W głównej walce wieczoru gali „Wschodzący Białystok Boxing Night” w Piątnicy Robert Świerzbiński (14-3, 3 KO) pokonał Andrieja Dolhozhyieu (7-7-1, 5 KO), udanie wracając po porażce z rąk Chrisa Eubanka Jr. Świerzbiński zaczął jak na siebie wyjątkowo ostro. Zaraz po pierwszym gongu ruszył ostrym pressingiem, skracał dystans i przy linach bił w chaotycznego rywala wszystkim co dała Bozia. Na górę ciężko było trafić, więc wraz z upływającymi minutami Robert coraz częściej szukał tułowia Białorusina. W trzeciej rundzie podkręcił jeszcze bardziej tempo, zyskując już bardzo wyraźną przewagę. Po przestoju w czwartej odsłonie, w piątej podopieczny Darka Snarskiego znów wziął się ostro do pracy, skutecznie bijąc w tym fragmencie lewym sierpowym. Niestety chaotyczny przeciwnik często klinczował, na co Mirosław Brózio zareagował na poważnie dopiero w siódmej odsłonie, odbierając mu jak najbardziej słusznie punkt za unikanie walki. Do końca już nic się nie zmieniło. Sędziowie Robert Gortat, Włodzimierz Kromka i Paweł Kardyni nie mieli żadnych wątpliwości, typując zgodnie wygraną Świerzbińskiego 80:71.
Michał Starbała (10-0, 2 KO) zanotował jubileuszowe zwycięstwo kosztem Artema Szczegłowa (6-9, 5 KO). Od początku walka miała charakter jednostronny, czyli oglądaliśmy atakującego Starbałę i broniącego się za szczelną gardą Ukraińca. Nasz rodak próbował wszystkiego – ciosów prostych z dystansu, mocnych sierpów i haków z bliska, lecz wybitnie defensywny rywal był w dodatku chaotyczny, ale z drugiej strony nigdy wcześniej nie przegrał przed czasem i dziś również potwierdził, iż przyjąć potrafi sporo. Nie przewrócił go w jego debiucie Masternak, sztuki tej również nie mógł dokonać Starbała. Trochę podrażniony tym faktem Michał w końcówce czwartego starcia stanął na środku ringu, przestał gonić rywala, próbując go wciągnąć na kontrę, jednak to również nic nie zmieniło. W kolejnej odsłonie zmienił nawet na chwilę pozycję na mańkuta, ale nokaut wciąż nie nadchodził. W ostatnich trzech minutach Michał odpuścił już sobie wyścig z czasem, rozluźnił się i jakby na przekór z luzu zaczął kąsać Szczegłowa celnymi ciosami. To nie starczyło do czasówki i „Niebieski ptak” z Ukrainy dotrwał do końca.
Miano niepokonanego utrzymał nasz kolejny ciekawy pięściarz wagi ciężkiej – Marcin Siwy (9-0, 4 KO). Nasz reprezentant nie zdołał jednak zastopować jak zwykle twardego Artsioma Czarniakiewicza (1-5, 1 KO). Siwy nie nadążał początkowo swoimi sierpami nad przeciwnikiem, który unikał ich dobrą pracą nóg. Nasz „ciężki” wziął się więc na sposób i boksującego na odchyleniu Białorusina zaczął karcić mocnym prawym hakiem na korpus. Kilka sekund przed końcem drugiej rundy trafił w końcu potężnym prawym sierpem. Doświadczony Czarniakiewicz wyraźnie poczuł to uderzenie, sklinczował, a za moment z opresji wyratował go gong. W trzecim i czwartym starciu Siwy podkręcił tempo. Wykorzystując zdecydowaną przewagę siły fizycznej coraz częściej rozbijał mocnym prawym sierpem szczelną dotąd gardę oponenta, polując również w zwarciu na prawy podbródkowy bity ze skrętem ciała. Czarniakiewicz, który przecież pokonał w ubiegłym roku Letra, ratował się w końcówce notorycznymi klinczami, za co Mirosław Brózio odebrał mu punkt. Tak oto po czterech rundach jeden z sędziów typował wygraną Marcina 39:36, a dwaj pozostali 40:35.
Po dwóch porażkach w fatalnym stylu w pierwszych rundach w końcu na zwycięską ścieżkę powrócił utytułowany przecież z ringów olimpijskich Włodzimierz Letr (2-3, 1 KO). Repatriant z Kazachstanu obiecywał, że wyciągnął wnioski z ostatnich niepowodzeń, w końcu odchudził się do kategorii junior ciężkiej i od razu wyglądał lepiej. A dziś jego rywalem był Artsem Hurbo (4-19-1, 3 KO). Dawny czterokrotny mistrz Polski z ringów amatorskich wyszedł do ringu chyba jeszcze nie do końca rozgrzany, bo na początku dał się zaskoczyć długim prawym prostym. Boksując z pozycji mańkuta szybko opanował jednak sytuację swoją prawą ręką, szachując nią swojego przeciwnika. W końcówce pierwszej rundy złapał go przy linach ładną serią. Letr miał kontrolę nad pojedynkiem, w końcówce coraz częściej polując na mocną bombę lewym sierpem. Brakowało trochę ciosów na korpus, ale najważniejsze, że Włodek w końcu przełamał fatalną serię jak na zawodnika tego kalibru jakim on był jeszcze kilka lat temu. Po ostatnim gongu całą trójka sędziów typowała wygraną podopiecznego Darka Snarskiego w rozmiarach 40:36.
Zwycięstwa zanotowali także Krystian Huczko (2-0) oraz Tomasz Mazur (1-0, 1 KO), odprawiając odpowiednio Aleksandra Abramenkę (17-44-1, 6 KO) i Dzianisa Makara (4-24-1, 3 KO). Krystian w dwóch pierwszych rundach boksował z defensywy. Ale była to kreatywna i aktywna obrona. Cofając się bił ciekawą akcją prawy krzyżowy na górę, po jakim natychmiast poprawiał lewym hakiem w okolice wątroby. Doświadczony Białorusin w w trzeciej odsłonie zaskoczył go raz jedyny prawym sierpem, lecz riposta niemal równo z gongiem długim i bardzo mocnym prawym prostym była jeszcze efektowniejsza. W ostatnich trzech minutach Huczko podkreślił jeszcze swoją przewagę i na koniec każdy z sędziów punktował jego sukces w rozmiarach 40:36. Po tej potyczce na ringu pojawił się debiutant, ale utytułowany na krajowym podwórku. Boksujący w kategorii junior średniej Mazur już w pierwszej odsłonie wraz z oponentem na środku ringu nie żałowali sobie mocnych ciosów. Polak jednak bił mocniej i niespodziewanie Makar zgłosił kontuzję oka, nie wychodząc do drugiego starcia. Debiut więc udany, choć szkoda, że tak krótki.
źródło: bokser.org