BLOG JAROSŁAWA KOŁKOWSKIEGO: MECZE WYJAZDOWE TO NIE WYCIECZKI

kolkowski03

Każda z drużyn występujących w World Series of Boxing musi liczyć się z koniecznością wyjazdów na mecze, które niejednokrotnie odbywają się w bardzo odległych miejscach. W tym sezonie Hussars Poland zaczęli od St. Petersburga i była to najkrótsza z planowanych podróży. Następny przystanek – Meksyk. Potem w kolejności: Hawana, Baku i Ałmaty.

Ktoś mógłby powiedzieć, że „chłopaki zobaczą kawał świata”. Jednak WSB to niestety nie jest program podróżniczy, ale bardzo wymagające rozgrywki sportowe.

Wyjazdy to dość skomplikowane przedsięwzięcia – tak pod względem sportowym, jak i logistycznym oraz… finansowym. Każdy z tych aspektów meczów wyjazdowych wymaga zaangażowania innych osób. Zacznijmy od końca.

Same bilety lotnicze to bardzo duży koszt, bo przecież z zasady na mecz wyjazdowy wysyłamy aż 8 osób (zawodnicy, trenerzy, menedżer drużyny). Poza tym na miejscu trzeba drużynie zapewnić noclegi i wyżywienie. Czasami jest tak, że drużyna gospodarzy proponuje, że na zasadzie wzajemności pokryje koszty hotelu i wyżywienia. Wbrew pozorom to się rzadko kiedy opłaca. Trzeba pamiętać, że większość drużyn WSB prowadzona jest przez krajowe związki bokserskie, które dysponują odpowiednią infrastrukturą własną. Z tego względu koszty „krajowe” tych drużyn nie są dla nich żadnym obciążeniem. Przypadek Hussars Poland jest inny. My o pokrycie wszystkich kosztów musimy zadbać sami.

Wspomniane już bilety lotnicze to, z punktu widzenia logistyki, akurat najmniejszy problem. Większym problemem jest uzyskanie wiz do takich krajów jak Rosja, Kazachstan czy Azerbejdżan. Staje się on już prawdziwym wyzwaniem, jeżeli o miejscu i czasie meczu dowiadujemy się „za pięć dwunasta”. Tak było na przykład przed naszym ostatnim meczem z Russia Boxing Team. Do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy powinniśmy szykować się na wyjazd do Moskwy, czy do St. Petersburga. W takich sytuacjach trzeba niejednokrotnie prosić o specjalne względy w konsulatach i ponosić większe koszty wystawienia wiz, że o tzw. kosztach ludzkich nie wspomnę.

Wreszcie aspekt sportowy. O ile wyjazd do europejskiej części Rosji czy nawet Azerbejdżanu specjalnie nie wyczerpuje, o tyle Meksyk czy Kuba to już problem znacznie większego kalibru. Rozmawiałem ostatnio z Łukaszem Janikiem, który pojechał do Nowego Jorku na 5 dni przed walką z Olą Afolabim. Wyznał, że podczas samej walki odczuwał skutki zmiany czasu i braki w aklimatyzacji. Nasz sztab trenerski też musi o tym myśleć, chociaż wybór nie jest zbyt szeroki. Wyjazd na mecz po drugiej stronie Atlantyku na 10-14 dni przed czasem nie wchodzi w grę. Z jednej strony nie jest to możliwe z powodów finansowych, z drugiej – kalendarz WSB na to nie pozwala. Wystarczy przypomnieć, że mecz w Pruszkowie miał miejsce 6 grudnia, a mecz w Meksyku już 13 grudnia. Dlatego nasi trenerzy podjęli decyzję, że drużyna wyjedzie na pojedynek z Mexico Guerreros w ostatnim możliwym terminie. W ten sposób istnieje szansa, że zawodnicy nie zdążą poczuć kłopotów z aklimatyzacją. Jak pokazuje przypadek Łukasza Janika, taka taktyka może odnieść skutek, bo rzeczywiście największe zmęczenie czuje się po 2-3 dniach od przyjazdu. Zobaczymy…

Tak czy owak chłopcy nie będą mieli czasu na zwiedzanie. Będą musieli dużo spać, dobrze się nawadniać i wykorzystywać każdą chwilę na przygotowanie fizyczne i psychiczne do walk. Nie będzie to dla nich wycieczka krajoznawcza, ale – używając bardziej adekwatnej nomenklatury – podróż służbowa.

Jarosław Kołkowski, Warszawa, 13 grudnia 2013 roku

Dodaj komentarz