierpowym na górę, w samej końcówce dwukrotnie poprawił lewym hakiem na wątrobę i Gela schodził do narożnika z grymasem bólu wypisanym na twarzy. A w przerwie dostał jeszcze „liścia” od swojego trenera w ramach pobudzenia. Kolejne trzy minuty także dla Michała, lecz już bez takich fajerwerków jak chwilę wcześniej. I tak mijały kolejne minuty. Koniec nastąpił w połowie siódmego starcia. Leśniak trafił kombinacją prawy-lewy hak po dole, zauważył ból rywala, poprawił kolejnym lewym pod prawy łokieć i złamał ambitnego Ukraińca, zadając mu pierwszą porażkę w karierze.

Michał Żeromiński (13-5-2, 1 KO) świata nie zwojuje, ale zawsze daje bardzo ciekawe i emocjonujące walki. Tak samo było również dzisiaj w konfrontacji z silnym fizycznie Oktavianem Gratiim (4-5-1, 2 KO). Pięściarz z Radomia dobrze wszedł w ten pojedynek, przepuszczając obszerne sierpy Mołdawianina, samemu ustawiając go sobie lewym prostym. Trafił też prawym hakiem na górę oraz długim prawym krzyżowym. Gratii od trzeciej rundy zaczął przedzierać się do półdystansu, polując groźnym lewym sierpowym z doskoku. A w czwartej przejął nawet kontrolę w ringu, trafiając nie tylko lewym, ale i prawym sierpem. – Nóżki – krzyczał do „Żeromki” z narożnika Piotr Wilczewski. Michał schodził do narożnika lekko naruszony, ale w piątym starciu opanował już nieco sytuację. Gdy wydawało się, że Michał zdobywa punkty, w połowie szóstej odsłony po zderzeniu głowami pękł mu lewy łuk brwiowy, to go nieco rozkojarzyło i Gratii znów przejął kontrolę. Na starcie siódmej rundy Żeromiński nadział się na bardzo mocny prawy sierpowy. Końcówka zażarta i równa. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 77:75 i dwukrotnie 76:76. A więc remis.

To była jak dotąd najtrudniejsza walka w krótkiej zawodowej karierze Kamila Bodziocha (3-0, 1 KO). Pięściarz wagi ciężkiej pokonał na pełnym dystansie Michała Bańbułę (13-30-4). Pierwsza runda blisko remisu, ale należało ją przyznać raczej aktywniejszemu Kamilowi. W drugiej jednak nadział się w wymianie prawy na prawy na sierp przeciwnika i na moment stanął. Po sześciu minutach powinno być na kartach 19:19. Po przerwie Bodzioch podkręcił tempo, by zmazać złe wrażenie, ale atakował chaotycznie i doświadczony Bańbuła, choć dużo bardziej zmęczony, złapał go dwoma kontrami w tempo. U młodego chłopaka z Jeleniej Góry wkradła się nerwowość, co tak doświadczony przeciwnik jak Michał wykorzystywał. Młodszy Bodzioch zapchał w końcówce oponenta, trafił niemal równo z gongiem fajnym lewym sierpowym, na pewno wygrał końcówkę, ale trener Paweł Kłak nie był zadowolony z jego postawy. I nie mógł być, gdyż Kamil po każdym lewym prostym niepotrzebnie skracał dystans i sam sobie utrudniał zadanie, zabierając sobie miejsce na mocny prawy. Sędziowie byli jednomyślni, punktując zgodnie 39:37 na korzyść Bodziocha. Cenne doświadczenie, ale i materiał szkoleniowy do poprawy na treningach.

Po trudnej, ale i ciekawej potyczce, Rafał Pląder (2-0) pokonał w twardego Daniela Urbańskiego (21-29-3, 5 KO). Weteran próbował od początku wywierać presję i męczyć dużo mniej doświadczonego rywala, ten jednak odpowiedział ładną kontrą z prawej ręki po odchyleniu i lewym hakiem pod prawy łokieć. Pierwsza runda bliska, ale dla Rafała. Druga już bardziej wyrównana, ale i nieco chaotyczna. Na półmetku Urbański podkręcił jeszcze bardziej tempo. Pląder dobrze operował lewym prostym, lecz dawał się trochę za bardzo spychać i niepotrzebnie oddał inicjatywę. Ostatnia odsłona jak cała walka – zacięta i wyrównana. Daniel kończył ją z rozbitym lewym łukiem brwiowym. A sędziowie punktowali 38:38, 39:37 i 39:37 – stosunkiem głosów dwa do remisu zwyciężył Pląder.

Wygrane do swoich rekordów dopisali bracia – Maksymilian (2-0) i Stanisław Gibadło (2-0). Staszek już w połowie pierwszej rundy rozkwasił nos Tomasza Garguli (18-15-1, 5 KO). W końcówce wstrząsnął nim prawym sierpowym i w zasadzie gong wyratował „Tomerę” przed nokautem. W drugim starciu trwało rozbijanie weterana, a sędziujący ten pojedynek Grzegorz Molenda wykazał się cierpliwością, bo kilku ringowych mogło to już przerwać. Podobnie wyglądały kolejne trzy minuty. Na początku czwartej rundy Gibadło zranił Gargulę hakiem na korpus, potem „kolorował” twarz ciosami na górę, ale o dziwo Tomasz dotrwał do końca. Ale zdrowia stracił bardzo dużo i chyba nie powinien już być dopuszczany do kolejnych walk, skoro sam nie potrafi powiedzieć dość. Sędziowie oczywiście nie mieli żadnych wątpliwości, punktując zgodnie 40:36. Maks kontrolował Siergieja Maksimenkę (1-7), obijał go ciosami prostymi, lecz nie było w nich wymowy i mocy. Rywal zebrał kilka mocnych uderzeń, a przyjął je bez zmrużenia oka. Na plus zmiany pozycji i fajne kontry lewym krzyżowym.

Wcześniej Tomasz Nowicki (1-0) udanie zadebiutował na ringach zawodowych pewnie punktując (3x 40:35) Mikalaja Trukhana (1-5, 1 KO). Polak posłał przeciwnika na deski w drugiej rundzie lewym sierpowym, lecz nie potrafił dokończyć dzieła zniszczenia.

źródło: bokser.org

ZWYCIĘSTWA FAWORYTÓW PODCZAS GALI KNOCKOUT BOXING NIGHT 6 W ŁOMŻY

diablo01

W pojedynku wieczoru gali Knockout Boxing Night 6 w Łomży były mistrz świata wagi junior ciężkiej Krzysztof Włodarczyk (57-4-1, 39 KO) skrzyżował rękawice z Alexandru Jurem (18-3, 7 KO). Walka nie porwała – odbyła się na pełnym dystansie, przewaga Polaka była jednak w niej widoczna prawie na każdym kroku.

Tradycyjnie Włodarczyk zaczął walkę spokojnie, szukał precyzyjnych ciosów. Kilka lewych prostych ze strony Polaka zapoznało się z twarzą jego rumuńskiego przeciwnika. W trzeciej odsłonie, po solidnym początku „Diablo”, do głosu doszedł przez chwilę Rumun, któremu kilka razy udało się trafić polskiego pięściarza. Jur wystrzelił lewy sierpowy, wszedł w półdystans. Jego ofensywa nie trwała zbyt długo. Już w czwartej rundzie „Diablo” ponownie był stroną przeważającą, Rumun szedł do przodu za podwójną gardą i oszczędnie zadawał ciosy. Nie wolno jednak zganiać na pasywność rywala. Warto nadmienić, że podopieczny Fiodora Łapina zmagał się z problemami zdrowotnymi. Trzeba bowiem przyznać, że Włodarczyk – co jest niezwykle częste w jego występach – również nie był bardzo aktywnie boksującym pięściarzem. Na ringu w Łomży starał się do perfekcji doszlifowywać każdą akcję, stawiał na jakość, nie ilość. Odbiło się to jednak chyba na widowisku. Druga połowa walki była z kolei ze strony Włodarczyka bardziej interesująca. W dziesiątej rundzie Jur wykonał 2-3 szarże w stronę Polaka próbując go zaskoczyć, po chwili zabrzmiał gong. Włodarczyk wygrał z Jurem jednogłośnie na punkty (96-94, 97-93, 99-92). Wszyscy czekamy jednak na duże, zagraniczne potyczki „Diablo”. Kiedy jednak one nadejdą?

Fiodor Czerkaszyn (12-0, 8 KO) miał pierwotnie zawalczyć z innym, mocniejszym przeciwnikiem. Do Łomży przyleciał jednak Kassim Ouma (29-13-1, 18 KO). Walka trwała krótko i chyba nikt nie jest z niej zadowolony. Duży niedosyt. – I my, i kibice zostaliśmy zrobieni w trąbę – tak promotor Andrzej Wasilewski skwitował ten pojedynek. Co dokładnie wydarzyło się w Łomży? Czerkaszyn rozpoczął walkę w swoim stylu, czujnie szukając luki w boksie Oumy. W drugiej rundzie Fiodor zaatakował, miał przewagę i po jednej z akcji narożnik rywala… rzucił ręcznik. Co ciekawe, Ouma wykazywał chęć dalszego kontynuowania walki. Do tego jednak nie doszło i pojedynek został przerwany.

Marek Matyja (16-1-1, 7 KO) pokonał niejednogłośnie na punkty Bartłomieja Grafkę (22-33-3, 10 KO), z którym zmierzył się już w 2015 roku. Dziś, tak jak ponad trzy lata temu, górą okazał się Matyja. W pojedynek dobrze wszedł podopieczny Fiodora Łapina, który świetnie zachodził Grafkę, wyprzedzał i unikał jego ciosów. Zawodnik Silesia Boxing nie był mu dłużny, starał się skracać dystans, ale Matyja odrobił lekcję i dziś nie był łatwym do trafienia pięściarzem. Po sześciu rundach sędziowie nie byli jednak jednomyślni. Z jednej z kart punktowych wyczytano wynik 59-56 na korzyść Bartłomieja Grafki, co można odebrać jako przedwczesny primaaprilisowy żart. Dwaj inni sędziowie wypunktowali 59-55 dla Matyji i to on został – słusznie – ogłoszony zwycięzcą.

Dziesiąte zawodowe zwycięstwo zanotował podczas gali Knockout Boxing Night 6 w Łomży niepokonany Przemysław Zyśk (10-0, 3 KO). Polski pięściarz pokonał jednogłośnie na punkty Artioma Karpeca (21-12, 6 KO). Zdaniem sędziów wszystkie z rund wygrał Zyśk. Nie za wiele możemy napisać o tym pojedynku. Zyśk był zdecydowanym faworytem i mniej więcej wiedzieliśmy, czego spodziewać się po jego rywalu. Karpec przegrał bowiem ostatnich 11 walk. Dziś w ringu ponownie włączył tryb defensywny. Jego rywal, pięściarz Knockout Promotions nie miał problemu z wypunktowaniem go. Czekamy na wyzwania dla Przemka.

Mateusz Tryc (7-0, 5 KO) pokonał na punkty stosunkiem dwa do remisu Sergieja Żuka (3-3-2). To pierwsze tegoroczne zwycięstwo Tryca, jest jednak mnóstwo do poprawy. Jeden z sędziów punktowych niewątpliwie oglądał inną walkę. Walka była bardzo wyrównana. Wydawało się, że trzy pierwsze rundy mogły być na korzyść Żuka, szczególnie druga oraz trzecia runda. Ukrainiec bił bardzo dużo z luzu – prawy nad lewą ręka, lewy sierpowy. Prawy na prawy, podbródkowy + lewy sierpowy. Prawy podbródkowy w tempo. Na każdy cios Polaka Żuk odpowiadał swoim uderzeniem. Tryc był niewątpliwie zaskoczony wejściem w walkę Żuka. Ukrainiec dobrze wszedł walkę, nie miał respektu do Tryca. Od czwartej rundy Tryc wziął się do roboty – wygrał ją, tak jak i piątą odsłonę. W szóstej rundzie polski pięściarz również zaatakował, ale nadziewał się na soczyste kontry Ukraińca. Gdyby Żuk dysponował mocniejszym uderzeniem, Mateusz Tryc wylądowałby pewnie na deskach. Po sześciu bardzo interesujących rundach sędziowie stosunkiem dwa do remisu orzekli zwycięstwo Tryca (58-56, 57-57, 59-55). Ostatnia punktacja, czyli 59-55 na korzyść Tryca, pozostawia jednak wiele do życzenia. Walka bowiem była bliska remisu.

Bardzo krótko trwał debiut na zawodowych ringach Laury Grzyb (1-0, 1 KO). 22 sekundy i po sprawie. Utalentowanej polskiej zawodniczce wystarczyły dwa ciosy, w tym najważniejszy prawy na dół, by zakończyć pojedynek i zwyciężyć Brankę Arambasić (0-4). Walka bez historii – czekamy na kolejne występy Laury.

źródło: bokser.org

MACIEJ SULĘCKI WYPUNKTOWAŁ GABRIELA ROSADO I CZEKA NA WALKĘ O PAS CZEMPIONA WBO

sulecki01

Maciej Sulęcki (28-1, 11 KO) spełnił pokładane w nim nadzieje i pomimo momentami sporych tarapatów pokonał dziś podczas gali w Filadelfii mocnego Gabriela Rosado (24-12-1, 14 KO) jednogłośną decyzją sędziów. Tym samym Polak prawdopodobnie zapewnił sobie walkę o tytuł mistrza świata federacji WBO z Demetriusem Andrade (27-0, 17 KO).

Zaczęło się jak u Hitchcocka. Właściwie pierwszy prawy sierpowy, który został w tej walce rzucony przez „Stricza”, doszedł do głowy Amerykanina, lądując gdzieś w okolicach ucha, i posłał go na deski. Rosado nie był jednak zamroczony, a nasz zawodnik widząc to resztę inauguracyjnej odsłony przeboksował mądrze i spokojnie. Starcie numer dwa było już dużo mniej eksplozywne, ale raczej również należało zapisać je na konto Polaka, który był bardziej precyzyjny od swojego rywala – przede wszystkim świetnie pracowała lewa ręka Maćka, którą pięściarz z Warszawy dobrze ustawiał swojego oponenta.

W trzecim starciu w końcu mogliśmy oglądać w ringu prawdziwą wojnę. Zainicjował ją Amerykanin. Rosado zdecydowanie ruszył do przodu, a Polak nie pozostał mu dłużny, dzięki czemu kibice zgromadzeni w Lisacouras Centre mieli okazję oglądać kilka naprawdę bardzo ciekawych wymian. Od czwartej odsłony pojedynek jednak znowu się nieco uspokoił – między linami oglądaliśmy ringowe szachy, w których cały czas warunki dyktował Sulęcki. Wprawdzie Rosado pozostawał groźny i raz po raz próbował swoich koronnych bezpośrednich prawych, jednak Maciek nie dawał się nimi zaskoczyć.

Obraz walki nie zmieniał się aż do rundy ósmej. Właśnie w niej Sulęcki wystrzelił kontrującym lewym sierpowym, po czym poprawił prawym prostym, i  Amerykanin po raz drugi znalazł się na deskach. Tym razem był już jednak zamroczony i chyba tylko dzięki świetnemu balansowi przy linach uniknął porażki przed czasem. Niestety w dziewiątym starciu sytuacja odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i to nasz pięściarz przeżywał dramatyczne momenty.

Rosado trafił precyzyjnym prawym prostym, który posłał Polaka na deski. Maciek był mocno naruszony, ale wstał i podjął rywalizację. Amerykanin rzucił się jednak na niego ze wściekłością i chwilę później Sulęcki ponownie wylądował na macie (choć wcześniej kilka razy został uderzony w tył głowy, na co sędzia ringowy nie zareagował). W ostatnim starciu obaj pięściarze poszli już na totalną wojnę na wyniszczenie, co spotkało się z gromki aplauzem ze strony publiczności.

Ostatecznie o tym, kto wygrał pojedynek, musieli zadecydować sędziowie. Punktowali oni 95-91, 95-91, 95-93, oczywiście na korzyść Maćka, który wywalczył tym samym tytuł WBO International. Brawo! Teraz krótki odpoczynek, a potem już Polak prawdopodobnie będzie musiał wrócić na salę, bo do planowanej na czerwiec walki z Demetriusem Andrade nie pozostało wcale wiele czasu.

- Nie wiem, co się stało. Zachowałem się głupio, niepotrzebnie wdałem się w bójkę. Nie jestem zadowolony ze swojego występu, ale cieszę się, że wygrałem. Na Andrade jestem gotowy – powiedział tuż po walce Maciek.

Statystyki ciosów nie zawsze oddają całą prawdę o pojedynku, ale w przypadku walki Macieja Sulęckiego z Gabrielem Rosado dobrze pokazują element, który zapewnił Polakowi dominację przez osiem rund – znakomitą pracę lewym prostym. Sulęcki dominował również jeśli chodzi o ogólną aktywność i precyzję i choć nie ustrzegł się błędów, może występ w Filadelfii zaliczyć do udanych. Oprócz zwycięstwa zademonstrował bowiem boks bardzo wysokiej jakości.

SULĘCKI vs ROSADO – STATYSTYKI CIOSÓW

Wszystkie ciosy (w nawiasie ciosy na korpus):
Sulęcki – 195 (25) z 641, 30.4% skuteczności
Rosado – 108 (8) z 441, 24.5%

Ciosty proste przednią ręką (w nawiasie ciosy na korpus):
Sulęcki – 76 (18) z 293, 25.9%
Rosado – 20 (0) z 173, 11.6%

Ciosy mocne (w nawiasie ciosy na korpus):
Sulęcki – 119 (7) z 348, 34.2%
Rosado – 88 (8) z 268, 32.8%

ŹRÓDŁO: BOKSER.ORG

MICHAŁ CIEŚLAK PRZEŁAMAŁ W LEGIONOWIE „EL TORO” KALENGĘ”

cieslak_kalenga

Michał Cieślak (18-0, 12 KO) zdał egzamin. Polak pokazał wczoraj w Legionowie mądry i wyważony boks, zmuszając w siódmej rundzie uznanego Youri Kalengę (24-6, 17 KO) do poddania.

Pięściarz z Radomia od pierwszych minut boksował mądrze i spokojnie, umiejętnie karcąc swojego bardziej doświadczonego oponenta celnymi kontrami. „El Toro” wprawdzie ciągle pozostawał groźny, ale pudłował na potęgę i szybko oddał wyraźnie silniejszemu Cieślakowi inicjatywę. Nie odzyskał jej już do końca. Potężne ciosy Michała sprawiły, że z czasem nad lewym okiem Francuza pojawiła się kontuzja. W piątej rundzie obaj pięściarze przypadkowo zderzyli się głowami, przez co uraz Kalengi tylko się pogłębił. Na szczęście nie był bardzo groźny i sędzia nie musiał przerywać walki. W szóstej odsłonie Cieślak trafił swojego oponenta lewym sierpowym, ale były tymczasowy mistrz świata wagi cruiser przyjął to bez zmrużenia oka. Widać jednak było jak na dłoni, że Kalenga jest coraz bardziej rozbity, oraz że z każdą kolejną minutą ma coraz mniej ochoty do walki. W rundzie siódmej nasz reprezentant „podłączył” swojego rywala do prądu kolejnym mocnym lewym sierpowym, ale by wykończyć robotę nie starczyło mu już czasu. Francuz miał jednak po tym ciosie dosyć i gdy zabrzmiał gong oznajmiający początek ósmego starcia, zdecydował się pozostać w swoim narożniku.

Wiktor Kotoczigow (8-0, 4 KO) miał wysoko zawiesić poprzeczkę Piotrowi Gudelowi (9-3-1, 1 KO), ale chyba nikt się nie spodziewał, że Kazach jest aż tak mocny. Niestety nasz pięściarz poległ przed czasem w szóstej rundzie. Kazach bardzo szybko narzucił w ringu swoje warunki. Imponował szybkością, balansem ciałem, no i znakomitą techniką. Było na co popatrzeć. Szkoda tylko, że w wykonaniu zawodnika przyjezdnego. Gudel wprawdzie boksował ambitnie, szukał swoich okazji, zaskoczyć rywala udawało mu się jednak niezwykle rzadko. A sam raz po raz przyjmował na szczękę uderzenie imponującego precyzją przeciwnika. W szóstym starciu stało się to, na co zanosiło się od początku. Kotoczigow strzelił lewym sierpowym na czubek głowy Polaka, który po przyjęciu tego ciosu kompletnie stracił władzę nad własnymi nogami. Sędzia Dariusz Zwoliński słusznie przerwał rywalizację, chroniąc tym samym naszego pięściarza przed ciężkim nokautem. Kazacha warto obserwować!

Nie udał się Krzysztofowi Cieślakowi (23-7, 7 KO) powrót na ring. Polak przegrał z Artemem Ayvazidim (12-13-1, 5 KO). Pierwszą rundę można było jeszcze przyznać na korzyść „Skorpiona”, ale od drugiej strzelał lewym sierpem w powietrze, a doświadczony przeciwnik kontrował go ciosami prostymi bitymi z luzu. Być może nie bił tak mocno jak Krzysiek, ale w przeciwieństwie do niego trafiał. I to często. Po gongu kończącym czwartą rundę sędziowie wskazali na Ukraińca, punktując 36:40 i dwukrotnie 37:39.

Wcześniej Jakub Dobrzyński (2-2, 1 KO) pokonał przez TKO w czwartej rundzie Michała Krawczyka (1-2). Przeciętny pojedynek zakończyła fajna akcja trzech ciosów Kuby. Udanie wśród zawodowców zadebiutował Patryk Cichy (1-0), choć jego walka z Bartoszem Głowackim (1-1) była znacznie bardziej wyrównana, niż widzieli to sędziowie (40-36, 40-36, 39-37). Kolejną wygraną do rekordu dopisał też Paweł Czyżyk (3-1), który pokonał jednogłośnie na punkty (60-54, 60-54, 60-54) niepokonanego dotąd Igora Porębskiego (2-1, 2 KO).

Wyniki walk boksu olimpijskiego – „Talent Factory”:
Ryszard Lewicki (Polska) – Vytautas Balsys (Litwa) 3-0
Konrad Kaczmarkiewicz (Polska) – Paulius Zujevas (Litwa) Remis
Łukasz Stanioch (Polska) – Azuolas Zube (Litwa) 3-0

źródło: bokser.org

141 CIOSÓW, W TYM 58 CELNYCH W 4 MINUTY! KOWNACKI ZDEKLASOWAŁ WASHINGTONA!

Są jeszcze jakieś niedowiarki? Adam Kownacki (19-0, 15 KO) zdemolował bardzo solidnego Geralda Washingtona (19-3-1, 12 KO) w zaledwie cztery minuty! Po wszystkim „Babyface” na moment uciszył licznie zgromadzoną w Barclays Center polonijną publiczność by ogłosić, że wkrótce zostanie ojcem, czym wprowadził rodaków w jeszcze większą euforię.

Szalony był początek! Pierwsza akcja Adama – prawy sierpowy-lewy sierp wstrząsnęła rywalem. Adam nacierał, łatwo przedostawał się do półdystansu i ładował w rywala ile wlezie. Bez większych rezultatów, ale te ciosy skumulowały się i przez ostatnie piętnaście sekund pierwszej rundy Amerykanin „pływał”. Wyratował go gong. Ale nie na długo…

Kownacki po przerwie ruszył jak czołg na przeciwnika, trafił prawym i gdy ten się przewracał, poprawił jeszcze jednym prawym. Półprzytomny Washington wstał na dziewięć, sędzia dał mu jeszcze długo odpocząć, ale to również na nic. Adam huknął kolejną bombą i było po wszystkim!

Po trzech minutach dwaj sędziowie punktowali na korzyść Polaka 10:9, a trzeci zapisał nawet 10:8. Nic dziwnego, wszak „Babyface” z Łomży dominował praktycznie od pierwszej akcji. W ciągu tych czterech minut zdążył wyprowadzić aż 141 uderzeń, z których 58 doszło do celu.

źródło: bokser.org

RADOMSKA „WOJNA DOMOWA” DLA PARZĘCZEWSKIEGO! UDANY REWANŻ WRZESIŃSKIEGO

wojna domowa

Robert Parzęczewski (22-1, 15 KO) udowadnia kolejnymi startami niedowiarkom, że należy go traktować bardzo poważnie. I przekonał się o tym boleśnie na własnej skórze Dariusz Sęk (28-5-3, 10 KO). Pierwsza runda wyrównana, z nieznaczną przewagą „Araba”, który szukał prawego na dół. W drugim starciu Robert znów zaatakował korpus, ale natychmiast poprawił krótkim prawym sierpem na brodę. Darek powstał na osiem, ale był zraniony. Za moment Parzęczewski znów go naruszył prawym w okolice skroni, a przewrócił lewym prostym. Wtedy było już oczywiste, że walka nie może wyjść poza drugą odsłonę. Leszek Jankowiak dał Darkowi na tyle szansę, na ile tylko mógł. Robert nie wypuścił okazji z rąk i efektownym prawym podbródkowym brutalnie zakończył ten pojedynek.

Damian Wrzesiński (16-1-2, 5 KO) wziął rewanż za porażki w czasach amatorskich oraz remis sprzed ośmiu miesięcy w gronie zawodowców i pokonując Michała Chudeckiego (11-3-2, 3 KO) do Mistrzostwa Polski wagi lekkiej dorzucił również Mistrzostwo Polski kategorii junior półśredniej. Obaj zaczęli z wielką ambicją, ale i trochę chaotycznie. W trzeciej rundzie przewagę zaczął zyskiwać „TNT”. Na początku czwartej trafił w wymianie ładnym prawym sierpem, lecz potem dwukrotnie się zagapił. W piątej odsłonie to dla odmiany „Wrzos” przeważał, lokując kilka mocnym bomb z obu rąk w półdystansie. Przez ponad dwie i pół minuty siódmego starcia między linami panował Michał, ale Damian trafił bezpośrednim prawym, dodatkowo Chudecki się poślizgnął i choć nie był to specjalnie mocny cios, sędzia nie miał wyboru i musiał liczyć. A Michał z wygranej rundy 10:9 spadł na 8:10 lub minimum 9:10. Ósma runda znów dla Damiana, jednak w dziewiątej dopadł go wyraźny kryzys i teraz to Michał doszedł do głosu. Jego ciosy miały większą wymowę. O wszystkim mogły więc zadecydować ostatnie trzy minuty. Były zażarta i ambitne po obu stronach, a sędziowie mieli twardy orzech do zgryzienia… A ci punktowali znów niejednomyślnie – 96:94 Wrzesiński, 96:93 Chudecki i 96:93 Wrzesiński.

Od kiedy Adam Balski (13-0, 8 KO) zamienił Piotra Wilczewskiego na Gusa Currena boksuje z walki na walkę coraz gorzej. tym razem został przeciągnięty po wygraną nad Siergiejem Radczenką (7-3, 2 KO), ale z ciekawego prospekta przemienił się w chaotycznego, coraz słabszego boksera. Od początku uwidoczniła się przewaga szybkości Polaka. Boksował zwodami, na które rywal reagował, i choć prawą ręką nie sięgał często głowy oponenta, to już lewym prostym pracował koncertowo. W trzeciej rundzie Radczenko trafił lewym sierpowym i choć cios ten nie zrobił na samym Adamie większego wrażenia, to pod prawym okiem pojawiła się opuchlizna. W czwartym starciu Radczenko trafił mocnym lewym sierpowym i zaczęło być nerwowo, ale Balski w kolejnej odsłonie odpowiedział prawym sierpowym, odzyskując kontrolę nad pojedynkiem. Gdy wydawało się, że wszystko już idzie w dobrą stronę, w szóstej rundzie walka znów się wyrównała, a Adam zainkasował znów lewy sierpowy. Po równej rundzie siódmej, na początku ósmej Ukrainiec skosił Polaka z nóg – ponownie lewym sierpowym. Balski był tak naprawdę znokautowany, ale jakimś cudem, ambicją i serduchem, dotrwał półprzytomny do ostatniego gongu. Sędziowie punktowali 76:75, 76:75 i 76:75 – wszyscy zgodnie na korzyść Balskiego.

To nie był pokaz wielkiego boksu. Konsekwentny i nieźle poukładany Łukasz Wierzbicki (17-0, 6 KO) ograł do jednej bramki Twahę Kiduku (13-4-1, 7 KO), ale publiczności na pewno nie porwał. Pojedynek toczył się od początku w jednym scenariuszu. Łukasz boksował bezpiecznie dla siebie, dobrą pracą nóg unikał sporadycznych prób rywala prawą ręką, dobierał akcje tak, by nie ryzykował, ale zbierał małe punkty i wygrywał rundę po rundzie. Konsekwentnie bił lewym na korpus i unikał prawych sierpów Tanzańczyka. Co prawda od czwartej rundy boksował z mocno zapuchniętym prawym okiem, ale Kiduku nie potrafił dobrać się mu do skóry. W narożniku Gus Curren próbował pobudzić swojego podopiecznego. – Miałeś cięższe sparingi niż to – krzyczał. Ale Łukasz konsekwentnie boksował swoje. Z jednej strony oglądaliśmy bardzo nudny pojedynek, a z drugiej – jeśli szukać plusów. Wierzbicki jest bardzo niewygodnym i trudnym przeciwnikiem. Po ostatnim gongu sędziowie i tak byli łaskawi dla przyjezdnego zawodnika, punktując wygraną Polaka 97:93, 97:93 i 99:91. Tym samym Wierzbicki obronił pas Międzynarodowego Mistrza Polski wagi półśredniej.

Mikołaj Wowk (15-3, 9 KO) zanotował największy sukces w karierze, pokonując na punkty twardego, dzielnego, ale zbyt małego na jego tle Michała Żeromińskiego (13-5-1, 1 KO). Już pierwsza runda rozgrzała widownię po tym, co wcześniej pokazali Wierzbicki z Kiduku. Wowk poczęstował od razu rywala prawym podbródkowym. Żeromiński zrewanżował się mu dwoma prawymi sierpami i kilkoma hakami na korpus, ale na koniec rundy zainkasował jeszcze lewy sierp. Szczelnie zakryty Michał w drugiej odsłonie zyskał nieznaczną przewagę, wywierając sprytny pressing i dobierając mądrze swoje akcje. Pięściarz z Radomia dobrze zaczął trzecie starcie, ale od mniej więcej połowy Wowk pozwolił swoim rękom pracować, wyrzucał ciosy z luzu, ponawiał akcje i na pewno to on wygrał ten odcinek 10:9. Czystych ciosów w rundzie czwartej było pewnie po równo, ale to uderzenia Ukraińca miały większą wymowę. Kolejne minuty również dla większego i silniejszego fizycznie Wowka, jednak Żeromiński w końcówce szóstego starcia wrócił do gry i zaczął trafiać. Kolejna odsłona jeszcze bardziej wyrównana, lecz wciąż na korzyść Wowka. Michał do końca dzielnie walczył, by odwrócić losy tej potyczki, ale nie za samo serce punktujemy walki. Zostawił po sobie jak zwykle dobre wrażenie, lecz był groszy od dużo większego rywala. Sędziowie punktowali 78:74, 77:75 i 78:74 – wszyscy na korzyść Wowka.

W pierwszym rozdziale „Wojny Domowej” Kamil Młodziński (11-2-4, 6 KO) pokonał niezwyciężonego dotąd Rafała Grabowskiego (4-1, 1 KO). Od początku obaj ostro zabrali się do pracy, niestety już w pierwszej rundzie po przypadkowym zderzeniu głowami pękła lewa powieka Kamila. W trzeciej odsłonie Rafał zachwiał przeciwnikiem prawym sierpowym w okolice ucha, lecz ten wrócił w czwartej dobrą pracą nóg i konsekwentnie bitym lewym hakiem pod prawy łokieć. Na półmetku jakby więcej sił miał Młodziński, który bił może i słabiej, bez takiego wyrazu, lecz składał swoje ciosy w kombinacje 3-4 uderzeń. Grabowski niby wywierał presję, ale jego ciosy często pruły powietrze. Obaj podkręcili tempo w siódmym starciu, wymieniając ciosy w półdystansie. Ostatnie trzy minuty, jak cała walka, wyrównane i zażarte, choć z nieznaczną przewagą lepiej poukładanego Młodzińskiego. O dziwo jednak sędziowie byli niejednomyślni, punktując 78:74 Grabowski, 77:75 Młodziński i 77:75 Młodziński.

źródło: bokser.org

W GLIWICACH SZPILKA NIEZNACZNIE LEPSZY OD WACHA. STĘPIEŃ W TARAPATACH ALE WYGRAŁ

szpilka_wach

Po emocjonujących dziesięciu rundach Artur Szpilka (22-3, 15 KO) pokonał niejednogłośnie na punkty Mariusza Wacha (33-4, 17 KO), choć pojedynek skończył półprzytomny, na skraju nokautu. Przekrętu żadnego nie było, ale przez wzgląd na końcówkę rewanż wydaje się być obowiązkowy!

Od pierwszego gongu Mariusz ruszył do przodu. Szybszy Artur tańczył na nogach, bił konsekwentnie lewym na korpus, ale „Waszka” wyczekał i huknął prawym z całej siły. Chybił, ale ten cios przeszedł od celu dosłownie o centymetry. Druga odsłona wyglądała podobnie, lecz dwadzieścia sekund przed gongiem podopieczny Piotra Wilczewskiego trafił mocnym prawym krzyżowym. – Jedziemy! – mobilizował swojego zawodnika „Wilk”. – Doły! – słychać było po drugiej stronie Andrzeja Gmitruka. Trzecia runda nieznacznie dla „Szpili”, który znów uruchomił nogi. I słuchał wskazówek z narożnika. Na starcie czwartego starcia Mariusz trafił rywala dwa razy przy linach. Wach przejął inicjatywę, jednak zmęczył się chyba tym tempem i w końcówce spuścił nieco z tonu. W piątym dla odmiany Artur lepiej zaczął, a Mariusz lepiej finiszował. Znów doszedł długi prawy. – To za mało. Te rundy są jeszcze zbyt równe – pobudzał „Waszkę” Wilczewski. W szóstej rundzie Wach podkręcił tempo. I sprawdziło się co mówił. Podmęczony już lekko Szpilka opuścił ręce przy linach i zainkasował kilka bomb Wacha. Mariusza przytkała widocznie poprzednia runda, bo w siódmej przez dwie minuty oddał inicjatywę rywalowi. Ale trafił długim prawym na korpus, poprawił prawym na górę i znów zrobiło się gorąco. Ale Artur na samym finiszu odpowiedział lewym sierpowym. W ósmym starciu Mariusza dopadł ewidentny kryzys. Przechodził te trzy minuty. Artur za to nabrał wiatru w żagle i choć nie robił większej krzywdy, pewnie wygrał 10:9. Podobnie wyglądało ponad dwie i pół minuty kolejnego starcia. Wach trafił tuż przed gongiem mocnym prawym, lecz nie miał prawa wygrać tego odcinka jedną akcją. Na ostatnią rundę Wach wyszedł zdeterminowany. Zaatakował, dał z siebie wszystko. Przez dwie minuty bez rezultatu, aż w końcu złapał Szpilkę prawym bitym z góry. Artur padł na deski. Powstał z trudem. To było najdłuższe czterdzieści sekund w jego karierze. Zataczał się, był półprzytomny, ale dotrwał jakimś cudem do gongu. Wszyscy czekali w napięciu na werdykt… Sędziowie orzekli – 97:93 Szpilka, 93:96 Wach i 95:94 Szpilka.

Paweł Stępień (12-0, 11 KO) ma za sobą najtrudniejszą walkę, ale i najcenniejszy skalp w karierze. Polak powstał z desek i pokonał przed czasem byłego pretendenta do tytułu mistrza świata wagi półciężkiej, Dimitrija Suchockiego (23-7, 16 KO). Pięściarz ze Szczecina wyszedł do ringu zrelaksowany. Fajnie przepuszczał akcje przeciwnika, samemu kąsając lekkimi, za to celnymi kontrami. W trzeciej rundzie Rosjanin ostrzej natarł, przechodził do półdystansu, ale Paweł w końcówce ostudził nieco jego zapały dwoma kontrami. Suchocki zawsze był znany jednak z mocnego uderzenia i determinacji. Na własnej skórze przekonał się o tym Polak 40 sekund przed końcem czwartej odsłony, gdy poleciał na deski po lewym sierpowym rywala. Nie był bardzo zraniony, ale rundę przegrał 8:10. Suchocki nabrał wiary w sukces, atakował jeszcze śmielej i obraz pojedynku wyrównał się na półmetku. W szóstej rundzie większość ciosów Rosjanina przepuszczał bądź blokował, lecz za bardzo oddał inicjatywę. Ładne uniki to zdecydowanie za mało, by wygrywać rundy. A rozochocony Suchocki bił z całych sił z obu rąk. Rzadko trafiał czysto, ale to on dyktował teraz tempo. Dopiero w siódmym starciu Stępień odzyskał rytm i choć zainkasował parę „obcierek”, to chyba wygrał ten trzyminutowy odcinek. W ósmej rundzie wyglądał jeszcze lepiej. Na początku dziewiątej rundzie nastąpiło przełamanie. Stępień zranił oponenta lewym sierpowym, a za moment posłał na deski bezpośrednim prawym. Suchocki czekał do ośmiu. Za długo. Gdy powstał, sędzia Arek Małek zastopował potyczkę. To był chyba mały błąd arbitra, ale z drugiej strony Suchocki dał mu też pretekst, czekając zbyt długo na kolanie. Tak czy siak Paweł pokazał, że poza umiejętnościami bokserskimi, ma również do tego sportu serducho.

Maciej Sulęcki (27-1, 11 KO) to światowa czołówka wagi średniej. Jean Michel Hamilcaro (26-10-3, 6 KO) to średniak, ale Francuzi znani są z twardych charakterów, liczyliśmy więc na dłuższą walkę. Nic z tego. „Striczu” szybko rozprawił się z przeciwnikiem. Po pierwszej spokojnej, trochę rozpoznawczej rundzie, egzekucja nastąpiła w drugiej. Podopieczny Andrzeja Gmitruka napoczął przeciwnika hakiem na korpus. Ten chciał szybko odpowiedzieć, lecz Sulęcki skontrował go prawym krzyżowym na szczękę, po raz drugi posyłając na deski. Potem rozwinął skrzydła, zasypywał oponentami ciosami z obu rąk i po dwóch kolejnych liczeniach sędzia zatrzymał jednostronne bicie.

Ewa Piątkowska (12-1, 4 KO) w dobrym stylu pokonała Ornellę Domini (13-2, 3 KO) i po raz drugi obroniła tytuł mistrzyni świata federacji WBC w wadze junior średniej. W pierwszej rundzie podopieczna Andrzeja Liczika jeszcze sondowała rywalkę, ale w drugiej poczęstowała ją lewym hakiem na górę, poprawiła długim prawym krzyżowym, a jej jab kąsał coraz częściej. Po przypadkowym zderzeniu głowami po czwartej odsłonie Polce zaczęło jednak puchnąć lewe oko. To ją rozproszyło, wybiło z rytmu i boks wyglądał trochę gorzej, ale w połowie szóstego starcia trafiła mocnym lewym sierpowym i wróciła do gry. Urodziwa Szwajcarka w dziewiątej odsłonie już mocno cierpiała, a Ewa czując krew podkręciła tempo. Pretendentka wykazała się charakterem i dzielnie zaboksowała do końca. Sędziowie punktowali na korzyść Polki 100:90, 98:92 i 99:91.

W polsko-polskiej walce wagi półciężkiej Marek Matyja (15-1-1, 7 KO) pokonał Remigiusza Woza (11-4, 6 KO). Początek dość niespodziewany. Przez dwie i pół minuty nieznacznie przeważał Wóz, ale na trzydzieści sekund przed końcem nadział się na kontrę prawym sierpowym. Pięściarz z Oleśnicy poszedł za ciosem, wyprowadził długą serię i zmusił sędziego Leszka Jankowiaka do liczenia. Ale gdy walka została wznowiona, zabrzmiał zbawienny gong. Drugie starcie wyrównane, lecz w trzecim Matyja znów mocno trafił, poprawił kilkoma bombami i tym razem arbiter zatrzymał już dalszą rywalizację.

Zwycięstwa do swoich rekordów dopisali Przemysław Zyśk (9-0, 3 KO) w wadze junior średniej oraz Łukasz Różański (10-0, 9 KO). Przemek pewnie wypunktował Igora Fanijana (16-17-3, 8 KO) na dystansie ośmiu rund, choć można mu zarzucić, że momentami niepotrzebnie chciał się bić zamiast boksować. Na Łukasza natarł przez kilkadziesiąt sekund Eugen Buchmueller (13-4, 10 KO), lecz Polak spokojnie to przetrzymał i prawym sierpowym w okolice ucha zmusił do przyklęknięcia. Za moment taki samy prawy sierp Różańskiego zakończył walkę.

źródło: bokser.org

ROBERT TALAREK WYGRYWA NA GALI W WIELICZCE. NIESPODZIANKA PIOTRA GUDELA

talarek_rene

W głównej walce wieczoru Underground Boxing Show X w Wieliczce szybkie i efektowne zwycięstwo zanotował Robert Talarek (22-13-2, 14 KO), który odprawił w niecałe trzy minuty Johna Rene’a (12-2-2, 9 KO).

Przez pół rundy obaj zawodnicy badali się, ale Robert kilka razy uderzył bezpośrednim prawym pod dole. W końcu zamarkował ten sam cios, by wystrzelić prawym sierpowym na górę. Cios doszedł do brody Amerykanina i powalił go na matę. Po liczeniu do ośmiu Talarek dopadł do zranionej ofiary, poprawił tym razem dla odmiany lewym sierpowym, posyłając przeciwnika po raz drugi na deski. Ten zdołał się podnieść, jednak z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania. Szybko, łatwo i przyjemnie…

Dużo mniejszy Piotr Gudel (9-2-1, 1 KO) okazał się nieznacznie lepszy od Marka Jędrzejewskiego (14-2, 13 KO) na dystansie ośmiu rund. Od początku pojedynek układał się inaczej, niż można było zakładać. Piotrek lepiej operował lewym prostym, a Marek zamiast utrzymywać go z daleka od siebie, pchał się do półdystansu, gdzie zresztą też radził sobie gorzej. Fajnie bił prawym hakiem na korpus, lecz było to zbyt mało, by budować przewagę punktową. W końcówce szóstego starcia Gudel trafił dwukrotnie prawym sierpowym, dopisując do swojego konta kolejne dziesięć punktów. Jędrzejewski zerwał się do odrabiania strat w samej końcówce, lecz nie zdołał odwrócił losów potyczki. Przespał po prostu początek. Sędziowie byli niejednomyślni – 77:75, 75:77 i 78:74.

Chwilę wcześniej debiutujący na zawodowym ringu Mariusz Piwowar (1-0) pokonał po niestety nudnawych czterech rundach Mateusza Kowalczyka (1-1).

źródło:  bokser.org

ĆWIERĆFINAŁ WBSS: MASTERNAK NIEZNACZNIE SŁABSZY OD DORTICOSA

Po raz kolejny zabrakło kropki nad „i”. Mateusz Masternak (41-5, 28 KO) zaprezentował się wczoraj w Orlando bardzo dobrze, ale niestety okazało się to zbyt mało na pokonanie Yuniera Dorticosa (23-1, 21 KO). Ostatecznie po dwunastu ciekawych rundach Polak przegrał jednogłośną decyzją sędziów.

Początek był jeszcze spokojny. Obaj pięściarze szachowali się ciosami prostymi, choć widać było, że to Mateusz jest nieco bardziej zestresowany. Kubańczyk mocno podkręcił tempo w drugiej rundzie, kiedy to udało mu się kilkukrotnie zranić reprezentanta Polski. „Master” w opałach był tak sporych, że chwilami mogliśmy się obawiać, że zakończy pojedynek z Dorticosem tak szybko jak Dmitrij Kudriaszow. Na szczęście Polak w przeciwieństwie do Rosjanina kryzysowe momenty przetrwał.

Po pierwszych wygranych przez siebie czterech rundach Kubańczyk się jednak trochę wystrzelał, a wtedy do głosu zaczął dochodzić pięściarz z Wrocławia. Wydaje się, że w środkowej fazie pojedynku Masternak „rozczytał” swojego rywala, potrafił doskonale unikać jego ciosów i sam świetnie atakował z kontrataku. W okolicach ósmego starcia trener Piotr Wilczewski dostrzegł nawet, że Kubańczyk jest już bardzo zmęczony i to Polak zaczął stopniowo przechylać szalę zwycięstwa na swoją stronę. Niestety dla nas, w końcowej fazie walki Dorticos złapał drugi oddech i to raczej on lepiej zaakcentował ostatnie rundy.

Ostatecznie po dwunastu starciach sędziowie jednogłośnie opowiedzieli się za wygraną pięściarza z gorącej wyspy. Punktacja brzmiała 115-113, 116-112, 115-113. To oznacza, że Mateusz Masternak podobnie jak Krzysztof Włodarczyk zakończył swój udział w turnieju World Boxing Super Series na ćwierćfinale. A szkoda, bo Dorticos zdecydowanie był do pokonania…

źródło: bokser.org

„DIABLO” SZYBKO NOKAUTUJE SANDSA. BOLESNA PORAŻKA SZYMAŃSKIEGO Z JOURNEYMAN`EM

diablo01

W pojedynku wieczoru gali Nosalowy Dwór Knockout Boxing Night 4 w Zakopanem Krzysztof Włodarczyk (56-4-1, 39 KO) nie dał absolutnie żadnych szans Al’owi Sandsowi (20-4, 18 KO) i pokonał Amerykanina już w drugiej rundzie po… lewym prostym. Dla „Diablo” była to trzecia tegoroczna walka i trzecia wygrana.

Pojedynek rozpoczął się spokojnie, pierwsza runda była zachowawcza – jak zwykle w pojedynkach z udziałem Krzysztofa. Z kolei Sands zadał kilka ciosów, ale nie były one realnym zagrożeniem dla Włodarczyka. W drugiej „Diablo” był już ciut aktywniejszy i w pewnym momencie wyprowadził lewy prosty, który trafił Sandsa i po którym Amerykanin zwijał się na deskach z bólu. Udało mu się na chwilę wstać, jednak ponownie uklęknął i sędzia ringowy przegrał starcie.

Patryk Szymański (19-1, 10 KO) miał pod okiem Andrzeja Gmitruka rozpocząć nowy etap swojej kariery, tymczasem… zaliczył straszną wpadkę i przegrał pierwszą walkę w karierze. Niespodzianka. Przykra niespodzianka. Wydawało się, że może i twardy, za to nie dysponujący mocnym ciosem Fouad El Massoudi (15-11, 2 KO) jest z góry skazany na pożarcie, tymczasem… Już w pierwszej rundzie zawodnicy zderzyli się głowami, co być może miało negatywny wpływ na pięściarza z Konina. Rozochocony przeciwnik od trzeciej rundy rozpoczął szturm na naszego prospekta, zyskując coraz wyraźniejszą przewagę. Sensacja dopełniła się w czwartej rundzie. Patryk został zastopowany. Padł po serii zakończonej prawą ręką. Co prawda powstał, ale poddał go narożnik.

Fiodor Czerkaszyn (11-0, 7 KO) pokazał, że nie tylko potrafi szybko nokautować, ale również zaboksować na pełnym dystansie. Dziś pokonał pewnie jak zwykle twardego Bartłomieja Grafkę (21-32-3, 10 KO). O ile pierwsza odsłona była jeszcze spokojna i typowo rozpoznawcza, to już w drugiej po świetnym lewym sierpowym Ukraińca pod Polakiem ugięły się nogi. Bartek wyciągnął wnioski i schował się za szczelną gardą, więc od trzeciej rundy podopieczny Fiodora Łapina coraz częściej bił hakami na korpus. Dłuższe kombinacje lżejszych ciosów kończył zawsze jednym mocnym. Szukał prawego podbródka i nawet dwa razy znalazł miejsce, jednak Grafka znany jest z tego, że przewraca się bardzo rzadko. W drugiej połowie walki Grafka starał się przejść do półdystansu, lecz szybszy i lepiej wyszkolony Czerkaszyn kontrolował go ciosami prostymi z dystansu. Dobra walka, zakończona wysoki zwycięstwem Fiodora – 79:73 i dwukrotnie 80:72.

Damian Kiwior (4-0) udanie rozpoczął swoją polską część zawodowej kariery, pokonując podczas gali w Zakopanem niezwyciężonego dotąd Gkourama Mirzajewa (3-1, 2 KO). Polak rozpoczął od jabów, ale już w drugiej rundzie szukał bezpośrednich prawych. Rywal starał się odpowiadać, lecz jego ciosy były zbyt obszerne i Damian zbierał te akcje na blok. Od trzeciej odsłony Kiwior dodał do swojego arsenału ciosy na korpus. Wielokrotny mistrz naszego kraju miał mały zastój w czwartym i piątym starciu, ale dobrze finiszował w szóstym, przypieczętowując swoją wygraną. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na jego korzyść 59:55 i 58:56.

źródło: bokser.org

NIEUDANY POWRÓT DO CHICAGO. ADAMEK SZYBKO ZNOKAUTOWANY PRZEZ MILLERA

Adamek937

Tomasz Adamek (53-6, 31 KO) dostarczył nam wielu niezapomnianych chwil, lecz w konfrontacji z ponad 140-kilogramowym Jarrellem Millerem (22-0-1, 19 KO) był po prostu bez szans. Były mistrz świata wagi półciężkiej i junior ciężkiej poległ już w drugiej rundzie!

Zgodnie z oczekiwaniami „Big Baby” od razu ostro ruszył na Polaka, który uciekał nogami, obijał jego tułów, szukając kontry z defensywy. Szybko dało się odczuć, że ciosy „Górala” nie robią wrażenia na cięższym o 40 kilogramów przeciwników. Miller trafił prawym podbródkiem, ale nasz wojownik przyjął to bez zmrużenia oka. Wyglądało to nieźle. Przez trzy minuty… Zaraz na początku drugiego starcia Miller zepchnął Tomka do lin, tam trafił prawym sierpowym przez gardę, poprawił prawym podbródkowym i wstrząsnął Polakiem. Adamek zrobił krok w tył, lecz Jarrell przymierzył jeszcze jednym prawym podbródkiem i było po wszystkim. Nokaut.

źródło: bokser.org

W ŁOMŻY KAMIL SZEREMETA SKUTECZNIE BRONI PASA EBU. STĘPIEŃ EFEKTOWNIE NOKAUTUJE

szeremeta01

To nie był może boks na najwyższym poziomie, ale takie walki też trzeba się nauczyć wygrywać. Najważniejsze, że Kamil Szeremeta (18-0, 4 KO) znokautował w Łomży Rubena Diaza (25-2-2, 16 KO) i tym samym po raz pierwszy obronił tytuł mistrza Europy wagi średniej!

Pierwsza runda spokojna i na konto pięściarza z Białegostoku, niestety od drugiej między linami zapanował chaos. Winnym był Hiszpan, ale trzeba też dodać, że podopieczny Fiodora Łapina nie potrafił opanować i ustawić sobie niepoukładanego pretendenta. Były przebłyski, kilka fajnych kontr po odchyleniu, lecz za mało, by porwać kibiców. W czwartej rundzie Szeremeta dwukrotnie trafił mocnym lewym hakiem w okolice wątroby i te akcje wyraźnie zrobiły wrażenie na Diazie. W piątej do celu doszło kilka lewych prostych. Brakowało trochę ponowienia akcji, trzeba jednak dodać, że z takimi „psujami” każdemu pewnie ciężko by się boksowało… A w „brudnym boksie” lepiej czuł się Hiszpan. W siódmej odsłonie Kamil w końcu dwa razy trafił mocniejszą, prawą ręką. Nie zrobił jednak większych szkód. Ambicji obu nie można było odmówić, niestety walka była szarpana, chaotyczna, a że rozgrywana już grubo po północy, wielu ludzi po prostu się nudziło. Na szczęście Szeremeta wziął sprawy w swoje ręce w końcówce dziesiątej rundy i zamazał gorsze wrażenie. Wykazał się instynktem „killera” i gdy w końcu mocno trafił lewym hakiem, to już poszedł na całego i efektownie skończył pojedynek. Dłuższą serię zakończył lewym sierpowym na szczękę. Diaz padł ciężko na matę ringu, a sędzia nawet nie liczył. Zresztą z narożnika pretendenta poleciał w tym samym momencie ręcznik na znak poddania.

Paweł Stępień (11-0, 10 KO) wyrasta powoli na jednego z najciekawszych polskich zawodników, mogących osiągać jakieś sukcesy w przyszłości. Dziś ofiarą jego ciosów okazał się twardy przecież i ceniony w środowisku Jewgienij Machtiejenko (10-11, 8 KO). Polak wyszedł opanowany, boksując od początku z luzu. Szybko okazało się, że jest dużo szybszy od przeciwnika, a nawet gdy się zagapił, dobrym balansem tułowia i głowy przepuszczał pojedyncze próby Ukraińca. W drugiej rundzie dodał kilka haków na korpus, otwierając sobie drogę do sierpów na górę. W trzeciej po mocnym prawym krzyżowym przyjął akcję rywala na blok i błyskawicznie skontrował krótkim lewym sierpem na szczękę. W czwartym starciu zaskoczył oponenta zmianą pozycji na mańkuta. Po kolejnym lewym sierpowym poszła cała seria i na dobrą sprawę gong na przerwę trochę uratował twardego journeymana zza naszej wschodniej granicy. Fajnie też różnicował siłę uderzeń, bawiąc się momentami z Machtiejenką. Koniec nastąpił w szóstym starciu. Paweł po dwóch lżejszych ciosach na górę strzelił potężnym lewym hakiem w okolice wątroby, posyłając rywala na deski. Po liczeniu do ośmiu Stępień dopadł zranioną ofiarę przy linach, najpierw kilka razy strzelił sierpami na głowę, by dokończyć dzieła zniszczenia prawym hakiem na korpus. Machtiejenko został wyliczony do dziesięciu – nokaut.

Pół roku po porażce przed czasem Michał Syrowatka (20-2, 7 KO) wrócił i odbudował rekord zwycięstwem w Łomży, ale na pewno zaboksował poniżej swoich realnych możliwości. Niejaki Artem Ajwazidi (11-13-1, 5 KO) przegrał co prawda praktycznie każdą rundę, ale zaskakująco często trafiał Michała, wykorzystując jego luki w obronie. To na pewno nie był jego najlepszy występ. Sędziowie nie mieli wątpliwości, bo i mieć ich nie mogli, punktując na korzyść naszego rodaka 60:54 i dwukrotnie 59:55, ale coś trzeba chyba będzie zmienić w boksie Syrowatki, by ten wrócił na dobre tory.

Przemysław Zyśk (8-0, 3 KO) pokonał Pawla Hryszkiawieca (3-7, 2 KO). To był pojedynek do jednej bramki i bez historii. W zasadzie od początku jedyne pytanie brzmiało, czy Polak da radę zastopować wolniejszego, gorzej wyszkolonego i słabszego fizycznie przeciwnika. Wygrał każde starcie, lecz martwić może siła rażenia Przemka, a w zasadzie jej brak. W czwartej i ósmej rundzie głowa Białorusina odskakiwała jak żonglowana piłeczka, a mimo wszystko nie został złamany.

źródło: bokser.org

PO WIELKICH EMOCJACH DAMIAN JONAK ZWYCIĘSKI NA GALI W JASTRZĘBIU-ZDROJU

jastrzebie2018

Po bardzo ciężkiej i emocjonującej walce Damian Jonak (41-0-1, 21 KO) dopisuje 41. zwycięstwo do swojego dorobku pokonując Sherzoda Khusanova (21-1,1, 9 KO). Organizatorzy (jak i sam Damian wybierając tak wymagającego rywala) zrobili świetną robotę podczas matchmakingu na walkę wieczoru gali w JSW Boxing Night, emocje sięgały zenitu od pierwszej do ostatniej sekundy walki.

Damian zaczął walkę bardzo mocno. Skracał dystans, bo to po stronie rywala była przewaga zasięgu i składał bardzo silne kombinacje. Rywal na początku wydawał się niewzruszony i równie mocno odpowiadał. W drugiej rundzie Jonak przeżywał pierwszy kryzys, zebrał kilka naprawdę mocnych ciosów i na domiar wszystkiego jeszcze wdał się w ostrą wymianę, wtedy kibice Polaka na pewno zamarli, doświadczenie i charakter pozwoliły mu jednak przetrwać, za takie postępowanie dostał też reprymendę od trenera. W późniejszej fazie walki Khusanov coraz mocniej odczuwał ciosy Jonaka, co poskutkowało też rozcięciem łuku brwiowego, duma nie pozwoliła mu jednak zwolnić tempa i w dalszym ciągu odpowiadał i atakował naszego rodaka często korzystając ze swojej przewagi zasięgu. Ostatnie rundy to już wojna na wyniszczenie, panowie ruszyli na siebie nie kalkulując kompletnie niczego, na hali wśród kibiców zapanowała wrzawa. W ringu nieustanna wymiana niczym w walce Chisora – Takam, w której panowie nie szczędzili sobie prawdziwych bomb. Do ostatniej sekundy bez cienia przesady miało się wrażenie, że jeszcze któryś z nich może zapoznać się z deskami. Tak się jednak nie stało, obaj bardzo zmęczeni zakończyli walkę i zmuszeni byli do oddania werdyktu w ręce sędziów, ci punktowali zgodnie na korzyść Włoszczowianina.

Michał Leśniak (9-1-1, 2 KO) co prawda pewnie zwyciężył na punkty byłego rywala mistrza świata dwóch wag Ricky’ego Burnsa, ale wydawało się, że mógł wygrać znacznie szybciej. Michał od początku walki przeważał nad Ivanem Njegacem (10-7, 3 KO), zarówno pod względem ilości zadawanych ciosów, precyzji jak i siły fizycznej, jednak nie potrafił wykorzystać przewagi. „Szczupak” różnicował w kombinacjach płaszczyzny uderzeń i prowadził walkę w dosyć szybkim tempie. Dosyć szybko też dało się zauważyć, że ciosy na korpus robią bardzo duże wrażenie na Njegacu, i właściwie od pierwszej rundy można było przypuszczać, że ta walka musi skończyć się przed czasem. Leśniak jednak dramatycznie zwolnił swoje tempo w późniejszych rundach, można było odnieść wrażenie jakby zlekceważył rywala i wyszedł z założenia, że niezależnie od tempa i tak wygra walkę. Njegac jednak kilka razy trafił Wałbrzyszanina, co w połączeniu z uwagami Piotra Wilczewskiego w narożniku, obudziło w końcowych rundach zawodnika Tymex Boxing Promotion, wtedy mocno trafił swojego rywala i rzucił się do ataku licząc na nokaut, Njegac jednak szybko wszedł w klincz i nie pozwolił się skończyć. Tak dotrwaliśmy do końca zakontraktowanego dystansu walki i tym samym Michał Leśniak dopisuje 9. zwycięstwo do swojego zawodowego rekordu.

Damian Wrzesiński (15-1-2, 5 KO), który narzucił sobie wysokie tempo, jeśli chodzi o toczenie walk (przypomnijmy, że już w listopadzie rewanż za remisowe starcie z Michałem Chudeckim) wypunktował po ciężkiej walce Andreasa Maiera (7-3, 5 KO). Damian starcie rozpoczął od pracy lewym prostym i konsekwentnie bijąc bezpośredni lewy sierpowy. Na początku Maier wiele z tych ciosów zbierał i zdawało się, że właśnie ten bity w tempo lewy sierpowy może być kluczem do zwycięstwa. Po chwili doszło do przypadkowego zderzenia głowami w konsekwencji którego „Maestro” doznał rozcięcia łuku brwiowego, to zadziałało na Niemca jak płachta na byka, rozpoczął zdecydowany atak i złapał Damiana mocnym prawym prostym na szczękę jednak Wrzesiński mądrze wszedł do klinczu i przetrwał drobny kryzys, klincz jednak pozostał stałym elementem tego pojedynku, a Maier starał się odpowiadać na akcję i dotrzymać tempa Wrzesińskiemu do samego końca walki. Na przestrzeni całej walki, zgadzając się z komentującymi galę Robertem Małolepszym i Grzegorzem Proksą, można było stwierdzić, że chociaż Wrzesiński trafiał częściej i „czyściej” to jednak ciosy Maiera robiły większe wrażenie na Polaku niż odwrotnie. W 4. z 8 zakontraktowanych rund można było odnieść wrażenie, że walka zaczyna się wyrównywać natomiast celne uwagi z narożnika Polaka z powrotem spowodowały, że „Wrzos” podkręcił tempo i szala zaczęła się przechylać na jego korzyść. Finalnie Damian Wrzesiński odniósł jednogłośne zwycięstwo na punkty dopisując 15. zwycięstwo do swojego rekordu.

Marcin Siwy (18-0, 7 KO) bardzo udanie wrócił na zawodowy ring po półtorarocznej przerwie. Naprzeciw Polaka stanął były rywal m.in. Alberta Sosnowskiego czy Derecka Chisory, Andreas Csomor (18-21, 14 KO) . O samej walce nie sposób rozpisać się na całą stronę, Siwy po prostu w moment zmusił sędziego Jankowiaka do zakończenia egzekucji, jaką przeprowadzał na Węgrze. Siwy zaczął od pracy lewym prostym, ze strony rywala nie było praktycznie żadnego zagrożenia, finalnie napór Polaka doprowadził Csomora pod same liny i zmusił do schowania za podwójną gardą, wtedy Marcinowi pozostało tylko rozpuścić ręce, trafił czystym mocnym prawym sierpowym, po którym oczy Csomora powędrowały w kierunku trybun. Marcin kontynuował atak i kolejne czysto spadające ciosy zmusiły sędziego do przerwania walki, przy okazji ratując część zdrowia mieszkańcowi Budapesztu.

Tomasz „Zadyma” Gromadzki (8-1-1, 2 KO) po raz kolejny zrobił w ringu prawdziwą zadymę, rywal z Ukrainy położyć się jednak nie dał. Uladzimir Charkiewicz (3-15, 3 KO) nie wyszedł do ringu po wypłatę jak to niejednokrotnie miało miejsce na polskich galach. Ukrainiec postawił trudne warunki mimo konsekwentnie otrzymywanych mocnych ciosów Tomka. Od pierwszej sekundy walki Gromadzki starał się mocno skracać dystans i bić bardzo mocne kombinacje na różnych płaszczyznach, niejednokrotnie trafiały one rywala, co poskutkowało mocnym krwawieniem z nosa w późniejszych rundach. Charkiewicz nie pokazał się w ringu jedynie jako wytrzymały worek treningowy, pracował dużo akcją lewy prawy prosty i odpowiadał mocno rzucanymi sierpowymi na kombinację Tomka, z których część również dosięgnęła Polaka i można było odnieść wrażenie, że nawet kilka razy go podłączył. Niebywale szybkie tempo walki i siła wkładana w każde uderzenie przez obydwu zawodników spowodowała w ostatnich rundach opadnięcie z sił zarówno Gromadzkiego jak i Charkiewicza, charakter nie pozwolił jednak ani jednemu ani drugiemu paść na deski i finalnie walka zakończyła się jednogłośnym zwycięstwem „Zadymy”. Wszyscy sędziowie punktowali 60-54.

Podopieczny Pawła Kłaka swój debiut może zdecydowanie zaliczyć do udanych. Kamil Bodzioch (1-0, 1 KO) znokautował swojego rywala Hrvoje Bozinovica (2-17, 0 KO) w 3 rundzie. Na pewno było widać nerwowość w boksie Kamila, nie ma jednak co się dziwić, w końcu debiut na zawodowym ringu niesie za sobą potężny ładunek emocji. Kamil mądrze dostrzegał luki w obronie przeciwnika i uderzał tam, gdzie miał na to miejsce, brakowało jednak czucia dystansu i dokładniejszych uderzeń, jednak uważnie słuchał uwag narożnika co pozwoliło mu odnieść efektowne zwycięstwo przez nokaut po uprzednim 3 krotnym położeniu Bozinovica na deski. Rywal nie był z najwyższej półki, ale to jest logiczne, bardzo słaby technicznie i kiepsko przygotowany kondycyjnie, już w 3 rundzie dopadł go kryzys tlenowy, co wykorzystał Kamil mocno atakując i dopisując pierwsze zwycięstwo i pierwszy nokaut do swojego rekordu.

źródło: bokser.org

UDANY REWANŻ MICHAŁA OLASIA. ZWYCIĘSTWA POLAKÓW NA GALI W KAŁUSZYNIE

michal_olas01

W Kałuszynie, w głównej walce wieczoru gali Summer Boxing Night, Michał Olaś (7-0, 6 KO) miał przez moment małe problemy, ale pokonał Raina Karlsona (5-1, 2 KO), zadając mu pierwszą zawodową porażkę i jednocześnie rewanżując się mu za przegraną jeszcze z czasów boksu olimpijskiego. Kolejny mocny Polak w limicie kategorii junior ciężkiej zagapił się w pierwszej rundzie i dał się złapać mocnym ciosem, lecz szybko doszedł do siebie i już w drugiej odsłonie zadał decydujące ciosy.

Nikodem Jeżewski (15-0-1, 9 KO) wskoczył niemal w ostatnim momencie w miejsce Mateusza Tryca do rozpiski gali i pokonał przed czasem Petara Mrvalja (8-10, 4 KO). Teraz czeka go już jednak dużo trudniejsze zadanie. W walce bez historii Jeżewski zastopował przeciwnika w trzeciej rundzie. Kolejnym rywalem tego pięściarza będzie inny Polak – Adam Balski (12-0, 8 KO). Pojedynek odbędzie się 17 listopada w Radomiu.

Podczas piątkowego wieczoru wygrane do swoich rekordów dopisali również Jordan Kuliński (6-0-2, 1 KO), Rafał Grabowski (4-0, 1 KO) i Kewin Gruchała (2-0, 1 KO).

źródło: bokser.org

UDANY DEBIUT ANDRZEJA FONFARY W WARSZAWIE I …NOWEJ KATEGORII WAGOWEJ

fonfara_andrzej12

Lekko nie było, ale Andrzej Fonfara (30-5, 18 KO) może uznać swój debiut w kategorii junior ciężkiej za udany. Polak w głównej atrakcji wieczoru gali „Warsaw Boxing Night” zastopował w szóstej rundzie cenionego Ismaila Sillakha (25-6, 19 KO). Jednym z mankamentów Fonfary zawsze było dość wolne wchodzenie w pojedynek, jednak tym razem Polak rozpoczął bardzo aktywnie. Już w pierwszej rundzie Andrzej trafił rywala potężnym prawym sierpowym, po czym zasypał go serią ciosów, która zrobiła na Ukraińcu spore wrażenie. Właściwie całe pierwsze starcie Sillakh przeboksował na wstecznym. Drugie wyglądało już jednak zgoła inaczej. To amatorski wicemistrz świata przejął inicjatywę i doprowadził nawet do rozcięcia na głowie Polaka, choć sędzia uznał, że powstało ono na skutek przypadkowego zderzenia głowami. Pod koniec tego starcia Fonfara wystrzelił jednak krótkim prawym w zwarciu, po którym Ukrainiec poleciał na matę. Sillakh nie był jednak zamroczony i w trzeciej rundzie ponownie przeszedł do kontrofensywy, kilkukrotnie zaskakując Polaka bezpośrednimi lewymi prostymi. Więcej ciosów zadawał Fonfara, ale Sillakh od czasu do czasu bardzo groźnie kontrował. Sprawy nie ułatwiała naszemu pięściarzowi kontuzja nad lewym okiem, która wraz z kolejnymi ciosami wyprowadzanymi przez pięściarza z Ukrainy cały czas się pogłębiała.  W piątej rundzie wydawało się, że to Sillakh zaczyna przejmować kontrolę nad walką – 33-latek zaczął buńczucznie opuszczać ręce i zadawać celne i szybkie ciosy bite z dużego luzu. Jak się jednak okazało, były to ostatnie dobre momenty w tej walce Sillakha. W szóstym starciu Andrzej ponownie przyspieszył, zamknął rywala w narożniku serią ciosów, a sędzia Leszek Jankowiak wkroczył do akcji, ratując amatorskiego wicemistrza świata przed ciężkim nokautem.

Dla Michała Cieślaka (17-0, 11 KO) dzisiejsza walka z Dusanem Krstinem (8-10, 2 KO) była drugim występem na przestrzeni zaledwie dwóch tygodni. I to wysokie tempo dało o sobie znać, bo wprawdzie Radomianin pokonał swojego rywala przed czasem, jednak nie był to jego najlepszy występ. Pięściarz z Radomia boksował dziś zupełnie inaczej niż przed dwoma tygodniami w Legionowie. W walce z Radczenką nasz zawodnik pokazał się z naprawdę dobrej strony, natomiast dziś w pojedynku z reprezentantem Serbii był chaotyczny, jednowymiarowy i wyraźnie polował wyłącznie na jeden kończący cios. Przewaga Cieślaka ani przez chwilę nie podlegała dyskusji, jednak Michał bardzo wiele pudłował i miał problemy z odpowiednim ustawieniem sobie w ringu dość prosto boksującego pięściarza z Serbii. Co zupełnie zrozumiałe przybysz z Bałkanów starał się w tym pojedynku wyłącznie ograniczać do obrony, momentami zbyt długo przetrzymywał jednak Polaka, za co sędzia Molenda w czwartej rundzie ukarał go odjęciem punktu. Cieślak robił wszystko, by „urwać” w ringu swojemu oponentowi głowę, w dodatku znowu niestety od czasu do czasu faulował uderzając w tył głowy. Ostatecznie z pomocą Michałowi przyszedł sam jego rywal, który po piątej rundzie zdecydował się pozostać na stołku na znak poddania.

Michał Olaś (6-0, 5 KO) pokazał podczas dzisiejszej gali w Warszawie mądry i ładny dla oka boks. W efekcie miejscowy pięściarz znokautował w trzeciej rundzie Ramaziego Gogichaszwiliego (32-26-2, 19 KO). Właściwie wszystkie atuty były w tej walce po stronie warszawianina – od siły fizycznej po technikę. Co jednak najważniejsze – Olaś nie podpalał się, walczył mądrze, spokojnie i starał się być jak najbardziej precyzyjny. Gruzina zaś na pewno należy pochwalić za odporność na ciosy – w ciągu trzech rung Gogichaszwili przyjął na głowę sporo mocnych uderzeń, jednak padł dopiero po precyzyjnym prawym prostym na korpus. Dla Michała było to na pewno bardzo cenne przetarcie. A kolejny występ naszego ciężkiego już 31 sierpnia podczas gali w Kałuszynie.

W pierwszej zawodowej walce gali, po dużo trudniejszej przeprawie niż się spodziewaliśmy, Paweł Rumiński (4-2, 3 KO) pokonał Grzegorza Niedźwiedzkiego (0-1). W pierwszej rundzie ruchliwy i aktywny debiutant nieoczekiwanie trafiał prawym krzyżowym. Po przerwie wciąż radził sobie dobrze, choć Pawłowi coraz częściej zaczął wchodzić lewy prosty. W trzeciej odsłonie Rumiński usiadł na przeciwnika mocniejszym pressingiem, ale zdarzało się, że zainkasował jeszcze jakąś niepotrzebną kontrę. W czwartym i piątym starciu wciąż żaden z nich nie potrafił uzyskać wyraźniejszej przewagi, a przecież wydawało się, że wraz z upływem minut to bardziej doświadczony Paweł będzie zyskiwał. W ostatniej rundzie Rumiński lepiej zaczął, trafił ładnym prawym, ale pół minuty później Niedźwiedzki równie efektownie odpowiedział lewym sierpem, poprawił prawym podbródkiem i po ostatnim gongu obaj czekali w napięciu na ogłoszenie werdyktu. A sędziowie punktowali 58:56, 59:55 i 60:54 – wszyscy na korzyść Rumińskiego.

źródło: bokser.org

MICHAŁ CIEŚLAK PEWNIE PUNKTUJE SERGEYA RADCHENKĘ NA GALI W LEGIONOWIE

cieslak_radczenko

W walce wieczoru gali w Legionowie, Michał Cieślak (16-0, 10 KO) odniósł pewne punktowe zwycięstwo nad Siergiejem Radczenką (6-2, 1 KO). Radomianin już od pierwszych sekund pojedynku prezentował charakterystyczny dla siebie styl, ogromna agresja i dynamika, praca z trenerem Liczikiem zdecydowanie przyniosła efekty.

Siła ciosów Cieślaka robiła kolosalne wrażenie na przeciwniku. W drugiej rundzie położył swojego rywala dwukrotnie na deski i wydawało się, że skończy walkę przed czasem, jednak Radczenko przetrwał kryzys i dotrwał do gongu. W kolejnych rundach oglądaliśmy ze strony Polaka bardzo dynamiczne, długie kombinacje, którymi żądlił Ukraińca, jednak ten nie dawał się powalić aż do rundy szóstej, w której został trafiony czystym prawym krzyżowym na szczękę. Po raz kolejny przetrwał jednak kryzys. Cieślak rzucił się do ataku, lecz Radczenko wykazał się wielką odpornością i ostatecznie Polak odniósł jednogłośne zwycięstwo na punkty.

Paweł Stępień (10-0, 9 KO) liczył na kilka rund, ale wszystko skończył bardzo szybko. Ricardo Marcelo Ramallo (22-13-1, 16 KO) nie wytrzymał z pięściarzem ze Szczecina nawet trzech minut. Stępień dystansował sobie przeciwnika lewym prostym, a gdy ten popełnił błąd, karcił go bezpośrednim prawym. Toczył walkę w dystansie, ale pod koniec rundy doskoczył, strzelił lewym hakiem na wątrobę i było po sprawie. Klasyczny nokaut.

W co-main evencie gali w Legionowie naprzeciwko siebie stanęli Mateusz Tryc (6-0, 5 KO) i Walentyn Zbrożek (5-3, 2 KO). Pierwotnie rywalem Tryca miał być Rosjanin, Varazdat Czernikow (11-7, 5 KO), jednak na dzień przed galą został zawrócony na lotnisku. Na początku Zbrożek wydawał się bardzo twardy, nie zagroził Trycowi w żaden sposób, jednak przyjmował wiele ciosów, które zdawały się nie wzruszać go na tyle, aby musiał przerwać walkę. Pojedynek nie był zbyt emocjonujący, obserwowaliśmy dosyć jednostronną walkę, w której Polak atakował, a Ukrainiec walczył o przetrwanie jak największej liczby rund. W piątym starciu zmęczenie dało się jednak we znaki i Zbrożek musiał ugiąć się pod naporem ciosów Tryca. Został trafiony prawym sierpowym w okolice ucha, po którym padł na deski i nie był w stanie kontynuować walki. Komentatorzy na temat rywala Tryca powiedzieli, że był to ruchomy worek treningowy i ciężko się nie zgodzić z tym stwierdzeniem – słaba praca nóg i kompletny brak argumentów na zwycięskiego dziś Polaka.

W czwartym pojedynku gali w Legionowie zmierzyli się Rafał Grabowski (2-0, 1 KO) i Yuri Chumak (1-0, 0 KO). W pierwszej fazie walki Ukrainiec stawiał opór, był bardzo ruchliwy na nogach i zadawał więcej ciosów. Pod koniec drugiej rundy zagapił się jednak i Grabowskiemu udało się trafić mocnym lewym sierpowym, którym mocno podłączył Ukraińca i tylko gong ocalił go od prawdopodobnej porażki przed czasem. Od drugiej rundy podopieczny trenerów Jabłońskiego i Wojdy zaczął podkręcać tempo, mogliśmy zobaczyć zdecydowanie więcej ciosów i składanych kombinacji w jego wykonaniu, konsekwentna presja wywierana na przeciwnika opłaciła się, pięściarzowi grupy Fight Events udało się odnieść jednogłośne zwycięstwo na punkty.

źródło: bokser.org

KRZYSZTOF „DIABLO” WŁODARCZYK WRACA DO GRY. POLACY GÓRĄ W RZESZOWIE

diablo_durodola

Krzysztof Włodarczyk (55-4-1, 38 KO) wrócił do gry i wciąż można go zaliczyć do szerokiej czołówki kategorii junior ciężkiej. W głównej walce wieczoru w Rzeszowie były dwukrotny mistrz świata pokonał jednogłośną decyzją Olanrewaju Durodolę (27-6, 25 KO).

„Diablo” rozpoczął dobrą pracą nóg i lewym prostym, ale przeciwnik od drugiej rundy zaczął coraz ostrzej nacierać. Podopieczny Fiodora Łapina zbyt bardzo oddawał momentami inicjatywę, choć trzeba dodać, że gardę miał szczelną i mało zbierał czystych akcji. Z upływem czasu łapał jednak rytm i fajnie wchodził w tempo swoimi kontrami. W szóstej rundzie firmowy lewy sierp Krzyśka wstrząsną Durodolą, ale Polak nie podpalał się i konsekwentnie boksował swoje. W siódmej po zakroku w tył huknął prawym podbródkowym i znów zachwiał przeciwnikiem. Do końca trwała fajna, techniczna walka, a gdy zabrzmiał ostatni gong sędziowie jednogłośnie wskazali na „Diablo”, punktując 98:92 i dwukrotnie 97:93.

Łukasz Różański (9-0, 8 KO) kolekcjonuje ostatnio skalpy zawodników po najlepszym okresie swojej kariery, ale ze znanym nazwiskiem. Tym razem do swojego rekordu dopisał nazwisko Michaela Sprotta (42-29, 17 KO). Polak bez zbędnych podchodów od razu ruszył na doświadczonego Anglika. Akcje rozpoczynał zawsze lewym prostym, ale służył on bardziej do skrócenia dystansu. A z bliska bił już z całych sił hakami i sierpami z obu rąk. Już w pierwszej rundzie Sprott był dwukrotnie liczony, lecz z opresji wyratował go gong. Było to jednak tylko odroczenie wyroku. Na początku drugiej odsłony Różański złapał przeciwnika w narożniku i po kolejnym nokdaunie sędzia nawet nie liczył, ogłaszając zwycięstwo miejscowego pięściarza przez TKO.

Fiodor Czerkaszyn (10-0, 7 KO) jak sam kiedyś przyznał lubi wątróbki” i zawsze ich szuka w ringu. Powoli staje się to jego znakiem firmowym, o czym właśnie boleśnie przekonał się Ayoub Nefzi (26-11-2, 5 KO). Już w końcówce pierwszej rundy Ukrainiec z polskimi korzeniami uderzył lewym hakiem na wątrobę i doświadczony przeciwnik przyklęknął. Za moment nastąpił zbawienny gong, lecz minuta przerwy niezbyt posłużyła się Tunezyjczykowi. Na początku drugiej rundy chronił prawej strony, więc Czerkaszyn strzelił dla odmiany prawym hakiem na splot słoneczny, który zadziałał z opóźnionym zapłonem. Dwie sekundy później rywal przyklęknął i dał się wyliczyć.

Przemysław Zyśk (7-0, 3 KO) pokonał w niezłym stylu Pavla Semjonovsa (22-10-2, 8 KO). Podopieczny Fiodora Łapina dążył do półdystansu. Kilka razy próbował prawego podbródka, lecz nie wyczuwał dystansu. Trafiał za to akcją lewy-prawy, a gdy rywal połapał się w tym, Polak uderzał bezpośrednim prawym krzyżowym. Szukał też dołów długim prawym bądź lewym hakiem pod prawy łokieć. Zyśk zagapił się w końcówce czwartej i szóstej rundy na lewy sierp, ale te uderzenia nie zrobiły na nim większego wrażenia. W siódmym starciu Przemek wydłużył swoje kombinacje, bił więcej z luzu i wszystko wróciło do normy. Na pewno Zyśk nie olśnił tym występem, ale dał pokaz solidnego boksu. No i po raz drugi w karierze zaboksował na dystansie ośmiu rund. Po ostatnim gongu sędziowie jednogłośnie wskazali na naszego rodaka, punktując 80:72 i dwukrotnie 79:73.

Rafał Jackiewicz (50-19-2, 22 KO) zanotował jubileuszowe zwycięstwo, pokonując po trudnym w sumie boju Aliaksandra Dzemkę (5-5, 1 KO). Początkowo Rafał kontrolował przeciwnika skutecznym lewym prostym, ale w drugiej rundzie oddał przeciwnikowi inicjatywę. Białorusin bił najczęściej na gardę, jednak był dużo aktywniejszy i na pewno wyrównał straty z pierwszej odsłony. Od trzeciej obraz potyczki już się wyrównał. Jackiewicz wciąż bił rzadziej, jednak jego ciosy miały większą wymowę. Trafił raz w zwarciu ładnym prawym podbródkowym, choć spektakularnych akcji brakowało w tym pojedynku. W ostatniej, szóstej rundzie, Jackiewicz zaczął bić częściej i wyciągnął wygraną na finiszu. Sędziowie przyznali mu ją stosunkiem głosów dwa do remisu – 58:56, 59:55 i 57:57.

Wcześniej Maksim Hardzeika (4-0, 2 KO) zastopował w drugim starciu Tomasza Golucha (6-13, 4 KO). Białorusin aż czterokrotnie doprowadzał Polaka do nokdaunu ciosami na korpus.

źródło: bokser.org

KIEPSKA PROMOCJA BOKSU NA OPUSTOSZAŁYM PGE NARODOWYM W WARSZAWIE

NGB_warszawa

Wobec absencji Mariusza Wacha to walka Artura Szpilki (21-3, 15 KO) była głównym daniem gali boksu zawodowego na PGE Narodowym. „Szpila” zrobił swoje i pewnie wypunktował doświadczonego Dominicka Guinna (35-12-1, 24 KO), wracając tym samym po prawie trzech latach na zwycięską ścieżkę.

Artur wniósł przed tą walką do ringu najwięcej kilogramów w karierze, a zatem niektórzy mieli obawy co do tego, jak będzie wyglądała jego mobilność. Dawało się zauważyć, że pod okiem trenera Andrzeja Gmitruka pięściarz z Wieliczki zaczął boksować bardziej ekonomicznie – mniej było niepotrzebnego skakania, więcej zaś zachodzenia oponenta i skracania dystansu za pomocą małych kroków. Szpilka od początku boksował bardzo spokojnie, ale bynajmniej nie pasywnie – przez cały czas wywierał na rywalu nieustanną presję i co jakiś czas rzucał w jego stronę mocne ciosy sierpowe z obu rąk. Trzeba jednak przyznać, że przeciwnik niespecjalnie mu w tych wszystkich działaniach przeszkadzał – Guinn skoncentrował się w tym starciu wyłącznie na obronie i tym, by zachować status pięściarza, który nigdy nie przegrał przed czasem. Z biegiem rund obraz pojedynku ani trochę się nie zmieniał – Szpilka wyraźnie przeważał, ale nie potrafił zranić swojego skrytego za szczelną gardą oponenta. No może poza szóstą rundą, w której u Amerykanina na skutek kilku przyjętych ciosów pojawił się krwotok z nosa. Po pewnym czasie sfrustrowani przebiegiem ringowych wydarzeń kibice zaczęli gwizdać, ale trzeba przyznać, że były to oznaki niezadowolenia skierowane głównie w stronę Guinna – Artur się starał, zadawał sporą liczbę ciosów, jednak 43-letni pięściarz zza oceanu nie zamierzał podkręcać tempa, zadowalając się tym, że przez dziesięć rund nie pozwolił zrobić sobie w ringu większej krzywdy.Przed ostatnią rundą podenerwowany nieco biernością swojego oponenta Szpilka starał się wymusić na trenerze Gmitruku pozwolenie na podjęcie większego ryzyka, ale znany z zamiłowania do konsekwentnego boksu szkoleniowiec pozostał nieugięty – niczego nie zmieniamy. Mimo to na trzydzieści sekund przed zakończeniem pojedynku Artur dopiął swego – trafił Amerykanina celnym ciosem z lewej ręki, posyłając go na deski. Guinn nie był jednak  „podłączony” i bez problemów dotrwał do końca. Werdykt mógł być tylko jeden – wszyscy sędziowie zgodnie wypunktowali tę walkę na korzyść zawodnika z Wieliczki.

Andrzej Wasilewski przestrzegał w studiu, że Ewa Piątkowska (11-1, 4 KO) będzie miała z Marią Lindberg (16-4-2, 9 KO) bardzo trudną przeprawę. I tak rzeczywiście było, ale na szczęście ostatecznie polska pięściarka skutecznie obroniła mistrzowski pas federacji WBC. Głównym problemem Ewy była w tym pojedynku chyba siła fizyczna Szwedki. Wszystko wyglądało nieźle dopóki Polka korzystała ze swojego zasięgu i boksowała na dystans, natomiast kiedy tylko Lindberg udawało się przedostać blisko swojej przeciwniki, natychmiast zaczynały się kłopoty. Walka była zażarta, obie panie nie szczędziły sobie mocnych ciosów, obie miały też w tej walce momenty, w których znajdowały się w sporych tarapatach. Niestety, długimi chwilami Piątkowskiej brakowało między linami spokoju, a w chaotycznych wymianach dużo lepiej radziła sobie reprezentantka Szwecji. Praca nóg była w tym starciu zdecydowanie atutem Polki, jednak obrończyni tytułu korzystała z tej broni nieco zbyt rzadko. W końcówce Ewa pokazała jednak charakter i ostatnie wymiany należały do niej. Po ostatnim gongu trudno było orzec, która z zawodniczek była lepsza. Obie panie uniosły ręce w górę w geście zwycięstwa, ale o wszystkim mieli oczywiście zadecydować sędziowie. A ci dwa do remisu (95-95, 96-94, 96-94) wskazali na wygraną reprezentantki Polski. Odetchnęliśmy z ulgą naprawdę głęboko.

Izu Ugonoh (18-1, 15 KO) zapowiadał, że chciałby pokonać Freda Kassiego (18-8-1, 10 KO) w lepszym stylu niż uczynił to Tomasz Adamek, ale niespecjalnie miał ku temu okazję. Kameruńczyk już po drugiej rundzie zdecydował, że nie ma ochoty dalej boksować. Urodzony w Szczecinie pięściarz zdawał sobie sprawę, że Kameruńczyk to bardzo niebezpieczny rywal i pierwsze dwie rundy przeboksował bardzo spokojnie, operując głównie ciosami prostymi i trzymając się od rywala w bezpiecznym dla siebie dystansie. Kiedy zabrzmiał gong oznajmiający początek trzeciego starcia oczekiwaliśmy więc, że w ringu w końcu zaczną się grzmoty, tymczasem Kassi oznajmił sędziemu ringowemu, że to koniec. Ogromna szkoda, bo Ugonoh nie zdążył się nawet rozkręcić.

Marcin Najman (15-5, 11 KO) nie znalazł sposobu na pokonanie Rihardsa Bigisa (13-6, 11 KO). Wszystko zakończyło się w czwartej rundzie na skutek kontuzji „El Testosterona”. Wydawało się, że Najman w swoim stylu rozpocznie pojedynek od huraganowego ataku, jednak zawodnik z Częstochowy praktycznie całą pierwszą rundę przeboksował asekuracyjnie. Spodziewany szturm przeprowadził dopiero na początku starcia drugiego, ale Łotysz łatwo wyłapał te wszystkie ciosy na gardę. Generalnie trzeba przyznać, że przez zdecydowaną większość czasu obaj panowie w ringu bardzo się oszczędzali – ciosów było niewiele, a poirytowana publiczność kwitowała niemrawe poczynania pięściarzy gwizdami. W końcu w połowie czwartej rundy Najman zasygnalizował sędziemu ringowemu kontuzję dłoni i tym samym przez techniczny nokaut zwycięzcą walki został Rihards Bigis. Otwartym pozostaje tylko pytanie, czy takie starcie powinno być jednym z głównych dań podczas tak dużej bokserskiej imprezy…

To był ich trzeci pojedynek. Dotąd był remis – obaj wygrali po razie na punkty. Wczoraj Robert Talarek (20-13-2, 13 KO) i Norbert Dąbrowski (22-7-2, 9 KO) dopełnili trylogii. Twardy górnik od początku narzucił pressing, ale „Noras” fajnie chodził na nogach, boksując z kontry krótkimi, szybkimi ciosami. Tak jak tuż przed pierwszym gongiem, gdy trafił lewym sierpowym. Chyba silniejszy fizycznie Talarek w drugiej rundzie jeszcze mocniej natarł, szukając mocnych haków i sierpów w półdystansie. W końcówce zaiskrzyło przy linach, ale to ciosy Roberta miały większą wymowę. Początek trzeciej odsłony dla Norberta, którzy przepuszczał akcje przeciwnika i kontrował go po odchyleniu. Gdy jednak zagapił się i zainkasował mocny prawy sierp, cofnął się, a czujący krew Talarek przez minutę zasypywał go swoimi bombami z obu rąk. Niestety po przypadkowym zderzeniu głowami Robertowi pękł lewy łuk brwiowy. Wydawało się, że Dąbrowski jest przełamywany, ale to on na początku czwartej rundy huknął z kontry i wstrząsnął rywalem. Pod Talarkiem ugięły się nogi, przeżywał chwile trwogi, lecz przełamał kryzys i jeszcze przed przerwą zaczął odpowiadać. Przez pół piątej rundy Dąbrowski uciekał przed atakami rywala. W końcu stanął, zamarkował prawy, wystrzelił lewym sierpowym na szczękę, posyłając Talarka na deski. Ten z trudem powstał na osiem. Za kilkanaście sekund kolejny lewy sierp „Norasa” i drugi nokdaun! Ale Robert dotrwał do przerwy. Po niej jeszcze nie doszedł do siebie i oddał szóste starcie Dąbrowskiemu. Siódma runda już bardziej wyrównana, ale wciąż należałoby ją dać Norbertowi, który poczuł się pewnie i to on wykazywał większa inicjatywę. Zakrwawiony Talarek finiszował ostro w ostatniej, ósmej rundzie, ale Norbert podjął rękawice. Zryw na finiszu okazał się spóźniony. Sędziowie punktowali 77:73, 78:72 i 78:72 – wszyscy na korzyść Dąbrowskiego!

W pierwszym bokserskim pojedynku na PGE Narodowym w limicie wagi średniej spotkali się Rafał Jackiewicz (49-19-2, 22 KO) i Robert Świerzbiński (20-7-2, 3 KO). Wygrał ten drugi, sprawiając chyba małą niespodziankę. Pięściarz z Białegostoku zaczął aktywnie, ale na samym finiszu dostał potężny prawy na szczękę i cała jego ciężka praca poszła na marne. Po przerwie jednak to znów on nadawał tempo i choć większej krzywdy byłemu mistrzowi Europy nie robił, to prawdopodobnie wyrównał po sześciu minutach na 19:19. Od trzeciej rundy Jackiewicz również zaczął boksować aktywniej i w końcu zobaczyliśmy fajny boks. Niedoceniany trochę Świerzbiński dotrzymywał kroku faworytowi, ładnie chodząc na nogach i punktując lewym prostym. Rafał bił rzadziej, za to celniej. Ostatnie trzy minuty jak cała walka – wyrównane i na fajnym poziomie technicznym. Po gongu kończącym zmagania dwóch weteranów sędziowie punktowali 57:57, 58:56 i 59:55 na korzyść Roberta.

źródło: bokser.org

PARZĘCZEWSKI, RZADKOSZ, WRZESIŃSKI I INNI GÓRĄ NA GALI W NADARZYNIE

gala_nadarzyn

Robert Parzęczewski (21-1, 14 KO) narzucił sobie szalone tempo, ale podczas Ptak Warsaw Expo – Boxing Night w Nadarzynie nie zdążył się nawet porządnie spocić. „Arab” potrzebował zaledwie kilkudziesięciu sekund by rozprawić się z doświadczonym Jacksonem Juniorem (21-10, 19 KO). Pojedynek bez większej historii. Parzęczewski spokojnie kontrolował dystans, aż w końcu wystrzelił celnym prawym kontrującym, który ściął Brazylijczyka z nóg. Wprawdzie Junior szybko się podniósł, jednak zasygnalizował sędziemu Jankowiakowi, że nie jest w stanie kontynuować pojedynku. Teraz „Araba” czeka kilkutygodniowa przerwa, a potem? Wszystko wskazuje na to, że pięściarz z Częstochowy kolejne pojedynki będzie już toczył w kategorii super średniej.

Mateusz Rzadkosz (8-0-1, 3 KO) wywalczył swój pierwszy pas w zawodowej karierze. 25-latek zmusił do poddania Levana Luchutaszwiliego (8-3, 8 KO) i został międzynarodowym mistrzem Polski w wadze super średniej. Obaj zaczęli bardzo spokojnie, czekając na błędy rywala. Pierwszy doczekał się Polak. Mateusz zrobił unik w prawo i od razu zadał piękny prawy podbródkowy, którym zaskoczył przybysza z Gruzji, dzięki czemu zapewne wygrał pierwszą rundę. W kolejnych starciach wątpliwości co do tego, który z zawodników jest lepszy być jednak nie mogło – wprawdzie Luchutaszwili miewał w tym pojedynku pojedyncze zrywy, jednak zazwyczaj Rzadkosz łatwo unikał jego ciosów dzięki dobrej pracy na nogach. Sam zaś od czasu do czasu trafiał ciosami z doskoku. W piątym starciu Gruzin głośno jęknął z bólu, ale bynajmniej nie po ciosie wyprowadzonym przez Mateusza – złapał się za łokieć i zasygnalizował, że doznał jakiejś kontuzji. Sędzia Jankowiak uznał jednak, że nie ma powodów, by zatrzymywać pojedynek. Być może zdeprymowało to nieco Luchutaszwiliego, bo chwilę później przestrzelił on obszernym prawym sierpowym i wylądował na deskach po bardzo ładnej kontrze ze strony Rzadkosza. Na szczęście dla niego czasu na wykończenie roboty już nie było, gdyż chwilę później zabrzmiał gong kończący to starcie. W drugiej fazie walki nadal to Rzadkosz był zawodnikiem, który zdecydowanie częściej trafiał, choć trzeba przyznać, że jego ciosy nie robiły większego wrażenia na pięściarzu z Gruzji. Zirytowany jednak swoją nieporadnością Luchutaszwili po ósmej rundzie obwieścił sędziemu Jankowiakowi, że dalej boksować już nie ma ochoty. A może doskwierała mu złapana w piątej rundzie kontuzja łokcia? Wszystko jedno. Fakty są takie, że Mateusz Rzadkosz zadał mu dziś pierwszą porażkę przed czasem.

Pierwsza walka pomiędzy Tomaszem Gromadzkim (7-1-1, 2 KO) a Mariuszem Runowskim (4-3, 2 KO) dostarczyła kibicom bardzo wielu emocji. Rewanż był już znacznie bardziej jednostronny. „Zadyma” od początku „siadł” na rywala, zasypując go gradem ciosów. Pod koniec pierwszej rundy uderzył prawym sierpowym, potem poprawił tym samym ciosem i posłał swojego rywala na deski. Runowski wstał, ale wzrok miał mętny. Na szczęście dla niego chwilę później zabrzmiał zbawienny gong. W drugiej rundzie Gromadzki kontynuował jednak demolowanie rywala – uderzał na korpus, na górę, a co najważniejsze – właściwie wszystkie ciosy wchodziły w jego oponenta jak w masło. Runowski bronił się rozpaczliwie, ale trzeba przyznać, że pokazał w tej walce niesamowity charakter – przyjął masę mocnych uderzeń, niejednokrotnie znajdował się nad przepaścią, jednak ani myślał o poddaniu. W końcu „Zadyma” dopiął jednak swego. Na kilkanaście sekund przed końcem czwartej rundy ustrzelił rywala potężnym prawym sierpowym, po którym Mariusz długo nie mógł podnieść się z maty. Ciężki nokaut.

Damian Wrzesiński (14-1-2, 5 KO) odbudował się po ostatnim remisie z Michałem Chudeckim. W Nadarzynie pięściarz z Poznania zaprezentował ładny boks i pewnie wypunktował Meraba Turkadze (5-2, 2 KO). „Wrzos” rozpoczął aktywnie, zresztą Turkadze również nie wyszedł do ringu specjalnie przestraszony, a z dużą ochotą do boksowania. Jak na dłoni było jednak widać, że mimo znacznie ciekawszej kariery amatorskiej Gruzin ustępuje Polakowi między linami ringową mądrością – od pierwszej rundy to Wrzesiński kontrolował tempo walki i zadawał znacznie więcej celnych ciosów. W trzeciej rundzie Damian w świetnym tempie zadał lewy prosty, a potem dołożył do tego prawy sierpowy i pod Gruzinem po raz pierwszy widocznie ugięły się nogi. Niestety w tym samym starciu po przypadkowym zderzeniu głowami na czole Polaka pojawiło się rozcięcie, na szczęście niewielkie, jednak na pewno nieco deprymujące. Po raz kolejny Wrzesiński lekko naruszył swojego przeciwnika w starciu siódmym – tym razem trafił świetnym prawy prostym, jednak doświadczony Gruzin sprytnie pomógł sobie klinczami. Na dobrą sprawę im dłużej trwał pojedynek, tym większa była przewaga Damiana, Turkadze zaś coraz bardziej ograniczał się wyłącznie do obrony. Skutecznej, bo ostatecznie Wrzesiński musiał zadowolić się „tylko” wygraną na punkty. Sędziowie obwieścili dwukrotnie 79-73 i 78-74.

Niższy i sporo lżejszy (kategoria cruiser) Martin Gottschall (3-0, 1 KO) zaczął lepiej pojedynek, spychając przeciwnika do odwrotu. Ale pół minuty przed końcem drugiej rundy Paweł Strykowski (1-1) w końcu wykorzystał swój zasięg, uderzył długim prawym na brodę, nieoczekiwanie posyłając Martina na deski. Trzecia odsłona wyrównana z nieznaczną może przewagą bardziej aktywnego Gottschalla, więc o wszystkim mogły zadecydować ostatnie trzy minuty. Żaden z zawodników nie zdołał przypieczętować swojej przewagi, dlatego obaj w napięciu czekali na ogłoszenie wyniku. A sędziowie punktowali 38:37, 36:39 i 38:37 – stosunkiem głosów dwa do jednego zwyciężył Gottschall.

źródło: bokser.org

KRZYSZTOF GŁOWACKI NOKAUTUJE SANTANDERA SILGADO NA GALI W RODZINNYM WAŁCZU

glowacki_gala_walcz

Krzysztof Głowacki (30-1, 19 KO) brutalnie rozprawił się z Santanderem Silgado (28-5, 22 KO) w głównej walce wieczoru KnockOut Boxing Night 1 w Wałczu. Były i miejmy nadzieję przyszły mistrz świata kategorii junior ciężkiej wygrał przez nokaut w pierwszej rundzie! Obaj dysponują potężnym uderzeniem, nie podpalali się więc i czekali na najlepszą okazję. Dwukrotnie zaiskrzyło w półdystansie, ale żaden z nich nie trafił czysto. Trzecie spięcie zakończyło się efektownym nokautem w wykonaniu miejscowego pięściarza. Pod koniec pierwszej rundy „Główka” huknął lewym sierpowym na skroń, ciężko nokautując swojego przeciwnika, który jeszcze przez dobre dwie-trzy minuty leżał półprzytomny na macie ringu.

Paweł Stępień (9-0, 8 KO) i Michał Ludwiczak (15-8, 7 KO) rywalizowali o wakujący tytuł Międzynarodowego Mistrza Polski wagi półciężkiej. Pas do domu zabierze z sobą pięściarz ze Szczecina, który z walki na walkę prezentuje się coraz lepiej. Pierwsze dwie rundy pod dyktando Pawła, który był ruchliwy, zmieniał często pozycję i bił może nie tak mocno, za to z luzu i celnie. Oczywiście Michał ambitnie atakował, lecz większość jego akcji pruło powietrze. W trzecim starciu Stępień po kilku lżejszych sierpach na górę wystrzelił lewym hakiem na wątrobę. Wydawało się, że to już koniec, jednak ambitny Ludwiczak powstał na osiem z grymasem bólu na twarzy. A za moment zabrzmiał gong. Po nim obraz pojedynku się nie zmieniał. Paweł dyktował warunki, znów zmylił rywala i akcję zakończył mocnym hakiem pod prawy łokieć. Tym razem przeciwnik już nie dał rady i został wyliczony do dziesięciu.

Pierwszy tegoroczny pojedynek szybko przed czasem rozstrzygnął Marek Matyja (14-1-1, 6 KO). Naprzeciw pięściarza z Oleśnicy stanął Giorgi Beroszwili (30-24-3, 22 KO). Po pierwszej, trochę rozpoznawczej rundzie, od drugiej rundy podopieczny Fiodora Łapina rozpoczął demolkę. Najpierw naruszył rywal hakiem na korpus, czym otworzył sobie miejsce do sierpów na górę. Po prawym sierpowym przeciwnik przyklęknął po raz drugi. Za moment kolejna seria przy linach i trzeci nokdaun. Do gongu na przerwę pozostawały sekundy, więc walka został wznowiona. Kolejny mocny sierp Marka i czwarty nokdaun. Końcówka odliczania już po gongu na przerwę.

Przemysław Runowski (17-0, 3 KO) miał momentami problemy z Siergiejem Guliakiewiczem (43-10, 17 KO), ale przełamał go fizycznie i wygrał na samym finiszu. Pierwsze dwie rundy dla podopiecznego Fiodora Łapina, który twardym lewym przebijał się przez gardę przeciwnika. Były mistrz Europy wrócił do gry w trzeciej i czwartej odsłonie. Podkręcił tempo, wyprzedzał akcje Polaka, bił często i obraz potyczki wyrównał się na tym etapie. Guliakiewicz nie wytrzymał jednak narzuconego przez siebie stylu i od piątego starcia uchodziło z niego powietrze z każdą kolejną minutą. Największy kryzys przyszedł w siódmej rundzie. Nieustannie klinczował, a nabierający wiatru w żagle Przemek podkręcił jeszcze tempo. Skończyło się na dwóch ostrzeżeniach oraz liczeniu po haku na korpus. Guliakiewicza wyratował gong, ale przecież musiał jeszcze przeboksować ostatnie trzy minuty. Nie dał rady. Był tak zmęczony, że ratował się klinczem. Sędzia Robert Gortat nie wytrzymał i zdyskwalifikował go za powtarzające się faule.

Sporo ciepłych słów słyszeliśmy ostatnio o Fiodorze Czerkaszynie (9-0, 6 KO), ale kiedy chwali promotor zawodnika, zazwyczaj należy to traktować z lekkim przymrużeniem oka. Czekaliśmy więc na jego potyczkę z twardym i niewygodnym Danielem Urbańskim (21-23-3, 5 KO). Tylko… za długo Fiodora nie naoglądaliśmy się w akcji. Ukrainiec zamieszkały u nas i płynnie mówiący po polsku bardzo szybko odprawił Urbańskiego. Zamarkował lewy sierp na górę, zszedł zakrokiem w bok, strzelił potężnym lewym hakiem w okolice wątroby i Daniel z grymasem bólu na twarzy zgiął się w pół niczym scyzoryk. Szybki i efektowny debiut w telewizji publicznej tego prospekta wagi średniej.

Timur Kuzachmedow (5-0-2, 2 KO) przeciętnie rozpoczął przygodę z boksem zawodowym, lecz z walki na walkę robi postępy. Przekonał się o tym Krzysztof Rogowski (10-25, 5 KO). Ukrainiec z grupy Darka Snarskiego, który nie ukrywa, że chciałby się spotkać z Damianem Wrzesińskim, w pierwszym dwóch rundach kontrolował pojedynek dobrą pracą nóg i lewym prostym. W trzecim starciu posłał przeciwnika na deski prawym sierpowym, choć nie był to ciężki nokdaun i Krzysiek szybko przyjął pozycję. Koniec nastąpił w czwartej rundzie. Po prawym podbródku Rogowski zachwiał się i sędzia Gortat bez liczenia zastopował dalszą rywalizację.

Po półtorarocznej przerwie udanie powrócił do gry Konrad Dąbrowski (9-2, 1 KO), który pokonał Tomasza Gołucha (6-12, 4 KO).

JEŻEWSKI PUNKTUJE BANKSA. REKOWSKI EFEKTOWNIE KOŃCZY KARIERĘ, A GRUCHAŁA JĄ ZACZYNA

koscierzyna_2018

W pojedynku wieczoru gali Olbia Friday Boxing Night w Kościerzynie Nikodem Jeżewski (14-0-1, 8 KO) pewnie wypunktował Demetriusa Banksa (9-5, 4 KO). Amerykanin dał się już poznać w naszym kraju jako zawodnik usposobiony dobrze w defensywie i właśnie to pokazał dziś na ringu w Kościerzynie. Nie myślał o zwycięstwie, tylko bardziej o tym, by przetrwać do ostatniego gongu. I udało mu się. Podobnie jak w zeszłym roku w potyczce z Adamem Balskim. Jeżewski atakował, wywierał pressing, jednak czystych ciosów było jak na lekarstwo. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść miejscowego pięściarza 77:75 i dwukrotnie 80:72.

Efektownie swoją fajną karierę zakończył Marcin Rekowski (19-5, 16 KO). Popularny „Reksio” zdemolował wczoraj Andrasa Csomora (18-20-2, 14 KO). Polak był nie tylko lepiej wyszkolony technicznie, ale dodatkowo silniejszy fizycznie i w każdej wymianie to on zadawał ostatni cios. Z rundy na rundę jego przewaga rosła. W piątym starciu w końcu przełamał przeciwnika, posyłając Węgra na deski. Ten co prawda powstał na osiem, lecz potężny lewy sierpowy dokończył dzieła zniszczenia.

Kamil Gardzielik (8-0, 3 KO) kontynuuje dobrą passę, pokonując przekonująco Damiana Mielewczyka (12-5, 8 KO). W pierwszych minutach pojedynek był jeszcze optycznie wyrównany. Z upływem czasu uwidoczniała się jednak coraz bardziej przewaga byłego mistrza Polski w boksie olimpijskim. W ostatniej, ósmej rundzie, panował już bardzo wyraźnie. Po ostatnim gongu sędziowie jednogłośnie wskazali na Gardzielika, punktując 79:74 i dwukrotnie 80:72.

Udany debiut na zawodowym ringu zanotował 17-letni Kewin Gruchała (1-0, 0 KO), pokonując Sylwestra Walczaka (5-36-2). Utalentowany nastolatek już w pierwszej odsłonie zranił przeciwnika lewym sierpowym, ustawiając sobie go do końca. Nie udało mu się jednak wygrać przed czasem. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie mieli na swoich kartach wynik 40:36.

Ważny test w gronie zawodowców zdał Rafał Grabowski (2-0, 1 KO). Występujący w kategorii junior półśredniej pięściarz z Pionek spotkał na swojej drodze doświadczonego i twardego Andrieja Staliarczuka (11-30-6, 2 KO). Polak wywierał od początku pressing, dążył do półdystansu, a tam dyktował już swoje warunki. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie wskazali właśnie na niego, punktując 59:55, 60:54 i 59:53. Teraz krótka przerwa i 2 czerwca w Legionowie konfrontacja z już dużo bardziej wymagającym Kamilem Młodzińskim (9-2-4, 5 KO).

Wcześniej udany zawodowy debiut zaliczył zawodnik wagi junior ciężkiej Maks Miszczenko (1-0, 1 KO), który w czwartej rundzie mocnym prawym sierpem odłączył Damiana Tarabasza (0-1).

Rekord nie boksuje. Ani sylwetka. Wiemy to od dawna, ale dla niektórych to wciąż niespodzianka. Potwierdził to wszystko Michał Bańbuła (13-30-4). Michał długo występował na ringach brytyjskich, gdzie nauczył się więcej niż na ringach olimpijskich. Kilka razy potrafił zaskoczyć, choć wydawało się, że w wieku trzydziestu ośmiu lat jego kariera raczej się kończy. Tymczasem starczyło mu jeszcze sił i umiejętności, by utrzeć nosa Piotrowi Podłuckiemu (6-2, 2 KO). Bańbuła od początku wyboksowywał silniejszego fizycznie, ale bardzo spiętego rywala. Nękał go bitym z luzu lewym prostym, rzadko dopuszczał do krótkich spięć z bliska, a nawet w półdystansie potrafił zaskoczyć prawym podbródkiem czy sierpem. Nacierał niby Podłucki, lecz nie trafiał. Kiedy zabrzmiał ostatni gong, sędziowie stosunkiem głosów dwa do remisu – 58:56, 58:56, 57:57, opowiedzieli się za Bańbuła. Zasłużenie.

Chwilę potem między linami pojawił się debiutant – Paweł Czyżyk (1-0). Zaczął świetnie, ale wraz z upływem czasu Jan Klimek (0-1-1) odgryzał się coraz lepiej. Walka się wyrównała. Lepiej ułożony technicznie był Klimek, jednak ciosy Czyżyka miały większą wymowę. Tak jak na przykład lewy sierp na finiszu trzeciej rundy. Pół minuty przed ostatnim gongiem poprawił taką samą akcją, znów wstrząsnął przeciwnikiem i przypieczętował swoją wygraną w debiucie – 39:37 i dwukrotnie 40:36.

źródło: bokser.org

KEWIN GRUCHAŁA CZEKA NA ZAWODOWY DEBIUT. 4 MAJA BĘDZIE MIAŁ 17 LAT I 284 DNI!

kewin_gruchala

W najbliższy piątek (4 maja) na gali bokserskiej w Kościerzynie, na profesjonalnym ringu zadebiutuje najmłodszy w historii polski pięściarz zawodowy, Kewin Gruchała. Wychowanek Boxing Team Chojnice, w momencie gdy zabrzmi pierwszy gong jego pojedynku z Sylwestrem Walczakiem, będzie miał zaledwie 17 lat i 284 dni! Podopieczny trenera Marcina Gruchały (swojego ojca) oraz grupy promotorskiej Rocky Boxing Promotion, której szefuje Krystian Każyszka, będzie boksował w limicie wagi średniej.

Przypominamy, że niewiele starszymi od Kewina w dniu swoich zawodowych debiutów byli m.in. Andrzej Fonfara, Mateusz Masternak oraz Patryk Szymański. Przed skończeniem „dwudziestki” pierwsze profesjonalne walki toczyli także Artur Szpilka i Krzysztof Włodarczyk. Czy młody (ur. 24 lipca 2000 r.) pięściarz z Chojnic pójdzie ich śladem? Wierzymy, że tak. Mimo młodego wieku, Kewin ma już w swoim dorobku złote medale Mistrzostw Polski kadetów (2015, 2016) oraz brązowe krążki Młodzieżowych Mistrzostw Polski (2017, 2018). W 2014 r. reprezentował Polskę podczas Mistrzostw Europy młodzików (schoolboys) w Keszthely, a w 2016 w Mistrzostwach Europy kadetów w Kaposvarze (osiągnął tam ćwierćfinał).

Największymi atutami Kewina są wyszkolenie techniczne i dyscyplina taktyczna. Boks ma zapisany w genach, bo pięściarskie sukcesy odnosili jego siostra Paulina, ojciec Marcin oraz dziadek Bogdan Gruchała. Ten ostatni był uważany za świetnego punchera (z 96 pojedynków, aż 78 wygrał przed czasem!), z kolei ojciec Kewina boksował technicznie, zdobywając w l. 1992-1996 pięciokrotnie, rok po roku, tytuł mistrza Polski (dwa razy jako kadet, dwa razy jako junior i raz jako młodzieżowiec).

Warto kilka słów poświęcić rywalowi Kewina w zawodowym debiucie. 34-letni Sylwester Walczak (5-35-2, 0 KO), znany z występów w barwach PKB Poznań, to były wicemistrz Polski seniorów (2006, 2007), a od 2011 r. pięściarz zawodowy, który 27 z 42 walk stoczył na Wyspach Brytyjskich.

MACIEJ SULĘCKI PO ŚWIETNEJ WALCE NIE SPROSTAŁ DANIELOWI JACOBSOWI

sulecki_jacobs

Maciej Sulęcki (26-1, 10 KO) zawalczył być może najlepiej w całej karierze, ale niestety okazało się to zbyt mało by pokonać świetnego Daniela Jacobsa (34-2, 29 KO). Po interesujących dwunastu rundach Amerykanin zwyciężył jednogłośnie na punkty.

Zaczęło się dla nas całkiem nieźle. Maciek aktywnie wszedł w pojedynek, sporo używał lewej ręki i raz nawet świetnie udało mu się skontrować Jacobsa prawym kontrującym. Od początku widać jednak było, że obaj darzą się sporym szacunkiem i żaden z nich nie zamierzał podejmować już w pierwszych minutach pojedynku wielkiego ryzyka. W końcówce drugiego starcia Maciek znowu jednak piękne skontrował i prawdopodobnie dwie pierwsze rundy sędziowie zapisali na jego konto.

Znakomita była trzecia odsłona tego spektaklu. Najpierw Amerykanin trafił mocnym prawym sierpowym z doskoku, ale Maciek nie zamierzał odstępować ani na krok i podjął wymianę, co zelektryzowało zebraną w Barclays Centre publiczność. Kilka udanych akcji jednak wyraźnie rozochociło „Miracle Mana”, który w czwartej i piątej rundzie znacznie podkręcił tempo, co zapewne nie umknęło uwadze sędziów.

„Kurczę blade, nie będę klął… Nie ma bitki, masz szansę go wykończyć!” – krzyczał przed ósmą rundą w narożniku trener Andrzej Gmitruk. I rzeczywiście, Maćkowi chwilami brakowało chłodnej głowy, co Jacobs bezwzględnie wykorzystywał. Pojedynek cały czas był toczony w wysokim tempie, choć wydaje się, że pięściarzem aktywniejszym cały czas był „Striczu”. Choć mocniej zdecydowanie uderzał Amerykanin.

O sile ciosu Amerykanina boleśnie przekonał się niestety Maciek w ostatnim starciu. „Miracle Man” wystrzelił wyprzedzającym prawym, który posłał naszego pięściarza na deski. Sulęcki pokazał jednak charakter. Wstał i podjął wymianę, dzięki czemu do ostatnich minut wszyscy oglądali to starcie w ogromnym napięciu. Po dwunastu rundach sędziowie opowiedzieli się jednogłośnie (116-111, 117-110, 115-112), choć raczej nieco zbyt wysoko za pięściarzem z Nowego Jorku. Tak czy owak dla Polaka wielkie brawa, bo na pewno dzięki temu występowi wkrótce dostanie kolejne ciekawe propozycje.

Według statystyk CompuBox Amerykanin zadał o 62 celne ciosy więcej. Miał też o 11% wyższą skuteczność.

Wszystkie ciosy:
Jacobs – 205 z 631 (32%)
Sulęcki – 143 z 657 (21%)

Ciosy proste przednią ręką:
Jacobs – 39 z 204 (19%)
Sulęcki – 37 z 298 (12%)

Ciosy mocne:
Jacobs – 166 z 427 (39%)
Sulęcki – 106 z 359 (29%)

źródło: bokser.org

 

CENNE ZWYCIĘSTWA PODCZAS GALI PBN W CZĘSTOCHOWIE. ADAMEK, MASTERNAK, BALSKI…

pbn_2018

Tomasz Adamek (53-5, 31 KO), były mistrz świata dwóch kategorii, po wielkim spektaklu zastopował w walce wieczoru gali Polsat Boxing Night w Częstochowie, groźnego i silnego jak tur Joeya Abella (34-10, 32 KO). O dziwo Amerykanin nie zaatakował od początku, tylko polował i wciągał „Górala” na jakąś kontrę. Tomek był jednak szybki i w pierwszej rundzie bił tylko na korpus. W drugim starciu obaj poszli na otwarte wymiany. W pewnym momencie obaj wyszli z lewym sierpem. Trafił Tomek, ale rywal nie zmrużył nawet oka. Wydawało się, że przewaga fizyczna będzie ogromna, ale kiedy Adamek kilkanaście sekund później huknął prawym krzyżowym, Abell padł na deski. Był ranny, lecz w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak, ruszył na Tomka. Runda 10:8. W trzeciej Abell odzyskał siły i zaczął spychać „Górala” na liny, polując tam strasznymi sierpami. Adamek oddał inicjatywę, lecz w samej końcówce trafił prawym hakiem na szczękę i było znów blisko liczenia. Obaj chodzili po polu minowym i jeden z nich musiał prędzej czy później zostać wysadzonym przy takim stylu. Wojownik z Gilowic niemal całą czwartą rundę punktował osiłka z Minnesoty, lecz w samej końcówce zagapił się i był lekko naruszony po jednym z sierpów oponenta. Runda piąta kapitalna! Poderwała całą salę w Częstochowie na równe nogi. Obaj ładowali w siebie bombami. Na jeden strzał Abella, Adamek odpowiadał pięcioma-sześcioma swoimi. Obaj byli na skraju, choć w większych tarapatach, przynajmniej trzy razy, był Amerykanin. W szóstym starciu trwał popis Adamka. Najpierw wyprowadził długą serię na górę, na twardą jak skała głowę przeciwnika, a gdy ten podniósł ręce, strzelił prawym na splot, po raz drugi posyłając Abella na matę ringu. Joey powstał na dziewięć, zebrał jeszcze sporo na górę, ale dotrwał do zbawiennej przerwy. Po niej trwał napór „Górala”. Polak złapał przeciwnika przy linach, tam zasypał ciosami i Abell znów był liczony. Demolka trwała, ładował w Abella jak w worek treningowy, aż w końcu – pół minuty przed końcem siódmej odsłony, złamał w końcu tego kolosa. Gdy Amerykanin padł znów na deski, tym razem sędzia już nawet nie liczył i od razu zastopował walkę.

Zemsta jest słodka! Mateusz Masternak (41-4, 28 KO) aż cztery lata musiał czekać na rewanż z Youri Kalengą (23-5, 16 KO) za porażkę niejednogłośnie na punkty. Dziś wrocławianin dał popis, zrewanżował się Francuzowi i zdobył przy okazji pas WBO European kategorii junior ciężkiej. „Byk” w swoim stylu szukał obszernych, za to bardzo mocnych sierpów. Mateusz zbierał je jednak na blok bądź przepuszczał, samemu kontrolując walkę lewym prostym. W drugiej rundzie dwukrotnie trafił lewym hakiem na szczękę. Kalenga ostrzej zaatakował w trzecim starciu, ale „Master” ostudził jego zapały świetnym prawym krzyżowym na szczękę. Niemal każdy by padł po takiej bombie, ale nie „El Toro”. Bardziej cierpiał chwilę potem, gdy Mateusz zamarkował cios na górę, by strzelić lewym hakiem pod prawy łokieć. Masternak dał popisową rundę piątą. Najpierw uśpił czujność rywala kilkunastoma lewymi prostymi, by nagle zdzielić go prawym sierpem. Za moment powtórka z rozrywki, tylko tym razem po lewym prostym poszedł potężny prawy krzyżowy. Kalenga „zatańczył”, ale Mateusz tego chyba nie zauważył. Inna sprawa, że do przerwy jeszcze kilka razy głowa Francuza odbiła się od pleców. To były najlepsze trzy minuty Masternaka od kilku lat. Coraz bardziej porozbijany Kalenga w szóstym starciu rzucał co jakiś czas rozpaczliwe sierpy, które jednak mijały cel o kilkadziesiąt centymetrów. A Mateusz rozbijał go konsekwentnie bitym jabem. Gdy zabrzmiał gong na siódmą rundę, Kalenga pozostał w narożniku, a Mateusz wpadł w objęcia Zygmunta Gosiewskiego, Piotra Wilczewskiego i Piotra Wojnowskiego. Można? Można! Master is back!

Adam Balski (12-0, 8 KO) zdał najtrudniejszy test w karierze, pokonując cenionego w świecie boksu Denisa Graczewa (16-7-1, 9 KO). Przez większą część pierwszej rundy działo się mało, ale pół minuty przed końcem przyspieszył, wydłużył kombinację i na pewno wygrał ten odcinek 10:9. Adam był dynamiczny, szybko bił, choć doświadczony Rosjanin sprytnie się bronił, a momentami próbował przejąć inicjatywę. Druga odsłona również dla Adama. Wrażenie robiła jego szybkość, choć brakowało czystych ciosów. W końcówce trzeciego starcia Polak trafił mocnym prawym sierpowym, poprawił od razu lewym, lecz na twardym Rosjaninie nie zrobiło to większego wrażenia. Schowany Graczew na starcie czwartej rundy zaskoczył pięściarza z Kalisza dwoma prawymi sierpami. Zaczął wywierać pressing i coraz częściej spychał Balskiego na liny. Nasz rodak odżył w piątej rundzie. Punktował lewym, a w końcówce w krótkim zwarciu to jego cios doszedł do celu. Rozochocony podkręcił tempo po przerwie, trafił kilkoma bombami lecz ktoś taki jak Graczew już nie takie ciosy przyjmował w przeszłości. Nie panikował więc i konsekwentnie robił swoje. W siódmej rundzie Adama złapał chyba lekki kryzys, bo przechodził praktycznie trzy minuty, za to od początku ósmej nacierał ostro na Rosjanina i złapał go kilkoma efektownymi uderzeniami z obu rąk. Na finiszu Balski postawił sobie za cel przełamanie rywala. Władował w niego wszystko co ma, ale nie złamał. Wygrał za to na kartach sędziów – 97:93, 97:93 i 99:91. Zdany test.

Po blisko trzyletniej przerwie Damian Jonak (40-0-1, 21 KO) pokonał Marcosa Jesusa Cornejo (19-2, 18 KO). Damian już pod koniec pierwszej minuty trafił mocnym lewym sierpowym, ale nie wyczuwał jeszcze trochę dystansu i większość jego ciosów pruło powietrze. Z każdą minutą jednak łapał swój rytm i w kocówce drugiego starcia dwukrotnie przewrócił przeciwnika – najpierw lewym hakiem na czoło, a potem prawym sierpowym przy linach. Gdy sędzia Gortat kończył drugie liczenie, zabrzmiał zbawienny gong dla Argentyńczyka. W trzeciej rundzie Damian skoncentrował się na ciosach po dole, za to w czwartej znów polował na głowę przeciwnika. Trafił fajnym prawym podbródkiem, ale nie ponowił akcji i dał rywalowi wyjść z opresji. Trochę nieskoordynowany, momentami chaotyczny Argentyńczyk, w ataku nie był groźny, ale pozostawał nieustannie w ruchu i był trudnym punktem do trafienia. Na początku ostatnie, ósmej odsłony, Damian trafił prawym sierpowym, ale zamiast ponowić akcję, z grymasem bólu cofnął się, a potem boksował już lewą ręką. Po ostatnim gongu sędziowie nie mogli mieć wątpliwości i zgodnie wskazali na Jonaka w stosunku 80:70.

Ewa Brodnicka (15-0, 2 KO) pokonała Sarah Pucek (8-3-1, 1 KO) i po raz pierwszy obroniła tytuł mistrzyni świata federacji WBO kategorii super piórkowej, czy też jak kto woli junior lekkiej. Polka od początku narzuciła swój styl i pressingiem spychała rywalkę na liny. Pretendentka była nieźle wyszkolona, czasami ładnie skontrowała, ale przegrała ten pojedynek mentalnie. Miała dobrą czwartą rundę, lecz pozostałe należały już do Polki. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Brodnickiej 100:90, 97:93 i 99:91.

Robert Parzęczewski (20-1, 13 KO) nie przegrywa u siebie w Częstochowie. Dziś o sile jego ciosów na własnej skórze przekonał się Tim Cronin (11-2-1, 2 KO). „Arab” rozpoczął walkę mocnym prawym na korpus i lewym prostym. W połowie pierwszej rundy strzelił w tempo lewym prostym na punkt i nawet takim ciosem naruszył przeciwnikiem, który przyklęknął i dał się policzyć do ośmiu. Nie był to jednak ciężki nokdaun i mistrz Kanady szybko się otrząsnął. Na początku drugiej odsłony miejscowy pięściarz trochę stracił rytm, ale w drugiej połowie wszystko wróciło do normy. Jeszcze przed przerwą strzelił mocnym lewym sierpowym, po którym przeciwnik aż poleciał na liny. Drugi nokdaun nastąpił pół minuty przed końcem trzeciego starcia. Robert wyczekał odpowiedni moment i huknął lewym sierpowym. Zanim jednak sędzia doliczył do ośmiu, do gongu pozostało już niewiele czasu i nie udało się dobić zranionej ofiary. Kolejne trzy minuty to dalsze męczarnie Kanadyjczyka, choć trzeba przyznać, że dzielnie zbierał cięgi i dalej próbował czymś odpowiedzieć. W piątej rundzie tempo nieco spadło, ale Robert cały czas miał wszystko pod kontrolą. Pół minuty przed końcem sędzia Jankowiak zatrzymał potyczkę. Robert wstrząsnął rywalem lewym sierpowym, potem przebił jego gardę prawym i Cronin po raz trzeci wylądował na deskach. I choć do końca pozostawało już niewiele czasu, Kanadyjczyk nie miał ochoty na kontynuowanie pojedynku.

Porozbijany, zakrwawiony Łukasz Wierzbicki (16-0, 6 KO) po raz drugi pokonał Michała Żeromińskiego (13-4-1, 1 KO) i obronił tytuł Mistrza Polski w wadze półśredniej. Lepiej zaczął Łukasz, który najpierw zahaczył czoło rywala krótkim prawym sierpem, a potem poprawił lewym krzyżowym. Michał nacierał, lecz dynamiczny Wierzbicki bił z kontry i studził jego zapały. W drugiej rundzie Wierzbicki bił mocniej, ale Żeromiński ambitnie starał się cały czas odpowiadać. Rozgorzała wojna. Łukasz schodził do narożnika obficie krwawiąc z obu łuków brwiowych. A Michał poczuł tą krew i od początku trzeciego starcia jeszcze bardziej podkręcił tempo. „Maska krwi” – krzyczał rozemocjonowany Grzegorz Proksa, komentujący ten krwawy bój. W narożniku Tomasz Skarżyński robił co mógł, ale krew lała się strumieniami. W kolejnych minutach trwała wojna na wyniszczenie. Padały ciężkie ciosy, ale żaden z nich nie robił kroku w tył. Piąta runda to jedna z najlepszych rund na polskim ringu zawodowym. Początkowo Michał trafiał prawym krzyżowym, w końcówce Łukasz strzelił sierpem. Pod Żeromińskim ugięły się nogi, ale już dwie sekundy później znów nacierał. Cóż za wojna… Szóste i siódme starcie równe, ale z nieznaczną przewagą Michała. W ósmej swój rytm odnalazł znów Łukasz i tym prawym jabem kontrolował poczynania w ringu. Ostatnie sześć minut to polowanie Żeromińskiego na mocny cios, którym mógłby odwrócić losy meczu, jednak Wierzbicki świetnie pracował nogami. Na minutę przed końcem Łukasz skontrował krótkim prawym sierpowym na brodę. Pod Michałem ugięły się nogi, ale oczywiście po kilkusekundowym kryzysie znów nacierał. Gdy zabrzmiał ostatni gong obaj pięściarze otrzymali zasłużone, gromkie brawa od publiczności zgromadzonej w częstochowskiej hali. Sędziowie byli jednomyślni, punktując 96:94, 96:94 i 98:92 – wszyscy na korzyść Wierzbickiego.

W pierwszej walce gali, po bardzo dobrym spektaklu, Michał Chudecki (11-2-2, 3 KO) i Damian Wrzesiński (13-1-2, 5 KO) zaboksowali na remis. I dobrze, bo obaj zostawili dziś między linami sporo serca i zdrowia. Od początku obaj „koledzy” z Poznania ostro na siebie ruszyli. Momentami walka była chaotyczna, ale niezwykle zażarta i obfitująca w nieustanne wymiany. Pierwsze dwie rundy równe, z nieznaczna chyba przewagą lepiej poukładanego „TNT”. W trzeciej do głosu doszedł „Wrzos”, trafiając dwukrotnie lewym sierpowym. W czwartej odsłonie przez ponad dwie minuty Michał ogrywał przeciwnika nogami, ale Damian zrewanżował się mu znów dwoma, tym razem naprawdę mocnymi lewymi sierpami. W połowie piątego starcia po przypadkowym zderzeniu głowami obaj zaczęli mocno krwawić. W samej końcówce Chudecki zranił przeciwnika lewym krzyżowym na szczękę. Kolejne trzy minuty niezwykle zażarte i trudno było wskazać na tym odcinku lepszego zawodnika. Kondycja miała być atutem Wrzesińskiego, ale to Chudecki był aktywniejszy w siódmej rundzie. W ostatniej Damian wziął się na sposób. Zamiast bić lewym, markował tylko ten cios, przepuszczał atak rywala i wciągał go na bezpośredni prawy. Szkoda, że tak późno, bo ten cios wchodził. Gdy zabrzmiał ostatni gong, obaj podnieśli ręce na znak zwycięstwa. A jak widzieli to sędziowie? Byli niejednomyślni, punktując 77:76 Wrzesiński, 77:75 Chudecki i 76:76. A więc remis!

źródło: bokser.org

pbn_big

MICHAŁ SYROWATKA STRACIŁ PAS WBA CONTINENTAL. UDANY REWANŻ ROBBIE`GO DAVISA JR.

Robbie Davies Jr. (16-1, 12 KO) z nawiązką zrewanżował się Michałowi Syrowatce (19-2, 7 KO) za porażkę z minionego roku. Polak po raz drugi w karierze przegrał przed czasem.

Pierwszy do ringu wyszedł Michał. I musiał długo czekać, aż pojawi się na nim rywal. Dobre pięć-sześć minut. Po odegraniu hymnów obaj ruszyli do akcji. Lepiej zaczął reprezentant gospodarzy, który wykorzystując swoje warunki fizyczne utrzymywał ciosami prostymi Polaka w dystansie. W drugiej rundzie trafił długim prawym krzyżowym. Tuż przed gongiem Syrowatka odpowiedział krótkim lewym sierpem, lecz był to pierwszy celny i mocny cios naszego rodaka, więc na kartach było prawdopodobnie 18:20.

W trzecim starciu niestety Michał zapoznał się z deskami. W krótkiej wymianie w półdystansie nadział się na lewy sierp i poleciał na matę ringu. Na szczęście szybko się poderwał i widać było, że nie jest specjalnie ranny. Po przerwie Michał ruszył ostrym pressingiem, by zmazać gorsze wrażenie. Pół rundy wyglądało to dobrze, jednak Davies Jr zmienił wtedy pozycję na mańkuta, przepuścił prawy Polaka, skontrował lewym, poprawił jeszcze raz lewym i Syrowatka po raz drugi był liczony. Co prawda protestował, ale niesłusznie. Dotknął rękawicą maty i w myśl zasad musiał być zaliczony nokdaun.

W piątej odsłonie Syrowatka nacierał jeszcze ostrzej, lecz jego ciosy pruły najczęściej powietrze, a dobrze pracujący na nogach pięściarz z Liverpoolu zbierał kolejne małe punkty. Szósta runda była już wyrównana, za to w siódmej boksujący z defensywy Anglik znów skarcił podopiecznego Andrzeja Liczika kilkoma soczystymi kontrami. W ósmej znów zmienił pozycję na mańkuta i wciąż ogrywał Polaka, może niezbyt mocnymi, za to celnymi kontrami. Na starcie dziewiątego starcia lewy sierp i pod Michałem ugięły się nogi. Na szczęście tym razem obyło się bez nokdaunu. W dziesiątej i jedenastej rundzie Michał próbował odwrócić losy potyczki. Bezskutecznie. W ostatniej rzucił wszystko na jedną kartę i zapłacił za to karę. Davies Jr znów trafił lewym sierpem, Michał po raz trzeci wylądował na deskach i choć zdołał się podnieść, to arbiter zastopował dalszą rywalizację w obawie o nokaut.

źródło: bokser.org

„SZEREMETA-EXPRESS”. POLAK WYGRYWA PRZECZ CZASEM WALKĘ O MISTRZOSTWO EUROPY!

szeremeta_goddi12

Kamil Szeremeta (17-0, 3 KO) nowym mistrzem Europy wagi średniej! Podczas gali w Rzymie podopieczny Fiodora Łapina szybko rozprawił się z reprezentantem gospodarzy, Alessandro Goddim (33-3-1, 16 KO). Polak zakończył walkę na swoją korzyść już w drugiej rundzie.

W pierwszej radził sobie bardzo dobrze, zbierając akcje rywala na blok, ale na wyjeździe trzeba wygrywać przekonująco. Najlepiej przez nokaut. Tuż po starcie drugiej odsłony Kamil huknął prawym sierpowym nad lewą ręką, posyłając Włocha na deski. Ten szybko się poderwał i po liczeniu do ośmiu wznowiono pojedynek. Szeremeta nie podpalał się, spokojnie boksował i minutę później taką samą akcją po raz drugi położył oponenta na deski. Goddi znów zdołał się podnieść na osiem, lecz wtedy z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania. Brawo!

Tak oto pięściarz z Białegostoku jako drugi Polak sięgnął po pas EBU w wadze średniej. Wcześniej dwukrotnym championem był Grzegorz Proksa.

źródło: bokser.org

szeremeta_goddi18

UDANY POWRÓT NIKODEMA JEŻEWSKIEGO. KOLEJNE ZWYCIĘSTWO MATEUSZA TRYCA W WYSZKOWIE

gala_wyszkow

To był udany powrót po czternastu miesiącach przerwy. Nikodem Jeżewski (13-0-1, 8 KO) pokonał przed czasem twardego Tarasa Oleksijenkę (8-5, 7 KO). Polak dobrze rozpoczął. W pierwszej rundzie kilka razy przedarł się prawym krzyżowym, polując jeszcze prawym podbródkiem. W drugiej dla odmiany strzelił ładnym lewym sierpem. Równo z gongiem na przerwę poprawił w akcji prawy na prawy i szkoda, że ta odsłona nie potrwała kilkunastu sekund dłużej.

Wycofany dotąd Ukrainiec w połowie trzeciego starcia skontrował prawym, poprawił prawym sierpem i tym razem to Polak znalazł się w lekkich tarapatach. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Na początku czwartej rundy Jeżewski huknął prawym prostym, poprawił lewym hakiem pod prawy łokieć i Oleksijenko przyklęknął. Dwie minuty później ta sama akcja i znów nokdaun. Niestety w obu przypadkach Jeżewski uderzył klęczącego rywala. Powinny być dwa ostrzeżenie. Grzegorz Molenda nie reagował. Ale Taras przetrwał kryzys i dotrwał na przerwę. W piątej rundzie tempo nieco spadło, a żaden z zawodników nie osiągnął większej przewagi. W końcówce szóstego Jeżewski trafił prawym krzyżowym, posyłając przeciwnika po raz trzeci na deski. I po raz trzeci uderzył go, gdy ten już klęczał. W normalnym świecie to powinna być dyskwalifikacja. To nie był najlepszy dzień sędziego Molendy. Pod koniec pierwszej minuty siódmego starcia krótki prawy sierp Nikodema i czwarte liczenie. No i oczywiście czwarta „poprawka”. Na szczęście tym razem Polak dostał za to ostrzeżenie. Minutę później rozluźniony Nikodem strzelił prawym podbródkiem, kończąc efektownie dzieło zniszczenia. Prawdopodobnie najlepszy pojedynek w jego karierze, ale panowanie nad emocjami jeszcze do poprawy.

Levan Shonia (14-10, 10 KO) udowodnił, że jest twardym zawodnikiem, natomiast Mateusz Tryc (5-0, 4 KO) potwierdził, iż jest jednym z ciekawszych polskich zawodowców na początku kariery. Podczas gali w Wyszkowie miejscowy pięściarz nie dał szans Gruzinowi, choć nie zdołał go zastopować jako pierwszy. Od początku wyraźną przewagę zyskał Mateusz, jednak Shonia polował na jedno, mocne uderzenie, jakim mógłby odwrócić losy pojedynku. Szczególnie groźny był prawy podbródek i prawy sierp, lecz dobrze dysponowany Polak – w przeszłości dwukrotny ćwierćfinalista Mistrzostw Europy, przepuszczał te akcje bądź zbierał je na blok. W pierwszych trzech rundach Tryc starał się złamać przeciwnika w półdystansie. W czwartej zmienił nieco taktykę i ładnie wchodził w tempo prawym krzyżowym na górę. W ostatnich dwóch rundach Shonia walczył już tylko o przetrwanie i choć był to dopiero piąty występ zawodowy Mateusza, to gdyby walka trwała na dystansie ośmiu starć, prawdopodobnie zastopował Gruzina.

Miały być emocje, a był chaos i nudy. W starciu kategorii junior ciężkiej Piotr Podłucki (6-1, 2 KO) pokonał Krzysztofa Twardowskiego (4-1, 2 KO). Prawdopodobnie silniejszy fizycznie Podłucki zaczął bardzo spięty i pierwszą rundę należałoby przypisać jego rywalowi. Potem było dużo klinczowania, a mało boksu. Sędzia Gortat ukarał nawet Twardowskiego odjęciem punktu, ale tak naprawdę obaj sobie na to zasłużyli. Podłucki w końcu złapał rytm w piątej rundzie i zamiast polować jednym ciosem, zaczął składać swoje akcje w serie trzech-czterech uderzeń. To przyniosło efekty. Wygrał ostatnie dwa starcia, zyskując uznanie dwóch z trzech sędziów – 55:58, 57:56, 55:58.

Efektownie wypadł debiut w limicie wagi junior półśredniej Rafała Grabowskiego (1-0, 1 KO). Pięściarz z Radomia ostro ruszył na Aleksandra Abramenkę (17-62-1, 6 KO), spychał go lewym dyszlem, a w półdystansie przy linach zasypywał sierpami i hakami z obu rąk. W połowie drugiej rundy Białorusin przyklęknął i dał się policzyć do ośmiu. Dzielnie obrywał kolejne bomby, aż w końcu pękł po lewym haku na wątrobę w czwartej odsłonie. Po liczeniu Grabowski doskoczył do zmęczonego przeciwnika, strzelił mocno prawym sierpem i gdy Abramenka po raz trzeci znalazł się na deskach, arbiter Robert Gortat przerwał potyczkę. Do końca walki pozostawały jedynie 22 sekundy, ale to była dobra decyzja ringowego.

Na początku gali trochę kontrowersji w walce dwóch debiutantów kategorii cruiser. Owszem, Paweł Żochowski (0-0-1) wygrał na pewno pierwszą rundę, co zaakcentował fajnym lewym sierpem, ale od połowy drugiej warunki dyktował już lepiej poukładany i pokazujący większą kulturę w swoim boksie Jan Klimek (0-0-1). Tymczasem po ostatnim gongu sędziowie punktowali 39:37, 37:39 i 38:38. Wynik 39:37 dla Klimka jak najbardziej zasłużony.

źródło: bokser.org

gala_wyszkow_2018

KRÓTKIE WALKI PODCZAS GALI W NYSIE. KRZYSZTOF GŁOWACKI ZWYCIĘSKI, CHOĆ NA DESKACH

gala nysa

W pojedynku wieczoru gali Sferis Knockout Promotion w Nysie Krzysztof Głowacki (29-1, 18 KO) skrzyżował rękawice z niepokonanym Sergeyem Radchenką (6-1, 1 KO). Kibice spodziewali się, że popularny „Główka” zdominuje rywala i zakończy walkę przed czasem, ale tak się nie stało. Wręcz przeciwnie – Głowacki w piątej rundzie był w tarapatach i zaliczył deski.

Od pierwszych minut walka była dynamiczna. Głowacki szukał pomysłu na walkę, bił lewe proste na tułów, uderzał prawe z dołu. Radchenko znał doskonale „Główkę” i w ringu zaczął ostrożnie, jednak w drugiej odsłonie dał sygnał, że nie przyjechał tutaj w takiej formie jak pewien pięściarz z Tanzanii. W kolejnych odsłonach Ukrainiec był coraz bardziej aktywny i wykorzystywał przestoje byłego mistrza świata. W piątej rundzie było zdecydowanie najwięcej emocji. Po ciosach sierpowych Radchenki 31-letni Głowacki wylądował na deskach i Ukrainiec miał niecałą minutę na dokończenie roboty. Wtedy jednak doszło do ostrych wymian i było blisko, aby wszystko się odwróciło. Pogromca Marco Hucka wrócił jednak do siebie, choć podmęczony rywal do końca walki kilkakrotnie próbował jeszcze swoich sił. Po ośmiu rundach zdaniem sędziów jednogłośnie na punkty (77-74 x3) zwyciężył Głowacki.

Krzysztof Włodarczyk (54-4-1, 38 KO) walką z Adamem Gadayevem (17-15, 8 KO) miał powrócić po bolesnej porażce z rąk Murata Gassiyeva. Powrót się odbył, „Diablo” wygrał, ale niesmak pozostał, głównie przez rywala polskiego pięściarza. Pierwsze trzy minuty – tak jak w większości walk „Diablo” – bardzo rozpoznawcze. Były mistrz świata WBC i IBF wagi junior ciężkiej od początku kontrolował pojedynek swoim firmowym lewym prostym. Gadayev na prawie każdy atak reagował tylko szczelnym blokiem, brakowało balansu tułowia i przygotowania ataku w wykonaniu Rosjanina. Po zakończeniu drugiej rundy Gadayev zasygnalizował kontuzję barku i walka została przerwana ku rozczarowaniu kibiców oraz wszystkich zgromadzonych na hali.

Niepokonany Paweł Stępień (8-0, 7 KO) nie bierze jeńców. Zawodnik stajni Sferis Knockout Promotions odprawił z kwitkiem Bensona Mwakyembe (11-4-1, 6 KO) i dopisał do swojego rekordu kolejne zawodowe zwycięstwo. Walka zakończyła się bardzo szybko, bo już w pierwszej rundzie. Mający świetny refleks Stępień czuł się pewnie już od pierwszych chwil po rozpoczęciu walki. Polski pięściarz po dwóch rozpoznawczych minutach zadał cios na korpus i jego rywal padł z grymasem bólu na twarzy. Sędzia ringowy Leszek Jankowiak wyliczył do dziesięciu i pojedynek się zakończył.

Łukasz Różański (8-0, 6 KO) zmierzył się z Węgrem Andrasem Csomorem (18-19-2, 14 KO). Akurat przy tym starciu spodziewaliśmy się szybkiego zakończenia i tego oczywiście nie zabrakło. Polski pięściarz po pokonaniu Alberta Sosnowskiego ma coraz to większe aspiracje, zadeklarował nawet chęć walki z Krzysztofem Zimnochem. Opis walki będzie krótki, ponieważ nie ma czego tak naprawdę opisywać. Różański zasypał Csomora serią ciosów, szczerze powiedziawszy nie było to zbyt trudne, ale mimo wszystko trzeba to odnotować. Walka zakończyła się w drugiej rundzie i chyba tyle wystarczy.

Przemysław Zyśk (6-0, 3 KO) szybko rozprawił się ze swoim przeciwnikiem Kevinem Ongenae (10-5-1, 1 KO). Mający przydomek „Nauczyciel” belgijski pięściarz dostał bolesną lekcję od niepokonanego Zyśka. Od pierwszych chwil po gongu Zyśk dominował Ongenae, nie dał ani przez chwilę rozkręcić się Belgowi, który po pierwszej przegranej rundzie, w drugiej zainkasował kilka uderzeń na korpus, po których przyklęknął. Sędzia ringowy zaczął go liczyć, ale przeciwnik Zyśka miał już zdecydowanie dość i nie chciał kontynuować pojedynku.

W pierwszej walce Fedir Cherkashyn (8-0, 5 KO) szybko rozprawił się z Artemem Karasevem (9-33-2, 7 KO), nokautując Rosjanina już w pierwszej rundzie. To debiut Ukraińca na zawodowych ringach na terenie Polski i być może nie był to ostatni występ. Dziś może być z siebie zadowolony. Walka była króciutka. Cherkashyn pokazał dosyć solidną pracę nóg i po kilku ciosach posłał na deski Rosjanina, który nie miał większej ochoty na kontynuowanie pojedynku i szybko się poddał. Warto nadmienić, że Ukrainiec sam opłacił swój dzisiejszy występ, co pokazuje, że prawdopodobnie będzie chciał kontynuować swoją karierę na terenie Polski i podtrzymywać aktywność na ringach zawodowych.

źródło: bokser.org

gala_nysa_2018

OFICJALNIE: MACIEJ SULĘCKI NAJBLIŻSZYM RYWALEM DANIELA JACOBSA

sulecki01

To już oficjalna informacja. Maciej Sulęcki (26-0, 10 KO) stanie 28 kwietnia na nowojorskim Brooklynie przed życiową szansą. Nie będzie to co prawda walka o tytuł, ale podobnie jak w przypadku starć Andrzeja Gołoty z Riddickiem Bowe’em, ważniejsze będzie to, kto stanie naprzeciw niego. A będzie to wielka gwiazda boksu zawodowego, Daniel Jacobs (33-2, 29 KO). Amerykanin po związaniu się kontraktem z Eddie`em Hearnem i przenosinach do stacji HBO stoczy drugi pojedynek. Jego potyczka z Polakiem będzie głównym wydarzeniem nowojorskiej imprezy.

- Sulęcki nie ma dużego nazwiska, ale nikt w tej chwili nie chce walczyć z Jacobsem. Pojedynek z nim to zbyt duże ryzyko – mówił kilka dni temu Keith Connolly, menedżer byłego mistrza świata wagi średniej. – Walka z Jacobsem zapowiada się rewelacyjnie. To będzie wojna. Szanuję gościa za to, że pokonał ciężką chorobę, ale również lubię oglądać jego walki – nie ukrywa nasz rodak, który ostatnio zbił dodatkowe kilogramy do kategorii junior średniej. Teraz powróci do średniej, w której odniósł największe zwycięstwa – nad Grzegorzem Proksą (TKO 7) oraz Hugo Centeno Jr (TKO 10).

źródło: bokser.org

« Older Entries