LEGENDA OSTROŁĘCKIEGO BOKSU: CHCIAŁEM ZOSTAĆ MISJONARZEM
Trener Mieczysław Mierzejewski to legenda ostrołęckiego boksu, któremu podporządkował niemal całe swoje dorosłe życie. Z wywiadu, którego udzielił lokalnemu portalowi nowaostroleka.pl dowiadujemy się, że będąc dzieckiem marzył o tym, by wstąpić do seminarium duchownego i zostać …misjonarzem.
- Kiedy byłem dzieckiem miałem cel w życiu: być misjonarzem – opowiada trener. – Jednak mój zapał zderzył się z faktem, że aby nim zostać musiałbym wstąpić do seminarium, a to i tak nie zapewniało mi wyjechania na misję. Szczególnie, że po wojnie nasza rodzina straciła cały swój dorobek. Dlatego musieliśmy wyemigrować w poszukiwaniu lepszego życia, ponieważ często nie mieliśmy nawet co zjeść, mimo to nie mogę złego słowa powiedzieć na temat swoich rodziców. Gdy skończyłem podstawówkę wyemigrowałem do Warszawy, jako niespełna 14-letni chłopak musiałem poradzić sobie sam. Pierwszy rok był niesamowicie trudny, nie miałem co jeść i gdzie spać. Dopiero po spotkaniach z warszawiakami na Pradze, takimi typowymi cwaniaczkami, którzy nazywali nas „chłopakami z Chamowa”, postanowiłem spróbować swych sił w boksie.
- Zawsze miałem wrażenie, że skoro jestem niski to mnie biją, więc postanowiłem zacząć trenować – kontynuuje trener Mierzejewski. – Zainspirował mnie do tego mój brat Witold, który w Olsztynie również zajmował się pięściarstwem. W ten o to sposób zaczęła się moja kariera. Zdobywałem różne tytuły, mistrzostwo Warszawy czy vice mistrzostwo Polski po walce z mistrzem olimpijskim Józefem Grudniem. Potem już na warszawskich dzielnicach byłem poważany. Właśnie ze względu na swoją przeszłość zajmuje się tymi dziećmi. Sam dostałem mocno w kość i dlatego, jak widzę osobę, której trzeba pomóc, wtedy mnie to ujmuje i mogą oczekiwać ode mnie, że wyciągnę do nich swoją dłoń. Często mówię swoim podopiecznym, że jeśli będą trenować to będą, przykładowo, nie Kowalskim tylko panem Kowalskim, bo będzie to mobilizować, aby być nie tylko dobrym w sporcie, ale także w życiu.
Na pytanie jak wygląda obecnie jego praca trener wyraźnie się ożywia:
- W tej chwili, ja nazywam to zabawą w boksy, gdyż obecnie prócz wieku młodzika, juniora, kadeta nie ma możliwości w Ostrołęce trenowania na poziomie seniora. Brakuje środków, ja sam dokładam 500-700 złotych i tylko tyle mogę im zaoferować. Obecnie mam ośmiu chłopaków, którym w życiu się nie przelewa i mają naprawdę trudną sytuację życiową. Ich rodziny nie mają środków aby zapewnić im godne życie, a co dopiero przeznaczyć to na trening bokserski. Strasznie szkoda mi zawodników, bo większość z nich naprawdę mogłaby utrzymać się na dobrym poziomie sportowym w wieku seniorskim. Dobrym przykładem jest teraz osoba Marka Pietruczuka, zdobywcy wielu tytułów m.in. młodzieżowego wicemistrza Polski. Przy odpowiednich nakładach finansowych może liczyć się w walce o Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro. [... ] Ogromnie żałuję, że takiego zawodnika trudno jest utrzymać w Ostrołęce. Miałem już taki sam problem z Rafałem Sodórem, który wygrywał wszystkie możliwe tytuły, w większości swoich walk wygrywał przed czasem. On nie miał możliwości wystąpienia na olimpiadzie, ponieważ wcześniej nie startowaliśmy w odpowiednich turniejach kwalifikujących. Wszystko z powodu braku pieniędzy, to co dostaję od Urzędu Miasta wystarcza na pół roku, potem dokładam już z własnej kieszeni. Odchodzą od tego walki organizowane w Ostrołęce, gdyż na to udaje mi się jeszcze otrzymać pieniądze od sponsorów, bądź innych urzędów. Dlatego tylko młodzież może się liczyć tutaj w Ostrołęce, przy pewnych środkach można by prowadzić również drużynę seniorów. Jednym może się udać, jak Markowi Pietruczukowi, ale reszta ginie, bo nie ma możliwości ich rozwoju. Za moich czasów wyglądało to zupełnie inaczej, byliśmy zatrudnieni na etatach, mieliśmy szersze perspektywy, co miało przełożenie na sukcesy, Polska była wtedy potęgą boksu na świecie. Obecnie jedynie w w większych miastach jeszcze to jakoś funkcjonuje, jednak w mniejszych trudno jest znaleźć sponsorów do takiego przedsięwzięcia, tylko jednorazowo można liczyć na jakąś pomoc.
Nie zraża się również, gdy pytamy się go o to czy wychowankowie sprawiają mu jakieś problemy:
- Najczęściej do boksu trafiają ci, których życie nie rozpieszcza. Mam wrażenie, że jest to jakieś moje przeznaczenie by zająć się nimi i naprowadzić ich na odpowiednią ścieżkę. Zwykle ich opiekunowie nie mają środków by wspomóc pasję swoich podopiecznych. Obecnie mam jednego zawodnika, który często nie ma w ogóle co zjeść. Ujął mnie tym, ponieważ on w dzisiejszych czasach ma gorzej niż ja w jego wieku! A przecież były to powojenne czasy. Takich przypadków można mnożyć. Staram się pomóc wszystkim tak samo. Owszem, początkowo są to nieułożeni młodzieńcy, często próbujący swoich sił na ulicy, jednak kiedy do mnie trafiają zmieniają swoje podejście do życia.
- Dzwonią do mnie matki i dziękują, ponieważ ich synowie poprawiają się pod względem nauki, czy w sprawach wychowawczych. Kiedy słyszę takie słowa wiem, że moja misja nie jest bezcelowa. Dlatego cieszę się, jak każdy z nich wyrasta na porządnego człowieka, to dla mnie większy sukces niż osiągnięcia sportowe. Medal jest, ale po czasie traci na wartości, a to jakim człowiekiem zostaje mój podopieczny zostaje na zawsze. Miałem jeden taki przypadek, na którym się zawiodłem, ale to był jeden przypadek na setki bokserów, których miałem pod swoimi skrzydłami – mówi trener. – Wymyśliłem hasła „Lepiej boksować w ringu, niż walczyć na ulicy” oraz „Walka uliczna to zło natury, walka w ringu to dar mądrości”. Dlaczego takie hasła? Walka jest uważana za jedną z potrzeb nadrzędnych dla człowieka. Oczywiście nie chodzi tutaj o permanentną bójkę. Człowiek ciągle o coś walczy, niezależne od nas. Dodatkowo, jeśli ktoś urodzi się z nadmiarem energii to potrzebuje gdzieś ją ulotnić. No i tutaj najlepiej sprawdza się boks, choć też i sport ogólnie. Jestem tego najlepszym przykładem, choć łobuzem nigdy nie byłem. Gdyby nie boks swoją energię pewnie bym rozładował w inny sposób, niekoniecznie dobry. Zdarzył mi się przypadek, gdy podczas moich początków w Warszawie wplątano mnie do jakiejś tamtejszej bandy. Szybko się wycofałem, gdy dowiedziałem się o co chodzi. Potem przyszedł czas na boks, któremu poświęcałem wszystko. Po treningu nie było już czasu, a nawet i chęci by robić cokolwiek innego. Brałem książkę, uczyłem się trochę i kładłem się spać. I to jest właśnie cel tego sportu. Zawsze uczę wszystkich tych dzieciaków, że najważniejsza jest obrona, bo bić umie każdy pijaczek spod budki z piwem. Dlatego też moje motto brzmi: „Tylko ten co w walce sportowej, służbie i pracy poznał smak zwycięstwa lecz i gorycz porażki, tylko ten potrafi zrozumieć drugiego człowieka, ten potrafi zrozumieć bliźniego.”. Idąc za moim przykładem, ja mogę w tej chwili podzielić nawet ostatnią kanapką, bo rozumiem drugiego człowieka i staram się zrozumieć, co on przeżywa.
Zapytany o plany swoje i Victorii, po raz kolejny opowiada:
- 35 lat zajmuję się boksem na terenie byłego województwa ostrołęckiego i czekam już tylko na moment, gdy ktoś przejmie ode mnie tą rolę. W 1992 musiałem zawiesić swoje wsparcie dla ostrołęckiego boksu, po prostu nie mogłem wówczas pogodzić pracy z pasją. Przez pewien czas pięściarstwo utrzymywał mój bratanek Mirek Mierzejewski oraz mój pracownik Mirek Korutkowski. Jednak po pół roku wszystko padło i do 1999 w Ostrołęce nie było nic związanego z boksem. Wtedy w Ostrowi Mazowieckiej i Myszyńcu sekcje otworzyli mój syn Bogusław Mierzejewski i były podopieczny Krystian Rogalski. Dopiero, gdy odszedłem na emeryturę w 1999 otworzyłem na nowo sekcję boksu. Najpierw w Narwi Ostrołęką, a później otworzyłem uczniowski klub bokserski Victoria. Liczę na to, że mój syn Bogusław przejmie po mnie schedę, ale póki co odkładamy to. Widocznie tylko emeryci mogą to prowadzić – następnie snuje przypuszczenia na temat swoich domniemanych następców. – Jest jeszcze parę osób, które nadawałby się do przejęcia po mnie schedy. Jak choćby Paweł Czartoryski, który jest nauczycielem w Szkole Podstawowej nr 5. On też ma bzika jeśli chodzi o boks, jednak wszystko rozbija się o pieniądze. Tych obecnie w klubie nie ma, a on, wiadomo musi utrzymać rodzinę. Niedawno miałem telefon od Waldemara Budziłka, byłego naszego zawodnika z tej pierwszej ekipy, którą założyłem. Budziłek jest teraz liczącym się sędzią bokserskim, prowadzi również biznes. Waldek jest ostrołęczaninem, namawiam go od wielu laty, aby wrócił, bo obecnie mieszka na Śląsku, i chyba w końcu się zdecydował, mam rozmówić się z nim w najbliższym czasie. Ja już muszę odejść, w moim wieku nie powinno się w ogóle zajmować boksem. Mogę tylko palcem wskazującym pokazać co i jak, tylko tyle. Po za tym chciałbym już sobie przeznaczyć trochę czasu, w życiu nie byłem w sanatorium, bądź na wczasach – mówiąc o tym dochodzi do sedna pytania.
- Czekam aż ktoś przejmie moją pałeczkę, chciałbym skupić się tylko na pomocy ostrołęckiemu boksowi. Niedawno byłem wraz prezesem Polskiego Związku Bokserskiego, Zbigniewem Górskim u prezydenta miasta, Janusza Kotowskiego by zaplanować na marzec pierwsze w Ostrołęce mistrzostwa Polski seniorów. Termin ten byłby moim oficjalnym pożegnaniem ze światem trenerskim – o planach Victorii mówi. – W tym roku czeka nas jeszcze parę gal m.in. Puchar Polski Kadetów w Piątnicy, rewanż z Gwarkiem Łęczna w Ostrołęce, Puchar Polski Juniorów w Nowym Dworze Mazowieckim. Szczególnie ta ostatnia gala to ważna dla mnie sprawa, ponieważ do tej pory rozgrywany był w Ostrołęce. Jeszcze pierwszego grudnia zagramy mecz z Warmią i Mazurami i na tym kończą się plany Victorii w najbliższym czasie.
Na koniec zdradza nam też małą ciekawostkę:
- Planuję, kiedy przejdę na sportową emeryturę, wydać książkę ze swoimi wspomnieniami. Przygotowuję się już do tego od dłuższego czasu, zbierając różne materiały. Jednak obecnie brakuje mi na to czasu, każdy tydzień podporządkowuje boksu, mimo, że na emeryturze jestem już prawie 15 lat, ale to przecież moja pasja.
źródło: SEB/nowaostroleka.pl