MISTRZYNI OLIMPIJSKA LEPSZA OD ELI WÓJCIK. POLKI NAJLEPSZĄ DRUŻYNĄ MISTRZOSTW
Od sierpnia ubiegłego roku Claressa Shields jest nie tylko absolutną gwiazdą amerykańskiego boksu, ale i całego tamtejszego sportu. Zdobyć tak niezwykłą popularność w kraju, w którym chodzi się na gale bokserskie jak do świątyni, by chylić tam głowy przed kunsztem półbogów – Mayweathera, Hopkinsa, czy Warda to fenomen.
Na swój sukces Claressa pracuje od 7 lat, kiedy to miasteczku Flint w stanie Michigan zaczęła trenować boks w piwnicy, w której swoją siedzibę ma mały klub Berston Field House. Na ścianie wisi tam do dzisiaj pożółkły wycinek prasowy, na którym już ledwo co widać jak Jason Crutchfield, pierwszy trener Claressy, podnosi ręce do góry na znak zwycięstwa w mistrzostwach tego miasta w 1983 roku. Miał wówczas 19 lat i ważył 125 funtów.
- Byłem całkiem niezły – wspomina po latach Jason, którego zawodowy rekord zamknął się na ośmiu zwycięstwach jednym remisie i jednej porażce. Teraz ma 49 lat i boks nadal stanowi podstawę jego życia. Trenuje młodych ludzi w Berston Field House, gdzie do niedawna jeszcze mieścił się zaledwie jeden ring i wisiały trzy ciężkie worki. Piecyk od lat nie działał jak powinien, a na podłodze widać było bagnistą kałużę, powstałą z powodu przecieku instalacji… Przez jakiś czas Jason trenował jednego ze swoich synów.
- On był naprawdę dobry. Zbyt dobry… Rzucił boks dla koszykówki – Crutchfield uśmiecha się. – Zawsze wierzyłem, że dochowam się bokserskiego mistrza. Nigdy jednak nie pomyślałem, że będzie nim dziewczyna.
Mistrzyni to oczywiście Claressa. Zaczęła trenować u Crutchfielda w 2006 roku, kiedy skończyła 11 lat, teraz ma ledwie …18 a na swoim koncie pięć tytułów mistrzyni USA, w tym dwa zdobyte w gronie seniorek, złoty medal Igrzysk Panamerykańskich oraz najcenniejsze trofeum – złoty medal olimpijski wywalczony w Londynie.
- Jeśli Bóg uzna, że mam zdobyć złoty medal w Londynie, nic mnie nie powstrzyma – zapowiadała przed Igrzyskami Amerykanka, ale nikt tak do końca poważnie nie traktował tej wypowiedzi, tym bardziej, że w maju 2012 roku, na poprzedzających turniej olimpijski Mistrzostwach Świata w Chinach, przegrała z Angielką Savannah Marshall. Shields stoczyła jednak w Londynie turniej życia – walczyła jak natchniona, z walki na walkę lepiej, a w finale rozbiła prawie dwa razy od siebie starszą Rosjankę Nadieżdę Torłopową. Dzisiaj ma status gwiazdy i doprawdy nie musi brać udziału w zawodach tej rangi co Mistrzostwa Świata Juniorek… Jest jednak profesjonalistką – prawdziwą mistrzynią – w każdym calu i postanowiła przybyć do Albeny, by stanąć do rywalizacji ze swoimi rówieśniczkami, a co ważniejsze znacząco podniosła rangę tych zawodów.
Jeśli Claressa będzie po latach pamiętała faktycznie te zawody, w pamięci utkwi jej zapewne ambitna dziewczyna z Polski, która nie ugięła się przed sławą mistrzyni olimpijskiej i podjęła rękawicę rzuconą przez najlepszą zawodniczkę wagi średniej na świecie. Elżbieta Wójcik z Róży Karlino podjęła z nią odważną walkę w finale Mistrzostw Świata i mimo punktowej porażki (jako jedyna z rywalek Amerykanki) może jeździć teraz na wszystkie najważniejsze turnieje na świecie z podniesioną głową.
Srebrny medal Eli był uwieńczeniem wielkiego sukcesu całej polskiej drużyny, która w drużynowej klasyfikacji juniorek zajęła zasłużenie pierwsze miejsce. To bezsprzecznie wielki dzień dla targanego rozmaitymi problemami polskiego boksu. Dzień, który zostanie zapisany złotymi literami w jego 90-letniej historii.