PODSUMOWUJEMY 31. MTB IM. FELIKSA STAMMA
Od zakończenia 31. Międzynarodowego Turnieju Bokserskiego im. Feliksa Stamma minęło kilka dni, potrzebnych na złapanie odpowiedniego dystansu do tej ciekawej imprezy, w której Biało-Czerwoni mieli swoje wzloty i upadki. Warszawskie zawody w naturalny sposób zamykają pierwszy etap budowy kadr narodowych kobiet i mężczyzn na najważniejsze w tym roku turnieje mistrzowskie.
Bezsprzecznie wyżej oceniam zdobycie dwóch pierwszych i jednego trzeciego miejsca przez nasze panie, które aby osiągnąć wspomniany sukces musiały wygrać w Warszawie aż 10 walk z zagranicznymi rywalkami, wśród których były medalistki Igrzysk Olimpijskich, Mistrzostw Świata i Europy. Panowie ogółem wygrali 12 pojedynków międzynarodowych, jakkolwiek wystartowało ich w Warszawie aż 17 (dla porównania reprezentantek Polski było 5).
Jeśli chodzi o podopieczne Pawła Pasiaka, startowy egzamin zdały na pewno obie zwyciężczynie zawodów – Karolina Michalczuk (60 kg) i Lidia Fidura (75 kg), o której dyspozycję martwił się od dłuższego czasu polski szkoleniowiec. Jeśli to, co Lidka pokazała w Warszawie szacowane jest na 60% jej możliwości, możemy chyba patrzeć optymistycznie na jej kolejne starty. Boks Karoliny zrobił wrażenie na wszystkich obserwatorach. Jest w nim wszystko, czego potrzeba do odniesienia wielkiego sukcesu. Nasza mistrzyni po Turnieju im. Feliksa Stamma może się czuć pełnoprawną zawodniczką nowej kategorii wagowej. Obciążenia fizyczne i psychiczne zniosła doskonale, mając oparcie nie tylko w trenerze Pasiaku, ale także w najważniejszym w jej karierze szkoleniowcu, czyli Władysławie Maciejewskim. In plus zaliczyć trzeba start Sandry Drabik (51 kg), szczególnie za zwycięstwo nad medalistką olimpijską. Marlen Esparza, choć wydaje się, że już teraz stać ją na wygrywanie z takimi rywalkami jak silna, choć chaotyczna Sayana Sagatayeva.
Wielka szkoda, że przykra kontuzja wyeliminowała przedwcześnie z turnieju Karolinę Graczyk (60 kg), która dzięki sile woli i determinacji dotrwała do zwycięskiego końca walki z groźną Bułgarką Denitsą Eliseevą. Dobrze zaprezentowała się wracająca do międzynarodowej rywalizacji Ewelina Wicherska (51 kg), której niewiele zabrakło do pokonania będącej w znakomitej formie leworęcznej Bułgarki Stoyki Petrovej. Zdaniem Pawła Pasiaka gdyby Żaneta Cieśla (51 kg) przepracowała ostatnie tygodnie na zgrupowaniu z pozostałymi kadrowiczkami, zapewne stać by ją było na pokonanie mistrzyni Francji Mony Mestiaen.
Trudniej jest ocenić postawę podopiecznych trenerów Walerego Korniłowa i Ludwika Buczyńskiego. W porównaniu z ubiegłym rokiem, kiedy tylko dwóch Polaków wystąpiło w finale Turnieju im. Feliksa Stamma, tegoroczny wynik moglibyśmy chyba uznać za więcej niż satysfakcjonujący. Ale czy tak było w istocie? Faktem jest to, że w 2013 roku w turnieju panów mieliśmy o wiele lepszą obsadę (m.in. Andrew Selby, Robson Conceicao, Fatih Keles, Gani Zhaylauov, Souleymane Cissokho, czy Anthony Fowler).
Turniej Stamma AD 2014 nie wyniósł na wysoki poziom międzynarodowy żadnego z Polaków. Najbliżej tego był Igor Jakubowski (91 kg), który w finale pokonał solidnego mistrza Rosji Pavla Nikatayeva, zawodnika mającego doświadczenie w lidze WSB. Jednakże dzień wcześnie ten sam Igor doświadczył w ringu ciężkich chwil w pojedynku z anonimowym Gruzinem Alexandrem Dokvadze. Nie zachwycił mnie w Warszawie nasz drugi złoty medalista, Grzegorz Kozłowski (52 kg), którego bardzo cenię za ambicję, siłę i determinację. Moim zdaniem dwa jego warszawskie zwycięstwa były mocno dyskusyjne, z czym np. nie zgodził się trener Korniłow. – Belg w półfinale stoczył walkę z cieniem a nie z Kozłowskim i przegrał zasłużenie – mówił mi Białorusin, zadowolony z poziomu jaki zaprezentował Grzegorz również w walce finałowej z Hiszpanem Kelvinem de la Nieva.
Mimo finałowej porażki (?) wysoko oceniam turniejowy występ Damiana Kiwiora (69 kg), który chociaż był lepszy na kartach u trzech sędziów, to nieszczęśliwie przegrał finałowy bój w stosunku 1-2. Rywalizacja z Gruzinem Zaalem Kvachatadze potwierdziła, że w zawodniku z Tarnowa tkwią wielkie możliwości, ale ich pełne zaprezentowanie wydaje się bardziej możliwe w limicie 64 a nie 69 kg. Damian, coraz lepszy i skuteczniejszy w akcjach ofensywnych, musi jednakże bardziej pracować nad swoją obroną, bo inkasuje zbyt dużo ciosów i mimo ponadprzeciętnej odporności (przydomek Kevlar Kid idealnie pasuje do tego o czym piszę), szybko straci zdrowie i szanse na wielką karierę.
Wspomniany Damian, Marek Pietruczuk (60 kg) i Dawid Jagodziński (52 kg) – to trzej zawodnicy, którzy – moim zdaniem – niepotrzebnie zaboksowali w wyższych kategoriach wagowych, przez co już na starcie Turnieju im. Feliksa Stamma zminimalizowali swoje szanse na dobry wynik. Wydawało mi się, że mocno bijący Kazach Meirbolat Toitov pokazał w Wyszkowie w meczu ligi WSB osłabionemu chorobą Markowi, że limit 56 kg jest dla niego optymalny. Z kolei Dawid nie wygrał dotąd żadnej międzynarodowej walki w wadze wyższej niż 49 kg…
Trener Korniłow chwalił za półfinałową walkę Dawida Michelusa (60 kg), który jednakże – ku mojemu zdziwieniu – zamiast boksować w bezpiecznym dla siebie dystansie i operować w rejonach środka ringu, bił się bezładnie, wręcz chaotycznie na linach z Otarem Eranosyanem. Gruzin, mając niewielki arsenał umiejętności technicznych, wygrał cały turniej, pokonując w finale doskonałego Anvara Yunusova z Tadżykistanu, który dopiero w 3. starciu zrozumiał jak należy boksować, by wygrać z gruzińskim „czołgiem”. Wyżej od Eranosyana oceniam zwycięzcę Arkadiusza Szwedowicza (75 kg), równie młodego jak Polak, Olexiya Kazim-Zade. Przez pierwsze 3 minuty wicemistrz Polski był na dobrej drodze do zwycięstwa, ale w kolejnych starciach jego boks stracił na jakości, a koncentracja pozostawiała również wiele do życzenia. Porażka zawodnika ze Szczecina z Ukraińcem sprawiła, że nadal nie jesteśmy w stanie ocenić jego faktycznej wartości w międzynarodowym towarzystwie.
Turniejowi im. Feliksa Stamma uważnie przyglądał się dyrektor zarządzający drużyny Hussars Poland, Jarosław Kołkowski, który był dość daleki od optymizmu po tym, co zobaczył na ringu w Hotelu Gromada. Jego uwaga skupiona była nie tylko na Igorze Jakubowskim (poszukiwanie brakującego ogniwa drużyny w wadze ciężkiej), ale także na sposobie pracy trenera kadry narodowej, Walerego Korniłowa, który miałby jednocześnie prowadzić „Husarię” w kolejnym sezonie WSB. Dla profesjonalistów takich jak Kołkowski równie ważna jak sportowa dyspozycja pięściarzy jest jakość interakcji trener-zawodnik. Obserwując poza ringowe sytuacje (trener, jego asystent i zawodnicy chadzający własnymi drogami) mam poważne wątpliwości czy Korniłow zdążył zbudować odpowiednie relacje ze swoimi podopiecznymi oraz sztabem trenerskim. Problemy tkwią m.in. w komunikacji, ale także w odmiennych metodach treningowych oraz innej bokserskiej filozofii, której hołduje trener kadry.
Kogo z zagranicznych gwiazd 31. MTB im. Feliksa Stamma będziemy wspominać przez kolejne lata? Warto na pewno zapamiętać świetny dla oka boks Irlandczyka Michaela Conlona, technikę i ringową mądrość Anvara Yunusova, skuteczność Olexiya Kazim-Zade, niewygodny, „śliski” boks oraz beztroski luz poza ringiem, jaki prezentował Amerykanin Cam Awesome… Z zawodniczek zagranicznych z pewnością długo wspominany będzie występ pierwszej w historii mistrzyni olimpijskiej, Nicoli Adams, choć warto wspomnieć, że Angielka przyleciała do Warszawy w słabej formie i dość szczęśliwie wygrała półfinałową walkę ze Stoyka Petrovą z Bułgarii.
Organizacja zawodów, jak można było się tego spodziewać, stała na najwyższym poziomie. Finałowa gala, zorganizowana tym razem w Hotelu Gromada (w ub. roku odbyła się na Torwarze) wypadła efektownie i mimo wielu emocji odbyła się w sportowej atmosferze. Były zastrzeżenia co do jakości sędziowania, ale skoro pojedynki oceniali doświadczeni sędziowie AIBA z wielu krajów, problem ten nie powinien obciążać sumienia organizatorów. Po raz kolejny zawody obserwowaliśmy za pośrednictwem transmisji internetowej, co sprawiło, że obraz ringowych zmagań trafił w odległe od Warszawy rejony. Sama transmisja obejmowała jednak tylko wydarzenia z ringu A, na którym boksowali przez pierwsze dwa dni zawodów panowie. W tym samym czasie, kiedy na ekranach monitorów obserwowaliśmy niemało przeciętnych boksersko pojedynków eliminacyjnych panów, na tym „gorszym” ringu rywalizowały na światowym poziomie czołowe zawodniczki świata. Jeśli ten problem uda się rozwiązać w przyszłym roku, organizacje Turnieju im. Feliksa Stamma ocenimy zapewne o niebo wyżej.
Jarosław Drozd