EWA BRODNICKA BRONI PASA EBU. TYLKO REMIS DARIUSZA SĘKA NA GALI W ŁOMIANKACH
Ewa Brodnicka (12-0, 2 KO) pokonała w Łomiankach, w walce wieczoru gali BudWeld Boxing Night Anitę Torti (10-6-1, 3 KO), broniąc tym samym po raz pierwszy tytuł mistrzyni Europy wagi lekkiej. Pierwsze minuty to równa walka prowadzona zrywami w dystansie. Nieznacznie aktywniejsza pozostawała jednak Polka, która starała się wywierać pressing na rywalce. Spięć było niby sporo, lecz obie dobrze pracowały w defensywie i w sumie mało było czystych ciosów. W piątej rundzie Ewa opanowała lekki chaos w poczynaniu obu pań i regularnie punktowała Torti swoim jabem. Nie był to oczywiście mocny cios, ale powtórzony kilkanaście razy sprawił, że Włoszka schodziła do narożnika z podpuchniętą lewą powieką. W siódmym starciu Torti reklamowała ataki Brodnickiej łokciem. W rewanżu poczęstowała ją w klinczu lekko z główki. Nie brakowało złej krwi, a przez te emocje brakowało też trochę czystych akcji. W dziewiątej odsłonie już nie tylko lewa powieka, ale również pod lewym okiem pretendentki pokazała się opuchlizna i ładna przecież Włoszka wyglądała coraz bardziej groteskowo. Ostatnie minuty to w wykonaniu niewątpliwie ambitnych pań więcej zapasów niż boksu. Po prostu obie za bardzo chciały. W tym chaosie dało się jednak dostrzec lepszą technikę Polki, która szczególnie lewym prostym zdobywała małe punkciki. I sędziowie to dostrzegli, punktując wysoko – 100:91, 99:91 i 99:91.
Po trudnej, ale ładnej walce Dariusz Sęk (26-2-2, 8 KO) tylko zremisował z twardym Mustafą Chadlioui (8-2-2, 6 KO). Chadlioui od początku ruszył pressingiem, ale wyższy i lepiej pracujący nogami Polak przepuszczał jego akcje, kontrując raz lewym sierpem. Darek dobrze rozpoczął drugą rundę, trafił kombinacją lewy-prawy, lecz za moment się zagapił i „zatańczył” po mocnym prawym Marokańczyka z hiszpańskim paszportem. To tylko dodało mu otuchy i do przerwy to on nacierał. – W ogóle mnie nie słuchasz. Tylko ciosy proste i więcej pracy nogami – mówił w narożniku Andrzej Gmitruk. Darek posłuchał, uspokoił sytuację w ringu i wydłużył dystans. Przeciwnik kilka razy machnął z całą siłą prawym sierpowym, lecz jego uderzenia mijały o centymetry głowę naszego rodaka. W czwartej odsłonie Chadlioui znów kilka razy przedarł się do półdystansu, a tam czuł się dużo lepiej od Darka. Na początku piątego starcia Marokańczyk trafił lewym sierpowym, kilkanaście sekund później poprawił drugą ręką, co trochę wytrąciło z równowagi podopiecznego Gmitruka. Sęk starał się wydłużać dystans, boksować zamiast się bić, jednak dużo niższy przeciwnik i tak jeszcze obniżał pozycję, sprawiając mu dodatkowe kłopoty. W samej końcówce szóstej rundy Darek trafił mocnym lewym sierpowym, choć na rywalu nie zrobiło to większego wrażenia. W siódmej rozgorzała niezła bitka na wyniszczenie. Obaj mieli swoje momenty i kryzysy. O wszystkim miały więc zadecydować ostatnie trzy minuty. Więcej sił zachował na szczęście Darek i to on zaakcentował lepiej walkę. Kończył pokrwawiony, z lekko podbitym okiem, ale miał więcej zdrowia na końcu. Wszyscy z napięciem czekali na werdykt. – Stałem k…a za bardzo na nogach – mówił zły na samego siebie Polak. Sędziowie mieli trudne zadanie. Ostatecznie punktowali niejednogłośnie – 78:76 Chadlioui, 79:76 Sęk i 77:77. Tak więc remis!
Marcin Siwy (16-0, 6 KO) zanotował największy sukces w zawodowej karierze, pokonując już wiekowego, ale mającego nadal mocne nazwisko Michaela Sprotta (42-27, 17 KO). Pięściarz z Częstochowy od razu ruszył do przodu i po lewym prostym szukał miejsca na mocniejszą prawą rękę. W pierwszej rundzie trafił lewym sierpowym na szczękę, lecz doświadczony Anglik szybko się do niego przykleił i oddalił zagrożenie. W drugiej rundzie nadal przeważał Marcin, choć Michael próbował coraz częściej odpowiadać po przyjęciu uderzenia na blok z kontry. W trzeciej tempo nieco spadło, jednak nieznacznie aktywniejszy pozostawał Siwy. Na początku czwartego starcia Polak po kilku chybionych prawych w końcu trafił lewym sierpowym. Ale Sprott, choć nie jest już tym zawodnikiem co kiedyś, boksuje mądrze i bez problemów klinczami opanował sytuację. Z drugiej strony musiał to poczuć, bo przez kolejną minutę koncentrował się wyłącznie na tym, by nic już nie przyjąć. W połowie piątej odsłony po prawym haku na korpus Siwego Brytyjczyk poleciał na matę ringu i był liczony do ośmiu, choć on sam pokazywał, że po prostu źle stał na nogach. W ostatnich trzech minutach Siwy próbował jeszcze podkręcić tempo i ostrzej finiszować, ale zabrakło mu już trochę kondycji i nie zrobił większej krzywdy rywalowi. Po ostatnim ringu sędziowie punktowali 59:54, 60:54 i 60:55 – wszyscy oczywiście na korzyść Marcina.
Pewne i łatwe zwycięstwo zanotował Michał Syrowatka (16-1, 5 KO), który zastopował sprowadzanego na ostatni moment w zastępstwie Norwina Galo (7-6, 5 KO). Polak rozpoczął od obijania tułowia rywala, by w pod koniec drugiej minuty strzelić długim prawym i naruszyć przeciwnika. Ten jednak przetrwał trudne chwile i doczekał zbawiennego gongu na przerwę. Rozluźniony i pewny swego Michał w drugiej odsłonie bawił się bezradnym rywalem, wydłużając swoje serie nawet do czterech-pięciu ciosów. Kolejne minuty to ruch jednostronny. Galo ograniczał się jedynie do szczelnej obrony i nie znaliśmy odpowiedzi tylko na jedno pytanie – czy walka zostanie rozegrana na pełnym dystansie? W końcówce piątego starcia Syrowatka podkręcił jeszcze tempo i pięściarz z Nikaragui schodził do narożnika bardzo zmęczony. Do ostatniej już nie wyszedł, pozostając na stołku.
Sasza Sidorenko (5-0) bez problemów ograła młodziutką Milenę Svonję (2-2) na punkty, dopisując piąte zwycięstwo do swojego zawodowego rekordu. Rywalka była dobrze wyszkolona, ale od początku uwidoczniła się przewaga w szybkości Saszy. Już w pierwszej rundzie dwa razy po prawym na dole złapała Serbkę lewym sierpowym. Ta próbowała potem sama zaatakować, ale gospodyni, bo przecież Sidorenko mieszka w Łomiankach, świetną pracą nóg oddalała od siebie jakiekolwiek zagrożenie. W czwartej rundzie miejscowa zawodniczka odpaliła jeszcze kilka razy prawy krzyżowy i jej przewaga nie podlegała dyskusji. W ostatnich czterech minutach sytuacja nie uległa zmianie i po ostatnim gongu wszyscy sędziowie typowali wygraną Sidorenko w stosunku 60:54.
Paweł Rumiński (2-0, 2 KO) znów to zrobił! Po wygranej pierwszą bombą w zawodowym debiucie, również drugą walkę rozstrzygnął pierwszym uderzeniem. Naprzeciw niego stanął słabiutki weteran Władimir Fecko (10-85-3, 1 KO). Paweł od razu po pierwszym gongu ruszył za rywalem, złapał go w narożniku, zmienił pozycję na mańkuta i huknął lewym sierpowym na szczękę. Po wszystkim. Co prawda Czech powstał na dziewięć, ale nie nadawał się do dalszego boksowania.
źródło: bokser.org