IRENEUSZ ZAKRZEWSKI: DO KOŃCA WAKACJI NIE WRÓCĘ NA RING
- Twoja droga do złotego medalu Mistrzostw Polski w Kaliszu była dłuższa niż pozostałych mistrzów. Przez sześc dni stoczyłeś sześć pojedynków, a po zakończeniu finałowego boju nie wyglądałeś wcale na specjalnie zmęczonego. Jak wytłumaczyć ten fenomen?
Ireneusz Zakrzewski: To nie fenomen, tylko wynik ciężkiej pracy, którą wykonałem począwszy od lipca zeszłego roku, czyli od przygotowań do Mistrzostw Świata przez ligę WSB i ostatnie szlify w klubie aż do samych Mistrzostw Polski. Praktycznie przez cały ten czas odbywałem dwa treningi dziennie. A na samych Mistrzostwach Polski trener Rafał Janik tak dobrze dobierał mi taktykę pod walki , że potrafiłem wytrzymać duże wymagania turniejowe. Tak naprawdę byłem bardzo zmęczony, ale wygrana dodawała mi wigoru.
- Dopiero po zakończeniu Mistrzostw Polski dowiedziałem się, że swój życiowy sukces, jakim było zdobycie złotego medalu, przypłaciłeś przykrą kontuzją. Co się stało?
IZ: W walce półfinałowej po ciosie pękła mi kość w kciuku lewej ręki, tzw. benet [złamanie Bennett'a, czyli skośne złamanie podstawy I kości śródręcza ze złamaniem powierzchni stawowej oraz podwichnięciem w stawie śródręczno-nadgarstkowym - przyp. JD].
- W związku z urazem ręki jak będzie wyglądała Twoja najbliższa sportowa przyszłość? Wystartujesz w kwietniowym Turnieju im. Feliksa Stamma, czy zobaczymy Cie w ringu nieco później?
IZ: Ten uraz ręki to kropla w morzu jeżeli chodzi o moje kontuzje. Mam w dużym stopniu „zajechany” organizm i cały czas regeneruję stawy. Do końca wakacji nie wrócę na ring – muszę odpocząć i mocno fizycznie przygotować się do kolejnego sezonu, w którym chcę być w pełni sił, aby rywalizować o kwalifikację olimpijską.
- Wróćmy do niezwykle udanych dla Ciebie Mistrzostw Polski. Niewątpliwie najtrudniejszą przeprawę miałeś w finale z Damianem Kiwiorem. Sędziwie w ocenie tej walki nie byli jednogłośni. Jak z Twojej perspektywy wyglądał ten pojedynek? Jakie były wcześniejsze ustalenia taktyczne?
IZ: Racja – to była najtrudniejsza walka. Miałem boksować w swoim stylu, czyli myśleć, szukać błędu Damiana i nie bić się z nim, bo w tym jest ode mnie lepszy. Jak usłyszałem, że werdykt jest niejednogłośny, to stwierdziłem, że przegram, bo w Polsce nie mam szczęścia do sędziów. Z drugiej strony czułem, że wygrałem każdą rundę. Kilka dni po turnieju zobaczyłem tę walkę raz jeszcze i stwierdziłem, że 2. i 3. rundę wygrałem a co do 1. starcia, to można byłoby dać je Damianowi, który dobrze wszedł w walkę.
- Damian zaboksował w wyższej wadze, niż ta, w której widzieliśmy go w lidze WSB. Ty również nieco eksperymentowałeś z limitem wagowym. Rok temu w pierwszej połowie sezonie widzieliśmy Cię z wadze średniej, a w drugiej w półśredniej. W której wadze czułeś się pewniej?
IZ: W wadze średniej rywale biją zbyt mocno i są dla mnie za duzi, przez co czuję się już na starcie od nich gorszy. Zostaję w limicie w 69 kg.
- Idea powrotu do limitu 69 kg była Twoja, czy może zadecydowali o tym inni? Trener, dietetyk…
IZ: Zdecydowaliśmy o tym po obozie szkoleniowym w białoruskich Stajkach. W zeszłym roku przed Mistrzostwami Europy sparowałem tam ze „średnimi” z Gruzji, Białorusi i Bułgarii. Wydawało mi się jednak, że byli z półciężkiej (81 kg), a ja ważyłem wtedy 72-73 kg. Odczułem różnicę siły…
- W krótkim czasie wdarłeś się do czołówki polskiego boksu olimpijskiego. Dziś nikt nie kwestionowałby Twojego udziału w największych imprezach mistrzowskich. Rok temu było nieco inaczej. Miałem wrażenie, że po dobrym występie na Turnieju im. Stamma rzucono Cię na szeroką wodę trochę bez przygotowania. Niemal z marszu pojechałeś do Mińska na Mistrzostwa Europy…
IZ: Tak właśnie było, ale to właśnie ten turniej pokazał mi, że trzeba zmienić kategorię wagową. Przy okazji nabrałem doświadczenia, które zaprocentowało już podczas Mistrzostwach Świata w Kazachstanie.
- W Mińsku nie udało Ci się pokonać Szkota Astona Browna, który moim zdaniem był w Twoim zasięgu. Z kolei podczas Mistrzostw Świata wyraźnie uległeś Wenezuelczykowi Gabrielowi Maestre. Ile jeszcze brakuje Ireneuszowi Zakrzewskiemu, by skutecznie rywalizował z zagranicznymi rywalami?
IZ: Myślę, że Wenezuelczyk dalej jest poza moim zasięgiem. Ja muszę ciągle łapać doświadczenie, a Maestre to ćwierćfinalista Igrzysk Olimpijskich w Londynie, na których przegrał z późniejszym złotym medalistą. W tej walce wyszedł brak doświadczenia i siły. Myślę, że na kwalifikacje olimpijskie będę gotowy na starcia z najlepszymi. Trzeba tylko ciężko na to zapracować.
- Masz za sobą drugi w karierze sezon w WSB. W ubiegłym roku właściwie był to tylko krótki, choć przyjemny epizod. W drugim sezonie przepracowałeś z Hussars Poland pełny cykl przygotowawczy. Jak czujesz się w pięciorundowej formule WSB?
IZ: W pojedynkach pięciorundowych można dużo zmieniać, kombinować, zadawać mniej ciosów. Ogólnie jest dobrze.
- Domyślam się, że nie jesteś do końca zadowolony ze startów w WSB, choćby z tego powodu, że w zakończonym dla Hussars Poland sezonie nie wygrałeś walki. Jak oceniasz swoje pojedynki?
IZ: Było poniżej moich oczekiwań. Szkoda, że nie zrobiłem dla „Husarii” żadnego punktu, ale teraz, po sezonie, przynajmniej wiem ile nam jeszcze brakuje do tych najlepszych i na tym teraz zamierzam się skupić.
- Szukam punktów przełomowych w Twojej karierze. Jednym jest zapewne wspomniany złoty medal z Kalisza, ale chcę Cie namówić do głębszych wspomnień. Pamiętasz swoje zwycięstwa w turniejach im. Michała Szczepana w Raszynie i turnieju im. Ryszarda Redo w Grudziądzu? Był to rok 2009…
IZ: Oczywiście, że pamiętam – to były moje początki w kadrze Polski. Mocne turnieje juniorskie, jedne z pierwszych w karierze.
- Kolejnym przełomem było Twoje zwycięstwo nad Marcinem Łęgowskim w 2011 roku podczas turnieju Grand Prix w Śremie. Nie czułeś tremy przed utytułowanym rywalem?
IZ: Pewnie, że czułem tremę! Przecież miałem wtedy 18 lat a Marcin 28, jednak wtedy dobrze nastawili mnie psychicznie trenerzy Rafał Janik i Zenek Kaczor, no i wygrałem…
- Na moment zapomnijmy o przyjemnościach. Z tego co wiem jest w Polsce zawodnik, z którym nie potrafisz wygrywać. Mam na myśli Kamila Gardzielika, z którym masz mocno ujemny bilans walk. W czym tkwi trudność boksowania z Kamilem?
IZ: Powiem krótko – nigdy mi nie pasował jego styl boksowania. Niby prosty, ale jednak nie dla mnie.
- Mówiąc o Twoich sukcesach nie można pominąć osoby Twojego trenera, Rafała Janika. Pamiętasz Wasze pierwsze spotkanie? Pierwsze zawody? Pierwsze sukcesy?
IZ: Na salę bokserską wpadłem z dwoma kolegami dokładnie 3 października 2006 roku. Po miesiącu trener wziął mnie na tarczę. Byłem tak słaby, że muchy bym nie zabił – tak mówił wtedy o mnie trener. Po 6 miesiącach pojechałem na pierwszy turniej i już zaczęliśmy się dogadywać i tak jest do tej pory.
- Przez długi czas Jelenią Górę rozsławiał na pięściarskich ringach Łukasz Janik, który również był mistrzem Polski seniorów, jakkolwiek w barwach PKB Poznań. Osoba Łukasza miała wpływ na Twoją karierę?
IZ: Wiadomo, że miała. Chciałem osiągnąć tyle co on, wzorowałem się na nim, podglądałem co robi na treningach. Później bardzo dużo mnie nauczył i przygotowywał do kilku turniejów. Naprawdę wiele mu zawdzięczam.
- Łukasz Janik nie tylko zdobywał medale w kraju, ale także przywiózł srebrny medal z Mistrzostw Unii Europejskiej. W tym roku masz szansę, by pójść tą sama drogą. Czujesz, że jesteś już gotowy, by walczyć o tak wysokie cele?
IZ: Myślę, że jestem w stanie, ale pewnie zbyt szybko się o tym nie przekonam, bo nie zamierzam startować w Mistrzostwach Unii Europejskiej. Zdrowie jest ważniejsze.
- Jakie są atuty Ireneusza Zakrzewskiego, a z czego w swoim boksowaniu nie jest zadowolony?
IZ: Atuty to przede wszystkim myślenie, lewa ręka i to, że jestem „śliski”. Wady to atak i siła fizyczna, nad czy będę teraz pracował.
- Wzorujesz się nad jakimiś mistrzami pięści? Masz swoich sportowych lub pozasportowych idoli, inspiracje?
IZ: Nie mam żadnych idoli. Kiedyś, gdy byłem dzieciakiem wzorowałem się na Łukaszu Janiku. Teraz podpatruję na treningach chłopaków z drużyny Hussars Poland i od nich się uczę.
- Stąpasz po drodze, która ma Cię zaprowadzić do Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro. Ponosisz przy tym rozmaite koszta swojego sukcesu, także ekonomiczne. Ktoś Cię wspiera finansowo? Masz sponsorów, patronów?
IZ: Od pewnego czasu wspomaga mnie fundacja „Postaw na sport”, byłego mistrza świata w karate, Piotra Cieślińskiego.
- Zdobycie złotego medalu to doskonała okazja do złożenia podziękowań ludziom, którzy na Twoje złoto mieli największy wpływ. Kogo chciałbyś z tego miejsca uhonorować ukłonem?
IZ: Rafała Janika za kawał dobrej roboty przez ostatnie dwa tygodnie przygotowań – zupełnie inne niż poprzednie i za moje nastawienie psychiczne, na które trener znacznie wpływał. Wyliczam dalej – trenera Jerzego Baranieckiego, przy boku, którego trenowałem w „Husarii” i wiele się nauczyłem oraz trenera Zenka Kaczora – za pomoc w narożniku podczas Mistrzostw Polski. Dziękuję wszystkim tym, którzy we mnie wierzyli i tym, którzy przyjechali do Kalisza mnie dopingować.
- Serdecznie dziękuję za wywiad i życzę równie udanej jak turniej w Kaliszu dalszej części sezonu. Przede wszystkim życzę Ci jednak chwili odpoczynku i niezbędnej rehabilitacji ręki.
Rozmawiał: Jarosław Drozd