Archiwum: Kwiecień 2014

MMŚ: MROCZKOWSKI PO TRZECH LICZENIACH ODPADŁ Z MISTRZOSTW

mroczkowski

Dzisiaj na ringu w Sofii wystąpił tylko jeden reprezentant Polski, Kamil Mroczkowski (+91 kg), którego czekało nie lada trudne zadanie, by stawić czoła silnemu fizycznie Rosjaninowi Maratowi Kerimkhanovowi. Niestety mimo ambitnej postawy 17-letniego Polaka do kolejnej fazy Młodzieżowych Mistrzostw Świata awansował jego rywal.

Kerimkhanov dominował dzisiaj niepodzielnie w ringu, mając Mroczkowskiego trzykrotnie w knockdownie w pierwszej, drugiej i trzeciej rundzie. Widząc przewagę Rosjanina arbiter Juergen Schroeder z Niemiec postanowił w 1. minucie i 38. sekundzie trzeciego starcia  o przerwaniu pojedynku i ogłosił zwycięstwo Marata przez TKO.

[Fot. Barbara Sańko ©]

PODSUMOWUJEMY 31. MTB IM. FELIKSA STAMMA

stamma2014

Od zakończenia 31. Międzynarodowego Turnieju Bokserskiego im. Feliksa Stamma minęło kilka dni, potrzebnych na złapanie odpowiedniego dystansu do tej ciekawej imprezy, w której Biało-Czerwoni mieli swoje wzloty i upadki. Warszawskie zawody w naturalny sposób zamykają pierwszy etap budowy kadr narodowych kobiet i mężczyzn na najważniejsze w tym roku turnieje mistrzowskie.

Bezsprzecznie wyżej oceniam zdobycie dwóch pierwszych i jednego trzeciego miejsca przez nasze panie, które aby osiągnąć wspomniany sukces musiały wygrać w Warszawie aż 10 walk z zagranicznymi rywalkami, wśród których były medalistki Igrzysk Olimpijskich, Mistrzostw Świata i Europy. Panowie ogółem wygrali 12 pojedynków międzynarodowych, jakkolwiek wystartowało ich w Warszawie aż 17 (dla porównania reprezentantek Polski było 5).

Jeśli chodzi o podopieczne Pawła Pasiaka, startowy egzamin zdały na pewno obie zwyciężczynie zawodów – Karolina Michalczuk (60 kg) i Lidia Fidura (75 kg), o której dyspozycję martwił się od dłuższego czasu polski szkoleniowiec. Jeśli to, co Lidka pokazała w Warszawie szacowane jest na 60% jej możliwości, możemy chyba patrzeć optymistycznie na jej kolejne starty. Boks Karoliny zrobił wrażenie na wszystkich obserwatorach. Jest w nim wszystko, czego potrzeba do odniesienia wielkiego sukcesu. Nasza mistrzyni po Turnieju im. Feliksa Stamma może się czuć pełnoprawną zawodniczką nowej kategorii wagowej. Obciążenia fizyczne i psychiczne zniosła doskonale, mając oparcie nie tylko w trenerze Pasiaku, ale także w najważniejszym w jej karierze szkoleniowcu, czyli Władysławie Maciejewskim. In plus zaliczyć trzeba start Sandry Drabik (51 kg), szczególnie za zwycięstwo nad medalistką olimpijską. Marlen Esparza, choć wydaje się, że już teraz stać ją na wygrywanie z takimi rywalkami jak silna, choć chaotyczna Sayana Sagatayeva.

Wielka szkoda, że przykra kontuzja wyeliminowała przedwcześnie z turnieju Karolinę Graczyk (60 kg), która dzięki sile woli i determinacji dotrwała do zwycięskiego końca walki z groźną Bułgarką Denitsą Eliseevą. Dobrze zaprezentowała się wracająca do międzynarodowej rywalizacji Ewelina Wicherska (51 kg), której niewiele zabrakło do pokonania będącej w znakomitej formie leworęcznej Bułgarki Stoyki Petrovej. Zdaniem Pawła Pasiaka gdyby Żaneta Cieśla (51 kg) przepracowała ostatnie tygodnie na zgrupowaniu z pozostałymi kadrowiczkami, zapewne stać by ją było na pokonanie mistrzyni Francji Mony Mestiaen.

Trudniej jest ocenić postawę podopiecznych trenerów Walerego Korniłowa i Ludwika Buczyńskiego. W porównaniu z ubiegłym rokiem, kiedy tylko dwóch Polaków wystąpiło w finale Turnieju im. Feliksa Stamma, tegoroczny wynik moglibyśmy chyba uznać za więcej niż satysfakcjonujący. Ale czy tak było w istocie? Faktem jest to, że w 2013 roku w turnieju panów mieliśmy o wiele lepszą obsadę (m.in. Andrew Selby, Robson Conceicao, Fatih Keles, Gani Zhaylauov, Souleymane Cissokho, czy Anthony Fowler).

Turniej Stamma AD 2014 nie wyniósł na wysoki poziom międzynarodowy żadnego z Polaków. Najbliżej tego był Igor Jakubowski (91 kg), który w finale pokonał solidnego mistrza Rosji Pavla Nikatayeva, zawodnika mającego doświadczenie w lidze WSB. Jednakże dzień wcześnie ten sam Igor doświadczył w ringu ciężkich chwil w pojedynku z anonimowym Gruzinem Alexandrem Dokvadze. Nie zachwycił mnie w Warszawie nasz drugi złoty medalista, Grzegorz Kozłowski (52 kg), którego bardzo cenię za ambicję, siłę i determinację. Moim zdaniem dwa jego warszawskie zwycięstwa były mocno dyskusyjne, z czym np. nie zgodził się trener Korniłow. – Belg w półfinale stoczył walkę z cieniem a nie z Kozłowskim i przegrał zasłużenie – mówił mi Białorusin, zadowolony z poziomu jaki zaprezentował Grzegorz również w walce finałowej z Hiszpanem Kelvinem de la Nieva.

Mimo finałowej porażki (?) wysoko oceniam turniejowy występ Damiana Kiwiora (69 kg), który chociaż był lepszy na kartach u trzech sędziów, to nieszczęśliwie przegrał finałowy bój w stosunku 1-2. Rywalizacja z Gruzinem Zaalem Kvachatadze potwierdziła, że w zawodniku z Tarnowa tkwią wielkie możliwości, ale ich pełne zaprezentowanie wydaje się bardziej możliwe w limicie 64 a nie 69 kg. Damian, coraz lepszy i skuteczniejszy w akcjach ofensywnych, musi jednakże bardziej pracować nad swoją obroną, bo inkasuje zbyt dużo ciosów i mimo ponadprzeciętnej odporności (przydomek Kevlar Kid idealnie pasuje do tego o czym piszę), szybko straci zdrowie i szanse na wielką karierę.

Wspomniany Damian, Marek Pietruczuk (60 kg) i Dawid Jagodziński (52 kg) – to trzej zawodnicy, którzy – moim zdaniem – niepotrzebnie zaboksowali w wyższych kategoriach wagowych, przez co już na starcie Turnieju im. Feliksa Stamma zminimalizowali swoje szanse na dobry wynik. Wydawało mi się, że mocno bijący Kazach Meirbolat Toitov pokazał w Wyszkowie w meczu ligi WSB osłabionemu chorobą Markowi, że limit 56 kg jest dla niego optymalny. Z kolei Dawid nie wygrał dotąd żadnej międzynarodowej walki w wadze wyższej niż 49 kg…

Trener Korniłow chwalił za półfinałową walkę Dawida Michelusa (60 kg), który jednakże – ku mojemu zdziwieniu – zamiast boksować w bezpiecznym dla siebie dystansie i operować w rejonach środka ringu, bił się bezładnie, wręcz chaotycznie na linach z Otarem Eranosyanem. Gruzin, mając niewielki arsenał umiejętności technicznych, wygrał cały turniej, pokonując w finale doskonałego Anvara Yunusova z Tadżykistanu, który dopiero w 3. starciu zrozumiał jak należy boksować, by wygrać z gruzińskim „czołgiem”. Wyżej od Eranosyana oceniam zwycięzcę Arkadiusza Szwedowicza (75 kg), równie młodego jak Polak, Olexiya Kazim-Zade. Przez pierwsze 3 minuty wicemistrz Polski był na dobrej drodze do zwycięstwa, ale w kolejnych starciach jego boks stracił na jakości, a koncentracja pozostawiała również wiele do życzenia. Porażka zawodnika ze Szczecina z Ukraińcem sprawiła, że nadal nie jesteśmy w stanie ocenić jego faktycznej wartości w międzynarodowym towarzystwie.

Turniejowi im. Feliksa Stamma uważnie przyglądał się dyrektor zarządzający drużyny Hussars Poland, Jarosław Kołkowski, który był dość daleki od optymizmu po tym, co zobaczył na ringu w Hotelu Gromada. Jego uwaga skupiona była nie tylko na Igorze Jakubowskim (poszukiwanie brakującego ogniwa drużyny w wadze ciężkiej), ale także na sposobie pracy trenera kadry narodowej, Walerego Korniłowa, który miałby jednocześnie prowadzić „Husarię” w kolejnym sezonie WSB. Dla profesjonalistów takich jak Kołkowski równie ważna jak sportowa dyspozycja pięściarzy jest jakość interakcji trener-zawodnik. Obserwując poza ringowe sytuacje (trener, jego asystent i zawodnicy chadzający własnymi drogami) mam poważne wątpliwości czy Korniłow zdążył zbudować odpowiednie relacje ze swoimi podopiecznymi oraz sztabem trenerskim. Problemy tkwią m.in. w komunikacji, ale także w odmiennych metodach treningowych oraz innej bokserskiej filozofii, której hołduje trener kadry.

Kogo z zagranicznych gwiazd 31. MTB im. Feliksa Stamma będziemy wspominać przez kolejne lata? Warto na pewno zapamiętać świetny dla oka boks Irlandczyka Michaela Conlona, technikę i ringową mądrość Anvara Yunusova, skuteczność Olexiya Kazim-Zade, niewygodny, „śliski” boks oraz beztroski luz poza ringiem, jaki prezentował Amerykanin Cam Awesome… Z zawodniczek zagranicznych z pewnością długo wspominany będzie występ pierwszej w historii mistrzyni olimpijskiej, Nicoli Adams, choć warto wspomnieć, że Angielka przyleciała do Warszawy w słabej formie i dość szczęśliwie wygrała półfinałową walkę ze Stoyka Petrovą z Bułgarii.

Organizacja zawodów, jak można było się tego spodziewać, stała na najwyższym poziomie. Finałowa gala, zorganizowana tym razem w Hotelu Gromada (w ub. roku odbyła się na Torwarze) wypadła efektownie i mimo wielu emocji odbyła się w sportowej atmosferze. Były zastrzeżenia co do jakości sędziowania, ale skoro pojedynki oceniali doświadczeni sędziowie AIBA z wielu krajów, problem ten nie powinien obciążać sumienia organizatorów. Po raz kolejny zawody obserwowaliśmy za pośrednictwem transmisji internetowej, co sprawiło, że obraz ringowych zmagań trafił w odległe od Warszawy rejony. Sama transmisja obejmowała jednak tylko wydarzenia z ringu A, na którym boksowali przez pierwsze dwa dni zawodów panowie. W tym samym czasie, kiedy na ekranach monitorów obserwowaliśmy niemało przeciętnych boksersko pojedynków eliminacyjnych panów, na tym „gorszym” ringu rywalizowały na światowym poziomie czołowe zawodniczki świata. Jeśli ten problem uda się rozwiązać w przyszłym roku, organizacje Turnieju im. Feliksa Stamma ocenimy zapewne o niebo wyżej.

Jarosław Drozd

ZNOWU MARAZM W POLSKIM BOKSIE ZAWODOWYM?

gloves 01

Rok 2013 nazwałem kiedyś rokiem prawdy o polskim boksie, ponieważ wielu trzymanych latami „pod kloszem” polskich bokserów dostało wreszcie szansę zmierzenia się z rywalami wysokiej klasy. Większość została zweryfikowana negatywnie, co miało jednak ten dobry skutek, że pozwoliło wreszcie kibicom, trenerom i samym zawodnikom prawidłowo ocenić miejsce, w którym się znajdują i perspektywy na przyszłość.

Początek roku 2014 przyniósł po stronie minusowej przegrane ważne walki Tomasza Adamka i Artura Szpilki oraz kolejną, chyba tym razem ostateczną wywrotkę Przemysława Majewskiego. Na plus możemy zaliczyć jedynie zwycięstwo Kamila Łaszczyka w USA i w miarę udane „przecieranie się” Andrzeja Wawrzyka i Mateusza Masternaka po ubiegłorocznych porażkach.

Bardziej niepokojący jest brak aktywności wielu polskich pięściarzy. Grupa KP panów Wasilewskiego i Wernera w ubiegłym roku zasłużyła sobie na uznanie sympatyków polskiego boksu, konfrontując wreszcie swych bokserów z przeciwnikami z wyższej półki. Jednak w tym roku, wbrew oczekiwaniom, mamy na razie powrót do niechlubnej przeszłości. Co prawda, przypadek „najbardziej zasłużonego prospekta RP” Pawła Kołodzieja można uznać za usprawiedliwiony, bo uzgodniona walka z Yoanem Pablo Hernandezem nie doszła do skutku z przyczyn niezależnych od dobrej woli i umiejętności kierownictwa grupy, to jednak przy innych nazwiskach pojawiają się znaki zapytania. Dlaczego wciąż nie walczy lider grupy, mistrz świata Krzysztof Włodarczyk, który w swych ostatnich pojedynkach wykazywał się życiową formą? Nie wykorzystywanie takiej „maszynki do robienia pieniędzy”, jaką jest obecnie Diablo zakrawa na jakiś ponury paradoks. Dlaczego znowu „rdzewieje” Łukasz Janik, który przyzwoicie wypadł w walce z Olą Afolabim? Jakie są dalsze plany odnośnie Krzysztofa Głowackiego, którego szczyt formy (zwycięstwo nad Matty Askinem) chyba został już bezpowrotnie zmarnowany? Czyżby cała para poszła w gwizdek (tj. Szpilkę)?

Jeszcze gorzej to wygląda, jeśli chodzi o innych polskich bokserów (tj. spoza KP). Uwikłany w spory ze swoim promotorem drugi rok z rzędu nie boksuje Mariusz Wach. Grzegorz Proksa miał wrócić na angielskie ringi, ale na zapowiedziach się skończyło. Od 10 miesięcy nieaktywny pozostaje Dariusz Sęk. O Damianie Jonaku wiadomo jedynie, że „odszedł w siną dal”. Polskiego boksu nie stać na marnowanie takich talentów, tym bardziej, że nowych na ich miejsce nie widać.

W pierwszym półroczu 2014 czeka nas jeszcze walka Andrzeja Fonfary z Adonisem Stevensonem o pas mistrzowski WBC w wadze półciężkiej, gdzie o sukces będzie bardzo ciężko. Czasami mam wrażenie, jakby na barkach tego szczupłego chłopaka zawisła cała przyszłość polskiego boksu.

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba

HANNA WORONKO: BOKS BEZLITOŚNIE OBNAŻA SŁABOŚĆ PSYCHIKI

hanna Woronko01

Cel – wygrana. W drodze do sukcesu trzeba podejmować adekwatne decyzje, elastycznie reagować w zmieniających się warunkach, nadążać za przeciwnikiem i oceniać ryzyko.  Co to za opis? Pasuje zarówno do człowieka biznesu i sportu,  niewątpliwie pasuje też do jednej konkretnej dziedziny sportu, jaką jest boks. Dzisiaj w cyklu 5 pytań do… przedstawiamy Wam rozmowę z Hanną Woronko (Jaśniewicz), byłą pięściarką.

Kilka słów o Hani – Na swoim koncie ma dwukrotne mistrzostwo, trzykrotne wicemistrzostwo Polski w boksie w wadze papierowej, złoto w turnieju międzynarodowym w Gliwicach i brąz w turnieju międzynarodowym na Węgrzech. Startowała jako zawodniczka Stoczniowca Gdańsk, następnie walczyła w barwach Legii Warszawa. Wspominając 3 lata spędzone w Warszawie Hania mówi, że to był dla niej wyjątkowy czas.  Wtedy wygrywała w meczach międzypaństwowych – m.in. z wicemistrzynią świata Ukrainką Swietłaną Mirosziczenko, wygrana z mistrzynią Kanady, z Włoszką Tatianą Rinaldi (mistrzynią Włoch). W trakcie swojej kariery miała przyjemność trenować z Krzysztofem Kosedowskim i Adamem Kozłowskim.

- Szukając informacji o Twojej karierze sportowej znalazłam informację o tym, jak przeprowadziłaś się ze swojego rodzinnego miasta – Gdańska do Warszawy, zaczęłaś walczyć w barwach Legii Warszawa i ciężko Ci było związać koniec z końcem. Nie miałaś wtedy takich myśli, żeby zostawić to i wrócić do rodziny? Co pomogło Ci wytrwać tam i mimo wszystkich przeciwności realizować się jako bokserka?
Hanna Woronko: Tamten etap życia był dla mnie ciągłą walką ze wszystkim i ze wszystkimi. Boks był odpowiedzią na moje emocje i ciągłe poszukiwanie trudnych wyzwań. Chciałam robić coś co było niedostępne dla większości kobiet, coś co  innym ale przede wszystkim mnie udowadniało moją zadziorną inność. To na pewno nie był łatwy czas, ale bardzo ważny bo dający możliwość poznawania swoich możliwości i granic wytrzymałości. Dlatego ani oddalenie od rodziny, ani ciężkie warunki materialne nie były w stanie skłonić mnie do powrotu.

- Najprościej mówiąc w boksie chodzi o to żeby wyjść i wygrać, żeby nie dać się zaskoczyć przeciwnikowi, nadążać za nim i dodatkowo podejmować adekwatne decyzje będąc pod presją. Brzmi to idealnie jak opis funkcjonowania ludzi biznesu. Jak adekwatnie oceniałaś sytuację i szybko podejmowałaś decyzje? Jakaś strategia?
HW: Również strategia, bo wbrew powszechnym opiniom boks jest dyscypliną wymagającą myślenia i  szukania najlepszych rozwiązań w dynamicznie zmieniających się sytuacjach. Powiedziałam również, bo przede wszystkim udało mi się trafić na mądrych i doskonałych trenerów. Miałam do nich absolutne zaufanie, a ponieważ mieli za sobą długoletnią pełną sukcesów przeszłość w boksie byli kopalnią doświadczeń i praktycznych wskazówek. Moja wiedza na temat  ringu była wypadkową ich długoletniej kariery i mojej determinacji by zwyciężać. Taka mieszanka musiała zadziałać wybuchowo. I działała…

hanna Woronko- Sama walka jest dla zawodnika obciążeniem psychicznym oraz fizycznym. Jak osiągałaś stan gotowości przedstartowej, opanowywałaś emocje i  wzmacniałaś pewność siebie?
HW: Domyślam się, że nie pytasz o litry potu, treningi aż po krańce własnych możliwości i chwile gorszej formy psychicznej. O tym napisano i powiedziano już chyba wszystko przy okazji wywiadów ze sportowcami. Jeśli oczekujesz czegoś bardziej osobistego to powiem Ci o moim osobistym odkryciu znanej prawdy o tym że największego przeciwnika nosimy w sobie. Walka z samym sobą to cale spektrum reakcji na zmęczenie, strach, słabość i niepewność. Takie stany są czymś zupełnie normalnym i nawet oczywistym, wręcz wpisanym w ludzką naturę. Rzecz w tym żeby stały się naszą siłą i narzędziem do walki. Ogromną rolę w tym procesie mają trenerzy, ale nawet najlepszy trener nie stworzy zawodnika, któremu brakuje determinacji i chęci do walki z samym sobą. Boks jest dyscypliną bezlitośnie obnażającą słabość psychiki. To najważniejsze wyposażenie zawodnika sportów kontaktowych.

- Byłaś mistrzynią Polski w boksie w wadze papierowej, co się czuje po zdobyciu tytułu? Analizowałaś jakoś swoją drogę do sukcesu? Często mam wrażenie, że porażki się analizuje, a po sukcesie  następuje świętowanie i potem życie codzienne. A przecież sukces mógł być przypadkowy, jednorazowy.
HW: Czasem czuje się pustkę. Nagle nie ma wysokiej poprzeczki i trzeba na nowo budować w sobie wyobrażenie dalszych szczebli. Zgadzam się, że sukces w rozumieniu zwycięstwa nad zawodnikiem bywa jednorazowy, ale sukces nad samym sobą nie jest nigdy kwestią przypadku.

- Twoja definicja sukcesu? Czy teraz, gdy już nie trenujesz jesteś pozbawiona możliwości odnoszenia sukcesów?
HW: O sukcesie mówimy wtedy gdy uda nam się wygrać z samym sobą. Zwycięstwo w tym pojedynku sprawia że przysłowiowe „przenoszenie gór” staje się realne. To tak jak otwarcie okien na niekończące się przestrzenie. A co najważniejsze na trwałe wpisuje się w naszą osobowość. Wiem, że sukces ma tyle twarzy ile jest sytuacji , zdarzeń i nowych wyzwań w  życiu. Za każdym razem, gdy myślę o tym czym zajmowałam się kiedyś i tym co robię dzisiaj paradoksalnie widzę wiele podobieństw.

Rozmawiała: Małgorzata Pajączkowska, Champion Consulting

champion_consulting_logo_RGB