W sobotę oszukano Dariusza Sęka. Za tydzień ograbiony zostanie inny pięściarz, za dwa kolejny. Dlaczego sędziowie są tak nieuczciwi?
- Staramy się dobierać rywali tak, aby nasi pięściarze wygrywali po optymalnie widowiskowych walkach. Na tym polega promowanie boksu na całym świecie – tłumaczył niedawno Andrzej Wasilewski, poruszając temat sprowadzania zagranicznych bokserów na gale boksu zawodowego w naszym kraju. Problem w tym, że wielu promotorów, licząc na zwycięstwo swojego zawodnika, nie ogranicza się do zakontraktowania rywala, który w czystej rywalizacji nie zagrozi jego pupilowi. Organizatorzy walk i menedżerowie pięściarzy wiedzą, że gdy ich faworyt nie staje na wysokości zadania, z pomocą mogą przyjść arbitrzy, wyznaczeni przez zaprzyjaźnione federacje i komisje bokserskie.
Skandal goni skandal
Zastanawiające, dyskusyjne, niesprawiedliwe lub wręcz skandaliczne działania sędziów są w boksie zawodowym na porządku dziennym. W sobotę w Monachium oszukano Dariusza Sęka. Przegrał na punkty, choć zdaniem niezależnych obserwatorów Niemiec Robin Krasniqi nie wygrał żadnej rundy począwszy od piątej. Kolejne przykłady? Wystarczy pobieżnie prześledzić to, co działo się w ostatnich tygodniach. Walka Dentona Daleya z Yourim Kalengą w Kanadzie, w której arbiter ringowy za wszelką cenę nie chciał dopuścić do porażki zawodnika gospodarzy, mimo że ten upadał i nie był w stanie bić się dalej. Starcia Rafała Jackiewicza z Gianlucą Branco we Włoszech i Mateusza Masternaka z Jeanem-Markiem Mormeckiem we Francji – w obu niektóre rundy skracano o kilkanaście sekund. Oczywiście wtedy, gdy miejscowych bohaterów dopadał głęboki kryzys.
W Niemczech wszyscy trzej arbitrzy widzieli zwycięstwo Arthura Abrahama nad Paulem Smithem, a w Wielkiej Brytanii Gavina McDonnella nad Vusim Malingą. W USA Timothy Bradley zremisował z Diego Chavesem, choć był dużo lepszy. Nie sposób nie wspomnieć też o ubiegłorocznej rzezi w Rosji, gdzie ringowy sędzia najpóźniej w siódmej-ósmej rundzie powinien przerwać męczarnie porozcinanego na twarzy, opuchniętego i zakrwawionego Denisa Lebedeva, lecz najwyraźniej nie chciał zawieść organizatorów. Naoczni świadkowie relacjonowali, że pojedynku z Guillermo Jonesem nie mógł zakończyć nawet lekarz. Czyjaś niewidoczna ręka skutecznie go od tego zamiaru odwiodła.
Z Antarktydy na Hawaje
– Wykiwali mnie. Douglasa liczyli zbyt długo. Taki już jest boks, ale myślę, że mnie wtedy oszukano. Federacja WBA powinna wziąć naszą stronę. Moi przeciwnicy musieli tak naprawdę walczyć nie tylko ze mną, ale też z władzami boksu. Don King zawsze opłacał organizatorów. Przynajmniej tak mi mówił. Może tamtej nocy zapomniał opłacić sędziego? – w taki sposób w autobiografii „Moja prawda” Mike Tyson wspomina swoją pierwszą przegraną walkę. W drugiej połowie lat 80. był oczywiście ostatnim pięściarzem, który potrzebował tego rodzaju wsparcia. W 1990 roku w Tokio James Buster Douglas leżał na deskach w ósmej rundzie. Zdążył wstać, a w dziesiątej sensacyjnie znokautował mistrza świata wagi ciężkiej.
Ustawianie walk najczęściej kojarzy się z filmową sceną. Boksera odwiedzają gangsterzy i każą przegrać, bo zainwestowali grube pieniądze w zakład bukmacherski. Dla wielu podejrzany przebieg miał choćby rewanż Muhammada Alego z Sonnym Listonem (1965), ale to legenda. Współcześnie, jeśli dochodzi do brudnych gierek, odbywają się one na zupełnie innym poziomie.
– Zakładam, że boksie zawodowym nie ustala się z góry, że wygrać ma dany zawodnik, choć takie sytuacje pewnie też się zdarzają. Rzecz polega na tym, że sędziowie są wybierani nie tylko przez federację, która sankcjonuje pojedynek, ale i przez promotorów, którzy zapewniają im gościnę. Sędziowie wiedzą, że korzystny werdykt dla podopiecznego organizatora gali może zapewnić im kolejną pracę, zarobek i gościnę. Muszą się odwdzięczyć – tłumaczy Przemysław Saleta, były mistrz Europy wagi ciężkiej.
– Natknąłem się kiedyś na interesujący artykuł prasowy – mówi nam jeden z promotorów. – Sędzia zostaje wyznaczony do oceniania walki w USA. Jeśli wszystko zrobi tak, jak się od niego oczekuje, Don King zaprosi go do sędziowania meczu bokserskiego na Hawajach. W jego kraju jest zimno, prawie jak na Antarktydzie. Jeśli będzie nadgorliwy i na siłę sprawiedliwy, z wczasami może się pożegnać. Nie poleci tam pierwszą klasą, nie zje najlepszych posiłków, nikt nie zapewni mu towarzystwa kobiet lub mężczyzn, jeśli woli tych drugich. Podobne atrakcje czekają go następnie w Brazylii. Ten artykuł czytałem kilkanaście lat temu, ale wątpię, by do dziś w tym temacie coś się zmieniło. I oczywiście nie chodzi tu jedynie o Dona Kinga – zaznacza nasz rozmówca.
Umilanie czasu sędziom przez panie do towarzystwa urosło do rangi mitu. – Kobiety? Słyszałem o takich przypadkach w piłce nożnej, więc nie sądzę, by nie zdarzały się w boksie. W końcu ludzie wszędzie są tacy sami – śmieje się Saleta.
Nasz klient, nasz pan
Największymi i najbardziej prestiżowymi federacjami bokserskimi na świecie są WBC (siedziba w Meksyku), WBA (Panama), IBF (USA) i WBO (Portoryko). Utrzymują się z opłat za nadzorowanie przez swoich przedstawicieli walk na całym świecie. W boksie zawodowym istnieje 17 kategorii wagowych, a w każdej WBC, WBA, IBF i WBO ma swojego mistrza świata. Pieniądze wpłacają ci, którzy organizują pojedynek o tytuł. Promotorzy są więc chlebodawcami federacji.
Opłaty zaczynają się od trzech, a mogą kończyć się nawet na trzydziestu tysiącach dolarów, w zależności od budżetu walki i prestiżu danej kategorii wagowej. Dodatkowo każda federacja pobiera dwa, a najczęściej trzy procent z gaży obu pięściarzy rywalizujących o mistrzowski pas. – Gdy Mariusz Wach walczył z Władymirem Kliczką, z jego honorarium trzeba było odjąć procenty dla wszystkich czterech federacji. Zdaje się, że ostatnio nie chciał tego zrobić Kubrat Pulew, dlatego z Władymirem rywalizował tylko o tytuł IBF – przypomina promotor Mariusz Kołodziej.
Na tym wydatki się nie kończą. Organizator gali musi zapłacić wynagrodzenie sędziemu ringowemu (wg dostępnych w internecie regulaminów minimalna stawka to 1600–1900 dolarów), trzem arbitrom punktowym (minimum 1300–1600), a także supervisorowi (500), wszystkim zapewniając oczywiście przelot i miejsce w hotelu.Liczyć trzeba się również z innymi kosztami, takimi jak wzięcie udziału w przetargu (2500-10.000) i stałe opłaty członkowskie.
Jeden z naszych rozmówców pewnego razu uciął sobie pogawędkę z prezydentem jednej z czterech największych federacji. – Masz dobrze płatną pracę, jesteś świetnie wykształconym facetem. Dlaczego nadal zajmujesz się boksem? – zapytał. – Gdy chodzę do pracy, a wieczorem wracam do domu, żona przez pięć dni d… mi zawraca. Przed weekendem pakuję się i wylatuję na drugi koniec świata. Mogę się bawić, szaleć, mieć wszystko czego chcę. Mam alibi, bo wtedy też jestem w pracy. I dlatego jestem żonaty od trzydziestu paru lat. Dogadujemy się, bo po prostu się nie widzimy – bez skrępowania wytłumaczył prezydent.
Skoro promotor płaci za wszystkie wygody, to również wymaga. Nie musi akceptować listy arbitrów proponowanych przez federację. – Dochodzi do tego, że sędziów wybierają ci, którzy utrzymują biznesowe lub wręcz przyjacielskie kontakty z promotorami! Ile razy przed ważnymi pojedynkami, czy to w USA, czy to w Europie, przychodziłem do restauracji – a to była dobra restauracja – i widziałem wielki stół, a przy nim 20-25 osób. Wśród nich oficjele i sędziowie, którzy następnego dnia będą nadzorować walkę o pas. Jedzą najlepsze dania, piją najlepsze wino. Nie trzeba się chyba zastanawiać, kto płaci rachunek. Promotor. Czy to nie absurd, czy to nie jest niedorzeczne? – wściekał się trener i komentator boksu w ESPN Teddy Atlas, gdy rozmawialiśmy z nim na ten temat.
Kontynenty, oceany, zatoki…
Aby zarabiać więcej, federacje tworzą kolejne, z każdym rokiem coraz bardziej marginalne tytuły. By wejść w ich posiadanie, również trzeba zapłacić, oczywiście odpowiednio mniej niż za te najbardziej pożądane. Istnieją więc pasy interkontynentalne, międzynarodowe, srebrne, diamentowe, młodzieżowe, Azji i Pacyfiku, Afryki, Bliskiego Wschodu i Zatoki Perskiej, Morza Śródziemnego, Bałtyku… Trener i promotor Andrzej Gmitruk lubi żartować, że niebawem staniemy się świadkami walk o pas WBC Jeziora Śniardwy.
Większość pojedynków nie ma jednak konkretnej stawki. Te zazwyczaj są nadzorowane przez lokalne komisje bokserskie – krajowe lub stanowe (USA). W takich przypadkach zależności pomiędzy promotorami a członkami tych związków wcale nie są mniejsze. Dlatego też tym pięściarzom, od których oczekuje się zwycięstwa, najczęściej nie może stać się krzywda.
O względną obiektywność i dość sprawiedliwy dobór sędziów na szczeblu międzynarodowym czasami można jednak zadbać. Dlatego cztery lata temu, gdy Rafał Jackiewicz na Słowenii walczył z Janem Zaveckiem o mistrzostwo świata IBF, jednym z sędziów był Leszek Jankowiak. – To była walka o tytuł, więc w teorii polska strona miała prawo zaproponować swojego kandydata. Wiele zależy jednak również od tego, jak mocny jest promotor danego zawodnika – ocenia Saleta. Inna sprawa, że polski sędzia wówczas się nie popisał, bo w wyraźnie wygranej przez Zavecka walce wypunktował remis.
– Kiedy pada kontrowersyjny werdykt, najpierw staram się zrozumieć sędziów – analizuje Saleta. – Należy zdawać sobie sprawę z tego, że walka spod ringu wygląda trochę inaczej niż w telewizji. Po drugie, większość sędziów preferuje agresywnych, zadających więcej ciosów pięściarzy, ale niektórzy wolą tych, którzy są skuteczniejsi lub lepsi w obronie. Zdarza się też, że punktujący poddaje się atmosferze panującej w hali, a na jego decyzje wpływa wrzawa, nawet po niecelnym ciosie lokalnego bohatera. Niedobre jest też, że według regulaminu prawie każda lub absolutnie każda runda powinna mieć zwycięzcę, który wygrywa ją 10:9. A przecież niektóre są ewidentnie remisowe! Tak czy inaczej, zdarza się zbyt wiele złych werdyktów, których za żadne skarby nie potrafię obronić – podsumowuje Saleta.
Sędziowie za błędy bywają karani, ale rzadko. W ostatnich latach w tym kontekście najgłośniej było o walce Erislandy Lara – Paul Williams z 2011 roku. Sędziowie, którzy przyznali wygraną temu drugiemu, zostali zawieszeni przez komisję sportową stanu New Jersey. Jeden z nich nie oceniał później ani jednej walki. Drugi wrócił do sędziowania po dwóch latach, a trzeci dwa miesiące temu. W 2012 roku trzej inni arbitrzy w sposób absolutnie tragiczny ocenili walkę Marco Hucka z Firatem Arslanem o mistrzostwo świata WBO w Niemczech. Pierwszy odpoczywał przez rok. Dwaj pozostali nie mieli żadnej przerwy.
Przekręty nie do wykrycia
Niewytłumaczalne decyzje sędziów zdarzają się także podczas największych gal na świecie, o budżetach rzędu kilkudziesięciu lub nawet ponad stu milionów dolarów. Manny’ego Pacquiao w 2012 roku ograbiono ze zwycięstwa nad Timothym Bradleyem, a rok temu niewiele zabrakło, by doszło do gigantycznego skandalu w starciu Floyda Mayweathera z Saulem Alvarezem. Amerykanin wygrał tę walkę jak chciał, a jednak jego przewaga punktowa okazała się minimalna. Sędzia CJ Ross przyznała Meksykaninowi aż sześć rund!
Teddy Atlas twierdzi, że miało dojść do wielkiego oszustwa. – Współorganizatorem tamtej gali była należąca do Floyda firma Mayweather Promotions. Jednak to grupa Golden Boy była odpowiedzialna za sprzedaż pay-per-view, biletów, promocję i pozostałe działania marketingowe. Co jeszcze zostało jej do zrobienia? Wmieszanie do tego sędziów – przekonuje dawny trener Mike’a Tysona. – Co bardziej opłacało się Golden Boy? Pieniądze za promocję kolejnej walki Mayweathera, czy organizacja własnej gali, na której zarobiliby jako jedyni? To drugie? Tak, to drugie. Jak mogli to osiągnąć? Tylko w przypadku zwycięstwa Alvareza, którego wiąże kontrakt z Golden Boy – uzupełnia.
Teoria Atlasa nie przekonuje jednak Mariusza Kołodzieja. – Oszustwa się zdarzają, ale nie na tych największych galach, firmowanych przez HBO lub Showtime. Telewizje płacą potężne pieniądze i wymagają pewnych standardów. Jeśli sędzia się skompromituje, zapewne będzie to jego ostatnia praca przy wielkiej walce. Oczywiście dochodzi do pomyłek, bo człowiek jest tylko człowiekiem i je popełnia. Jeśli jednak zdarzają się przekręty, to i tak nigdy się o nich nie dowiemy – kwituje działający w USA promotor.
Bezlitosny sport
– Model boksu zawodowego sprzyja korupcji – nie daje za wygraną Atlas. Jego zdaniem możni boksu zawodowego mają wiele na sumieniu, ale pozostają bezkarni. Bo nie ma ich kto ukarać. – Brakuje tego, co funkcjonuje w innych dyscyplinach. Nadzoru, dzięki któremu zdobylibyśmy pewność, że ludzie prawidłowo zarządzają tym sportem. Potrzebna jest jakaś siła, mechanizm, jednostka kontrolująca federacje, która zatrzyma naganne zjawiska – apeluje.
– Sędzia musi pamiętać, że decyduje o losach zawodnika znajdującego się w tak indywidualnym i niebezpiecznym miejscu jak ring. Zawodnika, który przygotowując się do walki włożył wiele wysiłku, poświęcił kawał życia. Przy ringu zaś siedzi osoba, która nigdy nie podejmowała i nigdy nie podejmie takiego ryzyka, która tego ryzyka nawet nie rozumie. Dostaje kawałek papieru, długopis i może zabrać bokserowi wszystko, na co pracował – przypomina Atlas.
To bolesna puenta, ale boks zawodowy tak naprawdę nigdy nie był sprawiedliwy. Wątpliwe, by kiedykolwiek takim się stał.
Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl