RAFAŁ JACKIEWICZ: DZIADKI POTRAFIĄ BOKSOWAĆ. NA PEWNO TO ZOBACZYCIE

jackiewicz

Pięć lat minęło, od kiedy Rafał Jackiewicz po raz ostatni założył pas mistrza Europy w wadze półśredniej. Dzisiaj będzie mógł go odzyskać. We włoskiej Terracinie „Wojownik” skrzyżuje rękawice z 44-letnim Gianlucą Branco. W 2009 roku Jackiewicz postanowił zrezygnować z tytułu europejskiej federacji EBU, aby zmierzyć się w pojedynku eliminacyjnym do pasa IBF z Delvinem Rodriguezem. 37-letni dziś pięściarz zwyciężył po dramatycznym boju i otrzymał szansę walki o mistrzostwo świata, ale w Lublanie był tylko tłem dla Dejana Zavecka.

- Będzie nas pan zapewniał, że po pięciu latach odzyska tytuł mistrza Europy?
Rafał Jackiewicz: Wiadomo, jak jest we Włoszech. Jeśli nie palnę Branco, to przegram. A w praktyce od pierwszej rundy muszę go punktować i rozbijać. Podwójna garda nie wystarczy. Może niektórych to zdziwi, ale pamiętam, że trzeba zadawać ciosy. Tak, jak w moich najlepszych latach. Czy będę w stanie walczyć jak dawniej? Przekonamy się.

- Jak trudne czeka pana zadanie?
RJ: Branco jest do pokonania. To dobry, solidny zawodnik, ale nie żaden kozak. Nie za szybki, nie za silny, nie tak dobry technicznie. Nie jest już taki jak kiedyś, co zresztą można też powiedzieć o mnie. Ale widzę szansę i nie jadę do Włoch tylko po pieniądze. Myślę o wygranej. Muszę jednak przyznać, że jestem przygotowany tylko na siedemdziesiąt procent.

- Bo nogi nadal bolą po październikowej gali KSW, gdzie debiutował pan w mieszanych sztukach walki?
RJ: Przyjmowałem bolesne zastrzyki w kolano i dopiero pod koniec przygotowań noga przestała mnie boleć. A bolała cały czas, szczególnie kolano. Znowu nie jestem przygotowany tak, jak bym chciał, ale zrobiłem tyle, ile mogłem.

- Zapowiada pan, że trzeba postawić na ofensywę od pierwszego gongu. A mówiło się, że po walce z Delvinem Rodriguezem z 2009 roku Jackiewicz już tylko chowa się w swojej skorupie i nie lubi atakować, bo rywal trafił wtedy zbyt mocno.
RJ: Takie tam pieprzenie. Przecież potem pojechałem jeszcze do Włoch, dobrze walczyłem i wygrałem z Luciano Abisem. Wszyscy mnie znacie i wiecie, że mówię jak jest. Moje porażki nie miały nic wspólnego z ciosem Rodrigueza.

- Ale w walkach z Janem Zaveckiem o pas IBF i Kellem Brookiem praktycznie pan nie atakował.
RJ: Bo obaj byli ode mnie po prostu lepsi, nie byłem w stanie nic im zrobić. Dlatego byłem bezradny, bezsilny. Ktoś kiedyś powiedział o tym ciosie Rodrigueza i tak już zostało. Ale gdyby ta teoria miała coś wspólnego z prawdą, to miałaby przełożenie także na inne walki, ze słabszymi rywalami. A przecież je wygrywałem. Wiadomo, jestem coraz starszy i coraz więcej myślę. Walczę coraz bezpieczniej, ale w sumie ja zawsze tak walczyłem.

- Jeśli pokona pan Branco, to czego mamy się spodziewać później?
RJ: Byłyby jaja, gdybym odszedł z boksu jako mistrz Europy, nie? Miałem już zakończyć karierę boksera i nawet to zrobiłem, ale trzy dni później przyszła propozycja. Jestem stuknięty, ale nie głupi. Kasa się zgadzała, to ją przyjąłem. Kurde, wywalczyć taki pas w wieku 37 lat, na koniec kariery? Dla mnie to byłoby jak dla kogoś innego mistrzostwo świata. Nie wiem, co będzie dalej, nawet jeśli wygram. Niby najbliższą walkę mam stoczyć w maju, na gali KSW, ale ze mną nigdy nic nie wiadomo.

- Na walkę do Włoch leci pan już po raz piąty.
RJ: Dwa razy mnie oszukali. Z Laurim wygrałem, ale przegrałem. Grasselliniego sklepałem i też przegrałem. Abisa walnąłem, Bundu mnie zamordował. Bilans powoli będzie się wyrównywał.

- Tak będzie?
RJ: Branco to cwany i doświadczony zawodnik, ja też. Można powiedzieć, że jesteśmy na tym samym etapie. Stary lis Branco i stary osioł Jackiewicz. Dziadki potrafią boksować i na pewno to zobaczycie.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl