TURCY PROPONOWALI MILION DOLARÓW, BY DLA NICH BOKSOWAŁ…
Minęło 25 lat od chwili kiedy Iwajło Marinow zdobył w Seulu dla Bułgarii złoty medal olimpijski w boksie, lecz mimo to nadal pozostaje niezwykle popularny w swoim kraju. Dzisiaj 53-letni ex-mistrz wagi papierowej jest szefem klubu sportowego „Ivailo Marinov” oraz właścicielem małej, acz popularnej, restauracyjki rybnej „Zatoka” w Warnie. Ci, którzy pamiętają Marinowa z występów na amatorskim ringu mówią o nim „geniusz” i nie są to bynajmniej przesadzone opinie.
Urodził się 12 lipca 1960 roku jako Ismaił Mustafow, w rodzinie tureckich Cyganów (jest muzułmaninem), ale z czasem (z inicjatywy Przewodniczącego Rady Państwa – Todora Żiwkowa) jego personalia urzędowo zmieniono na bułgarsko brzmiące „Iwajło Marinow”.
- Jak rozpocząłeś pięściarską karierę?
IM: Miałem wtedy 17 lat. Wprawdzie od pięciu lat grałem w piłkę nożną, ale zdawałem sobie sprawę, że jestem zbyt mały by osiągnąć w futbolu sukcesy, więc postanowiłem spróbować boksu. Kiedy po raz pierwszy zobaczył mnie trener Peter Ganczew, natychmiast oznajmił, że mam talent i jeśli będę ciężko pracował, na pewno zabierze mnie kiedyś na Igrzyska Olimpijskie. Powiem szczerze, że nie bardzo wiedziałem wówczas czym są te „Igrzyska”, ale zabrałem się ostro do treningu. Dwa lata później rzeczywiście wziąłem udział w w Igrzyskach w Moskwie (1980), gdzie zdobyłem brązowy medal. W 1982 roku wywalczyłem tytuł mistrza świata, w sumie cztery razy przywoziłem do domu złoto z mistrzostw Europy i w końcu w 1988 roku został mistrzem olimpijskim.
- Co pamiętasz z moskiewskich Igrzysk?
IM: Przez cały czas trenowałem i mieszkałem w wiosce olimpijskiej. Było tam wszystko, czego potrzebowałem, więc nie było sensu wychodzić poza jej granice. Pamiętam, że Amerykanie zbojkotowali zawody i nie wzięli w nich udziału.
- Jakie to uczucie zostać złotym medalistą olimpijskim?
IM: Cóż, to naprawdę wielka sprawa! Patrzysz na świat ze szczytu podium, słyszysz jak rozbrzmiewa hymn narodowy. Większość ludzi w hali w Seulu nie miała pojęcia gdzie na mapie leży Bułgaria, a tu wciągają na maszt naszą flagę…
- Zawsze czułeś się Bułgarem?
IM: Zawsze. Mieszkałem i mieszkam w Bułgarii. Jestem z tego dumny.
- Wywodzisz się z cygańsko-tureckiej mniejszości. Czy to ma dla Ciebie znaczenie?
IM: Ty i ja jesteśmy takimi samymi ludźmi. Nie różnisz się w niczym ode mnie, ani ja od innych.
- Kiedy zmieniłeś imię i nazwisko?
IM: Och, już dokładnie nie pamiętam. W 1981 lub 1982 roku. Ktoś przyszedł wtedy do mnie i powiedział, że powinienem zmienić imię z Ismaił na Iwajło. W niczym mi to wtedy nie przeszkadzało i nie płakałem z tego powodu. Wystarczyło, że powiedziałem o tym moim rodzicom. O tamtej sprawie już zapomniałem. Umarł Ismaił, pozostał Iwajło.
- Po latach, po zmianach ustrojowych w Twoim kraju, odmówiłeś powrotu do starego nazwiska. Dlaczego?
IM: Cóż, moja żona jest Bułgarką, moje dziecko ma bułgarskie imię, więc trudno było nagle wracać do starego nazwiska. Niektórzy z moich bliskich nadal nazywają mnie Ismaił, ale dla większości jestem po prostu Iwajło i niech już tak pozostanie.
- To prawda, że przez dwa lata nie mogłeś wyjeżdżać poza granicę Bułgarii?
IM: Faktycznie. Nigdzie nie chcieli mnie puścić, bo myśleli, że zostanę za granicą podobnie jak nasz sztangista, Naim Sulejmanow. Co ciekawe, nie miałem wcale takiego zamiaru, choć przez lata byłem kuszony przez Turków. Był to czas kiedy Turcja wyciągała po nas – mnie i Naima – ręce, ale ja powiedziałem: „Nie”.
- Wyhamowało to mocno Twoją karierę…
- Tak. Byłem naprawdę w bardzo dobrej formie przed mistrzostwami świata w amerykańskim Reno (1986). Chciałem tam stanąć do obrony swojego tytułu, ale nie dostałem zgody na wyjazd. Usłyszałem wówczas „Mamy sygnały, że uciekniesz”.
- Jakie były Twoje relacje z Sulejmanowem?
IM: Byliśmy przyjaciółmi. Ostatni raz widziałem go w 1988 roku w Seulu, gdzie zamieniliśmy parę słów. Gdybym wybrał tę samą drogę, Turcja miałaby wtedy dwóch mistrzów olimpijskich.
- Co oferowali Ci Turcy w zamian za ucieczkę z Bułgarii?
IM: Dostałem od nich kilogram złota i propozycję, że jeśli „prysnę” z Bułgarii, dostanę milion dolarów. Była niejedna dobra okazja do ucieczki, bo byliśmy na turnieju w Niemczech, później we Włoszech, gdzie nawet próbowali mnie wykraść w nocy z hotelu, ale w decydującym momencie do pokoju wszedł mój trener i ich wypędził.
- Co robiłeś w czasie, kiedy zabroniono Ci zagranicznych startów?
IM: Och, to był horror! Chciałem rzucić na zawsze boks, ale uratowała mnie moja żona. Powiedziała mi wtedy: „uspokój się, przyjdzie taki dzień, że sobie o Tobie przypomną i tu wrócą!”. Miała rację.
- Żal Ci straconego czasu?
IM: Próbuję w tej historii znaleźć coś pozytywnego. Być może przez tę przerwę odpocząłem od sportowych stresów. Poza tym w Seulu nie znali mnie prawie wcale rywale. Na Igrzyskach stoczyłem pięć walk, odniosłem pięć zwycięstw, będąc bardziej zrelaksowany niż pozostali. Może dlatego zostałem mistrzem?
- Co dostałeś w nagrodę za olimpijskie złoto?
IM: Samochód „Wołgę” i 2500 dolarów.
- To był Twój pierwszy samochód?
IM: Nie. W 1980 roku, po zdobyciu brązowego medalu na IO w Moskwie kupiłem „Moskwicza”. Ostatnio kupiłem nową „Toyotę”. Wiele samochodów przeszło przez moje ręce…
- Odczuwałeś kiedykolwiek strach w ringu?
IM: Każdy człowiek się boi – to normalne. Należy więc wejść do ringu i jak najszybciej zapomnieć o strachu, skoncentrować się tylko na walce. Boks jest grą myślenia. Musisz stale myśleć – inaczej przegrasz.
- Odmówiłeś Turkom, ale po 1989 roku walczyłeś w zagranicznych rozgrywkach ligowych…
IM: Stoczyłem kilka pojedynków ligowych w Niemczech, gdzie była niezła konkurencja, ale nie podobało mi się tam. Przeniosłem się więc do Jugosławii, gdzie występowałem przez dwa lata, ale gdzie nie miałem wymagających rywali. W tym samym czasie (1991) zostałem mistrzem Europy w barwach Bułgarii, a mimo to Jugosłowianie witali mnie tak gorąco, jak bym zdobył ten tytuł dla ich kraju. Było więc ciasto z moim nazwiskiem, dostałem złoty zegarek, pieniądze, marihuanę… Obdarowali mnie lepiej niż w Bułgarii, gdzie dostałem wszystkiego 1200 Euro. Dla mistrza Europy! Niestety niedługo później wybuchła wojna na Bałkanach i wszystko się skończyło. Moja kariera też.
IM: Tak. Dzięki miejscowej gminie dostałem w ajencję małą knajpkę, która stopniowo się powiększała. Mija już 20 lat mojej działalności w biznesie. Mam też klub sportowy, z którego 6-7 zawodników stale jeździ na krajowe zawody…Jakoś się żyje.
PS. Przeglądając stare roczniki miesięcznika BOKS, natrafiłem na wywiad, który Marinow udzielił Andrzejowi Kostyrze, wiosną 1987 roku, podczas turnieju Strandżata w Sofii. Bułgar powiedział wówczas, że jego absencja na zagranicznych ringach spowodowana była problemami zdrowotnymi (m.in. żółtaczką) oraz osobistą odmową startów (sic!). 27-letni (zmęczony? licznymi startami międzynarodowymi) Marinow miał skoncentrować się tylko na występach w barwach swojego klubu, Czerno Morje Warna. W rozmowie z polskim dziennikarzem, mistrz daje jednak kibicom promyk nadziei na start olimpijski, o ile wyzdrowieje i trener kadry go zechce na Igrzyska zabrać.